środa, 8 października 2014

Aiden 15.

Siedząc przy porannej kawie i kanapkach Aiden oglądał podarunek od Phila. Był niemal pewien, że gdyby nie zawieszka, przekonałby sam siebie, iż spotkanie z mężczyzną i wydarzenia z poprzedniego dnia były jedynie jedną z jego wizji. Miał jednak namacalny dowód. Na blacie przed nim błyszczał srebrny naszyjnik, że zniszczonym zapięciem. Obiecał mężczyźnie, że nie będzie go zdejmował. Obiecał nosić go choćby nie wiadomo co. Przesunął palcem po łańcuszku i uśmiechnął się. Potrafił wracać myślami do przeżytych chwil. Poprzedni dzień był zarówno męczący jak i zaskakujący. Z jednej strony zdobył kolejne części do układanki tajemnic z przeszłością a z drugiej, musiał je teraz odpowiednio poskładać. Wiedział, że to zawsze najtrudniejsza z części rozwiązywania zagadki.
Nie mógł siedzieć cały dzień przy stole. Miał sporo spraw do załatwienia, sporo obowiązków, które sam sobie narzucił przez ostatnie pół roku by nie mieć czasu na myślenie o przeszłości. Zgarnął wisiorek do kieszeni, poskładał naczynia, obiecując sobie, że wymyje je kiedy wróci i wyszedł z domu.
- Cześć, przystojniaku! – Usłyszał gdy przeszedł ledwie kilka kroków.
- Witaj, piękna.
Chłopak odwrócił się i zatrzymał w miejscu by poczekać na przyjaciółkę. Wprawdzie nie spodziewał się jej ale zawsze cieszyła go jej obecność. Dziewczyna podbiegła kawałek i złożyła na policzku Aidena soczystego buziaka.
- Dokąd pędzisz od rana? Spotkanie w bibliotece masz dopiero po jedenastej, więc…? – Kamila zawsze wiedziała wszystko, co było jej do czegokolwiek potrzebne.
- Mogłabyś robić za mój prywatny terminarz.
- A mogłabym, mogła – zamruczała z wesołym uśmiechem i łapiąc chłopaka pod rękę ruszyła naprzód. – Tyle tylko, że ty jesteś nieugięty w swej samotności. Nie chcesz mnie.
Ostatnie słowa dziewczyna ubrała w przesadny smutek, przytulając się do Aidena na krótką chwilę. Chłopak objął ją ramieniem i również zrobił smutną minę, udając rozpacz.
- Nie jestem samotny. Mam ciebie. Pojawiasz się zawsze, kiedy najmniej się tego spodziewam i wyciągasz mnie z każdego dołka w jaki wpadnę. Czego jeszcze ci brak? – Wiedział doskonale, że Kamila zrozumie o co mu chodzi. Zawsze rozumiała.
- Tak, tak, pamiętam. – Podskoczyła radośnie i machnęła wolna ręką ogarniając gestem cały otaczający ich świat. – Życie jest pełne tajemnic do odkrycia a każdy odkrywca musi mieć swoją Muzę – powtórzyła dokładnie słowa, które kiedyś usłyszała od Adiena i roześmiała się.
Chłopak jedynie pokręcił głową i zawtórował jej w śmiechu. Znali się długo i dobrze rozumieli. Czegóż więcej można chcieć od przyjaciela?
Świat dookoła uśmiechał się razem z nim. Słonce świeciło coraz mocniej a ludzie zapomnieli już o deszczu z wczorajszego dnia. Nikt, poza Aidenem nie pojętał co przeżył. No, może jakaś zakochana dziewczyna rozpamiętywała pocałunek z wczoraj a jakiś wystraszony dzieciak wspominał potwora spod łóżka. Ale chyba nikt poza mężczyzną nie czuł takich obaw jak on, kiedy spoglądał w przyszłość. Trzymał się jednak dziarsko i przyodział w maskę, która mówiła wszystkim ludziom wokół, jak szczęśliwym człowiekiem jest idący ulicą mężczyzna o pięknie lśniących oczach i włosach w stałym nieładzie.
Szedł dziarsko ze swoją Muzą i rozglądał się dookoła. Nie spodziewał się zobaczyć żadnego z ‘potworów’ jakie poznał dnia poprzedniego. Niemniej jednak, gdzieś w głębi serca bardzo chciał, by któryś z mężczyzn błysnął mu między ludźmi mijanymi na ulicy.
- Wiesz co… - mruknął Aiden wzdychając dość ciężko, ale nadal uśmiechając się do Kamili. – Mam ochotę na dobry film. Może pójdziemy do kina?
Kamila aż zatrzymała się w miejscu z wrażenia. Nie pamiętała kiedy ostatnio Aiden zaproponował jej wspólne wyjście do kina. Patrzyła teraz na niego marszcząc brwi i składając usta w dzióbek, nim się do niego odezwała.
- Masz jakiś konkretny na myśli? – Nadal nie wierzyła w to, że dostała właśnie od Aidena zaproszenie.
- Nie. Miałem nadzieję, że, jako bardziej zorientowana w świecie istota, zaproponujesz coś, co zasługuje na wydanie pieniędzy.
- A może być komedia?
Kamila szybko zapomniała o zdziwieniu w jakie wpędziło ją zaproszenie. Teraz myślała już tylko o tym, że właśnie planuje cudowny wieczór z przyjacielem i cieszyła się tym jak dziecko, które dostało nową zabawkę. Wróciła do trzymania Aidena pod rękę i ruszyła w stronę, w którą zmierzali wcześniej. Uśmiechała się do przechodzących obok ludzi i świat nabrał dla niej jeszcze bardziej żywych i radosnych barw.
Zanim doszli do najbliższego skrzyżowania, omówili już i film na jaki pójdą i godzinę, o której się spotykają kolejnego wieczoru. Następnie każde z nich ruszyło w swoją stronę. Aiden odwracając się za Kamilą wsunął dłonie do kieszeni spodni i natrafił w jednej z nich na naszyjnik. Jego radosny i beztroski nastrój prysnął niczym bańka mydlana. Wróciły mroki poprzedniego wieczoru i tajemnice, które musiał i chciał rozwiązać.
Siedząc w bibliotece i rozmawiając z młodymi uczniami, którzy przyszli na spotkanie był poważny i zamyślony. Obecni mogli spokojnie wziąć to za przejaw zaangażowania w tematy, jakie omawiali, jednakże młody medium był w zupełnie innym świecie. Z ogromną ulgą przyjął fakt, że spotkanie zakończyło się dzisiaj wyjątkowo szybko. Młodzież rozeszła się do domów a on miał czas na zagrzebanie się w książkach.
Wygrzebał w ciemnych zakamarków starej biblioteki tomiska, których od lat nikt nie przeglądał. Były to miejscowe legendy w swoich pierwotnych formach. Część z nich funkcjonowała w świecie w złagodzonych formach a część po prostu została zapomniana przez społeczeństwo łaknące nowości i tylko nieliczni znali je jeszcze bądź wiedzieli gdzie ich szukać.
Jedna z nich mówiła o ludziach, którzy zamieszkiwali okoliczne ziemie za czasów, gdy były tu gęste lasy i każdy musiał wykarczować część, na której chciał postawić swój dom. Pewien możny człowiek, przybyły z dalekiego wschodu, postanowił, że właśnie tutaj rozpocznie nowy etap swojego życia. Wykarczował ogromną połać i z pozyskanego drzewa zaczął wznosić swoja posiadłość. Robota szła sprawnie. Mężczyzna przywiózł ze sobą spory zapas gotówki, więc i ludzi do pracy znalazł szybko. Kiedy dom miał trzy izby i pokaźną kuchnię, mężczyzna stwierdził, że najwyższa pora aby znaleźć sobie żonę.
Okolica nie była gęsto zaludniona, ale dziewczęta które tu mieszkały cechowała piękna oprawa oczu i dość szlacheckie rysy twarzy. Było z czego wybierać. Kazarian, bo tak nazywał się ów mężczyzna, nie obawiał się odrzucenia. Był majętny, miał dom i ogromną posiadłość, cieszył się posłuchem wśród miejscowych… nie mogło być lepszej partii niż on. W jego mniemaniu wystarczyło by znalazł dziewczynę, która przypadnie mu do gustu a ona z pocałowaniem ręki przyjmie propozycję zostania jego żoną. Niestety, zawiódł się sromotnie.
Piękna Mrietta ani myślała ulegać majętności mężczyzny. Znała go, bo każdy w okolicy go znał. Słyszała, że szuka żony ale nawet przez chwilę nie pomyślała, że wybranką mogłaby być ona. Zawsze skromnie ubrana, gładko uczesana i niemająca odwagi by spojrzeć w oczy możniejszym pośród ludzi. Wierzyła w dobro przyrody i to właśnie jej poświęciła swoje życie. Spacery po lesie były jej chlebem powszednim. Wymykała się do gęstwiny dniem i nocą, gdy tylko nikt jej nie widział.
To właśnie podczas jednej z takich eskapad została zauważona przez Kazariana. W pierwszej chwili wydawało mu się, że widzi nimfę, boginkę leśną, która tańczy z motylami nad jednym z licznych oczek wodnych w gęstwinie. Po chwili jednak zrozumiał, że istota na którą zerka zza drzewa jest żywą, piękną kobietą. Zadurzył się w niej na zabój. Wiedział, że tylko jej może oddać cześć siebie i swego majątku.
