piątek, 30 listopada 2012

Zapach Ciemności - Rozdział 7

Następnego dnia nie było nic, co mogłoby zapaść Crispinowi w pamięć, no chyba, że liczy się obiad zrobiony przez Lamberta. Większość czasu perfumiarz spędził w swoim małym, przytulnym zakątku nazwanym pracownią. 
Ach, i oczywiście Cyziu odwiózł Katarzynę do domu i przez dobre piętnaście minut bez przerwy słuchał jak służka paplała do Morgany, że panicz jest w domu perfumiarza nawet dobrze traktowany, rudy dba o niego i zmienia mu opatrunki a wieczorem to nawet go na spacer do ogrodu zabrał. Tylko nie rozumiała dlaczego nawet w nocy perfumiarz spal w pokoju razem z paniczem, skoro pieluch to już dawno Crispinowi zmieniać nie trzeba. No i na domiar wszystkiego Cyzio na przywitanie uraczył ją obsypaniem mąką kiedy ona tylko chciała upewnić się czy panicz jest dobrze karmiony i nie musi jeść surowego mięsa lub niedogotowanych jarzyn. Ogólnie w domu jest ład i spokój a panicz wygląda na szczęśliwego nawet zdrowego chociaż bandaż na oczach skutecznie  uniemożliwił zerkniecie na rany. No i oczywiście był medyk i Katarzyna zostawiła pieniądze a wróciła bo panicz kazał zająć się panią.
Cyziu wysłuchał wszystkiego w milczeniu, warcząc w myślach na Katarzynę i jej nieokrzesanie. Kiedy było mu dane dojść do słowa, potwierdził, ze panicz jest traktowany z należytym szacunkiem i pożegnał się z panią Morganą chcąc jak najszybciej wrócić do siebie.

Zaś kolejny dzień rozpoczął się od pisku Cyzia i dźwięku tłuczonego naczynia, a może kilku.
Crispin radził sobie ze swoją ślepotą coraz lepiej. Poruszał się już po pokoju w miarę sprawnie a i dojście do toalety i kuchni nie sprawiało mu wielkiego kłopotu. Jedynie na dwór nie potrafił jeszcze wyjść samodzielnie. Ale, kiedy usłyszał pisk i brzdęk, zerwał się z łóżka, na którym siedział i oglądał dotykiem kawałek gałązki, jaki przyniósł mu Cycio i ruszył w stronę kuchni. 
W kuchni jednak nikogo nie było. Ciche błagania Cyzia dobiegały z pracowni, znajdującej się na drugim końcu domu. Rozległ się znowu hałas tłuczonego szkła, a zaraz po tym niezrozumiałe słowa, z pewnością  wypowiedziane przez Lamberta.
Cóż, jeśli chory chciał wiedzieć co się stało, musiał zdać się na swój słuch. Przesuwając dłońmi po ścianie, ruszył dość niepewnie w stronę, z której słyszał głosy. Szedł wolno i bardzo ostrożnie. W tamtym końcu domu jeszcze nie był, więc ciężko mu było powiedzieć czy nie znajdują się na jego drodze jakieś przeszkody. 
W końcu, bez potykania się i większych uszczerbków na zdrowiu, udało mu się dotrzeć bezpiecznie do drzwi pracowni, położył rękę na klamce i przez chwilę zastanawiał się czy wypada mu wejść do środka.
- Proszę, tylko nie znowu... - błagał cicho Cyziu, przy wtórze szlochu i niezrozumiałego buczenia ze strony Lamberta.
Poza tym, rzeźbiarz nie słyszał żadnych podejrzanych dźwięków, które można by odbierać dwuznacznie czy coś w tym stylu.
Zastukał lekko w drzwi i nie czekając na zaproszenie, otworzył je i stanął w progu.
- Przepraszam... - powiedział dość niepewnie, bo nie wiedział czy za chwilę nie zostanie wyrzucony, lub nie oberwie czymś co  poleci w jego stronę. - Usłyszałem raban i przestraszyłem się, że coś się stało.
- Nie, nie, wszystko w porządku - wyrzucił z siebie gwałtownie Cyziu, stając zaraz przed mężczyzną. Mimo feerii zapachów, jaka zaatakowała Crispina, mógł on wyczuć w powietrzu woń świeżej krwi. - Nic się nie stało, to tylko drobne skaleczenie. Fiolka spadła.
Tak, zdecydowanie zapachów było w tym miejscu o wiele więcej niż w całym domu i trudno było wyłapać właśnie ten metaliczno krwawy. Jednak zmysły Crispina przejmowały coraz bardziej funkcję 'widzenia' więc potrafił już wyłapać najbardziej charakterystyczne zapachy lub dźwięki. Wyciągnął rękę przed siebie i ruszył do środka.
- Na pewno Cyziu? - zapytał spokojnie, jednak w jego głosie dało się wyczuć niedowierzanie. - Gdzie jest twój pan? - No tak, słyszał go przed wejściem, ale teraz nie usłyszał ani słowa więc... Oby tylko nic mu się nie stało.
Przed Crispinem stał Cyziu, który nie dał mu wejść do środka. Złapał mężczyznę za rękę.
- Panie Crispinie, proszę wracać do siebie. Jak tylko tu posprzątam, to zaraz do pana przyjdę - Chłopak nie był taki pełen życia i radości jak zawsze. Teraz dominowała w nim stanowczość i powaga.
- Dobrze.  
Wyswobodził rękę z uchwytu Cyzia i cofnął się. Och, gdybyż to był jego dom i jego służący... No ale nie był. Crisp był tu tylko gościem i to jeszcze takim, którego trzeba było pielęgnować, nie miał prawa do  protestów czy stanowczości wobec służby. Zaciskając zęby ze złości, ruszył z powrotem do swojego pokoju. Całą drogę pokonał w zaskakująco szybkim tempie. Prowadziła go złość. Co z tego, że tym razem nadział się na coś piszczelem i nabił sobie bolesnego siniaka? To nie było teraz ważne. Dotarł do drzwi ale nie wszedł do środka. Jeśli miał siedzieć w pokoju i słyszeć kolejne dźwięki, które będą go niepokoić, wolał już zaryzykować i odszukać drogę do ogrodu by tam postarać się o uspokojenie nerwów.
Drogę do ogrodu? Widocznie chciał się nadziać jeszcze na szafkę i nieomal spaść ze schodów, gdyby nie Cyziu, który w ostatniej chwili chwycił go w pasie i pociągnął do tyłu.
- Czy pan doszczętnie zgłupiał? W piżamie, bez butów i samemu do ogrodu? Toż to naprawdę... - Chłopak pokręcił głową, puszczając Crispina i stając przed nim. - Jeśli pan czegoś potrzebuje, to niech pan dzwoni, przecież przyniosłem panu dzwoneczek.
- Nie potrzebuję, Cyziu. Poradziłbym sobie - cedził słowa bardzo wolno i bardzo wyraźnie, powstrzymując się od wybuchu złości. Chłopak przecież nie zawinił niczym, wręcz przeciwnie, wypełniał swoje obowiązki. - Chciałem po prostu wyjść na powietrze. Nie mam nastroju na siedzenie samotnie w pokoju. A poza tym... Nieważne już. Zaprowadź mnie do ogrodu, proszę.
- Dobrze, proszę pana - sprowadził go ze schodków i zaprowadził do ogrodu, gdzie posadził na ławce. Po chwili odszedł, by za kilka minut pojawić się z kocem i butami. Opatulił Crispina. - Pan będzie... zły, jak pozwolę się panu przeziębić - mruknął cicho, dość niewyraźnie, po czym zaczął ubierać mężczyźnie buty.
- Myślę, że twój pan i tak jest dzisiaj w dość podłym nastroju - Oczywiście pozwolił się okryć i ubrać sobie buty. Nie miał ochoty na sprzeczki i dodatkowe kłopoty dla chłopaka. - Jeśli nie masz nic do roboty to mam do ciebie jeszcze jedną małą prośbę.
- Tak? - Stanął z rękami splecionymi za plecami i wpatrzył się wyczekująco w Crispina. Musiał zachować trzeźwość umysłu, mimo że miał ochotę biec do Lamberta i sprawdzić, co ten znowu wyczynia.
- Przynieś mi z pokoju gałązkę, którą zostawiłem na łóżku i dłuto. Powinno leżeć na szafce. - Tak, zdecydowanie praca byłaby teraz najlepszym wyjściem dla uspokojenia się. - Chyba, że jednak zostaniesz i wyjaśnisz mi co stało się w pracowni? 
Nadzieja matką głupich, prawda? Tylko, że Crispina aż skręcało w środku od niewiedzy. A co jeśli jego Rudy Anioł poranił się lub zrobił sobie większą krzywdę? Przecież słyszał tłuczone szkło. I nie, nie uwierzy, że to była jedynie fiolka.
- To nic interesującego. Pospadało kilka naczyń i tyle. Czasami tak się zdarza, bo podłoga w pracowni jest dość nierówna i szafki się chwieją, gdy się chodzi - chłopak mówił tak płynnie i pewnie, że nie było możliwości, żeby kłamał. Cóż, widocznie w istocie tak właśnie się stało, jak rzekł.
