czwartek, 21 lutego 2013

Zapach Ciemności - Rozdział 15

Dopiero po trzech dniach, w nocy, sporo po godzinie trzeciej, zapukano do ich drzwi. A gdzie tam. Załomotano! Czeladnik, niewiele myśląc, pobiegł, aby otworzyć.
Crispin nie sypiał niemal w ogóle, od kiedy wrócił. Nie uszło więc jego uwadze owo łomotanie. W niechlujnie zapiętej koszuli, rozczochranych włosach i z solidnymi sińcami pod oczami, stanął przed drzwiami tuż za plecami Cyzia. Chyba pierwszy raz dotarł tutaj z pokoju w tak szybkim tempie. Serce szalało mu w piersi, lecz głowa pełna była obaw i niemal doprowadzała go bólem do obłędu.
- Wyziębiony, na pewno głodny i odwodniony. Ma wiele zadrapań – Jakiś męski głos kończył relacjonować Cyziowi stan kogoś. Kogoś. Pewnie Lamberta.
- Jutro, tak? – Tym razem głos należał do Cyzia. – Znaczy z rana? Słyszał pan, panie Crispinie, z rana przywiozą pana Lamberta!
Chłopak był niemal w siódmym niebie. Podziękował posłańcowi i zamknął drzwi. Przepełniająca go radość sprawiła, że przylgnął do rzeźbiarza, mocząc mu koszulę łzami. Szczęściarz! Cyzio potrafił płakać z radości, więc miał szczęście. Crispin nie potrafił dopuścić do siebie wiadomości, że Lambert się odnalazł. Jego dusza szalała z radości, ręce drżały, ale umysł podpowiadał rożne dziwne i niezbyt pocieszające perspektywy. Zapewne nie uspokoi się póki nie będzie mógł znów przytulić perfumiarza i na własne dłonie przekonać się, że nic mu nie grozi. Objął Cyzia czule i przytulił do siebie mrucząc mu nad głową, że już jest dobrze i że teraz wszystko wróci do stanu normalności. Próbował chyba bardziej uspokoić siebie niż jego.
Chłopak po chwili odprowadził Crispina do pokoju i poszedł do kuchni, skąd dobiegały odgłosy przestawianych garnków i innych kuchennych czynności. Widocznie czeladnik Lamberta uznał, że gotowanie o tej porze będzie odpowiednim zajęciem, skoro i tak nie będzie mógł spać, poza tym musiał przecież przygotować coś na przybycie swojego pana!
Crispin pozostał w pokoju przez dostatecznie długi czas by upewnić się, że Cyziu ma zajęcie. Wyszedł następnie z domu i zamknął się od środka w swej pracowni w szopie ogrodowej. Od chwili przywiezienia jego nieskończonej rzeźby, każdą wolną chwilę spędzał tłukąc młoteczkiem w dłuto, orające bezlitośnie kamień. Kończył. Jednak nie miał pewności czy to, co stworzył, kiedykolwiek ujrzy światło dzienne. Było przeznaczone tylko dla Lamberta i tylko jemu wolno będzie podjąć decyzję czy zostanie ono wyniesione z tej szopy czy pozostanie w niej na wieki. Wyszedł dopiero, kiedy usłyszał ruch na podwórzu a dzieło otrzymało ostatnie szlify.
Słychać było trzy męskie głosy, ale żaden z nich nie należał do Lamberta. Głosy, a raczej mężczyźni, weszli do domu, gdzie zostali skierowaniu do pokoju, w którym miał leżeć perfumiarz, czyli w zasadzie do sypialni Crispina. Perfumiarz został "odstawiony na miejsce", a "dostawcy" odeszli, zostawiając ich samym sobie. Cyziu, kiedy tylko zobaczył swego pana, niemal się załamał.
Crispin wszedł do domu i po chwili klęczał już przy łóżku Lamberta.
- Jak to wygląda? – zapytał łamiącym się głosem chłopca, który znajdował się obok. Nie widział a bał się, że dotykiem zrani perfumiarza i zada niepotrzebny ból. Czuł niepokojący zapach i ani odrobiny dawnej mięty z cytryną. Nie podobało mu się to. Tak samo jak zdenerwowanie Cyzia, które doskonale wyczuwał.
- Śpi.
Odpowiedź służącego była nader rozwinięta, ale stwierdził on, iż nie powie przecież, że tragicznie. Lambert był brudny, poraniony, chudy i wyglądał, jakby zaraz miał umrzeć, ale wciąż oddychał, choć niespokojnie. Cyziu zaczął przemywać twarz perfumiarza delikatnie, żeby ten się nie obudził. A jak tylko rudy wstanie, zostanie napojony, nakarmiony i umyty, bo to, czym pachniał, to z pewnością nie była mięta i cytryna. Mokra ziemia, liście, dym ogniskowy, nieumyte ciało.
