piątek, 25 kwietnia 2014

Grand - Rozdział 26.

- Tak nawiasem mówiąc, mam na imię Ferez.
Mistrz jeszcze chwilę się uśmiechał, kiedy wyprostował tę informację, po czym dość gładko i sprawnie, aby nie obudzić w chłopaku obrzydzenia, zmienił się w znajomego kociaka. Zamachał ogonem i przysiadł na ziemi, oblizując się, bo dobitniej poczuł zapach surowego mięsa. Gdyby jeszcze nie jadł, mogłoby być mu ciężej zapanować nad sobą i chłopak zobaczyłby go od strony, od której raczej nie chciał go widzieć. Miodowe ślepia zwierzęcia spoczęły na młodym, obserwując jego zachowanie i każdy najmniejszy szczegół, a zwłaszcza wyłapując rodzącą się złość, czy niechęć. W tej obserwacji, położył się na ziemi, a w końcu legł na niej całkowicie bokiem, nie przestając obserwować, ani machać ogonem. Chciał się wydać Grandowi jak najbardziej uległy i uroczy, aby odrobinę zmiękczyć jego niechybną frustrację ukrywaną prawdą.
- Fer...ez? – jęknął Grand.
Aż go zatkało, kiedy usłyszał znajome imię. Jak to było możliwe? Jak mógł wcześniej nie zauważyć, że jego mistrz i jego Kocisko to jedna i ta sama istota? Cofnął się o jeszcze dwa kroki i wpatrzył w męskie ciało, które właśnie przemieniło się w postać jego Kociska. Jego ukochanego futrzaka, dla którego był gotowy poświecić nawet życie. Patrzył i nie wierzył w to, co widzi. Jego oczy otwierały się coraz bardziej, a wraz z nimi i usta. Zdziwienie, szok – te określenia były zbyt słabe, aby określić początkowy stan Granda. Nie znajdował się wcześniej w takiej sytuacji i to, co widział było dla niego jak opowieść szalonej bajarki. Kiedy Kocisko usiadło, chłopak zamknął usta i przechylił głowę na bok, przypatrując mu się z zainteresowaniem. To zdecydowanie był jego Kociak. Ten sam, którego tulił i pieścił. Ten sam, z którym tak dobrze mu się spało. Ten, który przywitał go ostatnio swoim mokrym jęzorem, sprawiając mu wizytą niewypowiedzianą radość.
Ale przecież gdzieś tam w środku tego kota był i jego mistrz. Mężczyzna wzbudzający w nim respekt i pożądanie. Ten sam, któremu był uległy w ćwiczeniach i nie tylko. Nie potrafił zrozumieć, jak to możliwe. Nie pojmował jak to się stało, że nie zauważył niczego. Teraz przecież widział wyraźnie, że to były te same oczy, że kot poruszał się równie dostojnie, co jego mistrz. Przypomniał sobie jak obaj mruczeli i jak podobnie oblizywali się podczas posiłku. Skojarzył miłość obu do mleka. Oczyma wyobraźni widział, jak obaj tulą go do snu w bardzo podobny sposób. Stał tak i patrzył, starając się zwalczyć w sobie pokusę do krzyku i awantury. Stał do momentu aż nogi się pod nim ugięły i padł na kolana nie potrafiąc nawet na chwilę oderwać od Kociska spojrzenia. Milczał. Nie wiedział, co właściwie miałby powiedzieć. Nie potrafił znaleźć słów, którymi mógłby wyrazić stan swojego ducha.
- No i tak to się ma do całości – odezwał się Ferez, bowiem zmienił się w człowieka chwilę po tym, jak Grand padł na kolana. Nie wstał z ziemi, a usiadł po turecku i przyglądał mu się równie uważnie, co jeszcze chwilę temu, kiedy był kotem. – Nie chciałem, żeby tak wyszło, ale kiedy cię poznałem, nie wystarczało mi, że znasz mnie, jako kota – Uśmiechnął się ponownie przepraszająco.
Wolał, aby chłopak nie milczał. Mógł się na niego rzucić – zrozumiałby, mógłby na niego nakrzyczeć – też by zrozumiał. Milczenia jednak nie znosił, a właśnie uświadamiał sobie, że milczenie u tego chłopaka strasznie go boli, gdzieś w okolicach serca. Znosił już taką złość niejednej osoby, ale tamtymi osobami mało się przejmował. Złożył palce ze sobą i odetchnął lekko, niezauważalnie, po czym przygryzł wargę. Powtarzał w myślach, jak mantrę niemą prośbę o to, żeby Grand powiedział cokolwiek, albo się na niego rzucił. Żeby w ogóle dał jakiś znak tego, że jeszcze się nie obraził doszczętnie.
Obraził? Tego, co czuł Grand nie można było nazwać obrażeniem się. Niezbyt zdawał on sobie sprawę z tego, że Kocisko znów stało się mężczyzną. Jego utkwione w mistrzu oczy zaczynały błyszczeć przez nabiegające do nich łzy, a usta drżały. Zaciśnięte w pięści palce, raniły wnętrze dłoni chłopaka. Klęczał na ziemi i patrzył tępo na nauczyciela. Serce raz stawało, a raz zaczynało galop przez pustkę, jaka rodziła się w jego wnętrzu. Pustkę spowodowaną stłamszeniem uczuć, jakie w nim buzowały od dnia poznania Fereza pod obydwoma postaciami.
Teraz nie wiedział czy nadal chce go znać. Teraz patrzył na niego i nie miał pojęcia, kogo chce zobaczyć. To było takie dziwne. Te dwie postacie w jednej osobie. Te dwie fascynacje, które zlały mu się właśnie w jedną. Odetchnął głęboko, prostując palce dłoni i układając je na kolanach. Po jego policzku spłynęła łza, której nawet nie poczuł. Jego dusza łkała wraz z nim, a jego serce wyło z rozpaczy. Oszukano go. Wykradziono mu tak piękne chwile tylko dlatego, że pokochał Kocisko, kiedy tylko je poznał, a potem zafascynował się mistrzem. Czuł się zdradzony, wykorzystany, zagubiony. Czuł jak cały jego światek, w który w ułamku sekundy poukładał sobie miłość do Kociska i szacunek do mistrza, rozlatuje się z trzaskiem i rozpryskuje po całym wszechświecie.
