czwartek, 28 listopada 2013

Grand - Rozdział 18.

Całował go mocno i namiętnie. Inaczej niż poprzedniego dnia i inaczej, jak mógłby go pocałować później. Z rozleniwieniem poznawał jego usta na nowo i błądził dłonią po jego plecach, drugą zaś gładząc rozpalającą się skórę na karku. Chciał, aby Grand stopniał i się poddał, bardzo chciał. Chciał usłyszeć jego jęk, kiedy już oderwie się od jego warg, aby powrócić do rzeczywistości. Przycisnął go mocniej do siebie, drapiąc skórę na jego szyi delikatnie, choć mógł pozostawić na niej niewielkie ślady. W końcu zakończył wędrówkę języka i scałował jeszcze zaspanie z policzków chłopaka, po czym uśmiechnął się z pomrukiem.
Grand nie potrafiłby się nie poddać. Musiałby chyba skończyć pięć szkoleń klasztornych, aby mieć w sobie tyle samozaparcia żeby nie poddać się takiemu pocałunkowi. Nie wiedział gdzie jest i na jakim świecie żyje, póki jego usta pozostawały zespolone z ustami mistrza. Chciał więcej i więcej i pragnął dostawać takie feerie odczuć co sekundę, minutę, chwilę. Nie wiedział, że tak można aż do wczoraj. Nie znał pełni uczucia zjednoczenia w pożądaniu do chwili, gdy mistrz postanowił udowodnić mu, że jego pragnienia nie są czymś złym i wyobcowanym. Wiedział, że lada chwila ten cudowny moment się skończy. Zdawał sobie sprawę z faktu, że nie przyszedł tu na nauki ze szkoły kochania, a na szkolenie bojowe. Jednakże nie potrafił zaprzeczyć temu co odczuwał i nie potrafił oprzeć się pokusie uniesienia. Niezdarnie bo niezdarnie, ale dość chętnie oddawał pocałunek za pocałunek, błądząc niecierpliwymi palcami po nagim torsie mistrza. Koszula! Nie oddal mu koszuli. Ale czy to teraz miało jakieś inne znaczenie poza takim, że dzięki temu ma pełny i swobodny dostęp do skory Fereza? Nie, dla niego już nie miało. Dla niego chwila, gdy jego palce mogły przesuwać się beztrosko po ciele jego nauczyciela była chwilą jedyną w swoim rodzaju i wartą wszelkiego rodzaju poświęceń. Nawet wstydu, jaki poczuł gdy zorientował się, że ma na sobie koszulę mistrza zamiast swojej. Nawet chęci zapadnięcia się pod ziemie przez swoja opieszałość i niekompetencje. Mógłby dać się poćwiartować, posolić i wystawić na działanie promieni słonecznych w celu wysuszenia, gdyby tylko obiecano mu, że w zamian dostanie tyle chwil takich jak ta ile zechce. Przeciągły jęk wyrwał się z jego ust, gdy zostały one osamotnione. Jego twarz spłonęła rumieńcem, a zęby zacisnęły się na wardze, kiedy uświadomił sobie, że właśnie pozwolił, aby las usłyszał jak bardzo mu żal, że chwila przyjemności się zakończyła.
- Marny ze mnie nauczyciel, prawda? – Roześmiał się cicho Ferez i ostatni raz cmoknął czerwone usta swojego ucznia, puszczając go z ociąganiem i westchnieniem. – Chodź, bo zanim tam dojdziemy to cię zjem i nici będą z treningu – mruknął jeszcze, zbierając z ziemi tobołki.
