środa, 21 sierpnia 2013

Grand - Rozdział 14.

- Nie jestem sierotą, mam babcię i dziadka. I właściwie to chyba powinno być pytanie skierowane do ciebie, mistrzu. Ja całe życie spędziłem w tej małej wsi. Znam wszystkich, którzy się tam pojawili, więc jeśli nie znam ciebie, to oznacza, że to ty zjawiłeś się tam dopiero co – Wzruszył lekko ramionami i kolejny raz poprawił się w objęciach mężczyzny. Tym razem tak, aby jego palce głaskały nie tylko ramiona, ale i kark chłopaka. Nie zrobił tego celowo. Jakoś tak samo wyszło, że palce mistrza sprawiały mu przyjemność, kiedy ślizgały się po jego skórze. – I w sumie nie wiem, co miałbym ci o sobie opowiadać. Od małego biegałem po wsi i wykonywałem drobne prace dla babci. Dziadek uczył mnie być mężnym i kryć go przed babcią z jego czarnymi sprawkami. Wiem, że nic ci do tego, panie, więc mogę wyjawić ci, że dziadzio ma we wsi trzy kochanice. Tak, jurny z niego staruszek, ale obrywa za to od babki za każdym razem, gdy jego skok w bok się wyda. A babcia potrafi, oj potrafi. Raz pogoniła dziadka z drewnianą łychą do kartofli. Leciała za nim po całej wsi i nie zatrzymała się nawet, gdy dziadziowi sznurek się w galotach rozwiązał i opadły mu one aż do kolan. Oczywiście zaliczył gnojówkę, przez te galoty, bo babka nie miała zamiaru mu odpuścić i goniła go dalej. Ile było śmiechu, kiedy dziadzio wynurzał się w błociska, wyglądając jak sam diabeł... – Grand roześmiał się na wspomnienie widoku dziadka. Pamiętał to doskonale. Wieś miała ubaw po same pachy, a on, jako szkrab schowany za płotem sąsiadki, zanosił się ze śmiechu tak bardzo, że potem go brzuch bolał aż do rana.
- Sierotka ma wiele znaczeń, Grand i nie chodziło mi o twoich rodziców, czy rodzinę, a o twoją niezdarność – wyjaśnił powoli Ferez, jak tylko chłopak skończył opowiadać jedną z fascynujących przygód staruszka.
Dziadek mało go interesował, jak i inni starsi ludzie, nie wiedzieć czemu. Zmrużył oczy, kiedy uświadomił sobie gdzie powędrowała jego dłoń i sam przesunął ją jeszcze wyżej, aż do linii gdzie zaczynały się włosy. Drapał niezmiennie tym samym usypiającym rytmem, choć to jego powinni drapać za uszami. Przez moment, zastanawiając się, co mógłby powiedzieć chłopakowi o sobie, przytknął usta do jego ramienia i zamruczał krótko.
- Jestem z północy. Pochodzę z niewielkiej wioski, ukrytej między królewskimi lasami. To mała i zamknięta społeczność, raczej żyjąca własnym życiem, niż poddająca się władzy króla. Nie jestem nikim wielkim, jeśli chcesz wiedzieć. W swoim plemieniu wyróżnia mnie tylko to, że jestem wojownikiem, a i to określenie wydaje się błędne. Wielu z nas jest bowiem odprawianych w świat. Co roku jakiś mieszkaniec wyrusza w podróż i wraca, kiedy uzna, że już był wszędzie, gdzie mogły ponieść go nogi, czy też inne kończyny – opowiedział pokrótce. Jak na historię plemienia były to jedne z ważniejszych informacji. Najważniejszych jednak nie miał zamiaru zdradzać chłopakowi, a przynajmniej jeszcze nie teraz. Odwrócił lekko głowę, aby spojrzeć na twarz Granda i znów go powąchał, tym razem jego policzek.
- Inne kończyny? Nie chcesz mi powiedzieć, że kiedy bolą cię nogi resztę drogi przebywasz na rękach?
Grand, jak to Grand, prosty chłopak o prostolinijnym myśleniu. Dla niego każde wyjaśnienie było tym, które nasuwało mu się jako pierwsze i najprostsze. Musiał jednak przyznać przed sobą, że krótka opowieść nauczyciela rozbudziła jego młodzieńczą wyobraźnię. Nie bywał nigdzie poza wioską i lasem i dla niego podróże po świecie były jak dla nas wyprawa w kosmos jeszcze kilkanaście lat temu. Sen odegnany został na dobre, gdy wyobraźnia ruszyła do boju, podsuwając mu co rusz to nowe widoki i scenariusze. A gdyby tak on stał się jednym z wojowników wioski mistrza i gdyby to jego nogi niosły przez świat ku nieznanym krańcom. Niestety, takie marzenia pozostaną dla niego jedynie marzeniami.
- Ech, zazdroszczę ci, mistrzu. Jesteś wolny, masz odwagę i sposobność do podroży. Nie to co my, wioskowe parobki. Nasze życie toczy się utartym szlakiem. Rano trzeba wstać, ogarnąć izbę i inwentarz, jeśli się takowy posiada. Potem wyprawa po drewno, czasem na roboty na pole, czasem na jakieś polowanie. Właściwie, życie w wiosce jest dzień w dzień takie samo.
Chłopak rozgadał się, a że jego wyobraźnia nadal była w świecie wędrowniczym, jego policzki poczerwieniały, a oczy zalśniły. Odwrócił się w stronę mistrza, chcąc na niego popatrzeć i uśmiechnął się. Wyglądał teraz tak niewinnie, jakby się niedawno urodził. Jak aniołek zesłany przez niebiosa na ziemie, aby nieść ludziom spokój i dobre słowo. Wiedziony jakąś dziwną i niezrozumiałą dla niego potrzebą, ujął twarz nauczyciela w swe drobne dłonie i zagłębił się w jego spojrzeniu.
- Nie wiesz nawet, jak wielkie szczęście masz, żyjąc tak jak masz na to ochotę – wyszeptał łagodnie. – I nie wiesz, jak wiele szczęścia dało mi twoje przybycie. Co z tego, że katujesz mnie ćwiczeniami? Co z tego, że tracę przy tobie równowagę i przez chęć pokazania ci się z jak najlepszej strony robię z siebie jeszcze większego kretyna niż jestem? Nieważne. Ważne jest dla mnie to, że przez chwilę pozwalasz mi marzyć, iż mogę stać się kimś innym niż chłop z wioski pod zamczyskiem. To jest ważne i za to winny ci jestem wdzięczność.
Roziskrzone oczy chłopaka biegały po twarz Fereza radośnie. Usta układały się w serdeczny uśmiech, pełen wdzięczności i oddania. Nawet nie wiedział, że potrafi tak pięknie mówić. Nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, jak mogły zabrzmieć jego słowa. Mało tego, gdyby ktoś poprosił go już teraz, aby powtórzył swoje wyznanie, za nic w świecie nie zdołałby tego uczynić, bo nie pamiętałby co powiedział.
- Grand, status człowieka nie powinien go więzić i zabraniać mu podróżować, czy poznawać to na co ma ochotę. Jestem wolny, jak każdy inny, a ty masz wiele sposobności, aby wyrwać się z wioski i ruszyć przed siebie tak po prostu. Jesteś inteligentny na swój sposób, masz wyobraźnię i odwagę, tylko musisz to chcieć wykorzystać.
