środa, 18 grudnia 2013

Grand - Rozdział 19.

Grand śmiał się. Śmiał się w głos i tak radośnie, jak śmiał się wieki temu, będąc jeszcze brzdącem. Podobało mu się latanie. Podobała mu się pozorna swoboda, jaką dostawał od mistrza podczas kręcenia się w koło. Postawiony na ziemi nadal tryskał radością i patrzył na swego nauczyciela jak na cudo, które dostał w prezencie od losu. Nie uchylił się przed zaczepnymi pocałunkami i starał się, aby każdy był odwzajemniany.
- Wiem, że dużo mówię. Czasami za dużo i niezbyt składnie, ale wiesz, co? Nigdy jeszcze nie powiedziałem komuś, by nie znikał z mojego życia. Możesz się poczuć zaszczycony.
Ponownie roześmiał się w głos lecz tym razem delikatnie i nie złośliwie, w żadnym razie. A kiedy tylko mężczyzna wypowiedział ostatnie słowa, roześmiane usta chłopaka cmoknęły te, które właśnie przestały mówić i uciekły. Uciekły wraz z Grandem, który wykorzystując fakt, iż mistrz nieco stracił kontrole nad utrzymaniem go w miarę blisko i rozluźnił ramiona, wywinął się sprytnie z jego objęć i wystawiając język w szerokim uśmiechu, ruszył biegiem w stronę drzew. Roznosiła go radość. Miał ochotę skakać i tańczyć, a skoro nie miał takiej możliwości postanowił zobaczyć jak szybko mistrz zareaguje i czy w ogóle to zrobi. I jak szybko dogoni go między drzewami.
Ale Ferez nie pobiegł zanim. Pokręcił tylko głową i przymknął na chwilę oczy. Uśmiechał się cały czas pod nosem, ale za chłopakiem mu się biegać nie chciało. W zasadzie przydałby mu się kubeł zimnej wody, a takim też była mniej lub bardziej planowana ucieczka Granda.
-Tylko się nie zgub i wróć szybko, bo idę jeść! – krzyknął z chłopakiem, po czym ruszył w kierunku jaskini, gdzie czekał na nich posiłek.
Czekał tak naprawdę na jego ucznia, ale Ferez czuł, że musi coś zjeść. Jakąś odrobinę, albo chociaż wypić trochę mleka. Zabawa w architekta zajęła mu dużo czasu i nie zdążył sobie nic upolować, więc chodził głodny. Nie umiał jednak wiecznie oszukiwać swojego żołądka obietnicami, że wkrótce wypełni się on krwistym przysmakiem, albo plackiem z dżemem – obie opcje dla głodnego były odpowiednie. Po drodze jeszcze spojrzał uważnie na polanę i mniej więcej ułożył sobie w głowie plan do zagospodarowania miejsca na ognisko.
Chłopak pobiegł nad strumyk i w sumie zadziwił tym samego siebie. Nie spodziewał się, że jego nogi tak dobrze zapamiętały drogę w to miejsce. Gdy tylko zobaczył toń wodną, zrzucił z siebie koszulę i spodnie i wskoczył do zimnej wody, aby zaznać szoku na ciele jak i na duszy. Musiał się jakoś wyżyć. Nie mając pod ręką innej sposobności na rozładowania swojej pozytywnej energii, zanurkował w zimnej wodzie i wyskoczył w górę niczym rażona prądem ryba. Okrzyk jaki z siebie wydał, przepłoszył kilka stadek ptaków i odbił się echem od drzew. Było mu tak dobrze i czuł się taki szczęśliwy. Po krótkiej, acz szalenie intensywnej chlapaninie z samym sobą i stwierdzeniu, że mistrz jednak nie chciał zniżać się do poziomu swego rozradowanego i rozrywanego nadmiarem radości ucznia i nie podążył za nim, Grand wyszedł z wody i rozejrzał się. Nie widział nikogo. Ucieszyło go to, bo to co zamierzał zrobić, mogłoby wywołać śmiech w kimś, kto byłby w stanie go zobaczyć. Rozpostarł ręce na boki i otrzepał się bardzo intensywnie, pozwalając, aby ręce latały mu jak u szmacianej lalki. Śmiał się przy tym do siebie i czuł jak woda opuszcza jego skórę. Następnie pozbierał rzeczy i nie zakładając ich na siebie, aby dać możliwość skórze dosuszenia się po drodze, ruszył do obozowiska.
Tymczasem mistrz rozpakował nieco tobołki z prowiantem, nim do jego uszu dotarły kolejno: śmiech, krzyk i jeszcze więcej śmiechu chłopaka, co wywołało na jego ustach kolejną falę uśmiechu. Grand pewnie nie zdawał sobie, że jego głos słyszy pewnie oddalona o kawałek Akademia. Słyszeli go pewnie na drugim końcu świata, więc raczej nikt blisko nie musiał być.
- Wróciłem! – oznajmił młody, wchodząc pod kotarą do jaskini. Był znów ubrany, z zarumienioną twarzą i cieniem uśmiechu na ustach. – Mam nadzieje, że nie zjadłeś wszystkiego, bo jestem głodny jak wilk. No i mam nadzieje, że nie jesteś zły za tę ucieczkę, ale tak mnie poniosło, że musiałem coś zrobić. Inaczej bym eksplodował, brudząc cię swoimi wnętrznościami i krwią.
Nim chłopak wrócił co nie co zostało już spałaszowane przez wygłodniałego Fereza, który po popiciu jedzenia mlekiem, zabrał się za naprawianie krzesełka. Wyjątkowo miał pecha, że jego kocie wygodnictwo zafundowało mu upadek na ziemię i obiło mu za karę pośladki. Na szczęście postawa wielkiego mistrza została zachowana i dziękował w duchu młodemu, że jednak pobiegł sobie pohasać.
- Siadaj, tylko ostrożnie i jedz. Pamiętaj, że mamy przed sobą całą noc, a jak zjesz wszystko teraz, to będziesz sobie musiał upolować rybę na kolację – Ferez podniósł oczy na przeszczęśliwego chłopaka, kiedy ten zjawił się w jaskini. Podniósł jednak spojrzenie na chwilę, bowiem zaraz wrócił do majsterkowania przy siedzisku. - I nie, nie jestem zły. Nie na ciebie, na krzesełko owszem – pomruczał jeszcze, opukując drewnianą nóżkę.
- Ach, bo krzesełka to jednak złośliwe bestie są.
Grand posłał rozradowane spojrzenie w stronę mebla, nad którym pastwił się jego nauczyciel. Przysiadł ostrożnie na drugim z nich i zajął się pałaszowaniem posiłku. Oczywiście nie miał w zamiarze pochłonąć wszystkiego, skoro dostał ostrzeżenie od mistrza. Gdyby nie powiedział mu on o tym, że zostają na noc i gdyby nie ostrzegł go, zapewne pożarłby cały zapas i poklepał się wymownie po brzuchu, który zostałby napełniony do granic możliwości. Jadł ze smakiem i obserwował Fereza. Ciekawiło go dlaczego zajął się naprawianiem mebla, ale miał za bardzo zajęte usta, aby zadać pytanie. Po krótkiej chwili uznał więc, że mężczyzna zwyczajnie się nudził podczas jego nieobecności i żeby wypełnić sobie czas, zainteresował się stolarką.
- Masz dla mnie kolejne zadania? – zapytał, gdy tylko przełknął ostatni kęs jedzenia i chwycił w dłonie kubek, aby popić wszystko mlekiem.
Ech, nabierał nawyków jak Ferez, przez to, że babcia, znając słabość mistrza do białego płynu, nie dawała mu do picia nic poza nim. Ale nie narzekał. Lubił mleko. Może nie aż tak jak mistrz, ale kiedy było pod ręką bardzo chętnie je wypijał. Opróżnił kubeczek duszkiem i odstawił na stolik, po czym otarł usta wierzchem dłoni.
Krzesełko zostało w końcu zbite i poskładane w miarę możliwości Fereza. Nie był żadnym rzemieślnikiem, czy cieślą, ale od czasu do czasu lubił się bawić drewnem. Grand mógł go ledwo dostrzegać z miejsca w którym siedział, ponieważ postać zmiennokształtnego zalegała po turecku na podłodze. Naprawiane krzesełko czasami unosiło się ponad stół, to znów za nim znikało, kiedy mężczyzna je oglądał. Wstał po tym, odstawiając mebel i wszedł na niego. Nie zasiadł, jak cywilizowany człowiek, tylko wszedł i stanął na nim, na równych nogach. Spojrzał z góry na swojego ucznia i uśmiechnął się, po czym zakołysał się lekko, sprawdzając wykonanie fachowej naprawy.
- Mówiłem ci, że teraz będziesz sam ćwiczyć równowagę – przypomniał chłopakowi, ale bez złośliwości, czy nagany dla jego krótkiej pamięci.
Jego słowa raczej ociekały tonem na kształt „teraz trudniejsza kolej zadania i nie mogę się do czekać, kiedy popełnisz błąd i się na nim coś nauczysz”. Zeskoczył z krzesełka i wytarł je dłonią, którą zaś z kolei wytarł o spodnie. Zamierzył się do satysfakcjonującego spoczynku i usiadł. Usiadł było bardzo dobrym określeniem tego, ile czasu jego pośladki trzymały się na krzesełku, nim ponownie zaliczył ziemię. Przeklął tak siarczyście, że niejeden bezbożnik by się zdegustował, a co dopiero Grand.
Chłopak nie wiedział czy ma się śmiać czy uciekać. Z jednej strony lądujący na ziemi mistrz wydał mu się tak ludzki i tak samo nieporadny jak on, więc miał ochotę parsknąć śmiechem i pozwolić, aby jego rozbawienie udzieliło się też poszkodowanemu. Z drugiej zaś, bał się słów jakie padły z ust Fereza, a które wręcz zmroziły go swoja grozą i czernią. Nie słyszał nigdy, aby ktoś tak strasznie złorzeczył. Sam czasami psioczył na to czy na tamto, ale jego złorzeczenia w porównaniu z tym co usłyszał teraz, były jak niewinny bełkot dziecka. Wstał od stolika z dość niewyraźną miną i poprawił sobie odruchowo koszule.
- To... Może ja pójdę poćwiczyć? – zapytał, lecz nie poczekał na odpowiedz. Wymknął się czym prędzej na zewnątrz, chcąc w ten sposób dać możliwość mistrzowi na uspokojenie się i poczłapał do konstrukcji, na której wcześniej ćwiczył. Skoro i tak miał teraz ćwiczyć samodzielnie to w sumie nie potrzebował obecności nauczyciela tak już i natychmiast.
Mistrz poczuł się ludzko, poczuł się tak ludzko, że w zasadzie zdziwił się, kiedy chłopak kolejny raz uciekł, bo zabolało. Chyba jednak mimo wszystko wolałby usłyszeć pytanie o przyjście z pomocą, niż inne pytanie. Westchnął ciężko i pozbierał się z ziemi, a resztki krzesełka przekopał aż pod samo łóżko, gdzie je ukrył. Pozbierał też narzędzia, które jeszcze leżały na ziemi. Spakował nawet resztę jedzenia dość ładnie na swoje miejsce i dopiero po tym – uspokojony – wyszedł na polanę, aby popatrzeć na Granda i jego zmagania z belką. Bez uśmiechu, bez czułości i dopingu w spojrzeniu, ani bez jakiejkolwiek innej namiętności. Po prostu przystanął blisko i wpatrzył się w chłopaka. Nawet nie w jego twarz, a resztę ciała, która miała zmagać się z przeszkodą.
Grand ćwiczył w skupieniu. Musiał. Wiedział, że jeśli tylko jego myśli poszybują w kierunku mistrza to zdekoncentruje się i coś sobie zrobi. Przestraszył się gwałtowności z jaką mężczyzna zareagował na upadek. Przeraziło go, że jeśli zawiedzie, jeśli nie podoła jego wymaganiom to kiedyś i na niego może zostać skierowany tak gwałtowny, a może i gorszy, gniew mistrza. Zagryzając zęby aż zgrzytały i wbijając spojrzenie w belkę, szedł po niej krok za krokiem, czując jak napięte mięśnie zaczynają go boleć. Nie musiał spinać wszystkich, bo do przejścia po palu nie potrzebował aż tylu. Jednakże pod wpływem stresu nie panował nad swym ciałem tak jak powinien i działał w pełnej gotowości, z każdym mięśniem pracującym na najwyższych obrotach. Zauważył, że nauczyciel wyszedł i widział jak stoi i się mu przygląda. Czy jednak pomogło mu to w skupieniu? O nie. Przez chwilę zakołysał się niebezpiecznie lecz gotowość do ratowania się podziałała i złapał równowagę. Odetchnął głęboko i ruszył ponownie.
Głupie, nieposłuszne ciało zmiennokształtnego chciało się zerwać, kiedy miodowe spojrzenie dostrzegło zachwianie. W oczach Fereza przemknął cień strachu, ale nie poruszył się. Zryw nastąpił tylko i wyłącznie, gdzieś w okolicach jego żołądka. Pokiwał głową, kiedy chłopak odzyskał równowagę i dalej mu się przypatrywał w skupieniu, rozmyślając nad tym, o co tak właściwie się uniósł i dlaczego miał przemożną ochotę walczyć ze sobą, aby nie okazywać jakichkolwiek uczuć. Nie był to strach przed odrzuceniem, bowiem przecież nic takiego nie miało miejsca. Nie był to też strach przed utratą autorytetu. Przecież pokazywał Grandowi, że nie jest straszny, a przynajmniej zaniechał okazywania tego, choć pierwotnie miał go męczyć do ostatku sił.
- Nie patrz na belkę – rzucił po chwili automatycznie, nawet nie zdając sobie z tego właściwie sprawy. Utonął w swoich myślach, a jego kamienna twarz przywdziała na siebie woalkę smutku, dość widocznego. Nawet złociste spojrzenie przyciemniło się odrobinę. Wszystko dlatego, że zachowanie Fereza pozostawało zagadką dla samego zainteresowanego. Nie mógł rozgryźć swojej własnej osoby, a jedyne co wiedział to to, że rozchwianie i niezdecydowanie – większe niż zazwyczaj – ma związek z Grandem.

czwartek, 28 listopada 2013

Grand - Rozdział 18.

