środa, 11 września 2013

Grand - Rozdział 16.

Mistrz odwrócił lekko głowę, aby widzieć rozanieloną twarz chłopaka, ale nie przestał się uśmiechać. Poprawił go sobie na biodrach lekko, a Grand zauważył też, że mężczyzna lekko otrzepuje się co kawałek. Z cholernych drzew nadal kapało. Nie było już słońca, które mogłoby osuszyć liście i igliwie. W zasadzie Ferez sobie zdawał sprawę, że ktokolwiek by ich nie zobaczył, to miałby najróżniejsze myśli w głowie. Od takiej, że coś się młodemu stało, aż po te, które jednak nie byłyby takie dosadne. Wiele kobiet i wielu mężczyzn nie wyobrażało sobie, że może istnieć coś poza ich małymi, wpojonymi światami, a już z pewnością nie tak niezrozumiałe uczucia dwóch mężczyzn względem siebie. Nie spieszył się na polanę, choć miał ochotę wybiec spod drzew. Dopóki chłopak się nie odezwał, po prostu się nim cieszył, a w głowie układał sobie plan kolejnego dnia i to, jak ma pogodzić zjawienie się u ucznia pod postacią kota, z diabelskim pomysłem, za który zapewne Rektor Akademii będzie go przeklinać po wsze czasy. Miał bowiem najszczerszy zamiar obudzić go grubo przed świtem, bardzo, bardzo grubo przed.
- Jeżeli po powrocie do Akademii uznasz, że nie chcesz do mnie wracać to nie wracaj. Po prostu zostaw sprawy tak jak są i pozwól, by czas zrobił swoje. Nie obawiaj się o moje niezrozumienie. Jestem w stanie znieść więcej niż ci się wydaje – powiedział poważnie Grand, choć może wcześniej nikt nie podejrzewałby go o takie słowa. – Nie mówię tego, żebyś się wściekał, broń boże. Chcę tylko żebyś miał jasność, co do mojej świadomości. Nie oczekuję, że poświęcisz dla mnie swoje życie, lecz jeśli zechcesz mnie nadal uczyć, obiecuje, że oddam się w twoje ręce całkowicie.
Nie żalił się i nie rozwodził nad swoją beznadziejnością, jaką chwilami odczuwał. Chciał po prostu, aby mężczyzna miał świadomość jego obeznania z życiem i jego okrutnymi zakrętami. Chciał mu pokazać, że niewiedza czasami jest łatwiejsza do przełknięcia niż prawda wypowiedziana prosto w twarz. Jeżeli Ferez miał go teraz zostawić, to Grand nie chciał pożegnań i tłumaczeń. Wolał obudzić się następnego dnia i nie zobaczyć mistrza. Wolał zostać pozostawiony samemu sobie i poradzić sobie z tęsknotą na swój własny, pokrętny sposób.
- Wiesz, że twoje ostatnie słowa brzmią bardzo kusząco? – Może Grand nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo Ferez był teraz wyczulony na takie słowne niuanse.
Nie poczuł rozżalenia, czy niewypowiedzianej prośby. Jeszcze gdzieś w środku kotłowało się w nim podniecenie. Przygryzł lekko wargi z tego powodu, mając przez chwilę ochotę ponownie przygwoździć swojego ucznia do drzewa i dokończyć dzieła zespolenia ich ciał w jedność. Przeniósł ciężar niesionego ciała na jedno ramię, a drugą rękę podniósł i dłonią objął policzek młodego, umykając palcami po chwili na jego kark, który ni to ścisnął ni to chwycił dość mocno, aby zaraz puścić i powtórzyć czynność tego masażu, jednocześnie nie pozwalając odwrócić chłopakowi głowy w inną stronę.