W jego oczach iskrzyły się ogniki rozbawienia i odchodzącego podniecenia, które sam na własną odpowiedzialność i własną chęć wzbudził w sobie niebezpiecznie. Poczekał aż Grand odtaje i ruszył ku polanie pewnym krokiem. Miejsce treningu w zasadzie się nie zmieniło, a Ferez przypomniał sobie i powtórzył kilka razy w myślach, żeby zrobić miejsce na ognisko. Gdzieś w jaskini był sporych rozmiarów kociołek, obok niego w kącie też narzędzia, więc mógł zrobić polową kuchnię, aby nagrzać wodę. Grand pierwsze co mógł zobaczyć, to rzeczony ‘trzepak’. W zasadzie była to dwa wysokie i ociosane pale i poprzeczna belka, którą można było przesunąć w górę lub w dół. Mógł też dostrzec prowizoryczne drzwi przy jaskini i czerwoną, grubą, przyjemną w dotyku – o czym miał się przekonać – kotarę. Poza tym nic innego się nie zmieniło. Rzeczy, jakie zmiennokształtny niósł na plecach, niósł w stronę jaskini, oświetlonej bladym światłem dwóch pochodni. Ogień był żywy, ciepły i mógł posłużyć do rozpalenia ogniska. We wnętrzu jaskini było też sucho. Mężczyzna zaznaczył to, bowiem pościel zwinięta z jego łóżka w zamku by się zmarnowała niepotrzebnie, a tak nadal pozostawała świeża i pachnąca, może jedynie odrobinę przesiąknięta zapachem igliwia.
Chłopak pokiwał głową na słowa Fereza i ruszył posłusznie na polane. Nie wszedł jednak na nią, gdyż to co malowało się przed nim nie było jego dawną polaną. Nie było miejscem, w którym zawsze mógł odnaleźć kryjącego się przed babcią dziadka.
- Mistrzu – zwrócił się do mężczyzny, bojąc się wyjść z gęstwiny krzaków na odkryty teren polany. –Zdaje się, że ktoś sobie właśnie przywłaszczył miejsce naszego treningu. Trzeba szukać innego, by nie narazić się na wścibskie spojrzenia.
- Nie, nie trzeba. Popracowałem nad tym w nocy – mistrz obejrzał się za siebie z dumą na twarzy i w spojrzeniu. Co prawda wiele się nie napracował, bowiem magowie zrobili o wiele, wiele więcej, ale przecież Grand nie mógł o tym wiedzieć tak do końca. – Chodź, chodź, nie ma się czego obawiać, to miejsce nadal jest bezpieczne i nasze – mruknął, powracając do zmierzania w kierunku jaskini, z szerokim uśmiechem na ustach.
Po chwili zniknął za czerwoną kotarą i rozejrzał się po ich nowym lokum z zadowoleniem. Jakoś nie uśmiechało mu się trzymać chłopaka w spartańskich warunkach, ani też specjalnie odmawiać mu wygody. Tobołek z rzeczami wylądował na jednym z krzeseł, które zachwiało się niebezpiecznie. Musiał jeszcze popracować nad wzmocnieniem starych mebli, jeżeli chcieli je trochę dłużej używać niż przez jeden, czy dwa dni. Tym jednak mógł się zająć później. Włócznię odłożył na stolik i czekał na chłopaka, aby ten przyszedł i mógł podziwiać wspaniałe dzieło. Zwłaszcza niesamowicie miękkie i wygodne łóżko. Niezdrowe do spania, ale Ferez uwielbiał tonąć w pościeli, zagrzebywać się w niej, wpadać w materac, jak tylko miał możliwość.
- Ty? – zdziwienie Granda aż kapało z jego spojrzenia. Nie spodziewał się, że jego mistrz miałby na tyle czasu, pomysłu i chęci, aby nocami bawić się w upiększanie polanek i dostosowywanie ich do zamieszkania. – No skoro tak…
Wyszedł na wzniesienie i rozejrzał się po miejscu, którego nadal nie był w stanie rozpoznać. Wiedział, że jest w miejscu w którym był zeszłego dnia, ale nie widział go. Widział coś, co nijak nie przypominało mu niczego co znał. Jakieś sklecone z drewnianych bali konstrukcje które same w sobie wyglądały groźnie. Przeszedł obok ustawionej na środku budowli i ostrożnie wszedł do groty, odchylając kotarę i bacznie obserwując rusztowanie czy aby nie zwali się mu ono na głowę. Oniemiał, widząc wystrój jaskini. Odezwał się dopiero po tym jak postąpił na środek pomieszczenia i obrócił się dookoła kilka razy.
- A wiesz, że z takim talentem to ty powinieneś się zająć zasiedlaniem kniei, a nie szkoleniem łamagi na wojownika? Myślę, że jeszcze nieźle byś się na tym dorobił. Ludzie nie potrafią zasiedlić dzikich miejsc póki ktoś im tego nie umożliwi, a ty, w ciągu jednej nocy, zrobiłeś z surowych skał niezły salonik – Nie potrafił przestać się obracać i oglądać ścian, mebli, pochodni. Wszystko było dla niego tak niezwykle i tak cudowne, że szok wywołany przez zmianę zabrał mu resztki dobrego wychowania, więc nawet nie zauważył, że cały czas zwraca się do mistrza na 'ty'.