- No dobrze, idź już. Nie trzeba nic więcej. Posiedzę tu a ty możesz ewentualnie przyjść po mnie za jakieś trzy godziny. Nie chcę zabierać cię twojemu panu. Zmykaj - Uniósł rękę i machnął nią pospieszając chłopaka do oddalenia się. Niech już idzie. Niech da mu chwile na pomyślenie i uspokojenie się. Może i nie kłamał ale Crispina i tak nie uspokoił całkowicie.
- Tak jest. 
Chłopak oddalił się pospiesznie. Crispin siedział w ogrodzie przez całe trzy godziny. Mógł  nacieszyć się ciszą i spokojem. Nikt mu nie przeszkadzał.Co prawda nie siedział w miejscu przez cały ten czas, bo tyłek by mu zdrętwiał, ale jednak był na ławce, kiedy usłyszał ciche kroki na kamieniach i  w powietrzu pojawił się znajomy zapach. Bowiem, gdy rzeczony czas minął, pojawił się obok osobnik pachnący miętą, cytryną i krwią. Lambert stał w milczeniu i przyglądał się mężczyźnie. Chory podniósł głowę znad drewienka, które trzymał w rękach i już miał się odezwać gdy usłyszał kolejne kroki i głos Cyzia, który mruknął coś niewyraźnie.
- Już? - zapytał Crispin zdziwiony, że tak szybko minęły mu godziny spędzone w ogrodzie. Jedyne, czego mu brakowało to towarzystwa Lamberta i może jakiegoś lekkiego posiłku.
- Tak, proszę pana. Robi się ciemno i chłodno, więc lepiej żeby pan wrócił do siebie do pokoju. 
Chłopak mówił cicho, ale zupełnie poważnie. Dawna radość zawsze pobrzmiewająca w jego głosie, teraz gdzieś się  skryła. Z pewnością stały przy Crispinie dwie osoby, ale jedna z nich tylko patrzyła, nie odzywając się ani słówkiem.
- Lambert?
Niewidomy nie chciał już dłużej udawać, że nie wie o obecności perfumiarza. Wyciągnął rękę w stronę głosu Cyiza, z nadzieją, że i Lambert tam właśnie stoi. Owszem, nie miał chęci na siedzenie tu po nocy ale, choć zachował się niegrzecznie wobec Cyzia, chciał najpierw usłyszeć głos Lamberta a dopiero potem wrócić do pokoju. Głos pełen powagi, jakim teraz mówił chłopak wzbudzał w nim rosnący niepokój.
Rozległy się kroki. Ktoś odszedł, ale ciężko było stwierdzić kto. W ogrodzie zapadło milczenie. Osoba, która została, zbliżyła się do Crispina i chwyciła jego rękę w swoją dłoń owiniętą bandażem. Kiedy tak wyczekująco czekała, aż chory się podniesie, zapach mięty i cytryny wciąż unosił się w powietrzu. 
Dłoń, którą rzeźbiarz poczuł we własnej była ciepła i większa niż dłoń Cyzia. Tylko dlaczego była na niej rękawiczka albo... Albo bandaż! Ujął podaną mu dłoń w swoje obie ręce i przejechał palcami po opatrunku aż do palców. Tak, zdecydowanie to nie były palce Cyzia. Znał te palce bardzo dobrze. I znał ten zapach, który teraz nasilił się i nie zniknął wraz z cichnącymi krokami.
- Lambert... - mruknął, podnosząc się z ławki, zrzucając na ziemię koc i drewienko, które na nim leżało. - Co się stało?
- Nic. Fiolki się tylko pobiły - Głos perfumiarza był wyprany z emocji. Mężczyzna mówił cicho, prawie niesłyszalnie, a w dodatku jakoś tak słabo. - Zaprowadzę cię do pokoju. Chcesz? - Przyglądał się choremu  uważnie. Dłoń drżała od czasu do czasu, zapewne z zimna, wszak wieczory w Lamencie były dość chłodnawe.
- Skoro one się pobiły, to po cholerę ty pchałeś tam ręce? - Ruszył w stronę, jak mu się zdawało, domu.
Nie podobał mu się nastrój jaki panował dzisiaj. Stało się coś. Był pewny, że się stało ale jak ma to wyciągnąć od Lamberta? 
- Zjesz ze mną kolację?
- Jeśli chcesz. 
Lambert pociągnął go lekko w stronę domu. Przez całą drogę do pokoju się nie odzywał, a i później mruknął coś tylko o kolacji i wyszedł. Zanim perfumiarz wrócił z kolacją, Crispin zrzucił buty i siedział na łóżku w oczekiwaniu na powrót swojego gospodarza. Rudy przyszedł z dwoma talerzami, z których jeden wylądował na kolanach Crispina. Lambert w ciszy zaczął jeść.
Crispin owszem, zaczął jeść, ale milczenie Lamberta wyprowadzało go niemal z równowagi. Pochłonął kolację w rekordowym tempie, choć biorąc pod uwagę wyśmienity smak jedzenia było to niemal jak świętokradztwo. Odstawił talerz na szafkę i  poklepał miejsce na łóżku tuż obok siebie.
- Usiądź tu, proszę. Chce byś był bliżej.
Lambert odstawił więc swój talerz, w którym tylko trochę podzióbał jedzenia i usiadł we wskazanym miejscu. Nie miał apetytu ani na jedzenie, ani na rozmowy, toteż w milczeniu wpatrzył się w Crispina i tak tkwił, niemal wyłamując sobie palce z poranionych dłoni.
Rzeźbiarz odszukał dłońmi Lamberta i jego zabandażowaną rękę, którą zamknął w uścisku swoich dłoni i uniósł lekko w górę.
- Jesteś dzisiaj strasznie nieobecny. Masz jakiś problem? A może powodem jest moja obecność? - No tak, nie ma to jak doszukiwać się swojej winy we wszystkim co złe. - Powiedz mi co się stało, proszę.
- Wszystko jest w jak najlepszym porządku, nie musisz się martwić - odpowiedział poważnie, bez nawet cienia jakiejś głębszej emocji, lecz obejmując niewidomego ramieniem i przytulając do siebie na krótko.
Tak, tak. Crispin widzieć nie widział ale znał już różne tonacje głosu Lamberta i wiedział, że jednak coś jest nie tak jak powinno. Lambert, który był dla niego taki dobry i który dbał by wracał do zdrowia, teraz najzwyczajniej w świecie coś przed nim ukrywał. No i jeszcze ten uścisk. Nie, to nie było normalne zachowanie perfumiarza. Na twarzy Crispina odmalowała się troska i zakłopotanie.
- Lambert, wiem, że to nie moja sprawa, bo nie znam cię i jedynymi powodami, dla których mnie tu znosisz jest mój stan zdrowia i twoje dobre serce - Położył dłoń perfumiarza na łóżku a sam odwrócił się na nim tak, że teraz siedział po turecku, przodem do gospodarza. Pochylił się trochę w jego stronę i przyciszył głos. - Słyszę, w twoim głosie, że coś się stało, ale jeśli nie chcesz, nie będę pytał. Martwię się jednak, wiedz o tym. I nie, nie dlatego, że zająłeś się mną kiedy tego potrzebowałem. Martwię się, bo jesteś niezwykłym człowiekiem i ... i... zależy mi na tobie - Czy on to faktycznie powiedział? Czy zdobył się na to? Teraz było za późno by się nad tym zastanawiać.
- T-to bardzo mało wiesz... - Lambert zabrał swoją dłoń i przycisnął do własnej klatki piersiowej, przykrywając drugą. Patrzył na Crispina spode łba, zupełnie nie przejmując się tym, że moczy sobie spodnie i koszulę własnymi łzami. Jednak w jego głosie nie było słychać smutku. Tylko chłodna obojętność, która dziś w nim dominowała. - I nie mów, że ci zależy. Nie musisz mówić takich rzeczy. Daję ci dach nad głową i opiekę, bo tak chcę. Nie oczekuję nic w zamian. Po prostu tak jest i już.
- A ja nie mówię tego dlatego, że chcę się odwdzięczyć. Nie jestem typem człowieka, który mówi coś tylko dlatego, że tak wypada. 
Zabolało. Cholernie zabolało Crispina to, że Lambert mógł tak właśnie odbierać wszystkie jego gesty lub słowa. Złość na ślepotę nabierała w nim rozpędu. Nie widział! Do jasnej cholery, nie widział twarzy Lamberta i nie wiedział jakie dokładnie emocje teraz nim targały. Odruchowo wyciągnął rękę w stronę twarzy perfumiarza by choć dotykiem przekonać się co się teraz z nim dzieje. Ale czy ten pozwoli mu na to?
Nie, nie pozwolił mu. Chwycił jego dłoń w ostatniej chwili. Zaraz przed tym, jak niemal dotknęła jego zapłakanej twarzy. Perfumiarz nie odezwał się ani słowem. Wpatrzył się w Crispina i siedział tak, trzymając jego dłoń w swojej, aby ten nie próbował raz jeszcze.
