środa, 8 października 2014

Aiden 15.

Siedząc przy porannej kawie i kanapkach Aiden oglądał podarunek od Phila. Był niemal pewien, że gdyby nie zawieszka, przekonałby sam siebie, iż spotkanie z mężczyzną i wydarzenia z poprzedniego dnia były jedynie jedną z jego wizji. Miał jednak namacalny dowód. Na blacie przed nim błyszczał srebrny naszyjnik, że zniszczonym zapięciem. Obiecał mężczyźnie, że nie będzie go zdejmował. Obiecał nosić go choćby nie wiadomo co. Przesunął palcem po łańcuszku i uśmiechnął się. Potrafił wracać myślami do przeżytych chwil. Poprzedni dzień był zarówno męczący jak i zaskakujący. Z jednej strony zdobył kolejne części do układanki tajemnic z przeszłością a z drugiej, musiał je teraz odpowiednio poskładać. Wiedział, że to zawsze najtrudniejsza z części rozwiązywania zagadki.
Nie mógł siedzieć cały dzień przy stole. Miał sporo spraw do załatwienia, sporo obowiązków, które sam sobie narzucił przez ostatnie pół roku by nie mieć czasu na myślenie o przeszłości. Zgarnął wisiorek do kieszeni, poskładał naczynia, obiecując sobie, że wymyje je kiedy wróci i wyszedł z domu.
- Cześć, przystojniaku! – Usłyszał gdy przeszedł ledwie kilka kroków.
- Witaj, piękna.
Chłopak odwrócił się i zatrzymał w miejscu by poczekać na przyjaciółkę. Wprawdzie nie spodziewał się jej ale zawsze cieszyła go jej obecność. Dziewczyna podbiegła kawałek i złożyła na policzku Aidena soczystego buziaka.
- Dokąd pędzisz od rana? Spotkanie w bibliotece masz dopiero po jedenastej, więc…? – Kamila zawsze wiedziała wszystko, co było jej do czegokolwiek potrzebne.
- Mogłabyś robić za mój prywatny terminarz.
- A mogłabym, mogła – zamruczała z wesołym uśmiechem i łapiąc chłopaka pod rękę ruszyła naprzód. – Tyle tylko, że ty jesteś nieugięty w swej samotności. Nie chcesz mnie.
Ostatnie słowa dziewczyna ubrała w przesadny smutek, przytulając się do Aidena na krótką chwilę. Chłopak objął ją ramieniem i również zrobił smutną minę, udając rozpacz.
- Nie jestem samotny. Mam ciebie. Pojawiasz się zawsze, kiedy najmniej się tego spodziewam i wyciągasz mnie z każdego dołka w jaki wpadnę. Czego jeszcze ci brak? – Wiedział doskonale, że Kamila zrozumie o co mu chodzi. Zawsze rozumiała.
- Tak, tak, pamiętam. – Podskoczyła radośnie i machnęła wolna ręką ogarniając gestem cały otaczający ich świat. – Życie jest pełne tajemnic do odkrycia a każdy odkrywca musi mieć swoją Muzę – powtórzyła dokładnie słowa, które kiedyś usłyszała od Adiena i roześmiała się.
Chłopak jedynie pokręcił głową i zawtórował jej w śmiechu. Znali się długo i dobrze rozumieli. Czegóż więcej można chcieć od przyjaciela?
Świat dookoła uśmiechał się razem z nim. Słonce świeciło coraz mocniej a ludzie zapomnieli już o deszczu z wczorajszego dnia. Nikt, poza Aidenem nie pojętał co przeżył. No, może jakaś zakochana dziewczyna rozpamiętywała pocałunek z wczoraj a jakiś wystraszony dzieciak wspominał potwora spod łóżka. Ale chyba nikt poza mężczyzną nie czuł takich obaw jak on, kiedy spoglądał w przyszłość. Trzymał się jednak dziarsko i przyodział w maskę, która mówiła wszystkim ludziom wokół, jak szczęśliwym człowiekiem jest idący ulicą mężczyzna o pięknie lśniących oczach i włosach w stałym nieładzie.
Szedł dziarsko ze swoją Muzą i rozglądał się dookoła. Nie spodziewał się zobaczyć żadnego z ‘potworów’ jakie poznał dnia poprzedniego. Niemniej jednak, gdzieś w głębi serca bardzo chciał, by któryś z mężczyzn błysnął mu między ludźmi mijanymi na ulicy.