- Nie mam aspiracji do zasiedlania kniei. Zrobiłem do dla ciebie – odparł mu szczerze, choć doskonale zdawał sobie sprawę, że mieściło się w tym czynie bardzo wiele egoizmu dotyczącego posiadania chłopaka przy sobie w przyjemnych warunkach, jakie ten mógłby mu na przykład zapewnić u siebie w domostwie. – Mam nadzieję, że ci się podoba.
Mruknął, przeciągając się mocno, po czym ruszył w stronę skołowanego ucznia i pochwycił go w ramiona, aby wyprowadzić na zewnątrz. Później będzie czas na dokładne poznawanie uroków małej izdebki, przeznaczonej na odpoczynek. Teraz czekał ich trening, który był nadal i wciąż na najważniejszym miejscu w planach Fereza. Nie omieszkał jeszcze powąchać sobie chłopaka i skubnąć jego szyi, kiedy wyprowadzał go z jaskini na powoli zalewaną blaskiem słońca polanę. Trzymał go do chwili, aż kroki zaprowadziły ich obu pod drewniane narzędzie tortur. Pozioma belka była zawieszona około dziesięć centymetrów nad ziemią.] Wskakuj i przejdź się po niej próbując nie spaść, dobrze? [Dopiero po instrukcji uwolnił chłopaka ze swoich ciepłych objęć, choć najchętniej nie wypuszczałby go w ogóle. Odrzucił zaraz niepotrzebne myśli, do których uśmiechnął się zadziornie i oparł się o pionową belkę, przyglądając się Grandowi uważnie.
- To jak chodzenie po płocie, więc...
Grand uśmiechnął się do nauczyciela i wgramolił się na belkę. Faktycznie podobna ona była do pali, jakie chłopi wstawiali w ogrodzeniach pastwisk i upraw, więc miał on w tym jako taką wprawę i nie bał się zadania. Przynajmniej na razie się nie bał. Był pewien, że jakoś mu pójdzie, to też stanął na belce dość stabilnie i uniósł brwi, uśmiechając się równocześnie do mistrza. Rozłożył ręce na boki i ruszył powoli do przodu, stawiając nogę za nogą, co skutkowało całkiem zgrabnym kręceniem tyłkiem. No, ale nie było innej możliwości i sposobu, aby poruszać się po tym bez takich efektów specjalnych.
- Mniej więcej, jak chodzenie po płocie – Ferez uśmiechnął się do niego z czułością i przyglądał się dalej. Poprzeczna belka miała około dwóch metrów długości – od pala do pala. Chłopakowi póki co szło bardzo dobrze, a i Ferez nie omieszkał przyjrzeć się jego całemu ciału. Od głowy, aż przez pośladki i dalej do stóp, przy których nieznacznie zmrużył oczy. – Spróbuj nie patrzeć na swoje stopy, kiedy idziesz – poprosił łagodnie, zerkając w niebo przez chwilę. Żałował, że Grand ma na sobie koszulę, bowiem wyglądałby zdecydowanie lepiej bez niej. Nie było jednak tak ciepło, a zadanie nie było na tyle męczące, aby młody musiał, czy chciał z siebie ściągać materiał. W rzeczy samej koszula zmiennokształtnego była zrobiona z przyjemnej tkaniny, a nie ze standardowego lnu, jak większość ubrań ludzi we wiosce, czy chociażby na zamku Akademii.
- A na co mam patrzeć, skoro nie mam w zasięgu wzroku niczego godnego uwagi.
