sobota, 22 czerwca 2013

Grand - Rozdział 8.

Dni mijały powoli. Ferez postanowił posiedzieć trochę w Akademii i poopowiadać, co mu się przytrafiło nielicznym znajomym i przede wszystkim Rektorowi. Nie spieszyło mu do zajęcia się szkoleniem Granda. Miał tyle czasu ile zapragnął, a wiedział, że chłopaczek będzie czekać cierpliwie. Nie pokazał mu się również na oczy, jako kot, co było kolejną pokutą za wybujałą wyobraźnię.
Grand tymczasem, miał coraz mniejszą nadzieje na to, że jego szkolenie kiedyś się rozpocznie. Mężczyzna zniknął bez słowa. Kota chłopak nigdzie nie mógł znaleźć. Wioskowi mięśniacy chodzili za nim i naigrywali się w głos z jego dumy, jaką prezentował zaraz po obietnicy szkolenia. Oczywiście dzięki babci i dziadka gadatliwości cała wieś nie mówiła o niczym innym, jak tylko o Grandzie, który ma się szkolić na wybitnego wojownika. Nie chciał znosić tych utyskiwań w nieskończoność. Kiedy tylko wypełnił wszelkie obowiązki domowe, wymykał się do lasu i chodził po nim aż do wieczora. Spędził wśród drzew więcej czasu przez te cztery dni, niż za całego swojego życia. Wybrał sobie nawet swoje ulubione miejsce. A było nim dokładnie to, w którym wlazł w błoto i spotkał pumę. Powracał wspomnieniami do kociska i wzdychał tęsknie. Opowieści o zabiciu niedźwiedzia żyły własnym życiem, ubarwiane już nie przez niego, a przez każdego, kto je powtarzał innym.
Czwartego dnia od powrotu do zamku, bladym świtem, wreszcie wyruszył do wioski. Na ustach miał uśmiech, na ciele pełne ubranie. W dłoni zaś dzierżył podarowany mu przez Rektora miecz, a na plecach miał swoją magiczną włócznię. Włosy zdawały się znów być nieco ciemniejsze niż poprzednio, a miodowe oczy jaśniały niemalże złotem, kiedy spoglądał na wschodzące słońce. To miał być dobry dzień, pełen wrażeń i wysiłku – ze strony jego ucznia oczywiście. Sam Ferez był napełniony dziwnym uczuciem. Sam nie wiedział, co to było, ale zakrawało na kształt tęsknoty za rozgadanym Grandem.
Zmiennokształtny zapukał do drzwi domostwa, zanim jeszcze miejscowy kogut zdążył pobudzić mieszkańców wioski. Oparł się nonszalancko i z klasą dłonią o ścianę obok i czekał, aż ktoś mu otworzył. Miał nadzieję, że nie będą mu mieli za złe tak wczesnej pobudki, chociaż z ludźmi dziwnie bywało o tej porze dnia - znał to z doświadczenia. Przesunął wzrokiem po podwórzu, oblizał usta i zapukał ponownie. Nie przepadał za oczekiwaniem na cokolwiek, dlatego też chodził głównie własnymi drogami i nie polegał na nikim, aby się nie zawieść, lub też właśnie nie czekać na nikogo. Zaczął mruczeć przeciągle pogrążając się głębiej w swoich własnych myślach i nawet nie zorientował się, że wydaje z gardła nieartykułowane dźwięki.
- Czeeeego...
Drzwi otworzyły się, ale to, co stanęło w nich nie było podobne do niczego co mężczyzna widział wcześniej. Rozczochrany Grand z szeroko rozdziawioną paszczą od potężnego ziewnięcia, z posklejanymi nadal snem oczyma i napuchniętymi powiekami. Ręce chłopaka wystrzeliły w górę, gdy tylko zabrał je z drzwi, a kości strzeliły podczas przeciągania się tak głośno, że słychać je było dwa domy dalej. Chłopak dopiero po chwili zorientował się, kto stoi w otwartych drzwiach. Znaczy, nie, on się nie zorientował. Nie spodziewał się zobaczyć mężczyzny, bo nadzieja w nim niemal wygasła, więc kiedy zobaczył obcego, który rozmazywał mu się przez załzawione oczy, mruknął pod nosem jakieś przeprosiny i skłonił się nisko, zapraszając gościa do izby. Wiedział, że musi. Takie było niepisane prawo, że kmieć jak on musiał być poddany możnym.
- Rozumiem, że zapraszasz mnie na herbatę zanim się doprowadzisz do stanu używalności? – rzucił do chłopaka, a na jego ustach pojawił się szeroki uśmiech, kiedy tylko spojrzenie powędrowało po zaspanej osobie młodzieniaszka.
Wszedł do domu bez skrępowania, nawet lekko kierując Granda, aby po drodze nie potknął się o coś. Dziwił się, jak on w ogóle dotarł do drzwi, aby je otworzyć przed Ferezem. Z niemniejszą przyjemnością rozejrzał się ponownie po niewielkim domostwie i wciągnął w płuca głośno zapach pomieszczenia, w jakim się znalazł.
- I mówiłem ci już, żebyś nie czynił żadnych honorów względem mnie – mruknął jeszcze z nieskrywanym rozbawieniem, po czym zajął sobie jakieś wolne krzesło przy stole w kuchni. Nogę założył na drugą, a łokieć wsparł na stoliku, aby na dłoni oprzeć głowę i westchnąć głęboko. Co rusz zerkał na Granda uważnie, zastanawiając się, kiedy dojdzie do niego fakt, że przybył jego nauczyciel, żeby zacząć szkolenie.