- Przepraszam – mruknął cicho mistrz i zaczął się zbierać z ziemi, nie wiadomo po co.
Grand chciał, aby mu udowodnił i liczył się z konsekwencjami tego, ale nie umiał go pocieszyć. Nie wiedział, jak się to robi, więc postanowił dać mu chwilę spokoju na poukładanie myśli i uczuć, albo też jakąkolwiek inną decyzję. Otrzepał spodnie, spoglądając na chłopaka z wyraźnym bólem w miodowym spojrzeniu i z zamierającym gdzieś w płucach oddechem, który chciał się zmienić w słowa, lecz nie potrafił. Wycofał się odrobinę, dość niepewnie, a w końcu ruszył do jaskini, aby ukryć się przed całym światem. Uciekał od odpowiedzialności, której sam sobie nie narzucił. Zawsze tak było, kiedy robił coś złego, choć to rzadko mu się zdarzało. Niemniej taką miał naturę i nie umiał nic na to poradzić. Może, gdyby nie chciał rozmawiać, to wtedy jakoś kocio by do siebie przekonał chłopaka.
Grand nie poruszył się jeszcze przez chwilę. Nie miał pojęcia co zrobić i jak sprawić żeby jego mały umysł był w stanie pojąć to co czuło serce. Z jednej strony chciał wstać i pobiec gdzie go nogi poniosą, a z drugiej pragnął znów zapaść się w miękkie ramiona Kociska. Jakoś nie myślał teraz o tym, że kiedy Ferez był mężczyzną wzbudzał w nim pożądanie. Nie, ta myśl odeszła na dalszy plan. Był on, był mistrz, któremu chciał być posłuszny i był jego Kociak, którego uwielbiał i nie chciał tracić. Nigdy wcześniej nie przywiązał się tak do zwierzęcia. No, może raz, kiedy hodował kaczkę, która chodziła za nim jak wierny pies i powodowała salwy śmiechu we wsi. Tyle, że kiedyś wstał rano i zobaczył jak babcia oskubuje jego kaczuchnę z piór. To było tak traumatyczne przeżycie, że nie potrafił później, spojrzeć na jakieś zwierzę inaczej, niż jak na obiad. Aż do chwili spotkania pumy. Tak inteligentnej i tak rozsądnej, jak tylko mógł być człowiek.
A teraz okazało się, że cały czas była ona człowiekiem.
Po upływie kilkunastu minut, chłopak wstał z kolan, otarł dłońmi twarz i podszedł do kociołka. W zupełnym milczeniu wyjął z niego włócznię i z zawziętością zabrał się za kończenie ćwiartowania mięsiwa. Poszło błyskawicznie. Włócznia cięła kawałek po kawałku, a mięso z głuchym odgłosem wpadało do kotła. Chłopak przelał złość na mięso, więc nawet nie zauważył, kiedy przeciął sobie palec. Jego krew zmieszała się z tą z dziczyzny. Nie czuł bólu, nie widział szramy. Ognisko płonęło od dawna, więc teraz pozostało mu tylko nadziać kawałki mięsa na kije i odstawić nad płomieniami do opiekania. Kiedy pierwsze kawałki zaskwierczały nad ogniskiem, Grand złapał jeden z rękawów i wytarł w niego ręce.
Chciało mu się pić. Bardzo mu się chciało, bo nerwy i tłumiona rozpacz wysuszyły mu usta. Nie mógł jednak wędrować do strumienia z kociołkiem bo był on zajęty. Potrzebował czegoś innego. Musiał wejść do jaskini, aby się rozejrzeć. Złapał za brzeg kotary i odetchnął, nim ją odsunął. Nie widział i nie czuł, jak jego rozcięta dłoń, zabarwia mu jedną z nogawek na czerwono. Pojawił się w grocie i rozejrzał się po jej wnętrzu.
Ferez siedział na łóżku i starał się medytować, choć nie bardzo mu to wychodziło. Miał niejasne przeczucia, że powinien być przy chłopaku i siedzieć, jak na skazaniu przy nim i znosić jego milczenie, ale z drugiej strony wszystko inne i mniej zdrowy rozsądek odciągały go od tego. Siedział więc na miękkiej pościeli, wpatrzony w swoje kolana, na których trzymał dłonie. Jego twarz nie wyrażała nic, odkąd znalazł się sam – był, jak przygnębiony kot, któremu było wszystko jedno, kiedy uciekła mu tłusta mysz z przed nosa, a zarazem jedyna mysz, którą mógł upolować, aby nie umrzeć z głodu. Tym razem ta przenośnia odnosiła się w inny sposób. Może Grand był jedyną osobą, do której się przywiązał i jedyną, którą był w stanie stracić i odczuwać przy tym coś więcej niż złość. Słysząc kroki, podniósł wzrok na kotarę, a później wbił go w chłopaka. Nie poczuł krwi, czy jej zapachu, ale widział ją i przeraził się.
- Zraniłeś się, wiesz? – wyszeptał cicho, krzywiąc się odrobinę i szukając wzrokiem źródła krwawienia. Po chwili nabrał głęboko powietrza w płuca i spojrzał na Granda już z przerażeniem. Zranił się jego włócznią, a to nie wróżyło dobrze. Już prawie poderwał się z miejsca, aby zobaczyć rozcięcie, ale poczuł, że coś – może odrobina rozsądku – trzyma go przy łóżku, aby nie naraził młodego na tą gwałtowność. – Pokaż mi to rozcięcie, proszę – Nie wiedział, czy było na nodze, czy na dłoni, ale wiedział, że krew jest ludzka. Potrafił ją rozróżnić.
Na słowa mistrza chłopak popatrzył po sobie. Odruchowo podniósł ręce i dopiero teraz zobaczył, że faktycznie jedna z dłoni nosi ślady włóczni. Zmarszczył brwi. Kiedy to się stało, że nawet tego nie poczuł? Widać włócznia była faktycznie piekielnie ostra albo on myślami w zupełnie innym świecie. Wyciągnął dłoń w stronę Fereza i podszedł do niego z wyraźną niewiedzą na twarzy.
