czwartek, 31 stycznia 2013

Zapach Ciemności - Rozdział 13

Crispin siedział na środku pokoju po turecku i był bardzo zajęty skarbami, które przyniósł mu Cyziu. Miał tam wszystko, czego mu było trzeba w danej chwili. Przekładał z miejsca na miejsce małe drewienka i kamienie a tuż obok leżało jego dłuto i kilka niewykończonych dzieł. Miał chęć stworzyć coś, czego jeszcze nigdy nie zrobił. Chciał wyrzeźbić sylwetkę człowieka. A kogo mógłby sobie obrać za cel jak nie Lamberta. Tyle tylko, że podchodził już do czwartego z kolei kawałka drewna i nadal nie był w pełni zadowolony efektami.
- Crispin! - Wpadł do pokoju zdyszany Lambert, który aż oparł się o framugę, aby chwilę odsapnąć. - Widziałem w...wielki... taki kaaaaaaaawał drewna i zaraz och... Zaprowadzę cię. Jest na dole - wydusił w końcu z trudem, zamykając oczy, aby uspokoić swoje rozszalałe serce. Ciągnął prezent dla rzeźbiarza aż od skraju lasu, czyli spory kawałek.
Rzeźbiarz wzdrygnął się wystraszony tak nagłym pojawieniem się Lamberta. Mógłby go zapewne usłyszeć gdyby nie fakt, że tak bardzo zatracił się w usiłowaniu stworzenia czegoś z niczego. Jednak już po chwili zreflektował się i jednym zdecydowanym ruchem zgarnął wszystkie niedokończone rzeźby pod łóżko. Dopiero potem dźwignął się z podłogi i podszedł do drzwi i perfumiarza, który notabene, dyszał jak zziajany pies.
- Biegłeś? – zadał banalne pytanie, ale skąd miał wiedzieć, że ten facet taszczył coś naprawdę wielkiego i to z tak odległych terenów? – Przecież chyba nie ucieknie, co?
- Nie, tylko, bo... było duże i ciężkie, a z lasu kawał drogi. Och, chodź.
Perfumiarz pociągnął Crispina za rękę przed dom, gdzie zostawił ten drewniany kloc. Był naprawdę spory, choć raczej rzeźby człowieka naturalnej wielkości nie można było z niego utworzyć. Chyba, że trzyletniego dziecka.
Rzeźbiarz ułożył dłonie na klocu i otworzył usta z zachwytu. Miał dużo różnych kawałków drzewa od Cyzia, ale ten był inny. Nie dość, że duży to jeszcze zdawał się być bardzo stabilny, twardy i dość wyschnięty. Idealny do tworzenia rzeźby, która nie musi dosychać by zyskać pożądaną formę.
- Jest idealny... – Crispin przyklęknął na ziemi i bardzo dokładnie badał dłońmi drzewo, uśmiechając się jak dziecko, które dostało wymarzony prezent pod choinkę.
- Ha!
Lambert uniósł dumnie głowę, czego Crispin nie mógł zauważyć, ale mimo to rudowłosy czuł się dowartościowany, w końcu to on go znalazł i przytargał z tak daleka. Teraz będzie mógł oczekiwać, że rzeźbiarz zrobi coś specjalnie dla niego.
- Jest idealny! – Rzeźbiarz wstał i zarzucił ręce na szyję perfumiarza z ogromną wdzięcznością. Ucałował go w policzek. – Tylko, chyba będzie musiał poczekać aż zyskam pewność, że go nie zmarnuje, co? Bo jak będziesz musiał targać kolejny taki kloc, dostaniesz mi zawału – Wtulił twarz w szyję ukochanego i przytulił się do niego z całej siły. Bardzo chciał stworzyć coś wyłącznie dla Lamberta. Bardzo. Ale chciał też, aby to było coś idealnego i niepowtarzalnego.
- Dobrze – Perfumiarz ucałował towarzysza w czoło. Będzie wyrozumiały, bo jakże miał nie być? Musiał dbać o swojego niewidomego rzeźbiarza, który tak bardzo starał się wrócić do formy. – Dzisiaj zrealizowaliśmy duże zamówienie, wiesz? Bardzo duże. Dla ważnego klienta. To dobrze wróży naszej działalności.
- Gratulacje – Crispin odchylił się w tył i z szerokim uśmiechem ucałował policzki Lamberta. – A co dla niego robiłeś? Jaki zapach? – Obejmując mężczyznę w pasie, przytulił do jego piersi policzek. – Powiedz, że nie ten leśny. Jest niezwykły.
Tak, flakonik z próbką tego zapachy stał nadal na półce w pokoju gdzie spali, więc co jakiś czas niewidomy odkorkowywał go i cieszył zapachem.
- Nie-e. Malina z wanilią. Ten mężczyzna ma dziwny gust – mruknął cicho perfumiarz, zastanawiając się czy aby na pewno wszystko dobrze zrozumiał. Ale skoro klient był zadowolony, to znaczy, że tak. Pociągnął Crispina w stronę domu. – Chodź, Cyziu zrobił kolację. Później idę... na spacer. Zabrałbym Cię, ale... ale ja nie chodziłem dawno na spacery z towarzyszem.
- Malina z wanilią..... – Zamyślił się przez chwilę rzeźbiarz, usiłując sobie przypomnieć taką mieszankę. – Słodko. Jak wczesną jesienią lub późnym latem w kuchni – Uśmiechnął się rozmarzony. Ujął Lamberta za rękę i ruszył do domu. – Nie musisz mnie brać. Nie chcę byś czuł się skrepowany przy ludziach, których znasz – Wzruszył niedbale ramionami. Jemu nigdy nie zależało na opinii wśród ludzi. A teraz, kiedy i tak nie widział ich spojrzeń, przejmował się nimi jeszcze mniej.
- C-co... Jakich... znam... Co?
Lambert stanął w miejscu jak wryty. Nie za bardzo wiedział, o czym mówi Crispin, bowiem sam miał na myśli tylko spacer pełen rozmyślań i melancholii. W samotności, bez żywej duszy przy boku.
Tyle, że Crispin nie wiedział, że o taki spacer chodzi. Zatrzymał się razem z Lambertem i odwrócił się w jego stronę z niewinną miną.
- Idziesz na spacer, tak? Tam chodzą ludzie, tak? Twoi znajomi, tak? Przecież nie każdy ma tak olewające podejście do ludzkich opinii jak ja. A ty jesteś słynnym perfumiarzem, więc... – Zarzucił ręce na szyję rudowłosego i musnął ustami jego usta. – Nie przejmuj się. Mnie to nie przeszkadza. Posiedzę sobie w pokoju albo z Cyziem w kuchni i poczekam.
- Nie chodzę na spacery z... ludźmi – Słowo "ludzie" Lambert wypowiedział z nijakim obrzydzeniem. Nie, nie lubił mieć towarzystwa. Ciężko było mu kogokolwiek zaakceptować. A Crispin miał to szczęście. Cóż, nie każdy je ma.
- Mmm... – mruknął, ocierając się policzkiem o brzeg szczęki Lamberta niczym kot. - A że ja jestem ludziem... – Zaśmiał się krótko, ale nie dokończył wywodu, tylko ponownie chwycił perfumiarza za rękę i ruszył do domu. – No chodź już, bo nas Cyziu prześwięci za to, że kolacja stygnie.
- Ale ty ładnie pachniesz, oni nie – rzucił szczerze perfumiarz, idąc grzecznie za Crispinem. Skoro już znał drogę tak dobrze, to niech prowadzi. W razie ewentualnych stłuczek instruował go gdzie, co i jak daleko jest.
Tak, drogę z podwórza do domu i każdy z korytarzy, niewidomy poznał doskonale. Gorzej byłoby gdyby miał wyjść poza teren Lambertowej posiadłości. Doszli do kuchni bez większych wypadków. Potknięć nie wliczamy w wypadki. Tak samo jak nagłego pojawienia się ściany lub zamkniętych drzwi.
- Cyziu! – krzyknął rzeźbiarz, stając za progiem kuchni. – Zobacz, kogo ci przyprowadziłem na kolacje – Jak zawsze w kuchni, Crispin gubił się w zapachach i kiedy Cyziu stał nieruchomo, nie miał pojęcia o jego obecności.
