czwartek, 20 lutego 2014

Grand - Rozdział 20.

- Mmm... – zamruczał, zatrzymując się na chwile tuż przy końcu i łapiąc kolejny raz równowagę.
Głos mężczyzny wyrwał go ze świata skupienia i zachwiał nim na palu. Chłopak nie chciał się jednak poddawać i nie miał zamiaru odpuszczać. Było mu głupio, ze zląkł się nauczyciela, ale też tłumaczył sobie, ze w sumie w ogóle go nie zna. Nie wie, jakim naprawdę jest człowiekiem i powinien spodziewać się wszystkiego. Sielanka, jaką mu zafundował zawsze mogła być przykrywką do innych celów. A co, jeśli przez swoją dobroć chciał tylko zmniejszyć czujność Granda? Nie, to nie mogło być zwykłe udawanie. Może i chłopak nie znał Fereza, ale to, co widział w jego oczach nie mogło być kłamstwem. Stojąc na końcu belki, Grand podniósł spojrzenie i odszukał nim mistrza. Przez chwilę patrzył na niego pozostając w bezruchu. Jednak to, co zobaczył nie pocieszyło go wcale. Smutek na twarzy mistrza przeszył go strzałą goryczy. Czyżby to z jego powodu ten twardy mężczyzna zapadał się w czerń smutku? Nie chciał tego, lecz nie do końca wiedział, co mógłby z tym zrobić. Odwrócił się na palu, uniósł wyżej brodę i ruszył z powrotem, patrząc przed siebie. Powoli, bardzo powoli stawiał stopę za stopą. Z rękoma mistrza, jako podparciem szło mu to o wiele łatwiej i było sto razy przyjemniejsze. Gdzieś tak w połowie drogi zatrzymał się i odwrócił, aby zobaczyć czy mężczyzna nie odszedł. By mieć pewność, że jest tam i że go nie opuścił.
Ferez nie kontrolował ile czasu tak się przypatrywał chłopakowi, ale minęła spora chwila. Grand chodził i chodził, zresztą bardzo dobrze, co odległa świadomość Fereza zarejestrowała. Czujność dostrzegła ponowne spojrzenie na ciele, a ciało otrzepało się zamyślenia. Uśmiechnął się do swojego ucznia tak normalnie, ciepło i przepraszająco, choć przepraszał raczej za to, że się zamyślił. Nie mógł się przecież wieczność rozczulać, jak zakochana pannica, albo kotka.
- Bardzo dobrze. Stój w miejscu… - ostrzegł go i zrobił kilka kroków w stronę belki, masując sobie przy okazji pośladki dłonią, po czym się wspiął w odpowiedniej odległości, aby między nimi było spory odstęp. Wyciągnął obie dłonie w kierunku chłopaka i spojrzał nieco bardziej zadziornie, jakby przed chwilą w ogóle się nie umartwiał nad swoją osobą. – Stój w miejscu, chwyć mnie za dłonie, pochyl się i stań… na jednej nodze. Będę cię ubezpieczał – wymruczał, rozstawiając nogi, w razie gwałtowniejszego zachwiania Granda. Stał wyprostowany, z rękami wyciągniętymi prostopadle do ciała. – Jak sobie tak chwilę postoisz… - zaczął, przygryzając przez chwilę wargę. – Pójdziemy po wodę do strumienia. Potem wykopiesz miejsce na ognisko, a ja przygotuję podporę dla kociołka i odpoczniesz sobie. Zasłużyłeś.
Mistrz dokończył swój wywód z rozbrajającą szczerością i uśmiechem. Daleko mu było do gniewania się na młodego, kiedy ten nic przecież złego nie zrobił, a miał przecież w planach dać chłopakowi odrobinę przyjemności. Nie takiej, która plątała mu się złośliwie po głowie cały dzień, nie. Takiej innej, której Grand chyba w całym swoim życiu jeszcze nie zaznał i nie czuł się tak, jak miał się poczuć przed kolacją i snem.