- Herbata. Tak jest, herbata – Chłopak ruszył na oślep do kuchni, aby postawić na niej garczek z wodą i rozpalić ogień. Mruczał pod nosem, lecz nie na tyle cicho, aby nic nie dotarło do mężczyzny. – Herbata... Babciu, dlaczego nie wstałaś, hm? Dziadek powinien sobie wsadzić ten swój niewyżyty interes między drzwi i przytrzasnąć, bo potem od rana muszę szukać herbaty.
Ogień zapłonął, ale Grand nie wrócił do gościa, bo przeklęta herbata schowała się przed nim tak sprytnie, że za nic nie mógł jej zlokalizować. Niewiele brakowało, aby zaczął chodzić po domu i gwizdać, nawołując herbatę, aby się w końcu pokazała. Na szczęście w jednej z kolejnych szuflad odnalazł to, czego potrzebował. Wyciągnął woreczek z suszem i wystawił w stronę gościa. Jego oczy wróciły do stanu normalności, więc właśnie w tej samej chwili dojrzał znajome rysy mężczyzny.
- O niebiosa! To ty! Em, to pan, mistrzu! Przepraszam ja.... No, bo nie było mistrza tak długo. Wszyscy się śmiali. Zwątpiłem i... Przepraszam, że zwątpiłem, mistrzu…
Rzucając herbatę za siebie, co spowodowało, że cały woreczek wylądował w garnku z wodą, padł na kolana przed mężczyzną i skłonił głowę, jakby miał zamiar zacząć go całować po stopach.
Mężczyzna obserwował chłopaka bardzo uważnie, kiedy zaczął się krzątać po kuchni w poszukiwaniu herbaty. Nie mógł sobie odmówić głębokiego uśmiechu, który niezmiennie cisnął mu się na usta. Uwagę o dziadkach bardzo dyplomatycznie pominął, krzywiąc się przez chwilę. Pocieszył się faktem, że jest stworzeniem dłużej żyjącym niż przeciętni ludzie, więc i wolniej się zestarzeje. Zwrotu Granda jednak się nie spodziewał i jak w zwolnionym tempie patrzył, jak woreczek z herbatą wlatuje do garnka, a chłopak pada na ziemię niczym rażony piorunem. Zdjął nogę z nogi i chcąc nie chcąc, pochylił się do młodego, wyciągając też ku niemu dłoń. Pochylił się na tyle nisko, że kiedy ujął jego brodę w dwa palce i uniósł zaspaną twarz w górę, jego usta znalazły się prawie na nosie chłopaka.
- Grand, uspokój się, hm? Wojownikowi nie wypada się płaszczyć przed drugą osobą, nawet przed mistrzem. Tak w zasadzie to bardzo miło być tak nazwanym – Uśmiechnął się dość czule i pogłaskał policzek młodzieniaszka, ścierając ślady śpiochów, które ten zdążył sobie rozetrzeć po twarzy. – Wstawaj i ratuj herbatę – wymruczał jeszcze, odsuwając się odrobinę i zerkając w stronę garnka.
- Ale, Mistrzu ja nie chciałem... Herbatę? – Odwrócił się błyskawicznie w stronę kuchni.
Szlag! Tak przyjemnie było poczuć ciepłą dłoń na twarzy i troskliwe palce, które czyszczą jego policzki. Nie, nie może się rozpływać teraz w przyjemnościach. Tylko, że ostatnio taką troskę czuł dawno, dokładnie w dniu, kiedy Petronia powiedziała mu, że wyjeżdża i że nigdy się już nie zobaczą. Ach, była taka piękna i takie miała śliczne oczy i czerwone usta...
Grand zamiast zabrać się za ratowanie napoju dla mistrza zatracił się we wspomnieniach o pięknej ukochanej i o marzeniach, że kiedyś jeszcze ją ujrzy. Stał z nieobecnym spojrzeniem utkwionym gdzieś w ścianie i błogim uśmiechem na swej nierozgarniętej buzi. Widział właśnie, jak Petronia biegnie boso przez łąkę, a jej kasztanowe włosy lśnią w blasku słońca. Jak sukienka unosi się na wietrze. Jak jej różowa skora błyszczy i kusi spod fałd owej sukienki. Jak rozkłada ręce i uśmiecha się, zbliżając się do niego z zamiarem przytulenia go do swych jakże bujnych piersi...
Ferez cmoknął z niezadowoleniem. Ten dzieciak był bardziej nieprzewidywalny niżby się zmiennokształtny mógł tego spodziewać. Bez skrępowania chwycił go za koszulkę i pociągnął w swoją stronę, nie patrząc na to czy chłopak ustoi, czy też może znów wyląduje na kolanach. Z tą różnicą, że miałyby to być kolana Fereza.
- Możesz się wziąć w garść? – spytał, mierząc twarz młodego już bez uśmiechu i z powagą godną prawdziwego mistrza. Nie zwolnił też uścisku na nocnej koszuli, mrucząc coś jeszcze pod nosem o powrocie do rzeczywistości. On sam nie miał się w czym roztapiać i czego wspominać chyba, że były to polowania na mniejsze i większe zwierzęta. Ludzie jakoś nieszczególnie zapadali mu w pamięć, zwłaszcza przelotne pannice, które od czasu do czasu odwiedzał, aby dać upust bardziej ludzkim żądzom, niż tylko chęć jedzenia, czy picia. Nie mógł mieć też pojęcia, o czym teraz chłopak marzy, ale tak samo, jak ciepłe były ramiona jego ukochanej tak gorące były jego własne.