- Świetnie. Od rana pana nie ma, a jeszcze dzisiaj dzień spaceru.
Chłopak wywrócił oczami i postawił dwa talerze na stole. Jak zwykle pachniało dobrze, a smakowało jeszcze lepiej. Lambert jadł w milczeniu. Nie no... Przecież łatwo było zrozumieć, że uważa, iż ludzie śmierdzą! Zadawał się tylko z tymi o ładnym zapachu.
Crispin również nie mówił zbyt wiele podczas posiłku. Jedynie posłał kilka pochwał w stronę Cyzia za smaczne jedzenie. Jednak cały czas zastanawiał się, co miało oznaczać stwierdzenie 'dzień spaceru'. Czyżby Lambert miał z góry zaplanowane całe życie a on stał się niespodziewaną zmianą? Można to zrozumieć. Kiedy skończyli posiłek, odczekał aż Lambert zbierze naczynia i wstał od stołu.
- Odprowadzisz mnie do pokoju, zanim wyjdziesz? – zapytał rudowłosego z lekkim uśmiechem i nadzieją w głosie.
- Tak – Lambert chwycił go pod rękę i zaprowadził do pokoju, gdzie ucałował go w czoło i usta. – Nie czekaj na mnie. Wrócę późno – Nikt nie mówił, że miał zaplanowane życie od a do z, ale możliwe, że czasami rutyną było, iż pewne rzeczy robił.
- Dobrze.
Crispin pomachał jeszcze dłonią na pożegnanie perfumiarzowi i usiadł na łóżku zabierając się za rozpinanie koszuli. Skoro ma zostać sam, to przecież nie będzie siedział do niewiadomo, której godziny i rozmyślał. Cyziu miał prace a on postanowił, że się położy wcześniej. Przynajmniej na to wyglądało.
Lambert wrócił późno. Do tej chwili nic nie przeszkadzało Crispinowi. Pachnący lasem i mokrą ziemią rudzielec rozebrał się do bielizny i wsunął na łóżko obok rzeźbiarza. Zachowywał się cichutko jak mysz kościelna, a nawet ciszej.
Chory spał, teraz już spał. Co prawda nie położył się od razu. Tuż po wyjściu Lamberta zawołał Cyzia i poprosił, by ten pomógł mu przytransportować do pokoju ten piękny kawał drzewa, jaki dostał wcześniej od swego Anioła. Później przez dobre dwie godziny klęczał przy nim i ponownie badał dłońmi cal po calu, układając sobie jego dokładny obraz w wyobraźni. Wiedział już, co z tego powstanie. Miał już w głowie gotowa rzeźbę, ale nie chciał, by Lambert widział ją, zanim nie skończy. Z racji innego pomysłu, postawił kloc za szafą i nakrył kocem. Miał nadzieję, że Lambert nie zwróci na to uwagi. A nazajutrz Cyziu pomoże mu znaleźć miejsce, gdzie będzie mógł w spokoju tworzyć.
Teraz, kiedy perfumiarz, pachnący lasem, ale i wychłodzony, wśliznął się do łóżka, Crispin drgnął, ale po chwili przytulił się do niego mrucząc coś na temat tego, jak bardzo zmarznięty jest i jak nie rozsądnie długo chodził po nocy.


Mijały dni. Szopa w ogrodzie została uprzątnięta i Crispin miał teraz własne miejsce do pracy. Cyzio pomógł mu przenieść tutaj zaczęte dzieło tak, by Lambert niczego nie widział. W każdej wolnej chwili, Cris powracał do rzeźby i upiększał ją kolejnymi szczególikami. Później nakrywał szczelnie prześcieradłem i zamykał szopę na klucz. Nie chciał by niespodzianka została zbyt szybko odkryta. Podjął się też nowego wyzwania. Postanowił, że teraz, kiedy jego dotyk jest tak bardzo wyczulony, może spokojnie zająć się rzeźbą w kamieniu. W szopie stało już kilka mniejszych dzieł, ale też skrywało się w kącie jedno większe i bardziej pracochłonne. Brakowało mu tylko zamówień. Musiał pomyśleć nad promocją siebie w nowym otoczeniu a to nigdy nie było łatwe.
Słońce skryło się za lasem. Crispin miał dość na dzisiaj siedzenia w ogrodzie i kurzenia się przy tworzeniu. Stęsknił się za towarzystwem Lamberta. Zamknął dokładnie warsztat i wrócił do domu, zachodząc do kuchni.
- Cyziu? – zapytał w progu. – Czy Lambert jest w pracowni?
- Jest. A przynajmniej powinien być. Godzinę temu wychodził i nie jestem pewien, czy wrócił – odparł spokojnie chłopak, odstawiając garnek na jego miejsce. Spojrzał na Crispina. – Coraz lepiej idzie panu poruszanie się po domu. Niedługo się okaże, że będę musiał znaleźć sobie nową pracę, bo zacznie pan gotować! - rzucił z uśmiechem na ustach.
- Nie obawiaj się – Zawtórował śmiechem chłopakowi. – Gotowanie i ja to dwa odmienne światy. Nie chciałbyś chyba, żeby twój pan pił przypaloną herbatę.
Z uśmiechem na ustach opuścił kuchnię i ruszył w stronę pracowni. Im bliżej niej się znajdował, tym intensywniejsze wyczuwał zapachy. Zawsze lubił to miejsce. Było ono siedliskiem feerii doznań zmysłowych. Zapach gonił zapach a wyobraźnia szalała pod ich wpływem. Nie pukając pchnął lekko drzwi i wszedł do środka.
- Lambert? – zapytał by upewnić się, co do obecności lub nieobecności perfumiarza.
- Tak? – odezwał się głos za jego plecami. Nie dość, że mięta i cytryna, to jeszcze zapach mokrej ziemi, leśnego podszycia i palonych liści dobiegł do nozdrzy Crispina. – Chciałeś coś? – Lambert cmoknął go w policzek, kiedy przechodził obok.
Zatracenie w zapachach tak zajęło rzeźbiarza, że słysząc głos nie tam, gdzie być powinien, podskoczył z wrażenia.
- Długo jeszcze? – zapyta, wchodząc w głąb pracowni i odszukując po omacku stół, na którego brzegu lubił przysiadać, kiedy czekał aż perfumiarz skończy pracę. – Słyszałem, że wychodziłeś. A z tego co czuję, byłeś w lesie. Szukasz nowych źródeł zapachów? – Zmysł węchu niewidomego wyostrzył się zdecydowanie. Teraz zastępował mu wzrok i szło mu niesłychanie dobrze.
- Powiedzmy.
Lambert uniósł w górę fiolkę, wpatrzył się w nią, ale po chwili stwierdził, że nie jest warta jego uwagi. Wziął następną i ponowił obserwacje, które skończyły się na cichym przekleństwie i odgłosami krzątania się z jednego kąta pracowni na drugi.
Crispin nie pytał. Znał już na tyle Lamberta, że wiedział jak gwałtownie potrafi reagować, kiedy coś nie idzie po jego myśli.
- Jeśli nie będę przeszkadzał, posiedzę sobie i posłucham jak pracujesz, dobrze? Nie chce mi się już dzisiaj walczyć z kamieniem, a poza tym, czuję się tak, jakbym miał płuca pełne pyłu – Prawdę mówiąc miał ochotę na ciepłą kolację, ale nie miał ochoty jeść jej samotnie. Wolał więc poczekać.
- Jasne – mruknął rudzielec pod nosem, namiętnie szukając czegoś po szafkach. W końcu z pełnym satysfakcji "hah", wrócił do stolika i zaczął mieszać, potrząsać, przelewać i robić jeszcze wiele różnych rzeczy przy wtórze cichego burczenia do siebie i syczenia płomyka pod kolbą.
- Wiesz co, będę musiał chyba pojechać do matki na kilka dni. Nie wydaje mi się by ona miała chęć na podróżowanie a potrzebuję kilku rzeczy i dokumentów by wypromować się tu w miasteczku – mówił spokojnie, rzeczowo i zdecydowanie. Najwyraźniej wiedział, co mówi i czego mu trzeba. Przerywał tylko chwilami, kiedy mruczenie lub burczenie Lamberta stawało się głośniejsze lub bardziej nerwowe. – Muszę zacząć w końcu zarabiać na tych moich szkaradzieństwach z kamienia. Może nawet jakiś kościół coś zamówi.