- Potrzebne mi naczynie na wodę. Musze przynieść – Co innego robił, a nad innymi rzeczami się zastanawiał. Jego umysł nastawiony był nadal na odnalezienie naczynia do przyniesienia wody, a nie na jakieś tam zranienie, które samo się zagoi. Zatrzymał się tuż przed mężczyzną i spojrzał na jego miodowe oczy. –Skłamałeś – padło z jego ust spokojnie i cicho. Bez cienia wyrzutu, bez złości. Po prostu zwykle ciche stwierdzenie, jakby dopiero teraz dotarło do niego co się stało.
- Wiem, przepraszam. Uwierz mi, że wcale tego nie chciałem.
Mężczyzna chwycił chłopaka mocno za nadgarstek i przyciągnął do siebie, aby obejrzeć zranienie. Nie było wielkie, a w zasadzie było znikome i niegroźne. Byłoby niegroźne, gdyby nie fakt tego, czym chłopak się zranił. Zaklął z powodu tego cicho pod nosem, po czym wstał już dość gwałtownie, ale nie puścił ręki młodego, tylko pociągnął go w stronę wyjścia.
- Napijesz się w akademii – mruknął zdecydowanym tonem.
Jakoś nikt nigdy nie kwapił się ku temu, aby wytłumaczyć mu na jakiej zasadzie działała niszcząca moc włóczni, wszak oręż nie służył nigdy do obrabiania mięsa, a on sam nie pomyślał o tym, że Grand mógłby sobie nią coś zrobić.
- Ale mięso – Grand miał chęć się wyrwać z uścisku mistrza i zająć posiłkiem. Nie godziło się przecież tak traktować jedzenia. Skoro było już podzielone i miało się piec to tak powinno się stać. A co, jeśli zostaną w Akademii na dłużej i jakieś zwierzęta zjedzą im zapasy? No przecież to nie mogło tak tu zostać. – Ferez, mięso! Trzeba schować mięso – Zdawał się nie myśleć w ogóle o niczym poza posiłkiem. Może to był jego sposób na zabijanie myśli, które zrodziły się przez fakt poznania prawdy. Pierwszy krok wykonał. Pierwszy do zaakceptowania. Zwrócił się do mistrza jego prawdziwym imieniem.
Ferez nie reagował. Po drodze zabrał jeszcze narzędzie zbrodni, uprzednio zrzucając mięso gdzie popadnie. Było naprawdę mało ważne. Liczył się chłopak i liczyło się to, że za jakiś czas poczuje się słabo. Zapewne, gdyby zranienie było większe, proces nie trwałby tak długo, jak w tym przypadku. Na szczęście mieli więcej czasu.
Grand nie miał siły na to, aby wyrwać się i wrócić na polanę. Nie próbował nawet tego dokonać. Dreptał przy mężczyźnie, odwracając głowę w stronę ich obozowiska i rozmyślając nad tym co zrobią, jak wrócą i nie będzie jedzenia.
- To tylko głupie skaleczenie. Miałem takich tysiące i nie musiałem przez to zostawiać dobytku, by gnać do Akademii – mruknął, kiedy drzewa przesłoniły mu zupełnie widok na jaskinie, ognisko, mięsiwo.
- Mięso może poczekać, ty nie. Nie będę patrzeć, jak mi schodzisz z tego świata i mnie zostawiasz samego, nie ma takiej opcji – powiedział dość poważnie Mistrz, ciągnąc chłopaka przez las i nie zważając na to, czy potyka się on, czy może daje radę iść i się nie wywracać po drodze. Nie zastanawiał się też nad tym, co właściwie mówi. W jego głowie krążyły tylko i wyłącznie myśli o tym, aby doprowadzić młodego do Akademii, gdzie mu pomogą, skoro on sam nie mógł mu pomóc. – Zapomnij o polanie. To nie jest jakieś tam skaleczenie tysiąc pierwsze. To jest najpoważniejsze skaleczenie, jakie kiedykolwiek miałeś i które może cię zabić – dodał jeszcze, nie zmieniając tonu głosu, ani odrobinę. Nie rozczulał się nad innymi rzeczami, bowiem zawsze lubił myśleć jednotorowo, a zwłaszcza o sprawach ważnych.

wtorek, 15 kwietnia 2014

Grand - Rozdział 25.

- Dobrze, dobrze, tylko... Jeśli mogę prosić, to zmniejsz mi wysokość, skoro mam zostać bez asysty - poprosił chłopak.
Nie żeby wątpił w to iż wczorajsze ćwiczenia pozostawiły w nim nawyk trzymania równowagi, ale kiedy pomyślał, że może zlecieć i połamać sobie kończyny podczas nieobecności mistrza... Nie, wolał pozostać z bezpiecznym ułożeniem konstrukcji. Wolał nie sprawić nauczycielowi niemiłej niespodzianki po powrocie. Uśmiechnął się do mężczyzny łagodnie, podchodząc do konstrukcji i zaglądając pod belkę. Może sam da rade to zmienić? Co prawda nawet mistrz wyglądał na kogoś, kto wkłada w te czynność ogromne pokłady wysiłku, więc kiedy pomyślał o swoich mięśniach, zwątpił w swoje możliwości.
Tak bardzo nie chciało się Ferezowi dźwigać, że przez chwilę spoglądał na chłopaka z grymasem, ale doskonale go przy tym rozumiejąc. Rozciągnął się jeszcze odrobinę i podszedł, aby obniżyć belkę na wysokość około pół metra.
- Tak chyba będzie dobrze, a przynajmniej wierzę, że ta wysokość cię nie pokona - mruknął z pół uśmiechem, może nieco ironicznym, ale w większości zamierzenia szczerym i poczochrał Granda po włosach, nim ruszył w kierunku lasu. Miał zamiar zagłębić się dużo dalej niż znajdowała się polana i droga do wioski, aby spotkać choć trochę dziczyzny, która nie zapuszczała się tak blisko zamieszkałych terenów. - Będę niedługo, pilnuj jeszcze ogniska!