Ferez również pobłądził po twarzy chłopaka z nie mniejszą fascynacją i przyciągnął go nieco mocniej do siebie. Gorący oddech zmiennokształtnego niemal owiewał całą twarz młodego, a przede wszystkim jego roześmiane usta, które w rzeczy samej podobały mu się. Zapewne w głowie niejednej pannicy z miejsca ten uśmiech mógłby zawrócić w głowie i spowodować zdarzenia, które zaowocowałyby głębokimi rumieńcami u obu osób, jednak jakoś Ferez nie miał chęci, aby tak postępować z chłopakiem. Nie skłamałby gdyby powiedział, że perspektywa była kusząca niesamowicie, że w ogóle była kusząca, bowiem niewielu panów, czy chłopców potrafiło zwrócić jego uwagę, ale nie po to tu był, aby podrywać Granda na piękne oczy, równie piękny uśmiech i piękne słowa. Wyplątał palce z jego włosów i pogładził kciukiem zaczerwienioną skórę policzka lekko.
- Kiedyś cię stąd zabiorę – powiedział spokojnie, ale dość pewnie. – Nie na zawsze, ale pokażę ci jaki świat jest piękny poza murami wioski. – W jego cichym, stanowczym głosie zabrzmiała obietnica. Sam też nie miał zamiaru wiecznie siedzieć w okowach Akademii, czy wioski. Miał jeszcze wiele do przejścia i poznania.
Grand nie odpowiedział. Obietnica zabrzmiała tak pięknie, że bał się odezwać, bo miał wrażenie, że za chwilę słowa mistrza stracą swą moc. Uśmiechnął się do niego rozczulająco, a jego oczy zalśniły jeszcze bardziej. Po krótkiej chwili odwrócił się powoli plecami do nauczyciela i ułożył obie dłonie pod swój gorący policzek. Przymknął oczy. Nie chciał, aby słowa mężczyzny okazały się jedynie czczymi obietnicami, więc nie oczekiwał od niego potwierdzenia czy kolejnych obietnic. Wolał zachować to, co usłyszał, gdzieś w głębi swej duszy i mieć dzięki temu możliwość do kolejnych marzeń. Jego płuca nabrały ogromną porcję powietrza, aby zaraz pozbyć się go z dość wymownym westchnieniem. Wpatrzył się w deszcz. Dawno już nie patrzył na spadające z nieba krople tak po prostu. Dawno już nie patrzył na świat tylko po to, aby go widzieć. W deszczu doszukiwał się źródła wody do kąpieli, a w drzewach gałęzi na opał. Takie wiódł życie i tak go wychowano. A teraz miał mistrza. Miał człowieka, który karmił go obietnicami, które były dla niego tak mało realne, że nie chciał się nawet nad nimi zastanawiać. Wcisnąwszy się w objęcia mężczyzny zacisnął powieki. Nie spał. Nie chciał spać. Ale jak dziki zwierz, chciał przez zaciśnięcie powiek odciąć się od świata, który był dookoła. Poczuć wolność.
Mężczyzna nie nawykł do kłamstwa. Dla niego proste było to co robił, a robił zawsze to co chciał. Proste było dla niego wstać i iść, gdzie go oczy poniosą, proste było przychodzenie i opuszczanie znanych i nieznanych sobie miejsc. Obecność Granda nie przeszkadzała mu, a wręcz lubił ją, tak odmienną od wszystkiego, z czym się do tej pory spotkał. Niemniej musiało jednak minąć sporo czasu, a chłopak musiał dojrzeć w sobie i nauczyć się przynajmniej podstaw przetrwania. Ferez w niego wierzył. Wierzył też, że po odpowiednim szkoleniu Grand nabierze więcej ogłady i pewności siebie. Nie wiedział tylko, co kierowało nim samym do tego, aby wziąć chłopaka pod swoje dość opiekuńcze, kocie łapy, ale miał nadzieję, że i to niebawem rozgryzie. Cmoknął młodego w czubek głowy, dosłownie, nie przez przypadek i przymknął na chwilę oczy.
To było miłe. To jedno krótkie cmoknięcie dodało Grandowi otuchy i wlało nowe nadzieje w jego duszę. Uśmiechnął się, nie otwierając oczu i zamruczał podobnie do Fereza i do pumy, choć chyba nie zdawał sobie sprawy, że mruczeli oni niemal tak samo. Deszcz nadal lał się z nieba, kojąc jego myśli i układając do snu. Nauczyciel zamilkł, a jego ramiona nie tyle zabierały ciepło chłopaka, co dawały mu go w nadmiarze. Być może taka była naturalna kolej rzeczy, że kiedy ktoś ciepły przytulał się do drugiej osoby to, po jakim czasie, obaj dawali sobie tyle samo ciepła? Być może. Niemniej jednak młody nie zastanawiał się nad tym. Nie wpadłby nawet na takie właśnie rozwiązanie. Wolał poddać się sennej atmosferze dnia i pozwolić, aby jego ciało odprężyło się zupełnie i zwiotczało, kiedy od ścian jaskini odbiło się pierwsze chrapnięcie wioskowego chłopaczka.
Burza w końcu ustąpiła po kilku godzinach, w których Ferez po prostu siedział i chłonął ciepło Granda. Pozwolił mu zasnąć, choć nie jeden raz otwierał i zamykał usta, aby mu coś powiedzieć. Rezygnował jednak szybko z każdego takiego zamiaru i tylko wodził palcami po skrawkach jego ciała w skupieniu i lekkim stanie medytacji. Wsadził też nos we włosy chłopaka, całkowicie zabijając zapach deszczu w swoich nozdrzach, a gdy tylko przestało padać, uśmiechnął się pod nosem.
- Nareszcie… - mruknął i przysunął usta bliżej ucha chłopaka, do którego zamruczał nieco kocio. – Grand, wstajemy – powiedział powoli, przesuwając nos po jego szyi. Miał przemożną ochotę przygryźć ucho młodego, ale za bardzo chyba liczył się z konsekwencjami tego czynu, które zapewne byłyby dość gwałtowne. Raz czy dwa skubnął wargami skórę na jego szyi i powtórzył stanowcze nawoływanie, aby wyrwać swojego ucznia ze świata marzeń, a może i dlatego, że wyglądał on rozkosznie będąc rozespanym i mało świadomym tego, co się wokoło dzieje.
Młody spał. Długo i smacznie, nie czując dotyku mistrza ani nie słysząc jego westchnień czy dudnienia deszczu. Nie przeszkadzało mu nic, więc zapadł w bardzo głęboki i spokojny sen. Śnił rzeczy, których nijak nie był w stanie ani rozpoznać ani zapamiętać. Pozostając pod wpływem opowieści mistrza zatracił się w marzeniach tak mocno, że jego podświadomość zabrała go do nieznanych krain i w nieznane stany umysłowej świadomości. Słysząc szept Fereza i czując jego usta na skórze zamruczał i przeciągnął się, nie otwierając oczu i nie wracając z krainy snu. Po chwili odwrócił się w stronę mężczyzny i ponownie zamruczał. Co mu się śniło? Któż to wie. Zapewne było to coś bardzo przyjemnego, bo jego lniane spodnie opięły się niebezpiecznie na rozbudzonej marzeniami i szeptem mistrza 'włóczni'. - Jeszcze raz. Pocałuj mnie jeszcze raz, a będę twój na wieczność – mruknął przez sen i objął nauczyciela w pasie, przytulając się do niego z kocim pomrukiem. Tak, kocim, wyjątkowo podobnym do pomruku pumy.