Coś się rozbiło o drewnianą podłogę, kiedy Crispin powiedział, że musi wyjechać. Lambert chrząknął cicho i zaczął sprzątać w milczeniu, po rzuceniu tylko niewyraźnego "ehe". Nie mógł przecież zabronić rzeźbiarzowi wyjazdu do matki. No i nie mógł go mieć cały czas tylko dla siebie, bo ten człowiek może mieć jakieś swoje plany życiowe zupełnie niepowiązane z outsiderem, jakim był Lambert.
- Oj...- jęknął rzeźbiarz, nasłuchując i postępując kilka kroków w stronę gdzie stłukło się szkło. - Nic ci nie jest? Już będę cicho, bo chyba cię dekoncentruję. Pokaleczysz moje cudne ręce i będzie potrzebny opatrunek – Oczywiście nie zdawał sobie sprawy z przyczyny wypadku. Wyjazd do matki wydawał mu się koniecznością no i przecież wróci! Jak mogłoby być inaczej?
- Siedź – Lambert wyciągnął rękę w stronę Crispina, jakby chciał go zatrzymać.- Poradzę sobie – Wrócił do sprzątania, choć już czuł, że kilka małych odłamków wbiło mu się w skórę, ale przyzwyczaił się, więc nawet nie zwrócił na to uwagi.
- Jaki ty jesteś czasami uparty – mruknął chory, ale posłusznie wrócił do stołu.
Z braku zajęcia dla dłoni, przejechał nimi po blacie w poszukiwaniu czegoś ciekawego. Ten teren był dla niego zawsze niezmiernie ciekawy. To nie jego pracownia, więc wszystko tu jest inne i ciekawe. Co napotka na swojej drodze? Może płatki kwiatów a może coś całkiem innego? Tym razem był to mały nożyk i jeszcze mniejsza gałązka.
- Crispin... nie ruszaj – wyburczał Lambert pod nosem, niemal piorunując mężczyznę wzrokiem. Nienawidził, gdy ktoś poza Cyziem ruszał mu cokolwiek w pracowni. Może, dlatego że nikt tego nie robił wcześniej.
- Przepraszam. – Rzeźbiarz błyskawicznie uniósł ręce w górę w geście poddańczym. Przysiadł na skraju stołu z lekko naburmuszoną miną i skrzyżował ręce na wysokości piersi. Myślałby kto, że może być tak niezgrabny by coś tu zepsuć.
Nikt nie powiedział, że chory jest niezgrabny i coś zepsuje, Lambert po prostu postanowił zachować też jako takie środki ostrożności. Skończył sprzątać, więc należało wrócić do pracy, co też uczynił ze zdecydowanie mniejszą chęcią niż przed chwilą.
Crispin do końca siedział w milczeniu. Wsłuchiwał się w odgłosy pracy perfumiarza, usiłując odgadnąć, co takiego właśnie tworzy, lub inaczej - jaki etap tworzenia perfum jest właśnie przeprowadzany. Chciałby już wyjść z pracowni i być jedynym obiektem zainteresowania Lamberta, ale wiedział, że musi cierpliwie czekać. Miał nadzieję, że nie długo.

poniedziałek, 21 stycznia 2013

Zapach Ciemności - Rozdział 12

Kolejne dni były cudowne. Co prawda codziennie Lambert znikał w pracowni a Crispin w ogrodzie, ale kiedy się widywali przy posiłkach lub wieczorami, kończyli Fausta i długo rozmawiali. Życie zdawało się być sielanką. Przynajmniej dla Crispina. Jedno, co mu przeszkadzało, to to, że pogoda przestawała sprzyjać długiemu siedzeniu w ogrodzie. Ale pomimo tego Crispin miał zajęcie.
Obecnie siedział w pokoju, popijał herbatę zrobioną przez Cyzia, dłubał coś w małym drewienku i czekał aż Lambert skończy pracę.
Perfumiarz wrócił w końcu, mrucząc coś pod nosem. Zapach mięty i cytryny został przytłumiony przez woń owoców leśnych, a flakonik właśnie tych perfum Lambert postawił na jednej z półek w pokoju.
- Cześć. Jak dzień minął? – rzucił z uśmiechem do Crispina.
- Całkiem, całkiem. Tylko chłodno dzisiaj – No tak, wiatr nie dawał dzisiaj posiedzieć na dworze a jemu tam było akurat najlepiej. Wsunął pod poduszkę to, co trzymał w dłoniach i zaczął zbierać z kolan wióry. Nie było trudno się domyślić co robił. - Ale  za to ty masz dzisiaj ze sobą nowy zapach. Twoja mięta z cytryna miesza się z ... Jeżynami?
- Tak. Ale nie na długo. Zaraz powinno ulecieć – Przysiadł obok Crispina, nie zważając na wióry, które były na łóżku. Cmoknął mężczyznę w policzek. Nie, Lambert nie kochał się z nim każdej nocy. W zasadzie... w ogóle. To był dziwny człowiek, a jeszcze dziwniejszy artysta-perfumiarz. – Zmienię ci opatrunek zaraz, hm? A później pójdę się wykąpać i zjemy kolacje.
- Sam pójdziesz? – zapytał zawiedzionym głosem. No jak on tak mógł, hm? I jeszcze go drażni mówiąc mu to tak wprost. Otrzepał się do końca z trocin i odwrócił przodem do Lamberta by temu było łatwiej zmieniać bandaże.
- Wrócę do ciebie - W szepcie Lamberta pobrzmiewała obietnica. Co jak co, ale jakoś wolał wylegiwać się w wannie sam. Wziął mazidło na kolana i zaczął rozwiązywać Crispinowi opatrunek.
- No dobrze- Crispin wiedział, że gdyby faktycznie Lambert chciał jego towarzystwa w czasie kąpieli, powiedziałby mu o tym. Minął już chyba czas tajemnic i niedomówień pomiędzy nimi. Szczerość w głosie perfumiarza tylko dodała mu pewności w tym osądzie. – A poprosisz Cyzia by do mnie zaszedł, kiedy pójdziesz się moczyć?
- Tak – Przyglądał się ranom przez dłuższą chwilę, aż w końcu ucałował jedną z nich. W zasadzie to już bliznę. – Do końca tygodnia będę ci jeszcze zmieniał opatrunek, a później damy ci ładną opaskę. – Nałożył maść, po czym zawinął wszystko bandażem.
- Aż tak dobrze się goją? – No tak, lekko go to zdziwiło bo nasłuchał się, że takie rany goją się długo i dość ciężko a jeszcze jego wybuch i rozdrapanie kilku. Ale z drugiej strony, kiedy się ma takiego pielęgniarza nie dziwne, że zdrowie samo wraca. – A kiedy ma przyjść ten szarlatan konował? – Oczywiście chodziło o uzdrowiciela.
- Nie nazywaj go tak. Jest miły. – wyburczał Lambert pod nosem, odstawiając maść na szafeczkę. – Przyjdzie w niedzielę – Ucałował policzek Crispina, zatrzymując też usta na szyi mężczyzny, aż w końcu pocierając dłonią o jego udo. – A ty będziesz dla niego miły. Dobrze? Ale nie nazbyt miły... – Ostatnie zdanie dodał po krótkiej chwili.
- Postaram się. I może nawet uda mi się być miłym – obiecał Crispin. Tak, tak, tylko kto go przypilnuje by nie palnął czegoś głupiego. Niczym niesforna pannica, zarzucił ręce na szyję Lamberta i zbliżył usta do jego ucha. – A co przyniosłeś? Słyszałem wyraźnie jak stawiałeś coś na szafce po wejściu.
- To te perfumy jeżynowe – Uśmiechnął się rudowłosy, zerkając na półkę. – Ale później coś dostaniesz. – wyszeptał dość dwuznacznie, zaraz też chwytając w zęby płatek ucha Crispina. Ale nie można tak robić, kiedy kąpiel czeka. Chrząknął znacząco. – A teraz, proszę pana, udam się do kuchni w celu zażycia kąpieli – Jakże oficjalny ton w jego głosie pobrzmiewał!