Rzucił, nim ruszył żwawo, znikając między tymi najpotężniejszymi drzewami dość zgrabnie. Gdzieś po kilku rzędach, gdzie nie był już dla nikogo dostrzegalny, zmienił się w pumę i odetchnął z rozkoszą, zapachem przesyconym chodzącym na czterech nogach mięsem.
Chłopak z zadowoleniem i uśmiechem przyjął zmianę wysokości belki. Tak było idealnie. Ani za nisko, ani za wysoko. Wspiął się na nią pospiesznie i zaczął spacerować, zrzucając oczywiście sandały. Boso było zdecydowanie wygodniej. Mężczyzna szybko zniknął mu z pola widzenia, więc nie obawiał się o wpadkę na jego oczach. Nie oznaczało to oczywiście, że takowa musi mu się przytrafić. Chodził raz w jedną, a raz w drugą stronę. Zyskał pewność swojego wyczucia równowagi i wtedy postanowił poćwiczyć pozycje, jaka ćwiczył wczoraj z nauczycielem. Bardzo ostrożnie przeniósł ciężar ciała na jedną nogę i wychylił się w przód, zadzierając oderwaną od pala nogę w górę. Zachwiał się, więc zatrzymał w pół ruchu. Odzyskawszy pewność, ponowił unoszenie i nawet udało mu się chwilę tak postać. Niestety, musiał się ratować zeskokiem, kiedy noga straciła rezon. Wdrapał się jednak ponownie i po przejściu się po palu, znów spróbował zmagań z ćwiczeniem jaskółczym. Tym razem poszło mu nieco lepiej. Zanim jednak zdecydował się na kolejne, tym razem na innej nodze, przysiadł na belce i zajął się rozmasowywaniem mięśni, obciążanej chwilę temu nogi.
Minęło rzeczone pół godziny, w czasie której biegał zadowolony wśród drzew i wypatrywał jakiejś swojej ofiary. Miał ochotę na wielkiego zwierza, może na kolejnego niedźwiedzia, ale niestety przyszło mu się zmierzyć jedynie z młodymi sarnami. Jedną zjadł z miejsca, odrywając co lepsze kawałki, ale kolejną po zagryzieniu wziął już ze sobą do obozu. Sarnie mięso było zdecydowanie lepsze niż taka pieczona wiewiórka, tylko pozostawało je jeszcze jakoś obrobić. Cały umazany krwią, w człowieczej postaci, pojawił się na polanie, niosąc na rękach nieżywe zwierzę. Chciał oszczędzić Grandowi widoku zdychającej łani, toteż bardzo solidnie dobił ją na miejscu, gdzie została upolowana.
- Upolowałem nam obiad - rzekł wesoło, nie przejmując się tym, że twarz również ma ubabraną krwią, jak i wszystko inne, a na zwierzęciu są ślady zębów. Miał sporo czasu, aby wymyślić wymówkę, a w ewentualności przyznać się do tego, że jest kotem. Rzucił truchło na ziemię obok ogniska i spojrzał na chłopaka z lekko krwawym uśmiechem, po czym wytarł usta, bowiem smak krwi, kiedy był człowiekiem, nie działał dobrze na jego żołądek w zbyt wielkich ilościach.
- Upolowałeś?
Grand zsunął się z belki i podszedł do padliny, patrząc to na nią, to znów na ubabranego krwią mistrza. Obejrzał dokładnie całą jego postać i zmarszczył brwi. Sam był bajarzem, jakich mało, ale w tym lekkim stwierdzeniu mistrza coś mu nie grało.
- Jak niby? Rzucałeś w to zwierzę kamieniami czy wystraszyłeś je na śmierć, pozbawiając się spodni? – zapytał.
Zaplatając dłonie za plecami, obszedł boso sarnę dookoła. Zatrzymał się tuż przed Ferezem i spojrzał mu w oczy z wyraźnym niedowierzaniem i pytaniem. Wiedział, jak zmyślać. Był w tym mistrzem. Więc i potrafił, choć nie zawsze, wybadać, kiedy jest okłamywany. Co prawda dojrzał ślady po zębach na ciele zwierzęcia, lecz nie pomyślał nawet, że mogą być takiego właśnie pochodzenia, jakiego były. Już prędzej wpadłby na pomysł, że to ślady po nożu, ale czy jego nauczyciel miał nóż?
- Owszem upolowałem. Nie chcesz chyba wiedzieć, w jaki sposób, bo jeszcze mi uciekniesz i co wtedy będzie?
Mistrz uśmiechnął się do chłopaka uroczo i wytarł twarz z krwi, strzepując jej świeże krople na ziemię. Brak noża nie był zatrważający w polowaniu, ale teraz przydałby się do powycinania kawałków mięsa nim zaczną je piec, czy opiekać. Podrapał się po głowie i rozejrzał dookoła. Młody chyba nie preferował surowego mięsa. Mógł też przyuważyć, że spodnie jego mistrza zrobiły się przyciasne i już nie opadały na biodra nieznośnie, lecz stabilnie tkwiły na pasie.
- Nigdy nie zajmowałem się gotowaniem… - wymruczał, powracając miodowymi oczyma do swojego ucznia, z niemą prośbą.
- Myślę, że jeśli zdołamy to zwierzę nadziać na kij jak barana, to wystarczy je tylko obracać. Chociaż... Nie wiem czy się zmieści nad naszym niedużym ogniskiem – Oglądał padlinę ze wszystkich stron, nadal dumając nad tym jak mistrz ją upolował, ale nie wypowiadając już swoich wątpliwości głośno. Może kiedyś się dowie, ale skoro teraz miał nie wiedzieć to powinno tak pozostać. – Szkoda, że miecz został w chacie. No chyba, że znajdzie się jakiś nóż, albo tasak. Nie wiem, co ty tam jeszcze masz w czeluściach groty – Uśmiechnął się do mężczyzny. Nie miał pojęcia czy widział już wszystko, ale to co widział chyba niezbyt nadawało się do poporcjowania zwierza. – Gdyby to podzielić, upiekłoby się szybko i byłoby co jeść – Aż mu ślina nabiegła do ust, kiedy pomyślał, jak wybornie będzie smakowało świeże mięso pieczone nad ogniem.