Całował go mocno i namiętnie. Inaczej niż poprzedniego dnia i inaczej, jak mógłby go pocałować później. Z rozleniwieniem poznawał jego usta na nowo i błądził dłonią po jego plecach, drugą zaś gładząc rozpalającą się skórę na karku. Chciał, aby Grand stopniał i się poddał, bardzo chciał. Chciał usłyszeć jego jęk, kiedy już oderwie się od jego warg, aby powrócić do rzeczywistości. Przycisnął go mocniej do siebie, drapiąc skórę na jego szyi delikatnie, choć mógł pozostawić na niej niewielkie ślady. W końcu zakończył wędrówkę języka i scałował jeszcze zaspanie z policzków chłopaka, po czym uśmiechnął się z pomrukiem.
Grand nie potrafiłby się nie poddać. Musiałby chyba skończyć pięć szkoleń klasztornych, aby mieć w sobie tyle samozaparcia żeby nie poddać się takiemu pocałunkowi. Nie wiedział gdzie jest i na jakim świecie żyje, póki jego usta pozostawały zespolone z ustami mistrza. Chciał więcej i więcej i pragnął dostawać takie feerie odczuć co sekundę, minutę, chwilę. Nie wiedział, że tak można aż do wczoraj. Nie znał pełni uczucia zjednoczenia w pożądaniu do chwili, gdy mistrz postanowił udowodnić mu, że jego pragnienia nie są czymś złym i wyobcowanym. Wiedział, że lada chwila ten cudowny moment się skończy. Zdawał sobie sprawę z faktu, że nie przyszedł tu na nauki ze szkoły kochania, a na szkolenie bojowe. Jednakże nie potrafił zaprzeczyć temu co odczuwał i nie potrafił oprzeć się pokusie uniesienia. Niezdarnie bo niezdarnie, ale dość chętnie oddawał pocałunek za pocałunek, błądząc niecierpliwymi palcami po nagim torsie mistrza. Koszula! Nie oddal mu koszuli. Ale czy to teraz miało jakieś inne znaczenie poza takim, że dzięki temu ma pełny i swobodny dostęp do skory Fereza? Nie, dla niego już nie miało. Dla niego chwila, gdy jego palce mogły przesuwać się beztrosko po ciele jego nauczyciela była chwilą jedyną w swoim rodzaju i wartą wszelkiego rodzaju poświęceń. Nawet wstydu, jaki poczuł gdy zorientował się, że ma na sobie koszulę mistrza zamiast swojej. Nawet chęci zapadnięcia się pod ziemie przez swoja opieszałość i niekompetencje. Mógłby dać się poćwiartować, posolić i wystawić na działanie promieni słonecznych w celu wysuszenia, gdyby tylko obiecano mu, że w zamian dostanie tyle chwil takich jak ta ile zechce. Przeciągły jęk wyrwał się z jego ust, gdy zostały one osamotnione. Jego twarz spłonęła rumieńcem, a zęby zacisnęły się na wardze, kiedy uświadomił sobie, że właśnie pozwolił, aby las usłyszał jak bardzo mu żal, że chwila przyjemności się zakończyła.
- Marny ze mnie nauczyciel, prawda? – Roześmiał się cicho Ferez i ostatni raz cmoknął czerwone usta swojego ucznia, puszczając go z ociąganiem i westchnieniem. – Chodź, bo zanim tam dojdziemy to cię zjem i nici będą z treningu – mruknął jeszcze, zbierając z ziemi tobołki.
W jego oczach iskrzyły się ogniki rozbawienia i odchodzącego podniecenia, które sam na własną odpowiedzialność i własną chęć wzbudził w sobie niebezpiecznie. Poczekał aż Grand odtaje i ruszył ku polanie pewnym krokiem. Miejsce treningu w zasadzie się nie zmieniło, a Ferez przypomniał sobie i powtórzył kilka razy w myślach, żeby zrobić miejsce na ognisko. Gdzieś w jaskini był sporych rozmiarów kociołek, obok niego w kącie też narzędzia, więc mógł zrobić polową kuchnię, aby nagrzać wodę. Grand pierwsze co mógł zobaczyć, to rzeczony ‘trzepak’. W zasadzie była to dwa wysokie i ociosane pale i poprzeczna belka, którą można było przesunąć w górę lub w dół. Mógł też dostrzec prowizoryczne drzwi przy jaskini i czerwoną, grubą, przyjemną w dotyku – o czym miał się przekonać – kotarę. Poza tym nic innego się nie zmieniło. Rzeczy, jakie zmiennokształtny niósł na plecach, niósł w stronę jaskini, oświetlonej bladym światłem dwóch pochodni. Ogień był żywy, ciepły i mógł posłużyć do rozpalenia ogniska. We wnętrzu jaskini było też sucho. Mężczyzna zaznaczył to, bowiem pościel zwinięta z jego łóżka w zamku by się zmarnowała niepotrzebnie, a tak nadal pozostawała świeża i pachnąca, może jedynie odrobinę przesiąknięta zapachem igliwia.
Chłopak pokiwał głową na słowa Fereza i ruszył posłusznie na polane. Nie wszedł jednak na nią, gdyż to co malowało się przed nim nie było jego dawną polaną. Nie było miejscem, w którym zawsze mógł odnaleźć kryjącego się przed babcią dziadka.
- Mistrzu – zwrócił się do mężczyzny, bojąc się wyjść z gęstwiny krzaków na odkryty teren polany. –Zdaje się, że ktoś sobie właśnie przywłaszczył miejsce naszego treningu. Trzeba szukać innego, by nie narazić się na wścibskie spojrzenia.
- Nie, nie trzeba. Popracowałem nad tym w nocy – mistrz obejrzał się za siebie z dumą na twarzy i w spojrzeniu. Co prawda wiele się nie napracował, bowiem magowie zrobili o wiele, wiele więcej, ale przecież Grand nie mógł o tym wiedzieć tak do końca. – Chodź, chodź, nie ma się czego obawiać, to miejsce nadal jest bezpieczne i nasze – mruknął, powracając do zmierzania w kierunku jaskini, z szerokim uśmiechem na ustach.
Po chwili zniknął za czerwoną kotarą i rozejrzał się po ich nowym lokum z zadowoleniem. Jakoś nie uśmiechało mu się trzymać chłopaka w spartańskich warunkach, ani też specjalnie odmawiać mu wygody. Tobołek z rzeczami wylądował na jednym z krzeseł, które zachwiało się niebezpiecznie. Musiał jeszcze popracować nad wzmocnieniem starych mebli, jeżeli chcieli je trochę dłużej używać niż przez jeden, czy dwa dni. Tym jednak mógł się zająć później. Włócznię odłożył na stolik i czekał na chłopaka, aby ten przyszedł i mógł podziwiać wspaniałe dzieło. Zwłaszcza niesamowicie miękkie i wygodne łóżko. Niezdrowe do spania, ale Ferez uwielbiał tonąć w pościeli, zagrzebywać się w niej, wpadać w materac, jak tylko miał możliwość.
- Ty? – zdziwienie Granda aż kapało z jego spojrzenia. Nie spodziewał się, że jego mistrz miałby na tyle czasu, pomysłu i chęci, aby nocami bawić się w upiększanie polanek i dostosowywanie ich do zamieszkania. – No skoro tak…
Wyszedł na wzniesienie i rozejrzał się po miejscu, którego nadal nie był w stanie rozpoznać. Wiedział, że jest w miejscu w którym był zeszłego dnia, ale nie widział go. Widział coś, co nijak nie przypominało mu niczego co znał. Jakieś sklecone z drewnianych bali konstrukcje które same w sobie wyglądały groźnie. Przeszedł obok ustawionej na środku budowli i ostrożnie wszedł do groty, odchylając kotarę i bacznie obserwując rusztowanie czy aby nie zwali się mu ono na głowę. Oniemiał, widząc wystrój jaskini. Odezwał się dopiero po tym jak postąpił na środek pomieszczenia i obrócił się dookoła kilka razy.
- A wiesz, że z takim talentem to ty powinieneś się zająć zasiedlaniem kniei, a nie szkoleniem łamagi na wojownika? Myślę, że jeszcze nieźle byś się na tym dorobił. Ludzie nie potrafią zasiedlić dzikich miejsc póki ktoś im tego nie umożliwi, a ty, w ciągu jednej nocy, zrobiłeś z surowych skał niezły salonik – Nie potrafił przestać się obracać i oglądać ścian, mebli, pochodni. Wszystko było dla niego tak niezwykle i tak cudowne, że szok wywołany przez zmianę zabrał mu resztki dobrego wychowania, więc nawet nie zauważył, że cały czas zwraca się do mistrza na 'ty'.
- Nie mam aspiracji do zasiedlania kniei. Zrobiłem do dla ciebie – odparł mu szczerze, choć doskonale zdawał sobie sprawę, że mieściło się w tym czynie bardzo wiele egoizmu dotyczącego posiadania chłopaka przy sobie w przyjemnych warunkach, jakie ten mógłby mu na przykład zapewnić u siebie w domostwie. – Mam nadzieję, że ci się podoba.
Mruknął, przeciągając się mocno, po czym ruszył w stronę skołowanego ucznia i pochwycił go w ramiona, aby wyprowadzić na zewnątrz. Później będzie czas na dokładne poznawanie uroków małej izdebki, przeznaczonej na odpoczynek. Teraz czekał ich trening, który był nadal i wciąż na najważniejszym miejscu w planach Fereza. Nie omieszkał jeszcze powąchać sobie chłopaka i skubnąć jego szyi, kiedy wyprowadzał go z jaskini na powoli zalewaną blaskiem słońca polanę. Trzymał go do chwili, aż kroki zaprowadziły ich obu pod drewniane narzędzie tortur. Pozioma belka była zawieszona około dziesięć centymetrów nad ziemią.] Wskakuj i przejdź się po niej próbując nie spaść, dobrze? [Dopiero po instrukcji uwolnił chłopaka ze swoich ciepłych objęć, choć najchętniej nie wypuszczałby go w ogóle. Odrzucił zaraz niepotrzebne myśli, do których uśmiechnął się zadziornie i oparł się o pionową belkę, przyglądając się Grandowi uważnie.
- To jak chodzenie po płocie, więc...
Grand uśmiechnął się do nauczyciela i wgramolił się na belkę. Faktycznie podobna ona była do pali, jakie chłopi wstawiali w ogrodzeniach pastwisk i upraw, więc miał on w tym jako taką wprawę i nie bał się zadania. Przynajmniej na razie się nie bał. Był pewien, że jakoś mu pójdzie, to też stanął na belce dość stabilnie i uniósł brwi, uśmiechając się równocześnie do mistrza. Rozłożył ręce na boki i ruszył powoli do przodu, stawiając nogę za nogą, co skutkowało całkiem zgrabnym kręceniem tyłkiem. No, ale nie było innej możliwości i sposobu, aby poruszać się po tym bez takich efektów specjalnych.
- Mniej więcej, jak chodzenie po płocie – Ferez uśmiechnął się do niego z czułością i przyglądał się dalej. Poprzeczna belka miała około dwóch metrów długości – od pala do pala. Chłopakowi póki co szło bardzo dobrze, a i Ferez nie omieszkał przyjrzeć się jego całemu ciału. Od głowy, aż przez pośladki i dalej do stóp, przy których nieznacznie zmrużył oczy. – Spróbuj nie patrzeć na swoje stopy, kiedy idziesz – poprosił łagodnie, zerkając w niebo przez chwilę. Żałował, że Grand ma na sobie koszulę, bowiem wyglądałby zdecydowanie lepiej bez niej. Nie było jednak tak ciepło, a zadanie nie było na tyle męczące, aby młody musiał, czy chciał z siebie ściągać materiał. W rzeczy samej koszula zmiennokształtnego była zrobiona z przyjemnej tkaniny, a nie ze standardowego lnu, jak większość ubrań ludzi we wiosce, czy chociażby na zamku Akademii.
- A na co mam patrzeć, skoro nie mam w zasięgu wzroku niczego godnego uwagi.
Idąc powoli, lecz pewnie Grand miał mistrza za swoimi plecami, więc tamten nie był w stanie zobaczyć szelmowskiego uśmiechu na ustach chłopaczka. Ledwie jednak Grand dotarł do końca belki, odwrócił się i jego spojrzenie padło na nauczyciela. Nie skomentował tego jednak. Po prostu wbił swoje czarne oczęta w mężczyznę i ruszył w drogę powrotną, wolniej, bo nie widząc co ma pod stopami szło mu to już o wiele mniej sprawie, ale szedł. Kroczek za kroczkiem, zbliżał się do miejsca w którym rozpoczął przechadzkę. Niestety, nie potrafił na długo zapominać o zerkaniu pod stopy. Raz za razem jego spojrzenie powracało na belkę, aby upewnić się, że nadal tam jest i że jego stopy krocza po niej, a nie wędrują gdzieś, gdzie je ich nieobecne oczyska paznokciowe poniosą. A czy właściwie jest coś takiego jak osobne oczy dla stop? Grand zamyślił się nad tym faktem i skupił całą swoją uwagę na poruszających się całkiem sprawnie stopach. Przechylał głowę to na jeden to na drugi bok i usiłował wyobrazić sobie jak na jego paznokciach, które były widoczne spomiędzy pasków sandałów, wyrastają małe oczka i spoglądają na niego z dołu.
- Miałeś nie patrzeć!
Mistrz upomniał chłopaka, widząc, że nie dość, że ten patrzy na swoje stopy, to zdaje się odpływać w zamyślenie. Niewiele się zastanawiając podszedł do niego i ściągnął go z belki, ustawiając na stabilnej ziemi pół metra dalej. Zrobił to nagle i niespodziewanie, więc spodziewał się co najmniej pisku przerażenia. Uwielbiał to robić Grandowi, nie wiedzieć czemu. Powrócił do belki i przykucnął chwytając ją po środku oburącz, po czym podniósł. Drewno wcale nie wyglądało na lekkie i lekkie nie było. Na czole Fereza pojawiła się zmarszczka, ale przesunął drewno po chwili na wyższy stopień. Podarował sobie wysokość pół metrową. Wzniósł belkę na szczebel znajdujący się półtora metra nad ziemią. Odwrócił się do chłopaka z wyzwaniem w spojrzeniu.
- Nadal ci się podoba ten płotek, hm? – Nie czekając na odpowiedź, pochwycił belkę i wciągnął się na nią. Grand mógł wejść po szczeblach na pionowych palach.
- Ejejej... – krzyknął chłopak niekontrolowanie, bo taki nagły atak na jego ciało i osobę nie był w planach. Przynajmniej nie w jego planach. Stopie oczy zniknęły z jego myśli szybciej niż się tam pojawiły, a chłopak z otwartą buzią patrzył jak jego nauczyciel dźwiga bal na wysokość, która wcale mu się już tak bardzo nie podobała. Wydął policzki i powoli wypuścił powietrze z płuc. – Chcesz mnie zabić? – zapytał podchodząc do rusztowania i kładąc na belce dłonie.
Nie, nie miał najmniejszego zamiaru wchodzić na nią przy pomocy jakiejś tam drabinki. Skoro mistrz dostał się tam wskakując, to i on będzie potrafił to zrobić. Nie jest jakimś tam pierwszym lepszym dzieciakiem, uczącym się chodzić, tylko młodym zdobywcą płotów, który ma za sobą aż jeden dzień szkolenia na wojownika. Uniósł brwi, zerkając na mistrza zadziornie i wspiął się na palce, opierając ciało o belkę. Trwał tak przez chwilę, a potem... Zrezygnował. Z uroczym uśmiechem stanął ponownie w stabilnej pozycji i pogroził mistrzowi palcem, nie wypowiadając przy tym ani słowa. Po tym, jakże wymownym geście, pochylił się i zrzucił ze stóp sandały.
- Tak będę miał lepszą przyczepność do podłoża – wyjaśnił zapobiegawczo i odrzucił obuwie na bok, aby nie przeszkadzało i nie rozpraszało go swym niesamowitym zapachem.
Ponownie oparł się o belkę i zaczął gramolić się na nią z ogromnym wysiłkiem, ale i zawziętością. Stękał niemiłosiernie i wyginał ciało w przeróżne strony, machając na boki nogami i usiłując sięgnąć choć jedną z nich do upragnionego celu, jakim była dla niego rzeczona belka. Wyglądał właściwie jak mała, wijąca się z bólu żmijka, którą ktoś przygwoździł do ziemi patykiem. Ale nie poddawał się. Dążył do celu i miał zamiar go zdobyć.