Crispin aż miał ochotę zerwać się z łóżka i zasalutować na pożegnanie, ale tylko uśmiechnął się wesoło, odchylił głowę na bok i wskazał miejsce na szyi, tuż za uchem.
- A jeszcze tu dostanę? – zapytał cichutko, uśmiechając się kusząco. Woda poczeka te kilka sekund. A on później będzie tu siedział i siedział i minuty będą mu się dłużyły w nieskończoność.
Lambert polizał wskazane miejsce, zaraz potem pocałował, by po chwili polizać raz jeszcze. Wysunął się z objęć Crispina i poszedł do kuchni, a Cyziu oczywiście przyszedł dotrzymać mu towarzystwa, aby nie czuł się samotny.
- Cyziu, mam do ciebie małą prośbę. Mogę? – Niby był to chłopiec, który był na służbie u perfumiarza, ale tak bardzo przypadł Crispinowi do serca, że nie potrafił zwracać się do niego jak do służby. – Tylko nie chciałbym by twój pan się o tym dowiedział. Dobrze?
- Zależy, jaka to prośba, panie Crispinie – Chłopak usiadł na krześle stojącym przy łóżku i wpatrzył się w rzeźbiarza. Nie mógł zawieść zaufania swojego pracodawcy, więc nie godził się na wszystko "ot tak".
- Nic strasznego Cyziu. Mała przysługa – Uśmiechnął się serdecznie do chłopaka. W sumie bardzo go cieszyła taka lojalność wobec Lamberta. – Chciałbym byś zabrał mnie kiedyś do lasu. Kiedy twój pan będzie w pracowni a ty nie będziesz miał jakiejś pilnej roboty.
- Dobrze. Z tym nie ma problemu – Słychać było, że się uśmiecha. Siedział na krześle, ale miał ochotę iść i popracować, bo dzisiaj jakoś wybitnie miał taki nastrój typowo pracujący.
- Mnie się sumie nie śpieszy, więc jak kiedyś będziesz miał chwilę to po prostu daj znać – Zgoda chłopca bardzo go ucieszyła. Miał chęć wybrać się do lasu z Lambertem, ale to całkiem inna wyprawa. Jednak ta, którą planował z Cyziem była dla niego dość ważna. – Jak chcesz to idź. Nie musisz tu siedzieć. Prosiłem by Lambert cię zawołał, bo chciałem tylko prosić o tę wycieczkę.
- Dobrze.
Chłopak wyszedł więc z pokoju, a po jakichś dwudziestu-trzydziestu minutach przyszedł Lambert z pachnącą kolacją.
- I jak tam? Tęskniłeś? – Zapach mięty i cytryny był jeszcze bardziej intensywny niż na co dzień, mimo że mieszał się z aromatem jedzenia.
- Niech no się zastanowię... – Crispin udał, że się zadumał nad niezwykle ciężkim pytaniem, marszcząc czoło i podpierając się pod brodę. – Myślę, że ... Ale to zależy, co tam masz. – No tak, nie ma to jak wywinięcie się od odpowiedzi, choć była ona bardzo oczywista. Zerwał się z łóżka i wyciągnął szyję w stronę Lamberta zaciągając się zapachem kolacji. – Coś bardzo apetycznie pachnie – mruknął z chytrym uśmiechem.
Lambert nakarmił i jego, i siebie, ale nie pozwolił tknąć swojego ciała. Za żadne skarby. Ani nie siedział na tyle blisko, ani nie dawał możliwości Crispinowi. Za każdym razem się odsuwał. Zapewne rzeźbiarza to drażniło, ale cóż zrobić.
Oczywiście, że go drażniło. Nie komentował jednak tego, bo wiedział, że to kara za jego wygłupy. Nie nauczył się jeszcze, kiedy można przy Lambercie pozwolić sobie na żarty a kiedy lepiej być poważnym i rzeczowym. Znaczy, poważnym trzeba być raczej zawsze a dowcipnym tylko raz na jakiś czas. Zjadł w milczeniu kolację i zaraz po tym wsunął się na łóżko tak, by siedzieć po turecku z plecami opartymi o ścianę. Miał cichą nadzieję, że Lambert nie naburmuszył się aż tak by odmówić mu dzisiaj czytania. Na nic innego raczej nadziei nie miał.
Perfumiarz bez pośpiechu odniósł talerze do kuchni, a kiedy wrócił, pogasił wszystkie świece, co z pewnością oznaczało, że czytać Crispinowi nie ma zamiaru. Chwycił rzeźbiarza za stopy i rozłożył jego nogi tak, by mógł swobodnie usiąść między nimi. Natomiast dłonie mężczyzny położył na swoich nagich udach. Czekał.
Crispin nie zauważył ciemniejącego pokoju, bo miał na oczach bandaż. Ale poczuł swąd gaszonych świec, który oznajmił mu, iż w pokoju jest ciemno. Milczał. Skoro Lambert tego chciał to i on chciał tak spróbować. Tak bez słowa. Oj, będzie ciężko, ale zobaczymy. Przesunął dłonie po nagich nogach Lamberta aż do zgięcia na wysokości bioder. Szukał bielizny.
Nie, nie było bielizny. Nie było też koszuli, ani skarpetek, ani spodni. Nie było nic, oprócz nagiego Lamberta, który w milczeniu klęczał przed Crispinem i oczekiwał niewiadomo czego. Cóż, perfumiarz zawsze był dość specyficzną osobą.
Czyżby on jadł kolację nagi? Och... I dlaczego Crispin nic o tym nie wiedział? Niemal jęknął zawiedziony tym faktem. Jednak sunął dłońmi dalej, przez pośladki, tors, aż do ramion i szyi perfumiarza. Cieszył się każdym skrawkiem jego ciała, które teraz tak dokładnie 'widział'.
Lambert obserwował uważnie Crispina, chcąc wyłapać każdą reakcję widoczną na jego twarzy, a dotyczącą nagiego ciała siedzącego przed nim. Wciąż bez słowa pozwalał się dotykać, czerpiąc z tego niemałą przyjemność.
A Crispim korzystał z okazji. Jakoś tak się złożyło, że nie miał dotąd czasu na spokojne poznanie ciała Lamberta. Wodził dłońmi po jego skórze i uśmiechał się leciutko. Kiedy zjeżdżał płasko ułożonymi dłońmi po klatce piersiowej perfumiarza, nie potrafił oprzeć się pokusie i nie uścisnąć lekko sutków, które napotkał. Jednak nie zatrzymał się, jego pace poznawały dokładnie każdy cal ciała jego kochanka. Podobał mu się aksamit jego skóry. Widać to było po jego twarzy. Cieszył go ten dotyk.
Lambert się uśmiechnął, widząc, że Crispinowi takie dotykanie sprawia przyjemność. Perfumiarz grzecznie trzymał dłonie na swoich udach, choć miał ochotę coś z nimi zrobić, najchętniej chwycić rzeźbiarza za kark i pocałować, a drugą ręką robić coś bardziej zbereźnego. Ale nie, nic takiego się nie wydarzyło.
Rzeźbiarz 'obejrzał' dokładnie ciało Lamberta. A właściwie te części, do których miał dostęp. Było mu jednak mało. Chwycił Lamberta w pasie i starał się unieść go w górę. Oczywiście, jeśli perfumiarz się nie domyśli, o co mu chodzi i nie podniesie się z pięt, to Cris sam nie zdoła go unieść.
Na szczęście domyślił się. Uniósł tyłek w górę, więc można powiedzieć, że klęczał przed Crispinem, tak że ten mógł się przytulić policzkiem do jego krocza. Ale skoro chciał, żeby perfumiarz właśnie w takiej pozycji się znalazł, to niech mu będzie. Lambert wplótł palce we włosy niewidomego, spoglądając teraz na niego z góry. Kropelki wody, te ostatnie, które wciąż były na rudych kudłach, spadły na Crispina.