Ferez przełknął ślinę i wciągnął głęboko powietrze w płuca. Jeszcze brakowało mu tego, aby na własnej skórze poczuł, jak ciało chłopaka budzi się do życia i najwidoczniej ma własne plany, kierowane wyobraźnią. Nie mógł tego nie poczuć, jednak zaprzestał wybudzania chłopaka i wpatrzył się przez dłuższą chwilę w jego twarz. W jego niewinną twarz, jak sobie usilnie wmawiał, po czym przymknął oczy. Pokrętne natury – i kocia i ludzka – głośno i wyraźnie nakazywały mężczyźnie wykorzystać sytuację. Spełnić prośbę Granda, który pewnie miał teraz w głowie jakąś pannę i jej bujne piersi, a nie swojego mistrza i jego pierś, do której tak ciasno przylegał. W końcu nachylił się z niezdecydowaniem, ujmując brodę w dwa palce i uniósł ją odrobinę, aby spojrzeć na objętą błogością twarz. Przesunął po wargach Granda kciukiem, od kącika do kącika i nie zrobił nic więcej. Nie czekał na nic, ani na szczególną reakcję chłopaka. Nie miał nadziei na to, że dalszy instynkt sam nakieruje ciało śpiącego do spełnienia marzeń. Odetchnął cicho i przyglądał mu się z bliska, a to, że był w odległości tchnienia twarzą, od twarzy młodego, nie miało znaczenia.
- Mmmm... - zamruczał przeciągle, nadal śpiący chłopak, a na jego ustach pojawił się uśmiech, który rodził się razem z pieszczotą, jaką fundował jego ustom kciuk mistrza.
Nikt nie był w stanie odgadnąć, co takiego kluło się w zaspanej głowie chłopaka. Czy to był bujny biust czy raczej dobrze zbudowana męska klatka piersiowa? Nie, tego nawet on sam nie będzie wiedział, kiedy wreszcie wyrwie się z objęć Morfeusza. Oblizał usta językiem i ponownie uśmiechnął się do swojego wytworu wyobraźni. Przesunął dłońmi po plecach nauczyciela, zahaczając o skórę paznokciami. Dopiero, gdy dotarł do ramion uchylił niepewnie oczy i spojrzał w twarz, która znajdowała się tuż przed nim. Spojrzał, wstrzymał oddech i...
- O rany! – Odsunął się pospiesznie od mężczyzny i skrył twarz w dłoniach. Twarz, która płonęła mu żywym ogniem. Gdyby miał teraz możliwość zapadnięcia się pod ziemię zapewne zrobiłby to czym prędzej. – Wybacz, mistrzu – jęknął, kręcąc głową z niedowierzaniem dla swojego nieogarnięcia. Bał się reakcji mężczyzny i jednocześnie wstydził się za to jak jego ciało zareagowało na sen, którego wszak nie pamiętał.
Pod wpływem paznokci, po skórze Fereza przetoczyła się fala ciarek, a zęby zazgrzytały, dusząc tym samym westchnienie.
- Nic się nie stało, naprawdę. To było miłe – odpowiedział powoli, uśmiechając się i podnosząc wzrok za chłopakiem, za jego ciałem, po czym poszukał wzrokiem swojej koszuli. Nie ubierał jej jednak póki co. Odchylił się do tyłu i oparł dłońmi o zimne podłoże, a skóra zsunęła się z ramion na ziemię. Było zbyt ciepło, aby pomyślał o okryciu. Czuł ciepło nawet na policzkach, chociaż nie pokazały się na nich żadne rumieńce. – Opowiesz mi, co ci się śniło, że jesteś taki rozanielony? – spytał, jak gdyby nigdy nic. Jakoś nie w smak mu było okazywać, że podniecenie Granda, nawet nieświadome, wstrząsnęło nim nie tyle na zewnątrz, co w środku i to dość głęboko. Gdyby był pumą to teraz jego ogon latałby we wszystkie kierunki świata niezdecydowany i niepewny, co ma ze sobą zrobić, a gdyby młodemu przyśniło się coś w trakcie snu przy zwierzęciu, to Ferez, czy raczej kot, zalizałby Granda na śmierć. Mężczyzna zresztą miał ochotę to zrobić też jako człowiek, tylko nieco subtelniej i nie w dokładnym znaczeniu tego porównania.
- Nie, nie. Ja... – Chłopak podniósł się z posłania i popatrzył na mężczyznę zmęczonym wzrokiem. Chciał przepraszać, błagać o wybaczenie, obiecywać, że nigdy się to już nie powtórzy. Tylko, co to by wtedy dało? Nic. Prawdopodobnie pogrążyłby się jeszcze bardziej i spalił ze wstydu. – Myślę, że powinienem odwiedzić krzaki i obudzić się do końca zanim pogadamy. Nie żebym nie ufał ci na tyle, by rozmawiać, po prostu... – Spojrzał wymownie na swoje spodnie, które opinały się w najmniej odpowiednim miejscu i machnął dłonią w stronę nauczyciela. – Zaraz wracam – rzucił pospiesznie i wybiegł z jaskini.
Był przerażony wstydem, jaki go palił. Przerażony tym, że nie pamiętał, aby śnił o jakiejś kobiecie. Przerażony, że potrafił bez zahamowania przytulić się i pogłaskać plecy nauczyciela. Był przerażony tym, jak reagowało jego ciało. Biegł tak długo wśród drzew aż pośliznął się na mokrym poszyciu i usiadł ciężko na mokrej trawie. Miał ochotę płakać z niemocy i szukać pomocy u znachora, aby wypędził z niego złe moce sprawiające, że bliskość mężczyzny wywołała w nim aż takie reakcje.

niedziela, 11 sierpnia 2013

Grand - Rozdział 13.

Mężczyzna najpierw odwrócił powoli głowę w stronę dzbanka. Przez chwilę wpatrywał się w naczynie dość uważnie, po czym przymknął oczy i wciągnął głęboko powietrze. Raz, drugi, trzeci, jakby nie mógł się zdecydować. Zapachy nie były aż tak wyraźne, jakby był kotem, ale po bliższych oględzinach mógł spokojnie ocenić jakość każdego produktu. Poczuł też, że pogoda niedługo się zmieni, ale o tym nie chciał myśleć. Nie przepadał za deszczem, który tak czy inaczej ich zastanie nim przyjdzie czas powrotu do domu. Po chwili medytacji nad trunkiem, który w rzeczy samej nadawał się do spożycia, podniósł się z ziemi powoli i przysiadł na skórze po turecku, chwytając dzbanek z mlekiem, aby go nieco opróżnić.
- Tatuaż jest odzwierciedleniem mojej natury. Przedstawia więzione w moim ciele emocje, pragnienia, niektóre cele. Jest oznaką wolności i swobody, a zarazem cielesnego więzienia. Każdy wojownik w moim plemieniu ma inny tatuaż i każdy tatuaż symbolizuje coś innego tak, jak każdy człowiek jest inny. Nigdy nie było i nie będzie dwóch takich samych tatuaży, chyba, że moja dusza wstąpi w kogoś w przyszłych pokoleniach, co jest mało prawdopodobne, bowiem wierzymy w życie po śmierci i reinkarnację, ale reinkarnacja jest ogromnym zaszczytem.