Chłopak mógł wiedzieć, ale skoro nie pytał, to mu Mistrz nie powiedział, w jaki sposób opchał swój żołądek cudownym, świeżym mięsem. Zamyślił się za to jeszcze na chwilę, po czym poszedł do jaskini, a raczej do jej wejścia, bo to, po co poszedł mogło przyjść, czy przylecieć do niego samo. Była to oczywiście włócznia, o której zdążył zapomnieć, a która miała ostry grot i była odporna na ogień. Nadawała się więc idealnie do pomysłów chłopaka. Grand dostał ją w swoje ręce wraz z uśmiechem na twarzy Fereza.
- Muszę się umyć, bo wyglądam, jakbym co najmniej całą wioskę wymordował – stwierdził mężczyzna, a to stwierdzenie oznaczało, że musi udać się nad strumień, aby obmyć ciało z czerwonego i niechybnie zasychającego osocza. – Zajmiesz się sarenką, prawda?
Zerknął na martwe zwierzę i odruchowo się oblizał, a zaraz po tym otrzepał na myśl o tym, że straszny z niego żarłok, kiedy jego wewnętrzne kocisko jest wyposzczone.
Z nabożną czcią Grand odebrał z rąk mistrza włócznię. Już miał protestować przeciw tak niegodnemu przeznaczeniu. Nie godziło się przecież tak szlachetnego oręża skazywać na tak przyziemne przeznaczenie. Ale skoro mistrz tego chciał. Chłopak patrzył na broń z podziwem.
W chwilę potem Ferez ponownie ruszył w stronę lasu, ale tym razem na drogę prowadzącą do strumienia. Między drzewami puścił się biegiem, a po kilku rzędach więcej niż uprzednio, zmienił się w pumę. Krew z futra łatwiej schodziła mimo wszystko. Przez jego myśl przemknęła nikła ochota, aby zafundować swojemu uczniowi złośliwy prysznic, ale zaraz się opamiętał.
- Nie tylko jakbyś tę wieś wymordował, ale też jakbyś ją pożarł – mruknął cicho Grand, gdy mężczyzna zaczął się oddalać, a co za tym idzie, dał świetny wgląd młodemu na swoje powiększone nieco pośladki.
Chłopak roześmiał się sam do siebie. Odłożył na chwilę włócznię na kamień i zabrał się do rozciągania zwierza tak, aby było mu łatwiej podzielić je na odpowiednie części. Miał chęć już pokosztować mięsa. Miał też ochotę pokazać mistrzowi, że nie jest we wszystkim kompletną nogą. A już na pewno nie w przygotowywaniu mięsiwa do zjedzenia.
Mistrz wrócił po kilkunastu minutach, nadrabiając nieco drogi powrotnej na kocich łapach. Ociekał resztkami źródlanej wody, którą z siebie strzepywał co rusz, a której krople równie szybko na nim wysychały.
- Zjadłem polując, więc będzie więcej dla ciebie – powiedział powoli, bowiem nie miał okazji wcześniej udzielić odpowiedzi na przytyk, który w rzeczy samej był poniekąd prawdziwy. Przez chwilę przystanął w miejscu i przyglądał się, jak Grand obrabia mięso, ale zaraz po tym przysiadł sobie na kamieniu wygodnie, z nogą założoną na nogę. – W tych okolicach buszuje dużo młodych niedźwiedzi, ale nie miałbym siły, aby jakiegokolwiek tu dostarczyć. Ryb też jest więcej, więc mają co jeść. Widziałem nawet lwa górskiego, bliżej tych skalnych występów – mruknął, ale nie chwaląc się specjalnie tymi informacjami. To dla ich polany raczej nie wróżyło dobrze, jeśliby się te bestie do nich przypałętały.
Tymczasem Grand kroił mięso sprawnie na odpowiednie kawałki, odrzucając na bok skórę i wnętrzności. Słuchał mężczyzny, lecz nie przerywał pracy nad posiłkiem. Kawałek po kawałku, wrzucał przygotowaną strawę do kociołka. Dopiero, kiedy mężczyzna zamilkł, Grand wycelował w niego włócznią i zmrużył nieco oczy.
- Masz ochotę mnie wystraszyć, czy dać mi do zrozumienia, że jesteś dzikusem, który biega na czworakach i zagryza króliczki, pożerając je na surowo? – zapytał poważnie. Stwierdzenie, że mężczyzna zjadł polując, nie pasowało mu do człowieka. Poza tym jak miałby sobie to, co złapał przygotować bez rozpalania ognia lub suszenia mięsa na słońcu? Stał wpatrzony w Fereza i z wycelowana w niego włócznią czekając na jakieś sensowne wyjaśnienia.
- Biegam na czterech łapach. Aż dziwię się, że jeszcze nie skojarzyłeś faktów. Udowodnię ci to, jeżeli obiecasz, że się na mnie nie obrazisz, ani nie uciekniesz z krzykiem.
Mistrz odwzajemnił bardzo głębokie spojrzenie chłopaka, uśmiechając się przy tym dość przepraszająco. Powoli podnosił się na równe nogi, ale kontaktu wzrokowego nie zerwał. Musiał się upewnić, czy Grand na pewno odpowie szczerze. Chciał to wyczytać z jego oblicza nim zaprezentuje mu się w nieco bardziej puszystej postaci. Wcale nawet nie byłby zły, jakby chłopak zaczął go okładać pięściami z rozpaczy, że jest jego ukochanym kotem, którego czci niemal tak mocno, jak włócznię.
- Biegasz na... Co?
Grand opuścił włócznię i stał wpatrzony w mistrza. Nie miał pojęcia, a raczej nie dopuszczał do siebie faktu, że mężczyzna może być jednym z tych, o których we wsi mawiano 'zwierzęta w ludzkiej skórze'. Nie widział nigdy żadnego z nich, ale nasłuchał się różnych opowieści. Nabrał w płuca sporo powietrza i zatrzymał je tam na bardzo długo. Nie odezwał się też ni słowem przez cały ten czas, kiedy to w jego głowie myśli kłóciły się ze sobą i walczyły na pięści o pierwszeństwo.