Ferez podrapał się po głowie, zamiast uderzyć się mocno w czoło z powodu niedowierzania dla wyobraźni chłopaka. Mógł przecież łatwo się wspiąć po szczeblach, ale nie. Wolał kombinować jak koń pod górkę, z uczepionym wozem siana, albo nawet czegoś cięższego. Niezachwianie Ferez stał na belce. Nie kiwał się i nie poruszał. Wsparł dłonie na biodrach po chwili i odstawił stopę w bok, aby ją nieco rozruszać. Po chwili to samo zrobił z drugą. Im dłużej trwało wspinanie się Granda na belkę, tym bardziej zaczynało mu się nudzić i tym bardziej miał ochotę się roześmiać.
- Powiedz mi, jak już wejdziesz. Może zdążę się zdrzemnąć – mruknął powoli, nie ukrywając rozbawienia w głosie, ani ironii. Przymknął powieki i poddał się bardzo przyjemnemu zajęciu medytacji, która odganiała myśli o dziwnej reakcji zmiennokształtnego na jęki i stękania.
Grand oderwał od belki jedną z rąk i niósł ją w stronę mistrza.
- Spoko, spoko, za chwilę...
I tyle byłoby z jego zwisania z belki i machania nóżkami. Oderwanie dłoni od stabilnej podpory, oznaczało dla chłopaka tylko jedno, o czym przekonał się dość gwałtownie i boleśnie, kiedy to runął na ziemię z takim impetem, że aż poczuł, jak jego kościsty tyłek wbija się w podłoże. Pisk jaki przy tym z siebie wydal nijak nie pasował do rodzącego się wśród potu i łez wojownika. Chłopak poderwał się pospiesznie i rozmasował sobie obolałe pośladki, mrucząc niewyraźne przekleństwa na podłoże.
- Może ja jednak... – Wskazał ze skruchą na szczebelki, do których niechętnie podszedł i wdrapał się po nich na taka wysokość, na jakiej powinien się znaleźć już jakiś czas temu. – Gdyby tak strasznie nie wiało dzisiaj, to wdrapałbym się bez problemu. No, ale wiesz, twoja koszula jest spora, a wiatr postanowił zrobić sobie ze mnie latawiec, więc... – Uniósł kilka razy ramiona i poczuł jak czerwieni się pod wpływem spojrzenia nauczyciela. Oczywiście, że kolorował. Jaki wiatr, skoro nawet jedna gałązka nie poruszała się, a uschnięte liście leżały spokojnie na ziemi. Zaciskając usta i nie śmiąc spojrzeć mistrzowi w twarz, ułożył bose stopy na belce i wziął głęboki oddech, aby skupić się na utrzymaniu równowagi.
- Oczywiście słoneczko, ta wichura jest nie do pokonania. Jak widzisz ja też ledwo się trzymam.
Ponownie zironizował Ferez, jak tylko usłyszał dźwięk głuchego wbijania się pośladków Granda w podłoże i otworzył oczy. Uśmiechnął się do chłopaka uroczo i kiwnął głową z udawanym bólem, że owszem opcja szczebelków jest zdecydowanie odpowiedniejsza, jak na te groźne warunki pogodowe. Zaraz też, jak chłopak znalazł się w końcu na belce, podszedł do niego miękko, nie chwiejąc się prawie w ogóle i wyciągnął obie ręce.
- Chodź, będę cię trzymać – powiedział spokojnie, ale tonem nieznoszącym sprzeciwów. Przecież jego drobnego, delikatnego ucznia w każdej chwili mogło porwać jakieś tornado, albo inna powietrzna trąba, a to było nie do pomyślenia i przeżycia w najmniejszym stopniu. – I nie patrz pod siebie, droga jest prosta, na prostej linii stawiaj stopy – dodał jeszcze, jak tylko złapał Granda za dłonie. Spojrzał mu przy tym głęboko w ciemne oczy, chcąc skupić jego uwagę na swoim miodowym spojrzeniu, aby nic innego nie zwracało jego uwagi i nie rozpraszało go.
I on tak właśnie chciał spowodować skupienie się Granda na chodzeniu? No chyba nie bardzo. Silne, trzymające go za ręce dłonie, owszem dawały młodemu poczucie stabilności i bezpieczeństwa, ale te zniewalające oczy, w których teraz zatonął bez pamięci, już o wiele mniejsze. Powróciły wszelkie niezbyt teraz potrzebne myśli i wspomnienia. Powrócił wczorajszy pocałunek i dzisiejsza czułość, z jaką został powitany. Zakręciło mu się w głowie, a jego wątłe ciało zachwiali się na belce niebezpiecznie.
- Zwariowałeś chyba. Wiesz jak te twoje kocie oczy na mnie działają? – Kocie? Czy on właśnie porównał spojrzenie mistrza do spojrzenia dzikiego kociaka, którego tak ubóstwiał? No cóż, najwyraźniej wraz z przyjemnymi wspomnieniami, związanymi z mężczyzną, podświadomość podsunęła mu również te, związane z kociskiem i jego bliskością w nocy. – A właśnie. Zapomniałem ci wspomnieć – ruszył do przodu, łapiąc równowagę i nie patrząc na stopy, tylko nadal wpatrując się w swojego nauczyciela. – Kocisko mnie odwiedziło wczoraj wieczorem. Stęsknił się kudłacz. Przyszedł się popieścić i przespać przy mnie. Widocznie strasznie mu było smutno, że nie może się poprzytulać. On jest taki mięciutki i ciepły. Zapewne nim wrócisz do Akademii, to już połowa ludzi tam będzie znała doskonale każdy szczegół naszej nocy, bo przecież sam mówiłeś, że puma uwielbia plotkować z tym małym, rudym szatanem.
Dzięki temu, że zajął się paplaniem nawet nie zwrócił uwagi na to, że szedł dzielnie do przodu, trzymając się kurczowo dłoni mistrza.
- To miło, że cię odwiedził. Musiał naprawdę mocno się stęsknić – potwierdził słowa swojego ucznia już bez sarkazmu, czy innej złośliwości. Chcąc nie chcąc poczuł na plecach ciarki na samo wspomnienie drapania za uszami. Nie musiał patrzeć pod nogi, aby odnajdywać pod stopami stabilną belkę. Przesuwał się powoli do tyłu, kiedy chłopak kierował się w przód, a na środku zatrzymał się i pozwolił Grandowi zbliżyć się do siebie jeszcze bardziej. Zabrał mu podparcie swoich dłoni i rozłożył mu ręce na boki, samemu zaś chwytając go za biodra. – Powinieneś się skupiać na utrzymaniu równowagi wiesz? Jak się postarasz, to później dostaniesz nagrodę – spytał i stwierdził cicho, bardzo cicho i zrobił krok w przód, stopą przesuwając również nogę Granda w jego tył.
Biodra młodego robiły na nim dość zniewalające wrażenie, jak i ogólna bliskość. Dzieliło ich może pięć centymetrów, więc Ferez czuł niemal na swojej twarzy przyśpieszony oddech swojego ucznia. Nie pozwolił mu się zachwiać, ale nie trzymał go aż tak kurczowo, aby nie mógł się swobodnie poruszać.
Chłopak poddawał się ćwiczeniom i bardzo uważnie śledził ruchy mistrza. Nie chciał kolejny raz wylądować na ziemi, a słowa o nagrodzie wywołały w nim zadziwiającą eksplozje uniesienia i nadziei. Wiedział jednak, że jeśli teraz zacznie rozwodzić się nad tym jaka to może być nagroda to z jego koncentracji zostanie nicość. Uśmiechnął się do nauczyciela, wstrzymując oddech, kiedy ten podszedł i rozłożył mu ręce na boki, byli teraz tak nieznośnie blisko siebie. Czuł ciepło ciała Fereza i widział, jak jego klatka piersiowa porusza się w rytm oddechu. To wywoływało w nim dreszcze i bardzo nieprzyzwoite myśli, które spotęgowały dodatkowo dłonie na jego talii. Nie żeby zaraz miał zamiar rzucić się na nauczyciela, jak wygłodniale zwierzę na padlinę, ale co sobie pomyślał to jego. Posłusznie przesunął stopę do tyłu i ustawił ją stabilnie na belce. Najwyraźniej teraz miał się nauczyć też chodzenia wspak.
Mistrz oddychał spokojnie, czy raczej starał się oddychać spokojnie. Pragnął już przejść do zmyślnej nagrody, o której niepotrzebnie wspomniał, a o której teraz zaczął myśleć, patrząc tak głęboko w oczy chłopaka, jakby szukał w nich czegoś niesamowitego, głęboko ukrytego. Czegoś, co było niedostępne dla postronnych ludzi, nic dla chłopaka nieznaczących. W międzyczasie pokierował swojego ucznia tak, aby zrobił dwa kroki w tył, a później trzy w przód. Z daleka mogło się wydawać, że tańczą i nawet delikatna, z chwilą coraz mniejsza, odległość między nimi doskonale to odzwierciedlała. Ferez nie odezwał się, ani słowem, bo miał przeczucie, że cokolwiek powie, zburzy chłopakowi myśli i straci on koncentrację. Nieświadomie głaskał go po biodrach kciukami, zahaczając o płaski brzuch skryty pod materiałem. Jak na tak żarłocznego osobnika, musiał przyznać, że Grand faktycznie w ogólnym rozrachunku jest nie tyle mało umięśniony, co po prostu chudy. Jakoś mu to jednak nie przeszkadzało.
Właściwie Grand, nie kontrolował tego jak porusza się po belce, bo bardziej skupił się na tym jak miło było znaleźć się tak blisko mężczyzny. Uśmiechał się do niego i trzymał ręce uniesione i rozłożone na boki, dokładnie tak, jak ułożył mu je jego nauczyciel. Stąpał po belce ostrożnie, aczkolwiek coraz pewniej, zdając się nawiązywać z nią swego rodzaju przyjaźń. Była teraz jego ścieżką do sukcesu i jego stopy doskonale na niej odnajdywały drogę same i wymagały od chłopaka coraz mniejszej kontroli. Wpatrzony w bursztyn spojrzenia Fereza, zaczął błądzić myślami wśród chmur. Tak dosłownie. Rozłożone ręce przypominały skrzydła ptaka, wysokość pozwalała na odczuwanie nieważkości, a silne dłonie mężczyzny dawały mu tak stabilne podparcie, że przez chwilę poczuł się jak uczący się latać ptak. Jego oczy roziskrzyły się, a na ustach pojawił się radosny uśmiech. Lada moment gotowy był odbić się od belki i wznieść ku górze z okrzykiem radości, oznajmiającym światu, jak wolną stał się istotą.
Świetnie mu szło. Ferez zdał sobie z tego sprawę, kiedy otrząsnął się z równego chłopakowi zamyślenia i uśmiechnął się szeroko do niego.
- Wspaniale. Jak chcesz, to potrafisz – pochwalił go, przytulając bardziej do siebie i obejmując szczelnie ramionami. Zatrzymał się z westchnieniem i odchylił plecy chłopaka do tyłu delikatnie, pochylając również w jego stronę samego siebie w ukłonie na koniec tego tańca. – Po obiedzie spróbujesz sam – uprzedził go, gdy już wrócił jego sylwetkę do pionu i pogłaskał po plecach. Teraz przyszła kolej na nagrodę, ale najpierw musieli zejść na stabilną ziemię i tam mogli oddać się przyjemności świętowania zaliczenia ćwiczenia. Dłonie Fereza zsunęły się na pośladki jego podopiecznego, aby unieść go w górę, jak poprzedniego wieczoru po pierwszych chwilach słodkich, choć nieco pouczających, uniesień. – Trzymaj się!
Zdążył jeszcze powiedzieć nim z chłopakiem w ramionach zeskoczył z belki. Dobrze, że Grand był lekki, bowiem taki zeskok nie sprawił większych niedogodności zmiennokształtnemu. Zeskoczył wręcz z kocią gracją, miękko na ziemię i odstawił chłopaka, nie wypuszczając ze swoich objęć. Spojrzał w jego oblicze zadziornie i przygryzł wargę delikatnie, z namysłem. Musiał dać chłopakowi chwilę na oswojenie się z sytuacją.
Gdy Grand usłyszał pochwałę z ust nauczyciela jego buzia rozpromieniła się, a oczy zalśniły niebotycznym blaskiem. Wyginając się w tył, miał wrażenie, że cala krew krążąca w jego organizmie odpływa mu właśnie do głowy i szaleje tam, tworząc wodospady. Szumiało mu w uszach. Nie widział mistrza, gdyż głowa odchyliła mu się do tyłu, ale wiedział, że to właśnie on trzyma go pewnie w objęciach i dzięki temu poczuł się wyjątkowo, jak książę z wielkiego zamku, któremu cały świat powinien bić pokłony. To było cudowne uczucie. Wiedział, że jest na najlepszej drodze do uzyskania sprawności, o jaką walczył jego mistrz. Stal spokojnie i rozkoszował się chwila aż do momentu, w którym to został porwany w objęcia i razem z Ferezem sfrunął na ziemię. To było niezwykle doświadczenie. Jeszcze chwilę temu marzył o lataniu, a teraz dostał odrobine marzeń za sprawą mistrza. Czuł się pewnie i bezpiecznie w jego objęciach i nawet nie zwrócił uwagi na fakt, że dłonie mistrza spoczywają bezceremonialnie na jego pośladkach. Czując grunt pod stopami popatrzył w twarz Fereza i roześmiał się radośnie.
- Ćwiczenie nie muszą być takie złe – swierdził cicho i pogłaskał Granda po policzku delikatnie.
Skoro chłopak miał ochotę się śmiać, to nie zabraniał mu tego. Radość na jego obliczu również była dla Fereza przyjemnym widokiem. Uśmiechnął się lekko, ale nadal stał w miejscu, przyglądając się, jak z jego ucznia opadają wszelkie złe emocje i obawy. Kolejne miały nadejść wielkimi krokami zaraz po obiedzie, wszak mu to zakomunikował otwarcie. Głaskał go niespiesznie po plecach, bowiem dłonie z jego pośladków przesunął w górę, jak tylko postawił go na równych nogach. Nie chciał kusić losu, bo los i tak było już wystarczająco podkuszony, a on sam podbudowany wielką chęcią nagrodzenia chłopaka w odpowiedni sposób. Trzymał jednak swoją zachciankę, gdzieś na później. Tak, zdecydowanie była to tylko i wyłącznie jego zachcianka. Do takich zachcianek łatwo było się przyzwyczaić.
Chłopak wyśmiał się, lecz radość na jego twarzy pozostała.
- To było świetne. Zupełnie jakbyś rozłożył skrzydła i uniósł mnie w nieznane. Możemy zrobić tak jeszcze raz? – Nie byłby sobą, gdyby jego myśli choć przez chwilę nie poszybowały w zupełnie niepotrzebnym, do ćwiczeń, kierunku. Z rozpędu i uniesienia, jakie wywołała w nim radość z chwilowego lotu w objęciach Fereza, zarzucił mu ręce na szyję i przytulił się tak szczelnie, jakby się bał, że każda odrobina pozostawionego między nimi powietrza skradnie mu wszystko, co do tej pory dostał. Wspiął się na palce i uścisnął szyję mężczyzny z cichym mruknięciem. – Nie chciałbym teraz byś zniknął z mojego życia, wiesz? Nieważne, że wczoraj powiedziałem, że zrozumiałbym. Nie słuchaj mnie – Uśmiechnął się, chowając twarz w szyje nauczyciela i jeszcze mocniej przytulił się do niego, przylegając niemal całym sobą do wysportowanego męskiego ciała.
- Jesteś strasznie niezdecydowany.
Mistrz uśmiechnął się i podniósł Granda nad ziemię, aby zakręcić dookoła własnej osi. Chłopak chciał polatać, więc mógł mu podarować jeszcze chwilę oderwania się od ziemi i od rzeczywistości. Nie kręcił go jednak nie wiadomo, jak długo, bowiem rozgrzane ciało młodego, połączone z radością, ekscytacją, słodkim nierozgarnięciem tworzyło istne arcydzieło i musiał mu się przyjrzeć. Takich rodzynek mógł szukać na końcu świata, a apetyt nigdy się nie zmieniał, choć jakoś nie myślał ostatnio – odkąd poznał swojego ucznia – żeby szukać kogoś innego. W ogóle nie myślał o innych na dobrą sprawę i teraz też nie myślał o tym, że w jego głowie jest tylko Grand. Po co się zastanawiać skoro wolał żyć chwilą? Zamruczał mu do ucha, przytulając jeszcze mocniej, po czym odchylił się i cmoknął go leciutko w roześmiane usta, a potem jeszcze raz, zaczepnie. Nawet trącił swoim nosem jego nos i dmuchnął w niego lekko.
- Wczoraj dużo mówiłeś w zasadzie, ale moje zdanie się nie zmieniło, więc na nic twe podstępne gdybania, naprawdę - wymruczał Ferez w usta Granda, które dzieliła od jego ust odległość dwóch przytkniętych do siebie nosów.