Idąc powoli, lecz pewnie Grand miał mistrza za swoimi plecami, więc tamten nie był w stanie zobaczyć szelmowskiego uśmiechu na ustach chłopaczka. Ledwie jednak Grand dotarł do końca belki, odwrócił się i jego spojrzenie padło na nauczyciela. Nie skomentował tego jednak. Po prostu wbił swoje czarne oczęta w mężczyznę i ruszył w drogę powrotną, wolniej, bo nie widząc co ma pod stopami szło mu to już o wiele mniej sprawie, ale szedł. Kroczek za kroczkiem, zbliżał się do miejsca w którym rozpoczął przechadzkę. Niestety, nie potrafił na długo zapominać o zerkaniu pod stopy. Raz za razem jego spojrzenie powracało na belkę, aby upewnić się, że nadal tam jest i że jego stopy krocza po niej, a nie wędrują gdzieś, gdzie je ich nieobecne oczyska paznokciowe poniosą. A czy właściwie jest coś takiego jak osobne oczy dla stop? Grand zamyślił się nad tym faktem i skupił całą swoją uwagę na poruszających się całkiem sprawnie stopach. Przechylał głowę to na jeden to na drugi bok i usiłował wyobrazić sobie jak na jego paznokciach, które były widoczne spomiędzy pasków sandałów, wyrastają małe oczka i spoglądają na niego z dołu.
- Miałeś nie patrzeć!
Mistrz upomniał chłopaka, widząc, że nie dość, że ten patrzy na swoje stopy, to zdaje się odpływać w zamyślenie. Niewiele się zastanawiając podszedł do niego i ściągnął go z belki, ustawiając na stabilnej ziemi pół metra dalej. Zrobił to nagle i niespodziewanie, więc spodziewał się co najmniej pisku przerażenia. Uwielbiał to robić Grandowi, nie wiedzieć czemu. Powrócił do belki i przykucnął chwytając ją po środku oburącz, po czym podniósł. Drewno wcale nie wyglądało na lekkie i lekkie nie było. Na czole Fereza pojawiła się zmarszczka, ale przesunął drewno po chwili na wyższy stopień. Podarował sobie wysokość pół metrową. Wzniósł belkę na szczebel znajdujący się półtora metra nad ziemią. Odwrócił się do chłopaka z wyzwaniem w spojrzeniu.
- Nadal ci się podoba ten płotek, hm? – Nie czekając na odpowiedź, pochwycił belkę i wciągnął się na nią. Grand mógł wejść po szczeblach na pionowych palach.
- Ejejej... – krzyknął chłopak niekontrolowanie, bo taki nagły atak na jego ciało i osobę nie był w planach. Przynajmniej nie w jego planach. Stopie oczy zniknęły z jego myśli szybciej niż się tam pojawiły, a chłopak z otwartą buzią patrzył jak jego nauczyciel dźwiga bal na wysokość, która wcale mu się już tak bardzo nie podobała. Wydął policzki i powoli wypuścił powietrze z płuc. – Chcesz mnie zabić? – zapytał podchodząc do rusztowania i kładąc na belce dłonie.
Nie, nie miał najmniejszego zamiaru wchodzić na nią przy pomocy jakiejś tam drabinki. Skoro mistrz dostał się tam wskakując, to i on będzie potrafił to zrobić. Nie jest jakimś tam pierwszym lepszym dzieciakiem, uczącym się chodzić, tylko młodym zdobywcą płotów, który ma za sobą aż jeden dzień szkolenia na wojownika. Uniósł brwi, zerkając na mistrza zadziornie i wspiął się na palce, opierając ciało o belkę. Trwał tak przez chwilę, a potem... Zrezygnował. Z uroczym uśmiechem stanął ponownie w stabilnej pozycji i pogroził mistrzowi palcem, nie wypowiadając przy tym ani słowa. Po tym, jakże wymownym geście, pochylił się i zrzucił ze stóp sandały.
- Tak będę miał lepszą przyczepność do podłoża – wyjaśnił zapobiegawczo i odrzucił obuwie na bok, aby nie przeszkadzało i nie rozpraszało go swym niesamowitym zapachem.
Ponownie oparł się o belkę i zaczął gramolić się na nią z ogromnym wysiłkiem, ale i zawziętością. Stękał niemiłosiernie i wyginał ciało w przeróżne strony, machając na boki nogami i usiłując sięgnąć choć jedną z nich do upragnionego celu, jakim była dla niego rzeczona belka. Wyglądał właściwie jak mała, wijąca się z bólu żmijka, którą ktoś przygwoździł do ziemi patykiem. Ale nie poddawał się. Dążył do celu i miał zamiar go zdobyć.
