niedziela, 14 sierpnia 2011

Aiden 7.

   Mijały kolejne dni. Aiden, korzystając z tego, że jego wyniki w nauce pozwalały mu na krótki odpoczynek od szkoły, niemal nie ruszał się z domu. Cypriana nie widział od chwili, kiedy ten zostawił go na noc w hotelu. Co prawda kilka razy wydawało mu się, że za drzwiami balkonowymi ktoś stoi i że czasami słyszy ciche stukanie w szybę, ale zawsze wtedy zakładał słuchawki, włączał głośno muzykę i pogrążał się w świecie melodii. Dusze zagubionych zmarłych nadal go nawiedzały, nauczył się jednak ignorować je i udawać, że nie widzi.
   Rodzice dopytywali się co jakiś czas dlaczego tak zmienił tryb życia ale zawsze potrafił wybrnąć z tego dość gładko i uspokoić ich na trochę.
   Jednak wszystko co dobre kiedyś się kończy i nad jego głową zawisła groza powrotu do szkoły i wyjścia z domu. Miał na oswojenie się z tą myślą jeszcze trzy dni. Postanowił, że nie będzie przejmował się wydarzeniami jednej nocy. Skoro wszystko przez tych kilka dni ucichło, zapewne znaleziono innego zaklinacza dusz i on nie jest już nikomu do niczego potrzebny.
   Jakże się mylił. To, że nie widywał i nie odczuwał realnego zagrożenia w związku z poszukiwaniami zaklinacza dusz nie oznaczało, że wszystko minęło. Gdyby częściej wychodził z domu, lub przynajmniej wyglądał przez okno, przekonałby się, że na ulicy pod jego oknami kręci się zawsze ktoś obcy a kogo on mógłby rozpoznać, gdyby tylko wytężył wzrok. Cyprian wystawił patrole pod domem Aidena i nie chodziło mu jedynie o wyśledzenie czy chłopak siedzi w domu i kiedy wychodzi by można go było capnąć. O nie, nie. On po prostu doskonale znał naturę wampirów i wiedział, że skoro Katie gdzieś zniknęła to smak młodzieńczej i niewinnej krwi Aidena, przesyconej mocą jakiej zawsze jej brakowało, sprowadzi ją z powrotem prędzej czy później. Każdy wampir w tym nieszczęsnym mieście potrzebował zaklinacza dusz. A na nieszczęście Aidena, jedyną taką osobą był właśnie on. Drugi, który miał podobną moc popełnił samobójstwo kilka tygodni wcześniej. Miał sześćdziesiąt lat i serdecznie dość nawiedzeń.
   Naszedł dzień, kiedy matka oświadczyła Aidenowi, że najwyższa pora by wrócił do szkoły. Wakacje są daleko przed nim a przerwa świąteczna nadejdzie za kilka miesięcy więc wtedy będzie miał czas na odpoczynek. Nie było wyjścia. Musiał pogodzić się z perspektywą powrotu do życia. Obiecał, że w poniedziałek pójdzie grzecznie do szkoły i znów zajmie się pogłębianiem wiedzy.
   Postanowił nie martwić się poniedziałkiem, skoro był dopiero piątek rano. Zjadł swoje ulubione płatki na śniadanie i stwierdził, że najwyższa pora by zrobić porządek z rysunkami z przeszłości. Kiedy wrócił do pokoju pozbierał wszystkie prace i przez chwilę zastanawiał się jak ma skończyć z przeszłością. Mimo iż była one niezbyt odległa, bo minęło zaledwie pięć dni od feralnej nocy, chciał zrobić to w jakiś specjalny sposób. Ognisko! Tak, ten pomysł wydał mu się niesłychanie trafny. Nieważne, że musiałby wyjść z domu. Przecież i tak wszystko minęło i ucichło. Zapakował wszystkie rysunki do reklamówki, wrzucił tam tez starą metalową zapalniczkę, którą kiedyś dostał od dziadka i już miał wychodzić, kiedy za drzwiami balkonowymi błysnęła biel kartki.
   - No tak, jeszcze tam - mruknął.
   Niby wytłumaczył sobie, że nic mu nie grozi i balkon jest bezpieczny, ale zanim wyszedł z pokoju, stanął chwilę z ręką na klamce i zamyślił się. Przez jedną ulotna chwilę, powróciły wszystkie wydarzenia. Same. Bezczelnie wdarły się na powrót do jego świadomości i zasiały w niej ziarno strachu. Potrząsnął z uśmiechem głową, odganiając natrętne wspomnienia i wszedł odważnie na balkon. Tuż za progiem zatrzymał się jednak, jakby w oczekiwaniu na nieprzewidziane. Nic się nie wydarzyło. Pozbierał wszystkie szwendające się tam kartki i wrócił do pokoju.
   Szybko zebrał do worka wszystko co miał zamiar zniszczyć i udał się do parku. Na jego twarzy gościł uśmiech a płuca bardzo chętnie chłonęły świeże powietrze, którego były tak skutecznie pozbawiane przez tych pięć długich dni. Było samo południe, słońce uśmiechało się zza chmur, delikatny wiatr smagał chłopaka po twarzy. Doszedłszy do parku sprawnie odnalazł miejsce przeznaczone na pikniki i palenie ognisk. Wybrał sobie jeden z mniejszych kamiennych kręgów i wysypał do środka całą zawartość foliówki. Kiedy przykucnął na skraju i odpalił zapalniczkę, wyglądał jakby się modlił. Wyglądał jakby szeptał tajemnicze zaklęcia nad stosem żałobnym. I w rzeczywistości tak było. szeptał przez chwilę słowa pożegnania, skierowane nie tyle do stosu prac, leżących w kręgu, co do wszystkich zabłąkanych i nadal nękających go dusz i do Cypriana, którego miał nadzieje nie ujrzeć już nigdy więcej.
   Ogień zapłonął. Prace paliły się jaskrawym ogniem, który chwilami przybierał, dzięki grafitowi z ołówka krwisto - czerwoną barwę. Aiden wpatrywał się w płomienie jak zaczarowany. Języczki ognia wspinały się w górę to znów opadały, łykając łakomie kolejne stronice bloków, pokryte szkicami chłopaka. Niemal ostatnią z prac był szkic powstały po nawiedzeniu na balkonie. Stary cmentarz zapłonął  pomarańczowym blaskiem, kartka czerniała z sekundy na sekundę, znikały drzewa i połamane nagrobki. Wreszcie dokładnie taki sam los spotkał pięknego i dostojnego anioła.
   Akt wypalenia pamięci został zakończony. W kamiennym kręgu pozostały jedynie resztki popiołów, które unosiły się kolejno przy delikatnych powiewach wiatru. Aiden stał nad kupką spopielonych wspomnień i, w zamyśleniu, obejmował się dłońmi, jakby chował się przed przytłaczającym go światem. Wiatr rozbrykał się na dobre i porywając ostatnie płaty popiołu, potargał tez przydługie włosy chłopaka. Aiden poczuł ulgę. Uśmiechnął się sam do siebie, po czym wyrzucił ręce w górę i patrząc w niebo, wykrzyknął przeciągle "Juhuuu!" chcąc tym przypieczętować zakończenie etapu życia związanego z duchami i wampirami. Był szczęśliwy, wolny i zadowolony ze swojej decyzji.
   Wracając do domu, kupił w kwiaciarni mały bukiet czerwonych róż dla mamy i czekoladki dla ojca. Chciał się im odwdzięczyć za cierpliwość i zrozumienie. Chciał usiąść przy wieczornym filmie i poczuć się jak dawniej. Jak syn, w którym rodzice pokładają nadzieje na przyszłość. Niemal podskakiwał z radości oczekiwania na tak cudowny wieczór.
   Jednak los zgotował dla niego inną wersję wieczoru. Ledwo wszedł na ulicę, na której mieszkał a już dostrzegł iż dzieje się na niej coś nietypowego. Po jego blokiem stały trzy karetki i niesłychana ilość policji oraz straż pożarna. Przyspieszył. Serce zaczęło tłuc się w jego piersi jak oszalałe a oddech sprawiał mu ból. Wszystkie jego zmysły krzyczały, że stało się coś złego. Że jego radość z nowego życia właśnie zostaje ukarana. Przeczuwał iż świat staje na głowie a jego życie przybiera formę niekończącego się koszmaru. Jakżeż wiele prawdy kryło się w tych podejrzeniach i przeczuciach.
   Przyśpieszywszy kroku, migiem znalazł się przy swojej bramie. Nie zdołała jednak wejść do kamienicy. Tuż przed wejściem zatrzymał go rosły policjant.
   - Nie wolno - powiedział mundurowy, spoglądając z krzywym uśmieszkiem na kwiaty i czekoladki w rękach Aidena. - Dziewczyna poczeka, musisz odejść.
   - Dziewczyna? Jaka dziewczyna? - Chłopak wyszarpnął się z uścisku policjanta i wskazał nerwowo na okna jego mieszkania. - Ja tu mieszkam. Tam są moi rodzice. Ja muszę tam wejść.
W tym momencie z bramy wyprowadzono jego sąsiadkę, sześćdziesięcioletnią staruszkę, która przez całe zycie traktowała Aidena jak wnuczka. Chłopak spojrzał na nią pytająco. Była taka maleńka i krucha, kiedy wtulała się w rosłą sylwetkę policjanta, otulona kocem, z twarzą umazaną czymś czarnym.
   - Pani Morgan - jęknął chwytając starowinkę za ramiona i błądząc zniecierpliwionym spojrzeniem po jej pomarszczonej twarzy. - Co się pani stało?
   - Nic, chłopcze, nic. To tylko ... znaczy... - Wydawała się zagubiona i przerażona. Patrzyła na młodego policjanta z nadzieją, że wyręczy i odpowie Aidenowi na niezadane pytania.
   - Nic jej nie będzie - wtrącił się funkcjonariusz, poprawnie odczytując niemą prośbę o pomoc. - To tylko rutynowe postepowanie. Musimy odwieźć panią do szpitala by upewnić się, że nie doznała szkód w wyniku pożaru.
   - Jakiego pożaru? - Serce Aidena już wiedziało co się stało. Rozum jeszcze tego nie przyjmował do wiadomości.
   - Twoi rodzice, kochanieńki - wyszeptała pani Morgan, łapiąc nastolatka za ramię.
Policjant prowadzący staruszkę zerknął znacząco na swojego kolegę, który wcześniej zatrzymał Aidena przed bramą. Twarz chłopaka przybrała kamienną maskę. Ręce mu zadrżały a kwiaty i czekoladki poleciały z cichym trzaskiem na kamienie chodnika, kiedy uniósł wzrok ku swoim oknom a z jego oczu popłynęły łzy. Po chwili poczuł na ramionach silne męskie dłonie i został poprowadzony do jednej karetek. Policjant prowadził go wolno i tłumaczył przyciszonym głosem, że nikt nie był w stanie nic zrobić. Że wybuch gazu zniszczył całe mieszkanie a rodzice zginęli nagle i niespodziewanie.
   Wszystko to docierało do niego jak z innego świata. Słuchał ale nie przyjmował do wiadomości. Wypowiedziane słowa zapadały w jego pamięci ale nie rozumiał teraz ich znaczenia. Wiedział tylko, że jego rodzice nie żyją i, że jest to stan nieodwracalny i niezmienny. Siedział na schodkach karetki, połykał kolejną porcję jakiegoś specyfiku i patrzył beznamiętnie przed siebie. Przed jego wzrokiem przesuwały się kolejne postacie, obce, zajęte swoimi sprawami, niewidzące choć wpatrzone w niego, w tego, który ucierpiał nie będąc na miejscu wybuchu. Jego spojrzenie prześlizgiwało się po otoczeniu nie przyjmując do wiadomości niczego co się dookoła działo. Był jak zawieszony w przestrzeni, poza możliwością odczuwania, poza sferą rozumienia i rozsądku. Specyfiki, którymi go faszerowano miały pozwolić mu na uspokojenie się i zapobiec panice.
   Przez jedna ulotną chwilę jego oczy skrzyżowały się z przenikliwym i pełnym niezrozumiałej rozpaczy, fiołkowo - błękitnym spojrzeniem. Cyprian wiedział co się wydarzyło i wiedział jak zareaguje ludzka natura Aidena.
  