- Wiesz co… - mruknął Aiden wzdychając dość ciężko, ale nadal uśmiechając się do Kamili. – Mam ochotę na dobry film. Może pójdziemy do kina?
Kamila aż zatrzymała się w miejscu z wrażenia. Nie pamiętała kiedy ostatnio Aiden zaproponował jej wspólne wyjście do kina. Patrzyła teraz na niego marszcząc brwi i składając usta w dzióbek, nim się do niego odezwała.
- Masz jakiś konkretny na myśli? – Nadal nie wierzyła w to, że dostała właśnie od Aidena zaproszenie.
- Nie. Miałem nadzieję, że, jako bardziej zorientowana w świecie istota, zaproponujesz coś, co zasługuje na wydanie pieniędzy.
- A może być komedia?
Kamila szybko zapomniała o zdziwieniu w jakie wpędziło ją zaproszenie. Teraz myślała już tylko o tym, że właśnie planuje cudowny wieczór z przyjacielem i cieszyła się tym jak dziecko, które dostało nową zabawkę. Wróciła do trzymania Aidena pod rękę i ruszyła w stronę, w którą zmierzali wcześniej. Uśmiechała się do przechodzących obok ludzi i świat nabrał dla niej jeszcze bardziej żywych i radosnych barw.
Zanim doszli do najbliższego skrzyżowania, omówili już i film na jaki pójdą i godzinę, o której się spotykają kolejnego wieczoru. Następnie każde z nich ruszyło w swoją stronę. Aiden odwracając się za Kamilą wsunął dłonie do kieszeni spodni i natrafił w jednej z nich na naszyjnik. Jego radosny i beztroski nastrój prysnął niczym bańka mydlana. Wróciły mroki poprzedniego wieczoru i tajemnice, które musiał i chciał rozwiązać.
Siedząc w bibliotece i rozmawiając z młodymi uczniami, którzy przyszli na spotkanie był poważny i zamyślony. Obecni mogli spokojnie wziąć to za przejaw zaangażowania w tematy, jakie omawiali, jednakże młody medium był w zupełnie innym świecie. Z ogromną ulgą przyjął fakt, że spotkanie zakończyło się dzisiaj wyjątkowo szybko. Młodzież rozeszła się do domów a on miał czas na zagrzebanie się w książkach.
Wygrzebał w ciemnych zakamarków starej biblioteki tomiska, których od lat nikt nie przeglądał. Były to miejscowe legendy w swoich pierwotnych formach. Część z nich funkcjonowała w świecie w złagodzonych formach a część po prostu została zapomniana przez społeczeństwo łaknące nowości i tylko nieliczni znali je jeszcze bądź wiedzieli gdzie ich szukać.
Jedna z nich mówiła o ludziach, którzy zamieszkiwali okoliczne ziemie za czasów, gdy były tu gęste lasy i każdy musiał wykarczować część, na której chciał postawić swój dom. Pewien możny człowiek, przybyły z dalekiego wschodu, postanowił, że właśnie tutaj rozpocznie nowy etap swojego życia. Wykarczował ogromną połać i z pozyskanego drzewa zaczął wznosić swoja posiadłość. Robota szła sprawnie. Mężczyzna przywiózł ze sobą spory zapas gotówki, więc i ludzi do pracy znalazł szybko. Kiedy dom miał trzy izby i pokaźną kuchnię, mężczyzna stwierdził, że najwyższa pora aby znaleźć sobie żonę.
Okolica nie była gęsto zaludniona, ale dziewczęta które tu mieszkały cechowała piękna oprawa oczu i dość szlacheckie rysy twarzy. Było z czego wybierać. Kazarian, bo tak nazywał się ów mężczyzna, nie obawiał się odrzucenia. Był majętny, miał dom i ogromną posiadłość, cieszył się posłuchem wśród miejscowych… nie mogło być lepszej partii niż on. W jego mniemaniu wystarczyło by znalazł dziewczynę, która przypadnie mu do gustu a ona z pocałowaniem ręki przyjmie propozycję zostania jego żoną. Niestety, zawiódł się sromotnie.