Ferez podrapał się po głowie, zamiast uderzyć się mocno w czoło z powodu niedowierzania dla wyobraźni chłopaka. Mógł przecież łatwo się wspiąć po szczeblach, ale nie. Wolał kombinować jak koń pod górkę, z uczepionym wozem siana, albo nawet czegoś cięższego. Niezachwianie Ferez stał na belce. Nie kiwał się i nie poruszał. Wsparł dłonie na biodrach po chwili i odstawił stopę w bok, aby ją nieco rozruszać. Po chwili to samo zrobił z drugą. Im dłużej trwało wspinanie się Granda na belkę, tym bardziej zaczynało mu się nudzić i tym bardziej miał ochotę się roześmiać.
- Powiedz mi, jak już wejdziesz. Może zdążę się zdrzemnąć – mruknął powoli, nie ukrywając rozbawienia w głosie, ani ironii. Przymknął powieki i poddał się bardzo przyjemnemu zajęciu medytacji, która odganiała myśli o dziwnej reakcji zmiennokształtnego na jęki i stękania.
Grand oderwał od belki jedną z rąk i niósł ją w stronę mistrza.
- Spoko, spoko, za chwilę...
I tyle byłoby z jego zwisania z belki i machania nóżkami. Oderwanie dłoni od stabilnej podpory, oznaczało dla chłopaka tylko jedno, o czym przekonał się dość gwałtownie i boleśnie, kiedy to runął na ziemię z takim impetem, że aż poczuł, jak jego kościsty tyłek wbija się w podłoże. Pisk jaki przy tym z siebie wydal nijak nie pasował do rodzącego się wśród potu i łez wojownika. Chłopak poderwał się pospiesznie i rozmasował sobie obolałe pośladki, mrucząc niewyraźne przekleństwa na podłoże.
- Może ja jednak... – Wskazał ze skruchą na szczebelki, do których niechętnie podszedł i wdrapał się po nich na taka wysokość, na jakiej powinien się znaleźć już jakiś czas temu. – Gdyby tak strasznie nie wiało dzisiaj, to wdrapałbym się bez problemu. No, ale wiesz, twoja koszula jest spora, a wiatr postanowił zrobić sobie ze mnie latawiec, więc... – Uniósł kilka razy ramiona i poczuł jak czerwieni się pod wpływem spojrzenia nauczyciela. Oczywiście, że kolorował. Jaki wiatr, skoro nawet jedna gałązka nie poruszała się, a uschnięte liście leżały spokojnie na ziemi. Zaciskając usta i nie śmiąc spojrzeć mistrzowi w twarz, ułożył bose stopy na belce i wziął głęboki oddech, aby skupić się na utrzymaniu równowagi.
- Oczywiście słoneczko, ta wichura jest nie do pokonania. Jak widzisz ja też ledwo się trzymam.
Ponownie zironizował Ferez, jak tylko usłyszał dźwięk głuchego wbijania się pośladków Granda w podłoże i otworzył oczy. Uśmiechnął się do chłopaka uroczo i kiwnął głową z udawanym bólem, że owszem opcja szczebelków jest zdecydowanie odpowiedniejsza, jak na te groźne warunki pogodowe. Zaraz też, jak chłopak znalazł się w końcu na belce, podszedł do niego miękko, nie chwiejąc się prawie w ogóle i wyciągnął obie ręce.
- Chodź, będę cię trzymać – powiedział spokojnie, ale tonem nieznoszącym sprzeciwów. Przecież jego drobnego, delikatnego ucznia w każdej chwili mogło porwać jakieś tornado, albo inna powietrzna trąba, a to było nie do pomyślenia i przeżycia w najmniejszym stopniu. – I nie patrz pod siebie, droga jest prosta, na prostej linii stawiaj stopy – dodał jeszcze, jak tylko złapał Granda za dłonie. Spojrzał mu przy tym głęboko w ciemne oczy, chcąc skupić jego uwagę na swoim miodowym spojrzeniu, aby nic innego nie zwracało jego uwagi i nie rozpraszało go.
I on tak właśnie chciał spowodować skupienie się Granda na chodzeniu? No chyba nie bardzo. Silne, trzymające go za ręce dłonie, owszem dawały młodemu poczucie stabilności i bezpieczeństwa, ale te zniewalające oczy, w których teraz zatonął bez pamięci, już o wiele mniejsze. Powróciły wszelkie niezbyt teraz potrzebne myśli i wspomnienia. Powrócił wczorajszy pocałunek i dzisiejsza czułość, z jaką został powitany. Zakręciło mu się w głowie, a jego wątłe ciało zachwiali się na belce niebezpiecznie.