I jak to miałoby się skończyć, jeśli nie wpadnięciem w objęcia Fereza? No przecież, kiedy się wyrywa marzyciela z jego wyimaginowanego świata to nigdy nie dostanie się w pełni myślącego i przytomnego osobnika. Grand nawet nie zauważył, kiedy został tak brutalnie porwany z łąki na kolana swojego przyszłego i chyba nawet już obecnego mistrza. Zatrzepotał szybko oczami i otworzył je bardzo szeroko.
- Ależ tak, jasne ja... Tak, herbata! Już lecę, pamiętam. Już, już.
Chłopak zaczął się nieporadnie gramolić z kolan i objęć mistrza. Musiał ratować swój wizerunek, który i tak był nieźle pokręcony. Jeśli tylko odzyskał, jako taką wolność rzucił się w stronę kuchni i wrzącej herbaty. W sumie wyglądała ona już jak super esencja herbaciana niż herbata. Wypicie czegoś takiego mogłoby się skończyć tragicznie. Chłopak patrzył ze zgrozą do garnka i nie wiedział za bardzo, co robić. Na szczęście szybko go olśniło. Odwrócił się do mężczyzny z niewinnym uśmiechem, gdy tylko zdjął garnek z ognia.
- Może bawarki, Mistrzu? Jest o niebo lepsza niż herbata.
- To już może daj mi samego mleka – zaproponował Ferez, jak tylko uwolnił go ze swoich objęć i z wygodnych, umięśnionych ud. Przewrócił oczami dość wymownie. – Nie musi być podgrzane, lubię mleko w każdej postaci.
Wyjaśnił jeszcze, aby nie robić chłopakowi kolejnych problemów i nie doprowadzić do większej katastrofy. Domyślił się, że cały woreczek herbaty zrobił z wody śmiertelną esencję, ale zapewne jak babcia Granda wstanie, to zrobi z tym odpowiedni porządek. Nie miał się zamiaru rzucać do garów i instruować młodego o tym, co mógłby zrobić. Nie był wszak od tego jego mistrzem. Na samą myśl o mleku oblizał się wymownie. Czy to kocia, czy ludzka postać, mógł pić mleko w niezmierzonych ilościach. Rozsiadł się ponownie na krześle wygodnie, a noga powróciła na nogę. Ułożył przedramię na blacie i postukał palcami. Czuł po obitych kościach, że nim Grand wyszykuje się do jakiegokolwiek treningu to zastanie ich południe, albo już od razu wieczór.
- Zastanawiam się, dlaczego jesteś bardziej roztrzepany niż zwykle – Ferez powiódł spojrzeniem po całej sylwetce młodego mężczyzny od stóp, aż po samą głowę. Wcześniej przecież jego już obecny uczeń się tak nie zachowywał, a przynajmniej nie w obecności pumy.
Przez dobra chwile Grand stał i patrzył na mężczyznę, który tak chętnie zgodził się na mleko. Już wcześniej zastanawiało go skąd on wie jak chłopak ruszył do walki z niedźwiedziem, a teraz jeszcze ta miłość do mleka. Ten facet strasznie mu przypominał pumę, za która Grand tak bardzo tęsknił.
- Bardziej niż zwykle? Wszak nie znasz mnie panie. Nie wiesz, jaki jestem zwykle. Ale przyznam, ciężko mi ostatnio pozbierać myśli. Tęsknie za kimś, kogo utraciłem nim miałem sposobność się nim nacieszyć. No, ale mleko. Potrzebne jest mleko.
Zdecydowanie chciał ominąć dalsze rozważania związane z kociskiem i tęsknotą za nim. Wolał zapomnieć niż cierpieć z niemocy w odnalezieniu zwierzęcia. Tak miło było go mieć. Tak lekko się z nim rozmawiało. Może, dlatego że kot jedynie słuchał no, ale... Grand uśmiechnął się niemrawo i sięgnął po dość spory kubek, do którego zaraz nalał mleka. Podając go mistrzowi ponownie się do niego uśmiechnął.
- Ferez jest bardzo rozumną i rozmowną pumą, kiedy tego chce - Wyjaśnił, w zasadzie nie wyjaśniając nic i uśmiechnął się z czułością, odbierając kubek z mlekiem i opróżniając go na kilka łyków. Sam tęsknił za drapaniem za uszami, ale nie mógł się do tego przyznać, bowiem chłopak uciekłby z krzykiem, albo zaczął się na niego drzeć i wypominać mu, że jest kłamliwą bestią. Jak mniemał wtedy wszystkie zależności między możnymi ludźmi, a wieśniakami poszłyby w odstawkę. – Myślę, że niedługo go zobaczysz. Musieli go poskładać i teraz odpoczywa w zamku i objada się plackami z dżemem – dodał jeszcze, przygryzając wargę. Z zamysłem napomniał o plackach. Uwielbiał je prawie tak samo, jak mleko, a może Grand zapamięta i kiedy Ferez zjawi się u niego, jako kot to dostanie takiego placuszka.
