czwartek, 7 sierpnia 2014

Aiden 14.

Nocne niebo było granatowo – czarne. Usiane gwiazdami wyglądało pięknie a księżyc stanowił świetliste centrum sklepienia. Aiden szedł wolno brukowaną alejką, rozglądając się dookoła z lękiem pomieszanym z ciekawością. Nie był tu nigdy a jednak czuł się jak u siebie. Widział te okolice pierwszy raz w życiu, choć kiedy jego spojrzenie padało na kolejne szczegóły, miał dziwne wrażenie, że je poznaje, że są częścią jego wspomnień. Cisza jaka go otaczała zdawała się być gęsta od westchnień nocy i ciężka do zniesienia. Raz za razem zakłócał ją odgłos jego kroków na kostce.
Po kilkunastu metrach wędrówki, chłopak stanął przed stalową kratą bramy prowadzącej na teren starego kościoła. Złapał za zardzewiały pręt, który był fantazyjnie poskręcany w esy-floresy i poczuł pod palcami chłód metalu. Było to tak intensywne doznanie, że jego ciałem wstrząsnął niekontrolowany dreszcz.
- Co ja tu robię? – zapytał sam siebie, pchnąwszy bramę do wewnątrz.
Nie miał pojęcia jak się znalazł w tym miejscu ale podświadomie wiedział, że musi iść dalej. Lęk jaki w nim wzbierał nie był w stanie powstrzymać go od dalszej wędrówki choć chwilami stawał się bardzo intensywny. Otrzepując z palców opiłki rdzy, jakie pozostały na jego skórze po kontakcie z bramą, wkroczył na żwirową ścieżkę prowadzącą do wrót kościoła. Budynek wyglądał imponująco i mrocznie. Stare mury, porośnięte mchem i zmurszałe, przywodziły na myśl podupadłe zamczysko. Witrażowe okna, gdzieniegdzie potłuczone i ziejące pustką, zerkały na niego niczym puste oczy starej wiedzmy, mającej zamiar uśmiercić go nim zdąży wziąć głębszy oddech. Nie było to miejsce na wymarzony rodzinny wypoczynek. Raz za razem wstrzymując oddech, Aiden podszedł do wrót kościelnych i zatrzymał się, układając na nich dłonie. Chciał się przekonać czy są one tak samo zimne jak kraty. Poczuł gładkie, wypolerowane oddechem czasu drzewo, które sprawiało wrażenie miękkiego, ludzkiego ciała o zupełnie normalnej temperaturze.
Chłopak uśmiechnął się i już miał otworzyć wrota i wejść do kościoła, gdy jego uwagę zwrócił cichy, dziecięcy śmiech i szelest poszycia poruszanego przez małe nóżki. Odwrócił się w stronę źródła śmiechu zdziwiony. Niestety, nie ujrzał roześmianej buzi dziecka. Miast tego, jego oczom ukazała się niewysoka postać w brunatnej sukieneczce, która przemykała się między zrujnowanymi nagrobkami niewielkiego cmentarza. Aiden zamarł w bezruchu marszcząc w zastanowieniu czoło. Noc, ciemność, stary cmentarz, podupadły kościół... Cała ta sceneria nie pasowała do dziecka. Wiedziony wewnętrzną potrzebą zaniechał zwiedzania kościoła i ruszył w stronę cmentarza. Ta dziewczynka nie pasowała mu do tego miejsca. Nie powinno jej tu być. Wiedział, ze na racje w swoich przemyśleniach ale znał tez swój umysł i swoje zdolności. Jeśli to dziecko bawiło się w nocy miedzy płytami nagrobnymi, to mogło wcale nie być dzieckiem.