- Zwariowałeś chyba. Wiesz jak te twoje kocie oczy na mnie działają? – Kocie? Czy on właśnie porównał spojrzenie mistrza do spojrzenia dzikiego kociaka, którego tak ubóstwiał? No cóż, najwyraźniej wraz z przyjemnymi wspomnieniami, związanymi z mężczyzną, podświadomość podsunęła mu również te, związane z kociskiem i jego bliskością w nocy. – A właśnie. Zapomniałem ci wspomnieć – ruszył do przodu, łapiąc równowagę i nie patrząc na stopy, tylko nadal wpatrując się w swojego nauczyciela. – Kocisko mnie odwiedziło wczoraj wieczorem. Stęsknił się kudłacz. Przyszedł się popieścić i przespać przy mnie. Widocznie strasznie mu było smutno, że nie może się poprzytulać. On jest taki mięciutki i ciepły. Zapewne nim wrócisz do Akademii, to już połowa ludzi tam będzie znała doskonale każdy szczegół naszej nocy, bo przecież sam mówiłeś, że puma uwielbia plotkować z tym małym, rudym szatanem.
Dzięki temu, że zajął się paplaniem nawet nie zwrócił uwagi na to, że szedł dzielnie do przodu, trzymając się kurczowo dłoni mistrza.
- To miło, że cię odwiedził. Musiał naprawdę mocno się stęsknić – potwierdził słowa swojego ucznia już bez sarkazmu, czy innej złośliwości. Chcąc nie chcąc poczuł na plecach ciarki na samo wspomnienie drapania za uszami. Nie musiał patrzeć pod nogi, aby odnajdywać pod stopami stabilną belkę. Przesuwał się powoli do tyłu, kiedy chłopak kierował się w przód, a na środku zatrzymał się i pozwolił Grandowi zbliżyć się do siebie jeszcze bardziej. Zabrał mu podparcie swoich dłoni i rozłożył mu ręce na boki, samemu zaś chwytając go za biodra. – Powinieneś się skupiać na utrzymaniu równowagi wiesz? Jak się postarasz, to później dostaniesz nagrodę – spytał i stwierdził cicho, bardzo cicho i zrobił krok w przód, stopą przesuwając również nogę Granda w jego tył.
Biodra młodego robiły na nim dość zniewalające wrażenie, jak i ogólna bliskość. Dzieliło ich może pięć centymetrów, więc Ferez czuł niemal na swojej twarzy przyśpieszony oddech swojego ucznia. Nie pozwolił mu się zachwiać, ale nie trzymał go aż tak kurczowo, aby nie mógł się swobodnie poruszać.
Chłopak poddawał się ćwiczeniom i bardzo uważnie śledził ruchy mistrza. Nie chciał kolejny raz wylądować na ziemi, a słowa o nagrodzie wywołały w nim zadziwiającą eksplozje uniesienia i nadziei. Wiedział jednak, że jeśli teraz zacznie rozwodzić się nad tym jaka to może być nagroda to z jego koncentracji zostanie nicość. Uśmiechnął się do nauczyciela, wstrzymując oddech, kiedy ten podszedł i rozłożył mu ręce na boki, byli teraz tak nieznośnie blisko siebie. Czuł ciepło ciała Fereza i widział, jak jego klatka piersiowa porusza się w rytm oddechu. To wywoływało w nim dreszcze i bardzo nieprzyzwoite myśli, które spotęgowały dodatkowo dłonie na jego talii. Nie żeby zaraz miał zamiar rzucić się na nauczyciela, jak wygłodniale zwierzę na padlinę, ale co sobie pomyślał to jego. Posłusznie przesunął stopę do tyłu i ustawił ją stabilnie na belce. Najwyraźniej teraz miał się nauczyć też chodzenia wspak.