Rzeźbiarz znieruchomiał, kiedy został tak brutalnie powstrzymany przed dotknięciem twarzy Lamberta. teraz nabrał pewności co do tego, że dzieje się źle.
- Przepraszam... - wyszeptał, zabierając rękę. 
Nigdy się nikomu nie narzucał. A skoro perfumiarz nie chciał by Crispin był teraz blisko niego... Opuścił twarz i chciałoby się powiedzieć że wbił wzrok w kolana, tylko, że on przecież nie widział. Zacisnął zęby i starał się uspokoić.
- Jesteś zdenerwowany, czemu? - Cóż, albo Lambert był tak głupi, albo takiego zgrywał, a może po prostu nie chciał przyjąć do wiadomości, że ktoś poza Cyziem się o niego martwi. Owszem, pozwolił Crispinowi zabrać rękę, sam nawet położył dłoń na ramieniu chorego.
- A czy nie powiedziałem ci przed chwilą, że się o ciebie martwię? - Zacisnął dłonie w pięści i rozpostarł po chwili palce, kładąc dłonie płasko na kolanach. - Czy to naprawdę takie dziwne, że mogę się martwić? Nie wiem jakie masz o mnie zdanie. Najwyraźniej uchodzę w twoich oczach za bezdusznego mieszczucha, który nie ma za grosz uczuć.
- Nie, to nie tak, tylko... no po prostu... - Westchnął ciężko, szukając wzrokiem na suficie jakiejś pomocy. Ręka, którą położył na ramieniu Crispina, samoczynnie zsunęła się na udo chłopaka. Ot, po prostu tam leżała. - Tylko Cyziu się o mnie martwi - Nie wspomniał, że kilka lat wcześniej był jeszcze ktoś, bo i po co rozgrzebywać stare rany?
- Bo tylko on ma do tego prawo? - Nakrył dłonią rękę Lamberta na swoim udzie i uścisnął ją delikatnie. Miał ochotę po prostu porwać tego faceta w ramiona i przytulic. Tak zwyczajnie, po przyjacielsku. Chociaż na chwilę. Bał się jednak, że Lambert znów się odsunie. Bał się, że jednym gestem zniszczy wszystko to, co udało mu się zbudować.
- Bo znamy się na tyle długo, że mogę mu w pełni ufać - wyszeptał pod nosem. Splótł swoje palce z palcami Crispina. Perfumiarz zadrżał, ale nie wybuchnął szlochem. Co to, to nie. Przez całe życie płakał bezgłośnie, tak jak i teraz.
- Ale ja... 
Dobrze, wystarczy tej męczarni. Nie miał zamiaru znosić dłużej smutku w głosie Lamberta i tego, że jedyną osobą, która ma prawo się o niego martwić jest Cyzio. Zdawał sobie sprawę z tego gdzie dokładnie znajduje się teraz perfumiarz więc nie czekając ani chwili dłużej, uniósł się na łóżku, klękając i wyciągnął ręce w stronę rudowłosego.
- Chodź tu? - powiedział dość stanowczo.-  I nie waż się odmówić choremu!
Zanim się rudowłosy klęknął tuż obok Crispina, wytarł twarz na tyle, na ile mógł.
- N-no j-j-jestem. 
Tkwił tak, nie bardzo wiedząc, co mężczyzna ma zamiar zrobić. Perfumiarz zaciskał ręce w pięści, strachliwie przyglądając się choremu. Bolały, tak rany bolały, ale przecież nie będzie kwilił tu z bólu. Szczególnie że to nie było do niego podobne.
- Będzie dobrze, zobaczysz - Rzeźbiarz uśmiechnął się i porwał mężczyznę w ramiona, przytulając go do siebie i gładząc po plecach. - To ja tu jestem od załamywania się i marudzenia, bo los mnie pokarał. A ty masz mnie trzymać przy życiu tak jak robisz to do teraz. - Ułożył policzek na ramieniu Lamberta, i musnął ustami jego szyję. Przypadek? No cóż, kto to wie. Przecież nie widział.
Lambert stwierdził, że nie powie choremu, że to co usłyszał, to najgorsze bzdury, bo przecież niedawno mężczyzna był na skraju załamania nerwowego, a tak szybko się z tego nie wychodzi. Mruknął coś niewyraźnie, zaciskając dłonie jeszcze mocniej. Aż łzy pojawiły się w jego oczach, ale nie krzyknął. Ba! Nawet nie westchnął. Tylko oddychał nieco nierównomiernie.
Crispin nadal uśmiechał się i bez słowa tulił do siebie Lamberta. Było mu tak dobrze i tak cholernie przyjemnie. I gdzie podział się uścisk bez podtekstów? Diabli wzięli jego bezinteresowność.
- Dobrze jest mieć w życiu kogoś takiego jak ty - wyszeptał, wtulając się w Lamberta i głaszcząc go czule po plecach, zaciskając równocześnie zęby by nie pozwolić się ponieść chęciom.
Ale po co było mówić cokolwiek? Lambert stężał momentalnie, powstrzymując się przed krzyknięciem. Oddech mu przyspieszył, zupełnie jakby chłopak się przestraszył. Rozglądał się na boki, być może w poszukiwaniu pomocy czy jakiejś drogi ucieczki. Wbił paznokcie w bandaż, ale to było niewystarczające, toteż zaatakował dłońmi swoje uda. Biedny Cyziu, znowu będzie musiał łatać spodnie.
Crispin momentalnie rozpostarł ręce na boki i uniósł je w geście poddańczym. Nie odezwał się. Nie potrzebne były teraz żadne słowa. Reakcja Lamberta powiedziała mu wystarczająco dużo. Najwyraźniej to nie był ten czas, nie ten mężczyzna i nie to uczucie o jakim myślał. Dopiero po chwili zdobył się na słaby szept.
- Przepraszam...
Lambert syknął cicho, kiedy w końcu paznokcie przecięły skórę na tyle, by pojawiła się krew. Tak, to go powoli zaczęło uspokajać. Wpatrzył się w szkarłatną posokę, niemal zupełnie zapominając o Crispinie, mimo że to przez niego musiał uspokoić skołatane nerwy.
Chory nie wiedział co oznacza syknięcie, bo skąd miał to wiedzieć. Usiadł na pietach i objął się rękoma za ramiona. Było mu głupio, że pozwolił sobie na taką zuchwałość wobec perfumiarza. Zapędził się najwyraźniej. Przygryzł przez chwilę dolną wargę a następnie ponownie usiadł po turecku.
- Zosta... - zaczął, lecz po chwili pokręcił głową nie kończąc słowa. Nie, nie, wystarczy na dzisiaj upokorzeń. Szkoda, że miał jeszcze mało wyczulony węch. Nie wyczuł woni krwi w powietrzu. 
Lambert popatrzył na Crispina, potem na swoje dłonie i znowu na chorego mężczyznę. Westchnął ciężko, sięgając dłonią do policzka rzeźbiarza. Należy nadmienić, że palce miał nieco brudne od krwi.
- Lubię cię - wyszeptał.
Jakim te słowa były balsamem na duszę Crispina. Czując na policzku nieco wilgotne i lepkie palce Lamberta, bezwiednie przytulił się do nich. Czy zorientował się że to krew? Może nie od razu, gdyż pierwsze o czym pomyślał to to, że dłoń perfumiarza jest po prostu spocona z nerwów. Jednak po chwili, aromat mięty z cytryną został zakłócony metalicznym zapachem krwi. Nakrył dłoń Lamberta własną i wyciągnął w stronę mężczyzny drugą rękę.
- Bandaże ci chyba przesiąknęły. Zdaje się, że to jednak nie jest takie małe nic, Lambert.
- Jest - Krew znajdowała się tam zarówno z powodu bandaży jak i rozoranych paznokciami ud, ale przecież Crispin nie widział, a to i dobrze. - Przeżyję, nie martw się - Oczywiście, że przeżyje, bo już został zrugany od góry do dołu przez Cyzia. Znowu zresztą. - I dobrze... dobrze... - Zacisnął wolną rękę w pięść. - Dobrze mi się wczoraj z tobą... s-s-spało - Tak, wydusił to z siebie! Cyziu będzie z niego dumny.
Rzeźbiarz uśmiechnął się czule do Lamberta. Nie chciał już drążyć tematu jego skaleczeń. Może jeszcze kiedyś się dowie. Odszukał dłonią twarz mężczyzny i ułożył ją na jego policzku, tak by móc przejechać kciukiem po jego ustach.
- Mnie również. I chciałbym... Ale wiesz, nie musisz oczywiście... 
No pięknie. Nawet nie potrafił wyrazić w pełni swych chęci. Co ten facet z nim zrobił? On, który nigdy nie miał z tym problemu, teraz jąka się i czuje się tak niepewnie. No ale czemu się dziwić. Przez ostatnich kilka dni jego życie zmieniło swój bieg tak nagle.