  

piątek, 12 sierpnia 2011

Młot

Niewielki przerywnik w wampirzej opowieści. Ten tekst napisał znajomy i zadedykował go mnie. Nie mam pojęcia dlaczego właśnie taki i dlaczego dla mnie. Może dlatego, że męczyłam go od kilku dni by znów pisał? Niemniej jest mi bardzo miło iż opowiadanie powstało dla mnie. Zainspirowane przez piosenkę. Jaką? Nie wiem, nie pytałam. Miłego czytania :)

Wokół unosił się jeszcze dym, a z murów domu, murów które były niegdyś symbolem spokoju i bezpieczeństwa, został tylko symbol klęski. Gruzy, poczerniałe od ognia ruiny i wypalona ziemia wciąż parząca jeszcze w stopy. A ona tam była, wszystko widziała i nic nie mogła zrobić. Jej poczerwieniałe od łez oczy wodziły po zgliszczach. Na chwilę zatrzymały się na czymś, co mogło kiedyś być meblem, ale równie dobrze ciałem... Ta druga myśl sprawiła, że natychmiast przycisnęła twarz do chłodu pancerza brodatego starca, który tulił ją w pocieszającym geście. Tak stary a wciąż tak potężny. W jego smutnych, niebieskich oczach kryła się mądrość, ale też iskra gniewu, ledwie widoczna iskra. Jego pomarszczona twarz zaś pełna była współczucia, które wcale jej nie odrzucało, czuła się bezpiecznie póki mogła poczuć ten kojący chłód. Chłód, który powoli zamieniał się w ciepło pod wpływem jej wręcz kurczowego uścisku. Po jej brudnych od sadzy policzkach płynęły łzy, kreśląc na jej jasnej skórze ciemne smugi. Sękata i szorstka dłoń starca gładziła jej zmierzwione i nadpalone włosy. Nie odzywała się, nie odezwała się ani razu od czasu gdy ją znaleźli. Nie musiała jednak nic mówić, niepotrzebne były słowa. Jej ojciec... Kazał jej uciekać, ale ona wróciła, wróciła kiedy było już po wszystkim, kiedy wszędzie był ogień. Tylko po to by mogła zobaczyć to wszystko, to wszystko czego jej oczy nigdy nie powinny były oglądać...
- Twój ojciec zginął, abyś ty mogła żyć... Ta kraina stoi na grobach tych, którzy o nią walczyli. Gdyby nie one, dawno zapadłaby się w pyle i zapomnieniu – mówił spokojnie, dosyć bezbarwnie. Odpowiedział mu tylko szloch. Była już dorosła, ale przy nim wyglądała jak dziecko, taka drobna, bezbronna, krucha... A on czuł to wszystko co powinien czuć każdy wobec takiej bezradności. Chęć obrony, pomocy, powiedzenia, że wszystko będzie dobrze nawet jeśli to nieprawda. A to nigdy nie jest prawda, bo zawsze coś jest źle, coś jest nie tak. Przez dłuższą chwilę tkwiła tak wtulona, znacząc lekko już zaśniedziały pancerz swoimi łzami, potem i krwią z rozciętego policzka. Jemu jednak to nie przeszkadzało, ani trochę. Wytrze zbroję, aby naznaczyć ją krwią tych, którzy dopuścili się tej okrutnej zbrodni lub też własną jeśli taka będzie wola bogów. Dziewczyna w końcu nieśmiało uniosła wzrok i spojrzała na niego. Odpowiedział jej spojrzeniem. Pozostawał niewzruszony choć widok jej niebieskich, zalanych łzami oczu zdawał się rozdzierać mu serce.
- I co teraz? - zapytała niemalże bezgłośnie drżącymi, jakby z zimna, wargami chociaż wciąż czuła gorąco. Gorąco, które już nigdy nie będzie jej przypominać o cieple i bezpieczeństwie domowego zacisza. Za to chłód zbroi, dotyk rękojeści ściskanej w palcach, zasłona tarczy... One będą jej schronieniem.
- Już po wszystkim... - odpowiedział jej swym niskim, ciepłym głosem – Nie martw się, dziecko, nic już się nie bój – uśmiechnął się do niej pocieszająco, jak dobry dziadek. Ten który zawsze powie dobre słowo, słowo, któremu można dać wiarę i w które nie można zwątpić – Zabijemy ich wszystkich, co do jednego – uśmiechnął się nieco szerzej, gładząc jej włosy sękatą dłonią. Skóra jego dłoni naprawdę przypominała korę a stawy jego palców sęki, ale jego dotyk był tak kojący. Dziewczyna uśmiechnęła się na jego słowa, poprzez łzy, które wciąż płynęły, a następnie przytuliła się do niego mocno. Przez stal pancerza słyszała jak biło jego stare już, lecz wciąż mocne serce. Jak młot. 




Ponóry Rzniwiaż.

wtorek, 9 sierpnia 2011

Aiden 6.

    Na zewnątrz, na placu przed kaplicą, paliło się imponującej wielkości ognisko. Był to stos pogrzebowy dla wszystkich, którzy zginęli a przede wszystkim dla Zacharija. O tym jednak, Aiden dowiedział się dużo później. W chwili, kiedy Cyprian wyprowadzał go z cmentarza, nie miał o tym pojęcia i nie zastanawiał się nad tym.
    Pozwolił zaprowadzić się do samochodu i zawieźć do hotelu. Oczywiście innego niż ten, z którego go tak brutalnie porwano. Co prawda, miał chęć wracać do domu by zaszyć się w swojej samotni i zapomnieć o wszystkim, lecz Cyprian nie chciał spuszczać z niego oczu a było tuż przed świtem więc postanowił zadbać o to, bym chłopak mógł odespać wszystkie przeżycia w miejscu, które według niego, będzie najbezpieczniejsze.
    Aiden marzył o gorącej kąpieli, miękkim łóżku, pachnącej pościeli i ciszy. Marzył o oczyszczającym śnie, dającym mu ukojenie i spokój. Dlatego nie protestował kiedy białowłosy odstawił go do niewielkiego pokoju, zamówił dla niego śniadanie na dziesiątą i tłumacząc iż musi udać się na spoczynek stanął w drzwiach.
    - Jesteś tu bezpieczny - powiedział trzymając rękę na klamce. - Na dole są moi ludzie a ja zjawię się, gdy tylko słońce zacznie się chować. Postaraj się wyspać.
    Aiden patrzył na wampira ze smutkiem. Przytaknął skinieniem głowy na jego słowa i rozejrzał się po pokoju. Był obcy, zimny, nijaki. Zwykły hotelowy pokój, bez grama ciepła i uczuć. Przygnębiał chłopaka niemiłosiernie.
    - Cyprian - jęknął nastolatek, kiedy wampir poruszył się by wyjść. - Musisz? Znaczy...
    Zamilkł. Nie dlatego, że zabrakło mu odwagi by powiedzieć na głos to, czego był pewien. Zamilkł gdyż Cyprian w mgnieniu oka zjawił się tuż przy nim, objął ramionami i przytulił do siebie, głaszcząc po włosach.
    - Jesteś bezpieczny, Aiden. Nic więcej się nie wydarzy. Nic.
    Jego kojąco spokojny szept wlewał w duszę chłopaka ogromne pokłady pewności. Jego zapach, jaśminowy i słodki, działał na zmysły tego młodego człowieka niczym balsam. Aiden uniósł twarz by móc spojrzeć mu w oczy i zobaczył promienny uśmiech. Poczuł jak jego nerwy uspokajają się a serce zwalnia. Wystarczył jeden uśmiech wampira i kilka wyszeptanych słów by zapomniał jak bardzo jest przerażony.
    Cyprian doskonale wyczuł zmianę nastroju chłopaka. Przeczesał mu beztrosko palcami włosy, układając za ucho i odsunął się na tyle, by objąć go po przyjacielsku ramieniem i poprowadzić do łazienki.
    - Wskakuj do wanny, wymocz się w aromatycznej kąpieli a potem zaszyj się w pościeli i nie wychodź, aż przyjdę i wyciągnę cie z niej.
    Aiden roześmiał się krótko lecz szczerze.
    - Przecież to cały dzień.
    - Wiem - wzruszył ramionami Cyprian i pchnął go delikatnie do łazienki - ale czy to aż tak długo?
    Aiden chciał jeszcze zaprotestować i wyjaśnić wampirowi, że nie sypia w dzień i cudem będzie jeśli prześpi choćby godzinę, lecz tamten uśmiechnął się, puścił do chłopaka oczko i zatrzasnął drzwi od łazienki, pozostawiając go samego. Zanim Aiden zrzucił z siebie koszulkę usłyszał trzaśniecie drzwi do pokoju i zgrzyt przekręcanego klucza. Cyprian zniknął. Chłopak wiedział, że musi skryć się gdzieś przed nadchodzącym dniem lecz, szczerze mówiąc, wolałby żeby został.
    Gorąca kąpiel zmyła z niego resztki zaschniętej krwi a wraz z nią strach, jaki nadal tulił się do niego zachłannie. I, chociaż wcześniej przysiągłby, że nie zaśnie, ledwie przytulił głowę do poduszki i poczuł na sobie miękkość kołdry, a już zawładnął nim sen, niosący ukojenie.
    Obudził go zapach kawy i świeżego pieczywa. Nie miał pojęcia kiedy i jak śniadanie znalazło się na stoliku ale pachniało zachęcająco. Wygramolił się niechętnie z ciepłego łóżka i wrócił do niego zaraz po zjedzeniu części z tego co mu przyniesiono.
    Leżał, wpatrując się w sufit i starał się przywołać wydarzenia poprzedniego dnia i wieczora. Powróciły obrazy porozcinanych gardeł bandziorów, ran postrzałowych, wrednej twarzy Zacharija, który mógłby przecież być królem wybiegów. Powróciło uczucie strachu i zdezorientowania. Powróciła niepewność. Chociaż Cyprian starał się uspokoić nastolatka nad ranem, tłumacząc, że nic mu się stać nie może, ten bał się mimo wszystko. Bał się bardziej niż przypuszczał. Wystarczyło, że pomyślał o wydarzeniach nocy a ciarki na jego skórze sprawiały, że włosy stawały mu dęba.
    Co teraz? Wieczorem wróci wampir i zabierze go kolejny raz na cmentarz? Nie, Aiden raczej nie chciał widzieć tego miejsca jeszcze bardzo długo. A rodzice? Przecież oni są przekonani, że ich syn siedzi bezpiecznie u kolegi i rozmawia o mało znaczących sprawach. Nawet nie miał telefonu by zadzwonić i uspokoić matkę. To wszystko jakiś koszmar, który trzeba skończyć jak najszybciej.
    Nastolatek poczuł jak zjedzone śniadanie wywraca mi się w żołądku. Zrobiło mu się niedobrze na samą myśl, że wszystko mogłoby się powtórzyć raz jeszcze. Odrzucił kołdrę i wyszedł z łóżka z przekonaniem iż nie dopuści do takiej sytuacji już nigdy. Niech sobie inni bawią się w pomaganie duchom i współpracę z wampirami. On zostaje od dzisiaj zwyczajnym chłopcem, który nie rysuje, udaje, że nie widzi zagubionych dusz i nie wychodzi z domu po zmroku by nie spotkać już nigdy żadnego z przedstawicieli Dzieci Nocy. Tak! To było najlepsze wyjście, jeśli nie chciał zginąć zanim jeszcze pozna co to prawdziwa miłość.
    Kiedy wychodził z pokoju na stoliku leżała kartka z krótką informacja dla Cypriana:
"Wybacz. Nie jestem stworzony do bycia bohaterem. Cenie sobie moje życie i nie mam zamiaru zginąć tak młodo. Nie gniewaj się na mnie i nie przychodź do mnie już nigdy. W takim wielkim mieście jak nasze, znajdzie się na pewno nie jeden łowca duchów z odwagą, której potrzeba do znajomości z kimś takim jak Ty. Jeśli zapomnisz o mnie i pozwolisz sobie na krótkie poszukiwania, zapewniam Cię, że już jutro zastąpisz mnie kimś, kto spełni każdą Twoją prośbę bez zastanowienia i bez protestów.Pozwól mi żyć własnym życiem i nie obawiaj się, nikt nie dowie się o tym co widziałem i słyszałem.Wybacz i żegnaj."


Aiden 5.

