czwartek, 1 marca 2012

Miłość wymaga wyrzeczeń. 19.

Błonia opiewała delikatna mgła. W środku kamiennego kręgu płonęło wielkie ognisko, a ogrzane ławki zachęcały do spoczynku. Gdzieś w oddali, pośród ciemnych drzew, słychać było pojedyncze i niewyraźne skowyty wygłodniałych, leśnych zwierząt.
Maxymillian wyszedł z zamku i, idąc wolno w stronę ogniska, rejestrował wzrokiem z kim będzie miał do czynienia na dzisiejszych zajęciach. Z tego co zauważył pod drzewem siedział młodszy Salvatore, któremu powinien podziękować za niedawną interwencję przy spotkaniu z wampirem, przy ognisku siedziała Lorien i profesor od zaklęć, a pani dyrektor zamieniła się w tygrysa zanim jeszcze zdołał się z nią przywitać. Zdaje się, że będzie to kolejna uboga w uczniów lekcja. Trudno, przynajmniej obecni będą mięli szansę nauczyć się więcej.
Ledwo stanął przed ogniskiem, a zza drzew wybiegła roześmiana jak zawsze Izabella i z szerokim uśmiechem na ustach, zatrzymała się tuż przy nim. Ta dziewczyna chyba nigdy nie martwiła się niczym zbyt długo. Kiedy się z nią spotykał to przeważnie śmiała się ze wszystkiego lub udowadniała mu jaki to świat potrafi być piękny, mimo trosk jakie na nas spadają.
- Cześć zdrajco - zaćwierkała mu do ucha. - Jak tam Alexandra?
- Bardzo dobrze, dziękuję.
Posłał jej tajemniczy uśmiech i otworzył usta, by coś jeszcze dodać, ale profesor uprzedził jego słowa odzywając się dość głośno.
- Będziecie dzisiaj ćwiczyli...
Głos profesora ucichł tak samo nagle, jak rozbrzmiał, a on sam stał wpatrzony w ognisko, które z każdą chwilą, rosło w oczach. Idąc za przykładem nauczyciela, oczy wszystkich zebranych wbiły się w płomienie, które zaczęły osiągać niebotyczne rozmiary. Ci, którzy siedzieli na ławkach, byli zmuszeni podnieść z nich swoje szacowne pośladki i stanąć za nimi, gdyż płomienie zbliżały się do nich niebezpiecznie.
- Chyba już wystarczy, panie profesorze - wypaliła Iza bez skrępowania.
- To... Nie... Ja - profesor pokręcił głową i rozejrzał się, czy jakieś dziecko się nie bawi w straszenie.
- Nie ja... - zaprzeczyła Izabella energicznie i uniosła ona ręce jakby się poddawała, kiedy wzrok profesora zatrzymał się na niej.
Max popatrzył na dziewczynę z uśmiechem. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że jeśliby nawet to była jej wina, to i tak zrobiłaby to samo.
- A to co? - zapytał nagle Max, wskazując na dość liczne, pomarańczowe punkciki jakie zbliżały się do nich. - Pomarańcz to chyba nie jest kolor oczu żadnego ze stworzeń. No chyba, że to jakieś dziwaczne świetliki?
Pomarańczowych punktów przybywało w geometrycznym odstępie czasu, a błonia zdawały się całe płonąć. Wkrótce obiekty dotarły bliżej ogniska, i dało się zobaczyć, że są to magiczne dynie z czarnymi dziurami, ułożonymi na kształty twarzy. No tak, Halloween.
- Fascynujące... - skomentował Nathaniel i odwrócił się na pięcie, ruszając leniwie w stronę zamku.
Najwyraźniej nie miał ochoty na zabawy z latającymi dyniami.
- Dynie! - wykrzyknęła radośnie Izabella i klasnęła w dłonie, śmiejąc się jak pierwszak w przedszkolu. - Uwielbiam święto duchów, a jeszcze bardziej uwielbiam dłubanie w dyniach - zaćwierkała do Maxa. - Szkoda tylko, że te są już wydłubane i jakieś takie dziwne.
Przekrzywiła głowę i patrzyła na zjawisko latających dyni z zainteresowaniem. Max roześmiał się na dźwięk słów dziewczyny.