- Cieszę się, że zdajesz sobie z tego sprawę, a powinieneś. Powinieneś, bo nie jestem człowiekiem, który zostaje gdzieś dłużej niż to konieczne. Powiedziałem jednak, że cię nie zostawię, nawet jak będę odchodzić, więc trzymaj się tego. Powiedziałem, że zrobię z ciebie kogoś, kto pokona każdą bestię w swoim życiu i tak też się stanie. Nie myśl więc, że jutro będziesz płakać w samotności. Nie dam ci takiej szansy. Zjawię się o tej samej godzinie, z samego rana i znów... Tu przyjdziemy – mówił powoli i bardzo dobitnie, a kiedy kończył, akurat wnosił chłopaka na polanę. Nim opuścił go na ziemię, przyciągnął sobie na moment jego usta i ucałował je bardzo krótko na pożegnanie. – Pozbieraj rzeczy z jaskini. Moją włócznię również możesz mi przynieść. Obiecałem twoim dziadkom, że cię zwrócę wieczorem, a i mam jeszcze coś do załatwienia. – Uśmiechnął się czule, a chłopaka odstawił niemalże przy progu jaskini. Tak, zdecydowanie pozwolenie na samo dotknięcie oręża było czymś niesamowitym. Ferez mógł przykaz zmienić bezsłownie, ale po co miał chłopakowi odbierać kolejną przyjemność.
Podobało się Grandowi, że mężczyzna tak gładko przyjął jego słowa. Nie miał ochoty znosić tłumaczeń, że coś nie tak zrozumiał albo, że jak zawsze widzi wszystko w czarnych barwach. Chciał jedynie, aby mężczyzna wiedział to, co miał wiedzieć i nie mówił potem, że chłopak mu niczego nie powiedział. Postawiony na ziemi pognał czym prędzej do jaskini. Perspektywa dotknięcia oręża mistrza kusiła i dawała mu radość. Nie spodziewał się, że będzie mógł tak wcześnie dotknąć tej tajemniczej broni, przekonać się jak leży w dłoni i ile waży. Był nią oczarowany, więc kiedy stanął tuż nad nią zastanowił się. Przykucnął i przyglądał się jej przez dobrą chwilę. A co, jeśli mistrz zapomniał cofnąć zakaz? Przecież nie wiedział dokładnie jak broń na niego zareaguje. Wyciągnął powoli rękę w stronę włóczni i zatrzymał palce o minimetr od niej. Był podekscytowany, ale też pełen obaw. Pytając mistrza o to jak broń reaguje na obcego, dostał wszak tylko ogólne wyjaśnienia. Po chwili zastanowienia, ponieważ nic się strasznego nie stało, ujął oręż w dłoń i podniósł się na równe nogi. Włócznia była zarówno naprawdę twarda, jak i takie wrażenie sprawiała w dotyku. Jej powierzchnia była gładka, a ostrze błyszczało nawet w mroku jaskini, gdzie światło nie dochodziło niemalże w ogóle. Dała się podnieść bez oporów i Grand mógł poczuć przyjemne wibracje, rozchodzące się od broni. Błyszczącymi oczyma ślizgał się po broni. Podobała mu się. Trzymając ją czuł się taki ważny, taki niesamowicie wielki i odważny. Duma go rozpierała. Miał wrażenie, że gdyby teraz napatoczył się niedźwiedź, zaszlachtowałby go w mgnieniu oka. Mniejsza, że nadal był tym samym chuderlawym chłoptasiem, który potykał się o własne nogi. W jego wyobraźni stał się właśnie wszechmocnym wojownikiem.
Ferez przystanął przed jaskinią i czekał cierpliwie, aż chłopak pozbiera wszystko i wyłoni się z niej, zapewne z zadowoleniem na swej młodej buzi. Przy okazji mężczyzna zaczął się zastanawiać, co właściwie się wydarzyło kilka chwil temu. Jak się czuł jego uczeń i jak on sam się czuł. Co popchnęło go do tego, aby jednak złamać nieco silnej woli i pozwolić sobie na zatracenie się w miękkich wargach chłopaka. Na samo wspomnienie, choć świeże, oblizał usta i otrzepał się, czego jednak nikt nie mógł dostrzec. Był na polanie sam i słyszał jedynie pełne zachwytu westchnienia Granda z jaskini. Słuch, bowiem też miał dobry, co wcześniej wspomniano. Dał się chłopakowi nacieszyć i zbadać swoją broń, nie wyrzekając ani słowa ponaglenia czy protestu, choć wiedział, że włócznia ma dziwne właściwości mamiące. Może też dlatego tak bardzo ją kochał i to kochał prawdziwie, jak nigdy niczego i nikogo w swoim życiu.