Mistrz mówił powoli, równie powoli podnosząc miodowe spojrzenie na Granda i uśmiechnął się delikatnie, zlizując z warg resztki mleka. Tylko ludzie z plemienia wiedzieli, czym tak naprawdę jest tatuaż. Był bowiem tak skonstruowany, że postronny obserwator musiałby się w niego wpatrywać godzinami, aby dostrzec ukryte pod wąskimi, czy grubszymi liniami, ciasno i luźniej ze sobą splecionymi, zwierzęcą postać każdego zmiennokształtnego.
- Skoro tak mówisz to zaiste taka musi być prawda. Dla mnie to plątanina kresek jakiegoś dzieciaka. Mało tego, to dziecko chyba wypiło dzikiego mleka, tak jak ty teraz, albo przez nieuwagę starszych, pociągnęło solidnie z kubłaczka z miodem pitnym. No, w każdym razie uznajmy, że to arcydzieło na twoich… Mistrza plecach przedstawia to wszystko, o czym usłyszałem. Chłopak uśmiechnął się radośnie do nauczyciela i przełknął ostatni kęs jedzenia. A dokładniej porcji, którą sobie naszykował. Właściwie, gdyby się przysiadł to zapewne cały zapas, który babcia zapakowała pochłonąłby na jedno posiedzenie. Przyglądał się nauczycielowi uważnie. Muskał spojrzeniem skórę jego torsu i przemykał nim po każdym mięśniu, jaki się uwydatniał. Tak, długo będzie musiał pracować na taką sylwetkę, a pewnie i tak nigdy takiej nie uzyska. Z ciężkim westchnieniem podniósł się ze skóry i wygładził wilgotne spodnie.
- Więc, czym mam się teraz zająć. Pojadłem, sił mi przybyło. A ponieważ mam pracować całe życie na taką krzepę jak mistrz, a zmarnowałem, jakby nie patrzeć, osiemnaście wiosen, to chyba należałoby przyspieszyć.
- Pozbieraj dokładnie wszystko. Jedzenie, picie, swoje ubrania, moje ubrania i zanieś je do jaskini.
Ferez opróżnił mleko do końca, ale już nie tłumaczył chłopakowi, że jest dobre. Jedzenie nie grzało się na słońcu, bowiem przecież je poprzykrywał, a i nie było tak ciepło, jakby się mogło wydawać. Wiosenna burza zbliżała się wielkimi krokami, więc trzeba było wykorzystać resztę wolnego czasu pożytecznie. Mężczyzna wstał z ociąganiem, spoglądając co rusz na Granda, czy aby chłopak nie siedzi i nie patrzy na niego zdziwionymi ślepiami. Sam zajął się zwijaniem skóry, na której leżał. Zdecydowanie jego ruchy miały coś w sobie ze zwierzęcia, z prawdziwego kota, ale Ferez tego nie widział po sobie. Nie chciał również podsuwać chłopakowi domysłów, o które i tak jeszcze długi czas nie będzie w stanie zapytać, bowiem nie pozwoli mu jego nieśmiałość.
- Mmm... – mruknął niechętnie młody.
Zabrał się jednak do sprzątania, skoro takie było polecenie nauczyciela. Posprzątał wszystko co przynieśli, układając każdą rzecz na innym kamieniu lub pniaczku w jaskini. Kiedy wyszedł po raz trzeci i przeleciał spojrzeniem po ich małym obozowisku, stwierdził, że niczego nie zapomniał, a jedyne co pozostało to skóra, z którą bawił się jego mistrz. Fakt, składał, a raczej zwijał ją bardzo dokładnie i bardzo sumiennie. Grandowi chyba byłoby na to szkoda czasu. Po prostu złapałby za jeden z rogów posłania i zaciągnął do jaskini żeby tam rzucić pod ścianę obok pozostałych. Niemniej stanął tuż za wejściem do groty i przyglądał się od tyłu nauczycielowi. Widział jak jego mięśnie tańczą tuż pod skórą przy każdym jego ruchu i uśmiechał się na ten widok.
- Wiesz, że kiedy się ruszasz to wyglądasz tak, jakby ogromne dżdżownice łaziły ci pod skórą? – wypalił, przechylając głowę na bok i unosząc brwi. – Takie obłe robale pełzające i szukające sposobności żeby się wydostać. – Jego porównania zaskakiwały chyba nawet jego samego. Pomijając już fakt, że przeważnie wypowiadał je zanim się nad nimi zastanowił.
- Dżdżownice pod skórą? – Ferez uniósł na chłopaka zdziwione, ale i jednocześnie rozbawione spojrzenie, a na jego ustach zatańczył uśmiech. Pozwijał skórę do końca, już na nią nie patrząc i wyprostował się, znów wciągając powietrze. – Będzie padać – mruknął pod nosem, chociaż na niebie nie było ani pół deszczowej chmurki, czy innego zwiastującego deszcz obłoczka.
Rozejrzał się jeszcze po okolicy, upewniając się, czy aby na pewno nic nie zostało, przywołał włócznię i ruszył w kierunku jaskini. Ledwo dotarł do wejścia i ledwo jego osoba znalazła się pod skalnym zadaszeniem, a skrzywił się wymownie. Kilka sekund później ciszę lasu, ćwierkanie ptaków i inne odgłosy natury przeszył dźwięk grzmotu. Ferez niewiele myśląc popchnął chłopaka do środka. Nie spodziewał się, że burza nadejdzie tak szybko i że będzie tak gwałtowna, a wiatr z każdą chwilą zmagał się coraz bardziej.
- Nienawidzę deszczu, nie cierpię... – wysyczał, spoglądając w stronę wejścia. Żałował, że jaskinia nie miała drzwi.
- Rany!
Młody aż krzyknął, kiedy został tak gwałtownie wepchnięty do jaskini. Nie bał się burzy, nigdy się nie bał. Uwielbiał patrzeć jak błyskawice przeszywały niebo i słuchać trzasków grzmotów. Tym razem jednak wystraszył się pierwszego z nich i to za sprawą swojego nauczyciela. O mało nie poleciał na twarde podłoże po niesłychanie energicznym schowaniu jego zacnej osoby w głębi groty.
- Mistrzu, nie powie mi mistrz, że boi się jakiejś tam wiosennej burzy. Przecież to nic strasznego. No owszem, przytrafia się, że jakiś durny łeb ściągnie na siebie karę niebios i dostanie błyskawicą w sam środek. Nie przeczę. No, ale tutaj, w środku lasu? Przecież błyskawica nie zajączek, nie kica pomiędzy krzakami, by trafić człowieka w piętę. – Grand pokręcił z politowaniem głową i roześmiał się patrząc na nauczyciela, który najwyraźniej miał jakiś uraz do deszczu, co zresztą głośno oznajmił. On z miłą chęcią wyszedłby na zewnątrz i pozwolił, aby deszcz sprawił mu frajdę, mocząc go aż po skraj suchych gatek.
- Nie boję się deszczu i nie boję się piorunów. Nie lubię wody, kiedy nie mogę kontrolować jej ilości na swoim ciele. – Odpowiednio do słów, Ferez spiorunował chłopaka wzrokiem.
W jaskini było chłodno, ale przynajmniej nie wiało. Na dworze zaś rozpętała się ulewa, że poza wejściem do jaskini, na dworze nie było zupełnie nic widać. Pioruny nie ukochały sobie bliskich miejsc wokół ich obozowiska, lecz słychać je było doskonale, a wnętrze groty odbijało je jeszcze dość głośnym echem. Ryceż odłożył swój oręż i zazgrzytał zębami. Zimno, było zimno, a zimna też nie lubił, gdy nie mógł go odpowiednio kontrolować. Przysiadł na zrobionym przez siebie niegdyś materacu i okrył się zwiniętą wcześniej skórą.