    Oczywiście Aiden bez trudu został odnaleziony w kryjówce za ławą. Wyciągnięto go siłą do okrągłej komnaty i postawiono przed oblicze faceta, którego nie widział wcześniej, a który siedział bokiem na biurku, z jedną nogą ugiętą w kolanie i zarzuconą do połowy na jego blat, rękoma złożonymi na kolanie i pioruńsko zniewalającym uśmiechem na ustach. Nastolatka aż zatkało na jego widok. Wysoki, zbudowany niczym zapaśnik, z kruczoczarnymi włosami, których delikatne loki spadały swobodnie na ramiona, z oczami kryjącymi w sobie maleńkie fragmenty oceanu i białą cerą, połyskującą w świetle płomieni niczym najszlachetniejszy klejnot.
    Tuż za nim stała milcząca kobieta. Była równie piękna co on, lecz na swój kobiecy i intrygujący sposób. Miała kasztanowe włosy, spięte spinką tak, że tworzyły finezyjny wachlarz z tyłu jej głowy. Jej oczy miały kolor węgla i wpatrywały się w Aidena złowrogo. Cera kobiety lśniła delikatnie brzoskwiniowym odcieniem a na jej tle odznaczały się, pociągnięte krwistoczerwoną pomadką, pełne usta. Chłopak poczuł, że się jej boi. Mimo jej olśniewającej urody coś w niej, kazało mu zachować ostrożność. Jej wzrok przyprawiał go o dreszcze. Serce stawało w miejscu i zapominał o oddechu.
    - Śliczny z ciebie dzieciak. - Rozległ się spokojny basowy głos mężczyzny, co skłoniło Aidena do oderwania wzroku od kobiety. - Chyba potrafię zrozumieć dlaczego Cyprian wybrał właśnie ciebie.
    - Wybrał? Mnie? - zaskoczenie chłopaka było obecnie równie wielkie co lęk. - Jak to wybrał?
    Wszystkie wydarzenia ostatnich dni przelatywały teraz w świadomości nastolatka, układając się w mniej lub bardziej logiczną całość. Coś sensownego było w tym co powiedział ten facet. Bo niby dlaczego gość pokroju Cypriana miałby się interesować kimś tak nijakim jak Aiden? Teraz zaczynał widzieć wyraźnie, jak mało ważny był dla tego wampira. Jak mało znaczyło dla niego usposobienie Aidena a jak dużo sam fakt, jakie miał zdolności paranormalne.
     - Nie powiedział ci? - mężczyzna roześmiał się w głos, odchylając głowę do tyłu. - No tak, cały Cyprian, tajemniczy do samego końca.    Ponownie jego spojrzenie spoczęło na nastolatku a ten poczuł się okrutnie oszukany. Co prawda, Cyprian niczego mu nie obiecywał i znał go zaledwie kilkanaście godzin, jednak jego serce skurczyło się od uczucia zawodu. Nie czuł się zbyt komfortowo, kiedy ten facet naśmiewał się z niego a inni patrzyli jak na jego twarzy wykwitają rumieńce. Zacisnął powieki i nabrał w płuca ogromny haust powietrza, wydymając policzki.
    - Nie dąsaj się, kochanie, to normalne - dotyk lodowatych palców na policzku Aidena sparaliżował go zupełnie, a kobiecy głos, drażniący jego zmysł słuchu wraz z łaskotaniem jej oddechu na jego szyi był wręcz zniewalający. - Każdy śmiertelnik czuje się tak w naszej obecności. My o tym wiemy od dawna a ty dowiadujesz się właśnie teraz.
    Aiden wzdrygnął się i otworzył oczy by spojrzeć na nią. Był zły i nie chciał by zbyt wiele sobie wyobrażała. Zacisnął dłonie w pięści, wbił odważnie spojrzenie w jej twarz, która znajdowała się teraz tuż obok niego i milczał. Wiedział, że jeśli teraz się odezwie, wyjdzie na jaw jak bardzo jest poruszony tym wszystkim i jak bardzo obawia się o swoje życie.
     - Jesteś słodki, kiedy się tak na nas złościsz. - Dłoń kobiety przylgnęła do policzka chłopaka a na jej twarzy pojawił się kusząco piękny uśmiech. Przysunęła twarz do twarzy Aidena tak blisko, że poczuł zapach jej delikatnie kwiatowych perfum. - Miałoby się ochotę cię zjeść. A twoje maleńkie serduszko bije zaskakująco mocno i zaskakująco szybko jak na tak kruchą istotę. Dlatego właśnie uwielbiam, kiedy moja kolacja boi się o swoje życie. To takie podniecające, słyszeć jak wasze serduszka przyspieszają a na koniec zatrzymują się w miejscu z braku krwi do przetoczenia.
    Jej słowa sprawiły, że nastolatek zadrżał. Z niesłychaną intensywnością dotarło do niego, że jest prawdopodobnie przeznaczony na główne danie dzisiejszego wieczoru przy świecach. Kobieta ujęła jego twarz w dłoń, zgniatając mu policzki w uścisku, pochyliła się i złożyła gorący pocałunek na jego rozedrganych wargach. Nie reagował. Zaskoczony i sparaliżowany strachem nie był nawet w stanie odsunąć się od niej lub odepchnąć ją.
     - Wystarczy Katie! - nieznajomy mężczyzna warknął dość oschle do swojej towarzyszki.
     Kobieta puściła Aidena dość niechętnie, prychając niczym wściekła kotka i powróciła do biurka. Mężczyzna zszedł z blatu, podszedł do chłopaka, położył mu dłonie na ramionach i zmrużył oczy, patrząc na niego z lekkim uśmiechem.
    - Powiedz nam gdzie jest Cyprian a będziesz mógł odejść - wyszeptał spokojnie.
    - Ale ja tego nie wiem. Ja tylko...
    Aidenowi przerwał wystrzał. Skulił się odruchowo, niemal wpadając w objęcia przywódcy, bo właśnie na kogoś takiego wyglądał ten facet. Po pierwszym wystrzale rozległy się kolejne. Wtórowały im krzyki ludzi pozostających na zewnątrz. Chłopak nie miał pojęcia ilu ich tam było, ale na pewno więcej niż w hotelu. Słychać było całe serie z karabinów. Informacje wykrzykiwane w pośpiechu o pozycji intruza, które wypowiadane były z coraz większym zdenerwowaniem i w coraz większym pośpiechu. Nastolatek miał wrażenie, że z odsieczą przybył cały pułk wojska. Jednakże co raz padało imię tego, którego Aiden wyczekiwał z utęsknieniem, a którego przybycia nie spodziewał się.
     - Zamknij go! - krzyknął przywódca do Katie, zaciskając palce na ramieniu chłopaka i odpychając go brutalnie w jej stronę. - Zamknij i wracaj tu bo zdaje się, że mamy gościa!
    Aiden nie został jednak zamknięty. Kiedy tylko wpadł w łapy podejrzanie uśmiechniętej kobiety, drzwi do kaplicy otworzyły się z hukiem i usłyszał kroki wbiegających osób. Było ich całkiem sporo. Biegli w pośpiechu, pokrzykując do siebie półszeptem. Nie minęło nawet pół minuty, gdy wpadli do komnaty. W pośpiechu rozpierzchli się po całym wnętrzu, ukrywając się za ławami, krzesłami i biurkiem z wycelowaną w wejście bronią.
     Przywódca tego całego podejrzanego zgromadzenia był nad wyraz spokojny i opanowany. Wydawało się, że jedyne czego się obawia, to to, czy aby Aiden jest dobrze ukryty. Katie, widząc jego kontrolne spojrzenie, wypchnęła chłopaka pod biurko i nakazała by nie śmiał nawet nosa spod niego wystawić, jeśli chce dożyć następnej godziny. Aiden nie miał zamiaru się sprzeciwiać. Dzisiejszy dzień zaskakiwał go coraz bardziej i szczerze powiedziawszy marzył by wreszcie się skończył.
     Ledwie stracił z pola widzenia mrożące krew w żyłach oblicze Katie, kiedy w pomieszczeniu rozległy się pierwsze strzały.
    - Przestańcie strzelać idioci! - ryknął przywódca, podchodząc do jednego ze swoich ludzi i wyrywając mu karabin z rąk. Aiden miał spod biurka całkiem dobry widok na całą komnatę, więc bez trudu mógł zorientować się w sytuacji. - Ile razy mam wam tłumaczyć, że takie zabawki nic tu nie zdziałają? - Rzucił broń na posadzkę i ruszył w stronę Cypriana, stojącego tuż przy wejściu. - Jak miło znów cię widzieć młodzieńcze - odezwał się do niego, racząc go szerokim uśmiechem.
    - Skończ, Zacharij! Gdzie dzieciak?
    Aidena korciło, żeby wyskoczyć z ukrycia, zamachać rękami i krzyknąć do Cypriana coś w stylu: "Tu jestem! Tu!". Wyglądałby co prawda jak dzieciak z kreskówki ale tak bardzo ucieszył się, mimo wszystko, że go widzi. Tak szybko w jego sercu zagościła pewność, że teraz już wszystko będzie dobrze, przeżyje, będzie wolny. Nieważne stało się to, o czym mówił ten dziwny facet i jego kobieta. Aidena nie interesowało już czy jest jedynie kolacją dla Cypriana czy kimś, kto ma posłużyć mu do jakichś innych celów. Teraz liczył się tylko fakt, że on tu jest i, że przybył by go uratować.
     Nastolatek wysunął się spod biurka, chcąc pokazać się ukradkiem Cyprianowi. Szybko przekonał się, że to był straszny błąd. Ledwie wychwycił spojrzenie swojego wybawcy a już poczuł solidny cios w tył głowy i osunął się na kamienną posadzkę. Nie stracił przytomności, lecz poczuł jak po policzku spływa mu ciepła struga krwi.
    - Łapy przy sobie zdziro! - Cyprian wrzasnął do Katie, która to uraczyła tą kontuzją Aidena. - Rusz go jeszcze raz a...
    - A co? - wciął mu się w zdanie Zacharij. - Twoja władza tu nie sięga piękny Cyprianie. To moje terytorium a ty doskonale zdajesz sobie z tego sprawę.
    Mówiąc to, przywódca bandy z cmentarza, zacisnął palce na rękawie kurtki Cypriana i szarpnął nim tak, że stali teraz tuż przy sobie.
    Aiden podniósł się niezdarnie z podłogi, posłał wściekłe spojrzenie Katie i usiadł przy ścianie, trzymając się za głowę. Czuł jak pomiędzy palcami przecieka mu krew. Wiedział, że powinien to czymś opatrzyć ale nie miał czym i nie miał jak.
     Tymczasem Cyprian i Zacharij prowadzili niemą wymianę spojrzeń. Aiden oddałby bardzo wiele, by móc odczytać ich myśli. Wyglądali jak dwa rozjuszone byki, stojące róg w róg i czekające aż ten drugi wykona pierwszy ruch. W komnacie zapanowała przerażająca cisza. Miało się wrażenie, jakby wszyscy zamarli w bezruchu i bali się nawet odetchnąć by nie wywołać wybuchu.