- To mistrz zna kocisko? Tak całkiem serio, serio? – Nadal nie docierało do niego, że kot mógł nie być zwykłym kotem. Wiedział niby, że mieszka on w zamku i wiedział, że tam są jedynie niezwykle stworzenia, ale żeby zaraz takie, co to potrafią rozmawiać po ludzku? Jakoś niezbyt wierzył w takie bajania. Jego opowieści, choć równie fantastyczne, co te o magii mieszkańców zamku, były o wiele bardziej prawdopodobne. Patrzył na mężczyznę podejrzliwie. No, bo co za kot jada placek drożdżowy z owocami? Ach, gdyby tak mógł przytulić twarz do sierści pumy.
- Owszem znam, trudno nie znać, skoro wkradło się w łaski całego zamku. Pieszczoch, jakich mało. Czasami sam chciałbym się znaleźć na jego miejscu – Ferez odpowiedział szczerze i posłał Grandowi kolejny uśmiech. Nie oczekiwał, że chłopak mu w cokolwiek uwierzy, czy będzie ślepo wierzyć.
- Powinienem się zebrać, prawda? – mruknął młody odchodząc o krok od stołu. Musiał przemyśleć wszystkie informacje, nim zacznie zadawać kolejne pytania. –Poczekamy aż dziadkowie wstaną. Powinni się za chwilę zwlec z łoża. Nie chce opuszczać domostwa bez pożegnania. Chyba, że nie przybyłeś panie po mnie tylko po to, aby mi oznajmić, że rezygnujesz. I na taką ewentualność się szykowałem. Wspomnienie kociska otrzeźwiło nieco umysł chłopaka, a i jego poczynania stały się bardziej wyważone i względnie zgrabne.
- Możemy poczekać, aż dziadkowie wstaną, nie mam nic przeciwko. Dzisiaj i tak będziesz jedynie ćwiczyć swoje delikatne ciało – zamruczał mężczyzna, wyjawiając strzępki planu dnia, jaki szykował dla chłopaka. Miał go zamiar przegonić po całej wiosce, aby wieczorem padł i nie był w stanie się ruszyć. To, że go uwielbiał za podejście do kociej postaci, nie umniejszało temu, że nie miał zamiaru się z nim patyczkować. Skoro było powiedziane, że będzie go szkolić to naprawdę, a nie dlatego, aby chłopak mógł się tym chwalić wśród osadników, koloryzując.
W tej właśnie chwili pojawiła się babcia, która wyszła z sypialnej izby i zawiązując sobie w pasie fartuch zatrzymała się w miejscu na widok gościa.

wtorek, 11 czerwca 2013

Grand - Rozdział 7.

- Wstawaj młody i przynieś drzewa na opał – Dziadek potrząsnął chłopakiem dość brutalnie.
Poprzedniego wieczoru całkiem długo zajmowano się parcelowaniem mięsa, więc dziadek nie miał zamiaru zajmować się pracami domowymi od rana, skoro chłopak był w pełni sił. Młody musiał wstać. Nie miał wyjścia. Zgramolił się niechętnie z posłania i wyciągając ręce w górę oraz ziewając niemiłosiernie, ruszył w stronę miski z wodą. Chciał się obudzić zanim wyjdzie na zewnątrz i zajmie się przyziemnymi rzeczami. Nie zajęło mu to bardzo dużo czasu. Zebrał się w sobie, obmył, ubrał i zanim jeszcze pomyślał o tym, że jest głodny jak wilk, wyszedł za dom i przytaszczył spory pęk drewienek na podpałkę. Teraz babcia mogła spokojnie szykować śniadanie. Chłopak usiadł przy stole, oparł się o niego łokciami i dopiero wtedy wydał z siebie pierwszy artykułowany dźwięk.
- Głodny jestem - jęknął.
Jęczał tak co rano, więc nie zrobiło to zbytniego wrażenia na nikim z obecnych.

Medycy w zamku potrafili czynić cuda, więc Ferez obudził się już mniej obolały. Mógł ruszać nogą i tylko na ciele, które skrzętnie ukrył pod ubraniem widniało kilka siniaków. W zasadzie mógł wyjść z zamku, jak zawsze – odziany jedynie w spodnie, aby łatwiej mu się było zmienić, jednak tego dnia zabrał ze sobą również swoją ukochaną włócznię. Robiona przez gobliny broń była niewielka i rozkładana, więc mężczyzna przypiął ją w specjalnie do tego stworzonym nosidle na plecach. Wyszedł na świeże powietrze i otrzepał się. Był wyspany, a w ludzkiej postaci sen odchodził bardzo szybko już wczesnego ranka. Jako kot sypiał do późna, a potem dopiero kierował się do lasu na polowanie.
Niemniej dziś, przekroczył zamkową bramę jako człowiek, pod bacznym spojrzeniem strażników. Nadal i wciąż nie porozmawiał z Rektorem, ale chciał oszczędzić sobie łajania z powodu stanu zdrowia. Ruszył z wolna w dół zbocza, do wioski i skierował się do doskonale mu znanego domostwa. Po kilkunastu minutach spaceru i rozciągania się dotarł pod drzwi. Uprzednio rozejrzał się, czy nie ma na podwórzu kogoś, kogo mógłby zagadać, a kiedy stwierdził, że nie, zapukał ostrożnie i w oczekiwaniu na otwarcie poprawił lekko swoje ciemnoczekoladowe włosy.
- Zobacz no Grand, kogo to los zsyła o tak wczesnej porze – Babcia zamieszała w garnku z owsianką.