- Izuś, ty jednak jesteś trzepnięta - skomentował. - Te dynie najwyraźniej nie są tu po to, by sprawić nam radość, ale jak widzę ciebie to cieszy.
Iza zamilkła z nadąsaną miną i wsunęła ręce do kieszeni.
Dynie jak jeden mąż zatrzymały się. Groźne buzie na nich ani nie były śmieszne, ani wesołe. Profesor zamyślił się, mrużąc oczy i spojrzał na dyrektorkę. W sekundzie obiekty rozproszyły się po całych błoniach, zamykając ludziom drogę ucieczki. Było ich tak dużo, że nie było sposobu na to, by przebić się przez ich linię. Dwie złośliwsze upatrzyły sobie Nate'a i zaczęły mu krążyć obok głowy.
- Matkooo... - Max jęknął i skrzywił się z lekką dezaprobatą. - Czy tutaj zawsze musi dziać się coś takiego, że człowiek omal nie padnie z wrażenia? - spojrzał na profesora i zapytał. - Czy to nowy pomysł na ćwiczenia? Czy jak zaczniemy się śmiać to zaklęcia lepiej nam będą szły?
Oj nie. Wcale mu nie było do śmiechu. Pytania zadawał chyba tylko po to, by sobie dodać odwagi. Szczerze mówiąc, coraz mniej mu się to podobało. Skupił całą uwagę na obserwacji obiektów, a najbardziej na tych dwóch, które tak uparły się na brata profesora. Miał nadzieję, że chłopak sobie poradzi, ale w razie czego był gotów ruszyć mu z pomocą. Pozostali uczniowie również przyglądali się tym pomarańczowym obiektom z niemałym zainteresowaniem i z narastającym lękiem. Iza stała cicho i przechylała głowę raz w jedną a raz w drugą stronę. Dynie były tak dziwne, że najwyraźniej odechciało się jej żartów.
- To są dynie, prawda? - zagadnęła do Maxa szeptem. - Są pomarańczowe i są wydłubane. Przecież nie będą groźne, prawda?
Max popatrzył na nią z miną pod tytułem "Cholera je wie" i powrócił do obserwacji. Dynie nadal krążyły w swej złośliwości. Profesor spojrzał na brata i widząc, że tamten nic sobie nie robi z krążących wokół jego głowy obiektów, wzruszył ramionami i przeniósł wzrok na ognisko. W tym samym momencie z ogniska buchnął ogień, rozpraszając się po dyniach. Wszystkie na raz zapłonęły niebezpiecznie, zamykając ludzi w śmiertelnym potrzasku. Jedyną czystą drogą była droga do lasu.
Płomienie pobudziły do działania wszystkich obecnych. Nagle z transu obserwacji została wyrwana zarówno Lorien jak i tygrysia pani dyrektor. Nathaniel nie miał wyboru i musiał wrócić do pozostałych. a przerażona w tej chwili Izabella, złapała się kurczowo dłoni Maxa, który wiedziony instynktem. a może i wiedziony koniecznością, ruszył w stronę lasu, kryjąc się już po chwili pomiędzy drzewami. Inni również tam czmychnęli.
- Wiać, wiać, wiać! - poniosło się wśród drzew ponaglenie profesora.
Nie przypominał teraz profesora, ale spanikowanego Jacka Sparow'a uciekającego przed tubylcami. Uczniowie, oglądając się za siebie, przeszli niewielki odcinek drogi i zaczęli kolejno pojawiać się na pobliskiej polance.
- Jasna cholera! - wyrwało się z ust Izabelli, kiedy potknęła się o jakąś gałąź, czy co to tam było innego. - Czy na tych ścieżkach nie można by czasem posprzątać? - warknęła i, nie puszczając ręki Maxa, schyliła się i rozmasowała sobie kostkę, gdyż podczas potknięcia musiała się oczywiście w nią uderzyć.
Maxymillian patrzył na dziewczynę z lekkim rozbawieniem.
- A miał być taki spokojny wieczór... - jęknął tuż obok młodszy Salvatore.
Kiedy wszyscy już znaleźli się na polance, profesor stanął po środku i, z niewyraźną miną, powiedział.