Chłopak wyłonił się wreszcie z groty z rumieńcami na policzkach i roziskrzonymi oczami. Pozbierał wszystkie rzeczy, przewieszając je sobie przez lewe ramię. A teraz, kiedy stanął przed mistrzem, wyciągnął do niego rękę z bronią i uśmiechnął się. Widać było, że gdyby mu tylko pozwolono, zatrzymałby sobie oręż i czcił jak największą świętość świata.
- Twoja koszula, mistrzu – podał mężczyźnie przyodziewek i broń. Nie chciał, aby Ferez marzł niepotrzebnie, a że zrobiło się późno, temperatura spadała dość szybko. – Jesteś pewien, że nie wolisz zostać na noc u nas? Miejsca jest dość, pomieścimy się. A i okrycia się znajdą godne twojego pochodzenia. Babka będzie rada, że ma dodatkową gębę do kolacji. Uwielbia gotować, więc każdy ją cieszy – Na jego młodzieńczej twarzy malowała się radość. Zniknęło poprzednie pożądanie i uczucia, które jeszcze nie do końca do niego docierały. Wrócił dawny Grand – chłopak z sąsiedztwa, który cieszy się prostym życiem.
- Koszulę też zatrzymaj. Ja jednak nie mogę zostać, choćbym chciał. Dziękuję ci za zaproszenie, ale to też mogłoby się różnie zakończyć – Uśmiechnął się wymownie, odganiając od siebie co dziwniejsze i podstępne myśli.
On i chłopak na miękkim materacu. On i chłopak pod ciepłą kołdrą. On i chłopak blisko, w skromnej koszuli do spania. Nie, zdecydowanie nie mógłby sobie odmówić tego, nawet jeżeli położono by go spać z dala od jego ucznia. Przez chwilę jeszcze przyglądał się swojej broni, ale nie mógł jej zabrać, jeżeli chciał się za rogiem zmienić w pumę. Nie miałby co zrobić z włócznią i mieczem, a nie potrafił się zmieniać w pełnym wyposażeniu, co starsi zmiennokształtni po latach praktyki doskonale opanowywali.
– Ją też weź i miecz, ufam ci. To poniekąd dowód na to, że wrócę – wymruczał z uśmiechem i zrobił kilka kroków w stronę młodego, aby cmoknąć go przelotnie w czoło.
Odwrócił się następnie na pięcie i machnął na młodego dłonią, aby ruszył z nim w drogę powrotną do domu, na kolację i do opowieści dziadkom, jak minął mu dzień. Szedł w milczeniu, bowiem wiedział, że chłopak jeszcze będzie się po drodze wgapiać we włócznię i podziwiać ją, a i prośba zapewne odbierze mu mowę. Przyciskał oręż do piersi przez całą drogę. Był w siódmym niebie, gdy pozwolono mu go dotknąć, a teraz jeszcze dostał go na przechowanie. Miecz też, ale miecz to tam... Nieistotny dodatek. Najważniejsza była włócznia i to o nią chciał dbać i troszczyć się nawet za cenę życia. Oczywiście nie było takiej potrzeby, bo co mogłoby się stać w jego spokojnym domostwie. Ale wiedział, że gdyby zaszła, to nie zawahałby się nawet przez chwilę. Założył na siebie koszule mistrza, która wyglądała jak sukienka w połączeniu z jego wątłym ciałem, ale było mu tak zdecydowanie cieplej.
Jak tylko znaleźli się na skraju lasu, gdzie już Grand był bezpieczny, odwrócił się do niego z dość poważną miną.
- Opowiadaj, co tylko zechcesz o treningu, ale nie mów dziadkom, co działo się później. To, że jestem otwarty, to, że łamię zasady niestety nie jest dobrze widziane w społeczeństwie. Rozumiesz, mam nadzieję. A teraz do zobaczenia rano, odpocznij, bo jutro będzie nieco cięższy dzień. Nie odpuszczę ci.