- I... co? - Przekrzywił głowę w bok, jakby chciał przytulić policzek do ręki mężczyzny. - J-j-ja... - Nie. Zrezygnował z tego, co chciał powiedzieć.
- Zostaniesz dzisiaj? - wyszeptał niepewnie pytanie, które chciał zadać już od tak bardzo dawna. 
Tak! Tego właśnie chciał najbardziej. By Lambert został i by znów dane mu było zasnąć w jego objęciach. Przytulić go i przez całą noc czuć przy sobie jego bliskość i jego zapach.
Perfumiarz skinął głową, co mężczyzna wyczuł, gdyż nadal trzymał dłoń na jego policzku. Po chwili rudowłosy na krótką chwilę przytknął swoje usta do ust Crispina, by zaraz z piskiem odskoczyć jak oparzony i wbić paznokcie w rany na udach. Sam nie wiedział, dlaczego to zrobił.
- Och...
Ciche jęknięcie wyrwało się z, zaskoczonych pocałunkiem, ust Crispina. Drżącymi placami przejechał po własnych wargach a w jego skrytych pod opatrunkiem oczach pojawiły się łzy. Nie dane im jednak było spłynąć po policzkach. Tylko dlaczego Lambert uciekł? Dlaczego jego reakcje są tak skrajne? Crispin czuł, że jego myśli kłębią się niespokojnie i mącą coraz bardziej. Wyciągnął ponownie rękę w stronę perfumiarza, który siedział wciąż w tym samym miejscu, drżąc ze strachu i maltretując swoje uda, za które z pewnością zbierze niezłą burę od swojego przyjaciela. Ale to go teraz nie obchodziło. Teraz musiał zrobić to, a nie co innego, bo tak właśnie było potrzeba. Wpatrzony w swoje zakrwawione, zabandażowane ręce, nawet nie usłyszał reakcji rzeźbiarza.
- Lambert? - to jedno słowo i przekrzywiona z zastanowienia głowa powinna wystarczyć za cala masę pytań.
Rudowłosy nie popatrzył na Crispina, nie zabrał też dłoni. Tak go pochłonęło obecne zajęcie, że nie zwracał uwagi na nic innego, jak tylko swoje dłonie rozkrwawiające uda. Tak, zaiste fascynującym zjawiskiem jest moment, gdy paznokcie przebijają skórę i pojawia się krew, która jeszcze niedawno krążyła w maleńkich naczynkach krwionośnych.
- Lambert... - Z użyciem niewielkiej siły, oderwał dłonie mężczyzny od jego ud i uniósł je w górę. Czuł, że ten cały drży i czuł, że jego mięśnie są niebezpiecznie napięte. - Dlaczego aż tak się denerwujesz? - Wplótł palce pomiędzy palce perfumiarza i zacisnął je odrobinę.
- Puść, puść, puść, puść, puść... 
I tak w kółko, aż do znudzenia. Lambert powtarzał to jak mantrę przesiąkniętą taką dozą strachu, z której można by ulepić trzy wielkie, strachliwe golemy. Szaleńcze spojrzenie perfumiarza prześlizgiwało się z twarzy mężczyzny na ich dłonie, to znowu na lico.
Crispin puścił. Oczywiście, że puścił. Jedyne co wyczuwał w głosie Lamberta to niewysłowiony strach. Nie był pewny czy powodem jest on, czy coś całkiem innego. Wolał jednak nie zabrnąć zbyt daleko i nie zmuszać mężczyzny do niczego ponad jego siły i możliwości.
Perfumiarz ponownie zacisnął ręce na swoich udach, ale teraz już ich nie ranił.
- Dziękuje - szepnął cicho, zdecydowanie spokojniej.
- Co się z tobą dzieje? - rzeźbiarz wolałby teraz widzieć. Stan Lamberta przerażał go.
- Nic - odparł cicho perfumiarz. Musiał uspokoić swoje nerwy. Popatrzył na zakrwawione uda i dłonie.
- Nic? Nie wmówisz mi. Jestem ślepy a nie głuchy - mruknął zły na perfumiarza i na siebie za swoje wścibstwo i to, że aż tak bardzo drażni go zły stan Lamberta. - Ale rozumiem, że to nie moja sprawa
Lambert wyszedł. Tak po prostu wstał i wyszedł. Po dziesięciu minutach przyszedł Cyziu.
- Pan bardzo przeprasza. I ja też za niego przepraszam.
- Nie masz za co - No tak, zawsze w ten sposób kończyło się wszystko, czego się tknął. - Dobranoc Cyziu - Rozgoryczony i zły na siebie, wsunął się pod koc i odwrócił tyłem do drzwi.
- Niech pan się na niego nie gniewa. On już dawno nie czuł nic takiego - Chłopak poczuł się widocznie w obowiązku wyjaśnienia choremu zachowania Lamberta.
- Nie czuł? - Powoli odwrócił się w stronę chłopaka. W jego głosie słychać było zdziwienie i niezrozumienie. - O czym ty mówisz?
- O tym ze pana bardzo lubi - To... Nic nie wyjaśniało, chociaż jakby się zagłębić w to bardziej...
Uśmiech na twarzy Crispina niemal rozjaśnił cały pokój.
- Dziękuje ci, Cyziu - Uniósł się wsparty na łokciu i wyciągnął rękę w stronę chłopaka. Jak to mówią: każdy słyszy to co chce usłyszeć.
Cyziu pożegnał się uściskiem dłoni i wyszedł uspokojony. Po uśmiechu chorego poznał, że ten doskonale zrozumiał co chłopak chciał mu przekazać.
Crispin został sam. Położył się na wznak z rękoma splecionymi pod głową i z uśmiechem na twarzy. Zamyślił się nad tym co właśnie usłyszał. Cieszył się, że nie jest w obecnej sytuacji osamotniony lecz wiedział, że musi  być bardzo ostrożny i cierpliwy. Nic mu nie przeszkadzało. Żadne hałasy, nagli goście. Cisza i spokój. Zasnął i śniąc o Lambercie spał aż do rana.

środa, 21 listopada 2012

Zapach Ciemności - Rozdział 6

Zdecydował się, ale niestety nie z własnej woli. Ułożył się na ziemi i zasnął. Ona była chłodna. Trzęsąc się przez sen mruczał coś niewyraźnie pod nosem. Crispin spał. Spał spokojnie do chwili, kiedy obudził go pomruk Lamberta. Usiadł na łóżku i zaczął nasłuchiwać. Był święcie przekonany, że głos dochodzi z korytarza lub innego pomieszczenia. Przyjmując za pewniak, że jest w pokoju sam, zszedł z łóżka i wyciągnąwszy przed siebie ręce. Miał zamiar wyjść do toalety. Jednak skoro Lambert spał na podłodze to niesłychanie ostrożne kroki Crispina doprowadziły go do śpiącego. Gdy tylko poczuł, że jego stopy trafiły na coś, co nie było żadnym meblem bo było ciepłe i miękkie. Lambert wciąż spal, mrucząc na przemian coś o
najcudowniejszym zapachu na świecie, pięknym ciele i dotyku. Ciężko było stwierdzić o co chodzi, bo nie były to pełne zdania. Pojawiło się też imię chorego. Crispin przykucnął i wyciągnął dłoń w stronę śpiącego. Słyszał teraz wyraźnie jego oddech i pojedyncze słowa, które padały z jego ust. Napotkawszy palcami materiał koszuli Lamberta zawahał się i cofnął palce zaciskając je w pięść. Po chwili jednak pragnienie "ujrzenia" perfumiarza spowodowało, ze ponownie wyciągnął rękę w jego stronę. Przejechał wolno i bardzo delikatnie po ramieniu Lamberta, zjechał na jego tors, a kiedy uznał, że dłoń znalazła się na wysokości serca mężczyzny, przyłożył rozpostartą do klatki piersiowej by poczuć bicie tego dobrego serca. Było silne i biło mocno i szybko. Lambert znowu coś mruknął o dotyku i podłożył dłoń pod swoje plecy. Dziwna poza do spania, której jednak chory nie mógł zobaczyć. 
Każdy gest i każde słowo Lamberta, powodowały, że Crispin zamierał w bezruchu. Nagle dotarło do niego, że mężczyzna jest chłodny i co jakiś czas lekko dygoce. Poruszając się na kolanach, sięgnął na łóżko po jeden z koców i otulił nim Lamberta tak jak potrafił najdelikatniej.
- Śpij piękny- mruknął cichutko i wrócił do łóżka, gdzie leżał i wsłuchiwał się w oddech rudowłosego. 
Nawet nie zorientował się kiedy zasnął.
Kiedy perfumiarz przebudził się rano, zaklął cicho, orientując się, że nikt poza chorym nie mógł go przykryć kocem. Zerwał się z podłogi zły na siebie za nie przebudzenie się podczas zabiegów mężczyzny. Od razu przykrył chorego kocem, po czym wyszedł z pokoju.
Crispin spał. Długo. Zasnął nad ranem więc teraz spał twardo. Nie usłyszał kiedy Lambert zniknął z pokoju. Nie obudziło go nawet słońce, które zaglądało do pomieszczenia przez okna. Szczególnie, że nic nie widział. 