środa, 2 października 2013

Grand - Rozdział 17.

- Kogo los niesie o tak późnej porze?
Rozległ się zza drzwi głos babci, która dreptała do wejścia, aby otworzyć późnemu przybyszowi. Miała na sobie koszulę nocną, bo zbierała się już do spania i łapcie, zrobione z deseczek i szmatek. Wyglądała jak babcia, wszak nie mogła wyglądać jak baletnica, mając tak dalece posunięty wiek. Dziadek drzemał już na siedząco w fotelu przy piecu, gdyż wypił cały dzban piwa zanim Grand wrócił, a kiedy go zobaczył wypił kolejnego połowę. Sam chłopak natomiast siedział u siebie w pokoiku i oglądał z lubością oręż, który dostał pod opiekę. Słysząc, że babcia rusza do drzwi wsunął broń pod narzutę na łóżku i na wszelki wypadek położył się na niej, udając, że drzemie. Nie wiadomo wszak, jakie licho przygnało tu kogoś. A może wszyscy już wiedzą, jaki skarb ma w domu, a on nie posiada takiej mocy jak mistrz, aby samą myślą zakazać komukolwiek ruszania włóczni.
- O najświętsi bogowie! O ludzie z wszech stron świata! - Rozległo się radosne wołanie babci, która otworzyła drzwi i na widok znajomego kociska roześmiała się i odsunęła na bok. Krótko go widziała, lecz musiała przyznać, że przypadł on jej do serca i nigdy nie pomyślałaby nawet, aby zrobić z niego pieczeń. – Grand! Grand masz gościa!
Puma wślizgnęła się do środka powoli, nie omieszkując otrzeć się z pomrukiem o babcine nogi delikatnie, aby kobiety nie przewrócić. Miękkie łapy niosły Fereza w głąb pomieszczenia, za zapachem chłopaka, choć zatrzymał się na moment w kuchni, wyłapując nieco inny zapach – mleka. W brzuchu zaburczało kocisku nieprzyjemnie, ale zignorował to. Mógł się po drodze do Akademii wybrać na małe polowanie, rano. Teraz ważne było, aby iść się połasić do Granda i skorzystać z uroków jego cudownych paluszków. Wspomnienia z lasu nastręczały oczywiście zmiennokształtnemu innych wizji związanych z dłońmi chłopaka, ale teraz był kotem. Pozwolił, aby kocia chęć pieszczoty zawładnęła jego umysłem doszczętnie.
Nawoływanie kobiety mogłoby obudzić chyba całą wioskę, ale lata treningów wydzierania się na męża zrobiły swoje i ulepszyły jej gardło do wysokiego stopnia umiejętności wołania, krzyczenia i tym podobnych. Oj tak, darła się ona jak niejedna przekupa, ale i miała swoje powody. Przekonana była, że chłopak poszedł spać, a nie chciała, aby kocisko się zawiodło, skoro było na tyle zmyślne, że przyszło do nich z wizytą.
Grand wyskoczył z izdebki jak oszalały, z przekonaniem, że to mistrz wrócił i że jednak zdecydował się na pozostanie u niego na noc. Kiedy go jednak nie zobaczył, w pierwszej chwili poczuł zawód, a w następnej, napotykając spojrzenie kociska i ogarniając oczyma całą jego dostojną postać, padł na kolana z rozpostartymi ramionami i uśmiechem, napawającym radością nawet najbardziej zatwardziałego smutasa.
- Kocię, moje kocię przyszło mnie odwiedzić. Chodź tu, niech cię uściskam i wytarmoszę ty podły niewdzięczniku, za to, że kazałeś mi na siebie tak długo czekać – Nie potrafił się opanować. Tak bardzo uradował go widok kota, że serce szalało mu w piersi jeszcze mocniej niż przy pocałunku w lesie. Chociaż... Nie, mocniej to ono chyba nie dałoby rady bić.
Kocisko zamruczało, a Ferez zaśmiał się w duchu głęboko. Gdyby tylko chłopak wiedział, to nie śmiałby go nazywać niewdzięcznikiem, wszak podarował mu bardzo dużo swojej obecności, swojego ciepła i swojego pożądania jeszcze niedawno.
Z ochotą wtargnął w ramiona Granda, zmyślnie powalając go na pośladki i zaczął go lizać gdzie tylko się dało – po twarzy, po szyi, po włosach, po rękach, po nogach, a nawet wsadził nos między jego uda i sięgnął tam gdzie nie powinien językiem.
- Fuj! Fuuuuuuuj! – Grand starał się jak mógł zakrywać swoje ciało przed jęzorem kociska i jego śliną. Niestety przy okazji zanosił się też śmiechem z radości spotkania, więc jego obrona była marna i nieskuteczna.
Kocur nie czekał nawet na reakcję bliższą lub dalszą ze strony swojego ucznia, tylko ruszył zad i skierował się do izby, gdzie chłopak miał łóżko. Grand musiał się wyspać, a on miał być tego wieczoru jego Przytulanką, aż do pewnej godziny. Wskoczył na posłanie i ułożył się wygodnie, jak wtedy w jaskini. Już po pół minuty pościel zaczęła się grzać, a Ferez zapełnił izdebkę zadowolonym, głębokim pomrukiem.
Pozostawiony na podłodze chłopak obrzucił kocisko piorunującym spojrzeniem, ale kiedy zobaczył jak jego rozbawiona zachowaniem kota babcia, macha ręką i znika u siebie, roześmiał się ponownie. Po chwili stał przy łóżku i patrzył z, jak miał nadzieję, groźną miną na pumę.
- Wiesz, że właśnie leżysz na moim łóżku? Niedobry kociaku ty. I zapewne nie czujesz, że leżysz na czymś, na czym ci leżeć nie wolno – Pogroził mu palcem, po czym wsunął rękę pod przykrycie i wyciągnął włócznię. Ostrożnie zawinął ją we własną koszulę i wsunął pod łóżko. Teraz mógł się położyć w kocich objęciach i zasnąć. Umościł się wygodnie, wtulając plecy w kocią sierść i mruknął – Dobrze, że jesteś. Ale wiem, że niezły z ciebie plotkarz i tylko czekasz, by wymruczeć tej małej rudej bestii wszystkie tajemnice, więc nie licz na żadne zwierzenia. Jedno ci tylko powiem. To był wspaniały dzień i dobranoc – Odwrócił się jeszcze na chwilę i zanim kot cokolwiek zrobił, cmoknął go głośno w sam środek kociego pyska.
Mało sobie kocisko robiło z tego, czy wolno czy nie wolno. Miodowe oczy bardzo badawczo śledziły chłopaka, kiedy wyciągał i owijał broń w swoją koszulę. Takiej czułości Ferez się po nim nie spodziewał. Stwierdziłby pewnie, że chłopak nie musi się tak starać, ani tak zawzięcie dbać o tę broń, jednak nie mógł nic powiedzieć. Na pocałunek na dobranoc odwdzięczył się szybkim machnięciem szorstkiego języka, takim automatycznym. Gdy Grand odwrócił się plecami, zwierzę zgarnęło go między swoje łapy, aby przytulić go gorącego cielska. Nadal ten gest był dziwny, ludzki i niespotykany u pum. Gardło kota bez końca wydawało uspokajające dźwięki, a to, że Grand nie chciał się zwierzać to cóż. Ferez i tak wszystko wiedział. Rola informacji działała przecież w obie strony i chłopak chyba zapomniał, że zwierzać mógł się – ewentualnie – zwierzęciu sam mistrz. Ferez pozwolił sobie na sen, dość głęboki i bezpieczny sen, choć uszy kociska pozostawały niezmiennie czujne. Około trzeciej, a może czwartej nad ranem, wymknął się z domostwa młodego. Drzwi otworzył i zamknął po ludzku i po cichu, bardzo szybko. Kocie łapy poniosły Fereza w stronę zamku i dalej ku sypialni Rektora.
Tymczasem Grand spał głęboko i bardzo spokojnie. Po wyczerpującym dniu spędzonym z Ferezem nie było chyba innej możliwości. Miał sny, które wiodły go w senne marzenia do krain, których nie znał i nawet nie wiedział czy faktycznie istnieją. Uśmiechał się przez sen i mruczał coś pod nosem. Kręcił się. Jednak, gdy kot się wymknął, nie zauważył tego tylko zamiast kociego ciała przytulił do siebie poduszkę. Otworzył oczy dopiero, kiedy poczuł zapach porannej owsianki i usłyszał poranną sprzeczkę dziadka i babci. Z ciężkim westchnieniem pomacał puste miejsce obok. A miał nadzieje obudzić się w tych olbrzymich kocich objęciach. Wyciągnął ręce nad głowę, przeciągnął się i ziewnął potężnie, zanim zdecydował się na wyjście z łóżka.
*
Na polanie, gdzie ostatnim razem chłopak trenował pod czujnym okiem mistrza, żebrało się kilka osób, włącznie z samym nauczycielem na czele. Wśród nich był również zaspany i wściekły Lasair. Przez dobre pół godziny dyskutowali zawzięcie, o zachciance zmiennokształtnego, ale Rektor nie śmiał odmówić Ferezowi, kiedy na wściekłym spojrzeniu maga zalegało to cudowne, miodowe i bardzo proszące spojrzenie. Czterech mężczyzn zabrało się do ciężkiej, aczkolwiek produktywnej pracy. Na trawie stanęło coś, co przypominało dzisiejszy trzepak, tylko było zrobione z drewna, miało szczeble, a poprzeczna belka była ruchoma. Przy wejściu do jaskini, zostały ustawione trzy belki tworzące coś w rodzaju drzwi i podparte solidnie, aby nie runęły na nikogo i dawały podporę dla wielkiej kotary, która w owych 'drzwiach' zawisła. Nie wspominając o tym, że dzięki jednemu z panów, będącemu magiem ziemi, jaskinia w odpowiednim momencie została zawalona i zamknięta. W ścianach, jeszcze inny mężczyzna – będący magiem wody, zrobił żłobienia, a Lasair wcisnął w nie pochodnie, które uraczył wiecznym ogniem. Było przytulnie i uroczo, ale Ferezowi nadal było mało, więc i w jaskini stanęły wysłużone i nieużywane meble oraz łóżko. Stolik, dwa krzesła, na stoliku dużo świec, a na łóżku pościel. Kiedy wszystko było gotowe, zbliżał się świt, a to oznaczało, że panowie zostali wygonieni z placu treningowego, a Ferez pognał w stronę wioski po Granda i swoją broń.
*
Gdyby tylko chłopak wiedział, jakie cuda dzieją się właśnie na polanie, otworzyłby usta ze zdziwienia i oniemiał. Dobrze jednak, że tego nie widział, bo właśnie pakował do buzi kolejną porcję owsianki, więc rozdziawienie ich miałoby fatalne skutki. Babcia szemrała coś pod nosem na pijaństwo dziadzia, a sam dziadzio chodził po izbie i naśladował paplaninę babci, tyle że bardzo karykaturalnie i bezgłośnie. Grand widział to już nie raz i nie trzy, więc uśmiechał się i zajadał śniadanie. Skoro miał mieć dzisiaj kolejny dzień pełen wyzwań to wiedział, że musi zjeść tak dużo żeby mieć na ten dzień siły i nie paść z głodu po pierwszym ćwiczeniu. Cieszyła go perspektywa spotkania z mistrzem. Starał się nie myśleć, jakie jeszcze uczucia wywoływało w nim wspomnienie mężczyzny, ale jakoś same one nasuwały mu się i powodowały płomienie policzkowe. Raz nawet babcia zatroskała się, że być może chłopak jest chory, że taki rumiany. Ten jednak wybrnął z kłopotliwej sytuacji, tłumacząc jej, że owsianka jest ciepła, a on je bardzo szybko, bo prawdopodobnie za chwilę zjawi się mistrz i nie będzie miał czasu na dokończenie śniadania. Wszak nie godzi się kazać takiemu komuś czekać.