Podobało się Grandowi, że Ferez się do niego uśmiecha. Jaki by nie był ten uśmiech to jednak był. Nadzieja, jaka się razem z nim zrodziła była cudowna. Grand odetchnął z ulga i posłusznie zatrzymał się w miejscu, kiedy chciał tego nauczyciel. Poczekał aż ten stanie naprzeciw niego i z chęcią złapał go za wyciągnięte w jego stronę dłonie. Ostrożnie, ze wzrokiem utkwionym w mistrza, oderwał jedną nogę od belki i uniósł w górę, wyciągając ja najpierw na bok, a następnie w tył. Pochylał się coraz niżej i niżej. Co prawda w pewnej chwili zaprzestał unoszenia nogi, bo zachwiał się i przestraszył, że spadnie, a co za tym szło, pociągnie za sobą też nauczyciela.
- Oj... – jęknął, lecz po chwili odzyskał równowagę i kontynuował ćwiczenie.
Było dość trudne. Nawet trzymanie się dłoni Fereza dawało znikome podparcie. Gdyby miał to zrobić samodzielnie to na pewno leżałby już na ziemi i rozcierał zbolałe członki. Jedno, co go trzymało przy cierpliwych ćwiczeniach to obietnica nagrody, relaksu, odpoczynku po dniu ćwiczeń, na które, jak powiedział mistrz, zasłużył.
- Ładna z ciebie jaskółka – mruknął Ferez.
Trzymał chłopaka mocno i stabilnie, że jego dłonie nie miały możliwości, aby zadrżeć. W chwili, kiedy się zachwiał, mógł poczuć jeszcze mocniejszy uścisk. Ferez nie mógł przecież pozwolić, aby jego uczeń zaliczył upadek, ponieważ już wcześniej wspominał mu o tym, że przy jego szczęściu mogłoby się to skończyć tragicznie. Bez względu na to, że odległość, na której stali wcale nie była znów taka ogromna. Mężczyzna przyglądał mu się dłuższą chwilę, chcąc, aby wszystkie mięśnie chłopaka przyzwyczaiły się do dość niewygodnej pozycji. Spoglądał mu też w oczy, aby ciemne spojrzenie ucznia nie uciekło gdzieś w dal, albo w dół. Nie musiał się jeszcze bardziej stresować.
- A teraz zmień nogę – wyszeptał, nie wiedzieć czemu. Z założenia stawało się zawsze na pewniejszej kończynie, więc przyszła kolej na to, aby Grand zaprezentował figurę na drugiej. – To też będziesz ćwiczyć samemu, ale nie tutaj – powiedział jeszcze, pozwalając się chłopakowi wyprostować nieco i zmienić nogę. Wiedział, że sam nie dałby rady na takiej wysokości ustać na jednej nodze, a raczej nie dałby rady ustać w takiej pozycji, bowiem wyprostowany jeszcze jakoś by sobie poradził.
- To będzie pogrom – mruknął Grand i bardzo wolno stanął na obu nogach, prostując się i wyginając plecy nieco w tył, aby się odprężyć i pozwolić mięśniom na chwilowy odpoczynek. Potrzebowały tego bardzo. – Myślę, że jako jaskółka nie zaszedłbym zbyt daleko. Poza tym jaskółki chyba nie są tak marnej budowy jak ja – Uśmiechnął się łagodnie do mistrza i oderwał od pala druga stopę.
Teraz musiał przestać myśleć o czymkolwiek poza ćwiczeniem. Słabsza noga pozostała jako podpora całego ciała, a silniejsza poszybowała w tył i w górę. Pochylił się ponownie jak do ukłonu. Tym razem trwało to jednak znacznie dłużej i znacznie częściej zatrzymywał się w niepewności i mocniej zaciskał palce na dłoni mistrza. Bał się. Tym razem naprawdę się bał, że zleci i zrobi sobie coś złego. Nie wiedział jak bardzo będzie bolało, bo nie zleciał wcześniej z takiej pozycji. Wiedział tylko, że bardzo nie chciał spotkania z ziemią. Poczuł jak całe jego napięte ciało pokrywają kropelki potu. Zacisnął zęby i wbił spojrzenie w oczy Fereza. Oczy, które kryły w sobie błaganie o pilnowanie jego bezpieczeństwa. Nie żeby nie wierzył, że mężczyzna i tak go upilnuje, ale kiedy czuł tak potworną niepewność, jego spojrzenie wręcz błagało o pomoc i wsparcie.