     I kto się musiał odezwać? Oczywiście Katie.
    - Zacharij, kochanie, skończ z nim wreszcie raz na zawsze bo mam serdecznie dość tego jego wtrącania się - przeszła pospiesznie przez salę i położyła dłoń na ramieniu przywódcy. - Jak dobrze zmotywujesz szczeniaka, sam rozwiążesz zagadkę.
    Jej szept był na tyle donośny, że dotarł do chłopaka bez trudu. Spojrzała na Aidena przez ramię z kpiącym uśmiechem. Aż miał ochotę wstać i trzasnąć ją w twarz. On, spokojny i nie szukający zwady chłopak. To było bardzo dziwne, że potrafiła wywołać u niego takie uczucia.
     Zaczął nawet wyobrażać sobie jakby to było, kiedy nagle zaczęło się ogólne zamieszanie. Nie wiadomo jak i nie wiadomo kto zaczął pierwszy. Aiden widział jak wszyscy ludzie z obstawy Zacharija wyskoczyli nagle z ukryć. Polała się krew a ludzie zaczęli latać po całej komnacie, odbijając się od mebli i ścian. Ponownie rozległy się wystrzały i krzyki. Zacharij podbiegł do biurka i porwał z niego coś błyszczącego. Nóż, całkiem sporych rozmiarów nóż. Tylko dlaczego Aiden nie widział go wcześniej? Zanim chłopak  się zorientował kto gdzie jest, został pociągnięty brutalnie za rękę i wrzucony do celi. Na szczęście Katie nie zdążyła jej zamknąć. Cyprian zjawił się tuż przy niej i wymierzył jej solidny cios w twarz, odrzucając ją w tył.
     - Nie wychodź! - krzyknął do Aidena i zniknął mu z widoku.
    Tylko, że chłopak nie chciał siedzieć w celi i czekać aż ktoś łaskawie przerwie tę jatkę i uwolni go. Wysunął się na czworaka za drzwi i sięgnął po krzesło. Nie miał broni a nie chciał pozostawać bezbronnym skoro postanowił pomóc Cyprianowi. Gwałtownym uderzeniem o posadzkę, roztrzaskał krzesło na kawałki. Chwycił jedną z oderwanych nóg i rozejrzał się za kimś, kogo mógłby tą nogą zdzielić.
     Oczywiście nie musiał długo czekać na okazję sprawdzenia się w boju. Pierwszy cios spadł na głowę jednego z ludzi, którzy byli w hotelu. Tyle tylko, że, mimo całej determinacji i chęci wykazania się w walce, Aiden miał niewiele siły. Nie wyrządził  więc dużej krzywdy swojej ofierze. Jego cios spowodował jedynie, że złoczyńca odwrócił się w jego stronę i  wymierzył mu cios, po którym chłopak poślizgnął się i poczuł jak twarda jest podłoga. Nie wstał. Podniósł się jedynie do pozycji siedzącej i wcisnął za jedną z ław.
    Dookoła trwała krwawa jatka. Posadzka była cała zalana krwią. Nawet tam, gdzie siedział Aiden widać było spore jej kałuże. Na środku komnaty leżało trzech bandziorów w nienaturalnych pozycjach i skąpanych we własnej krwi. Katie gdzieś zniknęła. Dwóch pozostałych członków bandy stało z nożami wycelowanym w stronę Cypriana, wahając się przed atakiem a Zacharij, podnosił się właśnie z połamanego biurka.
     Chłopak patrzył z przerażaniem na śmierć dookoła. Nigdy jeszcze nie był w podobnej sytuacji. Jego odwaga sprzed chwili odeszła w niepamięć. Widok martwych mężczyzn uświadomił mu, że to nie film, nie jest świadkiem zwykłej sprzeczki, mężczyźni nie wstaną za chwilę i nie odejdą tylko pozostaną martwi i prawdopodobnie nikt za nimi nie zapłacze.
     - Zjeżdżajcie stąd! - warknął Cyprian do bandziorów, którzy nadal nie wykonali żadnego znaczącego ruchu. - Jeśli wam życie miłe to won!
    Nie czekali na więcej. Wymknęli się z komnaty pozostawiając swojego przywódcę na pastwę wściekłego wampira. Zachrij miał poszarpane ubranie i włosy w sporym nieładzie. Wykorzystał chwilę, w której Cyprian odprowadził spojrzeniem uciekających mężczyzn i w jednym susie znalazł się tuż obok Aidena. Gwałtownym ruchem podniósł go na nogi i stanąwszy za nim, zasłonił się chłopakiem niczym tarczą. Serce Aidena szalało ze strachu, nogi mu się uginały, całe ciało drżało.
     Cyprian warknął rozzłoszczony i podszedł o krok bliżej nich.
    - Zostaw dzieciaka - powiedział cicho, uważnie cedząc słowa.
    - Dlaczego? - Zachrij najwyraźniej nie miał w planach wykonywania poleceń Cypriana. - Jest delikatny i niewinny. -  Nastolatek poczuł jak po jego policzku przesuwa się ostrze noża przywódcy, tnąc mu skórę. - Taka krew smakuje najbardziej.
    W tym momencie sytuacja zmieniła się dla Aidena diametralnie. Dotarło do niego, że trafił w sam środek wojny dwóch wampirów. Do tej pory miał szczerą nadzieję, że Cyprian, będąc wampirem, bez problemu pokona Zacharija i da mu szansę na wolność, lecz teraz cała nadzieja prysnęła. No bo jeśli jego wybawca polegnie, Aiden stanie się posiłkiem dla bandziora a jeśli to on polegnie to zapach jego krwi zapewne uniemożliwi mu wymknięcie się ze śmiertelnych objęć Cypriana.
     - Zacharij, - Cyprian podchodził do nich krok za krokiem a chłopak czuł jak po policzku ścieka mi gorąca struga krwi. - pomyśl. Przecież on jest dla ciebie równie ważny jak dla mnie. Bez niego nie poznasz miejsca ukrycia tego serca.
    - Nie podchodź!
    Przywódca bandy przycisnął ostrze noża do gardła Aidena, przyciągając go do siebie tak blisko, że niemal schował się pod jego marynarką. Nastolatek wstrzymał oddech, czując na plecach ciepło jego ciała i słysząc jak jego własne serce tłucze się pod żebrami z oszałamiającą prędkością.
     Przerażony chłopak wpatrzył się w Cypriana, a kiedy jego oczy napotkały niebiesko - fioletowe spojrzenie wampira, zrozumiał, że on nie ma zamiaru go stracić. W tym jednym krótkim spojrzeniu wyczytał więcej niż spodziewał. Poczuł jak w jego duszę wlewa się pewność pomyślnego zakończenia tej potyczki. Poruszył się niespokojnie w objęciach Zacharija. Chciał się wyrwać i uciec do Cypriana. Chciał, by to wszystko minęło. Chciał znów usiąść na swoim balkonie i rysować.
    Jednak plany Zacharija nie pokrywały się z jego planami. Wręcz przeciwnie, one z nimi drastycznie kolidowały. Zacharij zacisnął palce na materiale koszulki chłopaka i, wbijając kpiące spojrzenie w Cypriana, podciągnął ją do góry, odsłaniając nagi brzuch nastolatka. Aiden zobaczył jak na twarzy białowłosego pojawił się nieprzyjemny grymas. Zacharij roześmiał się cicho i przyciskając do siebie z ogromną siłą delikatne ciało chłopca, zlizał z jego policzka krew, mrucząc przy tym z zadowoleniem.
    Wydarzenia kolejnych kilku sekund docierały do świadomości Aidena w zwolnionym tempie. Cyprian nagle znalazł się tuż przy nim. Złapał Zachrija za ramię i cisnął nim z przerażającą siłą o ścianę, równocześnie odpychając chłopaka na bok. Ten poślizgnął się w kałuży zastygającej krwi i klapnął twardo na posadzkę. Kiedy popatrzył w stronę wampirów, zobaczył jak Cyprian bierze potężny zamach przed wykonaniem cięcia. A kiedy jego ręka przecięła z impetem powietrze, rozległ się nieprzyjemny chrzęst, wrzask Zacharija i pod nogi Chłopaka potoczyła się głowa przywódcy.
     Ślizgając się, Aiden odskoczył w narastającej panice w tył, zatrzymując się plecami na ścianie i trzęsąc się jak galareta. Wpatrywał się w nieruchomą twarz Zacharija i pomału docierało do niego, że to koniec. Jest wolny a on nie żyje. Pozostając niemal że w transie, chcąc się upewnić, że faktycznie jest już po wszystkim, wyciągnął rękę w stronę głowy. Wstrzymał oddech, kiedy jego palce powoli zbliżały się do czaszki z zamiarem upewnienia się, że jest realna. W komnacie zapanowała grobowa cisza. Lecz kiedy Aiden poczuł pod palcami lodowate zimno policzka Zacharija, oczy martwego wampira otworzyły się nagle i przeszyło go jego lodowate spojrzenie. Nastolatek wrzasnął przerażony i wycofał się w szaleńczej ucieczce. Przylgnął plecami do ściany i zamarł w bezruchu.
     Dokładnie w tej samej chwili, do kaplicy wbiegło kilku uzbrojonych po same zęby mężczyzn. Rozbiegli się po całym pomieszczeniu i sprawdzali w pośpiechu wszystkie znajdujące się tu drzwi i zakamarki. Ciała bandziorów zostały wywleczone na zewnątrz, ktoś podniósł za włosy głowę Zacharija, krzyczeli do siebie wydając polecenia i wykonując je bez zastanowienia i protestu. Wywleczono za drzwi ciało przywódcy, przewracano meble, zatrzaskiwano drzwi.
     Aiden siedział skulony pod ścianą i patrzył na to wszystko bez większego zainteresowania. Nie bardzo wiedział co teraz nastąpi. Nie miał pojęcia co o tym myśleć. Nie miał nawet pewności, że to wszytko wydarzyło się naprawdę. Nagle zobaczył przed sobą czyjeś nogi. Spojrzał w górę i ujrzał wyciągniętą w jego stronę czystą, białą dłoń i zniewalający uśmiech Cypriana.
    - Chodź - odezwał się wampir miękko i spokojnie. - Musisz odpocząć zanim ci to wyjaśnię. Chodź.
    Wyciągając do niego ręce i podnosząc się z kamiennej podłogi, Aiden poczuł jak po twarzy płyną mu gorące łzy przerażenia. Jego nerwy nie wytrzymały napięcia. Dopiero teraz, kiedy dotarło do niego, że jest bezpieczny, zrozumiał wagę minionej sytuacji. Cyprian skrył chłopaka przed światem w swoich uspokajających i dających ogromne poczucie bezpieczeństwa objęciach i odczekał chwile, zanim wyprowadził go z kaplicy.