Około południa przyszedł Cyziu ze śniadaniem. Zastał chorego leżącego w łóżku, pogrążony we własnych
myślach. Usłyszawszy kroki rzeźbiarz, odwrócił twarz w ich stronę i uśmiechnął się. Nie wyczuł mięty i cytryny lecz zapach jedzenia. Wiedział więc, że to nie Lambert.
- Dzień dobry - rzucił wesoło, pewny iż osobą, która właśnie weszła jest chłopak, którego Lambert nazywał Cyzio.
- Cześć, panie Crispinie - rzucił z uśmiechem chłopak, siadając zaraz na krzesełko. - Jak się spało? Lepiej się pan czuje?
- Lepiej. Wyspałem się. Mam nadzieje, że twój pan także - Radość i energia bijąca od chłopaka rozświetliła mrok jego ślepoty. - Jak późno już jest?
- Południe - Nie skomentował stanu swojego pana, gdy go rano zobaczył. Teraz także nie chciał tego robić. - Zje pan coś może?
- Chętnie - usiadł na łóżku i opuścił nogi do podłogi. - A kiedy jedziesz z wiadomością do mojej matki?
- Pan pojechał. 
- Szkoda - Miał nadzieją na rozmowę z Lambertem ale skoro ten wyjechał, wróci pewnie wieczorem lub jutro bo znając Morganę, matkę Crispina, będzie go chciała zatrzymać na nocleg w obawie o jego bezpieczeństwo. - No to co tam masz dziś dobrego? - Wyciągnął rękę w stronę chłopaka ze wszystkich sił odganiając od siebie smutek spowodowany nieobecnością perfumiarza.
- Jajka smażone. Z kiełbasą - Podsunął rzeźbiarzowi trochę jedzenia.
- Rozpieszczacie mnie - Roześmiał się i sięgnął po talerz, by chłopak nie musiał znów go karmić. Chyba da radę sam zjeść?
Chłopak mimo wszystko siedział obok, a gdy chory zjadł to pożegnał się i poszedł do pracy, pytając czy chory potrzebuje czegoś jeszcze. Nie, nie. Niczego mu nie było trzeba. Ba, nawet ulżyło mu gdy został sam. Zszedł z łóżka i wyciągając przed siebie ręce, krążył dość długo po pokoju by poznać jego układ. W końcu, kiedyś trzeba zacząć żyć od nowa. A mówi się, że im szybciej tym lepiej. 
*
Lambert dotarł już do domu rodzinnego Crispina. 
Morgana z ogromną ulgą przyjęła wieść o tym iż jej syn żyje, choć serce jej krwawiło gdy dowiedziała się o jego
ślepocie. Spakowała kilka zmian odzieży Crispina i, ponieważ Lambert nie został na noc, kazała osiodłać konia i nie dopuściła nawet słowa protestu w sprawie wyprawy Katarzyny razem z nim. Oczywiście służąca wiozła też ze sobą sporą sakiewkę z pieniędzmi. 
Wieczorem dojechali do domu perfumiarza. Lambert był zmęczony, ale wciąż nie dawał tego po sobie poznać. Zaprowadził dziewczynę do chorego.
- Aaaaa! - krzyknęła zaraz po ujrzeniu Crispina, który siedział na łóżku i rzuciła mu się na szyję, ściskając o wiele za mocno. - Panicz nawet nie wie jak się martwiłam. Pani też, jasna sprawa. Od zmysłów odchodziła. Nawet mnie do lasu słać chciała, kiedy parobek przyprowadził konia panicza. Co to się działo, nawet panicz sobie nie wyobraża... - paplała jak najęta, oglądając Crispina z każdej strony i
wywołując co chwile grymas bólu na jego twarzy.
- No i po ciszy... - wymamrotał chory, choć nie miał pewności czy ktokolwiek będzie w stanie to usłyszeć bo buzia Katarzyny nie zamykała się nawet na chwile. Oj, gdybyż on miał zdrowe oczy. Wtedy choć wzrokiem mógłby błagać o pomoc Lamberta.
- Pani matka prosiła żeby ją zabrać - mruknął rudowłosy zbolałym głosem. Sam wolał zajmować się chorym,
ale nie powie tego przecież na głos. - Panno Katarzyno, tutaj jest maść, choremu trzeba zmienić opatrunek. Nie musi się panienka kłopotać o jedzenie. Cyziu gotuje.
- A co chłop możne wiedzieć o gotowaniu? - Obruszyła się Katarzyna i wydęła policzki z niezadowoleniem. 
Wzięła w rękę maść od uzdrowiciela i powąchała ją co spowodowało, że aż nią zatrzęsło. Gdyby Crispin to
widział roześmiałby się w głos. Teraz jednak mógł tylko słuchać. Katarzyna odstawiła mazidło na stolik z wyrazem obrzydzenia na twarzy i fuknęła coś w stylu, że zielarze guzik wiedzą o opiece.
- Mój pan jada tylko to co ja przygotuję - rzuciła buńczucznie. - Gdzie ten Cyzio?
Po pokoju poniosły się szybkie kroczki Katarzyny, która bezceremonialnie wyminęła Lamberta i wyszła na korytarz. Crispin był szczęśliwy, że służąca jest tutaj ale dopiero teraz zauważył jak bardzo jest ona nieobyta i było mu wstyd.
- Dziękuje za koc - mruknął rudowłosy cicho, patrząc na chorego. - Coś czuję, że twoja służąca dostanie burę. 

- A pani to tutaj co? Moja kuchnia, proszę nie wchodzić - Kiedy tylko Cyzio zobaczył Katarzynę wchodzącą do kuchni, otworzył szeroko oczy.
- Twoja kuchnia ale mój panicz! - Rozległo się w całym domu, gdy tylko Crispin otworzył usta by stwierdzić, że koc nie znaczy nic w porównaniu z tym co Lambert robi dla niego.
- Zajmę się tym, obiecuję - burknął zamiast tego i pospiesznie zsunął się z łóżka.
- Siedź, on sobie poradzi.
I zaraz rozległ się podniesiony głos Cyzia.
- Z całym szacunkiem, ale ja tu zarządzam domem. Koniec dyskusji!
Lambert aż się cicho zaśmiał. Znal swojego czeladnika.
- A zarządzaj sobie ile chcesz - warknęła do chłopaka Katarzyna. I nie zważając na nic wpakowała się do kuchni. Jej rumiana twarz byłaby nawet śliczna, gdyby nie grymas złości jaki teraz na niej zagościł. - Pani by mi głowę urwała i powiesiła za warkocze na gałęzi, gdybym pozwoliła na karmienie panicza byle czym. 
Crispin stał już w drzwiach obok Lamberta, kiedy dotarły do nich te słowa. Uśmiechnął się zawstydzony, łapiąc ręką za ościeżnicę.
- Jesteś pewien? - zwrócił się do perfumiarza. - Ona jest kochana i życie bym za nią oddał ale pyskata jak przekupka na straganie.
- Byle czym? - syknął wściekły chłopak. 
I było to ostatnie co panowie usłyszeli przed nastaniem niepokojącej ciszy.
Lambert zaprowadził chorego do kuchni, gdzie Katarzyna stała cala w mące.
- Żadna baba nie będzie mi się tu kręcić - rozległ się ponury głos chłopka chwilę po tym jak Crispin i Lambert stanęli w progu kuchni. Tak... Cyzio kochał swój teren. Na widok Lamberta struchlał. - Pociągnie mi to pan z pensji.
- Jak śmiesz, ty niewychowany... - Katarzyna zamilkła kiedy ujrzała obu panów w drzwiach kuchni.
- Kaśka, z kim została matka? - Crispin zadał spokojnie pytanie, które miało oczywiście ukryty cel.
- No... Z parobkiem, paniczu - dziewka otrzepywała mąkę z sukienki i zerkała złowieszczo na Cyzia.
- Więc jutro wracasz. A teraz zostaw tego chłopaka i daj mu pracować. 
Może i dziewczyna zdobyłaby się na jeszcze jakieś komentarze ale w głosie Crispina dało się wyczuć, że lepiej by tym razem milczała.
- A ty to posprzątasz - dorzucił Lambert, ale kierując słowa do Cyzia. Ładnie zakończyli spór. - I skończysz robić kolację. 
Zanim Crispin zdążył zatrzymać gospodarza ten wyszedł. W końcu chory miał teraz swoja niańkę.
Miał, tylko że wcale nie był z tego powodu szczęśliwszy. Katarzyna okazała się jedynie dodatkowym kłopotem. Może i zatrzymałby Lamberta gdyby nie fakt, że zanim się zorientował, już był przez niańkę prowadzony do pokoju a perfumiarz zniknął. Bez słowa wpakował się pod koce i odwrócił tyłem do pokoju i utrapienia w postaci służącej, która to zajęła się wypakowywaniem rzeczy swojego pana, mamrocząc pod nosem jakieś pomsty na Cyzia i jego pana i na to jak szybko potrafili przekabacić panicza.