- Chodź tu do mnie, bo zamarzam – rzucił do chłopaka bardzo szczerze.
Jego koncentracja gdzieś uciekała pod wpływem deszczu, ale nawet szaman plemienia nie znał zagadki, dlaczego zmiennokształtni posiadający w sobie koty tak bardzo unikali deszczu, a wręcz bali się go czasami. Mężczyzna zmrużył miodowe spojrzenie i odetchnął bardzo delikatnie. Zapach też mu się nie podobał, wilgoć w powietrzu mu się nie podobała.
- Rozpaliłbym ognisko, ale obawiam się, że wtedy się uwędzimy.
Cały rezon uciekł gdzieś z chłopaka, kiedy zobaczył, jak bardzo źle zareagował na zmianę pogody jego mistrz. Zanim do niego podszedł, zgarnął koszule, które odłożył na kamień i podał odpowiednią nauczycielowi. Sam naciągnął na grzbiet własną i nie wiedząc, po co miał właściwie podejść do Fereza, stał jak ciele tuż przed nim i czekał aż tamten odzieje się i zrobi mu się nieco cieplej. On jakoś nie odczuwał chłodu aż tak. Może to wychowanie w spartańskich warunkach taki miało na niego wpływ, a może ćwiczenia jakim poddawane było jego ciało od rana. Mięśnie nadal wydzielały ciepło, więc i organizm nie został zbytnio wychłodzony, nawet przez kąpiel. Uśmiechał się delikatnie, a jego ciemne ślepia przyglądały się z niejakim rozbawieniem mężczyźnie, trzęsącemu się z zimna. Jeszcze chwilę temu był pewnym siebie dostojnym nauczycielem, a teraz zdawał się być tak samo ludzki jak Grand. To nowe oblicze mistrza wywołało w chłopaku fale ciepła.
- Po prostu… – Dość gwałtownie, Ferez pociągnął chłopaka do siebie.
Nie chciał koszuli. Materiał w takich okolicznościach na nic się zdawał, kiedy nie miał przy swoim ciele odpowiedniego katalizatora. Grand wydawał się być do tego bardzo dobrym narzędziem i jak tylko jego zdziwienie minęło, a ciało ułożyło się na materacu ze skór, Ferez zamknął go szczelnie w swoich silnych ramionach. Nie mógł ukryć, że owszem przez jego ciało przewijają się fale ciarek, ale chłopak mógł też poczuć, że jego bliskość sprawia, iż mężczyzna staje się cieplejszy, a wręcz na powrót gorący.
- Ładnie pachniesz. – Zapach młodego był teraz najlepszym, co zmiennokształtny mógł wciągać do swojego nosa, a i nie było już go czuć pieczenią, tylko świeżą wodą, tą lekką ze strumienia.
- Ta-ak, wie-em. – Nie, nie było to dla Granda naturalne, że przytulał się do obcego mężczyzny.
Jego mina nie oznaczała zadowolenia, a jedynie szok z postępowania nauczyciela. Właściwie, to gdyby nie fakt, że chwilę temu zobaczył bardziej ludzkie oblicze mężczyzny niż przypuszczał, że tamten posiada, to właśnie darłby się wniebogłosy i uciekał, gdzie go nogi poniosą. Ale wytłumaczył sobie, że facet zwyczajnie marznie, a od lęku przed burzą nieco zamieszało mu się w głowie. Niech tam ma. Niech się przytuli, skoro dzięki temu będzie spokojniejszy i zrobi mu się cieplej. Wtulił się plecami w tors nauczyciela i przymknął oczy. Był zmęczony po ćwiczeniach i najedzony, więc jeśli zaraz zrobi mu się jeszcze cieplej najzwyczajniej w świecie zaśnie. Wiedział o tym i w sumie uśmiechnął się do takiej możliwości. Ba! Nawet zaczął cieszyć się z faktu, że nadeszła tak gwałtowna burza, iż mistrz zapragnął spokoju i ciszy.
- Nie wiem czy się nadaję, jako szmacianka do przytulania przed snem no, ale... – Chłopak skulił się w sobie i zaśmiał krótko. Nie chciał oberwać po głowie od faceta, który właśnie więził go w ramionach, a jak zwykle zamiast pomyśleć nad słowami najpierw je wypowiedział.
Owszem, Ferez marzł dość mocno. Był ciepłolubnym stworzeniem, więc nie mógł sobie odmówić ciepła ciała Granda, kiedy na dworze powietrze powoli zmieniało się w lodowate sople. Obejmował chłopaka szczelnie i mocno, ale nie tak, aby zrobić mu krzywdę. Głaskał też jego ramiona, a w końcu zaczął… Mruczeć. Tak niekontrolowanie dość. Na słowa młodego uśmiechnął się ledwo zauważalnie.
- Nie jesteś szmacianą przytulanką, jesteś wspaniałym źródłem ciepła. – wyznał szczerze, choć on sam miał świadomość tego, że każde inne ciało wchodzące w reakcję z jego własnym dawałoby taką samą ilość ciepła. Schował nos w szyi Granda i odetchnął jeszcze głębiej, nie przestając mruczeć. Nie skupiłby się teraz na śnie, ani na odpoczynku. Musiał przeczekać burzę i dźwięki piorunów, a nie zapowiadało się na to, aby ulewa skończyła się równie szybko, co się zaczęła.
- Więc może, zamiast nauczać mnie sztuk walki powinieneś raczej zareklamować mnie na zamku jako przenośny piecyk?
Młody przymknął oczy i pozwolił, aby błogie lenistwo ogarniało jego ciało coraz bardziej. Nie miał nic do roboty, a jego nauczyciel właśnie kradł ciepło jego ciała, więc nie pozostało mu nic innego jak tylko pozwolić sobie na sen. Przecież babcia zawsze powtarzała, że sen to zdrowie i że kiedy człowiek dużo śpi to rośnie i mężnieje. Czując na skórze oddech nauczyciela, uśmiechnął się nieznacznie.
- Łaskoczesz – mruknął, poruszając wymownie ramionami i układając się wygodniej w objęciach mężczyzny. Właściwie jakąś chwilę temu jeszcze zastanawiał się, dlaczego nie odczuwa niechęci do bliskości męskiego ciała, ale teraz, kiedy sen zaczynał zabierać go w swoją krainę przyjemności, przestał się zastanawiać i przyjął po prostu ciepłe ramiona, jako kojące objęcia opiekuna.
- Nie, nie oddam cię. – mruknął szczerze, bowiem przynajmniej teraz nie miał chęci dzielić się chłopakiem z nikim innym. Nie, kiedy na dworze szalała wodna pożoga. Westchnął głęboko i zacmokał, co mogło się odbić dziwnym odczuciem na szyi Granda. – Nie zasypiaj, bo ja nie będę mógł zasnąć – wyszeptał tak cicho, jak gdyby jednak dawał chłopakowi chwilę relaksu i pozwolił mu odpłynąć w sobie tylko znany świat.
Palców na ramionach młodego nie zatrzymał podświadomie. Skoro go łaskotały, to z drugiej strony w jakiś sposób nie pozwalały mu zasnąć. Po chwili musiał jednak mocniej naciągnąć skórę na plecy i przykryć nią też swojego ucznia, aby ciepło nigdzie nie uciekało. Na chwilę jego ramiona zniknęły, kiedy tarmosił zdechłego zwierza i układał go na ich ciałach.