- Śpi, ale... Cyziu, jak on wygląda? Jest bardzo poraniony? Nie kłam tylko, bo nie chcę dowiadywać się kłamstw – niewidomy wyciągnął dłonie i po omacku odszukał rękę perfumiarza, by ostrożnie zbadać dotykiem choć skrawek jego ciała. To, co poczuł było straszne. Ta dłoń nie była dawną dłonią Lamberta.
- To zadrapania. Jakby... po krzakach – Cyziu nie wiedział, jak to określić. Nie był do końca pewien, które rany Lambert zrobił sobie sam, a które poczynione zostały w wyniku wędrówki przez kłujące krzewy, wbijające się w ciało igły z drzew, ugryzienia owadów czy pomniejszych gryzoni.
Rzeźbiarz podniósł się z klęczek i usiadł na krześle przy łóżku, jak niegdyś siadywał Lambert. Czekał cierpliwie aż Cyzio zrobi to, co zamierzał i odejdzie. Czekał by móc w samotności uronić pierwsze łzy ulgi. Przytulic policzek do dłoni perfumiarza i czekać. Czekać aż ten otworzy oczy i przemówi do niego jak dawniej.
- Jak się obudzi, proszę wołać. Muszę go porządnie nakarmić – Cyziu zabrał miskę i zniknął z pokoju, zaś Lambert nadal spał. Pomimo przebywania w objęciach Morfeusza, rudowłosy oddychał niespokojnie, jakby się bał, że coś go zaraz złapie i zje albo co gorsza złapie i nie zje, tylko każe patrzeć jak jedzą innych.
Zaraz po wyjściu Cyzia, Crispin usiadł na łóżko. Odszukał dłońmi Lamberta i błądził delikatnym dotykiem po jego ciele. Czuł i słyszał jak bardzo niespokojny jest sen ukochanego. Tak bardzo chciał go uspokoić zapewnić, że już nic mu nie grozi, zamknąć w objęciach, przeprosić... Tak bardzo chciał by perfumiarz wrócił już na dobre. Położył głowę na klatce piersiowej mężczyzny i przytulił się do niego, wsłuchując w rozszalałe serce w piersi rudowłosego. Szeptał do niego uspokajająco i gładził go po ramionach. Długo to trwało. Na tyle długo, że zaczynał go morzyć sen, którego od trzech dni nie zaznał prawie w ogóle.
Lambert spał, spał i spał. W końcu jednak musiał się obudzić. Spojrzał na Crispina, rozejrzał się po pokoju i kaszlnął cicho. Uznał, że coś mu się śni, ale że jest tak miło i przyjemnie, to nie ma ochoty się budzić. Z rozmarzonym uśmiechem wpatrywał się w twarz rzeźbiarza, który poruszył się niespokojnie, kiedy Lambert zakaszlał. Był wyczerpany oczekiwaniem na powrót perfumiarza, dlatego nie od razu zdołał wybudzić się z drzemki, w którą zapadł. Po chwili jednak dotarło do niego a raczej do jego podświadomości, że coś w zachowaniu chorego zmieniło się. Oddech się zmienił, ciało stało się mniej rozluźnione. Poderwał głowę z piersi Lamberta i wsłuchał się w jego oddech, sunąc dłonią ostrożnie w stronę twarzy.
- Lambert? – wyszeptał cichutko z nadzieją na usłyszenie odpowiedzi.
- Mmm? – Rudowłosy spojrzał na mężczyznę z rozmarzeniem w oczach, święcie przekonany, że to piękny sen, bo stracił już nadzieję na to, że jeszcze kiedykolwiek ujrzy Crispina. Wsunął drobną dłoń w jego włosy i przeczesał je czule.
- Obudziłeś się – Uśmiech rozpromienił zaspaną twarz Crispina a z oczu popłynęły łzy radości. Zapomniał na chwilę o stanie, w jakim znajdował się Lambert. Przytulił się do niego z całej siły, wtulając mokrą twarz w jego szyję i pozwolił by nerwy spłynęły z niego razem ze łzami, które nie chciały przestać lecieć. – Ukochany, jedyny, mój... – mruczał, całując szyję perfumiarza.
- Nie chcę się budzić – burknął rudowłosy butnie. - Nie z takiego ładnego snu. Tylko tak mnie cholernie wszystko boli. Nie wiedziałem, że w snach też może coś boleć – wymamrotał pod nosem, odchylając głowę w bok.