Po pół godziny, Lambert a nie Cyziu, przyniósł jedzenie.
- Mam nadzieję, że panienka nie uzna, że to byle co - Przyjrzał się choremu. - Zmienić ci opatrunek?
- A co to? - Katarzyna zaglądała ciekawie do talerza.
- Katarzyno, wyjdź - Crispin podniósł się na łokciach. Jego głos był szorstki i stanowczy.
Dziewka nie miałaby odwagi nie usłuchać. Dygnęła lekko przed Lambertem i szybko zniknęła z pokoju.
- Tak, poproszę - odezwał się chory, kiedy kroki służki ucichły gdzieś w głębi domu. - I przepraszam cię za nią. Ona tak ma.
- Przeżyję - Już druga obca osoba w domu. Do mężczyzny już się przyzwyczaił, ale do Katarzyny... Wziął maść i usiadł przy chorym. Zaczął zdejmować opatrunek. - Jak się czujesz?
- Znośnie. A kiedy ta diablica wróci do domu, będzie o niebo lepiej.
Swoje zakłopotanie starał się ukryć za uśmiechem. Znów czuł zapach mięty i cytryny i znów czuł ciepło ciała Lamberta. Czy czegokolwiek było mu więcej trzeba? W tej chwili bynajmniej. Siedział nieruchomo i pozwalał by perfumiarz zajął się opatrunkiem.
- Twoja matka nalegała - Wzruszył lekko ramionami. Zaraz też delikatnie zaczął smarować rany mężczyzny. - Pewnie się nudziłeś cały dzień.
- Był u mnie chwile Cyzio, ale przecież ma pracę - mówił tak wolno jakby dobierał ostrożnie słowo do słowa. Bliskość Lamberta zakłócała jego spokój ducha, lecz kiedy ten znikał, Crispin zaczynał tęsknić. - A matka pewnie bała się, że jestem ciężarem. W sumie dziwie się, że ci pozwoliła wracać po nocy.
- Umiem postawić na swoim - nie dodał, że czasami. Kiedy założył opatrunek dał choremu jedzenie. - Zawołam Katarzynę, niech zje. Chyba, że mam zostać.
- Zostań, proszę. Niech się dogadają z Cyziem sami. Oboje mają swoje racje a ja nie mam siły na jej krzyki. Crispin jadł ze smakiem. Katarzyna już dawno siedziała w kuchni. Taka natura.
- Może chciałbyś się przejść czy coś? - zapytał Lambert z cieniem uśmiechu na ustach.
- Bardzo chętnie. Nie wyobrażasz sobie jak tęsknię za świeżym powietrzem. 
No tak. Przecież on nawet pracował na dworze. A teraz siedział w pokoju, lub spacerował pod ścisłym nadzorem po domu. Propozycja Lamberta tak go ucieszyła, że posiłek zniknął w ciągu kilku minut.
- Tylko dam ci coś do ubrania. Lepiej... Zawołam Katarzynę. 
No tak. Przecież pomoc przy przebieraniu się może każdego krepować. Crispin skinął głową i bez protestów czekał na pojawienie się diablej służącej. Na szczęście zjawiła się bardzo szybko, ucieszona, że może się na coś przydać. Poradziła sobie z ubraniem panicza bardzo sprawnie. Już po około piętnastu minutach, Lambert zabrał go od służącej i wyprowadził na dwór.
- To ogródek. Taki mały przy domu - wyjaśnił perfumiarz, kiedy wyszli z domu.
Chory szedł ostrożnie, trzymając się kurczowo ramienia Lamberta. Wsłuchał się w odgłosy przyrody. Było inaczej niż w jego rodzinnym mieście. Wydawało się o wiele spokojniej. 
- Co tu uprawiasz? Kwiaty do swoich produkcji? Czy może to zupełnie inna bajka?
- To ogródek Cyzia. Warzywa, kwiaty... Takie tam - Wzruszył ramionami, po czym posadził mężczyznę na ławce.
- Masz tu taki spokój. Całkiem inaczej niż u mnie. Tam w mieście cały czas coś się dzieje. Nawet siedząc w ogrodzie przed domem i pracując...- zamilkł na chwilę. Ciężko było mu się jednak pogodzić z utratą możliwości pracy .- ...zawsze ktoś coś chce.
- Jest wieczór, a ja raczej nie miewam gości. Klientów w sklepie obsługuje Cyziu - Usiadł obok mężczyzny. Blisko, żeby w razie czego zareagować. A przynajmniej tak sobie tłumaczył.
- No tak, to wiele tłumaczy. A wychodzisz czasem gdzieś? - Odwrócił się w stronę perfumiarza, jakby chciał spojrzeć mu w oczy. Bo faktycznie bardzo tego pragnął.
- Tylko czasami. Bardzo rzadko - Zdecydowanie wolał siedzieć w domu. Bo tam nie było ludzi. Oprócz czeladnika. - Nie lubię wychodzić.
- Dlaczego tak? Nie powinieneś się zamykać przed światem. Jesteś młody, przystojny, sympatyczny. Tak nie powinno być - W wyobraźni widział swoich znajomych a wśród nich i Lamberta. Uśmiechnął się do mężczyzny i wyciągnął ku niemu dłoń by odszukać jego ramienia. - Z taką twarzą i ciałem byłbyś bożkiem dla dziewcząt.
- Nie chcę być bożkiem dla dziewcząt. W ogóle mi chcę nim być - westchnął ciężko. Ramię, które złapał Crispin uniosło się i opadło. Lambert znowu poczuł się dziwnie.
- Chcesz zostać samotnym perfumiarzem, którego boją się wszystkie dzieci i o którym krążą mroczne opowieści? - Uśmiechnął się bo oczywiście żartował. Dobrze mu było przy Lambercie. Bardzo dobrze.
- Bardzo zabawne - burknął cicho. Wpatrzył się w swoje bose stopy. Jeszcze będą sobie z niego żartować, pff.
Oczywiście rzeźbiarz wyczuł zmianę w głosie Lamberta. Szło mu to coraz lepiej. Przesunął rękę z ramienia na policzek mężczyzny i pogładził go delikatnie.
- Ale nie gniewaj się, co... Żartowałem.
Policzek był ciepły, bo zaczerwieniony. Lambert się nie odezwał. Siedział i milczał wymownie. Albo po prostu starał się uspokoić swoje myśli.
- Hej - mruknął Crispin, kolejny raz gładząc skórę na policzku perfumiarza. - Nie rób mi tego. Nie milcz. Nie widzę cię, a kiedy milczysz wydaje mi się, że znikasz.
- Jestem przecież. 
No tak, Crispin nawet mógł czuć udo Lamberta tuż obok swojego, tak blisko niego siedział perfumiarz, który wypuścił powietrze z cichutkim świstem. Myśli, jak na złość, nie chciały krążyć wokół niczego innego jak ciało chorego mężczyzny.
- Niby tak, ale wiesz jak to jest polegać jedynie na słuchu i dotyku?
Co za głupie pytanie. Jednak nie miał pojęcia jak ma inaczej wytłumaczyć perfumiarzowi, że nie chce by tamten milczał, bo lubi słuchać jego głosu.
- No... nie wiem - mruknął cicho. Kiedyś był zmuszony, ale nie będzie o tym opowiadał. Już nigdy nikomu. Pokręcił głową, a kosmyki rudych włosów przez przypadek musnęły twarz Crispina. Jednakże Lambert tego
nie zauważył. - Nie zmarzłeś?
- Nie - Uśmiechnął się do mężczyzny, reagując w ten sposób na przyjemne łaskotanie jego włosów. - Wiesz co? Mam pomysł - Odnalazł dłońmi oczy Lamberta i zmusił go do ich zamknięcia. - Tylko obiecaj, że nie będziesz oszukiwał. Nie otwieraj oczu i sprawdź jak to jest... - Zsunął ręce do dłoni Lamberta i podniósł mu je, przykładając do swoich policzków - widzieć dotykiem.
Rudowłosy nie miał zamiaru podglądać. Z racji tego, że twarz Crispina była poraniona, to przesunął palcami tylko po jego ustach i części policzków. Dłużej zatrzymał się na samych wargach, które mu się tak spodobały. A były obecnie wygięte w uśmiechu. Tak przyjemnie było rzeźbiarzowi poczuć ten delikatny dotyk na twarzy.
- I co widzisz? - zapytał niemal szepcząc, gdyż miał wrażenie, że każdy głośniej wypowiedziany wyraz rozwieje tę czarowną chwilę, jaka nastąpiła a, którą chciał zatrzymać jak najdłużej.
Lambert przełknął ślinę. Nie chciał udzielać odpowiedzi na to pytanie. Przesunął palce najpierw na uszy mężczyzny, a zaraz potem gładził już jego kark. Tak, podobało mu się, że pod pretekstem "niewidzenia" może po dotykać Crispina.
- Hej, mój piękny rudowłosy aniele... - mruczał, ponaglając mężczyznę do udzielenia mu odpowiedzi. - Nie mów, że jest to aż tak trudne do opisania. Skoro ja potrafię, tobie też się uda z łatwością - Starał się trwać w bezruchu, jednak kiedy palce Lamberta spoczęły na jego karku, nieświadomie przechylił lekko głowę na bok zaciskając zęby by nie mruknąć z zadowolenia.
