niedziela, 29 lipca 2012

Miłość wymaga wyrzeczeń. 24.

Ostatnie słowa kapłana zabrzmiały jak wyrok. Na trumny posypała się ziemia a ogłuszający dźwięk odbijających się od drewna grudek i drobnych kamieni działał na Maximilliana niczym wystrzały z karabinu. Było mu ciężko. Cholernie ciężko. Jeszcze nigdy nie czuł się aż tak rozdarty. Dziękował losowi, że jednak Izabella wyjechała. Może i byłaby przy nim i cierpliwie znosiła jego rozpacz, ale po co? Po co kolejna osoba miała cierpieć. Przecież kiedyś wróci. Wtedy będzie czas na rozmowę i powrót do życia. Dzisiaj wolał zostać sam. Bez pocieszania na siłę. Bez kondolencji. Bez fałszywego żalu osób, które nawet nie znały Aleksy. Dlatego starał się pozostawać w bezpiecznej odległości od wszystkich. Pogoda dobijała obecnych swoim ciągłym płaczem. Przez całą ceremonię deszcz lał się z nieba strumieniami i wszyscy byli przemoczeni do suchej nitki. Widać było, że czekają z niecierpliwością by wszystko dobiegło końca i by udać się pod jakieś zadaszenie. Wśród obecnych była tylko dwójka, której obojętne było czy świeci słońce, czy pada deszcz. Maxymillian i Christian. Stali po przeciwnych stronach grobów. Każdy nad innym i każdy w tak samo grobowym nastroju i z tak samo rozdartą duszą. Pożegnali dwoje ludzi, którzy byli im bliscy. Aleksandra i Xellet. Dlaczego to musiało skończyć się właśnie tak? Dlaczego ten cholerny Benjamin musiał się zjawić w tej szkole? Dlaczego?
Mimo tego, że Max nie pałał miłością do Logana, to jednak żal mu było go jako człowieka. Nikt nie zasługuje na taką śmierć. A Aleksa? Chyba nigdy już nie będzie mu dane poznać wszystkich jej tajemnic. Była dla niego światełkiem prowadzącym go ku nowemu życiu. Światełkiem, które ktoś ośmielił się brutalnie zgasić.
Żałobnicy rozeszli się tak szybko, że nawet nie zauważył kiedy nad świeżo pochowanymi został tylko on i Christian. Objął się rękoma w obronnym geście i spojrzał na chłopaka udręczonym wzrokiem. Nie rozmawiali od chwili tamtego tragicznego wieczoru. Nie wyjaśnili sobie nic a chyba powinni to zrobić. Tylko czy Christian chciał tego równie mocno co Max? Nie dowie się jeśli nie zapyta. Ale... Zacisnął zęby i stał nieruchomo ze wzrokiem utkwionym w Christianie. Dobrze, że lało. Teraz, kiedy z jego oczu popłynęło tyle łez, deszcz był dla niego wybawieniem.
Chris po kilku chwilach namysłu znalazł się obok Maxa. Spoglądał na niego przymrużonymi oczyma. On już się wypłakał, kiedy widział, jak martwe ciało Logana uderza o ziemię. Nie miał siły dalej tego ciągnąć. Nie chciał się zadręczać z powodu tego, co było, a co już nigdy nie wróci. Trzeba było zacząć pisać wszystko od nowa, może z mniej czystym sumieniem, ale zawsze.
- Nie płacz, to im nie zwróci życia - odezwał się spokojnie. - Porozmawiamy w zamku? Nie chce się nabawić zapalenia płuc - dodał, jakby to całe zajście było tylko koniecznością i uśmiechnął się tępo do Maxa.
Spojrzał jeszcze wprost w padający z nieba deszcz i ruszył przed siebie, krętą drogą do zamku.
Max nie odezwał się ani słowem. Było mu źle a bezpośrednie podejście Chrisa spowodowało, że w duszy zaroiło mu się od pytań i wątpliwości. Chciał pogadać? Dobrze. Tyle zawsze mogą. Może choć trochę wyklarują sytuacje? Może Christian wie więcej o tym co się stało? Spuścił wzrok i starając się ze wszystkich sił uspokoić, ruszył za Dienem do zamku. Trząsł się cały. Z zimna? Może i tak ale bardziej prawdopodobne było to, że targające nim od kilku dni sprzeczne emocje wyczerpały go na tyle, że ledwie oddychał. Słaniał się na nogach i zapewne, jeśli tylko by sobie na to pozwolił, zasnąłby i przespał ze trzy doby, zanim jego organizm uznałby, że się zregenerował. Nie patrzył gdzie idzie. Widział tylko plecy swojego wielkiego przyjaciela i lejący się z nieba deszcz. Swojego przyjaciela? Czy on właśnie tak pomyślał o Christianie? Cóż, chyba stare przyzwyczajenia przekradły się nieświadomie do umysłu Maxa.
Chris zaprowadził go do opuszczonego, ale wyremontowanego i wyczyszczonego pokoju. Na stole już stał dzbanek, a w nim parująca herbata. Obok tego dwa kubki. Christian rozebrał się z mokrego garnituru i po chwili już był w swoich ukochanych jeansach i czarnej koszulce.
- Rozbierz się, bo się przeziębisz - wskazał dłonią na ubrania przewieszone przez oparcie kanapy. Były to jego rzeczy, bo nie miał czasu by udać się do klitki Maxa i coś mu przynieść. Czuł na sobie jeszcze wszystkie uderzenia, a niektóre kości zgrzytały mu niebezpiecznie. Kiedy już rozlał herbatę do kubków, opadł na fotel bezwładnie, nie mogąc pohamować syknięcia.
Max zrzucił z siebie przemoczone ubranie i wsunął się w suche rzeczy Chrisa. Wyglądał w nich jeszcze gorzej niż się czuł. Koszulka sięgała mu niemal do kolan a spodnie... W spodnie weszłoby chyba dwóch takich Maxów jak on. Popatrzył na siebie z głupią miną a następnie zerknął na Christiana. Właściwie to nawet nie wiedział jak ma się w tym poruszać by nie potknąć się i nie wywinąć koziołka. Powoli ruszył w stronę wolnego fotela, trzymając w garści nogawki by faktycznie nie połamać się po drodze. Przejście na miejsce zajmie mu chyba miesiąc. Chris roześmiał się na ten widok. Max zawsze go bawił, a może po prostu fakt, że był tak blisko wprawiał go w świetny nastrój. Nie umiał się nie uśmiechać, chociaż z drugiej strony miał ochotę wyć, że sprawy się popierdzieliły tak bardzo.
- Mogłeś mi przynieść sukienkę. Wyglądałbym w niej o wiele mniej głupio - Maxymillian, z trudem powstrzymał się przed wybuchem śmiechu. Usiadł nareszcie w fotelu i idąc ujął w dłonie gorący kubek. - Nadal boli? - Zapytał cicho.
- Boli? Serce mnie boli... Ciało wydobrzeje - odparł lekko i sięgnął po kubek, by ogrzać nim ręce.
Ogień w kominku trzaskał wesoło, a w pokoju było przyjemnie ciepło. W zasadzie Chris nie wiedział, co ma powiedzieć. Wyjść na chuja i powiedzieć prawdę, że cieszy się, że się tak stało? Nie umiałby zostawić Logana, bo był dla niego jak narkotyk, a z drugiej strony... No właśnie, z drugiej strony był Max, czyli istota, która swoim istnieniem burzyła całe jego życie a on całym sobą chciał by tak zostało. Nie umiał się jednak zebrać w sobie, by mu cokolwiek wytłumaczyć, a tym bardziej prosić by wrócił. Zaraz... Wrócił? Przecież oni nigdy nie byli razem, a Chris raz po raz przeklinał, że to się tak skończyło.
Max upił łyk herbaty i spojrzał ponad kubkiem na Christiana. Miał tyle pytań i tyle chciałby usłyszeć odpowiedzi. No ale... Przecież nie miał prawa do pytań, pardwa?
- Współczuję ci - wyszeptał. - Wiem co przezywasz. Uwierz mi, że doskonale wiem - Kolejny raz zatopił usta w herbacie. Nie dlatego, że dręczyło go pragnienie. Bardziej dlatego, by dać sobie chwilę na uspokojenie. - Aleksandra też była mi bliska. Stała się przyjacielem kiedy takiego potrzebowałem. Była promyczkiem nadziei w ciemności zagubienia.
Spuścił wzrok i zapatrzył się w podłogę. Chyba powiedział zbyt wiele. Chyba właśnie pozwolił by Chris usłyszał, że tęsknił.
- Przepraszam cię, że tak wyszło. Nie chciałem. Możesz mi nie wierzyć, ale nie chciałem. Jesteś... - zaciął się.
To wszystko zdawało się brzmieć jak tandetna wymówka, by znów mieć kogoś przy sobie. Próbował się postawić na miejscu Maxa i pierwsze co mu przychodziło do głowy, to to, że po tych słowach stwierdzi, że Chris ma go za naiwnego człowieka, a tak nie było. Przygryzł wargę mocno i wypuścił powietrze. Wzrok od dawna miał wbity w stolik, co dla niego nie było normalne, ponieważ w innej sytuacji, to on by sprawiał, że Max miałby rumieńce, albo by go palił wstyd. Teraz Chris był na straconej pozycji, nie Max. To wszystko utwierdzało go w beznadziejności.
- Dokończ - poprosił Max. - Dokończ niech wreszcie usłyszę jaki jestem. Jaki zawsze dla ciebie byłem. Uwierz mi, słyszałem wiele zdań i opinii na ten temat. Każda bolała bardziej od poprzedniej a najbardziej te, które same rodziły się w mojej głowie. I te, które słyszałem, kiedy siedziałem samotnie w lesie. Rodzące się w moim umyśle stwierdzenia jakim to jestem człowiekiem.
Maxymillian odstawił kubek na stolik i skulił się z przeszywającego go właśnie bólu. Co za chwilę usłyszy? Przecież to jasne. "Jesteś beznadziejnym dzieckiem, które wkradło się w moje łaski kiedy byłem samotny. Ogarnij się i przyznaj nareszcie, że to była tylko przygoda."- Tak, słyszał do w myślach po tysiąc razy tygodniowo i widział wściekłe spojrzenie Christiana kiedy to wypowie.