Mistrz oddychał spokojnie, czy raczej starał się oddychać spokojnie. Pragnął już przejść do zmyślnej nagrody, o której niepotrzebnie wspomniał, a o której teraz zaczął myśleć, patrząc tak głęboko w oczy chłopaka, jakby szukał w nich czegoś niesamowitego, głęboko ukrytego. Czegoś, co było niedostępne dla postronnych ludzi, nic dla chłopaka nieznaczących. W międzyczasie pokierował swojego ucznia tak, aby zrobił dwa kroki w tył, a później trzy w przód. Z daleka mogło się wydawać, że tańczą i nawet delikatna, z chwilą coraz mniejsza, odległość między nimi doskonale to odzwierciedlała. Ferez nie odezwał się, ani słowem, bo miał przeczucie, że cokolwiek powie, zburzy chłopakowi myśli i straci on koncentrację. Nieświadomie głaskał go po biodrach kciukami, zahaczając o płaski brzuch skryty pod materiałem. Jak na tak żarłocznego osobnika, musiał przyznać, że Grand faktycznie w ogólnym rozrachunku jest nie tyle mało umięśniony, co po prostu chudy. Jakoś mu to jednak nie przeszkadzało.
Właściwie Grand, nie kontrolował tego jak porusza się po belce, bo bardziej skupił się na tym jak miło było znaleźć się tak blisko mężczyzny. Uśmiechał się do niego i trzymał ręce uniesione i rozłożone na boki, dokładnie tak, jak ułożył mu je jego nauczyciel. Stąpał po belce ostrożnie, aczkolwiek coraz pewniej, zdając się nawiązywać z nią swego rodzaju przyjaźń. Była teraz jego ścieżką do sukcesu i jego stopy doskonale na niej odnajdywały drogę same i wymagały od chłopaka coraz mniejszej kontroli. Wpatrzony w bursztyn spojrzenia Fereza, zaczął błądzić myślami wśród chmur. Tak dosłownie. Rozłożone ręce przypominały skrzydła ptaka, wysokość pozwalała na odczuwanie nieważkości, a silne dłonie mężczyzny dawały mu tak stabilne podparcie, że przez chwilę poczuł się jak uczący się latać ptak. Jego oczy roziskrzyły się, a na ustach pojawił się radosny uśmiech. Lada moment gotowy był odbić się od belki i wznieść ku górze z okrzykiem radości, oznajmiającym światu, jak wolną stał się istotą.
Świetnie mu szło. Ferez zdał sobie z tego sprawę, kiedy otrząsnął się z równego chłopakowi zamyślenia i uśmiechnął się szeroko do niego.
- Wspaniale. Jak chcesz, to potrafisz – pochwalił go, przytulając bardziej do siebie i obejmując szczelnie ramionami. Zatrzymał się z westchnieniem i odchylił plecy chłopaka do tyłu delikatnie, pochylając również w jego stronę samego siebie w ukłonie na koniec tego tańca. – Po obiedzie spróbujesz sam – uprzedził go, gdy już wrócił jego sylwetkę do pionu i pogłaskał po plecach. Teraz przyszła kolej na nagrodę, ale najpierw musieli zejść na stabilną ziemię i tam mogli oddać się przyjemności świętowania zaliczenia ćwiczenia. Dłonie Fereza zsunęły się na pośladki jego podopiecznego, aby unieść go w górę, jak poprzedniego wieczoru po pierwszych chwilach słodkich, choć nieco pouczających, uniesień. – Trzymaj się!
Zdążył jeszcze powiedzieć nim z chłopakiem w ramionach zeskoczył z belki. Dobrze, że Grand był lekki, bowiem taki zeskok nie sprawił większych niedogodności zmiennokształtnemu. Zeskoczył wręcz z kocią gracją, miękko na ziemię i odstawił chłopaka, nie wypuszczając ze swoich objęć. Spojrzał w jego oblicze zadziornie i przygryzł wargę delikatnie, z namysłem. Musiał dać chłopakowi chwilę na oswojenie się z sytuacją.
Gdy Grand usłyszał pochwałę z ust nauczyciela jego buzia rozpromieniła się, a oczy zalśniły niebotycznym blaskiem. Wyginając się w tył, miał wrażenie, że cala krew krążąca w jego organizmie odpływa mu właśnie do głowy i szaleje tam, tworząc wodospady. Szumiało mu w uszach. Nie widział mistrza, gdyż głowa odchyliła mu się do tyłu, ale wiedział, że to właśnie on trzyma go pewnie w objęciach i dzięki temu poczuł się wyjątkowo, jak książę z wielkiego zamku, któremu cały świat powinien bić pokłony. To było cudowne uczucie. Wiedział, że jest na najlepszej drodze do uzyskania sprawności, o jaką walczył jego mistrz. Stal spokojnie i rozkoszował się chwila aż do momentu, w którym to został porwany w objęcia i razem z Ferezem sfrunął na ziemię. To było niezwykle doświadczenie. Jeszcze chwilę temu marzył o lataniu, a teraz dostał odrobine marzeń za sprawą mistrza. Czuł się pewnie i bezpiecznie w jego objęciach i nawet nie zwrócił uwagi na fakt, że dłonie mistrza spoczywają bezceremonialnie na jego pośladkach. Czując grunt pod stopami popatrzył w twarz Fereza i roześmiał się radośnie.