Ledwie chłopak uszedł kilka kroków gdy nagle zerwał się potwornie silny wiatr. Miotał jego koszula we wszystkie strony, rozwiewał mu włosy u przeszywał lodowatym chłodem. Młody skulił się, objął ramionami i popatrzył w niebo. Nie ujrzał ani jednej chmurki. Nie zobaczył nic, co mogłoby zwiastować tak gwałtowna zmianę pogody. Mimo tego wiekowe drzewa tuż za cmentarzem zaskrzypiały boleśnie, zmuszane do pokłonów przez bezlitosny wiatr. Ich lament przeplatał się z echem śmiechu dziecka. Ta dziwna pieśń bólu i radości mroziła krew w żyłach młodego medium. Wiedział już ze jego obecność tutaj nie może być przypadkowa. Przeczuwał, że to dziwne dziecko może pomoc mu w rozwiązaniu zagadki tej okolicy.
- Hej! – krzyknął za dziewczynką, wspinając się na palce i machając do niej, gdy ta ponownie mignęła mu miedzy nagrobkami. - Poczekaj! Pobawmy się razem!
Nie czekając na odpowiedz, chłopak ruszył w pogoń za dzieckiem. Niestety, ledwie przebiegł polowe odległości dzielącej go od cmentarza, na jego drodze pojawił się karawan. Czarny, ze złoconym napisem po łacinie, przyciemnianymi szybami pokrytymi, tak samo jak reszta samochodu, grubą warstwą kurzu. Chłopak zatrzymał się gwałtownie o mały włos nie wpadając na to koszmarne auto.
- Pogrzeb? – mruknął zdziwiony i zniesmaczony widokiem konduktu idącego o tak późnej porze dnia.
Wycofał się kilka kroków i spojrzał na żałobników kroczących za karawanem. Kobiety i mężczyźni ubrani w czerń, jak nakazuje tradycja. Męskie twarze były szare i zupełnie pozbawione jakichkolwiek emocji a kobiece kryły się za zwiewnymi czarnymi koronkami. Aiden patrzył na kondukt w milczeniu. Nawet wiatr przestał wiać, jakby obawiał się zakłócić powagę pochodu. Na szczęście nie był to tłumny przemarsz. Milczących postaci nie było wiele i dość szybko minęli oni chłopaka. Nikt nawet na niego nie spojrzał a ich kroki nie odbijały się echem żadnych dźwięków, mimo że szli po tej samej żwirowej nawierzchni po której poruszał się Aiden. Ledwie minęli go i ledwie pozwolił on sobie na oddech, rozpłynęli się w powietrzu pozostawiając po sobie jedynie uczucie dziwnej pustki i tęsknoty.
Chłopak stał jeszcze chwilę wpatrzony w pustą przestrzeń po żałobnikach. Zaraz jednak przypomniał sobie gdzie jest i co miał zamiar zrobić. Rozejrzał się za dziewczynką, którą ścigał. Zobaczył jednak tylko pusty, stary cmentarzyk, zasypany liśćmi z drzew. Ruszył przed siebie. Bardzo chciał dowiedzieć się po co tu przybył i dlaczego czuje się, jakby go tu w ogóle nie było. Miał tysiące pytań a na żadne z nich nie znał jednoznacznej odpowiedzi.
Chrzęst żwiru pod jego butami drażnił go, zakłócając ciszę jakiej potrzebował, by myśleć trzeźwo. Potrzebował skupienia aby nie pozwolić okolicznościom na zmącenie mu w głowie i zakłócenie prawidłowej oceny sytuacji.
Ruszył przez cmentarz w skupieniu. Rozglądał się dookoła, szukając jakiegokolwiek ruchu i nasłuchując. Stare nagrobki wyglądały smutno i nie zachwycały. Niemal każdy z nich był tak zniszczony iż ciężko było odszyfrować dane spoczywających tam osób. Aiden przelatywał spojrzeniem po kolejnych płytach nagrobnych. Raz za razem starał się odszyfrować napisy, jakby to właśnie w nich kryło się sedno tajemnic jakie musiał odkryć.