Mężczyzna zapukał do drzwi nim Grand zdążył zjeść śniadanie. Miał na ustach uśmiech zadowolenia, a jego ciało po pracy mieniło się kropelkami wody, którą uraczył go dla odświeżenia mag wody. Biegł tak szybko, że nie zdążyła wyschnąć nim dotarł do domostwa. Dzisiaj jego uczeń miał zostać uraczony dość specyficznym, ale ważnym zadaniem. Nie tyle siłowym, co umysłowym i poprawiającym pewne aspekty ciała, które były naturalną domeną kotów. Człowiek również mógł sobie zaskarbić te umiejętności w bardzo dużym stopniu, a Ferez wierzył w Granda nadal niezmiennie bardzo mocno. Poza tym miał ochotę znaleźć się z nim już daleko, poza zasięgiem wzroku wioskowych mieszkańców, aby porwać go w ramiona i pocałować, mocno. Niby w ramach błogosławieństwa za udany dzień i udane ćwiczenia. Innych podtekstów w tym nie widział, ani starał się nie czuć wzmagającego się ciśnienia krwi w jego ciele, gdy o tym myślał. Całowanie wydało mu się takie naturalne, jak picie mleka. Oczywiście całowanie nie byle kogo, a Granda rzecz jasna.
Wydawałoby się, że drzwi same się przed mężczyzną otworzyły. Babcia podeszła i otworzyła je bez słowa zapytania, po czym wróciła do kuchni i pakowania prowiantu dla wnuka.
- Witaj zacny panie – odezwała się pochylona nad tobołkami. – Grand mówił, że przybędziesz. Masz ochotę na coś do picia lub miskę strawy? – Nie oderwała się nawet na chwilę od pracy podczas powitania i propozycji posiłku.
Grand siedział nadal nad śniadaniem, więc kiedy zobaczył mistrza jego usta ułożyły się w przepiękny, owsiankowo mleczny uśmiech. Oczy mu zalśniły, a serce wróciło do życia po spokoju nocy.
- Siadaj mistrzu, zapraszam. Jeśli pozwolisz dokończę jedzenie i odzieję się. Nie zajmie mi to dużo czasu, obiecuję – chłopak czuł jak krew zaczyna mu krążyć w zastraszającym tempie i wiedział, że jeśli teraz za szybko podniesie się z ławy, to zakręci mu się w głowie i runie jak długi u stop swojego nauczyciela. Byłoby to iście teatralne przywitanie, ale czy właśnie tak chciał witać faceta, który miał z niego zrobić wojownika? Nie, raczej nie.
- Nie, nie. Spokojnie. Babciu... Dziękuję za posiłek, ale szklanka mleka by się zdała. Poza tym dzisiaj Grand będzie potrzebował więcej jedzenia, bowiem porywam go na całą, długą noc.
Oparł się o drzwi i westchnął, patrząc to na babcie, to na chłopaka, do którego się uśmiechnął, przygryzając jednocześnie wargę, jakby prowokacyjnie, jednak zrobił to nieświadomie i zaraz się opamiętał. Czuł, że babcia nie jest w humorze, ale nie mogła zostawić wnuka głodnego. By sobie ulżyć, powrócił do obserwowania kobiety i czekał na mleko. Mimo wszystko atmosfera nie wydawała mu się specjalnie napięta, czy gęsta. Gęsty wydawał mu się zapach owsianki, który czuł kolejnego już ranka. Nie rozumiał, jak ludzie codziennie mogą z rana jeść to samo i im się nie nudzi. Trzeba jeszcze dodać, że był półnagi, o ile to nie zostało wcześniej wspomniane. Spodnie zdążył tylko przebrać na inne, luźne i odrobinę zsuwające mu się z pośladków. Kiedy wracał z polowania jakimś sposobem robiły się ciaśniejsze i już zapomniał, że normalnie są za szerokie.
Wspomnienie porwania na całą noc spowodowało, że łyżka z dłoni Granda wyrwała się do ucieczki i potoczyła po podłodze z głuchym trzaskiem. Chłopak przełknął głośno resztę porcji, jaką sobie wpakował chwilę wcześniej do ust i zaczerwienił się. Chcąc ukryć swoją reakcje zerwał się z ławy i skrył u siebie. Musiał się ubrać, prawda, a babcia przy okazji miała dość czasu, aby uraczyć gościa taką ilością mleka, jaką tylko mistrz zapragnął. To był płyn, którego nigdy im w domu nie brakowało. Mleko i chleb wypiekany przez babcie, a także płatki do sporządzania owsianki, na codzienne syte śniadanie. Ferez otrzymał, więc mleko i łagodne spojrzenie babci, a Grand spokojnie ubierał się i wyjmował włócznie spod łóżka. Musiał przecież ją oddać. Kiedy pojawil się w głównej izbie, okazało się, że zamiast założyć swoją koszulę, z rozpędu zarzucił na grzbiet koszulę, którą dzień wcześniej podarował mu na przechowanie mistrz.
- Możemy się zbierać, jeśli masz taką ochotę. A tu jest twoja własność. Cała, zdrowa, wyspana i ukryta przed spojrzeniem każdego, kto chciałby zrobić jej coś złego.
Jeden kubek mleka wystarczył, aby zaspokoić pragnienie Fereza. Oblizał z lubością usta po spożyciu białego napoju bogów i czekał na chłopaka. Kiedy ten pojawił się w drzwiach, nie mógł się nie uśmiechnąć, ale nie powiedział nic. Grand tak uroczo się rumienił, że nie miał ochoty odmawiać mu tego, kiedy chłopak zorientuje się, co na siebie przywdział.
- Dziękuję, że się nią zaopiekowałeś, a teraz bierz prowiant i idziemy, nie będziemy marnować tak pięknego dnia, prawda? – spytał, chwytając za klamkę.
Bardzo spieszyło mu się, aby pokazać uczniowi miejsce ćwiczeń i jaskinię, w której mieli obaj zostać na noc, choć może bardziej interesowała zmiennokształtnego jaskinia niżeli sama polana. Taką już miał pokrętną kocią naturę, którą usiłował w sobie jakoś poukładać, aby wyszło na jego i aby mógł dotrzymać obietnicy. Nieprzerwanie uśmiechał się do chłopaka łagodnie, wodząc spojrzeniem po całym jego ciele. Włócznia była bezpieczna i to wiedział, a Grand dzisiaj wyglądał inaczej. Nikt normalny nie dostrzegłby różnic, jednak Ferez zawsze je dostrzegał. A to zmierzwione inaczej włosy, a wgniecioną miejscami skórę na policzkach przez materiał pościeli, a to pląsający na ustach coraz to nowszy grymas, czy też uśmiech. Przede wszystkim jednak dostrzegał zmienną barwę rumieńców.
Grand pospiesznie opuścił domostwo żegnając się z dziadkami i zabierając prowiant. Cieszyła go perspektywa dnia u boku mistrza. Kiedy wyszli ze wsi i ruszyli ścieżką w stronę lasu, Grand nagle zatrzymał się i uderzył otwartą dłonią w czoło.
- Co za kretyn ze mnie! – wykrzyknął. Popatrzył na mistrza z rodzącą się paniką i wstydem, ale nie chciał go teraz opuszczać. – Zostawiłem miecz. Zostawiłem go opartego o ścianę i zapomniałem, tak bardzo spieszyło mi się z wyjściem. Jeśli chcesz to wrócę. Nie zajmie mi to wiele. Potrafię bardzo szybko biegać, więc.... – Wskazał dłonią w stronę wioski i popatrzył pytająco na Fereza. To on tu decydował i jeśli każe to Grand pogna do wsi i przyniesie broń, którą tak lekkomyślnie zostawił. Był czerwony jak burak. Płonął wstydem, bo właśnie zawiódł zaufanie swojego nauczyciel. Tak wiele troski podarował włóczni, a tak bezmyślnie zaniedbał miecz. Nawet nie zauważył, że zaczyna się powoli cofać, jakby szykował się na wykonanie rozkazu powrotu.
- Daj spokój, miecz ci się dzisiaj na nic nie zda. Z resztą włócznia też mogła zostać w domu.
Przystanął i odwrócił się w stronę spanikowanego Granda, uśmiechając się szeroko i kręcąc głową lekko w zaprzeczeniu dla chęci powrotu młodego. Wciągnął głęboko powietrze i skinął głową w kierunku drzew, w którym z resztą po chwili ruszył, nie wyrzekając już nic więcej. Jeszcze byli w zasięgu co niektórych gapiów, jeszcze Ferez musiał się powstrzymywać, przed właściwym i niegodnym przywitaniem ucznia przez ‘mistrza’. Gdy tylko weszli na ścieżkę i dobrnęli do drugiego, lub trzeciego rzędu drzew, zatrzymał się i odwrócił w stronę chłopaka powoli z błyskiem w oku i szelmowskim uśmiechem, niczym zadowolone dziecko, albo rozochocone do zabawy kocię. Podszedł do niego na wyciągnięcie ręki i ściągnął mu z ramienia tobołki, kładąc je bezpiecznie na ziemi. Nadal milczał, a tylko oddech bardzo wyraźnie przyspieszył. Pomimo tego, że szybo i sprawnie, to jednak mało gwałtownie pochwycił młodego w pasie i przyciągnął do siebie, a drugą dłonią przytrzymał jego kark delikatnie, aby nigdzie usta Granda mu nie uciekły. Usta, z którymi złączył swoje, na krótką, aczkolwiek dość burzliwą chwilę, w gorącym pocałunku. Przeciągnąłby go niemiłosiernie długo, czy raczej tak, aby chłopakowi zabrakło oddechu, ale najpierw rzeczy ważniejsze.
- Wspaniale wyglądasz w mojej koszuli, wiesz? – spytał i prawie się roześmiał, przyglądając się spojrzeniu ciemnych oczy, jakie się prezentowały przed nim bardzo. Nim jego uczeń zareagował buntem – czego też kiedyś miał zamiar go nauczyć – znów wpił zaborczo swoje usta w jego wargi, teraz już na dłuższą chwilę.
Ponieważ wolą mistrza nie był jego powrót po miecz, nie uczynił tego. Ruszył posłusznie w stronę lasu, lecz jego uśmiech nie wrócił na usta. Miał wyrzuty sumienia nawet mimo zapewnień, że nic takiego się nie stało. W jego przekonaniu się stało, bowiem w jego przekonaniu zawalił na całego. Nie odzywał się ani słowem i szedł z posępną miną i rozmyślał nad swoją głupota i brakiem odpowiedzialności. I zapewne szedłby tak aż do polany gdyby nie to, że mistrz miał inne plany. Nie w głowie mu teraz były jakieś przyjemności, więc kiedy został pozbawiony tobołków nastawił się na to, że otrzyma jakieś polecenie dotyczące treningu. Choć, kiedy spojrzał na oczy nauczyciela, po jego ciele rozlało się przyjemne uczucie, które mrowiło i łaskotało, aby dojść aż do koniuszków palców u stop. Uśmiechnął się niepewnie i już miał się odezwać, kiedy to silne ramię Fereza przygarnęło go do siebie i przytuliło, zamykając mu usta pocałunkiem. Znów jego świat zawirował i znów w uszach zaszumiała mu jego własna, rozpędzona krew. Zapomniał na chwilę o swojej niezdarności i gapiostwie, lecz bardzo szybko myśli te do niego wróciły. Słowa, które uświadomiły mu, że zamiast ubrać się w swoje łachy zarzucił na grzbiet koszulę mistrza, przywołały na jego lico rumieńce i spowodowały, że miał chęć skryć się pod kępkami trawy, na której stali. I pewnie szukałby sposobu, aby to uczynić gdyby nie fakt, że jego nauczyciel nie wypuścił go z objęć, lecz zamknął mu usta kolejnym pocałunkiem. Nie miał siły na protest i nie chciał go. Dopiero wczoraj dane mu było poznać ten właśnie rodzaj przyjemności i mi chciał już dzisiaj jej tracić, poddał się czułości i wybierającej namiętności. Poddał się chwili, która sprawiała, że poranek był cudowną porą dnia, a on jedyną istotą na świecie, która przepełniało tak wiele szczęścia.