Aiden 4.

    Wyciągnięty siłą z pokoju, poobijany, szarpany i bez cienia wiedzy dokąd go zabierano, Aiden starał się zapamiętać jak najwięcej szczegółów z otoczenia. Szczerze powiedziawszy sam nie wiedział po co to robi bo nadzieję na uwolnienie go zabił jeden z białych napastników tuż po wyjściu z pokoju.
    - Żegnaj się z życiem, piękny - wyszeptał mu do ucha z dziwnie obcym akcentem a następnie roześmiał się złowieszczo.
    Pozwalając prowadzić się przez korytarze hotelu, Aiden rozglądał się za Cyprianem. Wiedział, że jest dzień i że zapewne wampir śpi ale wypatrywał go za każdym zakrętem z nadzieją w sercu. To była jedyna osoba, która mogła rozjaśnić mu nieco obecną sytuacje. Wszak to jego właśnie szukały te białe monstra. Tylko po jaką cholerę ciągnęli go za sobą? Przecież, tak naprawdę, nic nie znaczył dla wampira, który go tu przyniósł.
    Kiedy zbliżali się do drzwi wyjściowych, chłopak szarpnął się nagle i uwolnił rękę z uścisku porywacza. Przez ułamek sekundy stał niedowierzając, że to mu się w ogóle udało. Po chwili jednak ruszył pędem przed siebie wrzeszcząc  wniebogłosy, wzywając pomocy. Przecież w każdym hotelu jest jakiś recepcjonista. Musi być. A takie wrzaski nie są codziennością, więc powinien zdać sobie sprawę z tego, że dzieje się coś złego. I był! Wyszedł z zaplecza i zmarszczył brwi, patrząc jak nastolatek zbliża się do niego a następnie przeskakuje trotuar i niemal wpada na niego.
    - Niech mnie pan ratuje! - krzyknął Aiden, zaciskając palce na ramionach mężczyzny i krzywiąc się niemiłosiernie, kiedy poczuł zniewalający smród alkoholu i papierosów, jaki unosił się wokół jego wybawiciela.
    - Zamknij pysk! - syknął recepcjonista, wypuszczając z ust szczypiącą chmurę dymu.
    Nastolatek otworzył usta by wytłumaczyć temu pijanemu kretynowi, że typy, które go gonią wyciągnęły go siłą z pokoju ale zatkało go. Oniemiał i znieruchomiał, widząc jak jego wrogowie idą w jego stronę bez pośpiechu i uśmiechają się drwiąco. Kolejne co do niego dotarło to siarczysty policzek, wymierzony mu przez obleśnego recepcjonistę, smak krwi w ustach, tępy ból w tyle głowy i świadomość, która oddalała się od niego w nieznanym kierunku.
    - Nie, nie znowu... - jęknął chłopak tracąc przytomność.
    Na szczęście, albo może i nie, ludzie, którzy go porwali nie mieli zamiaru ani chęci na noszenie go. Zerwał się z podłogi, plując i krztusząc się, gdy śmierdzący typ hotelowy wylał na niego wiadro wody i stanął obok z wrednym uśmiechem na brudnej gębie. Kiedy tylko chłopak złapał równowagę, na jego ramieniu ponownie zacisnęły się bezwzględne palce faceta, który prowadził go wcześniej. Widocznie ucieczka dzieciaka była dla niego czymś w rodzaju plamy na honorze bo przyciągnął go do siebie i warknął mu do ucha, że jak jeszcze raz spróbuje zrobić taki numer, to nie dożyje nawet do wieczora.
    Swoją drogą był wstrętny. Jego twarz była cała poorana bliznami, oczy przekrwione a usta wyschnięte i popękane. Oczy, kolory szarego, patrzyły na chłopaka z nienawiścią, sprawiającą, że odechciewało się na nie patrzeć już po kilku sekundach. Nie śmierdziało od niego alkoholem ale unosiła się wokół niego woń, która przyprawiała o dreszcze. Woń cmentarza. Ale Aiden nie wiedział jeszcze wtedy, czym od niego czuć i dlaczego ten zapach tak na niego działa.
    Potwierdził kiwnięciem głowy, że zrozumiał czym grozi jego niezdyscyplinowanie i poszedł posłusznie ku drzwiom wyjściowym. Wyciągnięty na zewnątrz, zmrużył oczy i zakrył je dłonią przed promieniami popołudniowego słońca. Była piękna pogoda. Niespodziewanie, po kilku dniach bezustannego deszczu, listopadowe słońce postanowiło podarować ziemi ostatnie swoje łaskawe uśmiechy. Akurat dzisiaj. Akurat teraz, kiedy deszcz byłby dla Aidena bardziej łaskawym zrządzeniem losu. Pierwszy raz w życiu przeklinał piękno aury.
Bliznowaty opiekun wypowiedział kilka szybkich i niewyraźnych słów do swoich towarzyszy a oni nie odpowiadając mu ani słowem, rozpierzchli się po okolicy. Po minucie nie było widać już ani jednego z nich. Pozostał tylko Aiden i szarooki drab, pałający do niego, rosnącą z minuty na minutę, "miłością".
    - Idziemy! - warknął mężczyzna, szarpnąwszy chłopaka w stronę furgonu, zaparkowanego niedaleko wejścia do hotelu. - Popatrz sobie ostatni raz na słoneczko.
    Jego lodowaty ton i łamana angielszczyzna wywoływały u Aidena ciarki na karku. Nie był stąd, to było pewne. Nastolatek nie byłem pewien po jakie licho analizuje każdy szczegół tak dokładnie, skoro nie przydadzą mu się zapewne do niczego. Zawzięta mina i determinacja w działaniu porywaczy, świadczyła nieuchronnie o tym, jak bardzo pewni są swoich planów i tego co robią. Kiedy więc mówili, że zginie to nabierał pewności iż tak właśnie się stanie.
    - Nie waż się nawet drgnąć! - wyszeptał bliznowaty, pochylając się nad nim, kiedy przygwoździł go brutalnie do karoserii furgonetki. - Jeden twój ruch a strzelę.
    Tuż przy głowie chłopaka zgrzytnął na blasze samochodowej rewolwer. Aiden nie miał zamiaru ryzykować niepotrzebnie. Nawet do głowy mu nie przyszło by zbyt gwałtownie odetchnąć a co dopiero ruszyć się.
    Nagle, dokładnie w chwili, kiedy jego towarzysz, szarpnął drzwi furgonu by je otworzyć, zza zakrętu wybiegło dwóch  jego pobratymców z krzykiem by wrzucał zdobycz do samochodu i jechał. Jednocześnie rozległy się strzały, słychać było wrzaski kilku innych osób, zrobiło się niezłe zamieszanie, ludzie uciekali do bram i sklepów. Jakieś dziecko porzuciło rowerek i czmychnęło za kolegami do baru. Kobieta w pośpiechu rozsypała jabłka na ulicy a mężczyzna padł plackiem na kamienny chodnik. Tuż nad głową Aidena w karoserii samochodu pojawiła się dziura od pocisku a dźwięk wystrzału z broni bliznowatego niemal go ogłuszył. Chłopak zakrył głowę rękoma i skulił się ze strachu, zanim poczuł żelazny uścisk na swoim przedramieniu a następnie chłód metalowej podłogi w furgonie. Może zabrzmi to nieco dziwnie, może ktoś pomyśli, że to jakiś uraz psychiczny przez stres związany z porwaniem, lecz kiedy Aiden zobaczył jak drzwi samochodu zatrzaskują się za nim i poczuł jak samochód rusza, ulżyło mu. Ucieszył się, że jest bezpieczny, choć wiedział, że wiozą go na pewną śmierć.
    Huk wystrzałów i wrzawa zostały szybko gdzieś daleko za nimi. Furgonetka trzęsła niemiłosiernie a Aiden obijał się o jej ściany, pogrążony w półmroku przez przyciemniane szyby w oknach. Pozbierał się z podłogi i usadowił pomiędzy jakimiś skrzyniami by zapobiec kolejnym siniakom. Podciągnąwszy kolana pod brodę objął rękoma nogi i skulił się, odliczając minuty podróży. Strach przed tym co może go spotkać powracał. Był nawet silniejszy niż przed strzelaniną. Teraz, kiedy naprawdę zaglądał w oczy nastolatka i wrzucał do podświadomości różne, mniej lub bardziej prawdopodobne, możliwości, narastał w mnie i zagarniał całe jego wnętrze.
    - Cyprian... - wyszeptał, czując jak oczy pieką go od napływających do nich łez. - Cyprian gdzie jesteś? Dlaczego zostawiłeś mnie tam samego? Czego oni wszyscy chcą ode mnie? Cyprian?
    Po policzkach poleciały mu łzy niemocy, palce zwinęły się w pięści a zęby zazgrzytały, kiedy zacisnął szczękę i otarł policzki o spodnie. Wiedział, że nie pora na mazanie się. Musiał otrząsnąć się z oszołomienia, zebrać w sobie i zrobić wszystko by jakoś wybrnąć z tej beznadziejnej sytuacji. Nie jest przecież w krainie baśni i nie przyleci do niego dobra wróżka by zabrać go od złych porywaczy.
    Wsłuchał się w odgłosy z zewnątrz. próbował domyślić się dokąd jedzie. Usłyszał jednak tylko dźwięki przejeżdżających samochodów i przyciszoną rozmowę z szoferki. Przeszedł na czworaka tuż za nią i przytulił ucho do ścianki. Czyżby jechał z nimi ktoś jeszcze? W sumie nie kojarzył co dokładnie działo się podczas strzelaniny i tuż po niej.
    Niestety nie usłyszał zbyt wiele. Za to nabił sobie kolejnego guza, kiedy samochód nagle skręcił i zatrzymał się gwałtownie. Aiden usiadł pospiesznie jak gdyby nigdy nic i czekał na bliznowatego. Nie pojawił się jednak. Minuty się wlokły w nieskończoność. Wydawało mu się, że stoją już z godzinę i wyzywał sam siebie za niechęć do zegarków.
    Wreszcie drzwi otworzyły się i chłopak zobaczył jednego z porywaczy. Nie był to bliznowaty gość tylko inny. Blondyn, o śniadej cerze, ciemnobrązowych oczach i całkiem miłym wyrazie twarzy. Uśmiechnął się, ukazując garnitur bielutkich zębów i bez słowa odsunął się na bok, dając ręką znak by Aiden wysiadł. Chłopak musiał przyznać, że wygląd porywacza nie pasował do bandziora za jakiego go uważał. Był całkiem przystojny i miał w sobie coś, co sprawiało, że człowiek patrzył na niego z przyjemnością.
    Aiden wyszedł z furgonu i rozejrzał się dookoła.
    - Co to za miejsce? - zapytał przyjaźnie, z nadzieją na wyjaśnienie.
    - Idi! - usłyszał w odpowiedzi a przystojny blondasek pchnął go delikatnie w stronę szoferki samochodu.
    Pozostało mu tylko rozglądanie się i próba lokalizacji na własną rękę. Pod stopami szeleściły mu spadłe liście, dookoła mnóstwo było porozbijanych kamiennych płyt i szeregi zmurszałych murków. Jak nic, był albo na jakimś wysypisku materiałów budowlanych albo... I wtedy go zobaczył! Lśnił po środku rumowiska niczym światełko w ciemnym tunelu. Jego anioł. Jego piękny posąg upadłego anioła, który zobaczył w transie i który widniał na ostatnim rysunku. Tutaj, pośrodku rumowiska, pomiędzy dywanami z kolorowych liści wyglądał jeszcze piękniej. Był dostojny i pełen mocy. Mimo swojej opuszczonej głowie wyrażającej skruchę lub zawstydzenie, wyglądał niczym Bóg, pośród starych nagrobków. Aiden oniemiały wpatrzył się w posąg.
    Byłby pewnie stał tak z godzinę lub dłużej, gdyby nie silna męska dłoń, która chwyciła go za przedramię i pociągnęła dalej. Był prowadzony w stronę starej kaplicy lecz jeszcze długo nie mógł oderwać spojrzenia od anioła. Żegnał się z nim spojrzeniem, jakbym miał go nigdy więcej nie zobaczyć.
    Dopiero, kiedy podszedł do niego drugi z porywaczy i pchnął go wyrzucając z siebie jakieś obelgi w dziwnym słowiańskim języku, chłopak oderwał wzrok od posągu i spojrzał na miejsce, do którego go ciągnięto. Wiekowa, kamienna kaplica na obrzeżach cmentarza z przed trzystu lat. Aiden nie miał pojęcia w jakiej części miasta się znajduje. Jedno co wiedział to to, że chciał się tu znaleźć. Chciał, ale w zupełnie inny sposób i w innym towarzystwie.
    Zaczynało się ściemniać. Mrok wkradał się nieubłaganie pomiędzy drzewa i nagrobki. Robiło się chłodno a w powietrzu czuło się zapach nadciągającego deszczu. Mężczyźni wprowadzili Aidena do budyneczku. Na ścianach korytarza paliły się niewielkie pochodnie a kiedy weszli do okrągłej sali, okazało się, że tam również nie zapalono światła elektrycznego. Zamiast żarówek, na ogromnym dębowym biurku, stały trzy kandelabry z wypalonymi do połowy świeczkami. Światło pochodni i świec sprawiało, że miało się poczucie jakby człowiek przeniósł się w jakieś zamierzchłe czasy i został przywleczony do siedziby starego, groźnego i bezlitosnego czarnoksiężnika.
    Nastolatek nie zobaczył jednak nigdzie kogoś takiego. Zamiast tego, poprowadzono go do niewielkich drzwi znajdujących się za biurkiem i wepchnięto do małej celi bez okien, zatrzaskując za nim metalowe sztaby na drzwiach. Był więźniem. To nie ulegało wątpliwości. Tylko żeby się jeszcze dowiedział czyim i z jakiego powodu, byłby niemal uszczęśliwiony.
    Kiedy oczy Aidena przyzwyczaiły się do ciemności, odnalazł niewielką drewniana ławę, na której położył się na wznak i zaczął nasłuchiwać. Porywacze kręcili się za drzwiami w tę i z powrotem. Poruszali się dość szybko w zdenerwowaniu. Jednak chłopak nie potrafił zrozumieć ani jednego słowa wypowiadanego przez tych ludzi. Z tonacji głosów i wcześniejszych obserwacji, wywnioskował, że jest tam trzech mężczyzn. A gdzie pozostali? Zostali zabici? A może szykują dla niego salę tortur? Nie, nie, te wyobrażenia stawały się coraz bardziej fantastyczne i niebezpiecznie zabarwione wyglądem kaplicy. Chyba jednak nie powinien zbyt dużo myśleć nad swoim losem.
    - Gdzie ten szczeniak?! - nagle usłyszał za drzwiami angielskie słowa. - Dawać go tu.
    Aiden zerwał się z ławy i wcisnął w kąt tuż za nią, jakby to miało sprawić, że oprawcy nie znajdą go w tej klitce. Człowiek jednak zachowuje się chwilami bardzo dziwnie. Zwłaszcza stając oko w oko z niebezpieczeństwem, nad którym nie ma władzy i nic nie może na nie poradzić.