Dziadek nie zamierzał się ruszać z łóżka, do którego wlazł zaraz po tym, jak pogonił wnuka do roboty, więc teraz jedynie naciągnął na siebie pierzynę jeszcze bardziej i jęknął coś złowrogo na pałętających się od rana gościach.
Chłopak wstał z ociąganiem z ławy i otworzył drzwi. Zobaczywszy stojącego przed nim mężczyznę nie wiedział co powiedzieć. Nie znał go. Nie był to nikt ze wsi, a i po okolicy nikt taki raczej się nie kręcił. Młody stwierdził, że to musi być jeden z dostojników zamkowych bądź królewskich posłańców. Skłonił się więc dość nisko i zaprosił nieznajomego gestem dłoni do środka. Wiedział, że w każdym przypadku powinien być uprzejmy i grzeczny. Nie może narazić się na gniew żadnego z wyżej postawionych, bo gdyby mu zasadzili karę to nie miałby z czego jej spłacić.
- Wejdź panie – powitał dostojnika. – Twoja wizyta sprawia, że czujemy się zaszczyceni. Czym możemy ci służyć?
- Przyszedłem pogratulować dzielnemu wojownikowi w imieniu Rektora – powiedział bez cienia zająknięcia się. Po drodze zdążył już ułożyć sobie każdą możliwą mowę i zdusić w sobie chęć dokuczenia młodemu. Przekroczył próg domu, ale zatrzymał się zaraz, jak tylko drzwi za nim się zamknęły. Rozejrzał się po pomieszczeniu uważnie, jakby nigdy w nim nie był i spojrzał już bardziej pytająco na Granda. – Więc, gdzie znajdę tego potężnego i dzielnego mężczyznę? – spytał i uśmiechnął się, omiatając twarz chłopaka miodowymi oczami, tak podobnymi do oczu kociska, że bardziej bystrzejsza osoba mogłaby czuć podejrzenie.
Jak przykazywała kultura przywitał się również z babcią i przywitałby się z dziadkiem, gdyby ten nie uciekał pod kołdrę. Trzeba było jeszcze dodać, że Ferez był mężczyzną średniego wzrostu, ledwo lekko przewyższał Granda. Nie był też specjalnie umięśniony, ale trochę mięśni rysowało się pod ubraniem.
- Więc, em, no....
Grand poczuł jak pod naporem spojrzenia oczu, które wywołały w nim zadziwiające uczucie, którego określić jakoś nie potrafił, nogi mu zaczynają drżeć, a głos nie chce wychodzić z gardła w sposób naturalny i swobodny. Mógł kłamać wioskowym głupcom, ale czy będzie potrafił bez zająknięcia poczęstować tego możnego pana takimi samymi kolorowymi opowieściami?
Na jego nieszczęście z pomocą przyszła mu babka, a i dziadek wyściubił nos spod okrycia, kiedy usłyszał słowa mężczyzny.
- Toż to właśnie on – oświadczyła z dumą staruszka, klepiąc swego wnuka w plecy z taką siłą, że ten zachwiał się i postąpił krok w stronę Fereza. Przeraziło go to, bo niewiele brakowało, a byłby na niego wpadł z impetem.
- Uhum... – jęknął Grand, zerkając na babcię z mordem w spojrzeniu.
Ta jednak nie zwróciła na niego najmniejszej uwagi.
- No, bo panie, on taki nieśmiały jest. Nie potrafi wychwalać się przed nieznajomymi. Wspomniawszy Rektora paraliżuje go pan w jego onieśmieleniu jeszcze bardziej. To prosty chłopczyna, ale jego męstwo wyprzedza go i pozwala nam poczuć dumę z tego, że to nasz rodzony i jedyny wnuk.
Babcia wydawała się bardziej koloryzującą istota niż Grand. A może to była ich cecha dziedziczna?
- Słyszałem również, że stanąłeś w obronie jednego z mieszkańców zamku – ponownie odezwał się mężczyzna.
Skoro babcia wyjaśniła, że oto ma przed sobą owego dzielnego wojownika, zwrócił się już wprost do chłopaka, uśmiechając się jeszcze bardziej ciepło. Nie mógł zapomnieć, że Grand owszem miał chęci, aby go obronić, a to było naprawdę miłe w odczuciu, gdy o tym wspominał. Specjalnie nazwał swoją kocią postać mieszkańcem zamku. Po części mogło to utwierdzać młodzieniaszka w przekonaniu, że nie miał styczności ze zwykłym kotem. Wszyscy mieszkańcy wioski zdawali sobie sprawę, że w zamku przebywają głównie uzdolnieni magicznie ludzie, więc i nie dziw był, że przebywały tam również magiczne zwierzęta.
Ferez wyciągnął swoją ciepłą dłoń, aby przytrzymać chłopaka za ramię i nie dopuścić, aby wpadł mu w ramiona, co wyglądałoby zapewne dziwnie, o ile nie gorsząco – takie czasy. Poprawił mu nawet rękaw zmiętej przez siebie koszuli i otrzepał niewidzialny pyłek z jego ramienia, wzdychając odrobinę z zachwytem i pochwałą. Szczerym zachwytem, bowiem nie uważał do końca Granda za ofiarę losu.
- Mieszkańca zamku? To ten kot....
Grand uderzył się w czoło otwartą dłonią i przymknął oczy. Jakim on był kretynem! Jak mógł nie domyślić się, że ta puma nie może być zwykłym zwierzakiem, skoro zachowuje się tak, jakby rozumiała każde jego słowo. Dziękował opatrzności, że chociaż była zwierzęciem. Nie obawiał się, że jego słowa będą powtórzone jakiemuś człowiekowi.