- No dobrze – Powietrze uleciało z płuc chłopaka razem z wypowiadanymi pomału słowami. – Udowodnij mi swoje słowa. Obiecuje, że nie będę krzyczał i nie ucieknę. Nie mogę ci jednak obiecać niczego poza tym.
Pochylił się i odłożył włócznię do kociołka, układając ją na mięsie. Wycofał się też o dwa kroki i zacisnął nerwowo pięści, czekając na to, co miał zamiar zrobić mistrz. Serce mu się tłukło z nerwów. Oddech nie chciał być spokojny, a kolana robiły się jak z waty. Jednak wiedział, że nie ucieknie. Nie może, skoro obiecał.

poniedziałek, 7 kwietnia 2014

Grand - Rozdział 24.

Przyjął z wielką ulgą i zadowoleniem przygarniające go objęcia. Nie miał zamiaru zwlekać z zapadnięciem w błogi sen, skoro jeszcze chwilę temu o mało nie zrobił tego podczas masażu. Oczy miał ciężkie, a buzia sama mu się darła w potężnych ziewnięciach. Rozchodzące się pod kołdrą ciepło, pochodzące od ciepła jego mistrza, usypiało lepiej niż gorące mleko czy kołysanka babci. Nawet nie zarejestrował, kiedy powieki zamknęły mu się na dobre i przestał nasłuchiwać dźwięków nocy. Spał smacznie, bez snów i bez kręcenia się. Nic mu nie przeszkadzało w oddawaniu się przyjemności snu. Nic też nie zabraniało mu wtulania się w ciało mężczyzny i mruczenia pod nosem zupełnie niezrozumiałych słów. Był w świecie bez trosk, bez myśli, bez obowiązków. Jego ciało było tak zmęczone, że i ono nie miało ochoty na wybudzanie się, więc sen nie odchodził nawet, kiedy słońce zaczęło pojawiać się na niebie i uśmiechać do wszystkiego, co żyło. Nie obudziła go kłótnia dziadków, nie telepała nim rano babcia, więc nie wiedział nawet jak późno jest, kiedy wreszcie otworzył oczy i zamrugał szybko, przywołując wspomnienia z dnia poprzedniego, aby przypomnieć sobie gdzie jest. Odetchnął z ulgą, gdy obok siebie zobaczył anielską twarz swego nauczyciela. Wyglądał tak łagodnie i tak niewinnie podczas snu. Wyglądał, jak rozespane dziecko, tylko trochę wyrośnięte. Nie chcąc zakłócać spokoju marzeń sennych mężczyzny nie wyszedł spod kołdry, a jedynie ułożył się na boku i wpatrzył w zamknięte powieki mistrza, zastanawiając się, o czym śni.
Ferez jeszcze długo nie mógł zasnąć, chociaż bardzo błogie myśli wkradły mu się w umysł. Zastanawiał się, co wymyślić kolejnego dnia swojemu uczniowi, aby ten się nie nudził, ale również zastanawiał się, jak przyjemnie będzie się obok niego rano obudzić. Chłopak mógł mieć wrażenie, że w nocy przytulało się do niego kocisko, bowiem, kiedy mężczyzna już zasnął, zaczął się do niego ledwo zauważalnie łasić. Kiedy zaś Grand się obudził, aby na niego popatrzeć, do głowy wkradły się sny. Zamachał rękami w powietrzu, odwracając się na plecy uprzednio. Zdecydowanie biegał teraz w swoim kocim świecie za jakąś zwierzyną, albo jeszcze bardziej instynktownie – za jakąś kotką. Po chwili owego biegania odwrócił się do chłopaka, pomacał go po ramieniu i przyciągnął do siebie z pomrukiem, oplatając również udem. Zachrapał mu wprost do ucha, czy raczej chrząknął i zaczął po chwili mruczeć bezustannie i głośno, nie przejmując się tym, że jego ciało jest rozpalone i rozanielone przez sny.
Grand zląkł się, kiedy mężczyzna zaczął machać rękami, ale po chwili widok ten wydał mu się przezabawny. Mistrz wyglądał, jakby się przed czymś opędzał, albo jakby usiłował przepłynąć rzekę. Chłopak uśmiechnął się i pokręcił głową z niedowierzaniem. Czyżby on też tak cudacznie zachowywał się podczas snu? A co, jeśli śni mu się, że na przykład rąbie drwa na opał? To musi wyglądać bardzo ciekawie. Chłopak już miał wychodzić z łóżka, udać się w krzaki, a następnie rozprostować kości i ubrać się, kiedy to silne ramie nauczyciela przygarnęło go do mężczyzny i zamknęło w ścisłych objęciach. Nie wyrywał się. Nie czuł takiej potrzeby. Zamiast tego postanowił oddać się jeszcze kilku chwilom przyjemności lenistwa i wtulił się w tors Fereza z westchnieniem i ulgą. Było mu ciepło. Bardzo ciepło. Nawet można pokusić się o określenie, że czuł się jak ciasto na chleb wsunięte w otchłań pieca i lizane łakomymi płomieniami. Ale ciepło to było na tyle przyjemne, że był w stanie znieść je i cieszyć się nim ile tylko zdoła.
Kilka chwil przedłużało się w nieskończoność. Ferez nie miał zamiaru się budzić, czy raczej wybudzać z pół snu, przez który wyraźnie czuł obok siebie przyjemny zapach ziół. Tyrpnął nosem włosy Granda lekko, później to samo zrobił z czołem. Musiał odnaleźć coś, co było ustami chłopaka, ale niechybnie przyssał się do jego nosa na dłużej i zmarszczył czoło. Nie tego poszukiwał, aż burknął z niezadowoleniem i mlasnął, jakby miał zamiar zjeść swojego ucznia, po czym brnął dalej do celu. Palce dłoni, które miał ułożone na plecach, tych cudownych, rozmasowanych plecach, poruszyły się odrobinę, ni to drapiąc, ni to gniotąc, ni to przesuwając w różnych kierunkach. W końcu dotarł i do warg Granda…
Nie! Nie dosięgnął ust, bowiem po pocałunku, jaki chłopak dostał w nos roześmiał się rozbawiony, po czym przewidując, co mężczyzna zamierza, wsunął dłoń pomiędzy ich twarze i nakrył nią usta mistrza.