- Zdaje się, że ktoś nam zgotował niesłychanie upiorną niespodziankę na dzisiejszy wieczór - popatrzył kolejno na każdego z uczniów. - Mam nadzieję, że wszyscy są cali i że...
Niestety, nie dane było mu skończyć. W połowie zdania profesora rozległ się ogłuszający huk i ziemia pod stopami wszystkich zadrżała złowrogo. Maxymillian spojrzał zdziwiony na Izabellę, szukając odpowiedzi na nie zadane jeszcze pytanie. Niestety, Iza wyglądała na równie zdziwioną co on. No i nie było im dane cieszyć się długo ze spokoju. Zaraz po kolejnym wstrząsie, ziemia pod stopami zebranych na polanie ludzi osunęła się, tworząc pod każdym z osobna wyrwę.Jak na rozkaz, wszyscy zaczęli osuwać się w dół krętymi tunelami i wrzeszczeć wniebogłosy. Oczywiście z tym wrzaskiem nie było do końca tak, że krzyczeli wszyscy, najgłośniej darła się Izabella wraz z profesorem. Lorien wykrzyczała potok przekleństw, a pozostali raczej spokojnie znieśli jazdę w dół w ciemnościach, z niepewnością kiedy, i czy w ogóle, wylądują. Po krótkiej chwili w pomieszczeniu, do którego się osunęli poniosło się echo odbijanych o kamienną posadzkę ciał. Max przykucnął przy lądowaniu, aby się nie przewrócić i odruchowo podparł się o podłoże. Zabawa z dyniami była dziwna, ale t,o co teraz się działo, było już co najmniej lekko denerwujące. Nie widział nic, poza świecącymi oczami dyrektorki. Słyszał dookoła przyspieszone oddechy towarzyszy i ciche przekleństwa, jak mógł się domyślić Izabelli, która właśnie dość widowiskowo marudziła, że ktoś w ogóle miał na tyle odwagi i bezczelności, żeby potraktować tak brutalnie jej szanowne pośladki.
Chłopak zakręcił sprawnie dłonią i wypowiedział zaklęcie rozświetlenia, by lepiej zorientować się w sytuacji. Podobnie jak on postąpił też Nathaniel. Ciemności zostały rozjaśnione na tyle, by mogli zobaczyć iż całą grupą znaleźli się w komnacie bez sufitu, czy raczej bez sufitu budynku, bo nad nimi zwisał ziemisty strop, gdzieniegdzie przeplatany korzeniami. Komnata nie była duża. Na ścianach wisiały stare i dziwne obrazy przedstawiające dziwnych ludzi, a obok jedynych drzwi jakie się tu znajdowały stał stojak z pochodniami. Zupełnie, jakby ktoś go przyszykował specjalnie dla nich.
Po chwili drzwi stały się również jedyną drogą ucieczki z tego, coraz bardziej sypiącego się pomieszczenia!
- Bosko... Boli mnie tyłek, a teraz jeszcze będę miała piaskownicę we włosach. O nieee... - Iza marudziła dzisiaj jak stara baba.
Widząc jednak wyjście z niewygodnej sytuacji w postaci drzwi, złapała po drodze pochodnię, choć nie miała pojęcia po co jej ona i, ciągnąc Maxa za rękaw, wyszła z pomieszczenia. Po chwili pierwsze twarde bloki ziemi zaczęły spadać od ich niegdysiejszego wejścia. Podłoga i przybrudzone kafelki na niej zatrzęsły się złowrogo raz, drugi, trzeci... Lawina była coraz bliżej i jeżeli pozostali zaraz nie ruszą tyłków i nie wyjdą, to ich po prostu zgniecie. Wszyscy byli umorusani od stóp do głów, a w walącym się pomieszczeniu zaczynało brakować powietrza przez unoszący się kurz.
Maxymillian nie protestował gdy Izabella pociągnęła go do drzwi, a widząc jak dziewczyna zabiera ze sobą pochodnię, zrobił dokładnie to samo. W sumie, skoro znał odpowiednie zaklęcie to pochodnia wydała mu się zbędna ale... Może przyda się jako broń podręczna? Skoro ona bierze, to on nie będzie gorszy. Kiedy znalazł się po drugiej stronie przystanął i popatrzył na wnętrze komnaty, z której właśnie wyszedł. Zawali się czy nie zawali? Kolejnym, który rzucił się ku drzwiom, przekraczając szybko próg był Nathaniel. Następnie zjawili się również Lorien, profesor i na końcu kocia pani dyrektor.