- Nie myślisz chyba, że wpadnę do domu i zacznę opowiadać dziadkowi, jak świetnie całuje mój nauczyciel sztuk walki. Jeszcze na tyle rozsądku to ja mam – Niemal fuknął w odpowiedzi na ostrzenie, aby nie zdradzał ich leśnych tajemnic. Bo czy on wyglądał na samobójcę? No, może czasami i owszem, ale żeby zaraz latać po wsi i opowiadać się o swoich przygodach z mistrzem, które nijak się miały do sztuk walki? – Chociaż... – Podrapał się po głowie z cwaniackim uśmiechem. – To byłoby ciekawe, zobaczyć minę dziadka, kiedy tłumaczyłbym mu, że dzięki zaskoczeniu przeciwnika namiętnym pocałunkiem, można go pokonać bez użycia nadmiaru siły. – Wyszczerzył się w uśmiechu do Fereza, ale na wszelki wypadek odsunął się od niego o krok.
Pożegnał chłopaka z uśmiechem, ale przezornie już go nie dotknął. Skierował się w stronę Akademii, a raczej za najbliższy zakręt, gdzie znikał z oczy Granda na dobre.
Kiedy mężczyzna pożegnał się i odszedł, zrobiło się w świecie Granda tak pusto i tak bezbarwnie, że nawet dodatkowa koszula nie uchroniła go przed chłodem. Bo i nie miałaby jak tego dokonać, kiedy chłód pochodził z jego wnętrza, a nie z otoczenia.

Ferez odetchnął głęboko za rogiem, gdzie był niedostrzegalny dla oczu chłopaka i zmienił się w zwierzę, aby na miękkich łapach pójść z powrotem do Granda. Nie spieszył się. Dał mu czas, aby ten znalazł się w domu i ucieszył swoim widokiem swoich opiekunów. Noc była młoda, a w nocy uwielbiał szaleć. Nie mógł jednak nadwyrężać sił swojego ucznia, toteż i miał zamiar spać dzisiaj z nim grzecznie w nocy, uprzednio zabierając sobie porcję należytej czułości dla swych kocich uszu i karku i innych kocich części ciała. Rozejrzał się swym bystrym wzrokiem dookoła, czy aby nikogo nie ma w pobliżu i jak tylko znalazł się pod drzwiami domostwa młodego, uderzył łapą o drzwi dość głośno, choć oddźwięk był raczej przytłumiony przez poduszeczki na łapach zwierzęcia. Oblizał się jeszcze i oblizał łapę, aby wymyć pysk. Ogon zamachał zadowolony, a Ferez chcąc nie chcąc rozmruczał się z zadowolenia niczym stado domowych, pieszczonych kotów. W zasadzie był nieco głodny, ale i tak chciał się wcześnie rano ewakuować, aby jeszcze podokuczać Rektorowi i wydobyć od niego potrzebne materiały i narzędzia na kolejny dzień treningu ze swoim uczniem.

poniedziałek, 2 września 2013

Grand - Rozdział 15.

Ferez zebrał się i nie minęła minuta, czy dwie, a wyszedł za chłopakiem. Bynajmniej nie po to, aby go oglądać, jak sobie radzi ze swoim problemem. Miał przeczucie, że ten nagły zryw nie skończy się dobrze. Nie spiesząc się poszedł za zapachem, doskonale mu już znanym. Nie wziął ze sobą nic, bo miał wrażenie, że bezbronny i bardziej ludzki będzie w stanie przekonać Granda do tego, aby się nie załamywał. Nic złego się przecież nie stało, a przynajmniej nic, co wzbudziłoby niesmak, czy złość zmiennokształtnego. Kroczył wśród drzew dość śmiesznie, ponieważ uciekał przed kapiącymi z konarów kroplami zalegającej deszczówki. Gdzieś w połowie drogi zaczął żałować, że nie założył na siebie nic, co ochroniłoby go przed diabelską wodą. Trzepał się i strząsał raz za razem wilgoć, ale jak tylko pojawił się w zasięgu wzroku chłopaka zmienił krok na bezszelestny, a zęby zacisnął, aby się nie denerwować i usiłował nie reagować na złośliwe kapanie.
- Grand? Nic ci nie jest? – Musiał zapytać i się upewnić, po prostu musiał. Nic innego, właściwego, nie przychodziło mu do głowy.