- Przepraszam, przepraszam, zapomniałem się... – Crispin zerwał się z Lamberta jak poparzony. Olśnienie o stanie, w jakim znajdował się perfumiarz nadeszło jak grom. – Nie śpisz już, Lambert. Nie śpisz. Znaleźli cię. Jesteś w domu, bezpieczny. Teraz wszystko będzie dobrze. Zajmiemy się tobą. Zawołam Cyzia…
Rozradowany rzeźbiarz nie mógł przestać mówić. Słowa wylatywały z jego ust jak pociski z karabinu maszynowego. Wstał i ruszył do drzwi, ale zaraz wrócił i uklęknął przy łóżku. Chciał zawołać Cyzia, ale też nie chciał rozstawać się z Lambertem, dlatego pospiesznie odnalazł dzwoneczek, który chłopak kiedyś mu podarował i zatrząsł nim energicznie.
- Och, jak się denerwujesz jesteś taki przesłodki... Nawet we śnie – Głos rudowłosego był senny, odległy. Rozejrzał się po pokoju i zerwał się zaraz do pozycji siedzącej. – Do jasnej...! – Zamrugał oczami, szczypiąc się po policzkach. – W głowie mi się kręci – Chwytał łapczywie powietrze, ale zaraz osunął się bez świadomości na poduszki. Zemdlał.
- Co... już... – Crispin o mało nie dostał w głowę od zdyszanego Cyzia, który gnał tutaj z drugiego końca domu jak na złamanie karku. Rozejrzał się dookoła. – Co, co się stało? – Chwycił Crispina za ramię, aby dodać mu otuchy i wskazać, gdzie dokładnie stoi.
- Obudził się. Obudził, powiedział, że nie chce się budzić, bo ma piękny sen. Był taki prawdziwy, taki wydawał się przytomny a potem zaczął majaczyć coś o tym, jaki jestem uroczy, kiedy się denerwuję i że to najpiękniejszy sen.... – Mężczyzna chwycił chłopaka za ramiona i prawie, że potrząsnął nim, jakby nie wierzył w to, że ten go nie rozumie, choć nawet nie dokończył myśli. – Zemdlał, chyba znowu zemdlał. Cyzio... – Głos mu się coraz bardziej łamał. Był na skraju rozpaczy. – Co ja mu najlepszego zrobiłem...
- Panie Crispinie... – Cyzio złapał rzeźbiarza za rękę i ścisnął ją lekko. – Niech się pan nie denerwuje. Usiądzie pan sobie na krześle, a ja pójdę po sole trzeźwiące i zrobię panu herbatę. Tylko niech się pan nie denerwuje, a już tym bardziej nie obwinia – Powoli poprowadził niewidomego w stronę krzesła stojącego przy łóżku. – Pan Lambert jest osłabiony, więc to normalne, że zemdlał.
- Nie, nie i nie. To nie może być normalne. Czy ja się tak zrywałem i majaczyłem? – Pozwolił się poprowadzić do krzesła, na którym usiadł, ale zaciskał nerwowo dłonie na udach i nasłuchiwał, podskakując na każdy najmniejszy nawet szmer. – Może ma wysoką gorączkę? Może trzeba mu zrobić okłady? Hm?
- Pan nawet nie wie, co pan robił – Służący poklepał go pokrzepiająco po ramieniu i wyszedł. Wrócił po krótkiej chwili, niosąc melisę i sole trzeźwiące. Postawił kubek na szafce. – Niech pan uważa, herbata jest gorąca – ostrzegł Crispina i podetknął sole pod nos swojego pana.
Niemal od razu po zetknięciu się ostrego zapachu z receptorami zmysłu węchu, Lambert otworzył oczy i uśmiechnął się lekko.
- Och. Cześć – rzucił cicho.
- Lambert! – Rzeźbiarz o mało nie wylał na siebie gorącego płynu. Ręce zatrzęsły mu się tak solidnie i tak nerwowo, że mało z krzesła nie zleciał. Odstawił ostrożnie płyn na szafkę i przyklęknął przy łóżku. – Lambert, błagam, powiedz, że się obudziłeś na dobre.
- Co ty tu robisz? Przecież ty... Pojechałeś do domu – w głosie rudowłosego pobrzmiewała niepewność i ledwie skrywany żal. Cyziu dyskretnie wycofał się do kuchni, żeby zrobić swojemu panu coś do jedzenia.
- Wróciłem – jęknął Crispin, odstawiając kubek na szafkę. – Wróciłem tak szybko, jak mogłem. Pisałem do ciebie. Cyzio mówił, że nic nie doszło. Nie wiem dlaczego. Myślałem, że jesteś zły i dlatego nie odpisujesz. Tak bardzo się bałem. Tak bardzo... – I znowu zaczął paplać jak najęty, przytulając się po torsu ukochanego. Znów zapomniał, że ten jest przecież poraniony. – Gdzie byłeś? Dlaczego nie dawałeś znać, że żyjesz? Przepraszam, Lambert, przepraszam.... – Głos zaczął mu drżeć. Jeszcze chwila. Jeszcze kilka słów i z niewidzących świata oczu polecą łzy.
