środa, 2 października 2013

Grand - Rozdział 17.

- Kogo los niesie o tak późnej porze?
Rozległ się zza drzwi głos babci, która dreptała do wejścia, aby otworzyć późnemu przybyszowi. Miała na sobie koszulę nocną, bo zbierała się już do spania i łapcie, zrobione z deseczek i szmatek. Wyglądała jak babcia, wszak nie mogła wyglądać jak baletnica, mając tak dalece posunięty wiek. Dziadek drzemał już na siedząco w fotelu przy piecu, gdyż wypił cały dzban piwa zanim Grand wrócił, a kiedy go zobaczył wypił kolejnego połowę. Sam chłopak natomiast siedział u siebie w pokoiku i oglądał z lubością oręż, który dostał pod opiekę. Słysząc, że babcia rusza do drzwi wsunął broń pod narzutę na łóżku i na wszelki wypadek położył się na niej, udając, że drzemie. Nie wiadomo wszak, jakie licho przygnało tu kogoś. A może wszyscy już wiedzą, jaki skarb ma w domu, a on nie posiada takiej mocy jak mistrz, aby samą myślą zakazać komukolwiek ruszania włóczni.
- O najświętsi bogowie! O ludzie z wszech stron świata! - Rozległo się radosne wołanie babci, która otworzyła drzwi i na widok znajomego kociska roześmiała się i odsunęła na bok. Krótko go widziała, lecz musiała przyznać, że przypadł on jej do serca i nigdy nie pomyślałaby nawet, aby zrobić z niego pieczeń. – Grand! Grand masz gościa!
Puma wślizgnęła się do środka powoli, nie omieszkując otrzeć się z pomrukiem o babcine nogi delikatnie, aby kobiety nie przewrócić. Miękkie łapy niosły Fereza w głąb pomieszczenia, za zapachem chłopaka, choć zatrzymał się na moment w kuchni, wyłapując nieco inny zapach – mleka. W brzuchu zaburczało kocisku nieprzyjemnie, ale zignorował to. Mógł się po drodze do Akademii wybrać na małe polowanie, rano. Teraz ważne było, aby iść się połasić do Granda i skorzystać z uroków jego cudownych paluszków. Wspomnienia z lasu nastręczały oczywiście zmiennokształtnemu innych wizji związanych z dłońmi chłopaka, ale teraz był kotem. Pozwolił, aby kocia chęć pieszczoty zawładnęła jego umysłem doszczętnie.
Nawoływanie kobiety mogłoby obudzić chyba całą wioskę, ale lata treningów wydzierania się na męża zrobiły swoje i ulepszyły jej gardło do wysokiego stopnia umiejętności wołania, krzyczenia i tym podobnych. Oj tak, darła się ona jak niejedna przekupa, ale i miała swoje powody. Przekonana była, że chłopak poszedł spać, a nie chciała, aby kocisko się zawiodło, skoro było na tyle zmyślne, że przyszło do nich z wizytą.
Grand wyskoczył z izdebki jak oszalały, z przekonaniem, że to mistrz wrócił i że jednak zdecydował się na pozostanie u niego na noc. Kiedy go jednak nie zobaczył, w pierwszej chwili poczuł zawód, a w następnej, napotykając spojrzenie kociska i ogarniając oczyma całą jego dostojną postać, padł na kolana z rozpostartymi ramionami i uśmiechem, napawającym radością nawet najbardziej zatwardziałego smutasa.
- Kocię, moje kocię przyszło mnie odwiedzić. Chodź tu, niech cię uściskam i wytarmoszę ty podły niewdzięczniku, za to, że kazałeś mi na siebie tak długo czekać – Nie potrafił się opanować. Tak bardzo uradował go widok kota, że serce szalało mu w piersi jeszcze mocniej niż przy pocałunku w lesie. Chociaż... Nie, mocniej to ono chyba nie dałoby rady bić.
Kocisko zamruczało, a Ferez zaśmiał się w duchu głęboko. Gdyby tylko chłopak wiedział, to nie śmiałby go nazywać niewdzięcznikiem, wszak podarował mu bardzo dużo swojej obecności, swojego ciepła i swojego pożądania jeszcze niedawno.