- Ćwiczenie nie muszą być takie złe – swierdził cicho i pogłaskał Granda po policzku delikatnie.
Skoro chłopak miał ochotę się śmiać, to nie zabraniał mu tego. Radość na jego obliczu również była dla Fereza przyjemnym widokiem. Uśmiechnął się lekko, ale nadal stał w miejscu, przyglądając się, jak z jego ucznia opadają wszelkie złe emocje i obawy. Kolejne miały nadejść wielkimi krokami zaraz po obiedzie, wszak mu to zakomunikował otwarcie. Głaskał go niespiesznie po plecach, bowiem dłonie z jego pośladków przesunął w górę, jak tylko postawił go na równych nogach. Nie chciał kusić losu, bo los i tak było już wystarczająco podkuszony, a on sam podbudowany wielką chęcią nagrodzenia chłopaka w odpowiedni sposób. Trzymał jednak swoją zachciankę, gdzieś na później. Tak, zdecydowanie była to tylko i wyłącznie jego zachcianka. Do takich zachcianek łatwo było się przyzwyczaić.
Chłopak wyśmiał się, lecz radość na jego twarzy pozostała.
- To było świetne. Zupełnie jakbyś rozłożył skrzydła i uniósł mnie w nieznane. Możemy zrobić tak jeszcze raz? – Nie byłby sobą, gdyby jego myśli choć przez chwilę nie poszybowały w zupełnie niepotrzebnym, do ćwiczeń, kierunku. Z rozpędu i uniesienia, jakie wywołała w nim radość z chwilowego lotu w objęciach Fereza, zarzucił mu ręce na szyję i przytulił się tak szczelnie, jakby się bał, że każda odrobina pozostawionego między nimi powietrza skradnie mu wszystko, co do tej pory dostał. Wspiął się na palce i uścisnął szyję mężczyzny z cichym mruknięciem. – Nie chciałbym teraz byś zniknął z mojego życia, wiesz? Nieważne, że wczoraj powiedziałem, że zrozumiałbym. Nie słuchaj mnie – Uśmiechnął się, chowając twarz w szyje nauczyciela i jeszcze mocniej przytulił się do niego, przylegając niemal całym sobą do wysportowanego męskiego ciała.
- Jesteś strasznie niezdecydowany.
Mistrz uśmiechnął się i podniósł Granda nad ziemię, aby zakręcić dookoła własnej osi. Chłopak chciał polatać, więc mógł mu podarować jeszcze chwilę oderwania się od ziemi i od rzeczywistości. Nie kręcił go jednak nie wiadomo, jak długo, bowiem rozgrzane ciało młodego, połączone z radością, ekscytacją, słodkim nierozgarnięciem tworzyło istne arcydzieło i musiał mu się przyjrzeć. Takich rodzynek mógł szukać na końcu świata, a apetyt nigdy się nie zmieniał, choć jakoś nie myślał ostatnio – odkąd poznał swojego ucznia – żeby szukać kogoś innego. W ogóle nie myślał o innych na dobrą sprawę i teraz też nie myślał o tym, że w jego głowie jest tylko Grand. Po co się zastanawiać skoro wolał żyć chwilą? Zamruczał mu do ucha, przytulając jeszcze mocniej, po czym odchylił się i cmoknął go leciutko w roześmiane usta, a potem jeszcze raz, zaczepnie. Nawet trącił swoim nosem jego nos i dmuchnął w niego lekko.
- Wczoraj dużo mówiłeś w zasadzie, ale moje zdanie się nie zmieniło, więc na nic twe podstępne gdybania, naprawdę - wymruczał Ferez w usta Granda, które dzieliła od jego ust odległość dwóch przytkniętych do siebie nosów.