Milczał, aby dać się Grandowi skupić. Zmarszczył czoło, ale nie zmienił siły uścisku i pewności w trzymaniu chłopaka. Daleko mu było do zachwiania się, albo odpuszczenia w pomocy swojemu uczniowi. Teraz przynajmniej widział, jak ma się siła obu nóg chłopaka do całego ciała. Przytrzymał go jednakże tak samo długo na drugiej kończynie, nim kiwnął głową.
- Wystarczy – powiedział, wypuszczając oddech, który bezwiednie trzymał w płucach i ledwo tylko zmieniał zapas tlenu na świeży. – Nie jest tak źle, jakby mogło być – Uśmiechnął się lekko, jak tylko młody stanął już na dwóch nogach stabilnie i puścił go, aby zeskoczyć miękko na ziemię. Przez chwilę wydawało się, że odejdzie, pozostawiając kwestię zejścia chłopaka jemu samemu, ale odwrócił się, jak tylko wyprostował ciało po skoku i wyciągnął w górę ręce, aby podeprzeć schodzącego ucznia. Liczył na to, że nie wykończył jego nóg tak bardzo, aby ten nie mógł chodzić, bowiem mieli jeszcze do przejścia kawałek lasu – do strumienia i na zad – po wodę, wraz z dość ciężkim kociołkiem, a Granda czekało dodatkowo wykopanie ogniska.
Chłopak sam nie wiedział na ile wykończone są jego nogi, więc nie forsował ich skakaniem. Co prawda przykro mu się przez chwilę zrobiło, bo miał nadzieję na kolejny lot z belki, lecz nie odezwał się i z nikłym uśmiechem usiadł ostrożnie na palu, wyciągnął ręce ku dłoniom mistrza i dopiero, gdy wiedział, że trzyma się ich pewnie, ześlizgnął się na ziemie. Musiał też założyć buty, wszak ćwiczenia wykonywał boso.
- Nie było łatwo – przyznał szczerze, gdy sięgnął po pierwszy z sandałów. – Nie wiedziałem, że zwykłe stanie na belce może być tak wyczerpujące. – Gdyby to jeszcze było zwyczajne stanie to może nie byłoby aż takie tragiczne. Ale machanie nogami w tak niestabilnej pozycji było ponad wyobrażenia młodego. Nie był w stanie wyobrazić sobie, że miałby zrobić to samodzielnie. Założywszy oba buty, wygładził koszulę i odetchnął. – To co, teraz po wodę, tak? Taki zdaje się był plan, z tego, co pamiętam – Nie miał ochoty na odpoczynek, a w każdym razie nie już teraz. Skoro zaczął się ruszać i ćwiczyć to wolał zakończyć zadania i dopiero wtedy zasiąść bądź zalec, aby odsapnąć.
- Jest wyczerpujące, kiedy mięśnie są zbyt słabe, aby utrzymać ciężar reszty ciała w odpowiedniej pozycji. Nie martw się, nad twoimi nogami też popracujemy – odpowiedział cicho Ferez, przyglądając się, jak chłopak ubiera sandały.
Dopiero po tym zgarnął go pod ramię i poprowadził do jaskini, jak gdyby nigdy nic, a jak tylko znaleźli się w jej suchym i przytulnym wnętrzu, posmyrał jeszcze policzek młodego i ruszył w głąb pomieszczenia po kociołek. Grand mógł zauważyć, że nie ma śladów rozwalonego krzesełka i wszystko jest posprzątane. Ferez bez problemu porwał żeliwne naczynie. Bez wkładu nadawało się do samodzielnego noszenia, ale z wodą miałby już niewielki problem. Dlatego też brał swojego ucznia nad strumień nim zrobi się ciemno. Po drodze jeszcze wziął łopatę i machnął nią w stronę Granda wymownie.