Z ochotą wtargnął w ramiona Granda, zmyślnie powalając go na pośladki i zaczął go lizać gdzie tylko się dało – po twarzy, po szyi, po włosach, po rękach, po nogach, a nawet wsadził nos między jego uda i sięgnął tam gdzie nie powinien językiem.
- Fuj! Fuuuuuuuj! – Grand starał się jak mógł zakrywać swoje ciało przed jęzorem kociska i jego śliną. Niestety przy okazji zanosił się też śmiechem z radości spotkania, więc jego obrona była marna i nieskuteczna.
Kocur nie czekał nawet na reakcję bliższą lub dalszą ze strony swojego ucznia, tylko ruszył zad i skierował się do izby, gdzie chłopak miał łóżko. Grand musiał się wyspać, a on miał być tego wieczoru jego Przytulanką, aż do pewnej godziny. Wskoczył na posłanie i ułożył się wygodnie, jak wtedy w jaskini. Już po pół minuty pościel zaczęła się grzać, a Ferez zapełnił izdebkę zadowolonym, głębokim pomrukiem.
Pozostawiony na podłodze chłopak obrzucił kocisko piorunującym spojrzeniem, ale kiedy zobaczył jak jego rozbawiona zachowaniem kota babcia, macha ręką i znika u siebie, roześmiał się ponownie. Po chwili stał przy łóżku i patrzył z, jak miał nadzieję, groźną miną na pumę.
- Wiesz, że właśnie leżysz na moim łóżku? Niedobry kociaku ty. I zapewne nie czujesz, że leżysz na czymś, na czym ci leżeć nie wolno – Pogroził mu palcem, po czym wsunął rękę pod przykrycie i wyciągnął włócznię. Ostrożnie zawinął ją we własną koszulę i wsunął pod łóżko. Teraz mógł się położyć w kocich objęciach i zasnąć. Umościł się wygodnie, wtulając plecy w kocią sierść i mruknął – Dobrze, że jesteś. Ale wiem, że niezły z ciebie plotkarz i tylko czekasz, by wymruczeć tej małej rudej bestii wszystkie tajemnice, więc nie licz na żadne zwierzenia. Jedno ci tylko powiem. To był wspaniały dzień i dobranoc – Odwrócił się jeszcze na chwilę i zanim kot cokolwiek zrobił, cmoknął go głośno w sam środek kociego pyska.
Mało sobie kocisko robiło z tego, czy wolno czy nie wolno. Miodowe oczy bardzo badawczo śledziły chłopaka, kiedy wyciągał i owijał broń w swoją koszulę. Takiej czułości Ferez się po nim nie spodziewał. Stwierdziłby pewnie, że chłopak nie musi się tak starać, ani tak zawzięcie dbać o tę broń, jednak nie mógł nic powiedzieć. Na pocałunek na dobranoc odwdzięczył się szybkim machnięciem szorstkiego języka, takim automatycznym. Gdy Grand odwrócił się plecami, zwierzę zgarnęło go między swoje łapy, aby przytulić go gorącego cielska. Nadal ten gest był dziwny, ludzki i niespotykany u pum. Gardło kota bez końca wydawało uspokajające dźwięki, a to, że Grand nie chciał się zwierzać to cóż. Ferez i tak wszystko wiedział. Rola informacji działała przecież w obie strony i chłopak chyba zapomniał, że zwierzać mógł się – ewentualnie – zwierzęciu sam mistrz. Ferez pozwolił sobie na sen, dość głęboki i bezpieczny sen, choć uszy kociska pozostawały niezmiennie czujne. Około trzeciej, a może czwartej nad ranem, wymknął się z domostwa młodego. Drzwi otworzył i zamknął po ludzku i po cichu, bardzo szybko. Kocie łapy poniosły Fereza w stronę zamku i dalej ku sypialni Rektora.