środa, 11 września 2013

Grand - Rozdział 16.

Mistrz odwrócił lekko głowę, aby widzieć rozanieloną twarz chłopaka, ale nie przestał się uśmiechać. Poprawił go sobie na biodrach lekko, a Grand zauważył też, że mężczyzna lekko otrzepuje się co kawałek. Z cholernych drzew nadal kapało. Nie było już słońca, które mogłoby osuszyć liście i igliwie. W zasadzie Ferez sobie zdawał sprawę, że ktokolwiek by ich nie zobaczył, to miałby najróżniejsze myśli w głowie. Od takiej, że coś się młodemu stało, aż po te, które jednak nie byłyby takie dosadne. Wiele kobiet i wielu mężczyzn nie wyobrażało sobie, że może istnieć coś poza ich małymi, wpojonymi światami, a już z pewnością nie tak niezrozumiałe uczucia dwóch mężczyzn względem siebie. Nie spieszył się na polanę, choć miał ochotę wybiec spod drzew. Dopóki chłopak się nie odezwał, po prostu się nim cieszył, a w głowie układał sobie plan kolejnego dnia i to, jak ma pogodzić zjawienie się u ucznia pod postacią kota, z diabelskim pomysłem, za który zapewne Rektor Akademii będzie go przeklinać po wsze czasy. Miał bowiem najszczerszy zamiar obudzić go grubo przed świtem, bardzo, bardzo grubo przed.
- Jeżeli po powrocie do Akademii uznasz, że nie chcesz do mnie wracać to nie wracaj. Po prostu zostaw sprawy tak jak są i pozwól, by czas zrobił swoje. Nie obawiaj się o moje niezrozumienie. Jestem w stanie znieść więcej niż ci się wydaje – powiedział poważnie Grand, choć może wcześniej nikt nie podejrzewałby go o takie słowa. – Nie mówię tego, żebyś się wściekał, broń boże. Chcę tylko żebyś miał jasność, co do mojej świadomości. Nie oczekuję, że poświęcisz dla mnie swoje życie, lecz jeśli zechcesz mnie nadal uczyć, obiecuje, że oddam się w twoje ręce całkowicie.
Nie żalił się i nie rozwodził nad swoją beznadziejnością, jaką chwilami odczuwał. Chciał po prostu, aby mężczyzna miał świadomość jego obeznania z życiem i jego okrutnymi zakrętami. Chciał mu pokazać, że niewiedza czasami jest łatwiejsza do przełknięcia niż prawda wypowiedziana prosto w twarz. Jeżeli Ferez miał go teraz zostawić, to Grand nie chciał pożegnań i tłumaczeń. Wolał obudzić się następnego dnia i nie zobaczyć mistrza. Wolał zostać pozostawiony samemu sobie i poradzić sobie z tęsknotą na swój własny, pokrętny sposób.
- Wiesz, że twoje ostatnie słowa brzmią bardzo kusząco? – Może Grand nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo Ferez był teraz wyczulony na takie słowne niuanse.
Nie poczuł rozżalenia, czy niewypowiedzianej prośby. Jeszcze gdzieś w środku kotłowało się w nim podniecenie. Przygryzł lekko wargi z tego powodu, mając przez chwilę ochotę ponownie przygwoździć swojego ucznia do drzewa i dokończyć dzieła zespolenia ich ciał w jedność. Przeniósł ciężar niesionego ciała na jedno ramię, a drugą rękę podniósł i dłonią objął policzek młodego, umykając palcami po chwili na jego kark, który ni to ścisnął ni to chwycił dość mocno, aby zaraz puścić i powtórzyć czynność tego masażu, jednocześnie nie pozwalając odwrócić chłopakowi głowy w inną stronę.
- Cieszę się, że zdajesz sobie z tego sprawę, a powinieneś. Powinieneś, bo nie jestem człowiekiem, który zostaje gdzieś dłużej niż to konieczne. Powiedziałem jednak, że cię nie zostawię, nawet jak będę odchodzić, więc trzymaj się tego. Powiedziałem, że zrobię z ciebie kogoś, kto pokona każdą bestię w swoim życiu i tak też się stanie. Nie myśl więc, że jutro będziesz płakać w samotności. Nie dam ci takiej szansy. Zjawię się o tej samej godzinie, z samego rana i znów... Tu przyjdziemy – mówił powoli i bardzo dobitnie, a kiedy kończył, akurat wnosił chłopaka na polanę. Nim opuścił go na ziemię, przyciągnął sobie na moment jego usta i ucałował je bardzo krótko na pożegnanie. – Pozbieraj rzeczy z jaskini. Moją włócznię również możesz mi przynieść. Obiecałem twoim dziadkom, że cię zwrócę wieczorem, a i mam jeszcze coś do załatwienia. – Uśmiechnął się czule, a chłopaka odstawił niemalże przy progu jaskini. Tak, zdecydowanie pozwolenie na samo dotknięcie oręża było czymś niesamowitym. Ferez mógł przykaz zmienić bezsłownie, ale po co miał chłopakowi odbierać kolejną przyjemność.
Podobało się Grandowi, że mężczyzna tak gładko przyjął jego słowa. Nie miał ochoty znosić tłumaczeń, że coś nie tak zrozumiał albo, że jak zawsze widzi wszystko w czarnych barwach. Chciał jedynie, aby mężczyzna wiedział to, co miał wiedzieć i nie mówił potem, że chłopak mu niczego nie powiedział. Postawiony na ziemi pognał czym prędzej do jaskini. Perspektywa dotknięcia oręża mistrza kusiła i dawała mu radość. Nie spodziewał się, że będzie mógł tak wcześnie dotknąć tej tajemniczej broni, przekonać się jak leży w dłoni i ile waży. Był nią oczarowany, więc kiedy stanął tuż nad nią zastanowił się. Przykucnął i przyglądał się jej przez dobrą chwilę. A co, jeśli mistrz zapomniał cofnąć zakaz? Przecież nie wiedział dokładnie jak broń na niego zareaguje. Wyciągnął powoli rękę w stronę włóczni i zatrzymał palce o minimetr od niej. Był podekscytowany, ale też pełen obaw. Pytając mistrza o to jak broń reaguje na obcego, dostał wszak tylko ogólne wyjaśnienia. Po chwili zastanowienia, ponieważ nic się strasznego nie stało, ujął oręż w dłoń i podniósł się na równe nogi. Włócznia była zarówno naprawdę twarda, jak i takie wrażenie sprawiała w dotyku. Jej powierzchnia była gładka, a ostrze błyszczało nawet w mroku jaskini, gdzie światło nie dochodziło niemalże w ogóle. Dała się podnieść bez oporów i Grand mógł poczuć przyjemne wibracje, rozchodzące się od broni. Błyszczącymi oczyma ślizgał się po broni. Podobała mu się. Trzymając ją czuł się taki ważny, taki niesamowicie wielki i odważny. Duma go rozpierała. Miał wrażenie, że gdyby teraz napatoczył się niedźwiedź, zaszlachtowałby go w mgnieniu oka. Mniejsza, że nadal był tym samym chuderlawym chłoptasiem, który potykał się o własne nogi. W jego wyobraźni stał się właśnie wszechmocnym wojownikiem.
Ferez przystanął przed jaskinią i czekał cierpliwie, aż chłopak pozbiera wszystko i wyłoni się z niej, zapewne z zadowoleniem na swej młodej buzi. Przy okazji mężczyzna zaczął się zastanawiać, co właściwie się wydarzyło kilka chwil temu. Jak się czuł jego uczeń i jak on sam się czuł. Co popchnęło go do tego, aby jednak złamać nieco silnej woli i pozwolić sobie na zatracenie się w miękkich wargach chłopaka. Na samo wspomnienie, choć świeże, oblizał usta i otrzepał się, czego jednak nikt nie mógł dostrzec. Był na polanie sam i słyszał jedynie pełne zachwytu westchnienia Granda z jaskini. Słuch, bowiem też miał dobry, co wcześniej wspomniano. Dał się chłopakowi nacieszyć i zbadać swoją broń, nie wyrzekając ani słowa ponaglenia czy protestu, choć wiedział, że włócznia ma dziwne właściwości mamiące. Może też dlatego tak bardzo ją kochał i to kochał prawdziwie, jak nigdy niczego i nikogo w swoim życiu.
Chłopak wyłonił się wreszcie z groty z rumieńcami na policzkach i roziskrzonymi oczami. Pozbierał wszystkie rzeczy, przewieszając je sobie przez lewe ramię. A teraz, kiedy stanął przed mistrzem, wyciągnął do niego rękę z bronią i uśmiechnął się. Widać było, że gdyby mu tylko pozwolono, zatrzymałby sobie oręż i czcił jak największą świętość świata.
- Twoja koszula, mistrzu – podał mężczyźnie przyodziewek i broń. Nie chciał, aby Ferez marzł niepotrzebnie, a że zrobiło się późno, temperatura spadała dość szybko. – Jesteś pewien, że nie wolisz zostać na noc u nas? Miejsca jest dość, pomieścimy się. A i okrycia się znajdą godne twojego pochodzenia. Babka będzie rada, że ma dodatkową gębę do kolacji. Uwielbia gotować, więc każdy ją cieszy – Na jego młodzieńczej twarzy malowała się radość. Zniknęło poprzednie pożądanie i uczucia, które jeszcze nie do końca do niego docierały. Wrócił dawny Grand – chłopak z sąsiedztwa, który cieszy się prostym życiem.
- Koszulę też zatrzymaj. Ja jednak nie mogę zostać, choćbym chciał. Dziękuję ci za zaproszenie, ale to też mogłoby się różnie zakończyć – Uśmiechnął się wymownie, odganiając od siebie co dziwniejsze i podstępne myśli.
On i chłopak na miękkim materacu. On i chłopak pod ciepłą kołdrą. On i chłopak blisko, w skromnej koszuli do spania. Nie, zdecydowanie nie mógłby sobie odmówić tego, nawet jeżeli położono by go spać z dala od jego ucznia. Przez chwilę jeszcze przyglądał się swojej broni, ale nie mógł jej zabrać, jeżeli chciał się za rogiem zmienić w pumę. Nie miałby co zrobić z włócznią i mieczem, a nie potrafił się zmieniać w pełnym wyposażeniu, co starsi zmiennokształtni po latach praktyki doskonale opanowywali.
– Ją też weź i miecz, ufam ci. To poniekąd dowód na to, że wrócę – wymruczał z uśmiechem i zrobił kilka kroków w stronę młodego, aby cmoknąć go przelotnie w czoło.
Odwrócił się następnie na pięcie i machnął na młodego dłonią, aby ruszył z nim w drogę powrotną do domu, na kolację i do opowieści dziadkom, jak minął mu dzień. Szedł w milczeniu, bowiem wiedział, że chłopak jeszcze będzie się po drodze wgapiać we włócznię i podziwiać ją, a i prośba zapewne odbierze mu mowę. Przyciskał oręż do piersi przez całą drogę. Był w siódmym niebie, gdy pozwolono mu go dotknąć, a teraz jeszcze dostał go na przechowanie. Miecz też, ale miecz to tam... Nieistotny dodatek. Najważniejsza była włócznia i to o nią chciał dbać i troszczyć się nawet za cenę życia. Oczywiście nie było takiej potrzeby, bo co mogłoby się stać w jego spokojnym domostwie. Ale wiedział, że gdyby zaszła, to nie zawahałby się nawet przez chwilę. Założył na siebie koszule mistrza, która wyglądała jak sukienka w połączeniu z jego wątłym ciałem, ale było mu tak zdecydowanie cieplej.
Jak tylko znaleźli się na skraju lasu, gdzie już Grand był bezpieczny, odwrócił się do niego z dość poważną miną.
- Opowiadaj, co tylko zechcesz o treningu, ale nie mów dziadkom, co działo się później. To, że jestem otwarty, to, że łamię zasady niestety nie jest dobrze widziane w społeczeństwie. Rozumiesz, mam nadzieję. A teraz do zobaczenia rano, odpocznij, bo jutro będzie nieco cięższy dzień. Nie odpuszczę ci.
- Nie myślisz chyba, że wpadnę do domu i zacznę opowiadać dziadkowi, jak świetnie całuje mój nauczyciel sztuk walki. Jeszcze na tyle rozsądku to ja mam – Niemal fuknął w odpowiedzi na ostrzenie, aby nie zdradzał ich leśnych tajemnic. Bo czy on wyglądał na samobójcę? No, może czasami i owszem, ale żeby zaraz latać po wsi i opowiadać się o swoich przygodach z mistrzem, które nijak się miały do sztuk walki? – Chociaż... – Podrapał się po głowie z cwaniackim uśmiechem. – To byłoby ciekawe, zobaczyć minę dziadka, kiedy tłumaczyłbym mu, że dzięki zaskoczeniu przeciwnika namiętnym pocałunkiem, można go pokonać bez użycia nadmiaru siły. – Wyszczerzył się w uśmiechu do Fereza, ale na wszelki wypadek odsunął się od niego o krok.
Pożegnał chłopaka z uśmiechem, ale przezornie już go nie dotknął. Skierował się w stronę Akademii, a raczej za najbliższy zakręt, gdzie znikał z oczy Granda na dobre.
Kiedy mężczyzna pożegnał się i odszedł, zrobiło się w świecie Granda tak pusto i tak bezbarwnie, że nawet dodatkowa koszula nie uchroniła go przed chłodem. Bo i nie miałaby jak tego dokonać, kiedy chłód pochodził z jego wnętrza, a nie z otoczenia.

Ferez odetchnął głęboko za rogiem, gdzie był niedostrzegalny dla oczu chłopaka i zmienił się w zwierzę, aby na miękkich łapach pójść z powrotem do Granda. Nie spieszył się. Dał mu czas, aby ten znalazł się w domu i ucieszył swoim widokiem swoich opiekunów. Noc była młoda, a w nocy uwielbiał szaleć. Nie mógł jednak nadwyrężać sił swojego ucznia, toteż i miał zamiar spać dzisiaj z nim grzecznie w nocy, uprzednio zabierając sobie porcję należytej czułości dla swych kocich uszu i karku i innych kocich części ciała. Rozejrzał się swym bystrym wzrokiem dookoła, czy aby nikogo nie ma w pobliżu i jak tylko znalazł się pod drzwiami domostwa młodego, uderzył łapą o drzwi dość głośno, choć oddźwięk był raczej przytłumiony przez poduszeczki na łapach zwierzęcia. Oblizał się jeszcze i oblizał łapę, aby wymyć pysk. Ogon zamachał zadowolony, a Ferez chcąc nie chcąc rozmruczał się z zadowolenia niczym stado domowych, pieszczonych kotów. W zasadzie był nieco głodny, ale i tak chciał się wcześnie rano ewakuować, aby jeszcze podokuczać Rektorowi i wydobyć od niego potrzebne materiały i narzędzia na kolejny dzień treningu ze swoim uczniem.

poniedziałek, 2 września 2013

Grand - Rozdział 15.