Nie trwało długo nim dowiedział się kim jest owa piękna dziewczyna i gdzie mieszka jej rodzina. Wybrał się do jej ojca i poprosił o rękę Marietty obiecując w zamian dostatnie życie zarówno dla dziewczyny jak i dla całej jej rodziny. Ojciec, człowiek niezbyt majętny i w podeszłym wieku, zgodził się na propozycję Kazariana ochoczo. Czasy były takie, że dziewczęta nie miały nic do powiedzenia i jeśli zostały komuś przyobiecane to szły za mąż bez oporu. Nikt nie spodziewał się więc, że Marietta postąpi inaczej.
Niestety, wbrew wszelkim zasadom jakie wówczas panowały, dziewczyna dowiedziawszy się o przyszłości jaką zaplanował dla niej jej ojciec zalała się łzami rozpaczy. Nie chciała iść za mąż. Nie chciała zostawać matka i gospodynią w wielkim domu. Wiedziała, że kiedy pójdzie ścieżką jaka została dla niej wybrana, nigdy już nie zatańczy z motylami i nie zostanie ukoronowana przez roje ciem podczas gdy księżyc będzie pieścił jej blade ciało srebrem swego światła.
Odczekała do północy, gdy rodzina posnęła po suto zakrapianym wieczorze, podczas którego świętowano początek lepszego życia. Mając pewność, że wszyscy śpią, wymknęła się do lasu. Chciała wypłakać swe żale tam, gdzie było jej lepiej. Chciała ostatni raz zatańczyć w świetle księżyca i ucałować stary dąb, który był królem lasu i przy którym zbierały się duchy przyrody. Biegła na oślep zalewając się łzami i pozwalając by zarośla zerwały z niej sukienkę. Nie zatrzymała się nawet, kiedy jej stopy poprowadziły ją w gęstwinę leśnych jeżyn. Zdradzieckie kolce cięły jej delikatną skórę i niebawem każdy kolejny jej krok naznaczony był spływająca po jej członkach krwią.
Zanim dotarła do starego dębu, była tak osłabiona, że padła u jego podnóża i zacisnąwszy powieki zapadła w zdradziecki sen, graniczący z omdleniem. Nikt jej tu nie widział. Nikt nigdy nie zapuszczał się aż tak daleko w gęstwinę. To miejsce było dziewicze do chwili, w której pierwszy raz stanęła tu pewnej nocy. I do chwili, w której to legła u stop wielkiego dębu bez sil i na granicy śmierci, nikt poza nią nie skaził ludzka obecnością tego świętego miejsca. Nikt także nie dotarł tam i sto lat później, ale to już zupełnie inna opowieść.
Leżąc pod dębem, piękna Marietta nie miała pojęcia co się z nią dzieje. Krew wypływająca z ran wsiąkała w poszycie a trawa dookoła zaczynała nabierać burgundowej barwy. Na krótką chwilę dookoła zapanowała nieskazitelna, gęsta od napięcia cisza. Potem, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, zaczęły pojawiać się pojedyncze zwierzęta. Gromadziły się wokół dębu i siedząc w bezpiecznej odległości przyglądały się leżącej niemal bez życia dziewczynie. Trwało to dość długo.
Gdzieś przed świtem zwierząt było tak dużo, że można by pomyśleć iż cały las opustoszał. Dopiero wtedy przyszło stado wilków. Największy z nich, o sierści rudej jak rdza, naznaczonej srebrnymi smugami starości, podszedł do Marietty, pochylił się nad nią i zaskomlał. Dziewczyna miała przed sobą może dwa tchnienia do śmierci. Pozostali członkowie watahy dołączyli do swojego wodza, stając tuż przy dziewczynie w ciasnym kręgu. Rudy wilk uniósł w górę łeb i zawył do chylącemu się ku horyzontowi księżyca. Żadne ze zwierząt nie poruszyło się. Wszystkie stały w bezruchu i wyczekiwały. Przewodnik stada obnażył kły i zatopił je we własnym boku.
Krew trzasnęła z rany wilka, zalewając twarz Marietty. Zwierz wiedział, że to właśnie jej brak w ciele dziewczyny doprowadził niemalże do jej zgonu. Do rana, każdy z członków wilczego stada wypełniał żyły dziewczyny własną, wilczą krwią. Do rana, chroniono ja przed promieniami słońca a kiedy to wzeszło już na tyle wysoko, by nie dać się od siebie uwolnić, Marietta została wciągnięta do konaru starego dębu, który otworzył się specjalnie dla niej. Tam, przez kolejnych sześć dni, stado wilków pilnowało jej i poiło swą krwią.
Tam przeszła transformację. Napojona wilczą krwią, która wrócił jej życie, nie potrafiła już obyć się bez tego specyficznego posiłku. Noc w noc wyruszała na łowy. Noc w noc musiała zaspokajać głóg a że jej wrogiem stali się ludzie, którzy chcieli zmusić ja do czegoś, czego nie chciała, to właśnie na nich polowała. Była nieuchwytna i nie lękała się niczego. Zabijała szybko i sprawnie a pozbawione krwi zwłoki rzucała na pożarcie swym wilczym braciom.
Ludzie nie wiedzieli kim jest. Jej twarz pociemniała a włosy urosły do pasa, stając się gęste i lśniące niczym księżycowa poświata. Mówiono, że to zjawa z lasu, która płacze nad losem dziewcząt. Mówiono, że właśnie dlatego jej oczy są czarne bo taka przyszłość jest pisana dla młodych kobiet. Wierzono, że właśnie dlatego jej ofiarami są mężczyźni. Nikt nie miał pojęcia, że to Marietta. Nikt jej nie poznał a rodzina uznała, że zginęła ona w lesie, pożarta przez dzikie zwierzęta.
Marietta żyła bardzo długo. Przeżyła wszystkich członków swojej rodziny i widziała jak wieś rozrasta się w miasto o coraz większym obszarze. Widziała jak z drewnianych domów robią się kamienne, jak klepiska stają się brukowanymi drogami i jak ludzkość się cywilizuje. Stała się niemal nieśmiertelna i tylko wilczy król miałby moc by pozbawić ją życia. Żył on tak samo długo jak Marietta. Lecz pewnej nocy przyszedł kres jego dni. Razem z kobieta wrócił pod stary dąb, który stał teraz pośrodku miejskiego parku. Tam to ułożył głowę na jej kolanach i patrząc jej w oczy wydał ostatnie tchnienie.
Zrozpaczona stratą dziewczyna zawyła do księżyca niczym wilczyca. Niestety, zwróciła tym uwagę ludzi, którzy od dawna jej szukali i polowali na nią co noc. Nie czekali oni długo. Ze wszystkich stron zbiegli się łowcy. Szarpiąca się i kąsająca Marietta, została pozbawiona głowy a następnie poćwiartowana. Nawet wilki, które walczyły dzielnie by ją obronić nie dały rady w starciu z ogromem ludzi. Jedynie mała, ruda wilczyca, okazała się na tyle sprytna, by wykraść serce Marietty i pognać z nim w stronę gór.
Legenda mówiła, że dziewczyna została spalona na stosie wraz ze zwłokami zabitych wilków. Pokąsani przez nią ludzie zamienili się w tak samo żądne krwi bestie jak ona, lecz żaden z nich nie był w stanie żyć dłużej niż sto lat. Do tego i do możliwości pokonania wszelakiej śmierci, potrzebne im jest jej serce, które zostało schowane w miejscu, które zna jedynie ruda wilcza córa, a którego nikt nigdy nie odnalazł.
Aiden zatrzasnął księgę po przeczytaniu legendy i zamyślił się. Czyżby to było sedno jego kłopotów? Czyżby legenda kryła w sobie więcej prawdy niż się wszystkim wydaje?

czwartek, 7 sierpnia 2014

Aiden 14.

Nocne niebo było granatowo – czarne. Usiane gwiazdami wyglądało pięknie a księżyc stanowił świetliste centrum sklepienia. Aiden szedł wolno brukowaną alejką, rozglądając się dookoła z lękiem pomieszanym z ciekawością. Nie był tu nigdy a jednak czuł się jak u siebie. Widział te okolice pierwszy raz w życiu, choć kiedy jego spojrzenie padało na kolejne szczegóły, miał dziwne wrażenie, że je poznaje, że są częścią jego wspomnień. Cisza jaka go otaczała zdawała się być gęsta od westchnień nocy i ciężka do zniesienia. Raz za razem zakłócał ją odgłos jego kroków na kostce.
Po kilkunastu metrach wędrówki, chłopak stanął przed stalową kratą bramy prowadzącej na teren starego kościoła. Złapał za zardzewiały pręt, który był fantazyjnie poskręcany w esy-floresy i poczuł pod palcami chłód metalu. Było to tak intensywne doznanie, że jego ciałem wstrząsnął niekontrolowany dreszcz.
- Co ja tu robię? – zapytał sam siebie, pchnąwszy bramę do wewnątrz.
Nie miał pojęcia jak się znalazł w tym miejscu ale podświadomie wiedział, że musi iść dalej. Lęk jaki w nim wzbierał nie był w stanie powstrzymać go od dalszej wędrówki choć chwilami stawał się bardzo intensywny. Otrzepując z palców opiłki rdzy, jakie pozostały na jego skórze po kontakcie z bramą, wkroczył na żwirową ścieżkę prowadzącą do wrót kościoła. Budynek wyglądał imponująco i mrocznie. Stare mury, porośnięte mchem i zmurszałe, przywodziły na myśl podupadłe zamczysko. Witrażowe okna, gdzieniegdzie potłuczone i ziejące pustką, zerkały na niego niczym puste oczy starej wiedzmy, mającej zamiar uśmiercić go nim zdąży wziąć głębszy oddech. Nie było to miejsce na wymarzony rodzinny wypoczynek. Raz za razem wstrzymując oddech, Aiden podszedł do wrót kościelnych i zatrzymał się, układając na nich dłonie. Chciał się przekonać czy są one tak samo zimne jak kraty. Poczuł gładkie, wypolerowane oddechem czasu drzewo, które sprawiało wrażenie miękkiego, ludzkiego ciała o zupełnie normalnej temperaturze.