Tymczasem Grand spał głęboko i bardzo spokojnie. Po wyczerpującym dniu spędzonym z Ferezem nie było chyba innej możliwości. Miał sny, które wiodły go w senne marzenia do krain, których nie znał i nawet nie wiedział czy faktycznie istnieją. Uśmiechał się przez sen i mruczał coś pod nosem. Kręcił się. Jednak, gdy kot się wymknął, nie zauważył tego tylko zamiast kociego ciała przytulił do siebie poduszkę. Otworzył oczy dopiero, kiedy poczuł zapach porannej owsianki i usłyszał poranną sprzeczkę dziadka i babci. Z ciężkim westchnieniem pomacał puste miejsce obok. A miał nadzieje obudzić się w tych olbrzymich kocich objęciach. Wyciągnął ręce nad głowę, przeciągnął się i ziewnął potężnie, zanim zdecydował się na wyjście z łóżka.
*
Na polanie, gdzie ostatnim razem chłopak trenował pod czujnym okiem mistrza, żebrało się kilka osób, włącznie z samym nauczycielem na czele. Wśród nich był również zaspany i wściekły Lasair. Przez dobre pół godziny dyskutowali zawzięcie, o zachciance zmiennokształtnego, ale Rektor nie śmiał odmówić Ferezowi, kiedy na wściekłym spojrzeniu maga zalegało to cudowne, miodowe i bardzo proszące spojrzenie. Czterech mężczyzn zabrało się do ciężkiej, aczkolwiek produktywnej pracy. Na trawie stanęło coś, co przypominało dzisiejszy trzepak, tylko było zrobione z drewna, miało szczeble, a poprzeczna belka była ruchoma. Przy wejściu do jaskini, zostały ustawione trzy belki tworzące coś w rodzaju drzwi i podparte solidnie, aby nie runęły na nikogo i dawały podporę dla wielkiej kotary, która w owych 'drzwiach' zawisła. Nie wspominając o tym, że dzięki jednemu z panów, będącemu magiem ziemi, jaskinia w odpowiednim momencie została zawalona i zamknięta. W ścianach, jeszcze inny mężczyzna – będący magiem wody, zrobił żłobienia, a Lasair wcisnął w nie pochodnie, które uraczył wiecznym ogniem. Było przytulnie i uroczo, ale Ferezowi nadal było mało, więc i w jaskini stanęły wysłużone i nieużywane meble oraz łóżko. Stolik, dwa krzesła, na stoliku dużo świec, a na łóżku pościel. Kiedy wszystko było gotowe, zbliżał się świt, a to oznaczało, że panowie zostali wygonieni z placu treningowego, a Ferez pognał w stronę wioski po Granda i swoją broń.
*
Gdyby tylko chłopak wiedział, jakie cuda dzieją się właśnie na polanie, otworzyłby usta ze zdziwienia i oniemiał. Dobrze jednak, że tego nie widział, bo właśnie pakował do buzi kolejną porcję owsianki, więc rozdziawienie ich miałoby fatalne skutki. Babcia szemrała coś pod nosem na pijaństwo dziadzia, a sam dziadzio chodził po izbie i naśladował paplaninę babci, tyle że bardzo karykaturalnie i bezgłośnie. Grand widział to już nie raz i nie trzy, więc uśmiechał się i zajadał śniadanie. Skoro miał mieć dzisiaj kolejny dzień pełen wyzwań to wiedział, że musi zjeść tak dużo żeby mieć na ten dzień siły i nie paść z głodu po pierwszym ćwiczeniu. Cieszyła go perspektywa spotkania z mistrzem. Starał się nie myśleć, jakie jeszcze uczucia wywoływało w nim wspomnienie mężczyzny, ale jakoś same one nasuwały mu się i powodowały płomienie policzkowe. Raz nawet babcia zatroskała się, że być może chłopak jest chory, że taki rumiany. Ten jednak wybrnął z kłopotliwej sytuacji, tłumacząc jej, że owsianka jest ciepła, a on je bardzo szybko, bo prawdopodobnie za chwilę zjawi się mistrz i nie będzie miał czasu na dokończenie śniadania. Wszak nie godzi się kazać takiemu komuś czekać.