- Jestem pewien, Panie, że każdy postąpiłby tak samo, gdyby tak piękny zwierz, jak on potrzebował pomocy. Nie śmiałbym jednak zabierać splendoru jedynie dla siebie – Teraz już chłopak patrzył mężczyźnie w twarz i chłonął z przyjemnością jego uśmiech i widoczną dobroć. Choć przecież mogły to być jedynie pozory. – Gdyby puma nie wykazała się heroizmem i niesłychaną odwagą, zapewne i ja nie zdołałbym jej z siebie wykrzesać – Grand skłonił się przed panem uniżenie, a zszokowana tak wytwornym zachowaniem wnuka babcia aż rozdziawiła usta i nie ruszyła się z miejsca.
- Ferez jest naszym gościem – wyjaśnił dostojnik. – I nie kłaniaj się przede mną, nie jestem nikim ważnym nawet w jednej dziesiątej, jak na przykład Rektor. Też w zasadzie jestem przechodnim mieszkańcem zamku – Ponownie wyciągnął dłoń w stronę chłopaka, tym razem, aby go przywrócić do pionu. – Niemniej Rektor powierzył mi dość dziwne zadanie, aby mnie zatrzymać w zamku. Zapragnął, abym wziął cię pod swoje skrzydła, o ile oczywiście wyrazisz zgodę, i podszkolił twoje umiejętności w walce. – dodał już bardziej poważnie, ponieważ i myśl, chociaż nie do końca zgodna z oczekiwaniami Rektora, który nic o sprawie nie wiedział, była dość poważna. Mężczyzna, będący rzeczonym Ferezem, o czym Grand nie mógł mieć bladego pojęcia, spojrzał na niego bardzo wymownie, może nawet prosząco. Po chwili uśmiechnął się jeszcze i zerknął na babcię, aby poszukać w niej jakiegoś poparcia.
Kobieta o mało nie zemdlała z wrażenia. Natomiast w dziadka wstąpiły siły witalne godne nastolatka. Wyskoczył spod pierzyny (zaznaczyć tu trzeba, że dzięki niezmierzonym siłom, jakie czuwały nad godnością tego staruszka, zdołał on się wcześniej przyodziać w spodnie i koszule, dzięki czemu nie dzwonił teraz swoimi nieco pomarszczonymi dzwoneczkami przed tak zacnym gościem, jaki ich odwiedził) i natychmiast znalazł się tuż za plecami wnuka.
- Oczywiście, że zechce się przyuczać. To dzielny i zdolny chłopak. Nie marzy o niczym innym od czasu, gdy jego matka wydała go na ten świat. Już jako maluch biegał po podwórzu i machał kijkami udając znawcę wszelkich sztuk samoobrony.
Dziadek podjął decyzje za Granda i chyba dobrze, że tak zrobił, bo chłopak oniemiał z wrażenia. Oczy mu się świeciły, a na twarzy wykwitły rumieńce z podniecenia na samą myśl, że mógłby się uczyć u tak zacnego pana, jakim był ów stojący przed nim mężczyzna.
- Cieszę się, naprawdę – przyznał mężczyzna.
Jeszcze przez chwilę przypatrywał się chłopakowi, po czym zabrał go z objęć dumnego dziadka, który naprawdę miał szczęście, że zdążył się ubrać. Zgarnął Granda pod swoje ramię i odszedł z nim krok, aby swobodnie przychylić się do jego ucha. Od mężczyzny biło zniewalające i znajome ciepło, które młodzieniaszek mógł poczuć na swojej skórze. – Ty będziesz się u mnie uczyć, a ja nie wspomnę Rektorowi, że porwałeś się na niedźwiedzia z gołymi rękami, dobrze? – Wyszeptał powoli i tylko Grand jeden mógł wiedzieć, co kryło się pod tym dość ironicznym stwierdzeniem. Przelotnie pogłaskał chłopaka po ramieniu i odsunął się. – Na mnie już pora, ale zjawię się niedługo, aby podjąć się powierzonego mi zadania – zwrócił się jeszcze z uśmiechem do starszych państwa i chwycił za klamkę, czekając grzecznie aż i oni się pożegnają i jeszcze przez chwilę będą mogli się napawać widokiem kogoś, kto wcale ani możny, ani ważny nie było, a z jakiego błędu Ferez nie miał zamiaru ich tak dokładnie wyprowadzać.
Grand otworzył oczy ze zdziwienia, kiedy dotarło do niego, że ten mężczyzna doskonale zna prawdę. Skąd? To chyba będzie pierwsze pytanie, jakie zada swojemu nauczycielowi. Bo nauczycielem on już został, co chłopak potwierdził gorliwym potakiwaniem. Musiał się dowiedzieć skąd mężczyzna zna prawdę i zrobi to choćby nie wiadomo co.
Dziadkowie pożegnali pana ukłonami i dobrym słowem, a gdy tylko ten zniknął za drzwiami oboje zaczęli poklepywać wnuka po plecach i gratulować. Utwierdzali go w przekonaniu, jacy to są z niego dumni i jak bardzo cieszą się z szansy, jaka się trafiła młodemu. Chłopak słuchał ich słów, ale nie słyszał ich. Wiedział jedynie, że w głowie mu dzwoni z wrażenia, a w uszach szumi.