- Bo... Crispin, nic nie przyszło i... Pomyślałem... – westchnął ciężko perfumiarz. – Że nie chcesz do nas wracać. Do mnie. – Spuścił wzrok, chociaż wiedział doskonale, że Crispin go nie widzi i widzieć nie może. Przytknął ręce do oczu, aby zatrzymać w nich łzy, które nie popłynęły. Lambert pociągnął nosem. – Byłem sam w lesie. Było ciemno. I... Chodziłem ciągle, chodziłem... I nie wiem, co dalej.
- Lambert... – jęknął niewidomy. Wypuścił perfumiarza z objęć i osunął się na pięty, kładąc głowę na krawędzi łóżka. – Czy ja naprawdę jestem aż tak beznadziejny, że jedyne, co ci przyszło do głowy to to, że uciekłem? Że potrafiłbym odejść bez pożegnania? Że w ogóle potrafiłbym odejść... – Tak. To był cios. Jechał tutaj z nadzieją na wielkie szczęście a kiedy dotarł to najpierw musiał zmagać się z ogromnym strachem o życie ukochanego a teraz przekonał się jak łatwo w niego zwątpić.
- Nie, tylko... – Lambert odwrócił głowę w stronę ściany. Nie potrafił mówić o swoich uczuciach, nigdy nie potrafił, więc nigdy tego nie robił. Zacisnął zęby na dolnej wardze. Nie był do końca pewien czy chce powiedzieć to, co ma w głowie. Miał świadomość, że to też może zranić Crispina. – Tylko się bałem – dodał w końcu najcichszym z szeptów.
Siedząc nadal na piętach, rzeźbiarz uniósł głowę i skierował twarz w stronę perfumiarza.
- Czego się bałeś, Lambert? Czego? Obiecałem, że wrócę, prawda? A ja dotrzymuję obietnic. Kochanie... – Zabrakło mu słów a gardło ścisnęło mu się nieprzyjemnie. Wolałby po prostu uściskać Lamberta. Ucałować. I cieszyć się, że jest, że żyje, że nareszcie do niego wrócił. Albo kochać się z nim przez trzy dni i trzy noce i nie ruszać się z łóżka na krok.
- Mistrz też mi kiedyś coś obiecał, a wyszło jak wyszło – wyburczał rudowłosy w poduszkę, w którą wtulił w twarz. Nie potrafił popatrzeć na Crispina, nie umiał mówić tego wszystkiego do niego. Wolał nie widzieć tej całej mimiki twarzy, która oddawała po części uczucia rzeźbiarza.
- Ale ja nie jestem mistrzem do jasnej cholery! Przestań mnie do niego porównywać. Kiedy skłamałem? Kiedy?
Crispin nie widział, że Lambert schował się pod poduszkę, więc i nie wiedział, że całkiem niepotrzebnie chowa twarz w dłoniach. Zacisnął nerwowo zęby i po chwili, podpierając się o łóżko rękoma, wstał z podłogi. Nie wiedział, co ze sobą zrobić. Nie chciał krzyczeć a czuł, że za chwilę tak właśnie się stanie. Odwrócił się więc na pięcie i wyszedł. Zaraz za progiem ruszył niemal biegiem w stronę wyjścia.
- A pan... Panie Crispinie! - krzyknął za nim Cyziu, który właśnie niósł do pokoju kolację i ciepłą herbatę. Nie wiedział teraz czy zająć się chorym Lambertem, czy pobiec za wściekłym Crispinem. Zaklął cicho, stojąc na korytarzu.
Ale Crispin zdawał się go nie słyszeć. Trzasnęły za nim drzwi. Po chwili siedział wściekły na ławce w ogrodzie i ciskał przed siebie, zebrane na ścieżce kamyczki. Poszedłby rzeźbić, ale w obecnym stanie, jego prawie ukończone dzieło, mogłoby zmienić się w małe ognisko otoczone gruzem. Sam nie wiedział, na kogo jest wściekły bardziej. Na siebie za brak opanowania i nieumiejętność zamknięcia się, czy na Lamberta za jego głupie, jak dla Crispina, podejrzenia.
Po jakimś czasie usłyszał chrzęst kamieni na ścieżce.
- Cyziu – Wiedział, że to czeladnik. Był tego pewien, kiedy na jego ramionach znalazł się koc. – Jak on się czuje?