- Słodziaku... – mruknął, nadal uśmiechając się na widok tak rozkosznie zaspanego mężczyzny. – Kociaku bezwłosy, chyba pora otworzyć oczy i zobaczyć, na jaką zwierzynę polujesz.
Dotyk nauczyciela nie był dla niego czymś odstręczającym ani rażącym go w jakiś specjalny sposób. Było mu wygodnie i miło, pozostając w ramionach silnego faceta, do którego czuł tak wielki szacunek. Może właśnie, dlatego chciał, aby mistrz najpierw się obudził, a dopiero potem, jeśli nadal będzie miał taki zamiar, pocałował go na przywitanie dnia. A może po prostu bał się, że mężczyzna śni o kimś całkiem innym i oczekuje tego, co ten ktoś mu daje, a dostanie zwykłego parobka?
Ferez otworzył leniwie jedno oko, ale zanim to zrobił polizał dłoń, przyklejającą się do jego twarzy mokrym, ciepłym językiem. Miodowe spojrzenie oka spoczęło na ręce chłopaka, a nos zmarszczył się odrobinę. Mimo tego uśmiechnął się z rozleniwieniem i jęknął, czując ciarki na plecach. Dawno tak dobrze nie spał i musiał to przyznać, ale nim miało do tego dojść, ściągnął dłoń ze swoich ust i zrobił dziubek, skoro już koci sen odchodził w zapomnieniem, przez widok Granda, malującego się przed jego spojrzeniem. Powrócił dłonią na jego plecy, a później na udo. Czemu musiało być ubrane? Niemniej przyciągnął je do siebie, głaskając po całej długości, wraz z łydką i z powrotem, zahaczając o pośladki, ale nie nachalnie. Po prostu błądził dłonią, czy raczej dłoń sama błądziła po drugim ciele, które przytulał do siebie i nie miał zamiaru wypuszczać, przynajmniej dopóki nie dostanie porządnego całusa na dzień dobry. Nie wymagał również takich rzeczy od nikogo innego. To był Grand, jego Grand i mógł sobie pozwolić na to, aby nieco wywnętrzyć swoje pieszczotliwe uczucia względem niego.
- Ach, dzień dobry panu – chłopak uśmiechnął się zalotnie i zbliżył usta do dzióbka, jaki prezentowały usta mistrza. Musnął je delikatnie i odsunął się z uśmiechem. Za chwilę zrobił to samo i tym razem również się odsunął, jednakże jego głaskane udo, żyjąc własnym życiem i własnymi chęciami, poruszyło się ocierającym ruchem po udzie mistrza. – Mam nadzieję, że spało się panu dobrze, bo mi jak najbardziej i w zamian za to postanowiłem, że dostanie pan to – mruczał, wodząc spojrzeniem po twarzy, jaka przed nim leżała, oraz smyrając Fereza po plecach.
Tak jakoś bez celu i bez konkretnej zachęty czy czegokolwiek, chciał go pogłaskać, chciał pokazać, że się go nie boi, chciał dać mu poczucie, że jest mu dobrze. Zbliżył też kolejny raz usta do ust mężczyzny i tym razem ucałował je o wiele dłużej i o wiele czulej. Nagroda musiała być adekwatna do tego jak dobrze mu się spało i jak solidnie się wyspał. Pocałunek nie wystarczał. Nie był nawet w części tak dobry jak powinien, ale biorąc pod uwagę to, że chłopak do tej pory nie wykazywał się jakąś szczególną odwagą jeśli szło o erotyczne podteksty ich znajomości, był on nadzwyczajny.
Mistrz zamruczał z zadowoleniem, kiedy wreszcie uciekające usta zdecydowały się zostać przy jego wargach na dłużej. Odwzajemnił pocałunek, z przyzwyczajenia zaczynając kierować drugimi wargami władczo, aby układały się tak, jak on tego chciał, ale i dawały przyjemność chłopakowi. Podświadomość chciała rozpalić Granda, ale była tylko podświadomością, która jedynie mogła wywnętrzać się w pocałunku. Z westchnieniem, nie przerywając smakowania warg swojego ucznia, naparł na niego odrobinę, niemalże topiąc w miękkiej pościeli. Smakował go powoli, jak cenną zdobycz, choć nie traktował go tak w żaden sposób. Dłoń przesunęła się z – ubranego niestety – uda, nieznacznie wyżej, na gołą skórę biodra i dalej na brzuch, który również został obdarowany dawką odpowiedniej czułości, po czym powędrowała na pierś chłopaka i z powrotem w dół, ale już jedynie uraczając skórę dotykiem opuszków palców. Nieco zachłanne usta przestały całować, bowiem podążyły na brodę młodego, to zaraz na szyję, uraczając ją serią powolnych, delikatnych pocałunków. Te muśnięcia również miały sprawić Grandowi przyjemność w jego mniemaniu i chociaż nie rozprzestrzeniały się bardziej, jak na chwilę obecną, to był to jednak nieco wyższy, czy raczej dalszy stopień doznań.
Podobało się Grandowi takie podejście Fereza do porannego witania się z nim. Czując jak ciało mężczyzny wciska go w pościel miał wrażenie jakby jego organizmem zupełnie zawładnęła istota mistrza. Nie chciał kończyć przywitania zbyt szybko, bo miał wrażenie, że do końca dnia nie dostanie już niczego w tym stylu. Ciche westchnienia, obrazowały jak czule i jak wspaniałe są dla niego pocałunki nauczyciela. Poczuł też jak rozbudza się jego wewnętrzne pożądanie. Nie chciał, aby rozogniło się ono za bardzo, bo nie wiedział czy nie skończy się jego panika. Wsunął palce we włosy mężczyzny, przeczesał je wolno i zamruczał, wprost do jego ucha.