To było jak namiastka deszczu, więc bardzo spodobało się niewidomemu. Miał przed sobą nagiego anioła bądź demona, jak kto wolał. Jego ciekawskie palce sunęły teraz po pośladkach Lamberta, krążąc po nich być może trochę za długo jak na zwykłe oglądanie. Jednak jak można by się oprzeć takim pośladkom. Uśmiech na twarzy Crispina stał się chytrym uśmieszkiem podwórkowego rozrabiaki, kiedy uniósł twarz w górę imitując w ten sposób spojrzenie w oczy perfumiarzowi.
Kiedy tak na niego "popatrzył", Lambert po prostu zachłannie wpił się w usta Crispina, chcąc mu przekazać jak bardzo go pragnie, bo niestety spojrzeniem nie mógł tego zrobić. Namiętność niemal wylewała się z niego litrami. Przylgnął do ciała rzeźbiarza, dłonie trzymając na jego ramionach, aby mu nie uciekł przypadkiem.
Rzeźbiarz oddał pocałunek z równą namiętnością, z jaką go dostał. Uścisnął przy tym pośladki Lamberta i przejechał po nich lekko paznokciami. Jednak po kilku chwilach zakończył pocałunek i podwinął nogi by klęknąć. Jego dłonie spoczęły na ramionach Lamberta dając mu wyraźny znak by nie ruszał się. Obszedł mężczyznę dookoła i kiedy klęczał okrakiem za nim, jego dłonie spoczęły płasko na plecach perfumiarza. Chciał skończyć oglądanie.
Lambert oparł ręce o ścianę, toteż chcąc nie chcąc, wypiął się lekko w stronę Crispina. Zamruczał jak kot, kiedy ten położył ręce na jego plecach. Taaak, teraz zdecydowanie rzeźbiarz powinien się do niego przytulić, jednocześnie w niego wchodząc i sprawiając im obu wielką radość. Szczególnie, że Lambert był w tak zapraszającej pozycji.
Chory doskonale wiedział, o co chodzi Lambertowi. Jednak najpierw chciał dokończyć oglądanie. Sunął dłońmi po jego plecach, zaginając palce i drapiąc go delikatnie. Zjechał na pas perfumiarza a następnie wrócił ponownie na plecy by sunąć w górę ku ramionom. Drażnił Lamberta, wiedział o tym. Lecz Lambert chyba znał już słabość Crispina do takich właśnie gierek.
Dlatego też nie protestował. Grzecznie pozostawał w wyżej rzeczonej pozycji, zerkając tylko w tył, na Crispina, aby popatrzeć na jego twarz. Musiał znać jakieś plany czy może reakcje rzeźbiarza, żeby wiedzieć, czego się spodziewać. Chociaż niespodzianek też nie odmówi.
Po jakimś czasie rzeźbiarz uznał, że napatrzył się jak na jeden wieczór. Przesunął dłonie po rękach Lamberta, przytulając się do jego nagiego ciała. Ależ jego koszula musiała teraz irytować perfumiarza. Przytulił usta do karku mężczyzny i kiedy wracał dłońmi w stronę jego ramion, muskał ustami jego kark, kąsając go co jakiś czas lub rysując szlaczek językiem.
Perfumiarz westchnął ciężko, wypinając tyłek jeszcze bardziej. Tak, zdecydowanie drażniło go ubranie Crispina, nie mówiąc już o jego gierkach, które, mimo iż były przyjemne, na dłuższą metę jednak stawały się nieco uciążliwe.
Dłonie Crispina zsunęły się na pośladki Lamberta. Głaskał go przez chwilę i ściskał. Po chwili zaniechał jednak pieszczot by pozbawić się ubrania, które i jego zaczynało drażnić. Przez wszystkie wieczory, nabrał już nieco wprawy, więc rozbieranie się poszło mu dość szybko i bez większych problemów. Powrócił dłońmi do pośladków Lamberta, gdy tylko ostatnia część jego garderoby została rzucona na podłogę.
Rudowłosy zacisnął zęby, żeby nie wygarnąć Crispinowi tego ociągania się i bynajmniej nie chodzi tutaj o ściąganie ubrań. Przyciągnął jego głowę i wpił się w jego usta, mimo że w tej pozycji było mu trochę ciężko całować, ale czego to się nie robi dla przyjemności?
Rzeźbiarz uznał, że ani on ani, tym bardziej Lambert nie wytrzymają już dłużej w zawieszeniu. Odwzajemnił pocałunek namiętnie i rozchyliwszy pośladki perfumiarza, wszedł w niego gwałtownie i zdecydowanie. Dopiero, kiedy znalazł się w środku, ujął kochanka w pasie i uścisnął.
Z tego wszystkiego, rudowłosy aż przygryzł swoją wargę do krwi, jęcząc głośno. Tak, dokładnie o to mu chodziło, za co pochwalił Crispina pogładzeniem po głowie. Coś w stylu: "Dobry chłopiec, rób tak więcej." Perfumiarz widocznie wymyślił, że nie będzie się dzisiaj odzywać do końca dnia, mimo że podczas seksu był raczej gadatliwy.
Zanim rzeźbiarz wykonał kolejny ruch, chwycił Lamberta za ramiona i sprowokował do pochylenia się w przód. Koniec tej zabawy. Dłonie Crispina spoczęły płasko na plecach perfumiarza a biodra poruszyły się gwałtownie. Jego podniecenie narastało a przy każdym kolejnym ruchu bioder, czuł jak przyjemne mrowienie rozchodzi się po całym jego ciele.
Lambert opadł zupełnie na klęczki, podpierając się na rękach.
- Och, o matko – mruknął cicho, łamiąc swoje własne przyrzeczenie, na całe szczęście, o którego istnieniu Crispin nie miał pojęcia.
Nie miał a nawet jakby miał, nie interesowałoby go teraz. Jedyne, co się obecnie liczyło, to fakt, że Lambert poddał się jego naporowi i że dzięki jego głośnym jękom wisi nad nimi gorąca atmosfera. Oczywiście samo ciało Lamberta i to, że w tej właśnie chwili stanowili jedność, było wystarczającym argumentem do odlotu erotycznego, jednakże głos perfumiarza, tak bardzo zmieniony przez stan jego ciała i tak bardzo podniecający... Tak, to było doskonałe dopełnienie całości.
Ręce rudowłosego zacisnęły się na brzegu łóżka, nie przejmując się tym, że jego biodra są boleśnie ściskane. Tym lepiej. Wymamrotał coś nieskładnie, jakby chciał wzywać bogów odpowiadających za tak rozkoszne doznania, dlatego też pojawiło się gdzieś pomiędzy buczeniem imię "Crispin", wypowiedziane z pasją i zapamiętaniem godną najgorliwszego pasjonata.
Rzeźbiarz nie przestawał. Nie zaprzestał kolejnych pchnięć nawet na chwilę. Nawet, kiedy pochylił się i scałował z pleców Lamberta kilka kropel potu. Jego dłonie zsunęły się z pasa kochanka i ujęły jego męskość oraz rozkołysane jądra. Te części ciała perfumiarza zdołał już doskonale obejrzeć swoim dotykiem, ale jednak cały czas było mu ich mało. Masował części intymne rudowłosego demona, podczas gdy jego ruchy z chwili na chwilę przepełniała coraz większa pasja i chęć posiadania.
Lambert zacisnął zęby, żeby nie krzyczeć, ale już po chwili wydał z siebie ni to warkot, ni jęknięcie i znieruchomiał w miejscu, drżąc spazmatycznie pod ciałem rzeźbiarza podczas porażającej eksplozji orgazmu, jaka przetoczyła się przez jego ciało. Oddychał głośno, szybko i zbyt płytko, by mieć możliwość uspokojenia swojego serca bijącego w oszalałym rytmie.
Czując stan ciała Lamberta, Crispin wyprostował się a jego ręce z męskości przesunęły się na biodra kochanka wbijając w nie palce i zaciskając dość brutalnie. Kolejnych kilka ruchów wykonał w oszałamiającym tempie i z niespodziewaną siłą. Ostatnie było gwałtowne i na granicy brutalności. Crispin wygiął się w łuk i odchylił głowę w tył, wydając z siebie przeciągły jęk. Spełnienie nadeszło. Tak silne i tak bardzo gwałtowne, że zaskoczyło nawet jego.