Aiden 3.

    Aiden powrócił do świadomości kiedy tylko dłoń wampira spoczęła na klamce do pokoju hotelowego. Otworzył oczy i  zamrugał nimi nerwowo. Pomału docierało do niego ponownie, że jest niesiony przez jakieś silne i zdecydowanie męskie ręce. Pokręcił  niespokojnie głową próbując zorientować się gdzie jest. Hotel. To był zdecydowanie hotel. Tylko takie miejsca mają w swoim wystroju zawartą zarówno praktyczność jak i wyszukaną elegancję. Zauważył niewielki ale za to dość bogato zdobiony mosiężny żyrandol zwieszający się z bladoróżowego sufitu. Po chwili, niosący go mężczyzna poruszył się a chłopak ujrzał nad sobą framugę drzwi.
    Weszli do pokoju. Aiden oglądał się dookoła coraz przytomniej. Kiedy jednak jego oczy napotkały fioletowe kryształki oczu wampira,  zamarł w bezruchu. Na twarzy Cypriana malował się szelmowski uśmiech. Jedyne co przyszło nastolatkowi do głowy to, że właśnie staje się kolacją dla tego faceta.
    - Cyprian...- wyszeptał słabym głosem. - Cyprian, nie, proszę...
    Bał się. Czuł jak zaczynam drżeć. Słyszał jak w jego uszach szumi krew,  która była pompowana przez jego, oszalałe ze strachu, serce z zaskakującą prędkością. Nie miał nawet odwagi by poruszyć się w objęciach wampira.
    - Em? No wreszcie się obudziłeś. Myślałem, że będę musiał cię mocno spoliczkować, byś odzyskał przytomność, a zaufaj mi, że dostać w twarz od wampira wcale nie jest przyjemne.
    Mężczyzna spojrzał na chłopaka z tym swoim nieznikającym uśmiechem i rzucił go na łóżko, by zwolnić ręce. Aiden zapadł się w poduszki, przymykając na chwilę oczy a Cyprian ruszył do okien i zaczął zasuwać żaluzje i zasłaniać zasłony. Zapewne po to, by słońce przyszłego poranka nie dostało się do pokoju i nie zrobiło z niego kupki popiołu. Co chwilę jednak odwracał się w stronę nastolatka, jakby sprawdzał czy jeszcze mu nie uciekł.
    Gdy tylko skończył, rzucił się na łóżko obok chłopaka i wlepił w niego swoje śliczne oczęta.
    Aiden przed chwilą bał się, że będzie żegnał się z życiem, teraz jednak jego przerażenie stało się jeszcze większe. Odruchowo odsunął się, kiedy wampir rzucił się na łóżko, aż zatrzymał się plecami na zimnej ścianie.
    - Gdzie ja jestem? - zapytał rozedrganym głosem. - Gdzie mnie przyniosłeś i dlaczego?
    Być może to było najgłupsze z pytań jakie mógł zadać ale jedyne, jakie właśnie przyszło mu do głowy. Głowy, w której co chwile rodziła się nowa, niepokojąca myśl. A jeśli to tylko gra? Jeśli wampir lubi bawić się swoimi ofiarami? Udaje dobrego wujka i po chwili wysysa z nich całą krew? Aiden przeniósł spojrzenie swych ciemnych oczy na Cypriana. Kiedy zobaczył jak ten na niego patrzy, jego ciało przeszył dreszcz, włosy zjeżyły mu się na karku i poczuł jak pokrywa go gęsia skórka.
    - Hm, czekaj niech się zastanowię... - wyszeptał wampir. - Jesteśmy na wielkim pustkowiu, gdzieś daleko od centrum miasta, ja jestem wykończony po parogodzinnej wędrówce i to o czym teraz marzę, to to by - Cyprian nachylił się nad chłopakiem i w kpiącym uśmiechu obnażył swoje przerażające kły - wyssać z ciebie życiodajną krew, ale uprzednio zabawić się z tobą, bardzo, bardzo nieodpowiednio dla takiego dzieciaka - dokończył złowieszczym szeptem
    Serce Aidena zamarło ze strachu. Wampir uśmiechał się ironicznie, wręcz z mordem w swoich niesamowitych oczach, a silna dłoń złapała go w biodrach i przysunęła tak blisko, że wtulił się w jego zimne ciało.
    - A...a...ale...- nastolatek jąkał się, łapiąc z trudem powietrze.
    Nie miał siły na obronę. Nie dlatego, że nie potrafił się bronić, tylko dlatego, że był sparaliżowany ze strachu. Jego serce na przemian zatrzymywało się na kilka chwil by potem szaleć w piersi, niczym skrzydła małego kolibra nad kwiatem. Kręciło mu się w głowie. Oczy zaszły łzami i musiał zamrugać powiekami by ponownie dojrzeć twarz wampira przed sobą. Czuł na ciele oddech Cypriana a jego własny zdawał się być tak gorący iż parzył mu wargi kiedy przez nie ulatywał. Był przerażony. Tak bardzo, jak nie był nigdy w życiu. Wolałby chyba zostać zwieszonym z balkonu niż patrzeć teraz w przepiekane oczy własnej śmierci.
    - Oj głupi...
    Usłyszał złowieszczy szept wampira. Słowa, które zabrzmiały jak pożegnanie. Zobaczył jak krwiopijca powoli oblizuje usta a jego, fioletowe obecnie oczy, lśnią nieziemskim blaskiem. Najwyraźniej miał ochotę posmakować krwi nastolatka, który patrzył z lękiem jak wampirze usta zbliżają się do jego twarzy. Poczuł muśniecie lodu na policzkach. W napięciu rejestrował, że chłód ust przesuwa się po linii szczęki a kiedy dotarł do szyi, Aiden wstrzymał oddech, gotując się na śmiertelny pocałunek oprawcy.
    Przez sekundy, które były dla młodzieńca jak miesiące wyczekiwania, wampir nie poruszył się. A kiedy wreszcie to zrobił, chłopak poczuł delikatne cmokniecie na skórze w miejscu tętnicy.
    - Nie zabijam niewinnych ludzi, mój drogi - usta wampira przesunęły się do jego ucha, kiedy szeptał, po czym dało się słyszeć jak Cyprian mruczy, niczym kot. Po chwili Aiden znów patrzył w jego tajemnicze oczy. - Nawet jakbyś mnie o to błagał na kolanach.
    Chłopak nie uspokoił się całkowicie. Wampir pozostawał tak blisko i tak dziwnie czuł się w jego objęciach. Ręce nastolatka drżały niemiłosiernie, serce nadal tłukło mu się w piersi a zęby mimowolnie zacisnęły się na dolnej wardze. Nadal bał się tego faceta. A może jakieś inne uczucie zaczęło lęgnąć się w jego młodym ciele? Drżał. Drżał z chwili na chwilę coraz bardziej i wcale mu się to nie podobało. Powinien uciekać. Przynajmniej postarać się uciekać. A on co? Leżał i czekał na zlitowanie, walcząc z własnym ciałem i umysłem. Walcząc z tym by nie objąć Cypriana i nie przytulić się do niego.
    - Przepraszam. Wciąż zapominam, że jestem zimny - z tymi słowami wampir odsunął się i zarzucił na chłopaka kołdrę, sam zostając płasko na plecach. - Możesz się wyspać, ja i tak muszę przeczekać dzień nim ruszymy dalej do cmentarza.
    Aiden powinienem się cieszyć nagłą wolnością. Ale poczuł się dziwnie porzucony i osamotniony.
    - Ale ja mam gdzie spać... - wymamrotał cicho. - A ty wcale nie jesteś taki zimny - dodał jakby nagle poczuł potrzebę pocieszenia swojego niedoszłego zabójcy.
    Niestety, jego twarz zapłonęła ze wstydu. Naciągnął na nią kołdrę z cichym jęknięciem i zacisnął powieki oraz pięści z kołdrą, by przypadkiem nikt nie zdołał jej ze niego ściągnąć. Jakiż on był czasami głupi i nieokrzesany. Dlaczego właśnie teraz pozwolił sobie na takie zachowanie? No dlaczego?
    - Wiem, że masz gdzie spać. Droga jest jednak daleka, a ja nie będę cię więcej nosić. Poza tym musisz mieć siłę by w razie wypadku uciekać, gdzie pieprz rośnie...
    Aiden usłyszał rzeczowe wyjaśnienie. Mamrotał pod nosem jakieś obelgi na siebie za swoje zachowanie, kiedy nagle dotarło do niego co wampir właśnie powiedział. Błyskawicznie wystawił ponad kołdrę twarz i obracając się na bok, wsparł głowę na dłoni ręki opartej na łokciu, patrząc ze zdecydowaniem na wampirzą twarz.
    - Co powiedziałeś? Jaki wypadek i jakie uciekanie?
     Nie, nie i nie. Chłopak nie miał najmniejszego zamiaru iść teraz spać, chociaż musiał przyznać sam przed sobą, że zmęczenie nadciągało nieubłaganie.
    - Nie miałem na myśli wypadku w sensie wypadku - Cyprian roześmiał się a nastolatek kolejny raz poczuł się jak niedoświadczony życiowo dzieciak. - Chciałem tylko zaznaczyć, że wszystko się może wydarzyć, kiedy pójdziemy na ten twój cmentarz. Powinieneś spać. Niedługo północ.
    - Ale ja nie jesteaaa...
    Potężne ziewnięcie przerwało protesty Aidena. Zakrył usta dłonią i skulił się z poczuciem winy. Jego towarzysz odwrócił się w jego stronę i z wpatrzył się w niego z ciepłym uśmiechem. Chłopak przymknął na chwilę oczy i wtedy poczuł na policzku jego chłodną dłoń.
    - Wiem, że nie jesteś śpiący - usłyszał miękki szept wampira. - Ale nic się nie stanie, jeśli ukradniesz kilka godzin nocy by pozwolić swojemu organizmowi na sen.
    W pierwszej chwili Aiden chciał nadal protestować i nie pozwolić sobie na oddanie się w objęcia Morfeusza. Wpadł nawet na pomysł, że pójdzie do łazienki i wsadzi głowę pod zimną wodę by otrzeźwieć. Nie ruszył się jednak. Wampir zaczął nucić cicho jakąś dziwną melodię a świadomość nastolatka zaczynała go opuszczać.
*
    Kiedy Aiden ponownie otworzył oczy, przez chwilę nie mógł sobie przypomnieć gdzie jest. Myślał, że nadaj śpi. Pokój wydawał się koszmarnie przygnębiający i mroczny. Był pewien, że śni koszmar. Bał się poruszyć, pewien, że kiedy tylko uczyni najmniejszy gest, zza zasłony wyskoczy jakiś potwór i go pożre. Zacisnął powieki i powtarzał sobie, niczym mantrę, że to tylko zły sen, tylko sen, który się za chwilę skończy.
Ponownie otworzył oczy i zaczął rozglądać się dookoła.
    Leżał na niezbyt wygodnym łóżku. Poduszka obok niego nosiła ślady obecności kogoś drugiego. Otulała go wełniana kołdra a on byłem... O zgrozo! Był w samych bokserkach. Nie pamiętał by się rozbierał.
Niczym wiosenna błyskawica, przez jego pamięć przebiegło wspomnienie z  wieczora. Cyprian! Przecież to on go tu przyniósł i był przy nim, kiedy zasypiał. To on go uśpił i to on musiał go rozebrać. Tylko jakim cudem zrobił to tak delikatnie, że Aiden nie poczuł kiedy i jak?
    Chłopak odrzucił kołdrę i jednym susem znalazł się na dywanie. Szybko  zlokalizował swoje rzeczy, jednak, w chwili, kiedy miał już wsunąć na siebie koszulkę, doszedł do wniosku, że gdyby Cyprian chciał zrobić mu krzywdę, już by nie żył. Uśmiechnął się z politowaniem dla samego siebie i pokręcił głową. Ucieczka to był bardzo zły i bardzo niewdzięczny pomysł. Na razie najlepszym pomysłem był prysznic. Z ciuchami w garści zatrzasnął za sobą drzwi łazienki.
Nie minęło nawet piętnaście minut a już stał ponownie w pokoju, pachnący brzoskwiniowym żelem pod prysznic i miętowym szamponem.
    Teraz pozostawało tylko odnaleźć Cypriana. tylko gdzie go szukać? Aiden podszedł do okna i odsłonił zasłonę. Słońce stało wysoko na niebie. Musiało być południe lub chwilę później. Na trawniku pod oknami biegał mały, łaciaty pies, którego pani stała na ścieżce i wpatrywała się w wyświetlacz telefonu komórkowego. Właśnie, telefon! Oświeciło go nagle. Musi przecież zadzwonić do rodziców. Jeszcze chwila i zaalarmują policję.
    W tej samej chwili, w której sięgał do kieszeni po komórkę, ta zawibrowała i rozdzwoniła się na dobre.
    - Słucham mamo? - odezwał się zanim ta zaczęła zasypywać go wyrzutami i pretensjami.
    - Gdzie jesteś? Nie było cie na śniadaniu. Spałeś w ogóle w domu?
    - Tak, mamo, spałem. Musiałem wyjść wcześnie na miasto. Mam kilka spraw na mieście. Pewnie pojadę do Ruperta na noc więc nie martw się, jeśli nie wrócę - kłamał jak z nut. Nie sprawiało mu to przyjemność ale przecież nie mógł powiedzieć mamie, że załatwia  sprawy duchów z wampirem u boku.
    - No dobrze. Tylko wróć jutro - w głosie matki słychać było troskę. Taką zwyczajną, rodzicielską troskę.
    - Nie obiecuję. Ale jeśli będę miał zostać dłużej, zadzwonię. A teraz kończę bo musimy coś załatwić. Nie martw się o mnie. Do zobaczenia.
    Odsłuchał jeszcze kilku rad jak o siebie dbać i czego unikać, jak zachować się przy rodzicach Ruperta i ostrzeżeń by nie zapomniał zadzwonić. Cała mama.
    W chwili, kiedy wyłączony telefon leciał na niepościelone łóżko, rozległo się pukanie do drzwi.
    - Przecież to twój pokój! - krzyknął chłopak i ruszył z uśmiechem ku drzwiom.
    Był pewien, że zanim do nich dojdzie otworzą się i stanie w nich Cyprian. Jakże się mylił. Owszem, drzwi otworzyły się ale nie stanął w nich jego wampir.
    Wszystko co wydarzyło się potem było jak sen. Jak nierzeczywisty, straszny sen, który nie chce się od nas odczepić nawet po przebudzeniu.
    Do pokoju wtargnęło kilka postaci, ubranych na biało. Wszyscy mieli rozwiane długie włosy i rękawiczki na dłoniach. Aiden nie widział ich twarzy. Widział śmigające przed oczami białe rękawiczki. Słyszał ich podniesione głosy i czuł ich stanowcze uściski na swoich rękach.
    - Szukaj tam!
    - Idź do łazienki!
    - Nie ma go tutaj. Może młody wie gdzie jest?
    - To szczeniak. Pewnie posiłek. Szukaj!
    Głosy były coraz bardziej nerwowe. Bieganina coraz bardziej chaotyczna. A Aiden był przekazywany z rąk do rąk w takim tempie, że zaczęło mu się kręcić w głowie. Zrozumiał, iż obiektem  poszukiwań może być Cyprian. Tylko, że nawet on nie wiedział gdzie tamten teraz jest. I, w sumie dopiero teraz, dotarło do nastolatka, że jest środek dnia. Pora, kiedy wampir powinien spać, schowany przed promieniami słonecznymi i zamknięty przed obcymi. Niespodziewanie dla samego siebie, Aiden zaczął się o niego martwić. I to na tyle mocno, iż jego własny los przestał go zupełnie obchodzić. Rozglądał się po pokoju z rosnącym niepokojem. Zaglądał przez ramiona swoim oprawcom i wychylał się na boki, by sprawdzić czy faktycznie nigdzie nie widać Cypriana. Na szczęście wampira tu nie było. Poszukiwania białych postaci trwały niecałe dziesięć minut, po czym chłopak został brutalnie wyciągnięty z pokoju a na stole pozostał, wbity w blat, nóż jednego z porywaczy.

Aiden 2.