Kiedy wszyscy znaleźli się już za drzwiami, pomieszczenie, które opuścili zostało zasypane, natomiast drzwi przesłoniła, zsuwająca się z góry, solidna krata. Znaleźli się w kolejnej pustej komnacie. Tylko ta była o wiele większa od poprzedniej. Ściany pomieszczenia były odrapane i pokryte gdzieniegdzie mchem i wilgocią. Na podłodze zaś kolorowe kafle tworzyły osobliwy wzór. Na czarnym tle odcinała się kremowa, wielka czaszka o czerwonych oczach. Cztery spośród mozaikowych, wielkich kafli wystawały ponad poziom. Były to oczy, nos i usta czaszki. Po przeciwnej stronie znajdowały się drzwi. Były one niestety, także zakratowane. Teraz musieli się zastanowić, co robić.
Nathaniel podszedł bez słowa do najbliższego z wystających kafelków i stanął na nim, rozglądając się uważnie dookoła. Coś zazgrzytało w okolicy drzwi, ale poza tym nie wydarzyło się nic.
- I? Co teraz? - Izabella zwróciła się z pytaniem w stronę profesora. - Ma pan jakiś plan?
- Chwilę, dajcie mi chwilę - odrzekł nauczyciel w zamyśleniu.
Oczy wszystkich wpatrzone były teraz właśnie w niego. Jedynie pani dyrektor krążyła niespokojnie pod ścianami. Profesor spojrzał na brata stojącego na ustach podłogowej czaszki i z lekkim uśmiechem, wszedł na jeden z kremowych kafli. I to był błąd. Kiedy tylko na nim stanął podłoga pod nim się rozstąpiła i profesor dosłownie zapadł się pod ziemię. Izabella w pierwszym odruchu chciała podbiec i sprawdzić czy nauczyciel żyje, ale ledwie oderwała stopę od posadzki rozpadlina nad profesorem zatrzasnęła się z hukiem, a Max złapał ją za rękaw i odciągnął od mozaiki.
May powróciła do swojej ludzkiej postaci i ze zmrużonymi oczyma, podeszła do drugich, zakratowanych drzwi. Knykciem palca postukała w kraty, jakby chciała sprawdzić, czy coś się stanie. Niestety, w stukaniu pani dyrektor nie było nic na tyle niezwykłego, by spowodowało ono otworzenia się krat.
- Może powinniśmy stanąć na tych kaflach? - zaproponowała Lorien.
Dyrektorka popatrzyła na dziewczynę z dezaprobatą i potrząsnęła energicznie głową.
- Nie waż się nawet zbliżać...
Nie skończyła zdania, gdyż uczniowie nie czekali na zgodę dyrekcji, tylko od razu podchwycili pomysł Japonki. Uważając, aby nie pozostawać zbyt długo na kremowych kaflach, zajęli kolejno wszystkie cztery miejsca, wabiące ich czerwienią. Przez chwilę nie działo się nic. Jednak potem, od ścian komnaty odbił się ogłuszający zgrzyt i krata przy drzwiach zaczęła się wolno unosić. Niestety, kiedy uniosła się ona na wysokość około pięciu centymetrów, na czerwone kafle zjechały z góry stalowe klatki, zamykając uczniów w pułapkach.
Tylko dyrektorka była wolna i mogła iść dalej. Jako, że tutaj nie było niczego, co by mogło otworzyć klatki, musiała znaleźć rozwiązanie w innym pomieszczeniu.
- Hmm... no to pani dyrektor, miłej zabawy - mruknął Nathaniel, opierając się wygodnie o kratę.
Dyrektorka westchnęła i, zamieniając się ponownie w tygrysa, zniknęła za drzwiami. Lorien prychnęła, po raz bóg wie który tego wieczora, i z wyraźnie naburmuszoną miną uchwyciła kraty w dłonie i potrząsnęła nimi odrobinę. "Potrząsnęła" to jednak niezbyt trafne określenie dla jej czynu. Kraty nawet nie drgnęły, a dziewczyna kopnęła w nie ze zrezygnowaniem.