- Jest miło. Jest nawet nieziemsko, lecz chyba na tym powinniśmy zaprzestać, bo... Trzeba wstawać, wiesz – mówił dość łagodnie, jakby tłumaczył małemu dziecku, że nie dostanie słodyczy przed obiadem.
- Oczywiście – przyznał mężczyzna.
Oderwał się od szyi chłopaka z cichym westchnieniem i położył na plecach z powrotem. Głupia podświadomość protestowała, ale chłopak miał rację – rozpalanie jakiegokolwiek pożądania było niewskazane. Niemniej nie chciało mu się opuszczać ciepłego łóżka i wychodzić na dużo chłodniejsze powietrze, więc naciągnął na siebie kołdrę jeszcze bardziej, aby się pod nią skryć.
- Możesz iść coś zjeść zanim wstanę, a potem trochę pobiegać na rozgrzewkę – zamruczał spod pościeli, drapiąc się po torsie i ziewając szeroko, jak jeszcze niedawno jego uczeń. – Tylko nie biegaj zbyt daleko, bo się zgubisz – ostrzegł jeszcze, nim zamknął to jedno oko, które wcześniej z bólem otworzył i poddał się zbawiennemu ciepłu pościeli.
- Oj leniu, leniu... – wymruczał Grand pod nosem z niemałym rozbawieniem. Przelazł przez okryte kołdrą ciało mistrza, nie odpuszczając sobie przyjemności przygniecenia go własnym ciężarem choć troszkę. Stanął na kamiennym podłożu i przeciągnął się niespiesznie. – Jak każesz. Myślę, że zanim się wygrzebiesz z pieleszy to ja już spocę się jak wdzięczne prosię i wrócę.
Pomachał jeszcze na pożegnanie do leniucha i porywając ze sobą tobołek z pozostałym jedzeniem, wyszedł przed grotę. Tam zasiadł z uśmiechem na kamieniu, odwracając twarz ku promieniom słońca, które już dość wysoko zagościło na niebie. Odwiązał tobołek i wybrał sobie z niego porcję odpowiednią na śniadanie. Zostawił też coś dla mistrza, bo przecież ten też kiedyś wstanie. Pałaszują posiłek ze smakiem, rozgrzebywał noga, obutą w sandał, ziemie i mruczał jakąś wioskową przyśpiewkę. Był zadowolony, wyspany, spokojny. Lepszego poranka nie mógł sobie wyśnić.
- Mam nadzieję – mruknął leniwie Ferez.
Pomachał nawet chłopakowi dłonią spod kołdry, kiedy ten już wyszedł z jaskini. Po czym odwrócił się na bok, twarzą do ‘ściany’, aby nie dosięgało go żadne niepożądane światło. Sen był jednak już daleko, więc tylko leżał, a po jakimś czasie nawet otworzył oczy i wpatrywał się w jakiś fascynujący kamień, bez konkretnych myśli. Przede wszystkim musiał jednak ochłonąć z porannego rozochocenia i przywrócić rozpalone ciało do stanu używalności i do widoku publicznego. Medytacja wydawała mu się więc odpowiednią do tego metodą, a Grand mógł myśleć, co chciał. Ferez miał w zwyczaju przesypiać pół dnia, tylko nie bardzo mu to wychodziło w ludzkiej postaci, a w kota nie mógł się zmienić. Kiedyś będzie musiał to zmienić – przeszło mu przez głowę, po czym uśmiechnął się do siebie, przygarniając poduszkę pod nos, na której jeszcze tlił się zapach jego ucznia, czyli zapach ziół i kwiatowego olejku. Takie zapachy mógłby wdychać cały dzień i nic więcej nie robić, toteż daleko mu było do wstawania.
Po spałaszowaniu posiłku, chłopak wszedł cicho do jaskini, zgarnął z niej pozostałe części garderoby, ubrał się i ruszył biegiem do lasu. Miał chęć zawitać nad strumień, co też uczynił. Opłukał się w zimnej wodzie, zadumał chwilę nad widokiem stadka kolorowych ryb i ruszył biegiem w knieje. Dobrze mu się biegło. Co prawda, co chwile potykał się o jakąś wystającą gałązkę albo złośliwy kamień, ale nie pokaleczył się zbytnio i, co najważniejsze, niczego sobie nie złamał. Czuł, jak jego ciało budzi się coraz bardziej i jak krew krąży w jego organizmie coraz chętniej i prędzej. Śmigał pomiędzy drzewami to w jedną, to w druga stronę aż w końcu stwierdził, że pora wracać. Robiło się coraz cieplej, słońce wspinało się na nieboskłon, a jego żołądek zaczynał odczuwać skutki biegania. Obrał więc odpowiedni kierunek i ruszył w drogę, widząc już oczyma wyobraźni, jak mistrz wita go uśmiechem.
Może nie z uśmiechem, ale z pewnością z rozespanymi oczyma, które właśnie zaglądały do tobołka z jedzeniem. Ferez rzucił Grandowi przelotne spojrzenie, czując jak jego żołądek domaga się czegoś bardziej pożywnego niż to, co zostało z babcinych przysmaków. Zdążył też rozpalić ognisko, uprzednio zgarniając wyschnięte spodenki Granda, rękawy swojej koszuli i sam kociołek z nad paleniska. Dorzucił też sporo drewna, aby dawało przyjemny zapach i zaniósł pochodnię na swoje miejsce. Łóżka mu się nie chciało ścielić, dlatego poskładał je byle jak, aby nie robiło wrażenie, jakby ktoś uprawiał na nim niedawno dziki seks.
- Chyba będę musiał cię na chwilę zostawić samego… - zamruczał, zamykając tobołek na cztery spusty i dopiero wtedy uśmiechnął się lekko do chłopaka. – Poćwicz chodzenie po belce, a ja wrócę za jakieś pół godziny, dobrze? – spytał, odkładając tobołek pod siebie, na kamień z którego wstał i przy którym przeciągał się kocio, nie zapominając o tym, żeby zmienić się w pumę gdzieś dalej, a nie przy młodym.