Oczywiście, że interesowało go to, co dzieje się z Lambertem. Był jednak głupim i upartym osłem, więc nie poszedł do niego jeszcze. Wolał siedzieć na zimnie, katować się za nerwy, jakie mu okazał i czekać aż skostnieje tak bardzo, iż będzie zmuszony rozpalić ognisko albo wrócić do domu. Dziękował opatrzności za Cyzia.
- W miarę dobrze. Jest tylko rozdrażniony i smutny – Chłopak pogłaskał go uspokajająco po włosach. – Niech pan wróci i chociaż z nim posiedzi, pomilczy. On tego chce, ale nie umie powiedzieć. Pan Lambert taki jest. On nigdy nie mówi – Czeladnik martwił się zarówno o jednego, jak i o drugiego. Na obu mu zależało.
- Wiem. Tylko, kiedy usłyszałem, że nie ma do mnie za grosz zaufania przez jakiegoś cholernego mistrza... – warknął jak wściekły wilk. Otulił się bardziej kocem i przywołał na twarz uśmiech. – Przepraszam, nie twoja wina – Podniósł się z ławki i poczekał aż chłopak ruszy w stronę domu. Wróci. Oczywiście, że wróci. Zrobiłby to już dawno tylko zbyt uparte stworzenie z niego! – Chodź. Wracamy. Przecież i tak go kocham i wybaczę wszystko tylko... – Nie skończył, bo nie widział sensu w kończeniu. Cyzio był tak inteligentny, że i tak wiedział, o co chodzi.
- Musi go pan zaakceptować takim, jakim jest – Czeladnik wziął go pod rękę i zaczął prowadzić w stronę domu. – Ułoży się, wszystko się ułoży.
Najwyraźniej Cyziu próbował przekonać nie tyle Crispina, co siebie samego. Musiał w to uwierzyć. Musiał, bo inaczej nie będzie widział sensu w dalszej pracy tutaj. Ten dom był dla niego wszystkim. Musiał dołożyć starań, żeby pozostał całością.
- Ale ja go akceptuje. To tylko nerwy. Wolałbyś, żebym bez słowa wyszedł i rozwalił coś, zamiast powiedzieć szczerze co czuję? Nie wydaje mi się – Przygarnął chłopaka do siebie, ściskając po przyjacielsku. – Jesteś naszym aniołem, Cyziu. Jeśli kiedykolwiek zechcesz stąd odejść, przykuję cię łańcuchami – roześmiał się, łapiąc zsuwający się z niego koc. Wymarznięcie dobrze mu zrobiło. – Dostanę kolację? – zapytał, kiedy znaleźli się już w domu. Nie był specjalnie głodny, ale chciał wejść do Lamberta samotnie.
- Jasne, że pan dostanie! Kierunek kuchnia.
Cyziu skręcił w bok, żeby szybciej się znaleźć w swoim drugim z najbardziej ulubionych miejsc w tym domu. Zaczął nakładać Crispinowi jedzenie. Przecież nie mógł długo czekać, prawda?
- Znajdzie się tu dla mnie nocleg? – zapytał Crispin zaraz po wejściu do pokoju. – Jestem idiotą, ale zmarzłem jak diabli i nie chciałbym zamieniać tego domu w szpital, bo mnie Cyzio zamorduje i zrobi ze mnie żylaste kotlety. Więc... – Podszedł do łóżka. Zatrzymał się dopiero, gdy dotknął kolanami jego brzegu. Na sobie miał nadal koc, którym zakrywał się dość szczelnie.
- Jakiś się znajdzie – burknął rudowłosy w poduszkę, odwrócony w stronę ściany, więc mogło to zabrzmieć trochę niewyraźnie.
Perfumiarz przesunął się bardziej w bok, żeby zrobić niewidomemu miejsce na łóżku. Nie pozwoli mu przecież spać na podłodze.
Na szczęście słuch Crispin miał wyśmienity. Chociaż nie pasowało mu, że głos jest nieco stłumiony. Pomyślał, że może Lambert nakrył się kołdrą, czy kocem. Usiadł na krześle i zajął się dłubaniem w talerzu, który właśnie stanął na stoliku a drzwi za Cyziem zamknęły się zaraz potem.
- To jak? – zapytał udając, że nie usłyszał dość wyraźnie pozwolenia na nocowanie. – Mogę zostać? Czy mam sobie pościelić w szopie? – Na samą myśl o spaniu w tej wyziębionej, drewnianej izbie, zatrzęsło nim potwornie.
- Możesz – Ani to odpowiedź na pytanie pierwsze, ani drugie. Lambert westchnął ciężko, zerkając na Crispina przelotnie. – Smacznego – rzucił już nieco głośniej niż poprzednio, ale wciąż z małym zaangażowaniem.