- Pięknie! - odezwała się Izabella. - Teraz sobie tu postoimy do kolejnych świąt - nie ma to, jak racjonalna ocena sytuacji, prawda?
- Nie dramatyzuj - Nathaniel popatrzył na Izę rozbawiony. - Święta to i tak tylko szczerzenie się do wszystkich nawzajem i udawanie, że się ich lubi. Wiele nie stracimy, prawda?
Maxymilian roześmiał się cicho i usiadł sobie na kafelku po turecku, opierając się plecami o kraty. Co prawda nie była to najwygodniejsza pozycja, bo miejsca było dość mało, ale jakoś przeżyje.
- Ona tak musi - zwrócił się do Nate'a. - To tylko dziewczyna. Nie przeżyje jak sobie nie będzie mogła pojęczeć. Prawda, Izuś?
*
Pomieszczenie, do którego przeszła May nie było miłe, wręcz śmierdziało. Oczywiście nie trollem. To był zupełnie inny zapach. Ociekające wodą podłoże nieco się chyliło i przechodziło w wąski kamienny korytarzyk ze schodami w dół. Dyrektorkę otuliła ciemność i teraz przydałaby się jej pochodnia, którą by mogła zapalić i umieścić na ścianie. Niestety, ona takowej nie zabrała ze sobą a te, które wzięli uczniowie, spoczywały obecnie w klatkach, razem z nimi. Ale od czego są czary? Dyrektorka, zmuszona przez sytuację, powróciła do ludzkiej postaci i wykonując odpowiedni gest dłonią wypowiedziała zaklęcia rozświetlenia.
Stęchły korytarz rozświetlił się odrobinę. Schodki prowadziły w dół, a za ich zakrętem nie było już ściany, która by je odgradzała, więc nawet bez schodzenia, można było dostrzec kilka pomieszczeń ala klatek. W jednej z nich stało, zakute w kajdany, coś co wyglądało niczym mutant z marnego horroru. Obok tego stwora znajdowała się przekładnia. Cel dyrekcji był wiadomy. Niestety, kiedy w pomieszczeniu rozbłysło światło poniosło się po nim zawodzenia budzącego się stwora.
*
- Cóż... impreza na całego. Szkoda, że nie dorzucili jeszcze popcornu i nachosów - mruknął Nathaniel.
Spojrzał w stronę Maxa, po czym poszedł w jego ślady i też usiadł, opierając się o kraty i zakładając nogi na nie, po przeciwnej stronie swojego więzienia. Przetarł oczy i wsunął dłonie za głowę. Wyglądał na niesamowicie znudzonego.
Podobnie jak chłopcy, postąpiła i Lorien. Skrzyżowała jednak dłonie na wysokości biustu i jęknęła, marszcząc nos.
- Palić mi się chce.
Jedynie Izabella nie miała ochoty na siadanie na tej zimnej posadzce, jaką stanowił kafelek. Prychnęła tylko jak niezadowolona kotka i patrzyła w stronę drzwi, za którymi zniknęła dyrektorka. Najdziwniejsze było to, że pozostawała milcząca. Jednak nie na długo.
- Jak ktoś w ogóle miał czelność zamknąć nas tutaj? - warknęła po jakimś czasie. - I dlaczego? Za chwilę szlag mnie trafi od tego stania bez ruchu.
Dokładnie w chwili, kiedy Maxymillian miał zamiar poprosić Izę o to, by jednak darowała sobie marudzenie, do uszu uczniów doleciało zawodzenie potwora.
*
Dyrektorka zignorowała dźwięki jakie wydało z siebie stworzenie, schodząc ostrożnie po schodach w dół. Widziała gorsze rzeczy. Tak. Nawet była twórcą podobnych, w dniu rozpoczęcia roku szkolnego. Gdy dotarła na dół, rozejrzała się powoli dookoła. Była czujna i gotowa do ewentualnej walki.