Nie chciał nigdy usłyszeć tego na żywo. Dopóki działo się to jedynie w jego wyobraźni nie bolało aż tak. Ale teraz... Szlag by to. Świat wali mu się właśnie jeszcze bardziej niż dotychczas.
Christian westchnął ciężko. Nie chciał teraz płakać, chociaż wszystko wskazywało na to, że za chwilę słone strumienie poleją się po jego policzkach. Wstał dość szybko, prawie niezauważalnie i zachwiał się nim zrobił kilka kroków w stronę Maxa. Kiedy zmalał się już na przeciwko niego, opadł na kolana, a zwinięte w pięści dłonie, położył na kolanach chłopaka.
- Nienawidzę... - jęknął cicho. - Nienawidzę siebie za to, że Cię zostawiłem. Nienawidzę za to, że sam siebie potrafiłem okłamywać. Nienawidzę siebie za to, że życzyłem sobie takiego rozwiązania. Bym znów był wolny, by Logan się rozpłynął w powietrzu. Nie chciałem jego śmierci, ani jego ani Aleksy. Mimo wszystko błagałem o to i czuję, że to moja wina, bo równie dobrze mogłem go uratować i poświęcić siebie.
Rozpłakał się. Miał schyloną głowę, więc Max nie mógł tego widzieć. Nie trząsł się, nie szlochał... Po prostu łzy leciały sobie strumieniami, a on zacisnął zęby i starał się uspokoić oddech.
Maxymilliana zatkało. Spodziewał się zupełnie innej reakcji Christiana. Spodziewał się, że właśnie spełnia się jego najczarniejszy koszmar. Ale to... To co usłyszał było jak sztylet wbijany w samo serce. Płonący sztylet. Nie wiedział co odpowiedzieć. Sam czuł się dość podle za to, że tak szybko pozwolił sobie na zaufanie innemu człowiekowi. Ale Chris... Chris zawsze był w jego sercu i pamięci. Ukryty gdzieś w kąciku ale był. A teraz klęczy przed nim i wyznaje, że i on zawsze zajmował miejsce w jego pamięci.
- Christian - pochylił się i wyciągnął rękę by pogłaskać go po włosach. Cofnął ją jednak zaciskając w pięść i po chwili położył na dłoniach chłopaka własne. - Nie mów tak, proszę. To nie jest twoja wina. To nie jest niczyja wina. Tak najwyraźniej miało być.
Nie wytrzymał dłużej walki z samym sobą i ujął twarz Christiana w dłonie podnosząc ją tak, by móc choć przez chwilę spojrzeć w oczy, za którymi tak bardzo tęsknił. Kiedy zobaczył łzy, jego oczy również się zaszkliły. Serce mu się rozdzierało, kiedy widział cierpienie na twarzy Christiana. Nie pozwolił jednak by choć jedna łza spłynęła po jego policzku. Wystarczy. Nie będzie już łez i nie będzie cierpienia. Koniec z tym.
- Christian, nie płacz - otarł kciukami mokre policzki chłopaka. - Proszę. Chyba, że chcesz bym i ja się popłakał a wtedy zalejemy ten pokój i znów trzeba będzie go remontować.
- Bo mi się odkręciły zapasy najwidoczniej... - mruknął Chris dość niezrozumiale i uśmiechnął się.
Nie liczył na to, że teraz będzie dobrze. Zdawał sobie sprawę z tego, że Max odeśle go z kwitkiem, odegra się, albo każde mu czekać. Dlatego też nic więcej nie powiedział. Patrzył się na niego swoimi czekoladowymi oczyma, trwając w bez ruchu. Nawet co kilka minut zapominał, jak się oddycha. Miał wrażenie, że to wszystko, co się wydarzyło okaże się snem. Snem, który skończy się za chwilę i nie zostanie nic. Nie będzie drogi, nie będzie wolności, nie będzie Maxa, tylko Logan. Powinni go zabić za takie myślenie, ale on nie umiał inaczej. Teraz potrafił się tylko cieszyć z tego, że czuje, jak jego serce pracuje w przyspieszonym tempie. Nie chciał od Maxa nic, byle tylko był przy nim, a przede wszystkim by mu wybaczył to chwilowe bezmóżdże.
Maxymillian roześmiał się. Tak szczerze jak nie śmiał się już od bardzo dawna. Czy to nie dziwne? Przed chwilą był w czeluści rozpaczy i nie widział z niej wyjścia a teraz śmieje się jak szaleniec. Ale przecież nie jest sam. W jego dłoniach spoczywa twarz człowieka, którego tak bardzo kiedyś pokochał. Który sprawił, że jego serce szalało a myśli podążały zawsze w jego kierunku. Tylko, że ten sam człowiek wpędził go w rozpacz i spowodował, że stracił chęć do życia. Patrzył z uśmiechem na twarz Christiana i toczył ze sobą bitwę wszech czasów. Z jednej strony nie pragnął niczego bardziej, niż przytulić się do niego i zapomnieć o tym co było a z drugiej bał się, że kiedy znów pozwoli sobie na obdarzenie go zaufaniem zjawi się ktoś, kto kolejny raz mu go zabierze.
- Chris, czy ja... Czy... - No kurcze, nie zapyta o to. Nie da rady.
- Zostaliśmy tylko my i już nie będzie nikogo więcej - odparł Christian.
Wstał, by pociągnąć za sobą Maxa. Chciał by wstał. Zaczynał tracić zmysły. Chciał go wziąć w ramiona i nie wypuszczać, już nigdy, by był tylko on i Chris. Po chwili oczekiwania, aż chłopak się podniesie, rozłożył ręce, jak za dawnych czasów.
Co prawda, Max nie o to chciał zapytać ale odpowiedź jaką dostał wystarczyła mu za wszystkie inne. Widząc zachęcające do wtulenia się w nie ramiona nie potrafił się powstrzymać. Zapominając o tym, jak duże ma na sobie rzeczy, zerwał się z fotela i ... No oczywiście. Spodnie same zjechały mu aż do kolan. Spojrzał na nie z wyrzutem i uśmiechnął się do Chrisa wyciągając do niego spragnione ręce, niczym małe dziecko, które stoi w kałuży i prosi mamę o pomoc bo boi się ruszyć.
- Sukienka poważnie byłaby lepsza - jęknął.
- Tak też mam dobry dostęp - szepnął mu do ucha Chris, śmiejąc się, kiedy tylko jego nos znalazł się w zagłębieniu szyi Maxa. - No więc, o co chciałeś zapytać? Idźmy po kolei - mruknął jeszcze i przycisnął go do siebie szczelnie, wdychając każdą cząstkę jego zapachu.
Błądził ustami po jego szyi. Po prostu tęsknił, tęsknił za jego miłością. Musiał sobie spojrzeć w oczy i powiedzieć prawdę: Max mógł mu dać wszystko, czego chciał, bo to wszystko było Maxem i tylko jego pragnął, tylko na nim mu zależało, tylko jego potrzebował.
- Chciałem się zapytać, czy mogę wrócić do twojego pokoju.
Maxymillian westchnął ciężko i wspiął się odrobinę na palce by móc wtulić się w Chrisa całym sobą. By znów czuć się jak kiedyś. Jak w chwilach, kiedy nic nie stało między nimi. Kiedy nie dzieliło ich nawet pół centymetra zbędnej przestrzeni. Przypomniały mu się słowa Aleksandry "Widocznie nie był ciebie wart..." Nie prawda. To nie Christian nie był wart jego miłości. To Max nigdy nie będzie wart tego by stać się częścią jego życia. Taką jaką pragnąłby się stać. Ale czy to teraz ważne? Nie. Zdecydowanie nieważne. Teraz była tylko jego bliskość i jego zapach, który śnił się Maxowi po nocach. Zaplątał palce we włosy Christiana i odchylił głowę by spojrzeć w swoje ukochane oczy. Oczy, za którymi tak strasznie tęsknił.
Christian uśmiechnął się. Następnie powoli przysunął swoją twarz do twarzy Maxa i kiedy ich usta dzieliły zaledwie minimetry, oblizał je delikatnie. Kiedy już pierwsze wrażenie przeszło delikatnymi ciarkami po plecach Kota, wpił się w jego usta zachłannie, jakby nigdy tego nie robił, jakby to była największa zbrodnia, za którą miał zapłacić. Gdyby zrobił to kilka dni wcześniej, to by zapłacił. Teraz już nic nie było go w stanie powstrzymać przed napawaniem się ciałem Maxa, jego obecnością i miłością. Chłonął każdy centymetr jego ust, całując je pożądliwie. Oddał mu się i to wcale nie było tak, jak kiedyś. To nie on był panem, ale to Max panował nad nim i nad wszystkim, co należało do Chrisa. To on był panem jego serca i tak już miało pozostać, bo nie chciał niczego zmieniać.
- Kocham Cię, od zawsze... - wyszeptał, odrywając się na chwilę od ust Maxa. - Od pierwszego spojrzenia, od pierwszego uśmiechu, od pierwszego wyrazu twarzy, kiedy myślałeś, że chcę cię zjeść. Jesteś dla mnie wszystkim i tak ma zostać. Nie zostawię cię już, nie oddam nikomu... - wymruczał w jego usta, po czym znów zatopił się w nich z pasją i uwielbieniem.
Głaskał jego plecy delikatnie i sprawdzając ich fakturę, by sobie przypomnieć ukochaną skórę, ukochane ciało i ukochanego człowieka.
Max nie odpowiedział. Nie dlatego, że nie chciał ale dlatego, że nie potrafił zrobić tego spokojnie. Chciał wykrzyczeć całemu światu swoje szczęście. Chciał, by każdy człowiek na świecie i każda roślinka i stworzenie wiedzieli, że jest szczęśliwy. Że ma obok kogoś, komu oddał serce i kogo nie chce nigdy stracić. Nie odpowiedział również dlatego, że nie chciał tracić ani chwili z pocałunku. Ani jednej sekundy. Zmarnowali już ich tak dużo szukając szczęścia gdzie indziej. Prawie zniszczyli się wzajemnie przez głupotę. Teraz już będzie dobrze. Teraz już musi być dobrze, bo teraz obydwaj wiedzą czego chcą i czego im do życia potrzeba. Zatonął w pocałunku i zapomniał się w pochłaniającym go uczuciu. Zakręciło mu się w głowie ze zmęczenia i poczuł jak nogi mu się uginają ale nie dbał o to. Nie teraz kiedy znów miał po co i dla kogo żyć.