Lambert nie miał jak się odwrócić, więc tkwił w miejscu, dotykając policzkiem zimnej ściany, w tej chwili tak cudownej, jak jeszcze nigdy, w końcu sam perfumiarz był rozpalony. Zamruczał cicho niczym kot, poruszając biodrami, jakby chciał dać znać Crispinowi, jak bardzo jest zadowolony i jak mu było dobrze.
Rzeźbiarz był zadziwiony, jakie to dzikie zwierzę kryje się pod nieśmiałą powłoką perfumiarza. Ale czy było mu źle? Skąd. Był zadowolony, że Lambert jest tak złożonym człowiekiem. Delikatnym, rozsądnym, potrafiącym pokazać jak bardzo mu na kimś zależy, czułym i równocześnie stanowczym i dzikim, kiedy zajdzie taka potrzeba. Pocałował czule plecy ukochanego i z lekkim ociąganiem wysunął się z niego by położyć się na boku i pociągnąć go za sobą tak, aby wtulić go w siebie plecami i zamknąć w gorącym uścisku.
- Dziękuję... – mruknął, celowo przeciągając zgłoski.
- Hm? -  Rudowłosy odwrócił głowę na tyle, na ile mógł, aby popatrzeć na Crispina. Nie bardzo wiedział, za co ten mu dziękuje. To on powinien paść mu do stóp i zacząć je całować, ale tylko musnął jego policzek ustami.
Crispin za to ucałował policzek Lamberta a następnie jego szyję i płatek ucha.
- Dziękuję za to, że jesteś. Za to, że mogę poszczycić się mianem twojego przyjaciela i może nie tylko przyjaciela – Uśmiechnął się pod nosem.
Dla Crispina Lambert stał się zdecydowanie kimś o wiele ważniejszym niż przyjaciel. Ale ani on, ani Lambert, nie powiedzieli nigdy głośno, co do siebie tak naprawdę czują. Może jeszcze nie nadszedł ten czas? A może po prostu, żaden z nich nie był na to gotów? A może po prostu nie było takiej potrzeby.
Lambert jej nie czuł. Wtulił się w Crispina z cichym pomrukiem, choć miał ochotę wyjść na spacer, ale przecież nie zostawi go tutaj samego, bo jeszcze mu zamarznie i co?
Spacer w środku nocy? Hm. Zapewne gdyby Crispin usłyszał taką propozycje skakałby z radości. Nie znali się jednak na tyle dobrze by wiedzieć jak zareaguje ten drugi na każde zadane pytanie i każdą rzuconą propozycje. Łączyło ich osobliwe uczucie, ale było im razem dobrze. Crispin pogłaskał Lamberta po ramieniu i uśmiechając się mruczał coś pod nosem. Coś o pięknych nocach i kolorach tęczy, które są jego udziałem nawet pomimo ślepoty.

czwartek, 10 stycznia 2013

Zapach Ciemności - Rozdział 11


Pamiętna noc minęła, choć wspomnienia pozostały. Crispin starał się jak tylko potrafił, by nie marudzić na swoje kalectwo i nie denerwować się z byle powodu. Jednak słabo mu to szło. Próbował dłubać coś w drewienkach, które znajdywał w ogrodzie albo przynosił mu Cyzio, ale nie podobały mu się efekty a każda kolejna próba kończyła się coraz większą irytacją i nerwowością. Czy Lambert o tym wiedział? Tego Crispin nie był pewny, gdyż nie mówił mu o tym osobiście a i nie zawsze kontrolował, czy w momencie złości i ciśnięcia drewienkiem na chybił trafił w głąb ogrodu, był obecny Cyzio. Dzisiejszego popołudnia, Crispin kolejny raz siedział w ogrodzie. Nie miał jednak w rękach dłuta. Tym razem na jego kolanach spoczywały różniej wielkości kamyczki, które 'oglądał' palcami, jeden po drugim i starał się ułożyć w jakiejś kolejności na ławce. Tylko on wiedział jak powinny być ułożone, gdyż dla kogoś innego, leżały one po prostu w rzędzie jeden przy drugim. I to dość krzywym rzędzie.
- Cześć! Popatrz, co znalazłem – Lambert, który pojawił się w ogrodzie, wcisnął rzeźbiarzowi w ręce jedną z tych nieszczęsnych, Crispinowych figurek, które walały się po okolicy. – Ładne, co? Postawię sobie w pracowni. – Nie, nie wiedział, że to zostało zrobione przez mężczyznę. Uznał, że matka natura miała kaprys i coś takiego wyrzeźbiła, chociaż widział różnicę między drewienkiem zwykłym, a takim, nad którym ktoś pracował. Nie pomyślał po prostu, że to dzieło Crispina.
- Ach... – Uważnie przesuwał palcami po zagłębieniach figurki. Nie poznał przez chwilę, co trzyma w dłoniach. Jednak, kiedy tylko dokładniej „obejrzał” znalezisko Lamberta wstrzymał na chwile oddech i otworzył usta ze zdumienia. No jak on mógł to znaleźć? Jak? – Ale to nie ma jakiegoś wyraźnego kształtu. Do czego to ma być niby podobne? Pomóż mi zobaczyć. – Oczywiście wiedział, co trzyma w dłoniach. Nieudolna próbę wyrzeźbienia leżącego psa.
- No jak to? Pies. Trochę nie ma łap, ale i tak jest śliczny – Lambert zabrał figurkę z rąk rzeźbiarza i ucałował ją głośno w sam czubek psiego łba. Gdyby wiedział, że zrobił to Crispin, to pewnie zważałby na słowa, ale w takim wypadku... cóż. – Nie podoba ci się?
- Nie, kochanie. Nie podoba mi się, bo nie widać w tym żadnego psa. Nie tak powinna wyglądać figurka, którą... – Zamilkł. Chyba właśnie dotarło do niego, że Lambert nie ma bladego pojęcia o pochodzeniu tego znaleziska. – Chociaż w sumie... – Starał się jakoś wybrnąć z zaistniałej sytuacji. – Może po prostu czas ją tak zdeformował.
- Mi się podoba – burknął perfumiarz z oburzeniem, ściskając figurkę w ręku. Postanowił, że ustawi ją sobie w pracowni i będzie tam stała na honorowym miejscu, do czasu aż Crispin mu czegoś nie podaruje. – Nie jesteś głodny? Cyziu mówił, że siedzisz tutaj już trochę czasu. Nie nudzi ci się?
- A wiesz, że chętnie bym coś zjadł. A co do nudy...- Crispin uniósł głowę w górę jakby chciał spojrzeć w niebo i sięgnął na kolana by zagarnąć z nich kamienie.. Po chwili powrócił niewidzącym wzrokiem do Lamberta. – Usiłuję poukładać te kamienie w kolejności od największego do najmniejszego. Jak mi idzie? – zapytał, wskazując na te leżące obok niego.
- Pomyliłeś się w dwó... nie, w trzech miejscach – Nie miał problemu z liczeniem tylko z odróżnieniem wielkości, bo akurat dwa były łudząco podobne. W jednej ręce ściskał pieska, drugą zaś wyciągnął w stronę Crispina. – Chodź, idziemy coś zjeść, a później ci poczytam.
- Mhm, czyli całkiem nieźle – mruczał, kiedy podnosił się z ławki i odkładał pozostałe kamienie obok tamtych. Nie wiedział, że Lambert wyciągnął do niego rękę, więc sam również wykonał podobny gest. – A tego psa, jak to ująłeś, wyrzuć. Jak dojdę do wprawy, wystrugam ci takiego, jak zechcesz. Ten słabo wy... – No cholera jasna! Crispin słabo kontrolował swój język. Miał tylko nadzieję, że Lambert nie zwróci na to uwagi.
- Och – Rudowłosy chwycił mężczyznę za rękę, skoro ten ją wystawił, ale cmoknięcie w policzek było nagrodą za tak dobrze wykonaną pracę. – Jest piękny – szepnął mu do ucha, by zaraz pociągnąć mężczyznę w stronę domu, a tam do kuchni, gdzie Cyziu pichcił już kolację.