Zakuta w kajdany istota poruszyła się niespokojnie. Światło, które do niego docierało, zaczynało go denerwować, a kajdany zamruczały, wyrywane ze ściany. Kobieta cofnęła się o krok i prawie niezauważalnym gestem zgasiła światło. Kiedy ponownie zapanowały ciemności, May przybrała formę drapieżnika, nie odrywając wzroku od potwora. Istota w klatce uspokoiła się trochę. Dyrektorka zwróciła uwagę na to, że im ciszej się zachowywała, tym spokojniejsze stawało się stworzenie. Tylko, że ona musiała dostać się do przekładni by uwolnić uczniów. A może jednak zostawić ich w tych klatkach? O ile mniej kłopotów będą sprawiali.
Tygrysica wyszczerzyła się w zwierzęcym uśmiechu i zaczęła cicho skradać się do krat. Potwór wydawał się być całkiem spokojny. Jego charczący oddech stał się powolny i miarowy. May zakradła się tak blisko iż postanowiła wsunąć pomiędzy pręty ogon, by owinąć go wokół uchwytu przekładni i pociągnąć. Modliła się w duchu by dosięgnęła i by okazało się, że dźwignia nie będzie na tyle zardzewiała iż nie zdoła jej ruszyć.
No i udało się. Ogon sprawnie owinął się wokół uchwytu, a kiedy May pociągnęła, nie stawiał on żadnego oporu. Jedyne co zburzyło spokój i zadowolenie dyrektorki to potworny zgrzyt jaki rozległ się podczas opuszczania przez nią przekładni. Potwór, który z bliska wyglądał jak zmutowany przez doświadczenia człowiek, poderwał się natychmiast z miejsca i ryknął wściekle. Rzucał się przez chwilę tak intensywnie, że łańcuchy, jakie go pętały, zajęczały kolejny raz i wysunęły się ze ściany.
*
Uczniowie nie mieli już nawet ochoty na rozmowy. Siedzieli lub stali oparci o kraty i prawie wszyscy mieli zamknięte oczy i nasłuchiwali jakiegokolwiek odgłosu oznaczającego, że wraca pani dyrektor. Kiedy rozległ się wściekły ryk oczy obecnych otworzyły się momentalnie. Maxymillian i Lorien poderwali się na równe nogi i wszyscy uchwycili się w zdenerwowaniu krat.
- Zaraz mnie poważnie coś trafi - syknęła Izabella. - Tam się dzieje coś złego a my tutaj...
I wtedy właśnie kraty zaczęły unosić się wolno w górę. Wszystkie. No, prawie wszystkie bo krata, która stanowiła więzienie dla Nathaniela nie ruszyła się ani o centymetr a na domiar złego, kafel, na którym siedział chłopak uchylił się na jedną stronę i Nath zapadł się pod ziemię zanim w ogóle zdołał zorientować się, co się dzieje.Tym oto sposobem zniknął z ich grupy kolejny facet. Zostały trzy panie i Max. Pięknie, nie ma co.
Jednocześnie z podnoszeniem się krat, w sali zaszła jeszcze jedna zmiana. Otóż, na ścianie, na której znajdowały się drzwi, ukazało się kolejne wyjście. Uczniowie stanęli przed wyborem. Uciekać, czy pospieszyć na ratunek pani dyrektor. Decyzja zapadła błyskawicznie i bez słowa. Ledwo klatki uniosły się na tyle, by można było przemknąć się pod nimi, a już cała trójka biegła w stronę drzwi prowadzących do pani dyrektor.
Tygrysica natomiast, instynktownie cofnęła się kilka kroków w tył. Było ciemno więc mogła mieć nadzieje, że pozostanie niezauważona. Bestia rozszalała się na tyle iż, po chwili, z klatki w której była zamknięta nie zostało prawie nic. Na szczęście dla May, istota uspokoiła się po rozwaleniu własnego więzienia i zaczęła nasłuchiwać. Machnęła kilka razy w powietrzu swoimi, uzbrojonymi w długie i ostre jak brzytwy pazury, łapami. Najwyraźniej jednak, potwór nie widział zbyt dobrze w ciemnościach. May miała czas na zastanowienie się jak go bezpiecznie wyminąć.