KONIEC.

Miłość wymaga wyrzeczeń. 23.

Christian siedział po turecku przed kominkiem. Miał zamknięte oczy i oddychał głęboko. Starał się uspokoić i pogodzić z tym co się stało i z tym, co działo się w jego sercu i umyśle. Gdyby ktoś teraz wszedł do jego kwatery, uznałby, że albo wybuchła tu jakaś bomba albo włamali się tu i szukali jakiejś niedużej rzeczy, demolując pomieszczenie przy okazji. Prawda była jednak całkiem inna.
Otóż Chris, nazajutrz po tragedii, wpadł w taki szał, że zdając sobie sprawę z tego jak niebezpieczny jest dla otoczenia, zamknął przed sobą drzwi zaklęciem i postanowił pozostać w pokoju. Rozpacz szalała w nim niczym tornado. Każdy przedmiot na jaki spojrzał przypominał mu Logana. Każdy kąt pokoju krył jakiś jego uśmiech, jakiś szept, jakieś wydarzenie z ich wspólnych chwil. Było w nich tyle wspomnień. Tyle chwil radości i miłości ale też sporo chwil, kiedy walczył sam ze sobą. Kiedy cierpiał bo jego serce było rozdarte pomiędzy chęć bycia z Xelletem a narastającą miłością do Maxa. Te chwile ciążyły mu w duszy najbardziej. Może gdyby znalazł w sobie tyle odwagi by wyznać wszystko Loganowi... Może gdyby potrafił przyznać sam przed sobą, czego pragnie bardziej... Może wtedy potrafiłby myśleć rozsądniej i nie pozwoliłby na to, żeby Xellet zginął. Niby zdawał sobie sprawę z tego, że nie zdołałby powstrzymać Logana przed zrealizowaniem planu jaki wymyślił, ale czy to ważne? Przecież nawet nie zauważył, że tamten coś planuje. Tak, pierwszego dnia po śmierci Logana i Aleksy, Christian szalał z żalu i wściekłości. Był zły. Zły na siebie, swoje niezdecydowanie i swoją niemoc. Roztrzaskał prawie wszystko, co znajdowało się w pokoju. Każda rzecz, która trafiała w jego ręce była zbyt mocno związana wspomnieniami ze zmarłym by pozostać całą. Krzesło? Nie zostanie całe! Przecież siedział na nim Logan i uśmiechał się. Stolik? Nie! Na tym stoliku stał kubek z herbatą dla Logana. Książki, lampka, świece... Nic, po prostu nic nie miało prawa pozostać całe. Przyszedł nawet taki moment, kiedy chciał potraktować wszystko zaklęciem magicznego ognia i patrzeć jak zamienia się w popiół. Nie zrobił jednak tego. Uznał, że sprzątnięcie wszystkiego, będzie dla niego doskonałą, dodatkową udręką.
A teraz w kominku trzaskał ogień, w którym płonęły kolejne szczątki.
Christian otworzył oczy i wbił wzrok w kominek. Czuł, że pogodził się ze stratą Xelleta. Że złość, jaka szalała w nim pierwszego dnia odeszła. Pozostał smutek po stracie i wspomnienia ale złości już nie było. Dużo dała rozmowa z Riną. Kiedy poszedł do niej wczoraj, wykazała się niesłychaną cierpliwością. Spędzili razem prawie cały dzień. Christian miał okazję wyrzuć z siebie wszystko, co go dręczyło. Mógł nareszcie powiedzieć na głos jakie piekło panuje w jego duszy od kilku tygodni. Rina cierpliwie wysłuchała opowieści o tym, jakie uczucia nim targały, kiedy Xellet wyjechał. Jak czuł się porzucony i opuszczony. Jak wściekał się na wszystko i na wszystkich. I jak pewnego dnia wpadł na Maxa i poczuł, że w jego sercu zapłonął zupełnie inny ogień niż przy Loganie. Jak Max wdarł się w jego serce i umysł. Jak dał mu się oczarować dzięki temu, że był taki inny od Xelleta. Christian wyznał, że pokochał Maxymilliana za to, że już przy pierwszym spotkaniu, sprawił iż Dien uśmiechał się jak dawniej. Za to, że potrafił jednym swoim uśmiechem sprawić, że świat stawał się piękniejszy a Christian miał chęć na czerpanie z niego całymi garściami. Max był dla niego jak delikatny kwiat, któremu trzeba pomóc by zdołał rozwinąć się i ukazać swe piękno. Jak najsłodsza czekolada, która wprawdzie nie uzależnia, ale kiedy raz poczujesz jej smak, chcesz czuć go w ustach już zawsze i nie chcesz zamienić na nic innego. Dziewczyna słuchała kuzyna cierpliwie i otarła mu nawet kilka łez, które zdradzały jak mu ciężko. Doskonale rozumiała co przeżywa. Jak zawsze, przyznała mu rację, kiedy stwierdził, że musi porozmawiać z Maxem. Nieważne było dla niej z kim jest Chris. Ważne, żeby był szczęśliwy. Była gotowa odnaleźć Maxymilliana i nakopać mu do tyłka, gdyby nie chciał rozmawiać z Christianem. Mało tego. Ona była gotowa przywiązać tego chłopaka do krzesła, w razie potrzeby, i zmusić go do wysłuchania tego co ma do powiedzenia jej kuzyn. Po tym jak Chris się wyżalił i jego oczy wyschły, Rina wyjaśniła mu cierpliwie, dlaczego po ugryzieniu Logana, Benjamin spłonął. Sama oczywiście na to nie wpadła. Po prostu, kiedy nikt nie był w stanie dostać się do kwatery Diena pierwszego dnia, Nathaniel opowiedział jej wszystko. Wiedział bowiem, że prędzej czy później Chris do niej zajrzy. Okazało się, że Xellet, przewidujących co może się wydarzyć, sprowadził ze Stanów specjalny eliksir. Nie wiedział kiedy będzie mu on najbardziej potrzebny ale wiedział, że by zabić Benjamina, musi mieć tę miksturę we krwi. Oczywiście zdawał sobie doskonale sprawę z tego, że musi się poświęcić. Jedynym wyjściem było pić eliksir codziennie a kiedy nadejdzie odpowiednia chwila, pozwolić się ugryźć. Benjamin był na tyle pewny własnych umiejętności i na tyle zapatrzony w siebie, że nawet nie przypuszczał, że Xellet poznał sposób na zabicie go. Dlatego Logan miał nad nim przewagę. Dlatego nie zawahał się ani chwili przed sprowadzeniem specyfiku i wlewaniem go w siebie co dzień. Tylko on wiedział, jak pokonać wampira i tylko on mógł tego dokonać. Christian wysłuchał wyjaśnień Riny w całkowitej ciszy. Nie odezwał się już ani jednym słowem aż do wyjścia. Teraz znał całą prawdę. Teraz rozumiał o wiele więcej. Tylko, że to i tak nie dało mu poczucia spokoju. Może tylko pomogło mu pogodzić się z obrotem spraw. Uzmysłowił sobie, że nie był w stanie temu zapobiec i żadna jego reakcja nie spowodowałaby ocalenia Logana.
Nathaniel zostawił też u dziewczyny list pożegnalny dla Christiana. Odebrał go od niej w milczeniu i całując kuzynkę w policzek, opuścił jej pokój.
Kiedy wracał do zdemolowanej kwatery, wiedział jedno. Wiedział, że kolejny dzień musi poświęcić na medytację. Na uspokojenie się, wyciszenie, rozmyślania. Wiedział, że musi przeprowadzić ostatnią rozmowę z Xelletem. Przyznać się jemu i sobie, czego naprawdę pragnie. Wyznać w końcu, że Max nigdy nie przestał być dla niego ważny. Że kochał go i nadal kocha, choć próbował wmówić sobie i wszystkim dookoła, że jest inaczej. Teraz, kiedy siedział wpatrzony w płomienie był już spokojny. Powiedział Xelletowi co chciał powiedzieć. Przyznał, że był skończonym idiotą okłamując jego, Maxa, siebie i wiele innych osób. Pożegnał się z przyjacielem i podjął decyzję o spotkaniu z Maxem.
Wyciągnął z kieszeni pożegnalny list od Logana i przeczytał na głos po raz setny.
"Cześć Kocie! Wiem, że pewnie widząc ten list zbiera Cię na mdłości, ale cóż... musiałem. Nie chce żebyś cierpiał przez to, że moja rodzina ma bardziej nasrane niż ja... miałem. Mam nadzieje, że wiesz iż Cię strasznie kocham, ale nie potrafiłem inaczej. Mam również nadzieje, że mi wybaczysz. No i nie masz prawa się załamać bo Ci nakopie do dupy i będziesz miał. A skoro nie ma mnie... masz jeszcze Maxa. Wiem, że coś do niego czujesz i już nie musisz udawać przed samym sobą, że jest inaczej. Droga wolna. Bądź szczęśliwy...
Tylko nie zbyt szczęśliwy bo będę zazdrosny, jasne?!
Kocham Cię obrzydliwie bardzo i to przerażające, ale tak jest. Logan."
Oczy Christiana zaszkliły się od napływających łez. Znał ten list na pamięć ale za każdym razem kiedy go czytał w jego oczach pojawiały się łzy. Zacisnął ręce w pięści i nabrał w płuca sporo powietrza. Czuł, że znów narasta w nim złość. Złość na siebie i na to, co robi z nim zaistniała sytuacja. Był wściekły. Wściekły na to, że on, Christian Dien, wielki, silny facet, który w nosie ma wszelkie zagrożenia i nie wzrusza go nawet fakt, że miałby kogoś zabić, teraz rozkleja się przy lada okazji. Szlag go trafiał, że zachowuje się jak roztrzęsiona panienka, której wystarczy badziewny romans by zalała się potokiem łez. Nie! Koniec z tym! Tak nie może dłużej być. To nie jest on. Nie tak powinien się zachowywać. Nie może siedzieć i użalać się nad swoim losem. Wystarczy. Rozdział pod tytułem "Logan" właśnie został zamknięty. Teraz pora wrócić do życia. Uporządkować wszystko i przeprosić tych, których skrzywdził z powodu własnej głupoty i tchórzostwa. Zmiął list i cisnął nim w płomienie. Spojrzał na zegarek i wstał z dywanu z lekkim uśmiechem.
- Pora się zbierać - powiedział do siebie i sięgnął po garnitur.
Choć ten jeden raz może przecież wyglądać poważniej niż się zachowuje. Choć na pogrzebie pokaże Xelletowi jakim potrafi czasem być sztywniakiem.

Miłość wymaga wyrzeczeń. 22.

Mimo tego, że była druga w nocy, wpatrzone w zakurzony sufit oczy Maxa były szeroko otwarte. Nie spał trzecią noc. Poza krótkimi chwilami, kiedy po zamknięciu oczu nawiedzały go koszmary, nie był w stanie na tyle wyciszyć umysłu by zasnąć. Zbyt mocno bolały go wydarzenia ostatnich dni. Poświęcenie Logana, śmierć Aleksandry, cierpienie w oczach Christiana, list... To wszystko było jak koszmar zrodzony w umyśle jakiegoś psychopaty. I dlaczego? Czy to normalne, że wokół niego krąży tyle zła? Czy nie może być tak, że los obdziela wszystkich po równo? Pewnie może. Tylko zapewne Max jest na końcu listy osób, którym należy się szczęście.
Dzisiaj i tak było już lepiej. Wracał powoli do stanu, w jakim można było wymusić z niego choć kilka słów. Pierwszy dzień był najgorszy. Zamknął się we własnym świecie. W milczeniu błąkał się po lesie. Godzinami stał na skraju błoni i wpatrywał się w okna kwatery Aleksandry, bojąc się tam wejść. Nawet rzeczy, które tam zostawił, przyniosła mu Izabella. Bał się towarzystwa ludzi. Nie chciał pocieszenia na siłę a w każdej osobie widział Aleksę. Nagle okazało się, że wszyscy dookoła mają w sobie coś z niej. Ten oczy, tamten usta... Po prostu każdy. Co druga dziewczyna uśmiechała się tak jak ona a co drugi chłopak miał w spojrzeniu iskry Aleksandry. To był najgorszy dzień w życiu Maxa....

"Drzewa przybrały barwę czerni, wiatr szarpał ich gałęziami ze złością a księżyc skrył się za chmurami. Maxymillian klęczał na ziemi i patrzył za oddalającym się Christianem.

- Wracaj do Aleksy - zabrzmiało w jego uszach kolejny raz.
Podniósł się z kolan i ruszył szybko w stronę zamku. Gałęzie smagały go z impetem raz za razem. Do szram pozostawionych przez wampira dołączyły kolejne. Maxymillian biegł tak długo, że zaczynało mu brakować sił. Niestety, las zdawał się nie mieć końca. Kiedy tylko widział między drzewami jaśniejszy prześwit, po kolejnym mrugnięciu las stawał się na powrót ciemny, gęsty i nieprzyjazny. Chłopak słaniał się z nóg. Tak bardzo chciał znów zobaczyć Aleksę. Tak bardzo chciał się przekonać, że nic jej nie jest. Zaczynał wpadać w panikę. Zaczynał wątpić w to, że kiedykolwiek zdoła się wydostać z tego lasu. Serce kołatało mu w piersi a oddech zrobił się płytki i nieregularny. Przed oczami pojawiły mu się mroczki, słaniał się na nogach i nie miał już siły na zasłanianie się przed kolejnymi ciosami gałęzi. W chwili, kiedy dotarło do niego, że zostanie tu na wieki, nagle za kolejnym rzędem drzew wyłonił się przed nim zamek. Jest! Dotarł na miejsce! Teraz jeszcze tylko pokona schody i kiedy zapuka do drzwi, otworzy mu uśmiechnięta blondynka. W Maxymilliana wstąpiła nowa dawka sił i nadziei. Przeskakując po dwa schody, wbiegł na odpowiednie piętro i zaciśniętą pięścią uderzył w drzwi. Nie miał szans powtórzyć tego gestu. Drzwi ustąpiły i kwatera Aleksandry stanęła przed chłopakiem otworem. Serce podeszło mu do gardła, żołądek skręcił skurcz strachu a ręce zatrzęsły mu się potwornie. Przestąpił próg ze świadomością, że stało się coś złego. Że ten psychopatyczny wampir skrzywdził Aleksandrę. Że Logan mówił prawdę w lesie. Maxymillian szedł jak w transie. Przedpokój był nienaturalnie długi i ciemny. Kiedy doszedł wreszcie do jego końca, pierwsze co zobaczył to lśniącą w świetle kominka, brunatną kałużę. Zatrzymał się i wbił wzrok w plamę. Zdawała się pulsować, odbijając tańczące płomienie. Max wszedł powoli do pokoju. Zacisnął powieki ze strachu przed tym co może zobaczyć i nabrał w płuca ogromny haust powietrza. Przeszedł na ślepo dwa kolejne kroki i otworzył oczy. Widok jaki się przed nim ukazał odebrał mu resztki nadziei i zwalił go z nóg. Na dywanie, przed kominkiem leżała Aleksandra. Miała nienaturalnie wygięte ciało, podkurczone nogi a jej martwe, matowe oczy patrzyły wprost na niego.
- Aleksa! - jęknął boleśnie gdy padł przy niej na kolana.
Chwycił dziewczynę w objęcia i przytulił do siebie z całej siły. Po policzkach popłynęły mu łzy a on trwał na klęczkach i, tuląc do siebie martwe ciało dziewczyny, bujał się wolno to w przód to w tym. Nagle z ręki dziewczyny wyleciał medalion, który od niego dostała i upadając na dywan, roztrzaskał się na tysiące kawałków z takim brzękiem, jak gdyby to upadła ogromna tafla szkła... "