- Dziękuję. Jakoś mi jednak nie wchodzi dzisiaj jedzenie – niewidomy odsunął od siebie talerz, na którym nadal pozostawało ponad połowę porcji. Przesiadł się na łóżko, siadając na jego skraju i odszukał dłoń Lamberta. – Dalej jesteś zły? – zapytał szeptem, zaplatając razem ich palce. – Przebaczysz mi ten wybuch, jeśli powiem, że to dlatego, że kocham cię jak wariat?
- Nie jestem zły. Jestem tylko zmęczony – Był zły, oj był. Tylko nie widział sensu w mówieniu tego Crispinowi, który tylko zdenerwowałby się bardziej. Ucałował grzbiet jego dłoni i przytulił ją do policzka. – Połóż się już. Musisz spać. Nie możesz ciągle nade mną siedzieć i czuwać - "Bo wtedy w ogóle nie zasnę" - dodał w myślach.
Crispin doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że słowa nie były do końca szczere. Ale postanowił, że poczeka. Poczeka aż Lambert sam będzie chciał mu powiedzieć, co ma mu za złe lub czego u niego nie chce widzieć. Zrzucił z siebie ubranie, pozostając w koszuli i kalesonach i wsunął się pod kołdrę obok perfumiarza.
- Bardzo jesteś poraniony? Nie wiem czy mogę się przytulić.
- Możesz się przytulić. Tylko przytulić.
Na nic innego Lambert nie miał ani ochoty, ani siły, więc wolał uprzedzić rzeźbiarza, żeby się za bardzo nie nastawiał na coś więcej, bo on nie miał zamiaru się do niczego zmuszać. Perfumiarz ubrany był w bawełnianą piżamę, którą osobiście założył mu Cyziu i to pod groźbą zamknięcia pracowni na siedemset spustów i nie wpuszczenia do środka rudowłosego, kiedy już będzie zdrowy.
- No wiesz? Za kogo ty mnie masz? Przecież wiem, że tylko przytulić – Nawet do głowy Crispinowi nie przyszło by posunąć się dalej niż przytulenie. Wtulił się delikatnie w ramię ukochanego i zamruczał zadowolony. – Mam coś dla ciebie. Ale nie teraz. Jutro. Albo pojutrze. Zobaczymy – mamrotał coraz bardziej sennie. Przy rudzielcu było mu miło, ciepło i tak bardzo przyjemnie. – Nareszcie w domu... – mruknął tak cicho, że sam ledwie to usłyszał.
Lambert nie skomentował ani pierwszego, ani drugiego, ani nawet trzeciego. Pozwolił się przytulić z przyjemnością, choć doskonale ją maskował. Od dłuższego czasu nie czuł się tak bezpiecznie, mimo że wciąż był zły na Crispina. Westchnął cichutko.

poniedziałek, 11 lutego 2013

Zapach Ciemności - Rozdział 14

Crispin miał wrócić do Lamberta po tygodniu. Niestety, sprawy poukładały się na tyle nie po jego myśli, iż musiał pozostać tam kolejny tydzień a potem następny. W międzyczasie wysłał do perfumiarza służącego z listem. Przepraszał za zwłokę w powrocie, opisywał krótko, co go zatrzymało i zapewniał, że tęskni i czeka na dzień, gdy znów stanie w progu jego domu. Nie mógł zawrzeć w nim zbyt osobistych wyznań gdyż pisała go Katarzyna pod jego dyktando. Minęły trzy długie, nudne i bardzo zabiegane dla niego, tygodnie. Pozałatwiał jednak wszystkie sprawy i dopełnił wszelkich formalności, przenosząc swój zakład do domu Lamberta. Pożegnał się z matką i stanął w progu domu ukochanego.
Niestety, kiedy Crispin wrócił do Lamentu, do domu Lamberta, przywitany został tylko przez zapłakanego, rozedrganego Cyzia, który starał się trzymać na tyle, by opowiedzieć rzeźbiarzowi, co się działo podczas jego nieobecności i dlaczego się tak działo. List, który Crispin wysłał do Lamberta, by powiadomić go o dłuższej nieobecności, został zgubiony przez posłańca, który miał go dostarczyć. Zrezygnowany perfumiarz wyszedł więc na spacer podczas jednego z deszczowych wieczorów, mimo że Cyiu mu to odradzał i nie wrócił do tej pory. Przeszło tydzień nie było więc już rudowłosego, a czeladnik niemal odchodził od zmysłów. Opłacił nawet ekipę poszukiwawczą, jednak nie miał jeszcze żadnych informacji. Blondyn siedział teraz skulony na krześle w kuchni, gdzie zabrał Crispina, aby zrobić mu ciepłej herbaty i dać coś do jedzenia.