Piękna Mrietta ani myślała ulegać majętności mężczyzny. Znała go, bo każdy w okolicy go znał. Słyszała, że szuka żony ale nawet przez chwilę nie pomyślała, że wybranką mogłaby być ona. Zawsze skromnie ubrana, gładko uczesana i niemająca odwagi by spojrzeć w oczy możniejszym pośród ludzi. Wierzyła w dobro przyrody i to właśnie jej poświęciła swoje życie. Spacery po lesie były jej chlebem powszednim. Wymykała się do gęstwiny dniem i nocą, gdy tylko nikt jej nie widział.
To właśnie podczas jednej z takich eskapad została zauważona przez Kazariana. W pierwszej chwili wydawało mu się, że widzi nimfę, boginkę leśną, która tańczy z motylami nad jednym z licznych oczek wodnych w gęstwinie. Po chwili jednak zrozumiał, że istota na którą zerka zza drzewa jest żywą, piękną kobietą. Zadurzył się w niej na zabój. Wiedział, że tylko jej może oddać cześć siebie i swego majątku.
Nie trwało długo nim dowiedział się kim jest owa piękna dziewczyna i gdzie mieszka jej rodzina. Wybrał się do jej ojca i poprosił o rękę Marietty obiecując w zamian dostatnie życie zarówno dla dziewczyny jak i dla całej jej rodziny. Ojciec, człowiek niezbyt majętny i w podeszłym wieku, zgodził się na propozycję Kazariana ochoczo. Czasy były takie, że dziewczęta nie miały nic do powiedzenia i jeśli zostały komuś przyobiecane to szły za mąż bez oporu. Nikt nie spodziewał się więc, że Marietta postąpi inaczej.
Niestety, wbrew wszelkim zasadom jakie wówczas panowały, dziewczyna dowiedziawszy się o przyszłości jaką zaplanował dla niej jej ojciec zalała się łzami rozpaczy. Nie chciała iść za mąż. Nie chciała zostawać matka i gospodynią w wielkim domu. Wiedziała, że kiedy pójdzie ścieżką jaka została dla niej wybrana, nigdy już nie zatańczy z motylami i nie zostanie ukoronowana przez roje ciem podczas gdy księżyc będzie pieścił jej blade ciało srebrem swego światła.
Odczekała do północy, gdy rodzina posnęła po suto zakrapianym wieczorze, podczas którego świętowano początek lepszego życia. Mając pewność, że wszyscy śpią, wymknęła się do lasu. Chciała wypłakać swe żale tam, gdzie było jej lepiej. Chciała ostatni raz zatańczyć w świetle księżyca i ucałować stary dąb, który był królem lasu i przy którym zbierały się duchy przyrody. Biegła na oślep zalewając się łzami i pozwalając by zarośla zerwały z niej sukienkę. Nie zatrzymała się nawet, kiedy jej stopy poprowadziły ją w gęstwinę leśnych jeżyn. Zdradzieckie kolce cięły jej delikatną skórę i niebawem każdy kolejny jej krok naznaczony był spływająca po jej członkach krwią.
Zanim dotarła do starego dębu, była tak osłabiona, że padła u jego podnóża i zacisnąwszy powieki zapadła w zdradziecki sen, graniczący z omdleniem. Nikt jej tu nie widział. Nikt nigdy nie zapuszczał się aż tak daleko w gęstwinę. To miejsce było dziewicze do chwili, w której pierwszy raz stanęła tu pewnej nocy. I do chwili, w której to legła u stop wielkiego dębu bez sil i na granicy śmierci, nikt poza nią nie skaził ludzka obecnością tego świętego miejsca. Nikt także nie dotarł tam i sto lat później, ale to już zupełnie inna opowieść.
Leżąc pod dębem, piękna Marietta nie miała pojęcia co się z nią dzieje. Krew wypływająca z ran wsiąkała w poszycie a trawa dookoła zaczynała nabierać burgundowej barwy. Na krótką chwilę dookoła zapanowała nieskazitelna, gęsta od napięcia cisza. Potem, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, zaczęły pojawiać się pojedyncze zwierzęta. Gromadziły się wokół dębu i siedząc w bezpiecznej odległości przyglądały się leżącej niemal bez życia dziewczynie. Trwało to dość długo.