Chłopak uśmiechnął się i już miał otworzyć wrota i wejść do kościoła, gdy jego uwagę zwrócił cichy, dziecięcy śmiech i szelest poszycia poruszanego przez małe nóżki. Odwrócił się w stronę źródła śmiechu zdziwiony. Niestety, nie ujrzał roześmianej buzi dziecka. Miast tego, jego oczom ukazała się niewysoka postać w brunatnej sukieneczce, która przemykała się między zrujnowanymi nagrobkami niewielkiego cmentarza. Aiden zamarł w bezruchu marszcząc w zastanowieniu czoło. Noc, ciemność, stary cmentarz, podupadły kościół... Cała ta sceneria nie pasowała do dziecka. Wiedziony wewnętrzną potrzebą zaniechał zwiedzania kościoła i ruszył w stronę cmentarza. Ta dziewczynka nie pasowała mu do tego miejsca. Nie powinno jej tu być. Wiedział, ze na racje w swoich przemyśleniach ale znał tez swój umysł i swoje zdolności. Jeśli to dziecko bawiło się w nocy miedzy płytami nagrobnymi, to mogło wcale nie być dzieckiem.
Ledwie chłopak uszedł kilka kroków gdy nagle zerwał się potwornie silny wiatr. Miotał jego koszula we wszystkie strony, rozwiewał mu włosy u przeszywał lodowatym chłodem. Młody skulił się, objął ramionami i popatrzył w niebo. Nie ujrzał ani jednej chmurki. Nie zobaczył nic, co mogłoby zwiastować tak gwałtowna zmianę pogody. Mimo tego wiekowe drzewa tuż za cmentarzem zaskrzypiały boleśnie, zmuszane do pokłonów przez bezlitosny wiatr. Ich lament przeplatał się z echem śmiechu dziecka. Ta dziwna pieśń bólu i radości mroziła krew w żyłach młodego medium. Wiedział już ze jego obecność tutaj nie może być przypadkowa. Przeczuwał, że to dziwne dziecko może pomoc mu w rozwiązaniu zagadki tej okolicy.
- Hej! – krzyknął za dziewczynką, wspinając się na palce i machając do niej, gdy ta ponownie mignęła mu miedzy nagrobkami. - Poczekaj! Pobawmy się razem!
Nie czekając na odpowiedz, chłopak ruszył w pogoń za dzieckiem. Niestety, ledwie przebiegł polowe odległości dzielącej go od cmentarza, na jego drodze pojawił się karawan. Czarny, ze złoconym napisem po łacinie, przyciemnianymi szybami pokrytymi, tak samo jak reszta samochodu, grubą warstwą kurzu. Chłopak zatrzymał się gwałtownie o mały włos nie wpadając na to koszmarne auto.
- Pogrzeb? – mruknął zdziwiony i zniesmaczony widokiem konduktu idącego o tak późnej porze dnia.
Wycofał się kilka kroków i spojrzał na żałobników kroczących za karawanem. Kobiety i mężczyźni ubrani w czerń, jak nakazuje tradycja. Męskie twarze były szare i zupełnie pozbawione jakichkolwiek emocji a kobiece kryły się za zwiewnymi czarnymi koronkami. Aiden patrzył na kondukt w milczeniu. Nawet wiatr przestał wiać, jakby obawiał się zakłócić powagę pochodu. Na szczęście nie był to tłumny przemarsz. Milczących postaci nie było wiele i dość szybko minęli oni chłopaka. Nikt nawet na niego nie spojrzał a ich kroki nie odbijały się echem żadnych dźwięków, mimo że szli po tej samej żwirowej nawierzchni po której poruszał się Aiden. Ledwie minęli go i ledwie pozwolił on sobie na oddech, rozpłynęli się w powietrzu pozostawiając po sobie jedynie uczucie dziwnej pustki i tęsknoty.
Chłopak stał jeszcze chwilę wpatrzony w pustą przestrzeń po żałobnikach. Zaraz jednak przypomniał sobie gdzie jest i co miał zamiar zrobić. Rozejrzał się za dziewczynką, którą ścigał. Zobaczył jednak tylko pusty, stary cmentarzyk, zasypany liśćmi z drzew. Ruszył przed siebie. Bardzo chciał dowiedzieć się po co tu przybył i dlaczego czuje się, jakby go tu w ogóle nie było. Miał tysiące pytań a na żadne z nich nie znał jednoznacznej odpowiedzi.
Chrzęst żwiru pod jego butami drażnił go, zakłócając ciszę jakiej potrzebował, by myśleć trzeźwo. Potrzebował skupienia aby nie pozwolić okolicznościom na zmącenie mu w głowie i zakłócenie prawidłowej oceny sytuacji.
Ruszył przez cmentarz w skupieniu. Rozglądał się dookoła, szukając jakiegokolwiek ruchu i nasłuchując. Stare nagrobki wyglądały smutno i nie zachwycały. Niemal każdy z nich był tak zniszczony iż ciężko było odszyfrować dane spoczywających tam osób. Aiden przelatywał spojrzeniem po kolejnych płytach nagrobnych. Raz za razem starał się odszyfrować napisy, jakby to właśnie w nich kryło się sedno tajemnic jakie musiał odkryć.
Nagle, gdy przystanął nad jednym z grobów i pochylił się by przyjrzeć się zdjęciu umieszczonemu na płycie, tuż za jego plecami rozległ się cichy śmiech. Chłopak poderwał się gwałtownie i odwrócił z łomoczącym w piersi sercem. Mała dziewczynka, o brudnej twarzy i w poszarpanej sukieneczce rozłożyła ręce na boki i zakręciła się dookoła, zanosząc się śmiechem. By może gdyby to dziecko było prawdziwe, Aiden uśmiechnąłby się i dal ponieść radości jaka nim zawładnęła. Ale dziewczynka nie była realna. Teraz, kiedy stała tak blisko, chłopak wyraźnie dostrzegał niuanse jakie różniły ja od żywych istot i jakie sprawiały, że włosy na ciele medium jeżyły się gdy jego ciało pokryło się gęsią skorka.
Dziecko zatrzymało się w miejscu i spojrzało na Aidena. Jego radość zniknęła z buzi, oczy stały się puste i matowe a włosy straciły blask, pokrywając się kurzem i kawałkami mchu i gałązek. Ubranie dziewczynki także przybrało wygląd starych, brudnych i niemal rozpadających się od zgnilizny szmat. Chłopak skrzywił się na taki widok i nie śmiał ruszyć się z miejsca. Dziewczynka wyciągnęła przed siebie rączkę po czym przechylając na bok głowę zaprosiła Aidena gestem by za nią ruszył. Nie czekała na jego decyzję. Nie stała w miejscu ani chwili dłużej. Odwróciła się na pięcie i raz jeszcze puściła się biegiem między nagrobkami.
Chłopak pobiegł za nią. Starał się nie stracić jej tym razem z oczu i szło mu to całkiem dobrze. Dziecko odwracało się co jakiś czas, jakby sprawdzało czy Aiden na pewno za nim podąża. Najwyraźniej nie chciało go zgubić.
Kiedy ten dziwny pościg minął kilka rzędów nagrobków a Aiden nabrał wprawy w mijaniu ich i był tuż za dziewczynką, nagle zatrzymał się na czymś gwałtownie, odbił się i poleciał na żwir oszołomiony.
Kraty! Przed chłopakiem pojawiło się ogrodzenie. Rzecz jasna widmowe dziecko nie miało najmniejszego problemu z pokonaniem przeszkody lecz on, człowiek z krwi i kości, za żadne skarby świata nie był w stanie przeniknąć przez stalową siatkę ogrodzenia.
Kolejna przeszkoda stanęła na drodze do poznania celu jego wędrówki. Ale czy ktoś inny na jego miejscu przejąłby się kratami? Na pewno nie. Aiden również nie miał takiego zamiaru, więc z szelmowskim uśmiechem i pewnością powodzenia swego zamiaru, wspiął się na ogrodzenie i przeskoczył przez nie bardzo sprawnie. Zalazłszy się po drugiej stronie rozejrzał się po okolicy i ruszył wolno przed siebie.
Nie było tu nagrobków. Cmentarz pozostał za kratami a jego stopy stąpały miękko po zielonej trawie. Zmieniła się także temperatura otoczenia. Wydawało mu się, że kiedy przekroczył drucianą granicę, nie dość, że znalazł się w innym miejscu, to na dodatek, panowała tu zupełnie inna pora roku. Cmentarna jesień została za nim a przed nim malowała się piękna, późna wiosna, kiedy to trawa jest soczyście zielona i usiana klejnotami kwiecia a drzewa tańczą w słońcu pusząc się szmaragdami swego listowia.
Chłopak odetchnął orzeźwiającym powietrzem i uśmiechnął się, przymykając z zadowoleniem powieki. Dziewczynka, która przed chwila wyglądała jak obdarciuch, teraz miała na sobie błękitną sukieneczkę i z rozłożonymi na boki rączkami, kręciła się wokół własnej osi, śmiejąc się perliście, dziecięco, szczerze. Aiden zapomniał o mrocznej atmosferze jaka przytłaczała go jeszcze chwile wcześniej i ruszył dziarsko w stronę rozanielonej dziewczynki. Jej blond włoski powiewały na wietrze, kiedy wirowała a koronki sukieneczki podskakiwały radośnie.