Kuchnia jak zawsze pachniała kusząco aż kiszki marsza grały. Crispin uśmiechnął się zaraz za progiem i rzucił wesołe 'Cześć" do Cyzia, który powinien tam być. A zapachy na to wskazywały. Choć często jego zapach mieszał się Crispinowi z aromatami kuchennymi.
- A dzień dobry. Kolacja już na stole. Smacznego.
Cyziu wyszedł z kuchni, zabierając swoją porcję jedzenia. Lambert posadził Crispina na krześle i ponownie ucałował jego policzek.
- Naprawdę mi się podoba – Usiadł obok mężczyzny a pieska położył tuż przy talerzu, żeby mu nie uciekł przypadkiem.
- Lambert zlituj się, przecież to nawet nie przypomina psa – jęknął z niemocy. Nie miał siły tłumaczyć, że pies powstał całkiem niedawno i że miał zaginąć na wieki w zaroślach ogrodu. – Kiedyś pokażę ci jak powinien wyglądać pies. – Tak, to miał być koniec tej rozmowy. – To jak? Co dzisiaj dobrego mamy?
- Głupi jesteś – To było stwierdzenie faktu. Na swoje pytanie Crispin mógł otrzymać tylko odpowiedź w postaci dźwięków wydawanych przez jedzącego Lamberta, który między kolejnymi porcjami kolacji mruczał coś o idiotach, kretynach i zdurniałych rzeźbiarzach.
Crispin sięgnął więc po talerz i sztućce, by zacząć jeść, skoro Lambert wolał mruczeć pod nosem zamiast mu odpowiedzieć. Po kilku kęsach w milczeniu, jego gadatliwa natura wzięła jednak górę nad chęcią milczenia.
- Gdzie nauczyłeś się tak gotować?
- W domu i u mistrza – odparł spokojnie Lambert, odsuwając od siebie talerz. Cyziu doskonale wiedział, ile mu nakładać, toteż zjadł szybko i nic nie zostawił, bo nie było tego dużo. Uważne spojrzenie oczu perfumiarza wbite zostało w Crispina.
- Miałeś rewelacyjnych nauczycieli i wrodzony talent. Ja potrafię przypalić nawet wodę na herbatę – Uśmiechnął się niewidomy i dokończył posiłek. Odsunął talerz z uprzejmym 'dziękuję' i splótł palce dłoni, kiedy oparł łokcie o blat stołu. Wsparł na nich brodę przyjmując pozycję jakby chciał patrzeć z podziwem na Lamberta. – Nie mówiłeś wcześniej o mistrzu. – stwierdził rzeczowo. – Jaki on był?
- Dobry, bardzo dobry – Lambert zebrał talerze i zaniósł je do miednicy, aby pomyć naczynia. Wstawił też wodę na herbatę, którą miał zamiar zaparzyć dla nich obu. – I bardzo mądry – wypowiadał się o swoim mistrzu z uczuciem, ledwo skrywanym.
- A jak to się stało, że trafiłeś właśnie do niego? – Najwyraźniej zebrało się dzisiaj rzeźbiarzowi na pytania. No, ale co on zrobi, że Lambert całymi dniami pracuje a on na niego czeka? Teraz chciał wykorzystać każdą sekundę. – Ja swojego miałem w domu. Rzeźbiarstwa uczył mnie dziadek.
- Znaleźliśmy się – Rudowłosy wzruszył lekko ramionami, odkładając talerze na ich miejsce, gdy już je wytarł do sucha. Wrócił do stołu i usiadł przy Crispinie. Woda na herbatę stała na piecu, więc i tak musiał czekać, aż się zagotuje.
- Jak w jakiejś bajce... – mruknął chory, ale uśmiechnął się radośnie i wyciągnął dłoń w stronę Lamberta. Chciał poczuć ciepło jego dłoni. – Książę szukał kopciuszka a znalazł najzdolniejszego ucznia pod słońcem – No tak, skojarzenie jak na niego przystało. On i ten jego dzisiejszy nastrój.
- T-tak... coś w tym stylu – Nie powie mu przecież, że z tym księciem i kopciuszkiem nie mylił się aż tak bardzo. Rękę owszem, miał ciepłą, wciąż jeszcze wilgotną od wody, wszak przecież mył naczynia.
- Wiesz, życie czasami jest bardzo pokręcone – Crispin uniósł dłoń towarzysza do ust i ucałował delikatnie. - Zobacz jak to jest, że ludzie, którzy mają niesłychany talent, jak ty, wolą się kryć przed poklaskiem i nie chcą mieć wznoszonych pomników. A tacy bezlitośni maniacy zła, jakich nie brakuje, robią wszystko, by było o nich głośno. – mówił spokojnie, jakby z zadumą, bawiąc się palcami Lamberta.
- Ale ty masz czasami głupie filozofie – żachnął się rudowłosy i pociągnął mężczyznę w stronę wyjścia. W końcu miał mu poczytać, prawda? Teraz będzie okazja, póki jest jeszcze w miarę widno. Później i tak zapali świece, ale to nie przeszkadza temu, aby iść do sypialni już teraz.
- No bo chwilami umieram z nudów, kiedy mi znikasz na cały dzień. To co mam wtedy robić? Siedzę i rozmyślam – Szedł grzecznie w stronę pokoju. Cieszyła go perspektywa wspólnego wieczoru a nie tylko nocy. Nie, żeby mu się te noce nie podobały. Skąd. Ale tęsknił za słuchaniem głosu Lamberta.
- Co chcesz poczytać? – Lambert podał kilka tytułów, które akurat miał w domu. Książki zostały mu jeszcze w spadku po mistrzu. Sam nie miał kiedy czytać, bo zazwyczaj w wolnych chwilach... pracował. Tak, to był Lambert.
- Fausta. Masz Fausta? – Albo nie usłyszał tego tytułu albo Lambert go nie wymienił. Matka ostatnio poleciła mu tę książkę, ale zaczął ją czytać i nigdy nie skończył. Nie miał jak gdyż było to niedługo przed napaścią.
- Ahm... Mam! – Dorwał tę książkę, o której mówił Crispin. Tak. Jedna z ulubionych lektur mistrza, ale tego mu przecież nie powie. Usiadł na łóżku obok rzeźbiarza.
Zaraz też do pokoju wszedł Cyziu z herbatą, życzył im miłego wieczoru, a po chwili już go nie było. Crispin podziękował Cyziowi i również życzył mu dobrej nocy, po czym wsunął się na łóżko tak, by siedząc po turecku, opierać się plecami o ścianę.
- Czytałeś to? – No tak, jeśli czytał to może go poprosić o rozpoczęcie w miejscu, w którym sam skończył.
- Tak. Kiedyś – Przyglądał się Crispinowi przez dłuższą chwilę, aż w końcu na jego ustach pojawił się delikatny uśmiech. Tak. Z tym facetem było mu zdecydowanie dobrze. Mógł tak spędzać wieczory codziennie.
- To możesz zacząć od strony sześćdziesiątej czwartej? – Uśmiechnął się delikatnie i przekrzywił lekko głowę w bok. – Zacząłem to czytać przed napaścią i tylko tyle przeczytałem. – Jemu też było bardzo dobrze przy Lambercie. Nawet mimo tego, że tamten czasami go trzasnął bez zahamowań. A może właśnie dlatego? Dlatego, że mimo całej czułości, która była między nimi, Lambert stał twardo na ziemi i potrafił też sprowadzić na nią Crispina?
Perfumiarz zaczął więc czytać. Dykcję miał poprawną, nie czytał też ani za wolno, ani za szybko. Zupełnie jakby był stworzony do przemówień i czytań w świątyniach czy innych takich. Spoglądał na Crispina od czasu do czasu, sprawdzając czy aby go nie nudzi przypadkiem.
Ale nie. Nie nudził. Ta książka zaciekawiła rzeźbiarza już na samym początku, ale zupełnie o niej zapomniał. Po krótkiej chwili siedzenia, ułożył się na łóżku, kładąc głowę na kolanach Lamberta, obejmując go jedna ręką w pasie i podnosząc kolana w górę by było mu wygodniej.
Perfumiarz czytał wciąż, ale teraz jeszcze bawił się włosami Crispina, które tak bardzo mu się podobały, że mógł je macać i macać, i macać bez końca. Cmoknął mężczyznę w czoło i przerzucił stronę, czytając dalej.