    Nadszedł wieczór. Aiden nie miał chęci siedzieć z rodzicami w salonie. Miał kaca artystycznego. Musiał się poświęcić choć trochę rysowaniu. Musiał przelać na papier kilka osób, które mu się ukazały. Jego zmysły były przez nich podrażnione do granic wytrzymałości. Dusze, które przemykały przed jego oczyma coraz częściej zdawały się widzieć i jego. Coraz bardziej wierzył w to, że szukają one ze nim kontaktu. Coraz mocniej też pragnął zrozumieć o co im chodzi i czego potrzebują.
    Wyszedł na balkon przyciskając do siebie nowy szkicownik i kilka ołówków. Zapadał zmrok lecz tuż nad jego głową bujała się niewielka lampka dająca ciepłe, lekko pomarańczowe światło. Kwiaty, które jego matka posadziła w doniczkach zaczynały kwitnąć więc delikatny słodkawy zapach otulał go kojącą mgiełką. Chłopak zapatrzył się w dal. Zanim zabiorze się do rysowania chciał przypomnieć sobie twarze osób, które miał zamiar uwiecznić. Chciał przypomnieć sobie jaki mieli wyraz twarzy, jak wyglądało ich ubranie i co czuł, podczas spotkania.
    - A jednak można odnaleźć azyl we własnym domu - cichy i delikatny głos rozległ się gdzieś w mroku.
    - Aaach... - Aiden jęknął zaskoczony.
    Musiał się dobrze przyjrzeć żeby dostrzec smukłą i idealną sylwetkę mężczyzny, który teraz patrzył przed siebie i podziwiał zachodzące słońce. Czy on tu na niego czekał? Czyżby popełnił ten karygodny błąd i powiedział mu gdzie mieszka? Nastolatek tłukł się z myślami a najbardziej zaskakujące było dla niego to, że, mimo wszystko, ucieszył się na widok dopiero co poznanego mężczyzny.
    - To ty? Skąd się tu wziąłeś? - zapytał niezbyt odważnie.
    - Niech no pomyślę. Chyba przez barierkę, jak podejrzewam ale nie powiem ci na pewno. - Cyprian uśmiechnął się dość ironicznie i spojrzał na chłopaka wzrokiem, który wywołał ciarki na jego plecach. - Nie mam co robić bo łowcy szaleją więc stwierdziłem, że może cię z dobrej woli odwiedzę.
    - Och, cóż za zaszczyt mnie kopnął - nie, nie, to nie była drwina. Aiden zareagował instynktownie. Jego niedowierzanie mieszało się z lękiem. Nikt nie odwiedzał go nigdy tak po prostu. Utkwił spojrzenie w Cyprianie i uśmiechnął się niepewnie. - A tak naprawdę czego potrzebujesz?
    - Niczego. Chcę cię poznać, to wszystko - odparł mężczyzna cicho i odbił się od ściany, przy której stał. Podszedł powoli i stanął tuż przed nastolatkiem z uśmiechem. - Tak się zastanawiam dlaczego wczoraj uciekłeś jak oparzony?
    - Uciekłem? - chłopak udawał zaskoczonego i nie wprowadzonego w temat. Z nieśmiałym uśmiechem schylił się po jedną z leżących na balkonie poduszek i rzucił w stronę mężczyzny. - Skoro już tu jesteś to siadaj. Ja nie mam chęci stać.
    I jakby na potwierdzenie swych słów zajął miejsce na miękkich poduszkach. Jego czarny ubiór sprawiał, że niemal zlewał się z otaczającym ich mrokiem. Jedynie jego twarz jaśniała łagodnie w ciepłym świetle lampy. Udając, że nie przejął się niespodziewaną wizytą, obserwował ukradkiem swojego gościa.
    - Nie lubię siedzieć ale skoro tak ładnie  prosisz... - Cyprian zasiadł na poduszce po turecku uprzednio wyciągając broń i kładąc ją obok siebie, zapewne dla większej wygody.
    Zrobiło się chłodno kiedy słońce zaszło zupełnie ale to nie chłód spowodował drżenie Aidena. Widok broni napawał go niekontrolowanym lękiem.
    - Dziękuje - wyszeptał spoglądając na pistolet a następnie do wnętrza mieszkania, jakby obawiał się, że ktoś z domowników możne nadejść. Mimo tego iż nie miał podstaw do takich podejrzeń. Drzwi do pokoju zawsze zamykał na klucz a balkon stanowił jego osobistą samotnię, do której wstęp miała jedynie matka, kiedy upierała się by ustawić na nim kwiaty. - Musisz to nosić? - zadał pytanie krzywiąc się przy tym nieprzyjemnie.
    - Nie ale już nie umiem się obejść bez niego. Wiele razy uratował mi życie a wiesz, że wszędzie czeka ktoś kto chce mnie zabić. Tudzież pozbawić głowy dla lepszego efektu bo jak można zabić kogoś kto już nie żyje? - zapytał cicho i zaśmiał się pod nosem niczym humorzasta panienka.
    - Zabić? Nie żyje? Kim ty jesteś? Chcesz powiedzieć, że moje podejrzenia okazały się trafne? Chcesz powiedzieć, że jesteś...Wampirem?
    Ostatnie słowo Aiden wypowiedział z takim namaszczeniem, jakiego używa się wypowiadając imiona bogów. Jego mina wyrażała dokładnie to co czuł od  wczoraj. Podejrzewał, że wie kim jest Cyprian. Podejrzewał. Dla upewnienia się musiał jednak zadać to pytanie i usłyszeć odpowiedz. Bał się? Nie, raczej wyczekiwał niecierpliwie na odpowiedź by uspokoić myśli i wygonić niepotrzebne domysły.
    - No wampirem jestem, wampirem - mężczyzna uśmiechnął się szczerze, ukazując śnieżnobiałe kły.
    - No tak. Czyli moje podejrzenia się sprawdziły - mruknął chłopak. Całe wątpliwości gdzieś czmychnęły. - Szczerze powiedziawszy wolę tę wersję niż inną, która przyszła mi do głowy - nie chcąc pokazać jak dziwnie poczuł się, mimo wszystko, słysząc nowinę, rozłożył szkicownik i zaczął rysować. - A  tak na marginesie, Aiden  jestem bo nie pamiętam czy się przedstawiłem wczoraj. I bardzo lubię ciepło swojego ciała i moją szalejącą w żyłach krew.
    - Nie jestem kanibalem słoneczko - rzucił Cyprian niedbale. - A druga wersja to? - spytał ciekawy co też wymyślił ten intrygujący go dzieciak.
    Chłopak podniósł głowę z nad szkicownika i dość długo przyglądał się wampirowi w milczeniu. Długo. Bardzo długo. Oczy zaszły mu mgłą a serce tłukło się tak bardzo, że aż szumiało mu w uszach. A wampir patrzył na Aidena i jego roztrzęsione dłonie z uśmiechem i wyczekiwaniem. Uśmiechał się! A nastolatek właściwie nie wiedział, czy ten uśmiech to oznaka przyjacielskiego podejścia do głupawego chłopaczka, jakim musiał mu się wydać, czy też oznaka rozbawienia w jakie go wprawił swoim zachowaniem.
    - Duchem. Zabłąkaną duszą szukającą pomo... - wyszeptał, milknąc nagle, gdyż tuż za plecami wampira uśmiechała się właśnie do niego piękna kobieta. - Tak jak ona - wskazał brodą na zjawę.
    - Czyli jednak dobrze trafiłem - szepnął  Cyprian do siebie i odwrócił się podążając za spojrzeniem chłopaka.
    - Widzisz ją? - zapytał Aiden niepewnie.
    Cyprian pokiwał przecząco głową i przesiadł się na poduszki obok nastolatka, wpatrując się w przestrzeń przed nim.
    - Jak chcesz to porozmawiaj z nią może jej pomożesz - wyszeptał konspiracyjnie.
    - Nie potrafię. Oni do mnie przychodzą, czasem się uśmiechają, czasem płaczą ale nie słyszę nigdy o czym mówią. Nie wiem czy coś jest ze mną nie tak, czy to oni nie potrafią się ze mną porozumieć.
    Aiden wypowiadał słowa bardzo wolno i cicho. Jego wzrok prześlizgiwał się po sylwetce ducha. Kobieta przykucnęła i z bladym uśmiechem wskazała na szkicownik.
    - Myślę, że jeszcze je będziesz słyszeć, taka rola zaklinacza - mruknął Cyprian pocieszająco.
    Mówił coś jeszcze. Ale chłopak już go nie słyszał. Wpadł w pewnego rodzaju trans. Całą jego uwagę pochłonęło rysowanie. Wszystko co go otaczało zniknęło. Nie słyszał i nie widział niczego. Siedział jak zaklęty a na papierze, kreska po kresce powstawał rysunek. Rysował jak opętany. Kreski pojawiały się w zastraszającym tempie.  Powstawał kolejny szkic. Najpierw niedokładny, niezgrabny, bez wyrazu. Z czasem jednak, stawał się coraz wyraźniejszy i zagęszczony detalami. Pojawił się tam cmentarz. Stary, z połamanymi nagrobkami, tajemniczy. Na środku widać było rozsypującą się nieczynną fontannę z figurą anioła o połamanych skrzydłach i twarzy, którą przeszywał ból.
    Chłopak wrócił do 'życia' kiedy rysunek był kompletny a zjawa zniknęła. Przeniósł spojrzenie na wampira a jego dłoń zawisła nad rysunkiem.
    - Przepraszam co mówiłeś? - zapytał niewinnie. - Chyba nie dosłyszałem.
    Powoli wracał myślami na balkon i powoli zdawał sobie sprawę z tego, że kolejny raz odleciał.
    Przez usta Cypriana wyleciała spora ilość powietrza trzymanego w płucach od dłuższej chwili, ale zachowywał się, jak gdyby nic się nie stało. No cóż, będąc martwym żadna zjawa, czy zmora nie jest człowiekowi dziwna. Nie dziwne więc, że nie obeszło go zbytnio nagłe zatracenie się chłopaka w niebycie.
    - Nic nie mówiłem, pokaż - powiedział sucho i stanowczo, po czym wyciągnął bladą i niesamowicie gładką dłoń po rysunek.
    Aiden zawahał się przez chwilę. Nie od razu dotarło do niego o co chodzi wampirowi. Dopiero po kilku sekundach zrozumiał, że ten chce zobaczyć to co powstało podczas transu. Nastolatek spojrzał na kartkę i skrzywił się z niesmakiem. Tak naprawdę  dopiero teraz zobaczył swoje dzieło. Kolejny ponury obrazek, który pojawił się nie wiadomo jak i nie wiadomo skąd.
    - Ale przecież...
    Miał zamiar tłumaczyć się, że to nic. Że nie mam pojęcia dlaczego to narysował i jak. Zrezygnował jednak z tego i wyciągnął szkicownik w stronę Cypriana.
    - Znam ten cmentarz... Jeden z opuszczonych cmentarzy na peryferiach Nowego Jorku. Moim skromnym zdaniem powinieneś się tam wybrać - stwierdził wampir, oglądając dokładnie obrazek. Jego oczy ślizgały się po namalowanym na nim posągu anioła z nieskrywaną ciekawością, aż w pewnym momencie  zmrużył je w zamyśleniu. - No nic. Trzeba będzie to sprawdzić - zamruczał jeszcze przecierając koniuszkiem palca po świeżej kresce, która rozmazała się nieco, ale kształt anioła pozostał taki sam.
    - Zaprowadzisz mnie tam? - zapytał niepewnie Aiden.
    Bał się iść w to miejsce sam a podejrzewał, że jeśli ma się nauczyć komunikacji z istotami, które mu się ukazują to musi tam pójść. Odłożył ołówek i podniósł się z poduszek z zaciętą i pewną miną.
    - Najlepiej zaraz. Nie mogę dłużej patrzeć na udręczone miny tych ludzi i nie wiedzieć jak im pomóc. Po prostu nie mo....
    Podniesienie się tak szybko było największym błędem jaki mógł popełnić w obecności wampira. Zapomniał, że każda wizyta duszy osłabia go niemiłosiernie. Zwłaszcza taka, która wywołuje szał rysowania. Zapomniał, że powinien wypić szklankę soku lub zjeść czekoladę zanim odzyska siły. Zapomniał, a teraz najzwyczajniej w świecie, osunął się po ścianie niemal nieprzytomny.
    - Aiden? - mruknął wampir podnosząc się błyskawicznie z poduszek. - Dlatego niecierpie ludzi w innej postaci niż moje posiłki.
    Cyprian zebrał drobne ciało chłopaka na swoje ręce i jednym skokiem pokonał barierkę balkonu, by wylądować miękko na ziemi. Aiden poczuł jeszcze tylko kilka podskoków, podczas gdy wampir niósł go w niewiadomym dla niego kierunku i nic więcej. Ciało chłopaka zwiotczało zupełnie a umysł odmówił posłuszeństwa. Odleciał w niebyt.

Aiden 1.