- Mamy jeszcze trochę do zrobienia – stwierdził Mistrz, wychodząc z jaskini, a łopatę wbił w miejsce, gdzie miało zostać wykopane miejsce na ognisko. – Nie mam tylko pojęcia, jak zrobić podpórkę, ale dojdę do tego. Chodź.
Poprawił w rękach kociołek i ruszył ku ścieżce prowadzącej nad wodę. Kociołek miał uchwyt, który nadawał się na późniejsze wykorzystanie, ale nie miał standardowych nóżek, bo Rektorowi jakoś nie uśmiechało się oddawać nowych rzeczy zmiennokształtnemu.
- Wiesz, że będzie nam strasznie niewygodnie nieść to z wodą w środku? – zapytał młody, patrząc uważnie na mężczyznę. Zdawał sobie sprawę z tego, że mistrz jest na pewno świadom konsekwencji napełnienia kociołka wodą, ale jakoś nie potrafił się powstrzymać przed pytaniem i późniejszą sugestią. – Może znajdziemy jakiś kij, by można, bo było na nim powiesić i oprzeć na ramionach podczas transportu? – Gdy tylko wypowiedział ostatnie słowo, zrobiło mu się jednak nieco głupio, że tak się wymądrza. Schował ręce za plecami i zakołysał się na piętach, spuszczając spojrzenie na ziemie. – Oczywiście, jeśli sobie tego życzysz, Mistrzu – dorzucił cicho, tak na wszelki wypadek.
To, że mężczyzna nie wyglądał na rozgniewanego ani też nie był już naburmuszony nie oznaczało, że Grand mógł sobie folgować z bezpośredniością. Póki ćwiczył i póki trwał jego trening, to on tu pozostawał uczniem, a Ferez nauczycielem. Jakiś respekt powinien, więc zostać zachowany, nawet, jeśli później mieliby robić los wie co.
Na pewno to, co zamierzał zrobić z nim Ferez nie zakrawało na coś, co można by podpisać pod relację mistrza z uczniem. To jednak miało wyjść dopiero później, jak uporają się z wszystkimi przygotowaniami.
- Wiesz, że to dobry pomysł? – Uniósł brwi wysoko. Nie wpadł na taki pomysł, bowiem nie podejrzewał, że niesienie kociołka będzie jakimś problemem. Naczynie nie było aż tak brzuchate, aby mogło się obijać o ich nogi. – Myślę jednak, że tak czy inaczej będzie nam ciężko, bo dzieli nas spora różnica we wzroście – dodał jeszcze, mierząc chłopaka od stóp, aż po samą głowę i uśmiechnął się pocieszająco. Z kijem, czy bez kija, większy ciężar w niesieniu spadłby na niego, a gdyby odpuścił, to woda by się porozlewała. – I nie mów do mnie ‘Mistrzu’, kiedy jesteśmy po treningu. Czuję się staro wtedy – rzucił jeszcze wesoło i ponowił wędrówkę w stronę drzew.
- To jak mam się do ciebie zwracać, mi... Em?
Nie wiedział, poważnie nie wiedział czy wypada, aby mówił do niego po imieniu. To, że mężczyzna był wyzwolony i otwarty, niekoniecznie mogło skutkować takim przyzwoleniem na stałe. Choć zdaje się, że wcześniej tak właśnie miał się do niego zwracać. Teraz, kiedy popatrzył na nauczyciela i na siebie, biorąc pod uwagę wspomnienie o różnicy wzrostu, musiał faktycznie przyznać, że jego pomysł był idiotyczny. Faktycznie dzieliło ich całkiem sporo. Szedł wraz z Ferezem i rozglądał się dookoła. Przyroda robiła się coraz ładniejsza, coraz bardziej soczysta i miła dla oka. Lubił lato. Lecz nie potrafił nie przyznać wiośnie, że była niesamowita w swej zdolności do rozbudzania życie we wszystkim i wszystkich.