Młodzieniec stanął nieopodal dziecka i przyglądał się jej przez chwilę. Zaraz jednak jego uwagę przykuło cos zupełnie innego. Gdzieś między drzewami i krzakami, gęsto porastającymi obrzeża trawnika, zamajaczył żółty budynek. Na trawniku znajdowały się tez kolorowe drabinki, huśtawki, ławeczki i inne sprzęty wskazujące jednoznacznie na to, że był to teren przedszkolny. Przystosowany do bezpiecznej zabawy dla dzieci i mieniący się barwami by wokół unosiła się aura radości i bezpieczeństwa.
Aidenowi udzieliła się atmosfera przedszkola i jego zlękniona dusza uspokoiła się a serce zwolniło, dając wyraźny znak do mózgu, że tu jest spokojnie, bezpiecznie, przyjaźnie. Chłopak postanowił rozejrzeć się po okolicy a kiedy usłyszał dźwięki pianina dochodzące z żółtego budynku, to właśnie tam skierował swe kroki. Melodia była radosna i skoczna. Uśmiech sam cisnął się na usta gdy się jej słuchało a nogi podrygiwały w jej takt, zapraszając do tańca.
Po przejściu przez trawnik, chłopak musiał przedrzeć się przez gęstwinę gałęzi nieco wyrośniętych krzaków. Nie przeszkadzało mu to, gdyż przy każdym kolejnym kroku, przy każdym traceniu gałązek, wzbijały się powietrze chmary kolorowych motyli i innych, połyskujących skrzydłami owadów. Uśmiech nie znikał z jego twarzy a policzki zaróżowiły się uroczo.
Młode medium zbliżyło się do budynku na odległość kilku metrów i przystanęło oniemiałe. Przedszkole, bo najwyraźniej takie właśnie było przeznaczenie budynku, było podobne do niewielkiego zameczku z jedną, umieszczoną centralnie, okrągłą wieża. Ogromne okna lśniły szklistym błękitem a spomiędzy uchylonych okiennic powiewała śnieżna biel koronkowych firanek. Melodia mamiła Aidena i przyciągała. Po prawej stronie wieży, zauważył kręte schodki, które prowadziły do wejścia a na parapecie jednego z okien, siedzącego szpaka. Ptak zdawał się słuchać muzyki i przyglądać się temu co dzieje się w sali.
Dziewczynka, która przyprowadziła tu Aidena przestała być ważna. Chłopak zapomniał o jej istnieniu, gdyż teraz liczyła się tylko muzyka i ciekawski ptak, zaglądający do pomieszczenia z którego owa muzyka się wydobywała. Nagle, niepozorny ptaszek rozprostował skrzydła, otrzepał piórka i po chwili zaświergotał wraz z melodią. Aiden otworzył z wrażenia usta i wstrzymał oddech. Ta niecodzienna i niespotykanie piękna serenada zadziwiła go i wprawiła w osłupienie.
Chłopak bardzo chciał zobaczyć, kto gra na pianinie i z kim tak chętnie koncertuje szpak. Podszedł do kamiennych schodków i wpatrzony w okna okrągłej sali postawił stopę na pierwszym ze stopni. Wspinał się schodek po schodku, zasłuchany i oniemiały z zachwytu. Okna przybliżały się do niego z każdym kolejnym krokiem a serce tłukło się w młodej piersi z niecierpliwości i napięcia. Młodziak czuł się szczęśliwy. Pragnął jak najszybciej wejść do środka i znaleźć się w samym centrum radosnej atmosfery przedszkolnych zabaw. Chciał znów poczuć się jak dziecko, któremu pozwalają pląsać w takt muzyki i cieszyć się, choć jego taniec nie ma nic wspólnego z wyczuciem rytmu.
Niestety, gdy tylko przeszedł połowę schodów, nagle jego kostka została uwieziona w bolesnym uścisku a dookoła zawył szaleńczy wiatr, szamoczący gałęziami drzew i unoszący bezbronne motyle w wirach, niosących dla nich śmierć. Chłopak zatrzymał się i spojrzał w dół. Musiał uwolnić nogę i musiał iść dalej, do źródła boskich dźwięków i treli niesamowitego szpaka. To co zobaczył nie było ani piękne ani nie dodawało otuchy. Brudne, wychudzone palce zaciskały się na jego nodze niczym kajdan. Dłoń należała do dziewczynki, lecz już nie była różową częścią ciała szczęśliwego dziecka. Była nadgnita, poszarpana i z wystającymi kośćmi. Dziewczynka leżała na schodach i wyciągała ręce w górę by zatrzymać chłopaka przed wejściem do wieży. Jej stopy, pozostające na trawie u podnóża schodów, nadal były czyste i zdrowe. Jednakże im wyżej sięgało ciało dziecka, tym bardziej koszmarnie wyglądało. Zupełnie, jakby bliskość drzwi do wieży zabierała coraz więcej życia z tego niewinnego ciała.
Aiden szarpnął stopą i jęknął słysząc jak trzaska jakaś kostka w dziecięcej dłoni. Dziewczynka podniosła w górę głowę a wtedy oczom chłopaka ukazała się ta sama, przeorana paskudną szramą twarz dziewczyny, którą widział w kaplicy cmentarnej.
- Nieee…
Jęknął rażony widokiem zjawy. Odwrócił spojrzenie na drzwi do wieży i raz jeszcze szarpnął nogą. Niestety, dziewczynka, mimo swej widmowej postaci, była zadziwiająco silna. Nie miała zamiaru pozwolić mu na wejście do środka. Chłopak upadł na kolana, wspierając się rękami o kamienie schodów i jęknął z bólu. Usiadł na schodach, odwracając się do dziewczyny i wpatrzył się w nią z wściekłością.
- Puść mnie – powiedział stanowczo, chcąc w ten sposób wymusić u dziewczyny posłuszeństwo.
Wiedziony dziwną pewnością, że kiedy będzie ostry i bezuczuciowy dla duchów, te zaczną szanować go jako medium i zaprzestaną z nich gierek, postawił na wojskowy ton i rozkazy zamiast próśb.
- Nie wejdziesz tam – rozległo się w głowie chłopaka, choć dziewczyna nie poruszyła nawet ustami, wbijając w niego swe puste, martwe spojrzenie. – To jeszcze nie twoja pora.
- To ja decyduje o tym gdzie i kiedy wchodzę – powiedział stanowczo.
Zaparł się rękami o kamienie i kolejny raz szarpnął gwałtownie nogą. Nie myślał o niczym innym poza wejściem do wieży. Nic, poza tym, nie liczyło się teraz dla niego. Nic nie było na tyle ważne by odwiodło go od zamiaru wejścia tam. Niestety, nie dal rady uwolnić nogi. Na dodatek, jego zaparte na kamieniach dłonie, zaczęły się zapadać w nie i grzęznąc w gęstym błocie w jakie zmieniały się schody. Popatrzył z obrzydzeniem na maź w jaka zapadły się jego palce. Napotkawszy w owej mazi na cos twardego złapał to i wyciągnął na wierzch. Nie ucieszył go widok znaleziska. W umazanej błotem dłoni trzymał rozkładająca się, gnijąca rękę. Sina skóra pokryta szlamem odchodziła od kości a zamiast reszty ciała zwisały poszarpane żyły i skrawki martwego ciała.
Chłopak wrzasnął z przerażenia i…
Obudził się w swoim pokoju, ściskając w dłoni nietoperzową zawieszkę Phila. Była noc. Nadal księżyc sprawował władze nad światem i nadał gwiazdy mrugały do niego zalotnie z każdego zakątka granatowego nieba.
Aiden zamknął powieki i przycisnął do nich pięści. Jego serce szalało z przerażenia po sennej wizji jaka nawiedziła go przed chwilą a oddech bardzo wolno wracał do normy. Dawno już nie śnił tak realnych snów. Dawno nie widział wyraźnie każdego szczegółu nocnej wizji. To musiało mieć jakiś związek z życiem, jakie się wokół niego kotłowało.

wtorek, 22 lipca 2014

Aiden 13.

- Polowanie... – Aiden cofnął się od krat mając przekonanie, że niechybnie kolejny z wampirów właśnie zjawił się w jego życiu i kolejny zechce zapolować właśnie na niego. Patrzył na Phila, będącego całkiem uroczym obiektem po środku celi i zaciskał palce na świeczniku. – Błagam, powiedz, że polujesz na myszy albo szczury alb, nie wiem, nawet muchy byłyby dobre. – Miał cichą nadzieje, że właśnie zwierzęta okażą się celem polowania mężczyzny.
- Czasami też na niedźwiedzie i jelenie, ale preferuję wampiry – odpowiedział Phil z niebywałą lekkością. Zupełnie, jakby polowanie na wampiry było czymś naturalnym. Siedział po turecku, trzymając ręce na kolanach. Wygładził spodnie, mimo że i tak były całe pogniecione. Po prostu chciał wyglądać jak człowiek, kiedy rozmawiał z drugim człowiekiem. – Rodzinna profesja – mruknął cicho, wzruszając ramionami.
- Aach... – Dzięki temu wizerunek Phila zyskał nieco inne barwy, ale za to chłopak miał wiele do przemyślenia. – To chyba już wiem dlaczego tamten cię tu zamknął – mruknął wracając do krat i uważniej oglądając pomieszczenie za nimi. – Pomogę ci. Tylko powiedz mi czego mam szukać. Jak on otwiera te kraty? Ma klucz przy sobie czy gdzieś... – W tym momencie jego spojrzenie padło na klucz, który leżał na tym samym stoliku co świecznik. – Co za idiota... – mruknął chłopak i sięgnął po metalowe zbawienie dla więźnia.
Mężczyzna uśmiechnął się szeroko, widząc, że Aiden zaraz go uwolni. To było jak niespodziewana gwiazdka w środku lata. Musiał teraz tylko pomyśleć, jak uwolnić się od łańcucha, ale wiedział, że zaraz na coś wpadnie.