Mężczyzna zapukał do drzwi nim Grand zdążył zjeść śniadanie. Miał na ustach uśmiech zadowolenia, a jego ciało po pracy mieniło się kropelkami wody, którą uraczył go dla odświeżenia mag wody. Biegł tak szybko, że nie zdążyła wyschnąć nim dotarł do domostwa. Dzisiaj jego uczeń miał zostać uraczony dość specyficznym, ale ważnym zadaniem. Nie tyle siłowym, co umysłowym i poprawiającym pewne aspekty ciała, które były naturalną domeną kotów. Człowiek również mógł sobie zaskarbić te umiejętności w bardzo dużym stopniu, a Ferez wierzył w Granda nadal niezmiennie bardzo mocno. Poza tym miał ochotę znaleźć się z nim już daleko, poza zasięgiem wzroku wioskowych mieszkańców, aby porwać go w ramiona i pocałować, mocno. Niby w ramach błogosławieństwa za udany dzień i udane ćwiczenia. Innych podtekstów w tym nie widział, ani starał się nie czuć wzmagającego się ciśnienia krwi w jego ciele, gdy o tym myślał. Całowanie wydało mu się takie naturalne, jak picie mleka. Oczywiście całowanie nie byle kogo, a Granda rzecz jasna.
Wydawałoby się, że drzwi same się przed mężczyzną otworzyły. Babcia podeszła i otworzyła je bez słowa zapytania, po czym wróciła do kuchni i pakowania prowiantu dla wnuka.
- Witaj zacny panie – odezwała się pochylona nad tobołkami. – Grand mówił, że przybędziesz. Masz ochotę na coś do picia lub miskę strawy? – Nie oderwała się nawet na chwilę od pracy podczas powitania i propozycji posiłku.
Grand siedział nadal nad śniadaniem, więc kiedy zobaczył mistrza jego usta ułożyły się w przepiękny, owsiankowo mleczny uśmiech. Oczy mu zalśniły, a serce wróciło do życia po spokoju nocy.
- Siadaj mistrzu, zapraszam. Jeśli pozwolisz dokończę jedzenie i odzieję się. Nie zajmie mi to dużo czasu, obiecuję – chłopak czuł jak krew zaczyna mu krążyć w zastraszającym tempie i wiedział, że jeśli teraz za szybko podniesie się z ławy, to zakręci mu się w głowie i runie jak długi u stop swojego nauczyciela. Byłoby to iście teatralne przywitanie, ale czy właśnie tak chciał witać faceta, który miał z niego zrobić wojownika? Nie, raczej nie.
- Nie, nie. Spokojnie. Babciu... Dziękuję za posiłek, ale szklanka mleka by się zdała. Poza tym dzisiaj Grand będzie potrzebował więcej jedzenia, bowiem porywam go na całą, długą noc.
Oparł się o drzwi i westchnął, patrząc to na babcie, to na chłopaka, do którego się uśmiechnął, przygryzając jednocześnie wargę, jakby prowokacyjnie, jednak zrobił to nieświadomie i zaraz się opamiętał. Czuł, że babcia nie jest w humorze, ale nie mogła zostawić wnuka głodnego. By sobie ulżyć, powrócił do obserwowania kobiety i czekał na mleko. Mimo wszystko atmosfera nie wydawała mu się specjalnie napięta, czy gęsta. Gęsty wydawał mu się zapach owsianki, który czuł kolejnego już ranka. Nie rozumiał, jak ludzie codziennie mogą z rana jeść to samo i im się nie nudzi. Trzeba jeszcze dodać, że był półnagi, o ile to nie zostało wcześniej wspomniane. Spodnie zdążył tylko przebrać na inne, luźne i odrobinę zsuwające mu się z pośladków. Kiedy wracał z polowania jakimś sposobem robiły się ciaśniejsze i już zapomniał, że normalnie są za szerokie.