Rzeźbiarz był w szoku. Był wściekły. I był też zrozpaczony. Zamiast radości po powrocie, zastał rozpacz i niewiadomą. Nie miał zamiaru zwlekać. Kazał jedynie zanieść swoje bagaże do pokoju i poprosił Cyzia by ten ubrał się odpowiednio, zawołał kogokolwiek do pilnowania domu i ruszył wraz z nim na poszukiwania do lasu.
- I nie mów mi, że jestem ślepy i powinienem siedzieć i cierpliwie czekać! Nie mam takiego zamiaru. Jeśli się nie ruszysz pójdę sam i nic mnie przed tym nie powstrzyma – warknął chory, wstając gwałtownie z krzesła.
- Nie. Nie ma mowy! – Chłopak posadził go na powrót na krześle. – Bo przywiążę. Nie możemy wyjść. Musimy siedzieć i czekać na jakieś wiadomości. Żadnego chodzenia po lesie. A co, jak wróci? Nie możemy – Służący był na skraju załamania nerwowego. Cały się trząsł, a głos mu drżał, jakby miał alkoholowe delirium. – Poza tym interes. Nie chciałby, żebym zostawił go bez opieki. Musimy zostać.
Crispin nie miał takiego zamiaru. Nie podobało mu się siedzenie i czekanie. Jednak czując, co dzieje się z chłopakiem skapitulował.
- Dobrze. Poczekamy jeszcze dzisiaj. Ale jeśli do rana nie będzie żadnych nowych wiadomości ruszam do lasu. Jeśli nie chcesz iść ze mną, zostaniesz – zrzucił z siebie kaftan, wieszając go na oparciu krzesła. – Podaj mi proszę coś ciepłego do picia, skoro mam czuwać przez noc. Najlepiej mocnej kawy.
Cyziu nie skomentował tej zapowiedzi całonocnego czuwania, tylko posłusznie zrobił mocną kawę. Dla siebie również. Nie pozwoli sobie zasnąć, dopóki nie zobaczy Crispina w łóżku. Jeszcze ten wymknie mu się ukradkiem z domu, a jak wróci Lambert, będą mieli oboje przekichane i to ostro. Postawił przed mężczyzną kubek parującego, pachnącego naparu i westchnął cicho, siadając z powrotem na krzesło.
- Tęsknił. Bardzo tęsknił. I pewnie nadal tęskni – mruknął cicho, jakby do samego siebie.
- Ale przecież wysłałem list. Dlaczego nie dałeś mi jakoś znać, że dzieje się coś złego? Dlaczego nie przysłałeś kogoś z zapytaniem, czemu milczę? Och, Cyziu… - jęknął Cispin, załamany takim obrotem sprawy i opierając łokcie na stole, ukrył twarz w dłoniach. – Przepraszam. To nie twoja wina. Powinienem się domyślić, że skoro nie ma odpowiedzi, dzieje się coś złego. Gdzie on może być, Cyziu? – Podniósł twarz, jakby chciał wbić spojrzenie w chłopaka.
- Zabronił pisać. Powiedział, że pewnie ma pan nas dość i nie chce nas więcej widzieć.
Chłopak objął się ramionami, jakby próbował w ten sposób uchronić własny umysł przed myślami, które zaczęły się w nim pojawiać. Nie miał zielonego pojęcia, co dzieje się z jego panem, ani gdzie ten może być, bo świat przecież jest duży, bardzo duży.
- Czy ja sprawiałem wrażenie, jakbym miał was dość?! – Crispin niemal krzyczał.
Poderwał się z krzesła, zawadzając przy tym boleśnie udem o kant stołu. Nie zwrócił jednak na to najmniejszej uwagi. Zaczął krążyć nerwowo po kuchni i mamrotać coś wściekle pod nosem. Nagle zatrzymał się po środku i odwrócił w stronę Cyzia. – Idę do warsztatu – rzucił krótko i wyszedł pośpiesznie.
- Nie! – Cyzio zerwał się z miejsca i ruszył za chorym, aby chwycić go za ramię i starać się zatrzymać. - Nie! Nie można tam wchodzić. Nawet ja tam nie wchodzę. Robię perfumy na zapleczu sklepu. Nie można. Pan Lambert byłby zły – Pociągnął nosem. Jak mógł pozwolić, żeby Crispin wszedł do zdemolowanej pracowni, której chłopak nawet nie miał siły doprowadzić do stanu używalności?
- Do swojej, Cyziu – powiedział mężczyzna dość spokojnie, zsuwając dłonie chłopaka ze swoich ramion. – I obiecuje, że zaraz wrócę.