- Fe… - zaczął, ale ugryzł się tak mocno w język, że niemal zaskomlał z bólu. Właśnie był na dobrej drodze, aby wyznać chłopakowi, że ma do czynienia ze swoją uczłowieczoną pumą. Dodatkowo ledwo zdążył podnieść nogę nad dość sporych rozmiarów konar i zaiste nie upaść na wyściółkę lasu, czy raczej częściowo na wyściółkę, a głową do kociołka. – Freiza – mruknął, masując sobie język o podniebienie i uśmiechnął się do chłopaka szeroko, ale i bardzo pewnie, jakby potknięcie językowe było czymś zupełnie naturalnym i każdemu, nawet jemu mogło się zdarzyć.
Nieważne, że owe potknięcie było podczas przedstawienia się – nieistotny szczegół. Z drugiej strony mógł sobie wymyślić jakieś lepsze imię, a przynajmniej niebrzmiące jak imię kobiety. Resztę drogi przebył już bez większych komplikacji, odzyskując rezon i swoją równowagę. Grandowi udzielało się picie mleka, a jemu chyba ofiarność młodego w chodzeniu na dość prostej drodze.
- Freiza – powtórzył z nabożną czcią.
Musiał zapamiętać to imię, bo jego nietypowość była dla chłopaka czymś, co zapewne spowoduje, że jeszcze nie raz i nie dwa zostanie ono wypowiedziane źle, przekręcone. Ale czy to nie byłoby dziwne, gdyby Grand zapamiętał takie imię poprawnie już od pierwszego razu i nie przekręcił go? Nie, raczej nie. Szedł ostrożnie, stąpając pomiędzy gałęziami zalegającymi na ziemi i kępkami traw. Musiał iść ostrożnie. Nie wyobrażał sobie, że mógłby teraz ośmieszyć się przed mężczyzną i zaliczyć spotkanie z poszyciem. Do strumienia nie było aż tak daleko, więc droga minęła im nim się spostrzegli. Woda kusiła, a zachodzące słońce odbijało się w niej, zaglądając między drzewami. Grand mógłby spokojnie ponownie zanurkować w toni i dać się ponieść przyjemności. Mógłby, ale wiedział, że czeka go kopanie dołka, więc chciał jak najszybciej wrócić i zabrać się do pracy.
Zmiennokształtny własnoręcznie nabrał wody i wyniósł kociołek ze strumienia, jak tylko był już wypełniony po brzegi. Sapnął przy tym cicho i zerknął na chłopaka z uśmiechem, po czy go ochlapał resztką wody z dłoni. Nie mógł sobie odmówić tego małego psikusa, na wspomnienie ich poprzedniej kąpieli w strumyku.
- Chodź, zaniesiemy to, a wtedy będziesz mógł mi oddać – stwierdził, lecz z jawnym kłamstewkiem, bo nie miał zamiaru sobie pozwolić na to, aby chłopak mu się odgryzał za tę subtelną i zabawną złośliwość.
Poczekał, a z Grand weźmie kawałek uchwytu w swoją dłoń i podniósł naczynie w górę. Było ciężkie, a wiedział też, że nawet jego uczeń ma ciężko, choć to na niego przecież spada większa waga naczynia. Woda zachlupotała wesoło, a Ferez miał wrażenie, że bezczelnie się z nich naśmiewa i życzy im bardzo ‘udanego’ powrotu na polankę.
- Hej, hej, nie myślisz chyba, że będę czekał aż tak długo!