Wspomnienie porwania na całą noc spowodowało, że łyżka z dłoni Granda wyrwała się do ucieczki i potoczyła po podłodze z głuchym trzaskiem. Chłopak przełknął głośno resztę porcji, jaką sobie wpakował chwilę wcześniej do ust i zaczerwienił się. Chcąc ukryć swoją reakcje zerwał się z ławy i skrył u siebie. Musiał się ubrać, prawda, a babcia przy okazji miała dość czasu, aby uraczyć gościa taką ilością mleka, jaką tylko mistrz zapragnął. To był płyn, którego nigdy im w domu nie brakowało. Mleko i chleb wypiekany przez babcie, a także płatki do sporządzania owsianki, na codzienne syte śniadanie. Ferez otrzymał, więc mleko i łagodne spojrzenie babci, a Grand spokojnie ubierał się i wyjmował włócznie spod łóżka. Musiał przecież ją oddać. Kiedy pojawil się w głównej izbie, okazało się, że zamiast założyć swoją koszulę, z rozpędu zarzucił na grzbiet koszulę, którą dzień wcześniej podarował mu na przechowanie mistrz.
- Możemy się zbierać, jeśli masz taką ochotę. A tu jest twoja własność. Cała, zdrowa, wyspana i ukryta przed spojrzeniem każdego, kto chciałby zrobić jej coś złego.
Jeden kubek mleka wystarczył, aby zaspokoić pragnienie Fereza. Oblizał z lubością usta po spożyciu białego napoju bogów i czekał na chłopaka. Kiedy ten pojawił się w drzwiach, nie mógł się nie uśmiechnąć, ale nie powiedział nic. Grand tak uroczo się rumienił, że nie miał ochoty odmawiać mu tego, kiedy chłopak zorientuje się, co na siebie przywdział.
- Dziękuję, że się nią zaopiekowałeś, a teraz bierz prowiant i idziemy, nie będziemy marnować tak pięknego dnia, prawda? – spytał, chwytając za klamkę.
Bardzo spieszyło mu się, aby pokazać uczniowi miejsce ćwiczeń i jaskinię, w której mieli obaj zostać na noc, choć może bardziej interesowała zmiennokształtnego jaskinia niżeli sama polana. Taką już miał pokrętną kocią naturę, którą usiłował w sobie jakoś poukładać, aby wyszło na jego i aby mógł dotrzymać obietnicy. Nieprzerwanie uśmiechał się do chłopaka łagodnie, wodząc spojrzeniem po całym jego ciele. Włócznia była bezpieczna i to wiedział, a Grand dzisiaj wyglądał inaczej. Nikt normalny nie dostrzegłby różnic, jednak Ferez zawsze je dostrzegał. A to zmierzwione inaczej włosy, a wgniecioną miejscami skórę na policzkach przez materiał pościeli, a to pląsający na ustach coraz to nowszy grymas, czy też uśmiech. Przede wszystkim jednak dostrzegał zmienną barwę rumieńców.
Grand pospiesznie opuścił domostwo żegnając się z dziadkami i zabierając prowiant. Cieszyła go perspektywa dnia u boku mistrza. Kiedy wyszli ze wsi i ruszyli ścieżką w stronę lasu, Grand nagle zatrzymał się i uderzył otwartą dłonią w czoło.
- Co za kretyn ze mnie! – wykrzyknął. Popatrzył na mistrza z rodzącą się paniką i wstydem, ale nie chciał go teraz opuszczać. – Zostawiłem miecz. Zostawiłem go opartego o ścianę i zapomniałem, tak bardzo spieszyło mi się z wyjściem. Jeśli chcesz to wrócę. Nie zajmie mi to wiele. Potrafię bardzo szybko biegać, więc.... – Wskazał dłonią w stronę wioski i popatrzył pytająco na Fereza. To on tu decydował i jeśli każe to Grand pogna do wsi i przyniesie broń, którą tak lekkomyślnie zostawił. Był czerwony jak burak. Płonął wstydem, bo właśnie zawiódł zaufanie swojego nauczyciel. Tak wiele troski podarował włóczni, a tak bezmyślnie zaniedbał miecz. Nawet nie zauważył, że zaczyna się powoli cofać, jakby szykował się na wykonanie rozkazu powrotu.
- Daj spokój, miecz ci się dzisiaj na nic nie zda. Z resztą włócznia też mogła zostać w domu.