Babcia zapomniała o śniadaniu, wytarła ręce w fartuch i wybiegła, aby rozpowiedzieć po wsi, jakie to szczęście spłynęło na ich domostwo i u jakiego to wielkiego pana będzie uczył się jej wnuk. Dziadek również wyszedł, aby z drewutni przytachać swój stary, wysłużony mieczyk, a Grand... Grand stał chwile oniemiały i zszokowany, ale po jakimś czasie roześmiał się w głos i odtańczył na środku izby taniec zwycięstwa składający się z podskoków, obrotów i komicznie wyglądającego kręcenia tyłkiem, z równoczesnym wyrzuceniem rąk nad głowę. Gdyby teraz widział go ktoś ze wsi, to zamiast na naukę do Pana, trafiłby niechybnie do szpitala dla obłąkanych na bardzo długie leczenie.

niedziela, 2 czerwca 2013

Grand - Rozdział 6.

Ferez poderwał koci łeb, jak tylko dosłyszał hałas i ruszył cielsko na krótką chwilę, aby umieścić je zaraz z powrotem przed kominkiem. Z tą różnicą jednak, że teraz wygrzewał swoje plecy i spoglądał na drzwi uważnie i z zaciekawieniem. Ogon nie przestał się poruszać, a miodowe ślepia zmrużyły się odrobinę, chociaż jeszcze przed chwilą kocisko wydawało się być zmożone snem. Wkrótce spojrzał i na Granda, prychając cicho. Nie dało się nie zauważyć, że chłopak pękał od tej przesadzonej dumy i przypisywanej sobie zasługi. Nie zdziwiłby się też, jakby niedźwiedzia zdążyły wyczuć inne leśne zwierzęta i przywłaszczyć sobie zdobycz, przynajmniej po części. Sam zjadłby kawałek świeżego mięsa, najlepiej krwistego, ale ktoś musiałby mu go podać, bowiem drapieżność pumy znikała gdzieś daleko w domowym zaciszu.
Rwetes na dworze nie cichł. Wręcz przeciwnie, wzmagał się i przybliżał. Chłopi dźwigali truchło niedźwiedzie i dyskutowali przy tym podniesionymi glosami. Grand zmarszczył czoło, kiedy do jego uszu dobiegło pojedyncze stwierdzenie jakiegoś mężczyzny, że niedźwiedź nosi ślady ugryzień. Musiał przyznać, że o tym nie pomyślał, kiedy wychwalał się, że to jego zdobycz. Otworzył drzwi do domu i stanął na progu.
- Ach, widzę, że ocalał. Mam nadzieje, że żadne bestie leśne nie nadgryzły go. Byłoby szkoda utracić tak dobre mięso. – Zszedł ze schodków i stanął na piaszczystej ścieżce, zakładając ręce na tors i unosząc wysoko głowę. – Mówiłem ci dziadziu, że będziesz dumny, kiedy go zobaczysz.
Z domu sąsiadki wyszła właścicielka i babcia Granda. Zeszło się niemal połowę wsi, aby obejrzeć, jakim to łupem chwali się chłopak, robiąc zamieszanie na całego.
Kocur słyszał wszystko dokładnie, a po chwili ponownie się podniósł. To o zębiskach też nie umknęło jego uwadze, więc skierował się za chłopakiem do drzwi, a gdy tylko wychylił nos na świeże powietrze, przysiadł z bólem żeber na schodkach i przypatrywał się mężczyznom, którzy nieśli brunatnego potwora. Raz czy dwa oblizał się na samą myśl o świeżym mięsie, ale szybko wyrzucił te gdybania z głowy, aby nie zrobić się naprawdę głodnym, a co za tym szło dość nieobliczalnym. Zerkał co rusz to na chłopaka, to na dziadka Granda, to na jego babcie, którą również dostrzegł, a w końcu i na samego niedźwiedzia. Przy okazji ogon, żyjąc własnym życiem, zamiatał schodki powoli, wznosząc niewielkie tumany kurzu obok drzwi. O swojej obecności nie dał znać młodzieniaszkowi, bowiem koci wzrok zakrawał na nieco deprymujący.
- Chcesz nam wmówić młody, że to niedźwiedzisko uległo twojemu urokowi i padło z zachwytu? – ryknął z rozbawieniem jeden z mężczyzn taszczących niedźwiedzia.
Reszta zawtórowała mu śmiechem tak głośnym, że aż z dachu zsunęło się kilka zalegających tam gałązek. Grand fuknął wściekle i postąpił krok w stronę przybyłych.
- Uważasz, że nie stać mnie na zabicie takiego zwierza? Uważasz, że jedynie ty albo tobie podobni powinni opływać w splendor? Otóż wyobraź sobie, że i ja mam w sobie ducha wojownika, kiedy dzieje się krzywda komuś, kogo lubię. I ja potrafię być groźnym dla niebezpiecznych stworzeń, jeśli zajdzie taka potrzeba.
Grand był zły. Co prawda wiedział, że strasznie koloryzuje i dodaje sobie przymiotów, ale miał dość traktowania go jak zero tylko, dlatego że wolał zaplatać koszyki z trzciny niż iść na polowanie. A koszyki to dobra rzecz! Przydają się częściej niż się to wydawało tym nadętym mięśniakom.