Chłopak roześmiał się zaraz po tym jak uchylił się przed niewielką ilością wody. Nie chciał darować mistrzowi aż tyle czasu na przygotowanie się do zemsty, o nie. Wsadził do kociołka dłoń i nim złapał za uchwyt strzepnął krople na ciało Fereza. A ten był przecież bez koszuli, więc nie miał aż tak okrytego ciała co Grand. Chłopak uśmiechnął się nieco złośliwie i złapał pewniej za rączkę kociołka. Tak, teraz mogli iść do obozowiska. Zapowiadała się dość ciężka droga powrotna, bo kociołek wcale nie był taki lekki. Zresztą, chłopak nie spodziewał się, że będzie lekko. Zdawał sobie sprawę z trudu tej wyprawy i żałował, że nie mają możliwości przejechania jej wozem po ścieżce, która byłaby do tego przystosowana. Ach, marzenia to piękna sprawa. Tyle mu w kwestii transportu wody pozostawało i tyle było wyłącznie jego.
Niestety nie było łatwo, ale za to jaka ulga była dla ich rąk, kiedy już donieśli kociołek na polankę i mogli się zająć mniej męczącymi rzeczami. Oczywiście Grand nie miał zadania całkowicie bez wysiłkowego, ale na to Ferez uśmiechnął się tylko pod nosem do swoich myśli. Kropelki chłodnej wody dobrze mu zrobiły, a jako że była źródlana to nie podrażniła jego zmysłów i nie spowodowała grymasu.
- Wykop dół, mniej więcej, ja wiem? Na trzydzieści centymetrów głęboki i tak samo szeroki i długi. Myślę, że wystarczy – powiedział mężczyzna powoli, ale nie pozwolił chłopakowi ruszyć do zadania tak od razu. Nie mógł się powstrzymać przed tym, aby na krótką chwilę i z jeszcze głębszą obietnicą w geście, objąć go i ucałować w czoło. – Będzie fajnie… - zamruczał z błyskiem w miodowym spojrzeniu i odstąpił od młodego, aby rozejrzeć się nad czymś, z czego mógł zrobić podpórkę na garnek. Teraz owszem powieszenie na kiju było idealnym sposobem, tyle tylko, że jeszcze musiał jakoś ustabilizować ten kij.
Przytulenie było miłe i sprawiło, że na twarzy chłopaka pojawił się uśmiech pełen ciepła. Podobało mu się, że wracał pomału jego wczorajszy mistrz. Nawet, jeśli za chwilę miał zniknąć, to te ulotne momenty były dla niego i tak bardzo cenne. Złapał się za łopatę i spojrzał na miejsce, w którym miał wykopać dół. Wzruszył ramionami, szykując się do wyzwania.
- Myślę, że przy tobie niemal wszystko jest fajne. Nawet chwile, kiedy jest źle.
Wbił łopatę w ziemię i przydepnął nogą, aby zagłębić ją jeszcze bardziej. Nie było źle. Ziemia nie była zmarznięta po zimie, bo słońce dało radę ją już nieco odtajać, a i szpadel był całkiem ostry i sztywny. Wyrzucił jedną porcję ziemi na bok i wbił szpadel kolejny raz. W takim tempie miał nadzieje zakończyć zadanie nim się za nie solidnie zabierze. A i dołek, jaki miał do wykonania nie okazał się jakiś specjalnie wielki. Pracując dzielnie i raz za razem wyrzucając na boki porcje ziemi, zerkał też za Ferezem, aby wiedzieć gdzie jest i co porabia, ale też dlatego, żeby sobie po prostu popatrzeć.
- Chwile, kiedy jest źle? – spytał, stojąc na środku polany, kiedy zrobił kilka kroków.