Gdzieś przed świtem zwierząt było tak dużo, że można by pomyśleć iż cały las opustoszał. Dopiero wtedy przyszło stado wilków. Największy z nich, o sierści rudej jak rdza, naznaczonej srebrnymi smugami starości, podszedł do Marietty, pochylił się nad nią i zaskomlał. Dziewczyna miała przed sobą może dwa tchnienia do śmierci. Pozostali członkowie watahy dołączyli do swojego wodza, stając tuż przy dziewczynie w ciasnym kręgu. Rudy wilk uniósł w górę łeb i zawył do chylącemu się ku horyzontowi księżyca. Żadne ze zwierząt nie poruszyło się. Wszystkie stały w bezruchu i wyczekiwały. Przewodnik stada obnażył kły i zatopił je we własnym boku.
Krew trzasnęła z rany wilka, zalewając twarz Marietty. Zwierz wiedział, że to właśnie jej brak w ciele dziewczyny doprowadził niemalże do jej zgonu. Do rana, każdy z członków wilczego stada wypełniał żyły dziewczyny własną, wilczą krwią. Do rana, chroniono ja przed promieniami słońca a kiedy to wzeszło już na tyle wysoko, by nie dać się od siebie uwolnić, Marietta została wciągnięta do konaru starego dębu, który otworzył się specjalnie dla niej. Tam, przez kolejnych sześć dni, stado wilków pilnowało jej i poiło swą krwią.
Tam przeszła transformację. Napojona wilczą krwią, która wrócił jej życie, nie potrafiła już obyć się bez tego specyficznego posiłku. Noc w noc wyruszała na łowy. Noc w noc musiała zaspokajać głóg a że jej wrogiem stali się ludzie, którzy chcieli zmusić ja do czegoś, czego nie chciała, to właśnie na nich polowała. Była nieuchwytna i nie lękała się niczego. Zabijała szybko i sprawnie a pozbawione krwi zwłoki rzucała na pożarcie swym wilczym braciom.
Ludzie nie wiedzieli kim jest. Jej twarz pociemniała a włosy urosły do pasa, stając się gęste i lśniące niczym księżycowa poświata. Mówiono, że to zjawa z lasu, która płacze nad losem dziewcząt. Mówiono, że właśnie dlatego jej oczy są czarne bo taka przyszłość jest pisana dla młodych kobiet. Wierzono, że właśnie dlatego jej ofiarami są mężczyźni. Nikt nie miał pojęcia, że to Marietta. Nikt jej nie poznał a rodzina uznała, że zginęła ona w lesie, pożarta przez dzikie zwierzęta.
Marietta żyła bardzo długo. Przeżyła wszystkich członków swojej rodziny i widziała jak wieś rozrasta się w miasto o coraz większym obszarze. Widziała jak z drewnianych domów robią się kamienne, jak klepiska stają się brukowanymi drogami i jak ludzkość się cywilizuje. Stała się niemal nieśmiertelna i tylko wilczy król miałby moc by pozbawić ją życia. Żył on tak samo długo jak Marietta. Lecz pewnej nocy przyszedł kres jego dni. Razem z kobieta wrócił pod stary dąb, który stał teraz pośrodku miejskiego parku. Tam to ułożył głowę na jej kolanach i patrząc jej w oczy wydał ostatnie tchnienie.
Zrozpaczona stratą dziewczyna zawyła do księżyca niczym wilczyca. Niestety, zwróciła tym uwagę ludzi, którzy od dawna jej szukali i polowali na nią co noc. Nie czekali oni długo. Ze wszystkich stron zbiegli się łowcy. Szarpiąca się i kąsająca Marietta, została pozbawiona głowy a następnie poćwiartowana. Nawet wilki, które walczyły dzielnie by ją obronić nie dały rady w starciu z ogromem ludzi. Jedynie mała, ruda wilczyca, okazała się na tyle sprytna, by wykraść serce Marietty i pognać z nim w stronę gór.
Legenda mówiła, że dziewczyna została spalona na stosie wraz ze zwłokami zabitych wilków. Pokąsani przez nią ludzie zamienili się w tak samo żądne krwi bestie jak ona, lecz żaden z nich nie był w stanie żyć dłużej niż sto lat. Do tego i do możliwości pokonania wszelakiej śmierci, potrzebne im jest jej serce, które zostało schowane w miejscu, które zna jedynie ruda wilcza córa, a którego nikt nigdy nie odnalazł.
Aiden zatrzasnął księgę po przeczytaniu legendy i zamyślił się. Czyżby to było sedno jego kłopotów? Czyżby legenda kryła w sobie więcej prawdy niż się wszystkim wydaje?