Max zerwał się z łóżka, z trudem łapiąc powietrze i wracając do rzeczywistości. Znów to samo. Zmęczenie organizmu zmusza go do snu ale kiedy tylko się temu podda, przeżywa kolejny raz ten koszmarny wieczór. Chłopak usiadł na łóżku, opuszczając z niego nogi i ukrył twarz w dłoniach. Nie płakał. Nie miał już sił na płacz. Chwilami zdawało mu się, że zabrakło mu łez. Że wylał ich tak dużo od dnia śmierci Aleksy iż wyczerpał ich zapas do końca życia.

- Max? - Izabella weszła do chaty gajowego bez pukania.
Spędzała tu ostatnio prawie całe dnie. O dziwo, większość tego czasu milczała. Trafiały się jednak i takie chwile, kiedy buzia jej się nie zamykała. Max trzymał się jakoś chyba tylko dzięki niej. Przez dwa ostatnie dni, dziękował opatrzności za to, że miał Izę. Tylko ona potrafiła wysłuchać go kiedy potrzebował. Tylko Iza miała na tyle odwagi by do niego wpadać i nie dać się opętać przez jego grobowy nastrój. Większość czasu z jego oczu lały sie łzy a on wyglądał jak cień człowieka. Nawet na spotkanie z Nathanem, kiedy to dostał list, poszedł tylko dzięki temu, że ona myślała i pamiętała by zaciągnąć go do gabinetu nauczyciela zaklęć, gdzie mięli się spotkać.
Nie drgnął nawet, kiedy usłyszał ją teraz. Potrzebował jeszcze chwili by otrząsnąć się z koszmaru. Izabella usiadła obok niego i objęła go czule ramieniem.
- Znów ten koszmar? - zapytała.
- Mhm.
- Będzie dobrze, Max. Zobaczysz.
- Co z Chrisem?
- Nie wiem. Próbowałam się czegoś dowiedzieć ale on jest nieuchwytny. Nawet dyrektorka nic nie wie.
Maxymillian podniósł wzrok na dziewczynę i po chwili oparł głowę o jej ramię, pozwalając by przytuliła go jeszcze bardziej.
- Mam nadzieje, że nic głupiego nie zrobił - wyszeptał wpatrując się w brudne okno.
- Nie martw się o niego. Prosiłam cię już o to tysiąc razy. To nieczuły drań i poradził sobie z tym na pewno o wiele lepiej niż ty.
- Iza, proszę...
Max nie miał ochoty na kolejny wykład na temat tego jaki to arogancki i podły jest Chris i dlaczego powinien trzymać się od niego jak najdalej. Bolało. Mimo rozstania i mimo złamanego serca, każde słowo Izabelli, nasączone nienawiścią do Christiana bolało tak bardzo, że chwilami miał ochotę powiedzieć jej wprost by zamilkła. Nie zrobił tego jednak nigdy. Po pierwsze dlatego, że i tak odniosłoby to odwrotny od zamierzanego skutek a po drugie dlatego, że potrzebował czasami tych słów. To dzięki nim zaczął przecież myśleć poważniej o odszukaniu szczęścia przy Aleksie. Tylko, że... No właśnie. Jakoś nie długo było mu dane łudzić się, że może być szczęśliwy.
Izabella milczała. Nauczyła się ostatnio, że czasami bardziej pomaga milcząc. Max odetchnął boleśnie i podniósł się z łóżka, wymykając się z objęć przyjaciółki.
- Mam nadzieje, że wieczorem będzie - powiedział dość stanowczo i zarzucił na siebie kurtkę.
Kiedy wyciągał z kieszeni czapkę, na podłogę poleciała niewielka kartka. Zmiętolona, mokra, wyglądająca jak zwykły śmieć. Chłopak podniósł ją i rozłożył na dłoni, głaszcząc starannie by przywrócić jej pierwotny wygląd.
- Czy to jest to o czym myślę? - Izabella stanęła na przeciwko Maxa i przyglądała się uważnie kawałkowi papieru.
- Tak.
- Powiesz mi w końcu co tak ważnego jest w tym liściku?
- To osobiste.
- Od Christiana? - Dziewczyna postanowiła dowiedzieć się w końcu o co chodzi.
- Nie, nie od niego - Max przeleciał wzrokiem po dość krótkiej notatce i złożył starannie list na pół. - To od Xelleta.
Izabella otworzyła usta ze zdziwienia. Była pewna, że list, który dostał Max od Nathaniela był od Christiana.
- Xelleta? Max, czego on od ciebie chciał? Co jest takiego w tym liście, że traktujesz go jak relikwię?
Chłopak popatrzył na przyjaciółkę ze smutkiem i po chwili wahania wyciągnął do niej dłoń z listem. Nie odezwał się jednak. Na jego twarzy ponownie odmalowało się cierpienie a dłonie, po zabraniu przez dziewczynę kartki, wsunęły się do kieszeni kurtki tak głęboko, jak tylko było to możliwe. Dziewczyna otworzyła list i z trudem odczytywała przemoczony tekst.

"Max... nie wierzę, że to piszę, ale na wszelki wypadek wole mieć pewność. Zapewne zauważyłeś kochanego Benjamina, który kręci się po szkole i wszystkich usiłuje zabić? Oczywiście, że zauważyłeś, bo skoro to czytasz to pewnie dawno nie żyje. W każdym bądź razie... Mimo tego, że nigdy Cię nie lubiłem, nie lubię i nie będę lubił - to nie pozwolę żeby stało się cokolwiek Tobie bądź Chrisowi. A skoro nie żyje to... Mam nadzieje, że nie będziesz udawał twardego i jak to rzekomo zapomniałeś o Dienie. Wiem, że go kochasz. I wiem, że on kocha Ciebie, choć nie chce tego przyznać. A jeżeli... Skrzywdzisz go jeszcze bardziej to obiecuję, że wrócę tylko po to żeby skręcić Ci kark.

Uwierz, że potrafię.
Buziaki, od martwego Xelleta!"

Izabella bezradnie opuściła ręce. Najwyraźniej walczyła ze sobą by nie powiedzieć tego o czym właśnie pomyślała. Po chwili podeszła do Maxa, który stał przygarbiony i wpatrzony w brudne deski podłogi.

- Max... - wyszeptała, rzucając list na łóżko i kładąc mu ręce na ramionach. - Wiesz, że cię kocham. Wiesz, że nie stanę nigdy przeciw tobie i nie zrobię świadomie nic, co mogłoby cię skrzywdzić.
Chłopak podniósł wzrok na Izabellę. Jego udręczona mina nie wyglądała ani trochę pocieszająco. Dziewczyna ujęła jego twarz w dłonie i wbiła wzrok w jego oczy.
- To co teraz powiem nie wynika z zazdrości czy niechęci jaką czuję do Diena - kontynuowała. - Nie pozwól się zmanipulować. Wystarczająco się już przez nich nacierpiałeś. Gdyby Chris naprawdę cię kochał, nie pozwoliłby na to, żeby Logan wtargnął między was.
Maxymillian otworzył usta by coś powiedzieć ale Izabella zamknęła mu je palcem.
- Daj mi skończyć, zanim zaczniesz mi udowadniać, że nie mam racji - Dziewczyna miała tak zaciętą minę, że wolał nie protestować. - Ja wiem, kochasz go i pewnie będzie tak do końca życia. Tylko odpowiedz sobie na pytanie, czy on na to zasługuje. Czy on jest wart tego, by dostać twoją miłość? Ja uważam, że nie. Ty, oczywiście, zrobisz jak będziesz chciał. Ja proszę cię jedynie o to, żebyś pomyślał zanim zaczniesz szukać z nim kontaktu, bo tak naprawdę wasze spotkanie, jakkolwiek by się nie skończyło, przysporzy ci jedynie bólu.
Zamilkła. Zacisnęła dłonie w pięści i cofnęła się o krok. Jeśli miał zamiar wyjść, to ona nie miała ochoty stać mu teraz na drodze. Powiedziała co chciała i wystarczy. Decyzja i tak należy do niego. Chłopak wyminął Izabellę i zatrzymał się dopiero przy drzwiach.
- Muszę wyjść - powiedział krótko i oschle. - Muszę się przejść przed pogrzebem bo zwariuję.
- A właśnie! - Nagle przypomniała sonie po co właściwie tu przyszła. Podeszła szybko do drzwi i stanęła twarzą w twarz z Maxem. - Nie będzie mnie na nim. Muszę pojechać do domu. Wrócę dopiero za tydzień.
Spuściła głowę i wpatrzyła się we własne buty. Nie chciała go zostawiać właśnie dzisiaj ale nie była w stanie nic na to poradzić.
- Szkoda - jęknął żałośnie i objął Izabelę przytulając ją do siebie. - Będę tam zupełnie sam.
Oczy chłopaka zaszkliły się kiedy zrozumiał, że zostanie sam. Miał nadzieję, że chociaż ona będzie przy nim nad grobem Aleksandry. Że choć Izabella uściśnie jego dłoń i pozwoli mu pozostać w świecie realnym i nie da mu się ponieść w odmęty rozpaczy.
- Max, nie będziesz sam - wyszeptała, wtulona w niego. - Będzie cała szkoła. Będzie tyle ludzi, że nawet nie zauważysz mojej nieobecności.
Wiedziała doskonale o co mu chodzi. Bolało ją to równie mocno jak jego. Zdawała sobie doskonale sprawę z tego, że choćby na pogrzebie zabrało się całe miasteczko, to on i tak będzie się czuł samotny.
- W takim razie nie idę na spacer - zadecydował nagle. - Chodź, odprowadzę cię. Przynajmniej jeszcze chwilę będę miał z kim pogadać.

Miłość wymaga wyrzeczeń. 21.

- Tylko szybko wracaj. - Aleksandra wspięła się na palce i cmoknęła Maxa w policzek. - Bo ja już tęsknię.
Chłopak skwitował słowa dziewczyny promiennym uśmiechem i wyszedł. Nie chciało mu się jak diabli ale kiedyś musiał to zrobić. Musiał porozmawiać z dyrekcją na temat zajścia w podziemiach. Miał się zgłosić wczoraj ale nie chciał zostawiać Aleksy samej. Tym bardziej, że miała gorszy dzień. W nocy dręczyły ją koszmary. Płakała przez sen i miotała się niespokojnie. Przez pół nocy nie wypuszczał jej z objęć, tuląc czule i mrucząc kołysanki. W ciągu dnia też nie było dobrze. Wydawała się zdenerwowana i zalękniona. Chłopak zrezygnował więc z wyprawy do zagrody stworzeń w lesie, gdzie zawsze można było spotkać panią dyrektor Momente.
Zdecydował się na to dopiero dziś wieczorem a i to robił bardzo niechętnie. Wsunął ręce w kieszenie i garbiąc się nieco wyszedł z zamku, kierując się do lasu.