- Właśnie to robisz – wyjęczał chłopak z niezadowoleniem, kiedy poczuł jak ramiona mężczyzny gdzieś mu uciekają. A było tak ciepło, no. – Właśnie oddajesz mnie we władanie chłodu i jeśli zaraz mnie nie przykryjesz to nici z piecyka. Mój ogień zgaśnie i będziesz mógł mnie tylko uwiesić pod sklepieniem w upalne dni, bym dawał chłód twojej izbie.
Zawsze niewiele się zastanawiał nad słowami, jakie wypowiadał, ale tym razem chyba nie pomyślał w ogóle. Mało tego, nawet nie zwrócił uwagi na to, że właśnie domaga się objęć, które mężczyzna mu zabrał. Jego buzia otworzyła się, a po jaskini przetoczyło się ziewnięcie godne niedźwiedzia.
- A jak nie chcesz żebym spał, to rozmawiaj ze mną. Opowiadaj cokolwiek albo zadawaj pytania, bo inaczej szum deszczu skutecznie mnie uśpi.
Wyciągnął ręce nad głowę i z kolejnym ziewnięciem przeciągnął się niemal kocio. W sumie, chyba nawet nie wiedział, że robi to prawie jak niesforne kocie, bo do głowy by mu nigdy nie przyszło, że może się nad tym zastanawiać. Ach, gdyby nie fakt, że zrobiło mu się chłodno i że mężczyzna gdera mu za uchem... Ale zaraz? Czy on go przypadkiem nie pocałował w szyję jakąś chwilę wcześniej? Grand zastygł w bezruchu z rękoma wyciągniętymi w górę i zmarszczył brwi. Po chwili pokręcił energicznie głową i postukał się palcem w czoło. Trzeba być takim idiotą jak ja – pomyślał – żeby podejrzewać tak zacnego mężczyznę, o tak przyziemne zachcianki, jak całowanie wieśniaka po szyi.
Ferez go nie pocałował, było to tylko cmoknięcie lekkiego niezadowolenia. Spojrzał na niego dość niemrawo, kiedy Grand się przeciągał.
- Jak mam cię objąć i przykryć, jak się wiercisz, kocie? – spytał, bowiem co do niesfornych kociąt był przyzwyczajony i wiele się ich w życiu naoglądał i nagonił.
Sam również kiedyś był niewinnym kotkiem, nim zarówno, jako człowiek, tak i puma, nie zaczął dojrzewać. Jak tylko chłopak przestał się kręcić, znów zamknął go w swoich objęciach, okrywając jednocześnie skórą, której krańce zacisnął w jednej dłoni, a drugą powrócił do głaskania ramienia młodego. Nadal nie wiedział, po co to robił, ale sprawiało mu to przyjemność. Może też miało sprawiać Grandowi przyjemność i może to było celem tegoż głaskania? Ferez oparł brodę na jego ramieniu lekko, aby nie wbijać w nie podbródka i uśmiechnął się.
- Nie wiem, co bym chciał wiedzieć i o co mógłbym cię zapytać – wyznał szczerze i spokojnie. – Skoro jednak chcesz, to opowiedz mi o sobie. Opowiedz mi, gdzie się podziewała taka sierotka, której nigdy wcześniej nie spotkałem – wymruczał mu do ucha, nie przestając się uśmiechać. Słowa były bardzo łagodne, bez nuty kpiny, czy złośliwości, raczej z czymś na kształt romantycznego westchnienia. Mężczyzna czuł się bezpiecznie, bowiem w tamtej chwili nie on ochraniał chłopaka, a chłopak jego – przed złą, nienawistną burzą.

sobota, 3 sierpnia 2013

Grand - Rozdział 12.

Bez szemrania i protestowania chłopak szedł za swoim nauczycielem. Strumyk, kąpiel w nim, nie były taką złą perspektywą po kąpieli w pocie podczas ćwiczeń. Grand lubił zimną wodę takich cieków wodnych. Nigdy jakoś mu specjalnie nie przeszkadzała ich wyjątkowo niska temperatura.
- Jeśli tylko nie będę zmuszony sam sobie tego jedzenia upolować – mruknął, słysząc wzmiankę o posiłku.
Po tym facecie zaczynał spodziewać się wszystkiego. Nawet tego, że za chwilę będzie musiał sobie złapać rybę gołymi rękami, żeby mieć posiłek. Nie wiedział właściwie gdzie idą. Owszem znał las już nieco lepiej niż kiedyś, ale żeby zaraz biegać po ścieżkach, których nawet nie widać? Nie, aż taki odważny i tak bardzo ekstremalnie znudzony to on nie bywał. Rozglądał się, więc uważnie przy każdym kroku i raz za razem obserwował plecy nauczyciela.
- Chyba miałeś niezbyt zdolnego malarza od skóry. To coś, co masz na plecach nie jest podobne do niczego – Chłopak przechylał głowę raz w jedną, a raz w drugą stronę, ale za nic nie mógł rozpoznać w tatuażu niczego konkretnego.
- Tatuaż plemienny – wyjaśnił pokrótce Ferez.
Odrzucił włócznię na trawę i wszedł do rzeczki, brodząc w wodzie po same kolana. Niespiesznie zaczął zmywać ze swojego ciała, zimną wodą, kurz i jakieś resztki ziemi, która dostała mu się pod ubranie, kiedy miał romans z ziemią. Przymknął oczy rozkoszując się zimnem wody, chociaż na dworze nie było upalnie, aby potrzebował tego jakoś bardzo mocno. Zmoczył kark i plecy, kątem oka zerkając na Granda. To, że wyglądał w promieniach słońca, jak rusałka, a woda błyszczała na jego ciele, kiedy spływała w dół na spodnie i dalej, nie było istotne. Nie miał na celu wdzięczyć się przed chłopakiem. Zmoczył też dokładnie włosy i odetchnął głęboko, zadowolony nie wiadomo z czego.
- O, widzę, że nie jesteś jednym z tych, co piszczą, kiedy im zimna woda wleci za pantalony – Grand, nie bacząc na cokolwiek, zsunął z siebie spodnie, pozostając w spodenkach antygwałtkach, jakie się obecnie nosiło i wkroczył do strumienia. Musiał wstrzymać na chwilę oddech i wciągnąć brzuch, bo woda była zaiste lodowata. Po krótkiej chwili przyzwyczaił się do temperatury i na jego twarzy ukazał się uśmiech. Woda. Kochał wodę. Uwielbiał się w niej taplać i chlapać. Zamoczył dłonie i raz za razem oblewał swoje spocone ciało.
Oczywiście musiał sobie przy okazji popatrzeć na swojego mistrza. Mężczyźni zawsze wzbudzali w nim zainteresowanie. Nie takie jak kobiety, bo jeśli takie się pojawiało to Grand skutecznie i zupełnie nieświadomie wyganiał ze swojej głowy najmniejszą nawet myśl, która zmierzała w stronę, jakiej istnienie było dla niego niepojęte. Ale sylwetka wysportowanego i sprawnego mężczyzny zawsze wzbudzała w nim niejaki podziw.
- Długo ćwiczysz, Mistrzu? Długo pracowałeś na taki wygląd? – Nie krępował się zadawać pytań o takiej treści, skoro go to interesowało. I nie krępował się też przyglądać sylwetce mistrza, skoro ten tak ładnie mu się tu prezentował.
- Całe życie w zasadzie. Nie robiłem nic innego, jak przygotowywanie się do podróży po świecie – odparł Ferez szczerze i przeciągnął się mocno, wyciągając ręce w górę.