Rzeźbiarz uśmiechnął się. Było mu tak przyjemnie i miło. Głaskał dłonią plecy Lamberta i wsłuchiwał się w jego urzekający głos. Tak, zdecydowanie taka forma lektury była o wiele przyjemniejsza niż samotne czytanie przy świetle świec.
Mimo, że rudowłosy starał się skupić wyłącznie na czytaniu, to jednak dotyk Crispina uniemożliwiał mu to. Od czasu do czasu zacinał się w połowie zdania, ale po chrząknięciu zaraz wracał i płynnie brnął przez tekst, aż do następnej "pauzy".
- Ciemno ci? – zapytał rzeźbiarz po kolejnym zatrzymaniu się Lamberta. Przecież to nie on jest przyczyną dekoncentracji Lamberta, prawda? On nic nie robił. – Bo jeśli tak, to możemy skończyć innym razem. Nie chcę byś nadwyrężał wzrok.
- Nie, nie jest ciemno - mruknął cicho rudowłosy, patrząc na Crispina. Oj, gdyby on widział, jak Lambert się w tej chwili rumieni, to pewnie rzuciłby się na niego i zaczął całować albo po prostu by go wyśmiał.
- Mmm... – mruknął niewidomy i odwrócił się na bok. Twarzą w stronę Lamberta. Objął go też ponownie w pasie i przytulił policzek do jego brzucha z nieśmiałym uśmiechem. Teraz było mu zdecydowanie wygodniej a i Lamberta miał jakby więcej. – Ale jak tylko się ściemni to kończymy, dobrze?
Perfumiarz odłożył książkę na bok. Nie powie mu, że powinni skończyć już pół godziny temu, jeśli to światło miało być wyznacznikiem. Wsunął palce we włosy Crispina. On mu wcale nie pomagał się skupić, szczególnie, że leżał tak blisko... brzucha. Tak, powiedzmy, że o brzuch chodzi.
- A nie mówiłem... – wyszeptał chory cichutko i wtulił policzek jeszcze bardziej w brzuch Lamberta. – Podoba mi się ta książka. Skończymy ją, prawda? – Gdyby mógł, sam skończyłby ją już dawno. Ach, no i on biedny nie był świadom tego co robi. Przecież chciał tylko słuchać książki. A to, że jego palce same odnalazły brzeg koszuli Lamberta i się pod nią wsunęły... Kto by tam na to zwracał uwagę.
- Tak, skończymy.
Perfumiarz zamknął oczy, rozkoszując się dotykiem mężczyzny na swojej skórze. Aż miał ochotę powiedzieć, żeby przestał się bawić, ale wyszedłby na jakiegoś niewyżytego zboczeńca, który siedzi w domu i nie ma kto go zaspokoić. Biedny Lambert siedział więc cicho z nadzieją, że Crispin sam się domyśli, iż perfumiarz chce więcej.
Crispin z uśmiechem przyjął wiadomość o chęci skończenia lektury. Cmoknął brzuch Lamberta przez materiał koszuli a następnie uniósł się na ręce, by sięgnąć do ust perfumiarza. Złożył na nich delikatny pocałunek.
- Trzymam cię za słowo – Ponownie musnął ustami wargi Lamberta. – A teraz mam chęć na mały deser przed snem – Nie, tym razem nie pocałował go. Zatrzymał się tuż przy jego wargach i uśmiechnął się uroczo.
- Em? – Tak, bardzo konstruktywne, pełne przekazu pytanie wymsknęło się samoczynnie z ust perfumiarza, który jak zahipnotyzowany wpatrywał się w usta niewidomego. Chyba nie powinien teraz pytać Crispina, czy chodzi mu o jabłko, bo z pewnością zostałby wyśmiany.
Rzeźbiarz pokręcił głową z uśmiechem, po czym wpił się namiętnie w usta Lamberta, przytrzymując go jedną ręką za kark. Dopiero po dłuższej chwili oderwał się od tej słodyczy i znów się uśmiechnął.
- Nie, zdecydowanie mały deser mi nie wystarczy – mruknął i klęknął na łóżku, zaczynając nierówną walkę z haftkami koszuli towarzysza.
Kiedy on się mocował z haftkami Lamberta, perfumiarz zaczął... Mocować się z haftkami Crispina. Przyssał się niemal do jego ust, gdy sam, z własnej nieprzymuszonej woli, zaczął całować mężczyznę. Palce sprawnie skończyły rozpinanie koszuli rzeźbiarza, by ta w końcu mogła zostać z niego zdjęta.
Ale Crispinowi nie szło to tak sprawnie. Tym bardziej, że teraz miał inne rzeczy do roboty. Pławił się w słodyczy pocałunku Lamberta, ciesząc się jego namiętnością i uczuciem, jakie w niego przelał. Poradził sobie jednak! I niedługo po koszuli Crispina i koszula Lamberta została zdjęta z właściciela. Cris nie wiedział gdzie jest jego odzienie, natomiast koszulę, którą zdjął z perfumiarza rzucił zwyczajnie gdzieś w bok.
Rudowłosy nieco niepewnie, z odczuwalnym wahaniem, sięgnął do spodni Crispina, chcąc je również ściągnąć i rzucić na bok. Pocałunek stał się mniej natarczywy i żarliwy, może właśnie, dlatego że wiele wysiłku psychicznego Lambert wkładał w inne rzeczy, jak na przykład rozbieranie rzeźbiarza.
Crispin zakończył pocałunek. Nie potrafił skupić się na spodniach, kiedy w jego posiadaniu były takie usta. Usta, które wyprowadzały go z równowagi psychicznej i porywały w krainę namiętności. Trzęsącymi się rękoma sięgnął do spodni Lamberta, ale kiepsko szło mu ich rozpinanie. Może, dlatego że najchętniej zerwałby je z niego i wtulił się już, natychmiast w nagie ciało kochanka.
Perfumiarz ściągnął w końcu spodnie z Crispina, pomagając również pozbyć się swoich własnych. Ponownie to z jego inicjatywy wyszedł pocałunek. Niemal wziął w posiadanie usta rzeźbiarza, nie mogąc się nimi nasycić. Ciągle było mu mało i mało, a namiętność i żarliwość tylko rosła.
Sprawiał tym, że Crispin był wniebowzięty! Bardzo podobało mu się dzisiejsze zachowanie Lamberta. Uwielbiał uczucie, że jest pożądany. Oddawał pocałunek za pocałunek z narastająca gorliwością i pasją. Jego dłonie błądziły nerwowo po plecach perfumiarza, zahaczając skórę co jakiś czas paznokciami.
Lambert nie wiedział, co go dziś tak napadło. Nawet o tym nie myślał. Teraz liczył się Crispin, jego usta, jego ciało, które chciał poznać samym dotykiem, bo wzrok już nacieszył, choć mimo wszystko pragnął więcej. Westchnął wprost w usta mężczyzny.
Dotyk Crispina był jak zawsze delikatny, ale też stanowczy. Jego palce miały zawsze jakiś zakątek ciała Lamberta, którego nie poznały albo, za którym już zdążyły zatęsknić. Gładził plecy, ramiona, kark mężczyzny i zawsze wracał zaciekawiony w te same miejsca. Zapamiętał, że Lambert wyjątkowo reagował na pieszczoty karku, więc masował go i muskał paznokciami, kiedy zapominał się w kolejnych jego pocałunkach.
Rudowłosy wiele mógł przecierpieć bez wydania z siebie jęku, ale nie, jeśli w grę wchodziły pieszczoty karku i okolic uszu. Cichy dźwięk, ni to jęk, ni piśnięcie wyrwało się spomiędzy ust Lamberta, wciąż zespolonych z wargami Crispina. Perfumiarz przylgnął bardziej do ciała mężczyzny.
Ach, więc jednak Crispin dobrze pamiętał. Uśmiechnął się sam do siebie i delikatnie acz stanowczo ułożył Lamberta na poduszce, kładąc się tuż przy nim. Jego usta zsunęły się z ust perfumiarza i powędrowały na jego szyję, którą obsypały milionem delikatnych i czułych pocałunków.