I po co było się odzywać? Słysząc 'mój' w duecie z 'rudowłosy' przy akompaniamencie 'pięknego anioła', Lambert zabrał ręce i cofnął się w tył tak gwałtownie, że spadł z ławki.
- Do  jas... - mruknął coś jeszcze niezrozumiale pod nosem.
- Co się stało? 
Crispin przechylił się do przodu, szukając po omacku Lamberta. Aż podniósł się z ławki, by sprawdzić gdzie mu zniknął towarzysz.
- Lambert? - Ruszył w stronę głosu, pochylając się i sunąc ręką wzdłuż ławki, by nie nabić sobie kolejnego siniaka.
Siedź. Nic mi nie jest - Zebrał się z ziemi i otrzepał ubranie, zerkając przelotnie na Crispina. - No siadaj - Położył mu rękę na ramieniu, aby go uspokoić. Co prawda jego dłoń drżała lekko, ale mimo wszystko wypadało tak zrobić.
- Przepraszam - mruknął, siadając ponownie na ławce, rejestrując, oczywiście iż dłoń na jego ramieniu drży z niezrozumiałych dla niego powodów. - Nie miałem pojęcia, że aż tak straszny jestem, kiedy ogląda się mnie dotykiem.
Tak, to miał być lekki żart, by jakoś wybrnąć z tej niezbyt zręcznej sytuacji. Wystraszył mężczyznę, to było pewne. Tylko czym? tego już nie był pewien.
- Nie jesteś. 
Aż się skrzywił, kiedy usłyszał ten durny komentarz Crispina na temat jego wyglądu. Żartować to ten facet nie umiał, naprawdę. Albo po prostu Lambert się na żartach nie znał. Niemniej jednak usiadł z powrotem na ławce, jednak nie tak blisko chorego jak wcześniej.
- Uff, no to mnie pocieszyłeś - Uśmiechnął się do perfumiarza uroczo i odwrócił twarz w stronę ogrodu, jak mu się zdawało. - Możesz podać mi jakiś kwiat? Chciałbym sprawdzić czy jestem w stanie rozpoznać nie widząc - Musiał zając czymś myśli. A kwiat to było pierwsze co wpadło mu do głowy.
Rudowłosy zerwał więc trochę stokrotek samosiejek, które rosły niedaleko i podsunął mężczyźnie pod dłoń cały bukiecik.
- Jak długo... zostaniesz tutaj?  - Był ciekaw, czy mężczyzna wyjedzie wcześniej niż pozwolił mu medyk, czy może zostanie dłużej dla własnego bezpieczeństwa, bo przecież nie z Lambertem? - Nie, żebyś był uciążliwym gościem, tylko... jestem ciekawy.
- Zostanę tyle ile kazał uzdrowiciel, jeśli nie przeszkadzam. Albo do dnia, kiedy powiesz mi, że mam wyjechać. 
Przesuwał delikatnie palcami po płatkach kwiatów. Jednak jego spracowane dłonie nie były aż tak wyczulone na delikatność, by był w stanie rozpoznać kwiaty. Położył bukiecik na kolanach i wyłuskał z niego tylko jeden kwiat, łapiąc za łodyżkę. Uniósł do twarzy i połaskotał się nim po policzku a następnie spróbował wyczuć zapach kwiatu. Nie wiedział co trzyma w palcach. Jego ręce opadły ciężko na kolana a ramiona opadły w rezygnacji.
- Nie wiem...- wyszeptał żałośnie. - Nie mam pojęcia.
Lambert podał mu więc swoją dłoń. Tak po prostu wcisnął ją w jego rękę.
- A ten? - Przekrzywił głowę jak ptak, który z zaciekawieniem przygląda się człowiekowi. Dręczył go fakt, że Crispin mówi o nim tak czule. Musiał się powolutku, malutkimi kroczkami przekonywać do niego i upewniać co do swoich chęci.
Twarz chorego rozjaśniła się natychmiast w uroczym uśmiechu. Uścisnął dłoń Lamberta i uniósł do twarzy. Zaczął bawić się jego palcami niczym płatkami kwiatka i nawet zaciągnął się jego zapachem zanim się odezwał.
- Ten znam. Tylko pojęcia nie mam jak się nazywa. Wiem jednak, że jest proporcjonalnie wykształcony i ma smukłe płatki oraz delikatną powłokę, choć gdzieniegdzie nosi ona ślady jak po poranieniach.
- Och - Spojrzał na swoją dłoń. Nikt jeszcze nigdy nie opisał jej w ten sposób. Przyjrzał się uważnie własnym palcom, skórze i bliznom. - Och - westchnął ponownie, patrząc na twarz mężczyzny. - Och - Najcichsze z trzech westchnień współgrało z przeniesieniem wzroku na stokrotki, które zerwał dla Crispina.
- To jego nazwa? - zapytał z wesołym uśmiechem na twarzy. Gdybyż on mógł zobaczyć jak bardzo nie na miejscu były jego żarty. Ale nie widział. Nie miał pojęcia jaką minę ma w tej chwili Lambert. Nie wypuścił jednak z ręki dłoni perfumiarza. - A te, które mi podałeś wcześniej to jakie były?
- Stokrotki. To stokrotki - wyszeptał cicho, jak urzeczony wpatrując się na przemian to w swoją dłoń, to w kwiatki. Klapnął na ławeczce obok mężczyzny. - Jesteś bardzo miły - dodał jeszcze ciszej. 
Policzki perfumiarza znowu płonęły czerwienią. Przemknęło mu przez myśl, że może Crispin robi to dlatego że chce się jakoś odwdzięczyć za gościnę. Potrząsnął głową. "Nie. Nie. On po prostu jest miły" - pomyślał, a rumieńce tylko się nasiliły.
- Dziękuję. Jestem po prostu szczery. Dlaczego mam mówić coś innego niz to co widzę lub czuję?  - Całkiem nieświadomie położył dłoń Lamberta na swoim udzie i nakrył własną podczas mówienia. - Chyba nie chciałbyś być okłamywany, prawda?
- Em... nie? - Uniósł brwi, bo wcale nie był pewien, czy jego odpowiedź jest zgodna z tym, co czuje. - Wracajmy już do domu, hm?
Zabrzmiało to jakoś dziwnie, tak obco, ale gdyby dłużej przetrzymywał Crispina na dworze, to albo zjadłyby ich robaki, albo zabiłaby ich Katarzyna, a potem Cyziu na dokładkę.
- Dobrze. Pewnie jest już strasznie późno. Jesteś po podróży a ja trzymam cię i zanudzam zamiast pozwolić na odpoczynek. - Chory uśmiechnął się i miał wielką ochotę puścić do Lamberta oko ale jak miał to zrobić? - Śpisz dzisiaj...  
I nie dokończył. Doskonale wiedział, że to co mu ślina na język przyniosła nie byłyby na miejscu. Podniósł się z ławeczki i poczekał na poprowadzenie go w stronę domu.
- Prześpię się w pracowni. Pokój gościnny został przygotowany dla Katarzyny. 
No tak. Oprócz tego był pokój Cyzia i pokój Lamberta, który obecnie zajmował Crispin, czego gospodarz nie miał zamiaru mu wypominać. Chwycił chorego pod rękę i zaprowadził do domu, a nawet do pokoju, jeśli ten sobie tego życzył.
A Crispin sobie tego właśnie życzył. Był cały szczęśliwy, że nie został odstawiony jedynie za próg domu i pozostawiony samemu sobie, lub Katarzynie. W domu musiało być już całkiem spokojnie. Szczerze mówiąc miał nadzieję, że służka już śpi choć wiedział, że pewnie stoi w jednym z okien i sprawdza czy wracają do domu. Nie wyczuł jednak i nie usłyszał by była gdzieś niedaleko. Ona natomiast doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że panicz będzie zły za szpiegowanie więc owszem, patrzyła i sprawdzała, ale na tyle dyskretnie by czmychnąć do pokoju, kiedy tylko mężczyźni weszli do domu.
- Byłoby mi raźniej gdybyś tu został, ale nie chcę byś znów spał na podłodze. - mruknął, chory siadając na łóżku. - Ach i pamiętaj, że jutro Katarzyna jedzie do domu. Niech mnie nawet nie budzi, jeśli będę spał tylko wraca, bo jej poobcinam te słomiane warkoczyki.
- Przekażę Cyziowi.
Jak na zawołanie Cyziu zapukał do drzwi i wsunął się do środka.
- Panowie życzą sobie może czegoś? - Widział, że Katarzyna szpieguje, ale nie powie tego przy Crispinie. 
Lambert tylko przecząco pokręcił głową, toteż chłopak czekał na odpowiedź chorego.
- Nie, nie, dziękuję i dobrej nocy Cyziu. 