Już po chwili jednak, zrobił skłon i nabrał garście wody, którą zaraz wyrzucił w stronę chłopaka z szelmowskim uśmiechem. Nie lubił długo przebywać w wodzie, ale miał przemożną ochotę dokuczenia swojemu uczniowi. Nie odsunął się też a zrobił krok na przód. Kto wie, jak mógł wyglądać ze swoją zadziornością na obliczu. Grand zawsze mógł pomyśleć, że Ferez chce go utopić, albo, co gorsza, zmienić przyjemną kąpiel w kolejny etap treningu. Stał i czekał na ruch chłopaka, przyglądając mu się z nie mniejszą uwagą i ciekawością, która pływała w miodowym spojrzeniu niczym fala na wzburzonym morzu, czy też rwącym potoku.
- Osz ty...
Grand nawet nie zwrócił uwagi na spojrzenie nauczyciela. Został ochlapany wodą! I tylko to się teraz liczyło. Musiał się odwdzięczyć, zemścić, pokazać, kto jest górą poza treningiem oczywiście. Nie czekając na kolejny atak i nie patrząc na to, że stoi przed nim jego mistrz, guru, czy jak go tam jeszcze nazwać, nabrał pełne dłonie wody i chlusnął nią w mężczyznę. Nie da się. Oj nie da. To nie był trening, a chwila relaksu, więc nie musiał być ułożonym i grzecznym uczniem. A przynajmniej tak do tego podszedł. Nim jeszcze woda doleciała do celu, Grand już pochylał się po kolejna porcje. Zerknął tęsknie na spodnie. Przydałyby mu się teraz, jako nośnik ładunków wodnych. Oj, wtedy to mistrz nie miałby żadnej szansy na wygraną. Słońce może nie grzało najmocniej, ale wystarczająco, aby chłopak czuł na sobie jego promienie i miał świadomość, że za chwilę będzie mógł się w nich wygrzać. Choć trochę.
Ferez stał w miejscu. Zasłonił się dłońmi owszem, ale nie zrobił nic więcej. Grand mógł dostrzec, że mężczyzna zaczyna się delikatnie śmiać, jakby takie ataki bawiły jego osobę, zamiast jej straszyć. Po chwili mężczyzna odwrócił się do ucznia, jak gdyby nigdy nic plecami. Ta część ciała nie miała okazji skosztować chłodnej wody, ponieważ dłonie zmiennokształtnego dość szybko ją ogrzewały, więc kiedy spływała już po jego plecach była bardzo ciepła.
- Tylko na tyle cię stać? – Odwrócił się do ucznia bokiem i uśmiechnął uroczo, prowokująco wręcz. Zdecydowanie wierzył, że młody bardziej się postara i skuteczniej mu się odwdzięczy za jego własną prowokację. Aby jeszcze bardziej zirytować niepokornego Granda, znów się przeciągnął, prostując zastane i nieco obolałe mięśnie.
No nie! Taka zniewaga? Co to za jakieś nabijanie się z wysiłków chłopaka? Grand skrzywił się i popatrzył na przeciągającego się nauczyciela, marszcząc brwi. Nie, nie pozwoli się pokonać w tak banalny sposób. Nie pozwoli, aby ktokolwiek się z niego tak beztrosko nabijał. Podparł się przez chwile pod boki, ale zaraz oderwał dłonie od własnego ciała i ruszył z impetem na mistrza.
Miał zamiar rzucić się na niego i przewrócić go do wody, skoro przed chlapaniem mężczyzna nie czuł respektu. Nie wiedział tylko czy jego wątłe ciało zdoła wykrzesać w sobie tyle energii, aby obalić mężczyznę w chłodną toń. To pozostawało dla niego zagadką aż do ostatniej chwili.
Niestety, Ferez zaparł się stopą o podłoże już w chwili, kiedy Grand zrobił pierwszy krok w jego stronę. Był więc przygotowany i na taki atak. Jak tylko uczeń do niego dotarł, zaparł się w sobie jeszcze bardziej. Pozwolił mu podejść tak blisko, że objął go silnymi ramionami w pasie i przyglądał się wesoło jego twarzy, na której kwitł upór.
- Zrobię z ciebie wojownika, ale zapaśnikiem pozostaniesz marnym – wyszeptał, wysuwając nogę, którą się zapierał do przodu, po czym zahaczył nią o kostkę młodego i niemalże wywrócił go do rzeczki. Niemalże, ponieważ przytrzymał go nad wodą w dość tanecznym ukłonie, zastanawiając się, co ma zrobić. Chciał pokazać Grandowi, że się zastanawia. Chciał, aby chłopak miał możliwość dokładnego przypatrzenia się temu zastanowieniu, podczas którego mężczyzna zagryzł wargę i uniósł wysoko brwi, ale nie przestał się uśmiechać.
Chłopak nie był w stanie wypowiedzieć nawet jednego słowa protestu. Taka bliskość onieśmielała go z niewiadomych przyczyn i zabierała mu głos. Mało tego, tak blisko pochylona twarz sprawiła, że chłopak widział dokładnie, jak woda odbija się w spojrzeniu nauczyciela i jak sprawia, że jego oczy lśnią tajemniczym blaskiem. Widział też jak słońce, odbijając się od wody, tańczy refleksami na twarzy mistrza. Wszystko to sprawiało, że Grand poczuł się bardzo dziwnie. Poczuł, jak gdzieś tam w jego środku zaczyna wrzeć krew i jak jego ciało rozgrzewa się od nieznanego dotąd uczucia. Nie podobało mu się to. Nie podobało i przerażało jednocześnie. Nie chciał się tak czuć, bo nie wiedział, o co w tym chodzi. Odkaszlnął nerwowo i zacisnął zęby na wardze tak mocno, że poczuł smak krwi.
- Utop albo puść – mruknął do mistrza głosem, który zdradzał niemal każdą sprzeczną emocją, jaka teraz w nim szalała.
- Na to samo wyjdzie, bo co bym nie zrobił, to znając twoje szczęście, jak tylko cię puszczę, to zachłyśniesz się wodą – odparł nauczyciel równie cicho, co wypowiadał poprzednie słowa i powoli postawił Granda na równe nogi, ścierając wodę z jego pleców machinalnie. – Tak więc, chyba czas na jedzenie, hm? – spytał już poważniej, ale z nieprzerwanym uśmiechem na wargach. Czuł, jak ciało chłopaka rozgrzewa się i było to naprawdę przyjemne uczucie, powodujące niechybną euforię u samego Fereza, z tą różnicą jednak, że mężczyzna w najmniejszym stopniu do niczego takiego nie dążył.
Będąc pewnym, że chłopak ustoi na własnych nogach, odstąpił od niego, uwalniając ze swojego uścisku i ruszył na brzeg. Włóczni nie podniósł. Wyciągnął tylko po nią dłoń, a broń sama wpadła mu w palce nim mężczyzna się... Otrzepał. Zupełnie, jakby miał na sobie kocie futro. Nawet otrzepał nogi, aby wylać z butów resztki wody.