Podrapał się po głowie z namysłem, uświadamiając sobie, że może wykorzystać połamane krzesełko. Nadawało się idealnie, skoro i tak nie nadawało się do siedzenia, a tym bardziej do poskładania. Kiedy padło stwierdzenie Granda, już miał ruszać do jaskini, ale odwrócił się do chłopaka i spojrzał na niego, unosząc brwi. Jego stwierdzenie zabrzmiało dziwnie. Miał trochę zły humor, przez złośliwy mebel, ale przecież chyba nic takiego się nie stało. Nie wrzeszczał, nie wyżywał się na swoim uczniu. Niemniej teraz też nie miał zamiaru powracać do tamtej nieprzyjemnej sytuacji, ani przywlekać na powrót skołowanych myśli. Uśmiechnął się do Granda, czekając na odpowiedź, aby zrozumieć, co chłopak miał na myśli, a w głowie po drodze układał plan, jak poustawiać i posklecać nogi od krzesła, aby były stabilnym oparciem dla kociołka. Wszak naczynie było ciężkie i Ferez nie miał pewności, czy zdradliwe krzesło utrzyma ten ciężar. Rozgrzanie wody było ważnym elementem tego, co planował. Nie wspominając o tym, że jeszcze miał zamiar pozbawić swoją koszulę, wiszącą obecnie na młodym, rękawów.
Grand zaprzestał kopania i spojrzał na mistrza przepraszająco.
- Tak. No przecież nie w każdej minucie wszystko jest cudownie. Są chwile, kiedy ja tracę nadzieje, ale też takie, kiedy coś nie idzie po naszej myśli. No, ale... – Machnął lekceważąco ręką w stronę nauczyciela, po czym ponownie złapał łopatę. – Ważne, że się nie podajemy, prawda?
Nie czekał na reakcję mistrza, bo prawdę mówiąc nie była mu ona teraz do niczego potrzebna. Miał wyznaczone zadanie i bardzo chciał je wypełnić jak najlepiej. Zabrał się pospiesznie do poszerzenia dołka mającego być siedliskiem dla ogniska. Uśmiechał się pod nosem. Nie miał nic przeciw pracy fizycznej, więc kopanie mu nie przeszkadzało. Jedyne co, to robiło mu się przy tej czynności coraz cieplej. Jego ciało już wcześniej rozgrzały ćwiczenia i wędrówka z kociołkiem, więc teraz po prostu zaczynał topnieć pod materiałem koszuli. Wbił łopatę energicznie w ziemie i pozostawił na chwile w osamotnieniu. Miał dość niepotrzebnego gotowania się. Zdjął z grzbietu koszule i odwiesił troskliwie na konstrukcje do ćwiczeń. Gdyby była jego, rzuciłby ją zwyczajnie na ziemie, ale że należała do mistrza, potraktował ją z należytą czcią. Teraz mógł skończyć kopanie.
- Nie powinieneś tracić nadziei, nigdy – mruknął pod nosem Ferez.
Pokiwał głową z uśmiechem i skierował się do jaskini, później będą mieli czas, żeby sobie pogadać, a może i wrócić do tego tematu, na spokojnie. Nie chciał, aby chłopak czuł się źle, nawet przez chwilę, ale wiedział, że jest wrażliwy – jeszcze – na każde niuanse i sytuacje, które dla innych byłyby błahostkami. Jemu samemu z biegiem nawet krótkiego odstępu czasu, wcześniejsze sytuacje, które mąciły w głowie wydawały się zabawne, jak tylko sobie z nimi radził, więc i upadek z krzesełka przestał być drażniący. Wytaszczył na polanę nieżywy mebel tuż obok ogniska i zamiast myśleć o tym, aby go poskładać, wpatrzył się w Granda, jak sroka w kość. Czy raczej może, jak kot w miskę ciepłego, świeżego mleka, bo to porównanie było nieco odpowiedniejsze. Zamrugał, nie zauważając, że uśmiecha się dość wymownie.
-Dziadek cię uczył stolarki, prawda? – zapytał, przykucając nad truchłem z drewna i zaczął oglądać poszczególne części, od czasu do czasu zerkając na swojego ucznia bezradnie.
Potrafił powtykać części do dziurek i nie tylko, jeżeli chodziło o drewno, ale żeby poskładać coś z niczego, jak na przykład zrobili to magowie, kiedy wykonywali konstrukcję drzwi, czy konstrukcję do ćwiczeń, to już było odrobinę problemem.