Nagle, od strony komnaty, w której zostali uczniowie, doleciały do uszu tygrysicy przyspieszone kroki, zbliżających się z odsieczą uczniów. "Niech to szlag!" - pomyślała dyrektorka - "Czy oni nie potrafią cierpliwie czekać, tylko muszą pakować się w kłopoty na własne życzenie?". Najwyraźniej tak właśnie było.
Odbijające się echem od ścian kroki uczniów, spowodowały, że May była bezpieczna. Bestia pomknęła w stronę uczniów. Ryczała dziko, a pazury orały kamienne bloki ścian, niemal na wylot.
Dyrektorka nie miała zamiaru stać i czekać aż stworzenie pożre lub pozabija jej uczniów. Jej oczy rozbłysły wściekłością, kocie mięśnie napięły się do granic, a łapy same poniosły ją w pogoń za stworzeniem. W kilku susach dopadła ona potwora i, wysuwając pazury, wskoczyła my na kark. Stwór zatrzymał się na sekundę, uchwycił jedną ze swoich wielkich łap tygrysicę za kark i z ogromną siłą cisną nią wprost w nadbiegających uczniów. May poleciała bezwładnie na Lorien przewracając ją i razem z uczennicą przetaczając się po posadzce pod nogi Izabelli.
Ta jednak jedynie przelotnie rzuciła okiem na dyrektorkę i koleżankę. Widząc bestię błyskawicznie opuściła rękę do lewego biodra, a następnie, nie zważając na nic, przecięła nią powietrze kierując łukiem ku przodowi i celując w to coś, co właśnie miało zamiar się na nich rzucić. Krzyknęła donośnie zaklęcie zamiany w kamień i zatrzymała się w wykroku w przód, by zwiększyć jeszcze siłę czaru. Udało się. Zaklęcie trafiło potwora w pierś i po chwili dało się słyszeć huk rozbijanego o ziemię kamienia.
- Wracamy! - odezwał się Max i przykucnął obok tygrysicy i Lorien. - Tam chyba otworzyło się wyjście. - Max przeczesał ostrożnie futro na karku tygrysicy by sprawdzić czy oddycha. - Pani dyrektor? - zapytał cicho. - Nic pani nie jest?
- Lorien wstawaj - Iza pochyliła się i chwyciła koleżankę za rękę. - Nie ma czasu na spanie. Raz, raz...Trzeba zobaczyć jeszcze co z dyrektorką.
May otworzyła oczy i potrząsnęła swoim kocim łbem. Po chwili powróciła do ludzkiej postaci. Zrobiła to chyba tylko po to, by wydrzeć się na uczniów podczas podnoszenia się na nogi.
- Nigdy, do jasnej cholery, nie ratujcie mi życia. NIGDY! - Echo jej słów poniosło się po korytarzach.
- Nie ma za co i w ogóle... - stęknęła Lorien. Podała pannie Flores rękę, co by podnieść się z podłogi.
Japonka miała poobijany tyłek i zdarte od upadku plecy. May dzięki niej wcale tak mocno się nie poobijała, jak by można było myśleć. Koci nos mógł jednak poczuć krew. Krew sączącą się z rany na udzie Lorien, którą przypadkowo zrobiły pazury pani dyrektor. Musieli też pamiętać, że wyjście jest otworzone, a nóż się coś znów zacznie dziać.
- Dobra, to wracamy do czaszki. Tam pokazały się jakieś kolejne drzwi. Max ma rację - rzucił Iza i ruszyła z powrotem, nie tracąc czasu na czekanie.
Maxymillian zmrużył oczy patrząc na dziewczyny i szanowną dyrekcję. Były dzielne, to trzeba im było przyznać. Obiecał sobie, że kiedyś podziękuje Izie za uratowanie im tyłków i ruszył do poprzedniego pomieszczenia tuż za nimi. Najwyraźniej tam gdzieś musiało być wyjście.
Jako, że May wyprzedziła uczennice i teraz szła na przedzie, pierwsza skręciła do drzwi, które zostały wcześniej otwarte. Sycząc jakieś przekleństwa pod nosem, rozejrzała się dookoła. Korytarz był jak zwykły korytarz. Z przyjemnymi dla oka barwami na ścianach. Prosty i wyglądający kusząco bezpiecznie.