Nagle, gdy przystanął nad jednym z grobów i pochylił się by przyjrzeć się zdjęciu umieszczonemu na płycie, tuż za jego plecami rozległ się cichy śmiech. Chłopak poderwał się gwałtownie i odwrócił z łomoczącym w piersi sercem. Mała dziewczynka, o brudnej twarzy i w poszarpanej sukieneczce rozłożyła ręce na boki i zakręciła się dookoła, zanosząc się śmiechem. By może gdyby to dziecko było prawdziwe, Aiden uśmiechnąłby się i dal ponieść radości jaka nim zawładnęła. Ale dziewczynka nie była realna. Teraz, kiedy stała tak blisko, chłopak wyraźnie dostrzegał niuanse jakie różniły ja od żywych istot i jakie sprawiały, że włosy na ciele medium jeżyły się gdy jego ciało pokryło się gęsią skorka.
Dziecko zatrzymało się w miejscu i spojrzało na Aidena. Jego radość zniknęła z buzi, oczy stały się puste i matowe a włosy straciły blask, pokrywając się kurzem i kawałkami mchu i gałązek. Ubranie dziewczynki także przybrało wygląd starych, brudnych i niemal rozpadających się od zgnilizny szmat. Chłopak skrzywił się na taki widok i nie śmiał ruszyć się z miejsca. Dziewczynka wyciągnęła przed siebie rączkę po czym przechylając na bok głowę zaprosiła Aidena gestem by za nią ruszył. Nie czekała na jego decyzję. Nie stała w miejscu ani chwili dłużej. Odwróciła się na pięcie i raz jeszcze puściła się biegiem między nagrobkami.
Chłopak pobiegł za nią. Starał się nie stracić jej tym razem z oczu i szło mu to całkiem dobrze. Dziecko odwracało się co jakiś czas, jakby sprawdzało czy Aiden na pewno za nim podąża. Najwyraźniej nie chciało go zgubić.
Kiedy ten dziwny pościg minął kilka rzędów nagrobków a Aiden nabrał wprawy w mijaniu ich i był tuż za dziewczynką, nagle zatrzymał się na czymś gwałtownie, odbił się i poleciał na żwir oszołomiony.
Kraty! Przed chłopakiem pojawiło się ogrodzenie. Rzecz jasna widmowe dziecko nie miało najmniejszego problemu z pokonaniem przeszkody lecz on, człowiek z krwi i kości, za żadne skarby świata nie był w stanie przeniknąć przez stalową siatkę ogrodzenia.
Kolejna przeszkoda stanęła na drodze do poznania celu jego wędrówki. Ale czy ktoś inny na jego miejscu przejąłby się kratami? Na pewno nie. Aiden również nie miał takiego zamiaru, więc z szelmowskim uśmiechem i pewnością powodzenia swego zamiaru, wspiął się na ogrodzenie i przeskoczył przez nie bardzo sprawnie. Zalazłszy się po drugiej stronie rozejrzał się po okolicy i ruszył wolno przed siebie.
Nie było tu nagrobków. Cmentarz pozostał za kratami a jego stopy stąpały miękko po zielonej trawie. Zmieniła się także temperatura otoczenia. Wydawało mu się, że kiedy przekroczył drucianą granicę, nie dość, że znalazł się w innym miejscu, to na dodatek, panowała tu zupełnie inna pora roku. Cmentarna jesień została za nim a przed nim malowała się piękna, późna wiosna, kiedy to trawa jest soczyście zielona i usiana klejnotami kwiecia a drzewa tańczą w słońcu pusząc się szmaragdami swego listowia.
Chłopak odetchnął orzeźwiającym powietrzem i uśmiechnął się, przymykając z zadowoleniem powieki. Dziewczynka, która przed chwila wyglądała jak obdarciuch, teraz miała na sobie błękitną sukieneczkę i z rozłożonymi na boki rączkami, kręciła się wokół własnej osi, śmiejąc się perliście, dziecięco, szczerze. Aiden zapomniał o mrocznej atmosferze jaka przytłaczała go jeszcze chwile wcześniej i ruszył dziarsko w stronę rozanielonej dziewczynki. Jej blond włoski powiewały na wietrze, kiedy wirowała a koronki sukieneczki podskakiwały radośnie.