- Trzepiesz się zupełnie, jak kot - rzucił młody, zanim pomyślał, jak mogą zabrzmieć te słowa. Jego twarz spłonęła rumieńcem, który Grand chciał zniwelować, oblewając policzki zimną wodą. Po chwili stał już na brzegu obok nauczyciela i uśmiechał się do niego nieśmiało, acz całkiem radośnie. – Mam nadzieje, że teraz dostane coś do jedzenia? Bo czuję już jak moje wnętrzności aż się skręcają z braku posiłku – wciągnął na siebie spodnie i wsunął nogi w sandały. Jakoś nie przejmował się tym, że nadal jest mokry. Świeciło słońce, więc wyschnie niebawem. Posłuszna włócznia wywołała na jego twarzy zastanowienie, ale i uśmiech pełen podziwu. Wskazał na nią dłonią. - Kurcze, gdyby tak każde moje narzędzie chciało do mnie przylecieć, kiedy jest mi potrzebne. Czasami jak coś się uprze i schowa w kąt to nijak nie jestem w stanie tego odnaleźć. Nauczysz mnie takiej sztuczki? – Wyciągnął dłoń przed siebie i zamachał palcami. – No, chodź tu maleńki, chodź.
Najwyraźniej miał zamiar przywołać jakiś patyk lub kamyk, ale chyba tylko on wiedział, który to i czy ma on przylecieć, czy Grand się jedynie nabija.
Mistrz objął chłopaka ramieniem, po czym poczochrał po włosach i ruszył ze śmiechem na ustach w stronę powrotną do obozu.
- Włócznia jest magiczna. Jest posłuszna tylko mnie, a kiedy ktoś próbuje ją ukraść, albo użyć jej to nie może jej podnieść. Co innego, kiedy wyrażę na to zgodę, chociaż czasami ma swoje dąsy i nawet z moim przyzwoleniem nie daje się dotknąć - wyjaśnił, otrzepując się jeszcze raz po drodze, a wcześniejszej uwagi o tym nie skomentował, bowiem chłopak, zupełnie nieświadomie, wypowiedział bardzo celne stwierdzenie.
Ten niby zwykły i niewinny gest ze strony Fereza dodał chłopakowi otuchy i przywrócił nieco wiary w siebie, mimo że żaden kamyczek ani nic nie chciało do niego podlecieć. Szedł wraz z nim do obozu, rozglądając się dookoła. Podobał mu się ten strumień, więc chciał zapamiętać drogę do niego na przyszłość.
Ciało Fereza schło bardzo szybko przez temperaturę skóry, która była niezmienna w każdej jego postaci. Zamruczał coś pod nosem, patrząc w niebo, a kiedy znaleźli się znów przy jaskini, rozejrzał się czujnie i wciągnął w nos powietrze, czy aby nikt niepowołany nie kręcił się obok ich prowiantu.
- Więc, jeśli nawet położysz ją taką poskładaną na ziemi i będę chciał ją podnieść, to będzie ona tak ciężka, że nie zdołam? Czy może wyciągnie swoje magiczne łapeczki i zacznie machać pazurkami bym nie był w stanie jej dotknąć? – Jakoś nie docierało do niego, w jaki sposób miałaby się ta włócznia uchronić przed jego dotykiem. Że nie będzie działała jak trzeba to rozumiał, ale że nie da się dotknąć? Nie, to jakoś do niego nie trafiało.
Kiedy przyszli na miejsce nie zwrócił nawet uwagi na to, że jego nauczyciel bada teren węchem. Dla niego liczyło się tylko to, że byli przy jedzeniu i że wreszcie będzie mógł coś wrzucić do swojego wygłodniałego żołądka.
- Mniej więcej coś w tym kierunku – mruknął Ferez, uspokojony brakiem obcych zapachów.
Podszedł do rozłożonej skóry i opadł na nią, siadając wygodnie. Po chwili jednak po prostu się położył, jakby to on był wykończony. Nie chciał wspominać, że zbliżał się czas południowej drzemki pumy. Nie mógł przecież zasnąć przy chłopaku i dać mu złego przykładu, jako jego nauczyciel.
- Weź sobie coś zjedz, tylko nie za wiele i jak znajdziesz mleko to ja bardzo chętnie skorzystam – powiedział jeszcze nim ziewnął, bezskutecznie hamując ten odruch i zakrył twarz przedramionami. Słońce grzało, ptaszki ćwierkały dość irytująco – w powietrzu unosił się zapach lasu i rozgrzanego ciała chłopaka.
Czego mu więcej było trzeba do tego, aby zasnąć? Mniej silnej woli, która mu na to nie pozwalała. Niemniej nadal i wciąż wyglądał groźnie, nawet jak leżał z włócznią przy swoim boku i nawet jak miał zakrytą twarz i oczy.
Grand popatrzył na mistrza, unosząc brwi i sięgnął do tobołków z jedzeniem.
- Mleko? Chcesz się panie nabawić sraczki? Toż mleko byłoby teraz tak dzikie, że nawet najodporniejszy żołądek wywinąłby koziołka, gdyby go takowym poczęstować.
Oj wiedział co mówi, wiedział. Nie po to mieszkał całe życie na wsi i nie po to babka go ganiała, aby nosił mleko do ziemianki, kiedy było ciepło. Wygrzebał sobie porcję jedzenia i ułożył przed sobą na skórze. Był głodny, oj był. Zerkał na przemian to na włócznię, która nadal, a może i coraz bardziej, była dla niego tajemnicza, to na skrytą pod rękami twarz nauczyciela. Miał ochotę zabrać ręce mężczyzny, aby nie skrywały twarzy, ale do tego brakowało mu odwagi i pewnie jeszcze długo będzie brakowało. Był tylko wiejskim uczniem. Nie mógł sobie pozwalać na takie zuchwalstwo.
- Poszukaj tego mleka, a ja ocenię, czy się nadaje czy nie, dobrze?
No cóż, w sprawach mleka Ferez był ekspertem. W końcu wypijał go tak dużo podczas swego życia, że potrafił wyczuć każdą oznakę nadpsucia. Odsunął ręce z twarzy, aby móc spojrzeć na chłopaka i uśmiechnąć się do niego lekko, po czym znów opadł na posłanie i przymknął powieki. Twarzy ponownie nie zakrył i nie przestał się uśmiechać.
- Smacznego, tak w ogóle – wymruczał jeszcze, pozwalając, aby promienie słońca popieściły już nie ciało, a też i policzki.
Oddech Fereza zwolnił niemal do minimum, jak tylko pozwolił sobie na rozluźnienie. Niczym kot nasłuchiwał jedynie tego, co działo się dookoła. Mógłby tak spędzić cały dzień, ale nie powinien niestety. Wziął na siebie odpowiedzialność i wcale nie było mu z tym tak bardzo źle, prócz tamtych chwil, kiedy ogarniało go błogie rozleniwienie.
Grand wygrzebał jakiś dzban z mlekiem. Nie za duży, ale zawsze. Miał szczere wątpliwości czy mleko nadawało się do picia i sam w życiu nie odważyłby się go napić. Nie w taką pogodę po tym jak leżało tu i grzało się w słońcu.
- Jest trochę – Postawił dzban tuż obok głowy nauczyciela. – Ale ja bym się za nie nie brał. A jeśli już to poczekałbym aż zupełnie się zakwasi.
Nie śmiał pouczać mężczyzny i nie tak brzmiały jego słowa. Była to raczej delikatna sugestia i wypowiedzenie jego przekonań. W żadnym razie nie strofowanie Fereza. Zostawił decyzję wypicia mleka mistrzowi, a sam zajął się jedzeniem. Było dobre. Jak zawsze zresztą, gdy posiłek szykowała jego babcia. Kochał jej kuchnię. Na niej się wychował, więc była dla niego wyjątkowa.
- A powiesz mi kiedyś, co oznaczają te twoje malunki plemienne na plecach?