Ferez zebrał się i nie minęła minuta, czy dwie, a wyszedł za chłopakiem. Bynajmniej nie po to, aby go oglądać, jak sobie radzi ze swoim problemem. Miał przeczucie, że ten nagły zryw nie skończy się dobrze. Nie spiesząc się poszedł za zapachem, doskonale mu już znanym. Nie wziął ze sobą nic, bo miał wrażenie, że bezbronny i bardziej ludzki będzie w stanie przekonać Granda do tego, aby się nie załamywał. Nic złego się przecież nie stało, a przynajmniej nic, co wzbudziłoby niesmak, czy złość zmiennokształtnego. Kroczył wśród drzew dość śmiesznie, ponieważ uciekał przed kapiącymi z konarów kroplami zalegającej deszczówki. Gdzieś w połowie drogi zaczął żałować, że nie założył na siebie nic, co ochroniłoby go przed diabelską wodą. Trzepał się i strząsał raz za razem wilgoć, ale jak tylko pojawił się w zasięgu wzroku chłopaka zmienił krok na bezszelestny, a zęby zacisnął, aby się nie denerwować i usiłował nie reagować na złośliwe kapanie.
- Grand? Nic ci nie jest? – Musiał zapytać i się upewnić, po prostu musiał. Nic innego, właściwego, nie przychodziło mu do głowy.
- Nie wiem – powiedział chłopak tak szczerze, jak chyba jeszcze nie odezwał się do mężczyzny. Bał się jego reakcji, ale też nie rozumiał tego, co działo się z jego ciałem i umysłem. Wplótł palce we własne włosy, siedząc na trawie i opierając łokcie o uniesione kolana. Kołysał się w przód i w tył niczym sierota z domu dziecka. Jego spojrzenie, które teraz spoczęło na mistrzu było przepełnione paniką i niewiedzą. – Wygonisz mnie? Jestem psychicznie chory, prawda? Wiedziałem, że jestem, ale myślałem, że mi to przeszło, że wyleczyłem się – Głos mu drżał niemiłosiernie, ręce trzęsły się tak, jakby było minus trzydzieści stopni. Miał poczucie upokorzenia i odrętwienia. Co z tego, że mistrz wyglądał jak wyglądał? Był do cholery facetem, a nie dziewką o powabnych kształtach, zamiatająca tyłkiem przy każdym kroku. To na widok takiego ciała powinien budzić się jego instynkt i chęci, a nie na widok mięśni i zapachu męskiego ciała.
Może trwało to wieczność, a może ułamki sekund, kiedy Ferez znalazł się przy chłopaku. Nie myślał za wiele o tym, co robi, ani o tym do czego to doprowadzi. Podniósł Granda za ramiona do pionu, niczym szmacianą kukłę, a zaraz po tym przygwoździł do drzewa, nie patrząc i nie słuchając jęku, jaki wyrwał się z gardła młodego. Tym samym odebrał mu możliwość zasłaniania rękami twarzy i spojrzenia. Miodowe oczy były teraz płynnym złotem, które przelewało się z miejsca na miejsce i jaśniało, choć wokoło panował półmrok nadchodzącego wieczoru.
- Jeżeli uważasz, że jesteś nienormalny, to w takim razie uważasz za nienormalnego i mnie – powiedział cicho, ledwo dosłyszalnie, ale Grand mógł mieć wrażenie, jak wokół poniosło się echo słów Fereza.
Nim chłopak odpowiedział, zmiennokształtny zamknął mu usta swoimi ustami. Dość brutalnie, a silne dłonie nie pozwoliły, aby młodzieniec osunął się na ziemię. Ferez nie dbał o to, czy sprawi to chłopakowi przyjemność, czy też może zasieje w jego głowie jeszcze większą panikę. Nikt, ale to nikt nie miał prawa nazywać ludzkiego pożądania chorobą. Czy to pożądania męsko-damskiego, czy męsko-męskiego, czy damsko-damskiego. I mogło się niebo zwalić na ziemię i bogowie przeklinać Fereza, ale teraz wspinał się na szczyt herezji w swoim wykonaniu.
Szok, panika, strach! Chyba nawet sam stwórca ludzkiego rodzaju nie był w stanie określić, jakie uczucia szalały w chłopaku. Kiedy ręce mężczyzny przygwoździły go do drzewa spanikował i przez chwilę był gotowy żegnać się z życiem. Słysząc szept, pełen wyrzutu i goryczy, miał zamiar wiać gdzie go nogi poniosą i już nigdy nie pokazywać się mistrzowi na oczy. Ale tego, co otrzymał nie spodziewał się za nic. Nawet, gdyby miał rok na zastanowienie się nad tym, co za chwilę nastąpi nie wymyśliłby takiego scenariusza. Spodziewał się śmierci przez uduszenie, poćwiartowanie, powieszenia czy choćby wyrzucenia pod drzewa i pozostawienia na pastwę dzikich zwierząt. Spodziewał się końca świata lub apokalipsy, ale... Ale nie tego, że usta mężczyzny potrafią być tak gorące. Że zetknięcie ich warg i splątanie ze sobą oddechów wzbudzi w nim tak ogromną dawkę przyjemności. Że zamiast uciekać i drzeć się pod niebiosa on zapragnie dostać więcej, kiedy poczuje żar rozchodzący się po jego młodym ciele podczas zbliżenia, jakiego nijak się nie spodziewał. Gdyby nie ręce mistrza, jego nogi w żaden sposób nie miałyby szans, aby utrzymać go w pionie. Nie po takiej niespodziance. Miał miękkie kolana i mętlik w głowie. Mało tego, mętlik, który przeradzał się w galopujące stado dzikich koni, jakie rozchodziło z okolic jego serca. Zapomniał, że powinien oddychać. Zapomniał, że jest mu zimno. Zapomniał, że żyje i że usta, które wprawiły go w tak niesamowity stan należą do mężczyzny. Najprzystojniejszego, jakiego widział, ale jednak mężczyzny. Nie potrafił na początku odczuwać przyjemności tak jak powinien, nie potrafił odwzajemnić pocałunku należycie, ale z każdą sekundą, z każdą kolejną chwilą ich zbliżenia, jego usta rozpalała żądza, która powodowała, że reagowały niemal tak samo silnym pożądaniem, jakie otrzymywały.
Mistrz pozwolił sobie ukraść dłuższą chwilę, czując, jak wargi Granda poddają się jego wargom i jak chłopak topnieje pod wpływem pocałunku, który z każdą chwilą zmieniał się na mniej władczy, mniej zaborczy, a bardziej namiętny i czuły. Z gardła Fereza wyrwał się pomruk, a dłonie zwolniły nieco uścisk, choć nadal pilnowały, aby chłopak nie upadł na ziemię z wrażenia. Przysunął się do niego odrobinę i wsunął udo między jego uda dla większego zabezpieczenia, ponieważ wolał, aby ręce oplatały młodzieńca w pasie i przytulały do niesamowicie rozgrzanego ciała mężczyzny. Gdzieś wewnątrz tego ciała budziło się i pierwotne pożądanie, które zmiennokształtny trzymał na krótkim, grubym łańcuchu. Niespiesznie smakował drugie usta i ich wnętrze, bowiem wdarł się do niego swoim językiem, aby spleść oba. Grand poczuł, jak pierś Fereza unosi się dość spazmatycznie i uspokaja się coraz bardziej, a w końcu, jak usta mistrza uciekają gdzieś w bok na policzek, pozostawiając za sobą mniejsze cmoknięcia, aż na samą szyję. Mógł też niemal poczuć na swoim ciele ciszę, przerywaną oddechem mężczyzny, który ułożył swoje czoło na jego ramieniu z cichym westchnieniem, nie puszczając go jednak, ani nie odsuwając się.
To było piękne. To była tak cudowna chwila, że chłopak miał wrażenie jakby cale życie straciło sens. Poddał się namiętności, pozwolił porwać się w świat magii, oddał się w ramiona czułości mistrza i nie zamierzał się z nich wyrywać. Cały opór, jaki jeszcze niedawno w nim tkwił, ulotnił się. Cała niepewność została skrępowana i zgnieciona przez szczerość emocji, jakie w nim szalały i poczucie dobroci płynące od mężczyzny przyciskającego go do drzewa. Nie chciał, aby chwila się skończyła. Kiedy usta mistrza zsunęły się na jego policzek poczuł wszechogarniającą go pustkę i osamotnienie. Był rozpalony i nieziemsko szczęśliwy podczas pocałunku i nagle został zrzucony z niebios na ziemię, choć nadal pozostawał w objęciach mistrza. Nie potrafił się poruszyć. A nawet gdyby potrafił to nie miał na to najmniejszej ochoty. Było mu dobrze tak jak było, a kiedy wrócił choć trochę do rzeczywistości, objął mistrza za szyję i przytulił do jego głowy policzek.
- Przepraszam – Gdzieś po kolejnej minucie, ciszę przerwał szept Fereza, aby utonąć po chwili w wiosennym wietrze.
- Nie rób tego, mistrzu. Nie przepraszaj mnie za coś takiego – Drżący szept Granda mieszał się z przyspieszonym oddechem. Sam ledwie go słyszał, bo serce nadal kołatało mu się w piersi jak oszalałe. Nie chciał teraz myśleć o tym, który z nich jest winien bardziej. Dostał niespodziewaną rozkosz i chciał jeszcze chwilę nacieszyć się tym uczuciem.
Rozognione spojrzenie spoczęło na twarzy Granda, gdy Ferez podniósł głowę i uśmiechnął się, tak po prostu. Uśmiechnął się ciepło, błądząc oczami po twarzy chłopaka, po jego roziskrzonych oczach i po czerwonych od pocałunku ustach. Głaskał go po plecach. Liczyło się to, że chłopak zrozumiał, ale liczyło się również to, co poczuł on sam. A poczuł wiele. Od narastającej chęci zrobienia krzywdy młodemu za niewiedzę i głupotę, poprzez chęć przekazania mu czegoś na kształt lekcji, aż do wzbierającego z wolna uczucia pożądania względem swojego ucznia, które jednak zostało dość szybko stłamszone. To ostatnie mogło się bowiem przerodzić w coś, czego nie chciał. Był kotem, nie przywiązywał się do miejsc, do ludzi, czy do rzeczy. Potrafił zostawiać i wiedział, że opuszczenie wiązałoby się z głębokim zranieniem chłopaka, nawet, jeżeli ten nie zdawał sobie z tego jeszcze sprawy. Postanowił więc nie dawać mu nic więcej, nie oferować siebie ponad to, co chłopak już dostał i co mógł dostać zawsze – sympatię, zrozumienie, odrobinę czułości i delikatną zaledwie przyjemność, która odpowiednio skierowana, mogła być odbierana jednotorowo, zamiast rozlewać się czymś silniejszym po ciele, niekoniecznie po duszy.
- Musisz zacząć ćwiczyć, jak się należy. Jesteś wspaniały, ale możesz więcej i ja sprawię, że będziesz mógł więcej. Najpierw jednak... – wyrzucił z siebie cicho, dość poważnie i niezwykle szczerze. Zawsze kończył coś, gdy zaczynał, ale teraz było już zbyt późno. Nadchodziła noc, a pod osłoną nocy Ferez wolał, aby Grand był bezpieczny w domu. Niemniej nie to chciał teraz zrobić i to, co zrobił ponownie, odwlekało chwilę powrotu do ciepłego łóżka. Mężczyzna znów zbliżył usta do ust młodego na odległość oddechu. – Pięknie pachniesz – wymruczał i wpił się w zmęczone wargi na nowo, aczkolwiek delikatnie, jakby nie obchodziło go nic poza nimi.
Grand patrzył na nauczyciela starając się nie stracić z magii chwili ani sekundy. Spojrzenie, jakim obdarował go mężczyzna kryło w sobie coś, czego chłopak nie znał i nie potrafił zrozumieć. Miał wrażenie jakby oczy, które na niego patrzyły mówiły mu, że jest kimś o wiele więcej niż tylko wioskowym głupolem, który chce być kimś w życiu. Mówiły jak wspaniałym jest człowiekiem i jak wiele może znaczyć w życiu innych. Patrzył w odpływające w tajemnicze krainy złoto i czuł jak pożądanie w nim topnieje. Jak zamiast pierwotnego instynktu, jaki wywołał pocałunek w jego duszy rodzi się ciepłe uczucie czułego przywiązania. Nie wiedział ile czasu minęło od chwili, gdy mistrz go znalazł. Nie pamiętał już gniewu, jaki widział, gdy wyznał, że powinien zostać znienawidzony i potępiony. Ledwie dosłyszał też słowa, jakie mistrz wypowiedział do niego teraz. Jedyne, czego był pewien to, że patrząc na usta mężczyzny tęsknił za ich smakiem i dotykiem. Że miały one dla niego te magiczną moc, która przyciągała i nie pozwalała o nich zapomnieć. Miały siłę stapiania go ze światem pięknych uczuć, a on bardzo chciał znaleźć się tam ponownie jak najszybciej. Był na granicy wytrzymałości zanim Ferez go ponownie pocałował. Był niemal gotów błagać, aby pozwolił mu na jeszcze kilka chwil w swych objęciach i na jeszcze odrobinę słodyczy swych ust.
Odwzajemniając pocałunek, przylgnął do ciała mistrza całym sobą i jęknął żałośnie, czując jak topnieje pod wpływem pieszczoty i jak jego świat znów nabiera nieznanych mu dotąd odcieni. Przesunął powoli dłońmi po plecach mężczyzny, poznając w ten sposób każdy centymetr skóry pod opuszkami. Chłonął ciepło, jakie dawało mu to wysportowane ciało i łapał go z każdą chwilą więcej i więcej. Teraz, kiedy ich usta ponownie się połączyły nie liczyło się nic poza tym. Nie myślał o chwili rozstania, która musiała nastąpić niebawem i nie zastanawiał się jak to będzie, gdy obudzi się rano i zrozumie, jakim idiotą był, pozwalając sobie na te chwile słabości. Nie. Teraz nie myślał o niczym racjonalnie. Teraz był kłębowiskiem nerwów, które nastawione zostały jedynie na odbieranie przyjemności i oddawanie jej w niemal równym stopniu.
Ferez westchnął w usta chłopaka wymownie, choć nie przerywał pocałunku. Zaogniał go z każdą chwilą mocniej, wspinając się do granic swej wytrzymałości. Młode i chętne ciało kusiło, a w uszach mężczyzny zaszumiało przyjemnie. Co chwila opuszczał, skubiąc delikatnie, całowane usta, to znów się w nie zagłębiał. Z każdą chwilą też przyciskał młodego do drzewa, a jego ruchy, które do tego doprowadzały, stały się pieszczotliwym, ale tracącym na czułości ocieraniem się. Gorące palce zsunął po plecach Granda niżej, po czym powrócił nimi, wsuwając je pod koszulkę chłopaka, aby poczuć jego skórę pod palcami przez chwilę, krótką chwilę, bowiem zaraz nabierająca na niezdecydowaniu dłoń powędrował znów w dół, obejmując przyciskany do drzewa pośladek, a potem i udo. Ferez walczył ze sobą. Nie chciał się temu poddać, nie dzisiaj, nie teraz, nie dlatego, że Grand był smutny i przybity, ponieważ byłoby to czyste wykorzystanie chłopaka. Jęknął w jego usta zaborczo i przeniósł się wargami na jego policzki, aby obcałować je na pożegnanie. Uraczył też ciepłem warg szyję chłopaka i spojrzał na niego po dość długiej chwili konsternacji.
- Musisz iść do domu wiesz? Musisz, bo za bardzo cię pragnę. Zrobię ci krzywdę, a nie chcę tego – wymruczał z żalem w głosie, ale nie puścił go, bo po co? Chwycił za to stanowczo rozpalone młode ciało Granda i usadził je sobie na biodrach. Nie był zmęczony, a waga chłopaka nie była dla niego żadną przeszkodą. – Pozbieramy rzeczy, weźmiesz też moje, dobrze? Będą na mnie czekać rano, kiedy wrócę, bo nie myśl, że będzie inaczej – mruczał po drodze, uraczając swojego ucznia ciepłym uśmiechem. Nie widział, gdzie idzie, ale mało go to obchodziło, bowiem system ostrzegawczy w jego głowie reagował odpowiednio szybko, aby się o nic nie potknął.
Grand był tak oszołomiony, że nie potrafił wydusić z siebie ani jednego słowa. Uśmiechał się jedynie i obejmował nauczyciela za szyję bawiąc się jego włosami i układając co chwilę głowę na silnym ramieniu. Nie leżała ona tam długo. Raz za razem podnosił ją i zerkał na twarz mężczyzny. Chciał ją widzieć. Chciał mieć pewność, że słowa, które słyszy mają swoje potwierdzenie w oczach, uśmiechu, w każdej minie, jaka malowała się na twarzy mistrza. Chciał być szczęśliwy i czuć się tak, jak czuł się w tej chwili, gdy niesiony przez mężczyznę pomiędzy drzewami czuł się jak bożek, pożądany przez możnowładców. Nie spodziewał się, że kiedykolwiek znajdzie się w tak dziwnej sytuacji. Nie wiedział, że potrafi tak bardzo pożądać i tak płonąć z żalu, że nie dostanie tego, czego pragnie. Było mu ciepło i czuł się bezpieczny. Miał świadomość własnej wartości, jaką zbudował w nim jego nauczyciel i musiał przyznać przed sobą, że była ona zaskakująco wysoka.
- Obiecasz mi coś? – zapytał cicho, kiedy kolejny raz ułożył głowę na ramieniu Fereza i przejechał palcem po jego policzku.
- Spróbuję.

środa, 21 sierpnia 2013

Grand - Rozdział 14.