Zaraz po wyjściu Maxa z pokoju, Aleksandra wyjęła z szuflady list, który napisała dzień wcześniej i przywiązała do nóżki swojego gołębia pocztowego. Ucałowała zwierzę czule w łebek.
- Leć do Nathaniela - wyszeptała czule i wypuściła ptaka z uśmiechem przez okno i patrzyła przez chwilę jak odlatuje.
Wiedziała, że za chwilę przesyłka będzie u celu. Teraz pozostało jej tylko poczekać na przybycie Benjamina.
Nie musiała czekać długo. Dokładnie po tym jak Max opuścił mury szkoły, przez jeszcze nie zamknięte do końca drzwi, wśliznął się bezszelestnie Logan. A dokładniej wampir, który wyglądał dokładnie jak on. Wpłynął lekko po schodach i zapukał do drzwi Aleksandry.
Dziewczyna otworzyła je z szerokim uśmiechem, błędnie przekonana iż to Max o czymś zapomniał.
- Benjamin? - Powitała, lekko zdziwiona, gościa. - Miło cię widzieć, wejdź.
Spodziewała się szybkiej reakcji ale żeby aż tak szybkiej. Otworzyła szarzej drzwi i przeszła na bok by wpuścić przybysza.
- Miło? - Odparł mężczyzna, wchodząc do środka. - To się jeszcze okaże czy będzie miło, prawda?
- Z mojej strony nie spodziewaj się zbytniej uprzejmości. Wiem po co przyszedłeś.
- Tak? No cóż, chęć napicia się herbaty w pięknym towarzystwie zawsze była dla mnie kusząca.
- Nie żartuj sobie. Nie mam na to ani chęci ani nastroju.
Dziewczyna przeszła do salonu i stanęła przy kominku. Nie uśmiechała się już. Jej mina wskazywała na to, że jest skoncentrowana i zdecydowana. Miała ułożony w głowie precyzyjny plan i musiała go zrealizować. Wampir rozejrzał się uważniej po pokoju dziewczyny i zmarszczył nos niezadowolony z zapachu jaki tu królował. Podszedł do gospodyni na wyciągnięcie ręki i zmierzył ją dokładnie od stóp aż po czubek głowy.
- Rzadko kiedy żartuję, Aleksandro. A do ciebie przyszedłem w jednej sprawie. I tylko po załatwieniu jej tak jak tego chcę wyjdę z tego pokoju.
- Wiem po co tu jesteś i ułatwię ci to.
- A czy ja proszę o ułatwianie? Lubię jak stawiacie opór. - Na twarzy wampira wykwitł podły uśmiech.
- Nie licz na to. Jesteś kretynem jeśli myślisz, że będę walczyła. Jesteś dla mnie nikim i nie mam zamiaru dawać ci satysfakcji.
Odchyliła głowę na bok i odgarnęła włosy by odsłonić szyję przed Benjaminem. Jej jasna skóra zalśniła a wraz z nią rozświetlił się też medalion na szyi dziewczyny. Rubinowe oczy lwa rozproszyły po pokoju drobniutkie czerwone iskierki. Wampir ujął naszyjnik w dłoń i spojrzał na twarz przyszłej ofiary.
- Niebrzydkie cacko. Pamiątka po kolejnym podboju? - zaszydził.
- Nie twój interes - warknęła Aleksandra i sprawnie odpięła naszyjnik, zaciskając go w dłoni. - Nie przyszedłeś tu oglądać biżuterii tylko nasycić się moją krwią.
Benjamin wykrzywił twarz w grymasie niezadowolenia. Nie lubił jak ktoś poddawał się bez walki a jeszcze mniej jak ofiara się go nie bała. Uchwycił ze złością zaciśniętą na medalionie dłoń dziewczyny i podniósł do góry. Ucałował ją delikatnie i wpatrzył się w oczy dziewczyny.
- Nie jest stary - wyszeptał. - Dostałaś go niedawno. Nie jest pamiątką a prezentem od jakiejś biednej zakochanej duszyczki.
- Nie twój interes - powtórzyła dziewczyna z naciskiem wyszarpując dłoń z jego uścisku. - Przyszedłeś mnie zabić to zrób to. Niedobrze mi się robi kiedy na ciebie patrzę a jeszcze gorzej kiedy cie słucham. Jesteś na dnie. Na dnie istnienia. Nie jesteś nikomu potrzebny a takich jak ty powinno się dusić zaraz po urodzeniu.
Benjamin spojrzał na nią z wściekłością. Oczy mu zalśniły a ręce zacisnęły się na ramionach dziewczyny. Nie chciał już dłużnej odwlekać tego po co się tu zjawił. Miał dość tej bezczelnej pannicy. Pochylił się nad jej obnażoną szyją i wbił kły w tętnicę.

Maxymillian wszedł pomiędzy drzewa, z ulgą stwierdzając, że wieje tu o wiele mniej niż na błoniach. Z jego twarzy nie znikał delikatny uśmiech a serce wystukiwało radośnie rytm narastającego uczucia. Było mu dobrze przy Aleksandrze. Ta dziewczyna sprawiała, że żegnał się dzielnie z przeszłością i zaczynał coraz śmielej spoglądać w przyszłość. Ich wspólną przyszłość. Była dla niego wybawieniem.