Ten chłopak zdecydowanie potrafił być bardziej uczynny od Katarzyny. No może nie tyle bardziej co mniej wrzaskliwie i nachalnie. Katarzyna gdyby mogła, zagłaskałaby każdego na śmierć.
- Mam nadzieję, że to wścibskie diablisko już śpi - rzucił rzeźbiarz w przestrzeń i roześmiał się krótko.
Cyziu tylko na nieme pytanie Lamberta pokręcił głową i żegnając obu, wyszedł z pokoju. Tak, perfumiarz został.
- W takim razie pomogę ci się rozebrać?  - zapytał, tak. Skoro Katarzyna spała, to on musiał mu pomóc, no chyba że mężczyzna zażyczy sobie inaczej.
- Dobrze, będę wdzięczny. Niech ten kobiecy czort śpi i nie drażni mnie już dzisiaj, bo nie ręczę za siebie.
Nie był zły, ale Katarzyna zalazła mu dzisiaj za skórę więc postanowił troszkę na nią po marudzić. Zabrał się za rozpinanie koszuli. Tak samo zresztą jak Lambert. Jemu jednak szło to o wiele sprawniej, więc rozpiął mu haftki, a jego dłonie na moment zetknęły się
z rękami Crispina. Spuścił wzrok, czerwieniąc się, ale gdy to zrobił i uświadomił sobie na co patrzy, rumieńce tylko się powiększyły.
Biedny Crispin, pozbawiony takich widoków jak czerwieniąca się twarz Lamberta. Oj, żeby on wiedział... Zdjął z siebie koszulę i zabrał się za spodnie, które już po chwili spadły na kostki Crispina. Tylko, że z tego pośpiechu, a może roztargnienia, zapomniał on, że powinien jeszcze zdjąć buty. Skończyło się na tym, że zaplątał się we własne nogawki i
zachwiał się niemal przewracając. Całe szczęście, że Lambert był tak blisko. Chory wpadł na niego z cichym przekleństwem na ustach.
- Och - Perfumiarz przytrzymał rzeźbiarza, chcąc nie chcąc, przytulając do siebie. Tak ciepło mu się nagle zrobiło, że miał ochotę zostać w tych ramionach.
- Przepra... 
Pozostał w objęciach Lamberta nieco dłużej niż to było konieczne. Chłonął jego zapach z uśmiechem na twarzy, a jego wyobraźnia rozszalała się na dobre. Stanął mu przed oczami obraz twarzy, którą dane mu było poznać dotykiem, okolonej feerią płomiennych włosów. Aż westchnął, zanim zdołał zmusić się do wyślizgnięcia się z objęć Lamberta, który posadził go nawet na łóżku i przyklęknął na ziemi, żeby zdjąć mężczyźnie zarówno buty, jak i spodnie. Gdyby nie to, że go rozbierał, bo sam nie mógł sobie poradzić, to może nawet wyglądałoby to... ciekawie.
Crispin milczał. Milczał, bo wiedział, że jak się teraz odezwie to nie będzie potrafił zapanować nad głosem. Aż go skręcało w żołądku, kiedy czuł dotyk Lamberta na swoich nagich nogach. Niemal każde z muśnięć jego delikatnych dłoni wywoływało u chorego dreszcz emocji. A to chyba niezbyt zdrowe przed snem.
- Cholera - burknął perfumiarz cicho. 
Tak niezręcznie rozwiązał sznurówkę, że ją zaplątał, ale po dłuższej chwili uśmiechnął się tryumfalnie, bowiem udało mu się wygrać tę bitwę. Buty odłożył na bok, a zaraz potem... Zawahał się ze ściąganiem spodni, ale w końcu jednak Crispin został ich pozbawiony.
- Dziękuję - mruknał rzeźbiarz, chowając natychmiast nogi pod kocem. 
Musiał zacząć nad sobą panować, bo inaczej nie będzie w stanie usnąć a tego by nie chciał. Miał zamiar wstać wcześnie a nie przespać kolejne pół dnia, podczas gdy cały dom jest już dawno na nogach. No i w razie jakby Katarzyna nie miała zamiaru wyjechać, trzeba było ją do tego zachęcić.
Dzisiaj w nocy Lambert potwornie zmarzł. Poza tym nie był przyzwyczajony do twardej podłogi. Co innego spanie na krześle. To był impuls! Pozbył się swoich butów, koszuli i spodni, po czym wsunął na łóżko obok Crispina i zdmuchnął świecę. Wszystko to bez wypowiedzenia ani pół słówka.
No cóż, skoro miał taką potrzebę. Crispin nie miał ochoty na marudzenie czy jakieś żale. Odsunął się lekko na bok i uśmiechnął w ciemności. Co prawda, miał szczerą chęć przytulić Lamberta do siebie, lecz bał się, że tamten znów mu ucieknie. Wolał więc odwrócić się na bok, twarzą do perfumiarza i wsłuchać się w jego oddech.
- Dobranoc - wyszeptał, układając jedną z dłoni pod policzkiem. Swoim policzkiem.
I wtedy Lambert sam się w niego wtulił. Na tyle, na ile mógł, by nie urazić jakichś jego ran. Przyglądał mu się tak z perspektywy: "mam łeb przy twoim torsie i bardzo mi z tym fajnie". Cieszył się, że Crispin nie protestował przeciwko nowemu znajomemu w łóżku albo i intruzowi.
No tez coś? Dlaczego niby Crispin miałby protestować czy marudzić, skoro jeszcze chwilę temu sam tego chciał? Najzwyczajniej w świecie objął wolną ręką Lamberta i pozwolił, by sen porwał go w swój świat. Tylko, że nie szło mu to aż tak sprawnie jak zawsze. Ciepło Lamberta, jego oddech i bijące serce wprawiały go w stan niemałego zadowolenia a to nie było pomocne w zasypianiu. Szczególnie, że Lambert, odzwyczajony od czyjejś obecności w łóżku, kręcił się, wiercił, a przy tym ocierał i mruczał coś niewyraźnie, wszak było mu nieco niewygodnie, ale mimo wszystko lepiej niż na podłodze.
Crispin jakoś zniósł kręcenie się Lamberta. Nie przeszkadzało mu to. Nie, żeby był do tego przyzwyczajony, ale skoro miała to być jedyna niedogodność, jaką musiał znosić w zamian za bliskość Lamberta był w stanie znieść wszystkie jego mruczenia i wiercenie się.
Perfumiarz w końcu ułożył się wygodnie, jedną nogę wsuwając między uda Crispina, zaś jedną rękę podkładając sobie pod głowę, a drugą przerzucając przez talię mężczyzny leżącego obok. Zerknął na twarz chorego, żeby zobaczyć czy ten się czasem nie złości o jego wiercenie się.
Ale nie. Ten nie miał żadnych oporów przed tuleniem do siebie Lamberta. Wręcz przeciwnie. No a to, że mężczyzna sam szukał najwygodniejszej dla siebie pozycji do spania wywołała jedynie uśmiech na twarzy Crispina.
- Wygodnie ci? - zapytał szeptem, kiedy tamten przestał się wiercić.
- Ehm... Tak. A tobie? - Dotknął jego dolnej wargi, ale z takim wahaniem i niepewnością, jakby się bał, że robi coś bardzo niebezpiecznego i potępianego przez każdego dookoła.
- Bardzo. I o wiele cieplej niż wczoraj - szeptał, starając się jak najmniej otwierać usta. 
Palec Lamberta na jego wardze sprawił iż Crispin zadrżał, mrucząc niczym kot, drapany za uchem. Pogładził Lamberta po plecach i przysunął się do niego tak, by przytulić policzek do włosów perfumiarza.
Dziwnie było perfumiarzowi tak leżeć. Dziwnie mu było, bo jedyna osoba, z jaką tak leżał już nie żyła. Palec przesunął się niżej, na linię szczęki mężczyzny, a zaraz potem na jego szyję, gdzie błądził bez celu.
- Śpij - wyszeptał rzeźbiarz, przytulając mężczyznę do siebie jeszcze bardziej.
Nie powiedział tego, żeby zrazić do siebie Lamberta. Wręcz przeciwnie. Nie chciał, by mężczyzna zrobił pochopnie coś, czego za chwilę będzie pewnie żałował. Wolał, aby najpierw nabrał pewności co do swoich chęci. Chciał, by Lambert miał okazję bardziej go poznać nim zdobędzie się na choć jeden krok więcej.
Lambert otworzył usta, aby coś powiedzieć, ale w odpowiedzi na "śpij", skulił się tylko, obejmując ramionami i zamknął oczy. Noga wciąż pozostała na swoim - nie swoim miejscu, czyli tam gdzie było jej ciepło, a niekoniecznie dobrze została przyjęta.
Rzeźbiarz uśmiechnął się czule i przygarnął Lamberta bliżej siebie. Ba, nawet pocałował go delikatnie w skroń, zanim położył głowę wygodniej na poduszce. Rano czekał go kolejny dzień w domu tego mężczyzny i kolejna okazja do tego, by poznać go dokładniej. A może jutro wydarzy się coś jeszcze przyjemniejszego niż dzisiejsza noc? Tylko czy to w ogóle możliwe?