- Nie jestem sierotą, mam babcię i dziadka. I właściwie to chyba powinno być pytanie skierowane do ciebie, mistrzu. Ja całe życie spędziłem w tej małej wsi. Znam wszystkich, którzy się tam pojawili, więc jeśli nie znam ciebie, to oznacza, że to ty zjawiłeś się tam dopiero co – Wzruszył lekko ramionami i kolejny raz poprawił się w objęciach mężczyzny. Tym razem tak, aby jego palce głaskały nie tylko ramiona, ale i kark chłopaka. Nie zrobił tego celowo. Jakoś tak samo wyszło, że palce mistrza sprawiały mu przyjemność, kiedy ślizgały się po jego skórze. – I w sumie nie wiem, co miałbym ci o sobie opowiadać. Od małego biegałem po wsi i wykonywałem drobne prace dla babci. Dziadek uczył mnie być mężnym i kryć go przed babcią z jego czarnymi sprawkami. Wiem, że nic ci do tego, panie, więc mogę wyjawić ci, że dziadzio ma we wsi trzy kochanice. Tak, jurny z niego staruszek, ale obrywa za to od babki za każdym razem, gdy jego skok w bok się wyda. A babcia potrafi, oj potrafi. Raz pogoniła dziadka z drewnianą łychą do kartofli. Leciała za nim po całej wsi i nie zatrzymała się nawet, gdy dziadziowi sznurek się w galotach rozwiązał i opadły mu one aż do kolan. Oczywiście zaliczył gnojówkę, przez te galoty, bo babka nie miała zamiaru mu odpuścić i goniła go dalej. Ile było śmiechu, kiedy dziadzio wynurzał się w błociska, wyglądając jak sam diabeł... – Grand roześmiał się na wspomnienie widoku dziadka. Pamiętał to doskonale. Wieś miała ubaw po same pachy, a on, jako szkrab schowany za płotem sąsiadki, zanosił się ze śmiechu tak bardzo, że potem go brzuch bolał aż do rana.
- Sierotka ma wiele znaczeń, Grand i nie chodziło mi o twoich rodziców, czy rodzinę, a o twoją niezdarność – wyjaśnił powoli Ferez, jak tylko chłopak skończył opowiadać jedną z fascynujących przygód staruszka.
Dziadek mało go interesował, jak i inni starsi ludzie, nie wiedzieć czemu. Zmrużył oczy, kiedy uświadomił sobie gdzie powędrowała jego dłoń i sam przesunął ją jeszcze wyżej, aż do linii gdzie zaczynały się włosy. Drapał niezmiennie tym samym usypiającym rytmem, choć to jego powinni drapać za uszami. Przez moment, zastanawiając się, co mógłby powiedzieć chłopakowi o sobie, przytknął usta do jego ramienia i zamruczał krótko.
- Jestem z północy. Pochodzę z niewielkiej wioski, ukrytej między królewskimi lasami. To mała i zamknięta społeczność, raczej żyjąca własnym życiem, niż poddająca się władzy króla. Nie jestem nikim wielkim, jeśli chcesz wiedzieć. W swoim plemieniu wyróżnia mnie tylko to, że jestem wojownikiem, a i to określenie wydaje się błędne. Wielu z nas jest bowiem odprawianych w świat. Co roku jakiś mieszkaniec wyrusza w podróż i wraca, kiedy uzna, że już był wszędzie, gdzie mogły ponieść go nogi, czy też inne kończyny – opowiedział pokrótce. Jak na historię plemienia były to jedne z ważniejszych informacji. Najważniejszych jednak nie miał zamiaru zdradzać chłopakowi, a przynajmniej jeszcze nie teraz. Odwrócił lekko głowę, aby spojrzeć na twarz Granda i znów go powąchał, tym razem jego policzek.
- Inne kończyny? Nie chcesz mi powiedzieć, że kiedy bolą cię nogi resztę drogi przebywasz na rękach?
Grand, jak to Grand, prosty chłopak o prostolinijnym myśleniu. Dla niego każde wyjaśnienie było tym, które nasuwało mu się jako pierwsze i najprostsze. Musiał jednak przyznać przed sobą, że krótka opowieść nauczyciela rozbudziła jego młodzieńczą wyobraźnię. Nie bywał nigdzie poza wioską i lasem i dla niego podróże po świecie były jak dla nas wyprawa w kosmos jeszcze kilkanaście lat temu. Sen odegnany został na dobre, gdy wyobraźnia ruszyła do boju, podsuwając mu co rusz to nowe widoki i scenariusze. A gdyby tak on stał się jednym z wojowników wioski mistrza i gdyby to jego nogi niosły przez świat ku nieznanym krańcom. Niestety, takie marzenia pozostaną dla niego jedynie marzeniami.
- Ech, zazdroszczę ci, mistrzu. Jesteś wolny, masz odwagę i sposobność do podroży. Nie to co my, wioskowe parobki. Nasze życie toczy się utartym szlakiem. Rano trzeba wstać, ogarnąć izbę i inwentarz, jeśli się takowy posiada. Potem wyprawa po drewno, czasem na roboty na pole, czasem na jakieś polowanie. Właściwie, życie w wiosce jest dzień w dzień takie samo.
Chłopak rozgadał się, a że jego wyobraźnia nadal była w świecie wędrowniczym, jego policzki poczerwieniały, a oczy zalśniły. Odwrócił się w stronę mistrza, chcąc na niego popatrzeć i uśmiechnął się. Wyglądał teraz tak niewinnie, jakby się niedawno urodził. Jak aniołek zesłany przez niebiosa na ziemie, aby nieść ludziom spokój i dobre słowo. Wiedziony jakąś dziwną i niezrozumiałą dla niego potrzebą, ujął twarz nauczyciela w swe drobne dłonie i zagłębił się w jego spojrzeniu.
- Nie wiesz nawet, jak wielkie szczęście masz, żyjąc tak jak masz na to ochotę – wyszeptał łagodnie. – I nie wiesz, jak wiele szczęścia dało mi twoje przybycie. Co z tego, że katujesz mnie ćwiczeniami? Co z tego, że tracę przy tobie równowagę i przez chęć pokazania ci się z jak najlepszej strony robię z siebie jeszcze większego kretyna niż jestem? Nieważne. Ważne jest dla mnie to, że przez chwilę pozwalasz mi marzyć, iż mogę stać się kimś innym niż chłop z wioski pod zamczyskiem. To jest ważne i za to winny ci jestem wdzięczność.
Roziskrzone oczy chłopaka biegały po twarz Fereza radośnie. Usta układały się w serdeczny uśmiech, pełen wdzięczności i oddania. Nawet nie wiedział, że potrafi tak pięknie mówić. Nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, jak mogły zabrzmieć jego słowa. Mało tego, gdyby ktoś poprosił go już teraz, aby powtórzył swoje wyznanie, za nic w świecie nie zdołałby tego uczynić, bo nie pamiętałby co powiedział.
- Grand, status człowieka nie powinien go więzić i zabraniać mu podróżować, czy poznawać to na co ma ochotę. Jestem wolny, jak każdy inny, a ty masz wiele sposobności, aby wyrwać się z wioski i ruszyć przed siebie tak po prostu. Jesteś inteligentny na swój sposób, masz wyobraźnię i odwagę, tylko musisz to chcieć wykorzystać.
Ferez również pobłądził po twarzy chłopaka z nie mniejszą fascynacją i przyciągnął go nieco mocniej do siebie. Gorący oddech zmiennokształtnego niemal owiewał całą twarz młodego, a przede wszystkim jego roześmiane usta, które w rzeczy samej podobały mu się. Zapewne w głowie niejednej pannicy z miejsca ten uśmiech mógłby zawrócić w głowie i spowodować zdarzenia, które zaowocowałyby głębokimi rumieńcami u obu osób, jednak jakoś Ferez nie miał chęci, aby tak postępować z chłopakiem. Nie skłamałby gdyby powiedział, że perspektywa była kusząca niesamowicie, że w ogóle była kusząca, bowiem niewielu panów, czy chłopców potrafiło zwrócić jego uwagę, ale nie po to tu był, aby podrywać Granda na piękne oczy, równie piękny uśmiech i piękne słowa. Wyplątał palce z jego włosów i pogładził kciukiem zaczerwienioną skórę policzka lekko.
- Kiedyś cię stąd zabiorę – powiedział spokojnie, ale dość pewnie. – Nie na zawsze, ale pokażę ci jaki świat jest piękny poza murami wioski. – W jego cichym, stanowczym głosie zabrzmiała obietnica. Sam też nie miał zamiaru wiecznie siedzieć w okowach Akademii, czy wioski. Miał jeszcze wiele do przejścia i poznania.
Grand nie odpowiedział. Obietnica zabrzmiała tak pięknie, że bał się odezwać, bo miał wrażenie, że za chwilę słowa mistrza stracą swą moc. Uśmiechnął się do niego rozczulająco, a jego oczy zalśniły jeszcze bardziej. Po krótkiej chwili odwrócił się powoli plecami do nauczyciela i ułożył obie dłonie pod swój gorący policzek. Przymknął oczy. Nie chciał, aby słowa mężczyzny okazały się jedynie czczymi obietnicami, więc nie oczekiwał od niego potwierdzenia czy kolejnych obietnic. Wolał zachować to, co usłyszał, gdzieś w głębi swej duszy i mieć dzięki temu możliwość do kolejnych marzeń. Jego płuca nabrały ogromną porcję powietrza, aby zaraz pozbyć się go z dość wymownym westchnieniem. Wpatrzył się w deszcz. Dawno już nie patrzył na spadające z nieba krople tak po prostu. Dawno już nie patrzył na świat tylko po to, aby go widzieć. W deszczu doszukiwał się źródła wody do kąpieli, a w drzewach gałęzi na opał. Takie wiódł życie i tak go wychowano. A teraz miał mistrza. Miał człowieka, który karmił go obietnicami, które były dla niego tak mało realne, że nie chciał się nawet nad nimi zastanawiać. Wcisnąwszy się w objęcia mężczyzny zacisnął powieki. Nie spał. Nie chciał spać. Ale jak dziki zwierz, chciał przez zaciśnięcie powiek odciąć się od świata, który był dookoła. Poczuć wolność.
Mężczyzna nie nawykł do kłamstwa. Dla niego proste było to co robił, a robił zawsze to co chciał. Proste było dla niego wstać i iść, gdzie go oczy poniosą, proste było przychodzenie i opuszczanie znanych i nieznanych sobie miejsc. Obecność Granda nie przeszkadzała mu, a wręcz lubił ją, tak odmienną od wszystkiego, z czym się do tej pory spotkał. Niemniej musiało jednak minąć sporo czasu, a chłopak musiał dojrzeć w sobie i nauczyć się przynajmniej podstaw przetrwania. Ferez w niego wierzył. Wierzył też, że po odpowiednim szkoleniu Grand nabierze więcej ogłady i pewności siebie. Nie wiedział tylko, co kierowało nim samym do tego, aby wziąć chłopaka pod swoje dość opiekuńcze, kocie łapy, ale miał nadzieję, że i to niebawem rozgryzie. Cmoknął młodego w czubek głowy, dosłownie, nie przez przypadek i przymknął na chwilę oczy.
To było miłe. To jedno krótkie cmoknięcie dodało Grandowi otuchy i wlało nowe nadzieje w jego duszę. Uśmiechnął się, nie otwierając oczu i zamruczał podobnie do Fereza i do pumy, choć chyba nie zdawał sobie sprawy, że mruczeli oni niemal tak samo. Deszcz nadal lał się z nieba, kojąc jego myśli i układając do snu. Nauczyciel zamilkł, a jego ramiona nie tyle zabierały ciepło chłopaka, co dawały mu go w nadmiarze. Być może taka była naturalna kolej rzeczy, że kiedy ktoś ciepły przytulał się do drugiej osoby to, po jakim czasie, obaj dawali sobie tyle samo ciepła? Być może. Niemniej jednak młody nie zastanawiał się nad tym. Nie wpadłby nawet na takie właśnie rozwiązanie. Wolał poddać się sennej atmosferze dnia i pozwolić, aby jego ciało odprężyło się zupełnie i zwiotczało, kiedy od ścian jaskini odbiło się pierwsze chrapnięcie wioskowego chłopaczka.
Burza w końcu ustąpiła po kilku godzinach, w których Ferez po prostu siedział i chłonął ciepło Granda. Pozwolił mu zasnąć, choć nie jeden raz otwierał i zamykał usta, aby mu coś powiedzieć. Rezygnował jednak szybko z każdego takiego zamiaru i tylko wodził palcami po skrawkach jego ciała w skupieniu i lekkim stanie medytacji. Wsadził też nos we włosy chłopaka, całkowicie zabijając zapach deszczu w swoich nozdrzach, a gdy tylko przestało padać, uśmiechnął się pod nosem.
- Nareszcie… - mruknął i przysunął usta bliżej ucha chłopaka, do którego zamruczał nieco kocio. – Grand, wstajemy – powiedział powoli, przesuwając nos po jego szyi. Miał przemożną ochotę przygryźć ucho młodego, ale za bardzo chyba liczył się z konsekwencjami tego czynu, które zapewne byłyby dość gwałtowne. Raz czy dwa skubnął wargami skórę na jego szyi i powtórzył stanowcze nawoływanie, aby wyrwać swojego ucznia ze świata marzeń, a może i dlatego, że wyglądał on rozkosznie będąc rozespanym i mało świadomym tego, co się wokoło dzieje.
Młody spał. Długo i smacznie, nie czując dotyku mistrza ani nie słysząc jego westchnień czy dudnienia deszczu. Nie przeszkadzało mu nic, więc zapadł w bardzo głęboki i spokojny sen. Śnił rzeczy, których nijak nie był w stanie ani rozpoznać ani zapamiętać. Pozostając pod wpływem opowieści mistrza zatracił się w marzeniach tak mocno, że jego podświadomość zabrała go do nieznanych krain i w nieznane stany umysłowej świadomości. Słysząc szept Fereza i czując jego usta na skórze zamruczał i przeciągnął się, nie otwierając oczu i nie wracając z krainy snu. Po chwili odwrócił się w stronę mężczyzny i ponownie zamruczał. Co mu się śniło? Któż to wie. Zapewne było to coś bardzo przyjemnego, bo jego lniane spodnie opięły się niebezpiecznie na rozbudzonej marzeniami i szeptem mistrza 'włóczni'. - Jeszcze raz. Pocałuj mnie jeszcze raz, a będę twój na wieczność – mruknął przez sen i objął nauczyciela w pasie, przytulając się do niego z kocim pomrukiem. Tak, kocim, wyjątkowo podobnym do pomruku pumy.
Ferez przełknął ślinę i wciągnął głęboko powietrze w płuca. Jeszcze brakowało mu tego, aby na własnej skórze poczuł, jak ciało chłopaka budzi się do życia i najwidoczniej ma własne plany, kierowane wyobraźnią. Nie mógł tego nie poczuć, jednak zaprzestał wybudzania chłopaka i wpatrzył się przez dłuższą chwilę w jego twarz. W jego niewinną twarz, jak sobie usilnie wmawiał, po czym przymknął oczy. Pokrętne natury – i kocia i ludzka – głośno i wyraźnie nakazywały mężczyźnie wykorzystać sytuację. Spełnić prośbę Granda, który pewnie miał teraz w głowie jakąś pannę i jej bujne piersi, a nie swojego mistrza i jego pierś, do której tak ciasno przylegał. W końcu nachylił się z niezdecydowaniem, ujmując brodę w dwa palce i uniósł ją odrobinę, aby spojrzeć na objętą błogością twarz. Przesunął po wargach Granda kciukiem, od kącika do kącika i nie zrobił nic więcej. Nie czekał na nic, ani na szczególną reakcję chłopaka. Nie miał nadziei na to, że dalszy instynkt sam nakieruje ciało śpiącego do spełnienia marzeń. Odetchnął cicho i przyglądał mu się z bliska, a to, że był w odległości tchnienia twarzą, od twarzy młodego, nie miało znaczenia.
- Mmmm... - zamruczał przeciągle, nadal śpiący chłopak, a na jego ustach pojawił się uśmiech, który rodził się razem z pieszczotą, jaką fundował jego ustom kciuk mistrza.
Nikt nie był w stanie odgadnąć, co takiego kluło się w zaspanej głowie chłopaka. Czy to był bujny biust czy raczej dobrze zbudowana męska klatka piersiowa? Nie, tego nawet on sam nie będzie wiedział, kiedy wreszcie wyrwie się z objęć Morfeusza. Oblizał usta językiem i ponownie uśmiechnął się do swojego wytworu wyobraźni. Przesunął dłońmi po plecach nauczyciela, zahaczając o skórę paznokciami. Dopiero, gdy dotarł do ramion uchylił niepewnie oczy i spojrzał w twarz, która znajdowała się tuż przed nim. Spojrzał, wstrzymał oddech i...
- O rany! – Odsunął się pospiesznie od mężczyzny i skrył twarz w dłoniach. Twarz, która płonęła mu żywym ogniem. Gdyby miał teraz możliwość zapadnięcia się pod ziemię zapewne zrobiłby to czym prędzej. – Wybacz, mistrzu – jęknął, kręcąc głową z niedowierzaniem dla swojego nieogarnięcia. Bał się reakcji mężczyzny i jednocześnie wstydził się za to jak jego ciało zareagowało na sen, którego wszak nie pamiętał.
Pod wpływem paznokci, po skórze Fereza przetoczyła się fala ciarek, a zęby zazgrzytały, dusząc tym samym westchnienie.
- Nic się nie stało, naprawdę. To było miłe – odpowiedział powoli, uśmiechając się i podnosząc wzrok za chłopakiem, za jego ciałem, po czym poszukał wzrokiem swojej koszuli. Nie ubierał jej jednak póki co. Odchylił się do tyłu i oparł dłońmi o zimne podłoże, a skóra zsunęła się z ramion na ziemię. Było zbyt ciepło, aby pomyślał o okryciu. Czuł ciepło nawet na policzkach, chociaż nie pokazały się na nich żadne rumieńce. – Opowiesz mi, co ci się śniło, że jesteś taki rozanielony? – spytał, jak gdyby nigdy nic. Jakoś nie w smak mu było okazywać, że podniecenie Granda, nawet nieświadome, wstrząsnęło nim nie tyle na zewnątrz, co w środku i to dość głęboko. Gdyby był pumą to teraz jego ogon latałby we wszystkie kierunki świata niezdecydowany i niepewny, co ma ze sobą zrobić, a gdyby młodemu przyśniło się coś w trakcie snu przy zwierzęciu, to Ferez, czy raczej kot, zalizałby Granda na śmierć. Mężczyzna zresztą miał ochotę to zrobić też jako człowiek, tylko nieco subtelniej i nie w dokładnym znaczeniu tego porównania.
- Nie, nie. Ja... – Chłopak podniósł się z posłania i popatrzył na mężczyznę zmęczonym wzrokiem. Chciał przepraszać, błagać o wybaczenie, obiecywać, że nigdy się to już nie powtórzy. Tylko, co to by wtedy dało? Nic. Prawdopodobnie pogrążyłby się jeszcze bardziej i spalił ze wstydu. – Myślę, że powinienem odwiedzić krzaki i obudzić się do końca zanim pogadamy. Nie żebym nie ufał ci na tyle, by rozmawiać, po prostu... – Spojrzał wymownie na swoje spodnie, które opinały się w najmniej odpowiednim miejscu i machnął dłonią w stronę nauczyciela. – Zaraz wracam – rzucił pospiesznie i wybiegł z jaskini.
Był przerażony wstydem, jaki go palił. Przerażony tym, że nie pamiętał, aby śnił o jakiejś kobiecie. Przerażony, że potrafił bez zahamowania przytulić się i pogłaskać plecy nauczyciela. Był przerażony tym, jak reagowało jego ciało. Biegł tak długo wśród drzew aż pośliznął się na mokrym poszyciu i usiadł ciężko na mokrej trawie. Miał ochotę płakać z niemocy i szukać pomocy u znachora, aby wypędził z niego złe moce sprawiające, że bliskość mężczyzny wywołała w nim aż takie reakcje.