- Nie ma tam może jakiegoś wytrycha? – zapytał z płonną nadzieją. No bo przecież nie poprosi faceta o wsuwkę!
- Moment...
Zamiast otworzyć celę, Aiden odwrócił się z kandelabrem w ręce i ruszył na poszukiwania wytrycha lub czegoś co mogłoby za takie coś służyć. W zasadzie nie wiedział po co wampirowi miałby być wytrych, więc nie spodziewał się, że będzie on stanowił cześć wystroju pomieszczenia, ale poszukać nie szkodziło.
- Albo klucza do kajdan? Wsuwki do włosów? Cokolwiek?
Mężczyzna za kratami starał się rozglądać jakoś po pokoju, ale prawdę mówiąc... gówno widział. Westchnął ciężko, trochę się niecierpliwiąc. Cały czas miał wrażenie, że Aiden zaraz go zdradzi i pójdzie po tego drugiego. Albo że nagle z niezapowiedzianą wizytą wpadnie do nich właściciel.
- Dobrze, dobrze... – Chłopak nie miał najmniejszego zamiaru zdradzać Phila ani nawoływać w poszukiwaniu wampira, który gdzieś zniknął. Teraz myślał tylko o tym jak wydostać łowcę z celi. W czasie poszukiwań zabłąkał się też w okolice stolika, na którym stały słodycze i zgarnął sporą część do kieszeni. A co! Należało mu się coś od losu! – A może być metalowe krzesło? – krzyknął do mężczyzny oglądając wspomniany mebel z niepewną miną. – Albo... Uhm.... Hej, ja mam scyzoryk! – Olśnienie spłynęło na niego niczym kojący prysznic z dodatkiem pachnącego płynu do kąpieli.
Phil przyglądał się swojej nodze. Mało widział, więc musiał poczekać, aż Aiden podejdzie do niego ze świecznikiem.
- Może coś zdziałam. Trochę to stare i zardzewiałe, więc może puści – Podrapał się po szyi, patrząc za Aidenem. – I nie krzycz tak – pouczył go ostrym tonem. Chciał żyć, a nie ściągnąć na siebie oprawcę.
- Okej, okej, już jestem cicho.
Chłopak wrócił do celi, starając się zachowywać jak najciszej, choć nie było to takie proste, gdyż, na wszelki wypadek przyciągnął do krat metalowe krzesło, o którym wspomniał. Mogło się przydać gdyby jego scyzoryk okazał się mało pomocny. Otworzył więzienie i po chwili stanął pochylony w celi nieopodal Phila. Postawił obok niego krzesło i wyjął z kieszeni scyzoryk, podając mu go z niepewną miną.
- Proszę.
- Dzięki, mały – więzień uśmiechnął się życzliwie do chłopaka, który na dobrą sprawę mu się nie przedstawił. Słyszał co nieco, więc znał jego imię, ale wolał o tym nie wspominać. Poza tym chciał je poznać od właściciela. – Mógłbyś mi poświecić?
Przesunął się tak, by światło mogło paść na jego nogę. Było mu teraz cholernie niewygodnie, ale musiał tak siedzieć, żeby poszperać przy tym mechanizmie. Chłopak pokiwał jedynie głową, ustawiając świecznik pod odpowiednim kątem. Starał się bardzo, żeby jego pomoc była skuteczna i pożyteczna. Obserwował mężczyznę nie kryjąc przed samym sobą podziwu dla jego ciała. On sam był jak delikatna lalka a tak bardzo chciał być męski.
- Wiesz w ogóle gdzie jesteśmy? Myślisz, że daleko stąd na Church Way? Muszę wrócić do domu przed świtem – Zapytał cicho i lękliwie, jakby się bał, że jego słowa przeszkodzą Philowi w uwolnieniu się.
- Zaraz się dowiemy - mruknął pod nosem mężczyzna i stęknął, bo musiał się wysilić, aby odgiąć ten zardzewiały metal. – Cholerstwo - warknął pod nosem, nie przestając majstrować, aż w końcu coś szczęknęło i mężczyzna oswobodził nogę. – Wolność – westchnął z ulgą.
Teraz musieli się tylko wydostać z tego pomieszczenia. Phil wyszedł z celi i przeciągnął się, mrucząc przy tym z zadowolenia. Tak, zdecydowanie lepiej było stać, niż siedzieć jak kołek. Aiden, któremu już pomału cierpł kark od schylania się, również uśmiechnął się z zadowoleniem i bez zbędnego ponaglania także opuścił celę, prostując się z prawdziwą ulgą.
- Tak, dowiemy się, jeśli tylko ten nadęty dupek nie zamknął drzwi – mruknął wskazując brodą na metalowe drzwi, które dzieliły ich od wolności. - A tak nawiasem mówiąc... – Wyciągnął w stronę Phila rękę. – Jestem Aiden.
- Philo... Phil – Mężczyzna uścisnął rękę chłopaka, posyłając mu przyjazny uśmiech. – Trzeba się tu trochę rozejrzeć. Kilka rzeczy może się przydać. – Na przykład buty mogły mu się przydać, bo był boso. Nawet skarpetek nie miał.
- Zdaję się na twoje doświadczenie. Ja niestety najchętniej otworzyłbym te drzwi i ruszył biegiem do domu.
Aiden z głupawym uśmiechem wzruszył ramionami i, kiedy tylko odstawił kandelabr bezpiecznie na stolik, wsunął dłonie w kieszenie. Po chwili wyciągnął z jednej z nich batona i podał Philowi czerwieniąc się, bo poczuł się właśnie jak kompletny kretyn. Groziła im śmierć z wampirzej ręki jeśli nie uciekną. Miał przed sobą łowcę tych plugawców. A on co? Proponował mu skradzionego batona! Tylko on mógł wpaść na tak idiotyczny pomysł w takiej sytuacji.
- Jestem głodny jak wilk, dzięki.
Ku zaskoczeniu chłopaka, mężczyzna przyjął batona z wdzięcznością i jak tylko go rozpakował, to wgryzł się w niego, jakby był to kawał dobrego, grillowanego mięsa. Po chwili poszukiwań znalazł jakieś buty, ale były odrobinę za małe na jego stopę, więc, posługując się scyzorykiem Aidena, zrobił dziurę w miejscu, gdzie są palce, aby nie sprawiać sobie niepotrzebnego dyskomfortu. Następnie sięgnął po płaszcz wiszący na drzwiach szafy i zarzucił go na siebie.
- I jak? - mruknął z ustami pełnymi czekoladowego batona.
Aiden zakrył sobie usta dłonią i zachichotał jak panienka z dobrego domu, patrząc na paluchy Phila wystające z butów. W obecnej, przepełnionej bądź co bądź grozą, sytuacji, taki widok podziałał na niego jak łaskotki. Nie potrafił przestać chichotać przez dobrą chwilę. Na koniec zamachał dłonią przed twarzą jakby mu brakowało powietrza i kiwnął głową.
- Jak dla mnie... Spoko – Unosząc w górę palec na znak, że jest dobrze, ponownie odrobinę zachichotał ale zaraz odetchnął i odkaszlnął, zmuszając się do powagi. – Przepraszam – mruknął wiedząc, że zrobił z siebie błazna a na znak rozejmu wyjął z kieszeni kolejnego batona i wyciągnął w stronę Phila.
- To nie moja wina, że mam takie duże stopy – Skrzywił się mężczyzna, ale przyjął batona, bo musieli zawrzeć pokój. – Przydałaby się jakaś broń, bo tym twoim scyzorykiem to za dużo nie zdziałamy – podrapał się po karku trzonkiem "broni", o której właśnie wspomniał.
- Nie znam się na broni. Jakoś nigdy nie myślałem nad uzbrojeniem bo istoty, z którymi mam do czynienia są albo nie do uśmiercenia albo... – Wzruszył ramionami z miną przepełnioną rezygnacją. – Albo są wampirami, którym i tak nie jestem w stanie niczym zagrozić – Taka była prawda. Nie myślał nawet o tym jak miałby pokonać wampiry, skoro wiedział, że ma na tyle mało siły, że nawet gdyby chciał... – Wiesz, drewniany kolek w moich rękach to raczej zagrożenie dla mnie. Znając moje szczęście, trafiłbym na kość i dostał rykoszetem - przyznał z rozbrajającą szczerością, czując jak jego twarz pokrywa się rumieńcem. Właśnie poczuł się jak kompletnie bezużyteczne dziecko, które nie potrafi nic, poza rozmawianiem z duchami, choć i to szło mu raczej marnie.
- Każdego można zabić – powiedział Phil pewnym tonem, szperając w szufladach i gdzie tylko dało się poszperać.
Miał nadzieję, że może gdzieś znajdzie chociażby młotek albo patelnię. Tak, nauczył się, że patelnia to dobra broń, szczególnie w rękach kobiety, a że Aiden jego zdaniem miał raczej kobiecą naturę, patelnia byłaby dla niego idealna.
- Nie, nie każdego – mruknął chłopak, przekonany co do swojej racji. Duchy już nie żyły więc nie było mowy o zabijaniu ich. – Ale proszę, szukaj broni. Pomogę ci jeśli chcesz.
Zaczął również przeszukiwać każdy zakamarek jaki udało mu się przeszukać. Wyrzucał na łóżko jakieś zardzewiałe nożyczki, połamany kilof, starą miotłę, a nawet stary metalowy nocnik, który wyglądał na dawno nieużywany, bo inaczej nie wziąłby tego do ręki.