W lesie panował mrok. Nie można było się temu dziwić, skoro był listopad i obecnie dzień się kończył a niebo pokrywały gęste chmury. Maxymillian wytężał wzrok by nie paść ofiarą jakiejś podstępnej gałęzi lub kamienia. Odpędził niechętnie od siebie myśli o Aleksie i skupił całą uwagę na swoim bezpieczeństwie podczas przeprawy przez las. Z oddali dochodziły do niego ciche pomruki leśnych stworzeń i trzaski łamanych przez nie gałęzi. Nic nadzwyczajnego. Przemierzał te ścieżki już tyle razy, że potrafił rozpoznać kiedy w lesie panuje zwykły szum a kiedy zwierzęta się czegoś boją.
Przeszedł jakieś dziesięć metrów i zatrzymał się nagle. Do jego uszu dotarł bowiem dość niezwykły jak na te okolice dźwięk. Ktoś przedzierał się nerwowo przez zarośla i miotał pod nosem przekleństwa. Tylko kto? Max zszedł ze ścieżki i prześliznął się sprawnie między małymi sosenkami. Już po chwili podszedł na tyle blisko do złoszczącego się na okoliczności przyrody człowieka, by móc rozpoznać w nim Xelleta. W momencie kiedy zdecydował się, że postara się wrócić na ścieżkę pozostając niezauważonym, Xellet odwrócił się do niego i ich spojrzenia skrzyżowały. Nastała chwila bezruchu. Ani Max, ani Logan nie poruszyli się przez chwilę nawet trochę. Las nagle ucichł, jakby zareagował na ich spotkanie. Miażdżyli się spojrzeniami przez dobre dwie minuty. Max poczuł się jak zahipnotyzowany i w zwolnionym tempie obserwował jak znika świat, jaki ich otaczał a pozostaje tylko on, Logan i ich wpatrzone w siebie na wzajem oczy. Nagle jedna z rąk Logana zacisnęła się na kurtce Maxa na jego klatce piersiowej. Xellet zrobił to tak szybko, że Max nawet nie zdążył zareagować. Dopiero kiedy przeleciał przez ścieżkę i zatrzymał się plecami na pniu, dotarła do niego brutalna prawda. To nie był Xellet. To był ten sam wampir, który zaatakował go jakiś czas temu. Wujek Xelleta, Benjamin, który wygląda jak klon chłopaka. Maxymillian zrozumiał, że nie ma żartów. Miał ochotę osunąć się na ziemie, tak jak domagały się tego jego uginające się nogi, lecz zebrał się w sobie i uskoczył za kolejne drzewo. Nie miał szans w walce z wampirem. Jedyne wyjście to wiać. Niestety, Benjamin był szybszy. Pojawił się nagle przed Maxem i obiema rękami chwycił go za kurtkę, ciskając nim z impetem o drzewo i przyciskając go do niego z ogromną siłą. Max usłyszał jak chrupnęło jedno z jego żeber. Zaczynało mu brakować powietrza, gdyż wampir miażdżył mu klatkę piersiową, pilnując by ten mu się tym razem nie wywinął.
- Jak miło znów cię poczuć - syknął krwiopijca w ucho Maxa, zaciągając się jego zapachem. - Szkoda tylko, że jedzie od ciebie perfumami tej ruskiej dziwki.
Aleksa! Myśli chłopaka poszybowały w kierunku Aleksandry. Nie! Tylko nie ona! Byleby tylko nic jej się nie stało.
Usta wampira znalazły się tak blisko szyi Maxa iż chłopak czuł na niej łaskotanie przy każdym wypowiadanym przez oprawcę słowie. Jak tylko mógł, starał się odchylić by nie pozwolić krwiopijcy na ukąszenie.
- Krzycz - wyszeptał oprawca. - Krzycz! Chcę nie tylko wiedzieć i czuć jak bardzo się boisz. Chcę to też usłyszeć.
Wampir obnażył w wrednym i pełnym wyższości uśmiechu kły i przejechał swoim ostrym jak brzytwa paznokciem po szyi Maxa. Na rysie pojawiły się maleńkie kropelki krwi. Wampirowi oczy zalśniły w ciemnościach a uśmiech poszerzył mu się jeszcze bardziej.
- Nie udawaj, że boisz się mnie mniej niż ona. Wiem jak słodko potraficie błagać o życie - Paznokieć wampira rysował na skórze chłopaka kolejne szramy. - Ona nie chciała dać mi tej satysfakcji. Nie bądź tak samo głupi, Max. Mogę zabić cię w każdej chwili. Gdybym chciał, już leżałbyś tu martwy. Co to jednak za zabawa, kiedy tylko ja mam z tego profity?
Tnący skórę paznokieć wjechał na policzek chłopaka. Zapiekło. Jednak Max nie kodował teraz ani bólu ani nadciągającej śmierci. Jego umysłem zawładnął strach o Aleksę i z podświadomości zaczynała przedzierać się przerażająca myśl. Aleksandra nie żyje. Zostawił ją samą a ona teraz nie żyje. Jakim idiotą trzeba być, by zostawić kobietę samą i narazić ją na takie niebezpieczeństwo? Jakim człowiekiem trzeba być, by nie zdołać obronić kobiety, która pozwala wrócić do życia? Jakim? Wystarczy być po prostu Maxymillianem Ruthenbergiem. Kiedy śmierć Aleksandry rozgościła się na dobre w umyśle chłopaka, odebrała mu ostatnie chęci do obrony. Zrezygnowany opuścił bezwładnie ręce i odchylił głowę odsłaniając przed wampirem szyję.
- Skończ już z tym - warknął do oprawcy. - Wbij te swoje parszywe kły i skończ z tą zabawą. Nie będę cię błagał o życie. Nie w tym wcieleniu.
Wampir uchwycił Maxa jedną ręką w żelaznym uścisku dłoni za policzki i warknął, krzywiąc się z niezadowolenia.
- Jak chcesz. Mnie to właściwie...
Maxymillian poczuł jak jakaś siła odrzuca wampira w bok. "Nathaniel" - zaświtało w jego umyśle. Ostatnio to właśnie on go uratował, więc teraz... Wzrok chłopaka powędrował w stronę wybawcy a serce na jego widok zastygło. To nie był Nathaniel. Z cienia wyłoniła się rosła sylwetka Christiana. Jego czekoladowe oczy płonęły złością a dłoń pozostawała wycelowana w krwiopijcę. Max osunął się bez sił na ziemię.
- Chcesz się z kimś zmierzyć, to zrób to ze mną - rozległ się głos Christiana.
W kierunku wampira poszybowało kolejne zaklęcie. Pijawka odbiła się od drzewa i osunęła na kolana zamroczona. Nie trwało to jednak zbyt długo. Po chwili wampir podniósł się i wbijając mordercze spojrzenie w Chrisa uniósł dłoń.
- Po co się wtrącasz? - Warknął do Christiana, ruszając błyskawicznie w jego stronę.
Całą swoją uwagę skupił na obserwacji chłopaka i wsłuchiwaniu się w jego oddech i rytm jego serca. Dzięki temu mógł z łatwością odgadnąć jakie ten ma zamiary. Najmniejsza zmiana w rytmie serca chłopaka, lub powstrzymanie się od kolejnego oddechu ostrzegała wampira przed możliwością zaatakowania go. Miał przewagę i cieszyło go to na tyle, by na jego twarzy ukazał się drwiący uśmiech wyższości nad zwykłym ludzkim istnieniem, które było na tyle głupie, by chcieć się z nim zmierzyć. Christian wiedział doskonale jaką siłę posiada jego przeciwnik. Zdawał też sobie sprawę z tego, że marne ma z nim szanse, nie kontrolując swoich emocji. Tylko, że kontrola w chwili zagrożenia nie była praktycznie w ogóle możliwa. Postanowił zadziałać z zaskoczenia. Musiał w jakiś sposób odwrócić uwagę wampira od wczuwania się w jego stan emocjonalny. Musiał zrobić coś, co zdoła na tyle zdekoncentrować przeciwnika, by miał szanse na kolejny atak.
- Nie mam zamiaru stać i przyglądać się bezczynnie jak podnosisz sobie samoocenę w walce z przeciwnikiem, który nie ma najmniejszej szansy na obronę - Christian cedził słowo po słowie, podchodząc do wampira coraz bliżej.
- Jesteś śmieszny. Myślisz, że ty masz jakiekolwiek szanse? Myślisz, że mnie znasz? - Oczy Benjamina płonęły coraz bardziej.
- Myślę, że znam cię o wiele lepiej niż Max.
- Dobre - warknął wampir.
- Masz ochotę się przekonać?
- Ja zawsze mam ochotę na dobrą zabawę. A walcząca ofiara to dla mnie najpiękniejsze co może mnie spotkać. A walcząca i błagająca na koniec o litość...Mmm... To bajka dla mojej udręczonej duszy - Na twarzy wampira wykwitł uśmiech pełen rozkoszy.
Maxymillian skrzywił się na ten widok, bo obnażone zęby krwiopijcy przyprawiły go raczej o mdłości niż o chęć wczucia się w rozkosz, jaką odczuwał ten błąd genetyczny podczas mordowania kolejnych ofiar. Podniósł się wolno z ziemi i przeleciał w pamięci wszystkie zaklęcia jakie poznał. Nie miał zamiaru siedzieć i przyglądać się jak Chris walczy samotnie z napastnikiem. I choć na razie nie wyglądało na to by miała rozgorzeć jakakolwiek walka, wolał być przygotowanym.
- Jesteś chory psychicznie - powiedział dość spokojnie Christian. - Nie wiem czy w przypadku wampirów jest to możliwe, ale ty na sto procent nie jesteś normalny.
Benjamin roześmiał się głośno odrzucając głowę w tył i spoglądając w czarne niebo. Jego śmiech brzmiał tak potwornie, że po ciele Maxa przebiegły ciarki grozy. Poczuł się przez chwile jak bohater jakiegoś taniego horroru, w którym, aby mógł on się zakończyć, muszą zginać wszyscy, którzy są jego uczestnikami. Echo śmiechu wampira odbijało się kolejno od leśnych drzew. Tuż za plecami Maxymilliana w popłochu poderwało się do lotu stado jakiś ptaków a zwierzyna leśna czmychnęła jak najdalej od źródła tego potwornego dźwięku. Max zacisnął pięści i wbił wzrok w Benjamina. Natomiast Christian, zauważywszy iż wampira jest na tyle rozbawiony by stracić na chwilę kontrolę nad sytuacją, wyrzucił z impetem przed siebie dłoń i wykrzyknął zaklęcie odrzucenia. Zdezorientowany wampir przeleciał kawałek w tył, zatrzymując się ponownie na jednym z drzew i osuwając na kolana. Christian przykucnął w wykroku i, chcąc wykorzystać zamroczenie przeciwnika, wystrzelił do niego z zaklęcia magicznego ognia. Wiedział, że tylko płomienie pomogą mu w pokonaniu wampira. Max uniósł dłoń i, wywinąwszy nią zgrabnie, otworzył usta by zawtórować Chrisowi. Dwa identyczne zaklęcia to nie to co jedno. A teraz potrzebna im największa moc jaką dysponowali.