    Zapadał zmrok. Czerwone promienie zachodzącego słońca tworzyły niezwykle czarowne iluminacje w ulicznych kałużach, jakie pozostały po całodniowej ulewie. Z rynien kapała woda, obok trotuarów pędziły rwące rzeki deszczówki a świat po deszczu zdawał się być ożywiony, przepełniony kolorami i niesamowicie czysty.     Ludzie wracający z pracy zaglądali do kafejek i sklepów, szukając czegoś ciekawego lub idąc na spotkanie ze znajomymi. Dzieci wsiadały z powrotem na swoje rowery, by brudzić ubrania i uciekać przed zdenerwowanymi rodzicami a rodzice przybierali groźne miny gdy tłumaczyli ile zachodu potrzeba by doprowadzić je do czystości.
    Między nimi był jeszcze ktoś, komu daleko było do radości. Bo czy można być szczęśliwym i cieszyć się życiem, kiedy jest się umarłym? Kiedy woda nie może sprawić najmniejszego dyskomfortu podczas spaceru w deszczu? Kiedy nie przeszkadza ci, że całe ciało jest mokre, a biała, całkiem nowa koszula lepi się do niego niczym zachłanny wąż?
     Milczący, pełen powagi i opanowania, z nienagannie ułożonymi włosami i rewolwerem w dłoni, Cyprian pojawił się na ulicy jak co wieczór. Sunął ulicami miasta, wyszukując tych, którzy łamali ogólnie obowiązujące prawa.
     Tyle, że Aiden nie miał bladego pojęcia o obecności kogoś takiego. Ba, on nawet nie wiedziałem, że Cyprian w ogóle istnieje.
     Chłopak podążał właśnie, całkiem nieświadomie, dokładnie w kierunku nieznajomego. Wyglądając niczym zmora nocna, myśląc o swoich niesamowitych snach, szedł zamyślony i milczący. Jego czarne włosy i strój w bardzo zbliżonym odcieniu, nie były mokre. Burzę przeczekały bowiem wraz ze swoim właścicielem w domu. Jednakże, kiedy tylko spadła ostatnia kropla deszczu i zza chmur wychyliło się nieśmiałe słońce, zebrał on swoje przybory do rysowania i blok i wybiegł z domu na tyle szybko, by nikt nie miał szans go zatrzymać. Siedząc w czterech ścianach nie potrafił tworzyć. Nie tak, jak robił to poza smutnymi murami mieszkania. A na jego ukochanym balkonie, mama przesadzała kwiaty i marudziła, że nikt poza nią nie chce się nimi zajmować.    Kroki chłopaka odbijały się echem od ścian budynków, pomiędzy którymi przemykał teraz w stronę parku. Niestety, nie był przygotowany na to, co miało go za chwilę spotkać. Wyskoczył zza rogu nagle, nie rozglądając się i nie sprawdzając czy przypadkiem nie wpadnie na kogoś.
    I to był błąd. Kartki notatnika posypały się na mokry chodnik, ołówki poturlały do kałuży a węgiel rozsypał się na drobne kawałeczki, kiedy drobne, jak na szesnastolatka ciało, Aidena zderzyło się z marmurową posturą mężczyzny. Mężczyzny, który najwyraźniej nie miał dnia do ratowania niezgrabnych chłopców a to, co błysnęło w jego dłoni nie było paczką cukierków dla napotkanych sierot. Chłopak odbił się od Cypriana oszołomiony i klapnął prosto w kałużę, przez którą właśnie przechodził.
    - Bóg dał ci oczy po to byś patrzył, rozum byś myślał, a ciało byś je pielęgnował, a nie narażał na niebezpieczeństwa.
    Mężczyzna wycedził słowa przez zęby dość cicho i spojrzał na Adiena z góry.
    Oczywiście nie zrobiło na nim większego wrażenia zderzenie ze chłopakiem. Był sporo starszy, zbudowany dość atletycznie i drobna, niewysoka osoba, nie spowodowała nawet jego zachwiania się. Westchnął ciężko i oblizał usta, co nie przypadło Aidenowi do gustu, zwłaszcza, że leżał teraz u jego stóp, niczym łazienkowy dywanik.
    - Nikt mi niczego nie dawał. Jeśli coś mam to sam o to ... - Zamilkł.    Wokoło rozległo się szczęknięcie broni, a nieznajomy facet wyciągnął w jego stronę dłoń, pochylając się nieznacznie. Przez głowę chłopca przemknęła błyskawicznie myśl : "Zginę!". Nie znał się. Nie wiedział, czy broń właśnie odbezpieczono czy zabezpieczono. Wiedział jedynie, że oznacza to niebezpieczeństwo. Nie pomogła mu też dłoń, wyciągnięta w jego stronę. Być może  ruch ten był niezbyt szybki i nie nerwowy, jednak  zmysły chłopaka pracowały zupełnie inaczej niż powinny. Zląkł się tego gestu i odruchowo odchylił w tył, wspierając dłońmi na mokrych kaflach chodnika. Jego czekoladowe oczy otworzyły się szeroko a płuca nie dostały kolejnej porcji tlenu gdyż z wrażenia zapomniał o oddychaniu. Czuł jak wszystkie mięśnie napinają mu się w oczekiwaniu na nieszczęście, które za chwilę nastąpi.
    - Chce ci pomóc wstać, nie musisz na mnie reagować, jak na zło wcielone - burknął mężczyzna, krzywiąc się z niezadowoleniem.
    W jego głos wkradła się pretensja do całej niesprawiedliwości na świecie, która być może uważała go za potwora i mściwego mordercę. Przechylił głowę lekko w bok, a jego spojrzenie wyrażało oczekiwanie. Brew, która podjechała do góry skryła się za warstwą dosychających, niemal białych włosów, a usta wygięły się lekko w zachęcającym uśmiechu.
    Aiden bez słowa chwycił dłoń mężczyzny i wstał z kamieni. Jego umysł powrócił do świadomości. Poczuł chłód ręki nieznajomego i zobaczył, że jego skóra jest niesamowicie blada i nieskazitelnie gładka. Serce chłopaka wskoczyło już na właściwe miejsce więc zaczął dostrzegać niestosowność swojego zachowania.
    Przecież prawda była taka, że to on wypadł zza rogu niespodziewanie i wtargnął w drogę temu mężczyźnie. Więc facet nie zagrażał mu bezpośrednio. Dlaczego więc Aiden czuł przed nim aż taki respekt i lęk? Wymamrotał jakieś niewyraźne i niemal niesłyszalne podziękowania i pochylił się nad swoimi porozrzucanymi rzeczami. Mruczał teraz obelgi w stronę deszczu, który miał na tyle bezczelności by zalać ulice i spowodować takie zniszczenia w jego rysunkach. Kartki ociekały wodą i błotem, szkice rozmazały się i widać było jedynie fragmenty obrazków otoczone rozmytymi kreskami tła.    Większość kartek spływała teraz rynsztokiem w dół uliczki, inne beztrosko pływały w kałużach. Jedna z prac podpłynęła pod nogi nieznajomego a ten nie mógł odmówić sobie dokładniejszego spojrzenia na dzieło. Podniósł ociekający brudną wodą papier i przyjrzał mu się uważnie.
    - Artysta? - zapytał, spoglądając na chłopaka pytająco, kiedy ten stanął przed nim z wyciągnięta ręką.
    - Nie nazwałbym siebie tak. - Czarnowłosy wzruszył ramionami lekceważąco. - Mogę?
    To było jego. Tylko jego i nikomu nigdy nie pokazał ani jednej pracy. A teraz ten nieznajomy, dziwnie spokojny facet, przygląda się szkicowi, nie zapytawszy nawet o pozwolenie. Co z tego, że reszta właśnie się rozpływała lub płynęła w dal? Teraz ważny był właśnie ten szkic, który był rozdziewiczany nieskrępowanym spojrzeniem obcego.
    - Podoba mi się, może kiedyś coś z ciebie będzie. - Cyprian podniósł spojrzenie znad kartki, które w ułamku sekundy zmieniło się w spojrzenie znów pytające. Był zapatrzony w obrazek i przez chwilę zdawał się nie mieć pojęcia o co go proszono. Po chwili jednak zreflektował się i podał  kartkę właścicielowi. Dorzucił do tego niezwykle uroczy, przepraszający uśmiech i wyciągnął broń. - Nie bój się, nie zabijam niewinnych, ale jeśli mogę coś ci doradzić to powiem, że lepiej nie kręcić się w nocy w tych okolicach. Świat nie chciałby stracić kogoś tak utalentowanego, a już z pewnością nie z rąk rozszalałego z głodu wampira. Nie sądzisz...
    Nie dokończył zdania gdyż chłopak wpadł mu w słowa z lekką irytacją.
    - Nie jestem dzieckiem. Mieszkam tu od urodzenia i znam okolicę. Nie widziałem... em... pana tu nigdy wcześniej a chodzę tędy codziennie.    Aiden posłał mężczyźnie spojrzenie pełne pewności siebie. Nic to, że słowa, które usłyszał zbudziły w nim lęk. Nie okaże tego przecież komuś, kogo nie zna.
    - Powiedzmy, że grzeczne dzieciaki nie szwendają się w tej okolicy o takich porach, jak ja. Jestem tutaj wyjątkowo wcześnie, a ty musisz mieć cholerne szczęście, że jeszcze nic cię nie zeżarło.
    Ostatnie słowo Cyprian wypowiedział z nutą obrzydzenia, jakby nie wypadało mu mówić tak brzydko. Z każdą chwilą ten obcy dla nastolatka mężczyzna robił się coraz bardziej swobodny. Zdawało się, że nieznajomość chłopaka nie stanowi dla niego żadnej przeszkody. Rozmawiał z nim, jakby był przyjacielem rodziny i uśmiechał się uroczo. Przez chwilę młody miał wrażenie, że obcy przenika go swoim spojrzeniem.
    - Widocznie jestem nieapetyczny i zbyt chudy jak na posiłek dla jakiejkolwiek bestii - rzucił beztrosko Aiden, wzruszając ramionami i przyciskając do siebie swoje przemoczone kartki.
    Nie pozbierał ołówków bo nie widział w tym najmniejszego sensu. Ba, zapomniał nawet o tym, że stoi na środku ulicy, rozmawia z obcym facetem i jest przemoczony od pasa w dół po spotkaniu z kałużą. Przemoczenie nie było jednak tak bardzo szokujące jak sam fakt, że ten nieśmiały chłopak z kimś rozmawiał. I to z obcym. A może właśnie dlatego, że nie znał tego gościa, potrafił rozmawiać z nim aż tak swobodnie? Swobodnie jak na niego, oczywiście. A może sprawiło to podejście tego mężczyzny. Może to, że Cyprian traktował go niemal jak bardzo dobrego znajomego, spowodowało tę otwartość i ośmielenie.
    - Czy ja wiem... Mnie tam by to nie sprawiało przeszkód.
    Dotarły do chłopaka słowa mężczyzny zaprawione śmiechem. Złowieszczym i nieco szczekliwym. Aiden zwrócił uwagę na to, że obcy rozgląda się przezornie po ulicy. Wyglądał jakby wsłuchiwał się w każdy najmniejszy dźwięk. Nastolatek przyglądał się mu przez chwilę z zaciekawieniem, zatrzymując się na jego niezwykłej barwy oczach. Były fioletowe, a dokładniej fioletowo - niebieskie.
    - Idziemy do parku? I tak nie ma tutaj co robić - spytał nieznajomy, machając chłopakowi przed nosem ręką i przyglądając mu się uważnie.
    Podniósł z ziemi ołówek i wręczył go właścicielowi ze śmiechem. Chłopak wyglądał bardzo zabawnie, stojąc tak przed nim i wlepiając w niego spojrzenie. Kiedy młody w końcu otrząsnął się z zadumy, wetknął podany mu ołówek za ucho i ruszył w stronę parku.
     - Tak, myślę, że wśród drzew będę lepiej smakował - mruknął dość zgryźliwie.
    Oczywiście mężczyzna ruszył razem z nim. Aiden nie miał najmniejszych nawet wątpliwości, że tak będzie. Zerkał co jakiś czas w stronę białowłosego i uśmiechał się sam do siebie idąc w milczeniu. Co on sobie wyobrażał? Że dojdą do jednej z uroczych alejek i nagle facet, który ma za paskiem broń i, jak mu się zdawało, okazał się właśnie wampirem, wyciągnie zza pazuchy bukiet kwiatów i przeprosi? Żenada. Drzewa kusiły nastolatka zawsze swoim cieniem i urokiem a teraz stały się końcowym przystankiem jego marnego życia.
    Ciszę przerwał łagodny głos mężczyzny.
    - Nie myśl za dużo, to wcale nie pomaga kiedy obca osoba zaprasza cię na przechadzkę po parku. Zwłaszcza jeśli jest to dorosły facet, a ty jesteś nastolatkiem - mruczał pod nosem na tyle głośno by chłopak mógł go zrozumieć.
    Aiden nie mógł powiedzieć by te słowa napełniły go spokojem. Wręcz przeciwnie. Jego dotychczasowa pewność siebie, znikała pomału, zastępowana narastającym strachem. Nie chciał jednak uciekać. Nie chciał wyjść na tchórza. Poza tym, jakaś jego cząstka buntowała się przed oddaleniem się od tego gościa. Było w nim coś, co przerażało ale i coś, co przyciągało do niego z niesłychaną siłą.
    Doszli do parku i zajęli bez zastanowienia, jedną z mokrych po deszczy ławek. To, że była mokra nie miało większego znaczenia ani dla chłopaka ani dla nieznajomego. Obaj byli i tak mokrzy. Aiden klapnął ciężko na deskach, siadając tak, by doskonale  widzieć towarzysza. Jego wzrok prześlizgiwał się łagodnie po sylwetce mężczyzny. Z rozkoszą smakował odblaski księżyca i nocnych lamp w jego niesłychanie białych włosach.
    - Wiesz co? - powiedział po chwili. - Gdybym myślał, obawiam się, że już dawno byłbym sto kilometrów stąd a nie siedział obok gościa, którego nie znam, a który sprawia wrażenie jakby znał to miasto na wylot.
    I wtedy chłopak stwierdził, że nie czuje już strachu. Wiedział, że to dziwne ale po prostu cały strach i niepokój nagle zniknęły. Był dziwnie pewny, że nie grozi mu nic złego. Może nawet zbyt pewny?
    - Cóż, zawsze mógłbyś wykalkulować, że nie uciekniesz nawet pięciu metrów, ale to głębsze gdybania, na które raczej nie starczyłoby ci czasu. Poza tym... Ładny widok na fontannę tutaj jest, gdyby nie ci, którzy ostatnio urządzali sobie walki przy niej to może by wyglądała przyzwoicie - mruknął Cyprian i zarzucił w stronę nastolatka szelmowskim uśmiechem.
   U kobiety pewnie wywołałby on rumieńce zażenowania lub wstydu, albo gwałtowną chęć zapadnięcia się pod ziemię, a u Aidena? Cóż, chyba nawet on sam nie zdawał sobie sprawy z tego, że potrafi zareagować tak a nie inaczej. Przez ułamek sekundy zaparło mu dech w piersiach a oczy zaszły mgłą, która przesłoniła cały otaczający świat, poza tym uroczym uśmiechem, na który padł właśnie wzrok chłopaka. Ręce mu zadrżały a serce zdawało się stanąć w miejscu.
     - Czy... Czy ja mógłbym...- zająknął się nie mogąc zdobyć się na sformułowanie pytania, jakie cisnęło mu się na usta. Jego spłoszone spojrzenie uciekło z twarzy mężczyzny i pobiegło w stronę fontanny szukając tam ukojenia i schronienia. - Jakiej walki? - zdawał się chwytać neutralnego tematu, byle tylko ratować się przed tym, co zdarzyło się przed chwilą.
    - Czy mógłbyś, co? - spytał Cyprian trochę może niegrzecznie, uśmiechając się jeszcze szerzej, z satysfakcją. Zerknął na fontannę i cmoknął nieco zniecierpliwiony. - Kilku łowców tłukło się z nowo narodzonym wampirem. Wiesz takie bydlęcia to przez jakiś czas oszalałe z pragnienia, nierozumne istoty. Lubię patrzeć, jak walczą. Lubię im wytykać błędy.
    - Napawasz się widokiem...
    Tym razem to nie nieśmiałość spowodowała iż zdanie wypowiadane przez Aidena nie zostało dokończone. Śledził właśnie spojrzeniem mężczyznę, który przechodził tuż przed nimi. Wyglądał dziwnie. Jego ręka zdawała się być niewładna a lewa noga nie zginała się w kolanie. Kulejąc przechodził w żółwim tempie. Oczy miał utkwione gdzieś w przestrzeń i niewidzące. Był duchem. Duchem jakiegoś nieszczęśnika, który musiał zginąć niedaleko. Aiden wpatrzył się w niego intensywnie, zapominając, że zapewne mężczyzna siedzący obok nie ma zielonego pojęcia co go tak zaaferowało, że odleciał myślami.
    - Zobaczyłeś ducha? - spytał Cyprian ze śmiechem, zupełnie nieświadomy jak bliski jest prawdy. - Powinieneś iść do domu. Robi się późno, a ja mam okolice do obejrzenia. - dodał wzdychając ciężko i wstał z ławki, stając przed chłopakiem z wyciągniętą ręką. - Tak w zasadzie, jestem Cyprian. Gdyby, kiedyś, wiesz, Cię to interesowało.
    Aiden pokręcił przecząco głową. Przywykł do tego, że widzi zabłąkane dusze i przywykł do zaprzeczania temu. Ludzie dziwnie reagowali, kiedy o tym mówił. Dlatego właśnie uciekał w szkice. Tam mógł umieścić to co widział i nikt nie zadawał niepotrzebnych pytań. Tam tez umieszczał często to, co te nieszczęsne dusze chciały mu przekazać.
    Zerwał się nagle z ławki jak poparzony i uścisnął w pośpiechu zimną dłoń mężczyzny.
    - Aiden. Miło mi. Myślę, że może kiedyś, gdzieś... Nieważne zresztą. Dobranoc.
    Odwrócił się na pięcie i puścił biegiem w stronę domu. Byle dalej. Byle szybciej. Byle tylko móc schować się pod kołdrę i uspokoić. Nie po spotkaniu z prawdopodobnym wampirem. Nie, nie. Musiał uspokoić dusze po spotkaniu z tym nieszczęsnym mężczyzną zza światów.