Crispin miał nadzieję uspokoić nieco rozdygotanego służącego. Prowadził wojnę z własnymi uczuciami a teraz jeszcze dotarło do niego w jak strasznym stanie jest chłopak. Reakcja na słowo 'pracownia' była nader wymowna. Obiecał sobie, że i tak zajdzie do miejsca pracy perfumiarza. Jednak nie teraz. Nie, kiedy Cyzio nie śpi, bo jeszcze gotowy dostać zawału.
- A kawa? – Chłopak spojrzał na stół. Postanowił, że i tak będzie wyglądał przez okno, czy aby się Crispin nie wymyka do lasu, aby szukać Lamberta, wiedząc iż do perfumiarni i tak się rzeźbiarz nie dostanie, bo jest zamknięta na tysiąc pięćset czterdzieści trzy spusty i tylko taran by pomógł. – Niech pan nie idzie nigdzie.
- Zaraz wrócę. Obiecuję.
Niewidomy uścisnął Cyzia na odchodne i poszedł do siebie. Przypuszczał, że jest pod stałą obserwacją, więc nawet mu do głowy nie przyszło zboczyć ze ścieżki. Otworzył pracownię i zaciągnął się jej zapachem z utęsknieniem. Potrzebował tego poczucia powrotu. Musiał jakoś ukoić skołatane nerwy. Wyciągnął zza szafki nieskończone dzieło dla Lamberta i przejechał po min pieszczotliwie palcami. Każde załamanie przypominało mu tego, który zaginął a za którym tak niemiłosiernie tęsknił. Jutro powinna dotrzeć druga część dzieła. Kamienna i zimna i, oczywiście, niedokończona. Po kilkunastu minutach zatrzasnął ponownie drzwi i wrócił do kuchni.
Cyziu siedział i wpatrywał się w drzwi, jakby oczekiwał, że zaraz wejdzie przez nie Lambert i poprosi o ciepłą kolację, bo bardzo zmarzł po długim spacerze. Na widok Crispina chłopak odetchnął z ulgą. Chociaż on mu nie zginął, nie poszedł w las, by szukać szczęścia w leśnym podszyciu.
- Zje pan coś? Może trochę pomidorowej? Ciepła jest.
- Poproszę – rzeźbiarz usiadł przy stole i jednym duszkiem wypił całą zawartość kubka, który tam zostawił. Jeśli zmorzy go sen to na pewno nie dzisiaj. – I jeszcze kawy. Pomyśl Cyziu, twój pan nie powiedział nic, co naprowadziłoby cię na miejsce jego pobytu? Może ma jakiegoś znajomego? Może bywał wcześniej w jakimś miejscu, które umiłował? Błagam, przypomnij sobie jego słowa. Musiało się w nich kryć coś, co nas naprowadzi na jego trop – Czuł jak rozpacz znowu zalewa jego serce i dusze.
- Mówił tylko, że idzie na spacer. I że niedługo wróci – wymamrotał chłopak pod nosem, nalewając zupy do miski, która zaraz spoczęła przed Crispinem razem z łyżką. – Powiedziałem grupie poszukiwawczej wszystko, co wiedziałem. To zdolni ludzie, tak mówią w mieście, więc pewnie go znajdą – Miał tylko cichą nadzieję, że jego obawy będą płonne i Lambert cały i zdrowy wróci do domu.
- Gdyby byli aż tak zdolni nie szukaliby go tydzień – Głód wziął górę, kiedy chory poczuł aromat zupy. Z apetytem pochłonął całą zawartość miski.] Idź spać. Ja posiedzę i popracuję w pokoju, bo inaczej nie zasnę. Rano, kiedy obaj wypoczniemy, udamy się do lasu. Tylko błagam, nie powtarzaj mi znów, że nie mogę. I tak pójdę, więc idź spokojnie spać i obudź mnie z samego rana.
Skończywszy zupę, Crispin wstał od stołu i wyszedł z kuchni. Zatrzasnął za sobą drzwi do pokoju, ale oczywiście nie zabrał się za rzeźbienie. Legł na łóżku i wbił niewidzący wzrok w sufit nasłuchując odgłosów domu.
Cyziu udał się na spoczynek, ale nie spał. Nie. Nasłuchiwał równie mocno, co Crispin, jednakże z innego powodu. Owszem, chciał usłyszeć powracającego do domu Lamberta, ale teraz był pełen obawy, że rzeźbiarz zrobi największe z możliwych głupstw i wyruszy samotnie na poszukiwania. Tak minęła im noc.
Następnego dnia poszli do lasu, na co Cyziu łaskawie się zgodził, ale nie znaleźli nic. Zupełnie nic, co mogłoby naprowadzić ich na trop perfumiarza.