- Jest – szepnął pod nosem Phil i wyciągnął z dolnej szuflady srebrny łańcuszek z zawieszką w kształcie splecionych skrzydłami sześciu nietoperzy, tworzącymi niesprecyzowany kształt. Podniósł się z kolan i podszedł do Aiden. – Weź go. Weź i obiecaj, że zawsze go będziesz miał przy sobie – powiedział grobowym tonem, wpatrując się w chłopaka uparcie.
Aiden zabrał łańcuszek z ręki mężczyzny, ale zamiast patrzeć na zawieszkę, jego oczy spoczęły na twarzy Phila. Nie miał pojęcia skąd u nowopoznanego mężczyzny taka troska o jego bezpieczeństwo.
- Co to jest? – zapytał wreszcie, starając się nie wyjść na kompletnego ignoranta. – Czy ja czegoś nie wiem? Czy jest coś... - Nie dokończył, wiedziony przeczuciem, że lepiej będzie jeśli teraz nie będzie męczył Phila natłokiem pytań. Założył łańcuszek na szyje i położył dłoń na zawieszce, przyciskając ja do piersi.
Mężczyzna już miał sięgnąć po coś, co mogłoby służyć za broń, aby mogli iść dalej, ale zdębiał. Stanął w miejscu i zaczął nasłuchiwać. Obszedł Aiden dookoła, zatrzymując się za jego plecami.
- Wraca. Wybacz mi – powiedział cicho i mocno uderzył chłopaka w tył głowy, by ten stracił przytomność.
Młody nie miał szansy zareagować. Nie miał nawet czasu na otworzenie ust, kiedy ziemia osunęła mu się spod nóg a świat spowiła czerń. Odpłynął - to było bardzo odpowiednie określenie stanu, w jaki wpędził go Phil. Jego młode serce zabiło trzy razy szybciej niż normalnie a zaraz potem chłopak osunął się wprost w ramiona mężczyzny.
*
Obudził się w komnacie, na łóżku wampira, który go tam przyniósł. Było ciemno i cicho. Dookoła nie było ani jednej żywej duszy. Martwej zresztą też nie. Aiden był sam a na jego szyi nie było srebrnego łańcuszka, który dał mu Phil.
Otworzył oczy i rozejrzał się dookoła. Przez ostatnią dobę niemal co kilka godzin tracił przytomność i budził się w innym miejscu. To nie było mile. Nie podobało mu się w żadnym wypadku. Czuł się okropnie i bolał go tył głowy. Podnosząc się do siadu rozmasował bolące miejsce i syknął.
- To zakrawa na jakiś kiepski żart – mruknął sam do siebie mając wrażenie, że jego życie zapętla się co jakiś czas i wraca do punktu wyjścia, choć stawia go w innym miejscu i w nieco zmienionej rzeczywistości. Po chwili jego dłoń automatycznie dotknęła piersi. - No pięknie… - jęknął przeciągle zapominając natychmiast o bolącej głowie. Ledwie obiecał nie zdejmować łańcuszka a już go nie miał.
Było ciemno, więc rozglądanie się nic mu nie dało. Nie było nic widać, a także nikt go nie wołał. Phil zupełnie jakby rozpłynął się w powietrzu, a może wampir go gdzieś zabrał lub nie daj Boże zabił.
Chłopak poczuł jak wzbiera w nim złość. Miał dość swojego życia, które kolejny raz zamieniało się w koszmar. Zeskoczył z lóżka i nie patrząc na to, że jest cholernie ciemno i że jeśli tylko zrobi krok lub dwa wpakuje się zapewne na coś, co wyrządzi mu krzywdę, ruszył dziarsko przed siebie. Miał zamiar wydostać się z tego miejsca, albo przynajmniej dowiedzieć się gdzie jest.
- Phil! – krzyknął zaraz po tym, jak jego piszczel zaliczył bolesną randkę z jakąś skrzynią, lub czymś co wysokością właśnie skrzynie przypominało. – Phiiil! Cholera jasna – tym razem warknął wściekle, zły na ból i swoją ślepotę w ciemnościach.
Ale Phila nie było ani widać, ani słychać. Tak samo jak łańcuszka, który mężczyzna wcześniej znalazł. Zresztą ciężko było cokolwiek zobaczyć w tej ciemności. Po stopie Aiden przebiegła mysz, która po chwili zatrzymała się i zapiszczała żałośnie.
- Aaa! – wrzasnął piskliwie i odskoczył przestraszony w tył.
Nienawidził niczego co było małe, niewidzialne i szybko biegało. Nie bał się! Ale nienawidził. Oczywiście jego próba uniknięcia spotkania z piszczącym potworem zakończyła się twardym lądowaniem na tyłku i poobijaną kością ogonową, ale przynajmniej zapomniał o myszy.
- Dlaczego tu jest tak ciemno? No dlaczego? – Gorycz jego słów niemal łamała serca.
Masując obolałe pośladki, podniósł się na nogi i postanowił najpierw poszukać czegoś co będzie oknem, albo jakimś źródłem światła. Ostrożnie pochylił się i wymacał w ciemnościach skrzynie, będącą sprawcą jego upadku. Kiedy położył na niej dłoń, okazało się, że stoi tam stary kandelabr.
- Dzięki ci opatrzności – mruknął, po czym zacisnął na świeczniku palce jakby się bał, że ten dziwnym trafem ożyje i ucieknie.
Teraz pozostała jedynie kwestia odnalezienia źródła ognia. Szybko przypomniał sobie, że zabrał przecież zapałki, które posłużyły mu w poprzednim miejscu, w jakim się obudził. Z westchnieniem wyciągnął je z kieszeni i zapalił świece. Miał światło. Teraz mógł rozejrzeć się po komnacie i zastanowić co dalej.
Już po chwili okazało się, że był dokładnie w tym samym miejscu, w którym poznał Phila i w którym zemdlał. Z tym, że na kamiennych, brudnych ścianach nie było zasłon, więc nie było też nigdzie kraty, za którą mógłby kryć się Phil. Zupełnie, jakby nigdy czegoś podobnego tu nie było.
- Co do…?
Rozglądał się dookoła z miną świadczącą o tym, że pojęcia nie ma co się dzieje. Trzeci raz budził się w tej samej komnacie. Trzeci raz wracał do początku jakiegoś koszmaru, którego zakończenie zdawało się być coraz odleglejsze. Pomieszczenie było to samo ale inne. Brakowało zasłon, brakowało krat, brakowało celi. A może mu się to wszystko przyśniło? Raz jeszcze pomacał pierś by sprawdzić czy ma na sobie łańcuszek otrzymany od Phila i raz jeszcze przekonał się, że go tam nie ma. Coraz bardziej przekonywał sam siebie, że spotkanie z mężczyzną było jedynie snem. W desperacji i z nagłym przypływem odwagi i pewności, że mu się uda, ruszył ku drzwiom. Nie miał zamiaru tu umierać. Miał w planach wrócić do domu i miał zamiar ten plan zrealizować.
W pewnym momencie coś chrupnęło cicho pod jego butem, kiedy stanął przy drzwiach. Na podłodze lśnił srebrny łańcuszek, którego zawieszka miała dokładnie taki sam kształt, jak ta, którą dał mu Phil. Tylko zapięcie zostało zniszczone przez podeszwę Aiden.
Podniósł zgubę i przyjrzał się jej w świetle świec.
- Więc jednak to prawda – mruknął, kiedy zawieszka zakołysała się przed jego oczyma na trzymanym przez niego łańcuszku.
Podrzucił całość w górę i złapał zgrabnie, zamykając skarb w pięści, po czym schował go do kieszeni. Naprawą zajmie się później. To co znalazł wlało w jego serce jeszcze więcej pewności i jeszcze więcej desperacji w czynie. Odnalazłszy klamkę nacisnął na nią z impetem, nastawiając się na to, że drzwi będą zamknięte. Musiał jednak sprawdzić i postanowił zrobić co w jego mocy by się z tego miejsca wydostać.
Ku jego zdziwieniu drzwi ustąpiły i ukazały korytarz, na którego ścianach znajdowały się świece w kinkietach. Chłopak miał teraz do przejścia kawałek w górę. Łańcuszek schowany do kieszeni zrobił się ciepły, jakby coś go rozgrzało, a przecież blisko było tylko udo Aiden. Syknął przestraszony nagłą zmianą temperatury biżuterii i szybko wyciągnął go z kieszeni żeby się mu przyjrzeć raz jeszcze.
Nie stał jednak w miejscu. Skoro drzwi ustąpiły ruszył korytarzem w górę, zerkając to na drogę, to na zawieszkę z łańcuszkiem, które teraz spoczywały w jego dłoni. Coś było nie tak z tym czymś. Coś podziałało na zawieszkę w dziwny sposób. Nie miał pojęcia co, ale postanowił, że się dowie. Najchętniej założyłby go teraz na szyje ale nie miał możliwości z uszkodzonym zamknięciem. Z westchnieniem raz jeszcze schował srebro do kieszeni, gdy dotarł na górę korytarza.
Był wolny. Mógł wrócić do domu.

wtorek, 8 lipca 2014

Aiden 12.

Chłopak nie słyszał słów mężczyzny i nie czuł jego, bądź co bądź, opiekuńczych dłoni. Nie krzyczał już, ale dla kogoś kto jedynie na niego patrzył, pozostawał nieobecny, zapatrzony w dal, zamyślony. Jego, szeroko otwarte, oczy biegały po ścianach kaplicy jak oszalałe.
- Dobrze – padło ciche stwierdzenie, gdy jego napięte do tej pory ciało nieco zwiotczało. – Przepraszam...
Po kolejnym, pełnym spokoju, ale i rezygnacji słowie, Aiden zamknął oczy i zapadł w sen. Nie był to zwykły sen, raczej omdlenie. Jego narażone na intensywne wrażenia ciało straciło siły na obronne i zrezygnowało z aktywności.