Niestety. Zaklęcie Chrisa trafiło w drzewo, tworząc z niego ogromną pochodnię. Tym razem wampir okazał się szybszy niż przewidywali. Błyskawicznie znalazł się za Maxymillianem. Zasłonił się nim jak tarczą, obejmując go jedną ręką w pasie i trzymając przy jego krtani swoje ostre pazury. Krwiopijca posłał toksyczny uśmiech Christianowi.
- Zastanów się, czy jego śmierć jest warta twojego poświęcenia - warknął przez zęby do chłopaka. Oczy znów zapłonęły mu wściekłością i chęcią mordu.
- Puść go!
- Śmiesz mi grozić? Jesteś nikim. Słabym, nic nie wartym człowieczkiem, który za chwilę straci życie a ja posilę się jego krwią i rozkoszą strachu.
- Powiedziałem, żebyś go puścił - Chris akcentował z naciskiem każde słowo a jego oczy wbijały piorunujące spojrzenie w świecące oczy wampira.
- Christianie - powiedział przesłodzonym głosem Benjamin. Trzymał w żelaznym uścisku Maxa i teraz przymrużył oczy jakby w ekstazie i przejechał swoim lodowatym policzkiem po policzku chłopaka, uśmiechając się wrednie. - Czyżbyś nie potrafił zadecydować co w twoim życiu zasługuje na prawdziwe poświęcenie a co jest jedynie ulotną chwilą zapomnienia.
Maxymillian zadrżał widząc grymas bólu na twarzy Christiana. Był wściekły na siebie za to, że wpakował się w to gówno i za to, że teraz i Chris pakuje się w to przez niego.
- Puść.... Go! - Christian zdawał się kipieć z wściekłości. Ręce mu się trzęsły a usta zbielały od siły z jaką je zaciskał.
Wampir uśmiechnął się z satysfakcją. Podobała mu się ta złość chłopaka. Chłonął jego wściekłość niczym najcenniejszy narkotyk i nie miał zamiaru przestać. Palce, które znajdowały się na krtani Maxa zsunęły się teraz na jego pierś. Dłoń na brzuchu rozpostarła się i przylgnęła ściśle do ciała chłopaka, przyciągając go do Benjamina.
- Oj, Kocie... - Zacmokał z dezaprobatą krwiopijca. - Widzę, że nie do końca ta zabawka przestała cię interesować. Widzę, że wciąż nie jest on dla ciebie zapomnianym kawałkiem historii z twojego życia.
Christian spojrzał na Maxa i na jego twarzy wymalowała się kolejna fala bólu. Zrobił krok w stronę oprawcy ale powstrzymały go słowa chłopaka.
- Nie podchodź. Nie pakuj się w to.
- Tak, Christian, nie podchodź - zaćwierkał Benjamin naśladując z ironią głos Maxymilliana. - Nie przeszkadzaj nam w zabawie. Jest tak miło a ty chcesz nam to odebrać?
Dłoń wampira zsunęła się na sam skraj koszulki chłopaka i po chwili wsunęła się pod nią. Max poczuł lodowate palce na skórze i poruszył się aby spróbować wyswobodzić się z uścisku. Niestety, jego wysiłki tylko podsyciły satysfakcję Benjamina z tego iż ma nad nim taką przewagę.
- Nie chciałeś krzyczeć ze strachu to może będziesz krzyczał z rozkoszy?
Wampir wyszeptał do Maxa dość głośno. Nie patrzył jednak na niego. Jego płonące oczy spoczęły na Christianie, który zdawał się wręcz kipieć z wściekłości. Wampir wystawił język i przejechał nim po obojczyku Maxymilliana, wspiął się na policzek a następnie, przymykając oczy z udawaną rozkoszą, zaciągnął się głośno zapachem chłopaka i ucałował go w skroń. Max jęknął z obrzydzeniem. Christian miał dość. W jednym susie znalazł się na tyle blisko by zamachnąć się i z całej siły jaką w sobie znalazł uderzyć zaciśniętą pięścią Benjamina w twarz. Wampir był tak zajęty dręczeniem Maxa, że nie zdołał się zorientować co się stało, kiedy siła uderzenia Christiana spowodowała iż cofnął się o krok do tyłu. Chris złapał Maxa za ramie i odciągnął za siebie. Równocześnie wykonał kolejny krok w stronę krwiopijcy i wysyczał do niego przez zaciśnięte zęby.
- Nikt nigdy nie będzie krzywdził ludzi, których kocham. Nikt! Rozumiesz?!
- Tyyy... - Benjamin pochylił lekko głowę i spojrzał wojowniczo na ludzi przed sobą. - Koniec zabawy. Mam was dość! - Ryknął. W sekundę znalazł się tuż przed Christianem, trzymając go za ramiona.
- Masz rację - usłyszeli spokojny głos zza pleców wampira. - Koniec zabawy. Pora spojrzeć prawdzie w oczy.
Benjamin wypuścił z rąk ramiona Chrisa i odwrócił się wolno w stronę głosu. Maxa zamurowało. Na tle płonącego drzewa stał Xellet. Ten prawdziwy Xellet. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. Skrzyżował ręce na piersi i wpatrzył się w swojego wujka intensywnie. Benjamin podparł się rękoma pod boki i zacmokał kilka razy.
- No, no, no... - zadrwił podchodząc do chłopaka. - Kogo my tu mamy? Rycerz bez lśniącej zbroi.
- Xellet, nie - zaprotestował Chris, podchodząc do przyjaciela i stając pomiędzy nim a wampirem.
- Odejdź, Chris - poprosił Logan. - Odejdź i nie wtrącaj się w to - Słowa Xelleta były nad wyraz spokojne a twarz pozostawała kamienna. - Wracam właśnie od Aleksandry. Widziałem co ten psychopata jej zrobił i nie mam zamiaru stać i przyglądać się bezczynnie jak ludzie giną za mnie. Nie tym razem, Chris.
- Nie bądź głupi, jest nas teraz...
Uniesiona dłoń Xelleta skutecznie powstrzymała Chrisa od dalszych wywodów. Zamilkł ale nie ruszył się z miejsca. Nie długo jednak tam stał. Znudzony czekaniem Benjamin, szybkim i zdecydowanym ruchem, cisnął Christianem z ogromną siłą w Maxa. Obaj zostali z impetem ciśnięci o drzewa i osunęli się na poszycie, tracąc na chwilę przytomność. Wampirowi najwyraźniej zupełnie przeszła ochota na zabawę. Chwycił swoją lodowatą dłonią Xelleta za gardło.
- Zginiesz...- warknął.
- Wiem. Właśnie po to tu jestem - Spokój Logana powalał.
- Nie będę miał dla ciebie litości tylko dlatego, że jesteśmy z jednej rodziny.
- Nie musisz. Nie mam zamiaru walczyć. Przyszedłem tu by oddać swoje życie za życie innych - Xellet odchylił głowę obnażając przed wampirem szyję. - Gryź. Tylko najpierw obiecaj mi, że nic się im nie stanie po mojej śmierci.
Benjamin uśmiechnął się z satysfakcją i pogładził kciukiem napiętą skórę na szyi chłopaka.
- Jasne. Zabicie tej małej i pozbycie się z tego świata ciebie, wystarczy mi w zupełności.
Kłamał. Robił to tak nieudolnie, że nawet odzyskujący właśnie świadomość Max doskonale rozpoznał, że jego słowa są kłamstwem. Niestety, Xellet zdawał się tego nie zauważać lub nie zwracać na to uwagi. Maxymillian potrząsnął energicznie Christianem a kiedy ten otworzył oczy wskazał dłonią na Loganów.
- On ma zamiar poświęcić swoje...
W tym właśnie momencie kły wampira zatopiły się w gładkiej szyi Xelleta. Na twarzy chłopaka wymalował się grymas cierpienia ale nie bronił się. Christian zerwał się błyskawicznie z ziemi i w kilku szybkich krokach, z głośnym "NIE!", znalazł się za plecami wampira. Zaraz za nim pojawił się tam również Max. Niestety, kiedy Chris chwycił Benjamina za ramiona by odciągnąć go od Xelleta, krwiopijca oderwał usta od szyi ofiary i zawył niemiłosiernie, unosząc oczy ku niebu. Zanim jeszcze echo jego krzyku ucichło, została po nim jedynie sterta popiołu. Zszokowany Chris rozpostarł palce wysypując z dłoni resztki popiołu i z niedowierzaniem patrzył jak kolana Xelleta uginają się a on upada na ziemię bezwładnie. Maxymillian opadł na kolana tuż przy głowie Logana i uniósł mu ją, kładąc sobie na nogach.
- Xellet? - wyszeptał do chłopaka. - Xellet, proszę...
Ręce Maxa drżały ze zdenerwowania, kiedy próbował uciskiem powstrzymać krwawienie z szyi chłopaka. Szklistym wzrokiem spojrzał na Christiana, który właśnie opadł na kolana tuż przy nim. Xellet uśmiechnął się niewyraźnie i odszukał dłoń Chrisa, zamykając ją w uścisku własnych dłoni.
- Przepraszam - wyszeptał cicho. - To było jedyne wyjście. - Logan odkaszlnął z wysiłkiem i zamknął oczy. - Kocham cię, wiesz... - Rozległ się kolejny słaby szept. - Wybacz.
Oczy Xelleta nie otworzyły się już. Jego klatka piersiowa uniosła się a kiedy opadła, Logan wydał z siebie ostatnie tchnienie. Christian pochylił się nad chłopakiem i wsparł czoło o jego pierś bez słowa. Trwał tak przez kilka minut podczas, których Maxymillian czuł jak w jego ciele i umyśle tworzy się pustka. Patrzył na zamknięte oczy Logana i powoli docierało do niego, że ten drobny chłopak, którego głowa spoczywa na jego kolanach nie żyje. Że oddał życie za to, by oni byli bezpieczni. Po dłuższej chwili, Chris podniósł się i z lekkością wziął na ręce martwe ciało Logana.
- Wracaj do Aleksy - powiedział beznamiętnie do Maxa i odszedł wgłąb lasu.