- Nie wiem – powiedział chłopak tak szczerze, jak chyba jeszcze nie odezwał się do mężczyzny. Bał się jego reakcji, ale też nie rozumiał tego, co działo się z jego ciałem i umysłem. Wplótł palce we własne włosy, siedząc na trawie i opierając łokcie o uniesione kolana. Kołysał się w przód i w tył niczym sierota z domu dziecka. Jego spojrzenie, które teraz spoczęło na mistrzu było przepełnione paniką i niewiedzą. – Wygonisz mnie? Jestem psychicznie chory, prawda? Wiedziałem, że jestem, ale myślałem, że mi to przeszło, że wyleczyłem się – Głos mu drżał niemiłosiernie, ręce trzęsły się tak, jakby było minus trzydzieści stopni. Miał poczucie upokorzenia i odrętwienia. Co z tego, że mistrz wyglądał jak wyglądał? Był do cholery facetem, a nie dziewką o powabnych kształtach, zamiatająca tyłkiem przy każdym kroku. To na widok takiego ciała powinien budzić się jego instynkt i chęci, a nie na widok mięśni i zapachu męskiego ciała.
Może trwało to wieczność, a może ułamki sekund, kiedy Ferez znalazł się przy chłopaku. Nie myślał za wiele o tym, co robi, ani o tym do czego to doprowadzi. Podniósł Granda za ramiona do pionu, niczym szmacianą kukłę, a zaraz po tym przygwoździł do drzewa, nie patrząc i nie słuchając jęku, jaki wyrwał się z gardła młodego. Tym samym odebrał mu możliwość zasłaniania rękami twarzy i spojrzenia. Miodowe oczy były teraz płynnym złotem, które przelewało się z miejsca na miejsce i jaśniało, choć wokoło panował półmrok nadchodzącego wieczoru.
- Jeżeli uważasz, że jesteś nienormalny, to w takim razie uważasz za nienormalnego i mnie – powiedział cicho, ledwo dosłyszalnie, ale Grand mógł mieć wrażenie, jak wokół poniosło się echo słów Fereza.
Nim chłopak odpowiedział, zmiennokształtny zamknął mu usta swoimi ustami. Dość brutalnie, a silne dłonie nie pozwoliły, aby młodzieniec osunął się na ziemię. Ferez nie dbał o to, czy sprawi to chłopakowi przyjemność, czy też może zasieje w jego głowie jeszcze większą panikę. Nikt, ale to nikt nie miał prawa nazywać ludzkiego pożądania chorobą. Czy to pożądania męsko-damskiego, czy męsko-męskiego, czy damsko-damskiego. I mogło się niebo zwalić na ziemię i bogowie przeklinać Fereza, ale teraz wspinał się na szczyt herezji w swoim wykonaniu.
Szok, panika, strach! Chyba nawet sam stwórca ludzkiego rodzaju nie był w stanie określić, jakie uczucia szalały w chłopaku. Kiedy ręce mężczyzny przygwoździły go do drzewa spanikował i przez chwilę był gotowy żegnać się z życiem. Słysząc szept, pełen wyrzutu i goryczy, miał zamiar wiać gdzie go nogi poniosą i już nigdy nie pokazywać się mistrzowi na oczy. Ale tego, co otrzymał nie spodziewał się za nic. Nawet, gdyby miał rok na zastanowienie się nad tym, co za chwilę nastąpi nie wymyśliłby takiego scenariusza. Spodziewał się śmierci przez uduszenie, poćwiartowanie, powieszenia czy choćby wyrzucenia pod drzewa i pozostawienia na pastwę dzikich zwierząt. Spodziewał się końca świata lub apokalipsy, ale... Ale nie tego, że usta mężczyzny potrafią być tak gorące. Że zetknięcie ich warg i splątanie ze sobą oddechów wzbudzi w nim tak ogromną dawkę przyjemności. Że zamiast uciekać i drzeć się pod niebiosa on zapragnie dostać więcej, kiedy poczuje żar rozchodzący się po jego młodym ciele podczas zbliżenia, jakiego nijak się nie spodziewał. Gdyby nie ręce mistrza, jego nogi w żaden sposób nie miałyby szans, aby utrzymać go w pionie. Nie po takiej niespodziance. Miał miękkie kolana i mętlik w głowie. Mało tego, mętlik, który przeradzał się w galopujące stado dzikich koni, jakie rozchodziło z okolic jego serca. Zapomniał, że powinien oddychać. Zapomniał, że jest mu zimno. Zapomniał, że żyje i że usta, które wprawiły go w tak niesamowity stan należą do mężczyzny. Najprzystojniejszego, jakiego widział, ale jednak mężczyzny. Nie potrafił na początku odczuwać przyjemności tak jak powinien, nie potrafił odwzajemnić pocałunku należycie, ale z każdą sekundą, z każdą kolejną chwilą ich zbliżenia, jego usta rozpalała żądza, która powodowała, że reagowały niemal tak samo silnym pożądaniem, jakie otrzymywały.