Młodzieniec stanął nieopodal dziecka i przyglądał się jej przez chwilę. Zaraz jednak jego uwagę przykuło cos zupełnie innego. Gdzieś między drzewami i krzakami, gęsto porastającymi obrzeża trawnika, zamajaczył żółty budynek. Na trawniku znajdowały się tez kolorowe drabinki, huśtawki, ławeczki i inne sprzęty wskazujące jednoznacznie na to, że był to teren przedszkolny. Przystosowany do bezpiecznej zabawy dla dzieci i mieniący się barwami by wokół unosiła się aura radości i bezpieczeństwa.
Aidenowi udzieliła się atmosfera przedszkola i jego zlękniona dusza uspokoiła się a serce zwolniło, dając wyraźny znak do mózgu, że tu jest spokojnie, bezpiecznie, przyjaźnie. Chłopak postanowił rozejrzeć się po okolicy a kiedy usłyszał dźwięki pianina dochodzące z żółtego budynku, to właśnie tam skierował swe kroki. Melodia była radosna i skoczna. Uśmiech sam cisnął się na usta gdy się jej słuchało a nogi podrygiwały w jej takt, zapraszając do tańca.
Po przejściu przez trawnik, chłopak musiał przedrzeć się przez gęstwinę gałęzi nieco wyrośniętych krzaków. Nie przeszkadzało mu to, gdyż przy każdym kolejnym kroku, przy każdym traceniu gałązek, wzbijały się powietrze chmary kolorowych motyli i innych, połyskujących skrzydłami owadów. Uśmiech nie znikał z jego twarzy a policzki zaróżowiły się uroczo.
Młode medium zbliżyło się do budynku na odległość kilku metrów i przystanęło oniemiałe. Przedszkole, bo najwyraźniej takie właśnie było przeznaczenie budynku, było podobne do niewielkiego zameczku z jedną, umieszczoną centralnie, okrągłą wieża. Ogromne okna lśniły szklistym błękitem a spomiędzy uchylonych okiennic powiewała śnieżna biel koronkowych firanek. Melodia mamiła Aidena i przyciągała. Po prawej stronie wieży, zauważył kręte schodki, które prowadziły do wejścia a na parapecie jednego z okien, siedzącego szpaka. Ptak zdawał się słuchać muzyki i przyglądać się temu co dzieje się w sali.
Dziewczynka, która przyprowadziła tu Aidena przestała być ważna. Chłopak zapomniał o jej istnieniu, gdyż teraz liczyła się tylko muzyka i ciekawski ptak, zaglądający do pomieszczenia z którego owa muzyka się wydobywała. Nagle, niepozorny ptaszek rozprostował skrzydła, otrzepał piórka i po chwili zaświergotał wraz z melodią. Aiden otworzył z wrażenia usta i wstrzymał oddech. Ta niecodzienna i niespotykanie piękna serenada zadziwiła go i wprawiła w osłupienie.
Chłopak bardzo chciał zobaczyć, kto gra na pianinie i z kim tak chętnie koncertuje szpak. Podszedł do kamiennych schodków i wpatrzony w okna okrągłej sali postawił stopę na pierwszym ze stopni. Wspinał się schodek po schodku, zasłuchany i oniemiały z zachwytu. Okna przybliżały się do niego z każdym kolejnym krokiem a serce tłukło się w młodej piersi z niecierpliwości i napięcia. Młodziak czuł się szczęśliwy. Pragnął jak najszybciej wejść do środka i znaleźć się w samym centrum radosnej atmosfery przedszkolnych zabaw. Chciał znów poczuć się jak dziecko, któremu pozwalają pląsać w takt muzyki i cieszyć się, choć jego taniec nie ma nic wspólnego z wyczuciem rytmu.