Przystanął i odwrócił się w stronę spanikowanego Granda, uśmiechając się szeroko i kręcąc głową lekko w zaprzeczeniu dla chęci powrotu młodego. Wciągnął głęboko powietrze i skinął głową w kierunku drzew, w którym z resztą po chwili ruszył, nie wyrzekając już nic więcej. Jeszcze byli w zasięgu co niektórych gapiów, jeszcze Ferez musiał się powstrzymywać, przed właściwym i niegodnym przywitaniem ucznia przez ‘mistrza’. Gdy tylko weszli na ścieżkę i dobrnęli do drugiego, lub trzeciego rzędu drzew, zatrzymał się i odwrócił w stronę chłopaka powoli z błyskiem w oku i szelmowskim uśmiechem, niczym zadowolone dziecko, albo rozochocone do zabawy kocię. Podszedł do niego na wyciągnięcie ręki i ściągnął mu z ramienia tobołki, kładąc je bezpiecznie na ziemi. Nadal milczał, a tylko oddech bardzo wyraźnie przyspieszył. Pomimo tego, że szybo i sprawnie, to jednak mało gwałtownie pochwycił młodego w pasie i przyciągnął do siebie, a drugą dłonią przytrzymał jego kark delikatnie, aby nigdzie usta Granda mu nie uciekły. Usta, z którymi złączył swoje, na krótką, aczkolwiek dość burzliwą chwilę, w gorącym pocałunku. Przeciągnąłby go niemiłosiernie długo, czy raczej tak, aby chłopakowi zabrakło oddechu, ale najpierw rzeczy ważniejsze.
- Wspaniale wyglądasz w mojej koszuli, wiesz? – spytał i prawie się roześmiał, przyglądając się spojrzeniu ciemnych oczy, jakie się prezentowały przed nim bardzo. Nim jego uczeń zareagował buntem – czego też kiedyś miał zamiar go nauczyć – znów wpił zaborczo swoje usta w jego wargi, teraz już na dłuższą chwilę.
Ponieważ wolą mistrza nie był jego powrót po miecz, nie uczynił tego. Ruszył posłusznie w stronę lasu, lecz jego uśmiech nie wrócił na usta. Miał wyrzuty sumienia nawet mimo zapewnień, że nic takiego się nie stało. W jego przekonaniu się stało, bowiem w jego przekonaniu zawalił na całego. Nie odzywał się ani słowem i szedł z posępną miną i rozmyślał nad swoją głupota i brakiem odpowiedzialności. I zapewne szedłby tak aż do polany gdyby nie to, że mistrz miał inne plany. Nie w głowie mu teraz były jakieś przyjemności, więc kiedy został pozbawiony tobołków nastawił się na to, że otrzyma jakieś polecenie dotyczące treningu. Choć, kiedy spojrzał na oczy nauczyciela, po jego ciele rozlało się przyjemne uczucie, które mrowiło i łaskotało, aby dojść aż do koniuszków palców u stop. Uśmiechnął się niepewnie i już miał się odezwać, kiedy to silne ramię Fereza przygarnęło go do siebie i przytuliło, zamykając mu usta pocałunkiem. Znów jego świat zawirował i znów w uszach zaszumiała mu jego własna, rozpędzona krew. Zapomniał na chwilę o swojej niezdarności i gapiostwie, lecz bardzo szybko myśli te do niego wróciły. Słowa, które uświadomiły mu, że zamiast ubrać się w swoje łachy zarzucił na grzbiet koszulę mistrza, przywołały na jego lico rumieńce i spowodowały, że miał chęć skryć się pod kępkami trawy, na której stali. I pewnie szukałby sposobu, aby to uczynić gdyby nie fakt, że jego nauczyciel nie wypuścił go z objęć, lecz zamknął mu usta kolejnym pocałunkiem. Nie miał siły na protest i nie chciał go. Dopiero wczoraj dane mu było poznać ten właśnie rodzaj przyjemności i mi chciał już dzisiaj jej tracić, poddał się czułości i wybierającej namiętności. Poddał się chwili, która sprawiała, że poranek był cudowną porą dnia, a on jedyną istotą na świecie, która przepełniało tak wiele szczęścia.