Mistrz pozwolił sobie ukraść dłuższą chwilę, czując, jak wargi Granda poddają się jego wargom i jak chłopak topnieje pod wpływem pocałunku, który z każdą chwilą zmieniał się na mniej władczy, mniej zaborczy, a bardziej namiętny i czuły. Z gardła Fereza wyrwał się pomruk, a dłonie zwolniły nieco uścisk, choć nadal pilnowały, aby chłopak nie upadł na ziemię z wrażenia. Przysunął się do niego odrobinę i wsunął udo między jego uda dla większego zabezpieczenia, ponieważ wolał, aby ręce oplatały młodzieńca w pasie i przytulały do niesamowicie rozgrzanego ciała mężczyzny. Gdzieś wewnątrz tego ciała budziło się i pierwotne pożądanie, które zmiennokształtny trzymał na krótkim, grubym łańcuchu. Niespiesznie smakował drugie usta i ich wnętrze, bowiem wdarł się do niego swoim językiem, aby spleść oba. Grand poczuł, jak pierś Fereza unosi się dość spazmatycznie i uspokaja się coraz bardziej, a w końcu, jak usta mistrza uciekają gdzieś w bok na policzek, pozostawiając za sobą mniejsze cmoknięcia, aż na samą szyję. Mógł też niemal poczuć na swoim ciele ciszę, przerywaną oddechem mężczyzny, który ułożył swoje czoło na jego ramieniu z cichym westchnieniem, nie puszczając go jednak, ani nie odsuwając się.
To było piękne. To była tak cudowna chwila, że chłopak miał wrażenie jakby cale życie straciło sens. Poddał się namiętności, pozwolił porwać się w świat magii, oddał się w ramiona czułości mistrza i nie zamierzał się z nich wyrywać. Cały opór, jaki jeszcze niedawno w nim tkwił, ulotnił się. Cała niepewność została skrępowana i zgnieciona przez szczerość emocji, jakie w nim szalały i poczucie dobroci płynące od mężczyzny przyciskającego go do drzewa. Nie chciał, aby chwila się skończyła. Kiedy usta mistrza zsunęły się na jego policzek poczuł wszechogarniającą go pustkę i osamotnienie. Był rozpalony i nieziemsko szczęśliwy podczas pocałunku i nagle został zrzucony z niebios na ziemię, choć nadal pozostawał w objęciach mistrza. Nie potrafił się poruszyć. A nawet gdyby potrafił to nie miał na to najmniejszej ochoty. Było mu dobrze tak jak było, a kiedy wrócił choć trochę do rzeczywistości, objął mistrza za szyję i przytulił do jego głowy policzek.
- Przepraszam – Gdzieś po kolejnej minucie, ciszę przerwał szept Fereza, aby utonąć po chwili w wiosennym wietrze.
- Nie rób tego, mistrzu. Nie przepraszaj mnie za coś takiego – Drżący szept Granda mieszał się z przyspieszonym oddechem. Sam ledwie go słyszał, bo serce nadal kołatało mu się w piersi jak oszalałe. Nie chciał teraz myśleć o tym, który z nich jest winien bardziej. Dostał niespodziewaną rozkosz i chciał jeszcze chwilę nacieszyć się tym uczuciem.