- Cholerny egoista – warknął po raz enty tego dnia wampir i pochwycił chłopaka w ramiona, aby wynieść go z tego śmierdzącego miejsca na świeże powietrze i w jakieś normalne miejsce, które nie kojarzyło się z cmentarzami.
Jego prywatna krypta wydała się być odpowiednią więc nogi poniosły go w stronę stacji metra. Opuszczony trakt też wcale nie zachęcał do odwiedzin, a i zapach to nie były fiołki z różami. Gdzieniegdzie biegały szczury, kapała woda z rur miejskich, odpadał stary tynk a sufit trzeszczał i ostrzegał przed swym rychłym zawaleniem się.. Krypta też kryptą nie była, ani luksusowymi komnatami. Było to zapomniane, spore pomieszczenie, które niegdyś planowano zagospodarować jako hall na kasy biletowe. Teraz miejsce było zupełnie osłonięte od świata i bezpieczne dla wampira, który w dzień na słońcu nie mógł przebywać.
Mężczyzna zatrzasnął za sobą drzwi kopniakiem, a chłopaka rzucił na prowizoryczne łóżko, złożone z metalowych prętów i materaca. Prócz pomieszczenia tylko rzeczy w nim były czyste. Jakaś stara komoda znaleziona przez niego na jednym ze śmietników, wytarty fotel, przyniesiony tu dla koloru i wygody mężczyzny, kilka krzeseł, które bardziej przeszkadzały w pomieszczeniu niż stanowiły elementy wystroju, mniejszy i większy stolik i szafa pancerna. Na jednej ze ścian wisiała też stara, ciężka, aksamitna zasłona. Zapewne następująca drzwi do pomieszczenia obok.
Uwolniwszy ręce od chłopaka, wampir włączył gazową lampę nad jednym ze stolików i zasiadł na fotelu, czekając aż panicz medium się ocknie..
Nie musiał czekać wieki. Aiden ocknął się po kilkunastu minutach rozglądając się z widocznym oszołomieniem dookoła.
- Gdzie ja... Ech, to ty…– jęknął, widząc nieopodal swojego ochroniarza. Jakoś nie potrafił cieszyć się z obecności tego typa obok. Może to było mało wdzięczne i powinien najpierw mu podziękować ale niechęć jaką do niego czuł była silniejsza. – Mówiła coś jeszcze? – zwrócił się do wampira w pełnym przekonaniu, że i on widział te dziewczynę, która pokazała mu się zaraz po tym jak dotknął biurka.
Nie był to wprawdzie piękny widok, bo dziewczyna miała rozszarpane połowę twarzy, ale przecież mężczyzna chciał uchodzić za nieustraszonego, więc chyba taka mała dziewczynka nie zrobiła na nim wrażenia.
- Tak, to ja i nie mam pojęcia o kim mówisz – Wampir machnął dłonią zbywająco.
Przez czas oczekiwania tylko siedział i wpatrywał się w chłopaka, tonąc w swoich myślach. W życiu by się nie przyznał nikomu, że ulżyło mu, kiedy gówniarz się obudził. Z rezygnacją i nienawiścią do wszelkich rzeczy, których nie był w stanie zobaczyć, złapał za batona leżącego na stoliku i wgryzł się w niego z niebywałą mocną, wręcz z groźbą w spojrzeniu. Nadgryziona słodycz wylądowała w koszu, niemalże przepełnionym już tak samo nadgryzionymi batonami.
- I nigdzie teraz nie pójdziesz, a spróbuj mi się postawić, to cię zwiążę. Masz odpocząć – W głosie wampira pojawiła się stanowczość i nakaz. Nie miał zamiaru pozwalać na nieposłuszeństwo chłopaka w tej kwestii.
- Jasne, może jeszcze mnie zakneblujesz i poddasz elektrowstrząsom – warknął młody, siadając gwałtownie, co wywołało na jego twarzy grymas bólu. Dokładnie tak samo czuł się za każdym razem, kiedy dusza taka jak ta z kaplicy, szukała u niego pomocy. – Cholera – jęknął, masując sobie kark i przechylając na chwilę głowę to w jedną to znów w drugą stronę. – Jesteś beznadziejnym ochroniarzem – wyrzucił jeszcze z siebie, po czym wyciągnął z kieszeni skradziony na cmentarzu cukierek, wrzucił go sobie do ust i rozgryzł gwałtownie, podobnie, jak mężczyzna, lecz z zamiarem zjedzenia go a nie wyrzucenia.
- Bo nie umiem cię ochronić przed wizjami? – zdziwił się odrobinę wampir, bo nie rozumiał dlaczego dzieciak uważa go za beznadziejnego ochroniarza. Aiden żył więc jakoś łowca nie miał sobie nic do zarzucenia. – A co do zakneblowania i poddania elektrowstrząsom... Nie kuś mnie lepiej chłopczyku – Uśmiechnął się lekko i pohamował przed sięgnięciem po następnego batona. Miał ich mnóstwo w misie na stole. Aiden tylko nie rozumiał po co mu one, skoro ani jednego nie zjadł a jedynie kosztował i wyrzucał. – Jestem ciekaw co tam masz w tej swojej główce, kiedyś to sprawdzę – wymamrotał jawnie, choć zainteresowany bólem głowy Aidena nie zwrócił uwagi na to, że mówi coś co pomyślał głośno.
- Będzie to gwoździem do twojej trumny, zapewniam cię – wypalił chłopak pełen wściekłości na bezczelność mężczyzny. Właśnie oświadczył mu oficjalnie, że ma zamiar szperać mu w głowie. No co za ignorant! Ze złością, która miała być skierowana do wampira, poderwał się z łóżka i skradł ze stolikowych zapasów jednego z batonów. Potrzebował czegoś w żołądku by nie zemdleć raz jeszcze a że nie miał niczego innego, słodycz wydała mu się bardzo odpowiednia. – Nie masz do tego prawa. Zrób to, a zobaczysz jakim chłopczykiem potrafię być! – ryknął wściekle. Oczywiście nie miał bladego pojęcia jak ma wypełnić swoja groźbę, ale nie przeszkadzało zagrozić.
Kiedy przełknął pierwszy kęs batona, jego młode ciało dość boleśnie spotkało się z materacem. Łowca znalazł się przy nim w ułamku sekundy i zawisł nad nim, jedną dłonią przygniatając go do łóżka.
- Nigdy więcej nie rzucaj w moją stronę gróźb, bo to się może dla ciebie źle skończyć, kiedy jestem głodny – wywarczał, zbliżając swoją twarz do pobladłej twarzy Aidena. Jego chabrowe oczy przepełniała czerwień. Zirytował się niemiłosiernie, kiedy chłopak kolejny raz wspomniał coś tak prozaicznego jak trumna. Trumny go irytowały. Z dziką satysfakcją i ironicznym uśmiechem przesunął usta w stronę pulsującego miejsca na szyi Aidena. – A teraz przeproś.
- Prze... – Już miał przeprosić, rażony strachem przed gwałtowną reakcją mężczyzny. Już miał mu się poddać i okazać skruchę, kiedy przypomniała mu się podobna scena. Cyprian... Ta wizja wlała w jego serce złość i sprawiła, że ponownie stal się krnąbrnym i nieposłusznym podopiecznym wampira. – Zapomnij – wysyczał przez zaciśnięte zęby, spinając wszystkie mięśnie i zaciskając dłonie w pięści. Nie! Nie będzie go przepraszał, choć pewnie przypłaci to życiem.
Ale ten mężczyzna to nie był Cyprian. Może postąpiłby jak brat nawet i bez przeprosin. Wystarczyła odrobina skruchy. Nie otrzymał jej jednak, toteż dalej szedł w zaparte i zmierzał nieuchronnie do swego celu, jakim zagroził chłopakowi. Chłodne usta zetknęły się z gorącą skórą szyi, więc Aiden poczuł jak wampir uśmiecha się, będąc jeszcze cierpliwym. Wykrzesując z siebie resztki cierpliwości.
- Przeproś Aiden. Ze mną nie ma sensu się bawić, a naprawdę nie chcę skrzywdzić takiego niewiniątka – wymruczał, łaskocząc wargami miejsce, w które zamierzał się wgryźć.

*
- Ej, mały – szepnął ktoś, ale na tyle głośno, że Aiden go usłyszał. Głos dochodził gdzieś z mroku panującego w pomieszczeniu. – Obudź się w końcu – powiedział poirytowany mężczyzna, wpatrując się w ciemność przed sobą. – Rusz tyłek i wypuść mnie stąd. Ile mam tutaj siedzieć? – Uderzył otwartą dłonią o ścianę i syknął, kiedy coś ostrego nieznacznie rozcięło mu skórę.
Obaj znajdowali się w miejscu, do którego wampir zabrał Aidena, jednakże chłopak leżał na podłodze, a ktoś, kto do niego mówił, musiał znajdować się w zamknięciu, skoro prosił o uwolnienie.
- Ech... – jęknął Aiden, podnosząc się z posłania, na którym zostawił go Cain i masując kark zdrętwiały od leżenia w jednej pozycji przez dłuższy czas. Nie miał pojęcia, że nadal znajduje się w tej starej komorze. Zamrugał oczami, przyzwyczajając je do mroku i usiadł. – Kto tu jest? – zapytał cicho.
Mając świadomość, że głos, który teraz do niego przemawia, nie dość, że jest jakiś dziwnie stłumiony, to jeszcze nie należy na pewno do wampira, który go tu przyniósł, starał się rozejrzeć dookoła w panujących gęstwinach ciemności.. Odruchowo złapał się za szyję w miejscu, w którym wampirze kły stykały się z jego skórą tuż przed tym jak odpłynął, bo chyba tylko tak mógł wytłumaczyć to nagle przeniesienie w czasie. Szyja była w porządku - wciąż ładna i nieskazitelna, bez żadnych ran. Najwidoczniej Cain stracił apetyt.