Cała grupa ruszyła więc przed siebie, zachowując jednak ostrożność. Bezpieczeństwa i czujności nigdy za wiele. Szli w ciszy, obserwując bacznie otoczenie i wsłuchując się we wszelkie dźwięki, jakie mogli wyłapać a dzięki, którym może szybciej stąd wyjdą.
Korytarz okazał się bezpieczny, bardzo bezpieczny i do kolejnych drzwi doszli spokojnie z chwilą na oddech. Drzwi też nie były zamknięte, wręcz przeciwnie, otworzyły się przed nimi szeroko.
Kiedy tylko May przekroczyła ostrożnie próg, rozbłysło mocne, ale nie oślepiające światło. Za drzwiami znajdowało się ogromne pomieszczenie, z mnóstwem kamiennych kolumn, wysypane złotem i kosztownościami. Na samej górze stał wielki posąg jakiegoś dziwnego czarodzieja, który trzymał w dłoniach tabliczkę z napisem w obcym języku.
W pierwszej chwili, kiedy uczniowie wkroczyli do skarbca, szczęki im opadły z wrażenia.
- Czyżby to wszystko należało do szkoły? - zapytał Max, wskazując na kosztowności. - Bo jak tak, to chyba niezły teraz majątek ma placówka.
- Łohoho...Jesteśmy bogaci! - wykrzyknęła radośnie Izabella.
Zupełnie tak, jakby to miało należeć do nich, pochyliła się i podniosła jakąś bransoletę, po czym wsunęła ją sobie na rękę.
- Tak, tak - odezwała się po chwili May. - Myślę, że pozostawili to nasi przodkowie.
W zamyśleniu, podniosła do góry głowę i przeglądając się posągowi, podeszła do niego i odczytała na głos włoski napis z tablicy:
"Wszystkie światła prowadzą do wyjścia".

Słysząc głos dyrekcji, uczniowie również podeszli do posągu i z zadartymi w górę głowami zaczęli dokładniej oglądać pomieszczenie. Na czapce posągu umieszczone było okrągłe lustro w złoconej ramie. Podobne zostały umieszczone przez kogoś w rożnych kątach sali. W półkolistym sklepieniu dało się też zauważyć całkiem sporo małych okienek.
- Może to zagadka? - zastanowił się na głos Max. - Może powinniśmy pomyśleć co zrobić, by stąd wyjść.
- Myślę, że chodzi o to, by posłużyć się światłem - Lorien zaczęła na głos analizować treść wiadomości z tabliczki.
- Może trzeba... - Izabella nie zdołała jednak dokończyć myśli.
W sali rozległ się huk i wielka kolumna osunęła się wprost w małe okno, z którego sączyło się słoneczne światło. Nie wiadomo jak i nie wiadomo skąd. Odbiło się ono od posągu, czy raczej lustra na nim, a posąg uraczony wiązką, zaczął się unosić w górę. Po chwili podmuch świeżego powietrza rozlał się po pomieszczeniu.
Nagły łoskot wyrwał wszystkich z zamyślenia. Widząc jak posąg unosi się na powierzchnię rzucili się w jego kierunku, by jak najszybciej znaleźć się na podeście obok May. Posąg wraz ze wszystkimi uniósł się w górę i już po chwili znaleźli się na powietrzu. Dokładnie na polanie zakamuflowanej na skraju błoni. Byli wolni.
- Uff.... - Odetchnął głęboko Max i otrzepał się z ziemi jaka się na niego obsypała. Popatrzył na wszystkich pozostałych i uśmiechnął się krzywo. - To ja chyba mam dość na dzisiaj. Bardzo dziękuję.
Dopiero teraz zauważył, jak zresztą i pozostali, że pani dyrektor dzierży w dłoniach tabliczkę z inskrypcją z posągu. Kiedy wszyscy zeskoczyli z podestu, posąg osunął się pod ziemię i sklepienie nad nim zamknęło się, nie pozostawiając praktycznie żadnego śladu.
- Dopadnę cię Salvatore! - mruknęła May i spojrzała kolejno na uczniów. - Zmykajcie do kwater. Później to wyjaśnimy. - Z tabliczką w dłoniach, pokuśtykała do zamku.