Rozognione spojrzenie spoczęło na twarzy Granda, gdy Ferez podniósł głowę i uśmiechnął się, tak po prostu. Uśmiechnął się ciepło, błądząc oczami po twarzy chłopaka, po jego roziskrzonych oczach i po czerwonych od pocałunku ustach. Głaskał go po plecach. Liczyło się to, że chłopak zrozumiał, ale liczyło się również to, co poczuł on sam. A poczuł wiele. Od narastającej chęci zrobienia krzywdy młodemu za niewiedzę i głupotę, poprzez chęć przekazania mu czegoś na kształt lekcji, aż do wzbierającego z wolna uczucia pożądania względem swojego ucznia, które jednak zostało dość szybko stłamszone. To ostatnie mogło się bowiem przerodzić w coś, czego nie chciał. Był kotem, nie przywiązywał się do miejsc, do ludzi, czy do rzeczy. Potrafił zostawiać i wiedział, że opuszczenie wiązałoby się z głębokim zranieniem chłopaka, nawet, jeżeli ten nie zdawał sobie z tego jeszcze sprawy. Postanowił więc nie dawać mu nic więcej, nie oferować siebie ponad to, co chłopak już dostał i co mógł dostać zawsze – sympatię, zrozumienie, odrobinę czułości i delikatną zaledwie przyjemność, która odpowiednio skierowana, mogła być odbierana jednotorowo, zamiast rozlewać się czymś silniejszym po ciele, niekoniecznie po duszy.
- Musisz zacząć ćwiczyć, jak się należy. Jesteś wspaniały, ale możesz więcej i ja sprawię, że będziesz mógł więcej. Najpierw jednak... – wyrzucił z siebie cicho, dość poważnie i niezwykle szczerze. Zawsze kończył coś, gdy zaczynał, ale teraz było już zbyt późno. Nadchodziła noc, a pod osłoną nocy Ferez wolał, aby Grand był bezpieczny w domu. Niemniej nie to chciał teraz zrobić i to, co zrobił ponownie, odwlekało chwilę powrotu do ciepłego łóżka. Mężczyzna znów zbliżył usta do ust młodego na odległość oddechu. – Pięknie pachniesz – wymruczał i wpił się w zmęczone wargi na nowo, aczkolwiek delikatnie, jakby nie obchodziło go nic poza nimi.
Grand patrzył na nauczyciela starając się nie stracić z magii chwili ani sekundy. Spojrzenie, jakim obdarował go mężczyzna kryło w sobie coś, czego chłopak nie znał i nie potrafił zrozumieć. Miał wrażenie jakby oczy, które na niego patrzyły mówiły mu, że jest kimś o wiele więcej niż tylko wioskowym głupolem, który chce być kimś w życiu. Mówiły jak wspaniałym jest człowiekiem i jak wiele może znaczyć w życiu innych. Patrzył w odpływające w tajemnicze krainy złoto i czuł jak pożądanie w nim topnieje. Jak zamiast pierwotnego instynktu, jaki wywołał pocałunek w jego duszy rodzi się ciepłe uczucie czułego przywiązania. Nie wiedział ile czasu minęło od chwili, gdy mistrz go znalazł. Nie pamiętał już gniewu, jaki widział, gdy wyznał, że powinien zostać znienawidzony i potępiony. Ledwie dosłyszał też słowa, jakie mistrz wypowiedział do niego teraz. Jedyne, czego był pewien to, że patrząc na usta mężczyzny tęsknił za ich smakiem i dotykiem. Że miały one dla niego te magiczną moc, która przyciągała i nie pozwalała o nich zapomnieć. Miały siłę stapiania go ze światem pięknych uczuć, a on bardzo chciał znaleźć się tam ponownie jak najszybciej. Był na granicy wytrzymałości zanim Ferez go ponownie pocałował. Był niemal gotów błagać, aby pozwolił mu na jeszcze kilka chwil w swych objęciach i na jeszcze odrobinę słodyczy swych ust.