Niestety, gdy tylko przeszedł połowę schodów, nagle jego kostka została uwieziona w bolesnym uścisku a dookoła zawył szaleńczy wiatr, szamoczący gałęziami drzew i unoszący bezbronne motyle w wirach, niosących dla nich śmierć. Chłopak zatrzymał się i spojrzał w dół. Musiał uwolnić nogę i musiał iść dalej, do źródła boskich dźwięków i treli niesamowitego szpaka. To co zobaczył nie było ani piękne ani nie dodawało otuchy. Brudne, wychudzone palce zaciskały się na jego nodze niczym kajdan. Dłoń należała do dziewczynki, lecz już nie była różową częścią ciała szczęśliwego dziecka. Była nadgnita, poszarpana i z wystającymi kośćmi. Dziewczynka leżała na schodach i wyciągała ręce w górę by zatrzymać chłopaka przed wejściem do wieży. Jej stopy, pozostające na trawie u podnóża schodów, nadal były czyste i zdrowe. Jednakże im wyżej sięgało ciało dziecka, tym bardziej koszmarnie wyglądało. Zupełnie, jakby bliskość drzwi do wieży zabierała coraz więcej życia z tego niewinnego ciała.
Aiden szarpnął stopą i jęknął słysząc jak trzaska jakaś kostka w dziecięcej dłoni. Dziewczynka podniosła w górę głowę a wtedy oczom chłopaka ukazała się ta sama, przeorana paskudną szramą twarz dziewczyny, którą widział w kaplicy cmentarnej.
- Nieee…
Jęknął rażony widokiem zjawy. Odwrócił spojrzenie na drzwi do wieży i raz jeszcze szarpnął nogą. Niestety, dziewczynka, mimo swej widmowej postaci, była zadziwiająco silna. Nie miała zamiaru pozwolić mu na wejście do środka. Chłopak upadł na kolana, wspierając się rękami o kamienie schodów i jęknął z bólu. Usiadł na schodach, odwracając się do dziewczyny i wpatrzył się w nią z wściekłością.
- Puść mnie – powiedział stanowczo, chcąc w ten sposób wymusić u dziewczyny posłuszeństwo.
Wiedziony dziwną pewnością, że kiedy będzie ostry i bezuczuciowy dla duchów, te zaczną szanować go jako medium i zaprzestaną z nich gierek, postawił na wojskowy ton i rozkazy zamiast próśb.
- Nie wejdziesz tam – rozległo się w głowie chłopaka, choć dziewczyna nie poruszyła nawet ustami, wbijając w niego swe puste, martwe spojrzenie. – To jeszcze nie twoja pora.
- To ja decyduje o tym gdzie i kiedy wchodzę – powiedział stanowczo.
Zaparł się rękami o kamienie i kolejny raz szarpnął gwałtownie nogą. Nie myślał o niczym innym poza wejściem do wieży. Nic, poza tym, nie liczyło się teraz dla niego. Nic nie było na tyle ważne by odwiodło go od zamiaru wejścia tam. Niestety, nie dal rady uwolnić nogi. Na dodatek, jego zaparte na kamieniach dłonie, zaczęły się zapadać w nie i grzęznąc w gęstym błocie w jakie zmieniały się schody. Popatrzył z obrzydzeniem na maź w jaka zapadły się jego palce. Napotkawszy w owej mazi na cos twardego złapał to i wyciągnął na wierzch. Nie ucieszył go widok znaleziska. W umazanej błotem dłoni trzymał rozkładająca się, gnijąca rękę. Sina skóra pokryta szlamem odchodziła od kości a zamiast reszty ciała zwisały poszarpane żyły i skrawki martwego ciała.
Chłopak wrzasnął z przerażenia i…
Obudził się w swoim pokoju, ściskając w dłoni nietoperzową zawieszkę Phila. Była noc. Nadal księżyc sprawował władze nad światem i nadał gwiazdy mrugały do niego zalotnie z każdego zakątka granatowego nieba.
Aiden zamknął powieki i przycisnął do nich pięści. Jego serce szalało z przerażenia po sennej wizji jaka nawiedziła go przed chwilą a oddech bardzo wolno wracał do normy. Dawno już nie śnił tak realnych snów. Dawno nie widział wyraźnie każdego szczegółu nocnej wizji. To musiało mieć jakiś związek z życiem, jakie się wokół niego kotłowało.