Miłość wymaga wyrzeczeń. 20.

Zimny wiatr zwiastował niedługie nadejście zimy. Niestety, poza wiatrem, od czasu do czasu zacinał też drobny deszcz. Maxymillian nie przejął się jednak pogodą. Bardziej interesowało go to, co dzieje się z nim. Po niedawnej wyprawie w podziemia zrozumiał jak wiele znaczy obecność innego człowieka. Gdyby znalazł się w tych korytarzach sam nie miałby szans na wydostanie się z nich. Zresztą tak jak i pozostali. Na szczęście byli tam całą grupą i potrafili współdziałać. Na szczęście też, okazało się, że obaj panowie Salvatore, po zapadnięciu się pod ziemię, zostali bezpiecznie przeniesieni do skrzydła szpitalnego i już następnego dnia wrócili do życia szkoły.
A teraz Max musiał przestać rozpamiętywać dawne urazy i nieudane związki. Zrozumiał, że najwyższa pora wziąć się w garść i podjąć w końcu jakąś decyzję. Zdecydował o zaprzestaniu walki z samym sobą, lecz nadal dręczyło go tysiące pytań. Dlaczego Aleksa wkradła się tak łatwo w jego myśli? Dlaczego nie potrafił o niej zapomnieć? Może dlatego, że trafiła na taki moment, kiedy potrzebny był mu ktoś do towarzystwa? Ktoś poza rozweselającą go za wszelką cenę Izabellą. Faktem było, że od kilku dni spędzali razem prawie każdy wieczór i każdą noc. Śpiąc z Aleksą w jednym łóżku uczył się od nowa co znaczy bliskość drugiej osoby. Fizycznie nie łączyło ich nic, poza namiętnymi pocałunkami i przytulaniem, lecz psychicznie uzależniał się od niej coraz bardziej.
Westchnął głęboko i sprawdził kolejny raz, czy ma w kieszeni to, po co wybrał się do miasteczka. Uśmiechnął się do siebie i ruszył dziarsko dalej. Nie miał już daleko.
Kiedy stanął przed drzwiami do pokoju dziewczyny nasłuchiwał przez chwilę. Niestety, nic nie usłyszał więc albo Aleksandra wyszła albo była czymś zajęta. Zapukał delikatnie i nasłuchiwał. Jeśli jej nie będzie to poczeka. Mało to razy siedział gdzie popadło? Drzwi po chwili uchyliły się lekko i stanęła w nich rozpromieniona, ale nie wybuchowo radosna Aleksa. Dzisiaj wyjątkowo miała na sobie sukienkę w krwistym kolorze, wstążki zaś oraz buty odcinały się matową czernią od jej jasnej skóry. Na czerwone usta miała nałożony błyszczyk - zupełnie, jakby się gdzieś wybierała. Przez chwilę tylko przyglądała się Maxowi z przymrużonymi oczyma, po czym odsunęła się od drzwi i wpuściła go do środka.
- Widzę, że byłeś w miasteczku - mruknęła, przeciągając się solidnie. - Pokażesz mi co ciekawego kupiłeś? - Spytała, zaglądając mu zachłannie przez ramię kiedy ją mijał.
- Czy ty zawsze wszystko wiesz? - Uśmiechnął się do dziewczyny i odwracając się do niej przodem, schował pudełeczko za plecy. - To niespodzianka. Choć w sumie byłaby nią gdyby nie było cię w domu. Mogę zdjąć kurtkę zanim ci pokażę? Czy doczekać się nie możesz?
Najdziwniejsze w całej sytuacji było to, że Max uśmiechał się tak radośnie, jak nie uśmiechał się od bardzo dawna. Nachylił się do Aleksandry i cmoknął ją delikatnie w policzek.
- Dzień dobry śpiochu. Jak tam sny? Nie spałaś spokojnie jak niemowlę więc podejrzewam, że coś ci się śniło.
Przeszedł do stolika na kawę i położył tam pudełeczko, zdejmując z siebie kurtkę.
- Hm. Nie wiem co mi się śniło, ale z pewnością było to coś przyjemnego, bo wstałam wypoczęta, jak nigdy - odparła delikatnie, nadal zerkając na pakunek. W myślach już miała nawet pierścionek zaręczynowy, ale bardzo szybko wyrzuciła z siebie takie absurdalne myśli. - Możesz się rozebrać, najlepiej do naga. Oczywiście, to taki żarcik. Rozbierz się, a ja ci dam coś do picia.
Podskoczyła radośnie na jednej nodze i lekkim krokiem skierowała się do barku, by przygotować im jakiś napój, coś dobrego. W końcu zdecydowała się na likier kokosowy, do którego dolała sporo mleka, by nie był gęsty. Wrzuciła kilka truskawek - nie pytajcie skąd je miała - a wszystko to dokładnie pomieszała i wsadziła słomki.
Max w międzyczasie wrzucił kurtkę w jakiś ciemny kąt i porywając niespodziankę ze stolika usiadł wygodnie na kanapie. Uśmiech nie znikał z jego twarzy a oczy bacznie obserwowały dziewczynę. Zanim poszedł do miasteczka, wstąpił jeszcze do domku gajowego i przebrał się w świeże ciuchy. Miał dość dobry humor więc koszulka wyjątkowo nie była czarna lecz brązowa z miodowym misiem na przodzie. Prezent od bardzo dowcipnej siostry, ale uwielbiał ją chwilami. Odpakował pudełeczko a papier wrzucił do kominka. Zrzucił nawet z nóg buty, więc podkulił nogi i usiadł w samym rogu kanapy czekając na powrót gospodyni.
Aleksa wróciła chwilę później z nieziemsko pachnącymi kubkami. Sama mogła to pić w zastraszająco dużych ilościach, więc podejrzewała, że i tak będzie musiała zrobić jeszcze więcej. Postawiła tacę na stoliku i zacierając ręce, obeszła go by usiąść na kanapie obok Maxa. Zamrugała ślicznie oczami i otarła się, mrucząc prosząco, jak kociak.
- Co tam dla mnie, hm? - spytała, wpatrując się w niego, a na jej buźce drgał lekki tajemniczy uśmieszek.
Max z radością powitał powrót Aleksy. Przestudiował kolejny raz wzrokiem jej postać i poprawił się odrobinę by było mu jeszcze wygodniej.
- Jesteś niecierpliwa, wiesz? - Uśmiechnął się do dziewczyny i pogłaskał ją czule po policzku. - Tak, to co mam jest dla ciebie za to, co dla mnie robisz. To i tak zbyt mało ale... Muszę poczekać na przypływ gotówki. Wtedy dopiero będę w stanie należycie wyrazić swoją wdzięczność. - Położył pudełeczko na kolanach i uśmiechnął się do niej słodko. - Siadaj grzecznie i zamknij oczy. - Poprosił.
Z uśmiechem zauważył, że wzdrygnęła się z podniecenia i posłusznie zamknęła powieki. Poprawiła się jeszcze siadając na kolanach, przodem do niego. Max przez chwilę muskał wzrokiem twarz Aleksandry. Uśmiechnął się pod nosem zdziwiony jak posłuszna potrafi być, kiedy bardzo czegoś chce. Po chwili wyjął z pudełeczka to co skrywało. Wyrzucił puste opakowanie na podłogę i pochylił się w stronę dziewczyny. Jego dłonie powędrowały z obu stron, na kark Aleksy. Po sekundzie, wstążka z szyi dziewczyny spoczęła na podłodze a ona na skórze mogła poczuć chłodny dotyk aksamitu. Chłopak zgrabnie zapiął naszyjnik i przesunął dłonie wzdłuż tasiemki, zatrzymując się na medalionie. Była to srebrzysta głowa lwa z rubinowymi oczami i pozłacanymi pasmami grzywy. Medalion można było otworzyć a wstęga, na której był zawieszony, przylegała do skóry dziewczyny dokładnie w miejscu blizny, zakrywając ją przed spojrzeniami gapiów.
- Mam nadzieję, że ci się spodoba - wyszeptał, patrząc na jej zamknięte oczy i pocałował ją delikatnie w jedną z powiek. - Dziękuję.
Aleksandra dotknęła lekko palcami nowego nabytku i uśmiechnęła się nabierając powietrza. Nie żeby jej się nie podobało, ale zapewne wydał na nią majątek, znaczy na to cudo. Przysunęła się do Maxa i objęła go za szyję, mocno do siebie przytulając, po czym odchyliła głowę i spojrzała mu w oczy.
- Nie musiałeś, naprawdę - szepnęła, nadal słodko się uśmiechając.
W końcu przylgnęła ustami do jego ust, pieszcząc je i całując z pasją. Poddał się pocałunkowi ale dręczyło go przeczucie, że nie do końca trafił w gust dziewczyny. Nie znał jej przecież aż tak. Aleksandra wślizgnęła się na jego kolana, siadając na nich okrakiem. Powodując tym samym, że wszystkie jego zmysły skupiły się właśnie na tym, że ona jest tuż obok. Tak blisko jak tego chciał i tak słodka jak zapamiętał. Sięgnął dłonią do jej karku i ułożył ją na nim jakby się bał, że dziewczyna mu za chwilę ucieknie. Druga dłoń spoczęła na jej plecach i głaskała ją po nich delikatnie. Był bliski zapomnienia o oddychaniu więc powinien dziękować płucom za to, że potrafiły się upomnieć o odrobinę powietrza. Oderwał się niechętnie od ust dziewczyny i uśmiechnął się do niej szelmowsko.
- Zawsze możesz go sprzedać - wskazał brodą na medalion i puścił do niej oko. - Nie wiedziałem czy trafię w twoje upodobania więc zapytałem czy jest taka możliwość.
- Podoba mi się, ale... - Zaczęła niepewnie, obserwując każde drgnienie mięśni na jego twarzy. Uśmiechała się delikatnie, między nieco urywanymi oddechami, czując, że całe ciało pulsuje jej w rytm bicia jego serca. - Daj mi swoje serce, a nie biżuterię - dokończyła cicho i zastygła w bezruchu, oczekując na odpowiedź.
Może tylko jej oddech i łomoczące serce świadczyły o tym, że jeszcze żyła. Maxymillian wstrzymał oddech i wpatrzył się w srebrzyste oczy Aleksandry. Jego własne zaszkliły mu się i zatańczyły w nich iskierki odbijanych płomieni z kominka. Ręce zaczęły mu drżeć a on nie potrafił nawet drgnąć, zapadając się coraz bardziej w głębię jej spojrzenia. Poczuł jak przejechała palcami po jego karku, wsunęła palce między jego włosy i ścisnęła lekko, by rozmasować po chwili. Czy on potrafi dać jej tyle ile ona chciałaby otrzymać? Czy jest w stanie zaufać komuś aż tak by go pokochać? Czy on jest wart tego by ona aż tak mu ufała? A może to tylko kolejny żart losu? Był rozdarty. Tak bardzo rozdarty jak jeszcze nigdy w życiu. Uwielbiał tę dziewczynę. Tęsknił za nią kiedy nie widział jej choć pięć minut. Nie było chwili by o niej nie myślał. Ale czy to była miłość?
- Ja...- odezwał się cicho i bardzo niepewnie, szukając w jej oczach odpowiedzi na wszystkie pytania jakie go dręczyły. - Ja nie wiem czy potrafię kochać, Aleksandro.
Zacisnął zęby i spuścił szybko głowę bo poczuł, że zdradzieckie łzy zaczynają płynąć mu po policzkach.
- Potrafisz - Uniosła jego twarz, by zetrzeć mu kciukami ślady niepokoju. - Wiesz dlaczego się zastanawiasz? Dlatego, że jeszcze nigdy się nie zakochałeś. Zauroczenie, fascynacja, pociąg seksualny. Miłość na tym nie polega. Miłość to zaufanie, nie nadzieja, tylko zaufanie. Nie możesz iść za mną i mieć nadzieję, że nie trafi cię piorun. Ty masz ufać, że dzięki mnie na pewno nie trafi. Dlatego właśnie idziesz, a nie zostajesz w miejscu - powiedziała delikatnie, nie przestając się uśmiechać.
Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, co on musiał czuć i że jego małe serce jeszcze jest rozdarte przez tamtego kretyna, który go zostawił. Aleksa jednak nie byłaby Aleksą, gdyby nie zamierzała użyć bardzo brutalnych środków by mu to wybić z głowy. Teraz mówiła płynnie niczym nawiedzona, bo wierzyła w to co mówiła. Poza tym, nie traktowała chłopaka jak zabawki, tylko jako równego sobie, którego niedawno obdarzyła zaufaniem i może czymś więcej. Maxymillian słuchał uważnie i przyglądał się jej uroczemu uśmiechowi. Położył dłonie w pasie dziewczyny i kiedy skończyła przyciągnął ją do siebie i wtulił się w jej szyję z westchnieniem.
- Skąd w tobie tyle wiary we mnie? - Wyszeptał i objął ją jeszcze szczelniej. - Ja sam w siebie aż tak nie wierzę.
Pocałował ją ostrożnie w szyję i odetchnął by się uspokoić. Nie chciał się teraz kompletnie rozkleić a jej wiara wlała w jego serce kolejną dawkę nadziei na to, że nie jest aż takim kretynem jakim był. Tak bardzo chciał dać jej tyle na ile zasługiwała. Tak bardzo chciał pokochać ją całym sercem i stać się godnym jej uczucia i zaufania. Tylko czy potrafi na zawsze wyrzucić z serca Chrisa?
- To co? - Zagadnął uspakajając się na tyle by głos przestał mu wreszcie drżeć. - Spróbujemy tego co przyniosłaś? - Odchylił głowę i cmoknął ją w policzek. - Czy zostajemy przy cieszeniu się ze swojej bliskości?
- No cóż. Ja bym tam mogła żyć tylko twoją obecnością, ale jeśli masz ochotę się napić... - mruknęła beztrosko, wsuwając mu zimne palce pod koszulkę i uśmiechnęła się wrednie. Założyła mu tez nogę na biodro i otarła się nią delikatnie. - Uwielbiam cię, przywracasz mi wiarę w drugiego człowieka.
Dodała i pocałowała go w usta pieszczotliwie, po czym wsunęła w ich wnętrze swój wilgotny język, by sprawić mu jeszcze więcej przyjemności i przymknęła oczy. Chciała by ją całował i nie odstępował na krok, bo nie była pewna czy znów poradzi sobie z kolejną stratą. Max zamruczał jak zadowolony z siebie kociak i rozchylił wargi ułatwiając jej dostęp do jego języka. Po chwili sam również zaczął pieścić jej ciało delikatnie przez materiał sukienki i chłonąć jej zapach niczym narkotyk. Nie miał nic przeciwko temu by napoje pozostały nietknięte, jeśli tylko w zamian dostawał coś tak rozkosznego. Jego język zawtórował jej w namiętnym tańcu a dłonie zaczęły coraz zachłanniej błądzić po plecach i ramionach dziewczyny. Serce tłukło mu się w piersi jak oszalałe a on przylgnął do Aleksandry szczelnie, wypierając spomiędzy nich nawet najmniejszą odrobinę przestrzeni. Przerwał na chwilę pocałunek, łapiąc z trudem powietrze i uśmiechnął się, cmokając ją kusząco w sam kącik ust. Przejechał następnie językiem po ich linii i przygryzł delikatnie przez chwilę. Pragnął jej. Pragnął tak bardzo, że z trudem nad sobą panował. Nie chciał jednak by to potoczyło się zbyt szybko. Chciał smakować jej rozkosznego ciała po kawałku. Maleńkimi kęsami. Tęskniąc za każdym kolejnym dotykiem. Aleksandra mruczała zadowolona, a kiedy przejechał językiem po jej spragnionych dotyku ustach, ona także je oblizała by móc poczuć w ustach jeszcze więcej smaku chłopaka. Jej malutkie dłonie chwyciły za kant koszulki i nieśpiesznie ją podciągnęły w górę. Czekała tylko aż pozwoli jej siebie rozebrać. Spoglądała mu przy tym w oczy z wesołymi iskierkami, ponieważ każde jego muśnięcie palców na jej skórze sprawiało, że była coraz bardziej szczęśliwa, a najważniejsze było to, że nie przestraszył się tego cholernego okaleczenia. Max podniósł posłusznie ręce by mogła zdjąć z niego koszulkę i nawet nie skrzywił się, kiedy przejechała po jego poranionych nadal plecach. Nie to było teraz ważne. Ważne byłe jedynie to, że jest tu razem z nią i że jest tak blisko. Kiedy tylko koszulka wylądowała gdzieś w pokoju zamiast przeszkadzać mu w czuciu ciepła dziewczyny jeszcze bardziej, jego dłoń spoczęła na udzie Aleksandry i, prowadzona łakomym wzrokiem chłopaka, zaczęła wspinać się do biodra. Delikatnie, powoli, z czułością.
- Jesteś śliczna, wiesz? - wyszeptał i wpił się w jej usta z namiętnością. Przygarnął ją do siebie ręką, która nie była zajęta poznawaniem jej uda i poddał się rozkoszy pocałunku. Może i chciała odpowiedzieć, ale zabrał jej brutalnym i jednocześnie rozkosznym sposobem oddech na wypowiedzenie jakiegokolwiek słowa. Wzdrygnęła się, kiedy jego dłoń dotknęła jej ciała, a ciarki które ją przeszły skumulowały się gdzieś w podbrzuszu, odbijając się jękiem wprost w usta Maxa. Głaskała go delikatnie palcami po bokach, a nie po samych plecach, sprawdzając czy za chwilę nie będzie ataku śmiechu. Mruczała słodko i wzdychała, a pierwsze kropelki potu pojawiły się na jej skroniach. Zdecydowanie było jej przy nim za ciepło i miała ochotę już być naga.
Maxymillian uśmiechnął się odrywając od jej ust kiedy poczuł jak łaskocze go po bokach. Nie chciał psuć chwili rozkosznego uniesienia, jaką właśnie przeżywał. Nie potrafił jednak. Łaskotała go i to było silniejsze. Po chwili jednak zdołał nad sobą zapanować i ponownie zatracił się w spijaniu słodyczy z ust dziewczyny. Ręka na udzie zawędrował na biodro i przejechała po linii fig. Palce zabłąkały się na pośladek a Max jęknął z wrażenia, kiedy poczuł jej napięte ciało. Zsunął drugą dłoń na skraj sukienki i zaczął delikatnie podciągać ją w górę. Drażniła go już ta cieniutka bariera między ich ciałami. Pamiętał dotyk jej nagiej skóry z nocy i pragnął znów go poczuć. Musiał jednak poczekać aż dziewczyna pomoże mu odrobinę w pozbywaniu się sukienki. Aleksa posłusznie uniosła ręce i pomogła mu pozbyć się odzienia. Pozostała w samej bieliźnie. Nie czuła się skrępowana. Czym? Przecież spędzali razem każdą noc. Widział już jej ciało. Może nie całe i nie w takim stanie podniecenia jak obecnie ale widział.
- Max... - wyszeptała, pożerając go zachłannym spojrzeniem. - Chcę...
Maxymillian zamknął jej usta kładąc na nich palec. Przejechał dłońmi po ramionach dziewczyny i śledząc swój dotyk wzrokiem, uśmiechnął się uroczo. Poczuł jak przez jego ciało przetacza się fala podniecenia i narastającego pożądania. Spojrzał w oczy dziewczyny i wyszeptał.
- Ja też tego chcę, skarbie. Jak niczego innego. Ale ... Muszę mieć pewność, że nie będziemy rano tego żałować.
Aleksandra potrząsnęła przecząco głową. Nie odezwała się jednak a Max po krótkiej chwili przytulił ją do siebie i ucałował w szyję. Kiedy się odezwał, poczuła na niej łaskotanie oddechu chłopaka.
- Jestem teraz tylko twój. Pamiętaj. Ale pozwól by spełnienie nadeszło wtedy, kiedy oboje będziemy zupełnie pewni tego co czujemy.
- Ja jestem pewna, Max. Jak nigdy wcześniej. Dlatego poczekam na ciebie tak długo, jak będziesz potrzebował. Choćby nawet do samej śmierci.