Odwzajemniając pocałunek, przylgnął do ciała mistrza całym sobą i jęknął żałośnie, czując jak topnieje pod wpływem pieszczoty i jak jego świat znów nabiera nieznanych mu dotąd odcieni. Przesunął powoli dłońmi po plecach mężczyzny, poznając w ten sposób każdy centymetr skóry pod opuszkami. Chłonął ciepło, jakie dawało mu to wysportowane ciało i łapał go z każdą chwilą więcej i więcej. Teraz, kiedy ich usta ponownie się połączyły nie liczyło się nic poza tym. Nie myślał o chwili rozstania, która musiała nastąpić niebawem i nie zastanawiał się jak to będzie, gdy obudzi się rano i zrozumie, jakim idiotą był, pozwalając sobie na te chwile słabości. Nie. Teraz nie myślał o niczym racjonalnie. Teraz był kłębowiskiem nerwów, które nastawione zostały jedynie na odbieranie przyjemności i oddawanie jej w niemal równym stopniu.
Ferez westchnął w usta chłopaka wymownie, choć nie przerywał pocałunku. Zaogniał go z każdą chwilą mocniej, wspinając się do granic swej wytrzymałości. Młode i chętne ciało kusiło, a w uszach mężczyzny zaszumiało przyjemnie. Co chwila opuszczał, skubiąc delikatnie, całowane usta, to znów się w nie zagłębiał. Z każdą chwilą też przyciskał młodego do drzewa, a jego ruchy, które do tego doprowadzały, stały się pieszczotliwym, ale tracącym na czułości ocieraniem się. Gorące palce zsunął po plecach Granda niżej, po czym powrócił nimi, wsuwając je pod koszulkę chłopaka, aby poczuć jego skórę pod palcami przez chwilę, krótką chwilę, bowiem zaraz nabierająca na niezdecydowaniu dłoń powędrował znów w dół, obejmując przyciskany do drzewa pośladek, a potem i udo. Ferez walczył ze sobą. Nie chciał się temu poddać, nie dzisiaj, nie teraz, nie dlatego, że Grand był smutny i przybity, ponieważ byłoby to czyste wykorzystanie chłopaka. Jęknął w jego usta zaborczo i przeniósł się wargami na jego policzki, aby obcałować je na pożegnanie. Uraczył też ciepłem warg szyję chłopaka i spojrzał na niego po dość długiej chwili konsternacji.
- Musisz iść do domu wiesz? Musisz, bo za bardzo cię pragnę. Zrobię ci krzywdę, a nie chcę tego – wymruczał z żalem w głosie, ale nie puścił go, bo po co? Chwycił za to stanowczo rozpalone młode ciało Granda i usadził je sobie na biodrach. Nie był zmęczony, a waga chłopaka nie była dla niego żadną przeszkodą. – Pozbieramy rzeczy, weźmiesz też moje, dobrze? Będą na mnie czekać rano, kiedy wrócę, bo nie myśl, że będzie inaczej – mruczał po drodze, uraczając swojego ucznia ciepłym uśmiechem. Nie widział, gdzie idzie, ale mało go to obchodziło, bowiem system ostrzegawczy w jego głowie reagował odpowiednio szybko, aby się o nic nie potknął.
Grand był tak oszołomiony, że nie potrafił wydusić z siebie ani jednego słowa. Uśmiechał się jedynie i obejmował nauczyciela za szyję bawiąc się jego włosami i układając co chwilę głowę na silnym ramieniu. Nie leżała ona tam długo. Raz za razem podnosił ją i zerkał na twarz mężczyzny. Chciał ją widzieć. Chciał mieć pewność, że słowa, które słyszy mają swoje potwierdzenie w oczach, uśmiechu, w każdej minie, jaka malowała się na twarzy mistrza. Chciał być szczęśliwy i czuć się tak, jak czuł się w tej chwili, gdy niesiony przez mężczyznę pomiędzy drzewami czuł się jak bożek, pożądany przez możnowładców. Nie spodziewał się, że kiedykolwiek znajdzie się w tak dziwnej sytuacji. Nie wiedział, że potrafi tak bardzo pożądać i tak płonąć z żalu, że nie dostanie tego, czego pragnie. Było mu ciepło i czuł się bezpieczny. Miał świadomość własnej wartości, jaką zbudował w nim jego nauczyciel i musiał przyznać przed sobą, że była ona zaskakująco wysoka.
- Obiecasz mi coś? – zapytał cicho, kiedy kolejny raz ułożył głowę na ramieniu Fereza i przejechał palcem po jego policzku.
- Spróbuję.