Kocur chciał bardzo skarcić Granda za tę opowieść i niesłuszną złość za kłamstwo. Otrzepał łeb, a później postanowił zwrócić na siebie uwagę. Gdyby tylko Grand pozostał przy opowieści, że ma tresowanego kota, wybaczyłby mu to koloryzowanie, do którego zdążył się już przyzwyczaić. Zawarczał głośno po kociemu i machnął ogonem gwałtowniej. Siedział na szczycie schodków, więc każdy mógł dostrzec ogromną pumę. Mądrzejsi mogli też zorientować się, że zapewne coś łączyło kocisko i ślady na ciele niedźwiedzia. Zmierzył uważnym wzrokiem plecy młodego, po czym zawiesił wzrok na panach niosących zwierzę i jeszcze raz zawarczał głośno.
- No i właśnie... – Grand oczywiście zorientował się, że kocisko przyszło pokazać się i posłuchać, jak on opowiada historie unicestwienia bestii. Odwrócił się w jego stronę i wskazał na niego dłonią. – Oto i wasze ślady zębów na ciele niedźwiedzia. Ten oto kot, pozostając pod wpływem mej nieokiełznanej siły umysłu i nie mając na tyle sił własnego, aby uwolnić się spod mojej mocy, rzucił się na potwora, aby bronić mej czci i mego ciała. Jest mi oddany i wierny. Ufa mi i wypełnia moje polecenia nawet wtedy, gdy nie staram się panować nad nim umysłowo. To on pozostawił te ślady. To on rzucił się na miśka, ale gdyby nie to, że niedźwiedź chciał potraktować go jak szmacianą zabawkę i porachować mu wszystkie kości, nigdy nie wyzwoliłoby się we mnie tak samo groźne zwierzę jak w tym zacnym kocie. – Grand przemawiał niczym uczony na uniwersytecie. Miał poważną minę i nie patrzył na swych słuchaczy, których notabene zatkało nieco, kiedy zaczął przemawiać, lecz cały czas obserwował kocisko. Dopiero teraz odwrócił się w stronę mężczyzn. – Nie mogłem pozwolić, aby brunatny skrzywdził mego towarzysza. Wezbrały we mnie siły równe olbrzymom i spiąłem się do granic, aby razem z kociskiem pokonać misia i zapewnić naszej wiosce jadło.
Ferez zakrył koci łeb łapą na chwilę i ruszył przed siebie. Otarł się o nogi chłopaka dość wymownie, prawie zwalając go specjalnie na ziemię. Kroczył powoli w kierunku głównej ścieżki, nie zważając na to, że panowie mogą się wystraszyć. Grand musiał odpokutować za to, że przypisywał sobie jego zasługi, a zmiennokształtny chciał, aby ktoś mu nastawił łapę i dał jakieś lekarstwa, więc jak tylko pozwolono mu znaleźć się na ścieżce, skierował się do zamku, do Akademii. Musiał też przeprosić samego Rektora, że zniknął bez wieści, choć w zasadzie było to dość dobroduszne pragnienie. Nie musiał się wszak tłumaczyć nikomu ze swoich kocich eskapad, bo... Był kotem, a one zawsze chodziły swoimi ścieżkami. Z tego również względu nadal i wciąż odrobinę złościł się na młodzieniaszka i chciał mu udowodnić, że jest posłuszny, kiedy sam tego chce, a nie, kiedy chce tego chłopak.
- Jakoś teraz twoje kocisko ma gdzieś to, że o nim mówisz i idzie w siną dal. Nie zatrzymasz go? – krzyknął ktoś z tłumu.
Rozległy się kolejne śmiechy, gdy już kot zniknął za zakrętem ścieżki. Grand nie przejął się tym. Przynajmniej takie zachował pozory, nie reagując na zaczepki panicznym nawoływaniem kota lub czymś równie bezsensownym. Zdawał sobie doskonale sprawę z tego, że przegiął. Ale jak na razie wiedział o tym on i kot. A kot przecież nie jest w stanie opowiedzieć ludziom jak było.
- Otóż pozwoliłem mu odejść. Jak każdy kot ma prawo do odrobiny swobody i jak każde stworzenie musi jeść. Chcielibyście żeby upolował sobie jednego z was albo przysiadł się do niedźwiedzia? Myślę, że nie. Myślę, że pozwolenie mu na opuszczenie wioski jest z mojej strony aktem miłosierdzia dla niejednego z was. – Chłopak uniósł wysoko głowę, prychnął coś pod nosem i z miną urażonego księcia wrócił do domu, zamykając za sobą drzwi i pozwalając wioskowym na zajęcie się oprawianiem dziczyzny.

Puma dostała się do zamku, chociaż Ferez musiał się zmienić w człowieka, aby przejść przez bramę. Dokonał tego z trudem i bólem, ale dokonał. Kiedy zobaczyła go jego towarzyszka, kręcąca się po zamku nie oszczędziła mu wymówek i narzekań, że zostawił ją samą sobie i nie zabrał na obiecane polowanie. Mężczyzna miał serdecznie dość, więc najpierw poszedł na zwiady do kuchni w poszukiwaniu placka, a później poprosił o pomoc jednego z medyków.
Nastawianie nogi odbiło się głośnym krzykiem po zamkowych murach, ale na szczęście nie była ona złamana, jak wcześniej przypuszczał. Teraz wystarczyło tylko wziąć gorącą kąpiel na obolałe stawy i mięśnie, a później zatopić się w miękkiej pościeli. Miał zamiar na drugi dzień znów odwiedzić Granda, tym razem jako człowiek.