- No w końcu! Wołam cię od pół godziny, stary! - rzucił w jego kierunku mężczyzna, który siedział... za kratami wbudowanymi w ścianę.
Pomieszczenie, w którym go zamknięto było małe, a w dodatku zasłonięte czarną zasłoną. Ciężko było się domyślić, że za nią są kraty, a za kratami kolejna komora, która ktoś wykorzystał sprytnie jako więzienie.
- No dobrze... Słyszę cię i jestem, że tak to ujmę, przytomny.
Aiden musiał uświadomić samemu sobie, że faktycznie tak jest. Że jest przytomny i rozmawia z kimś namacalnym a nie z kolejnym duchem. W sumie duch raczej nie prosiłby go o uwolnienie z jakiegoś miejsca.... Chyba... Wszak każda dusza, która go nawiedza o coś go prosi. Podniósł się z lóżka powoli i ruszył o kilka kroków w kierunku głosu. Szedł ostrożnie, gdyż nie pamiętał układu pomieszczenia na tyle, by nie wpaść na jakieś porozstawiane tu przedmioty.
- Ale nadal nie wiem kim jesteś i gdzie jesteś – dodał po chwili, stając w miejscu i skupiając się na słuchaniu głosu, który najwyraźniej dochodził do niego z lewej strony.
- Za kratą. Znaczy, za zasłoną i kratą – mężczyzna chętnie szarpnąłby za zasłonę, ale nie sięgał, bo był uwięziony na krótkim łańcuchu, który biegł od jego nogi, aż do ściany. – Jestem Phil. A teraz weźże w końcu mnie stąd wyciągnij! – Ostatnie zdanie było przepełnione złością. Phil miał już dość siedzenia w zamknięciu.
- Zasłona i krata. Krata i zasłona... – chłopak mruczał niczym mantrę.
Stawiał kolejne kroki z wyciągniętymi przed siebie rękoma i powtarzał sobie czego szuka. Musiał przecież dotrzeć do mężczyzny wołającego o pomoc. Niestety nie był kotem i w ciemnościach nie widział tak dobrze jak one, dlatego raz za razem na coś wpadał i syczał z niezadowolenia i bólu. Mężczyzna czekał w ciszy aż chłopak do niego dotrze.
- Ale nie milknij – odezwał się Aiden nieco głośniej. – Mów do mnie, bo nie mam pojęcia gdzie cię szukać – poprosił mężczyznę i jęknął, nerwowo mrugając oczami po kolejnym siniaku na piszczelu. Jego oczy bardzo wolno zaczynały dostrzegać jakieś kontury i półcienie, ale nadal widoczność miał bliską zera.
- Jezu, trafił mi się przygłup - mruknął mężczyzna, opierając głowę o ścianę. Nie wiedział, że w pomieszczeniu, gdzie jest chłopak, jest równie ciemno, co w jego klatce, więc uważał, że osoba, do której mówi jest zupełnym czubkiem. – Czemu tu jesteś? – zapytał nagle, bo dopiero teraz pomyślał, że młody może być w komitywie z tym drugim.
- Nie z własnej woli – wypalił Aiden, odpowiadając na pytanie mężczyzny, choć szczerze mówiąc miał ochotę go walnąć za inwektywy, jakie słyszał pod swoim adresem. – A co do twoich spostrzeżeń, to że nic nie widzę, potęguje tylko ostrość mojego słuchu – burknął na koniec, zaciskając usta i z zawzięciem szukając czegoś na tyle miękkiego by mogło uchodzić za zasłonkę.
Nie była to prosta sprawa. Pamiętał, że kiedy rozglądał się po pomieszczeniu przy świetle lamp, widział na jednej ze ścian cos takiego. Uznał wtedy, że musi być to przejście do innego pomieszczenia. Starając się odgonić wściekłość na niewdzięcznika, któremu starał się pomóc poruszał się bardzo wolno i ostrożnie, ale dzielnie brnął do celu.
Gdy tylko jego ręce trafiły na miękkość materiału, zacisnął na nim palce. Nie szarpnął nim jednak. Nagle dotarło do niego, że nie ma pojęcia kim jest mężczyzna siedzący prawdopodobnie za tym właśnie materiałem. A co, jeśli wampir miał powody by go zamknąć?
Mężczyzna usłyszał czyjś oddech za zasłoną. Było na tyle cicho i tak ciemno, że jego słuch wytężony był do granic możliwości.
- No już! Wypuść mnie, cholera jasna. Nie mam zamiaru tu zgnić przez tego kretyna – warknął cicho, szarpiąc za łańcuch. Chciał go wyrwać ze ściany, ale był zbyt słaby, aby to zrobić.
Brzęk łańcucha na chwilę zmroził serce chłopaka. Nie kojarzył mu się z niczym przyjemnym. Ten dźwięk był zawsze dla niego taki metaliczny, chłodny, złowrogi. Po kilku sekundach, młode medium otrząsnęło się jednak z odrętwienia. Szarpnął zasłonkę, ale ta nie była aż taka skora do tego, by ustąpić. Widać wampir dołożył starań, by nie dała się aż tak łatwo zerwać.
- Moment, okej – powiedział z namysłem. – Nie jestem jakimś super siłaczem czy kimś w tym rodzaju – odsunął zasłonkę na bok i złapał za kraty, szarpiąc się z nimi, lecz one stanowiły jeszcze trudniejszą przeszkodę. – Słuchaj, a jak ja mam cię niby wydostać zza tych krat? Jest gdzieś jakiś klucz, piłka, cokolwiek. Przecież nie wyrwę ich ze ściany.
Phil zmrużył oczy, aby dostrzec choć kontur ciała Aidena. Nie było to proste zadanie, ale też nie niewykonalne kiedy się siedziało tyle czasu w ciemnościach.
- To nie masz jeszcze klucza? – powiedział ze zdumieniem, bo był przekonany, że chłopak już dawno go znalazł. – I czemu jest tam tak ciemno? Nie zapaliłeś światła? Ręce mu opadały, kiedy widział, jak bardzo ten chłopak jest nieogarnięty.
- Posłuchaj – Aiden wycelował palcem w mężczyznę, choć ledwie go widział. Był zły za takie traktowanie i nie miał najmniejszego zamiaru powstrzymywać tej złości. – Nie jestem właścicielem tego lokum. Nie mam pojęcia czy tu w ogóle są jakieś światła. Nie przyszedłem tu z własnej woli i... – Złapał raz jeszcze za kraty i z wściekłością szarpnął nimi, unosząc nieco głos. – To nie ja potrzebuję pomocy tylko ty, więc ogarnij się i bądź milszy albo zostaniesz tu na pastwę tego tam, pożal się Boże wampira, bo mi do niczego potrzebny nie jesteś.
- Dobra, dobra, nie wściekaj się tak – Phil uniósł ręce w obronnym geście, mimo że chłopak nie mógł tego zobaczyć. – Zawsze zapala tutaj światło, jak odsłania zasłonę. Albo przychodzi ze świecznikiem. Powinien gdzieś leżeć blisko – poinstruował młodego nieco milszym tonem. Naprawdę chciał się wyrwać z tego miejsca.
- Okej...
Chłopak wyciszył się nieco i zostawił kraty w spokoju, odwracając się w bok i szukając wspomnianego świecznika. Miał tez nadzieję, że znajdzie tam zapałki bądź zapalniczkę by nakarmić świece płomieniem. Po chwili trafił rękoma na stolik a na nim faktycznie na świecznik. Po omacku zaczął szukać teraz źródła ognia a kiedy tylko takowe odnalazł zapalił 'światło' i odwrócił się w stronę krat z triumfalnym uśmiechem.
W zakratowanym pomieszczeniu o wymiarach może półtorej metra na półtorej, siedział mężczyzna. Na podłodze, bo poza nim w pomieszczeniu nie było nic. Łańcuch, którym go przykuto do ściany był gruby i zdecydowanie nie chciał dać się rozerwać. Phil nie miał wyglądu amanta filmowego - miał ciemne krótkie włosy, które zdecydowanie wymagały podcięcia. W dodatku były brudne, jak i cały mężczyzna, odziany jedynie w materiałowe, czarne spodnie i bezrękawnik tego samego koloru.
Kiedy zobaczył, że Aiden zbliża się ze światłem, podniósł się na tyle, na ile mógł, w końcu wysokość jego klatki nie przekraczała półtorej metra, a to było dla niego stanowczo za mało, bo jego wzrost wynosił nieco ponad średnią, czyli metr osiemdziesiąt.
- Philomeus Terrence Hall Junior, miło mi – przedstawił się oficjalnym tonem, kłaniając się nisko.
- Philo...co? – Chłopaka aż zatkało jak usłyszał tak długie imię i nazwisko, że nawet po sekundzie nie był w stanie go powtórzyć. Pokręcił głową z niedowierzaniem, rozejrzał się pospiesznie po celi i obejrzał sobie przelotnie mężczyznę. – Czego ode mnie oczekujesz? Jak mam otworzyć tę celę? I... – zawahał się przez chwilę, bo jakoś dziwnie czuł się zadając tak wiele pytań na raz. – Dlaczego tu siedzisz?
- Po prostu Phil... – powiedział więzień cicho po tym całym gradzie pytań, jakim został zasypany. Z ciężkim westchnieniem usiadł z powrotem na posadzce, bo schylanie się strasznie go męczyło. – Bo mnie zamknięto – odparł z rozbawieniem, jakby cała ta sytuacja była dla niego jednym wielkim żartem. – Dostałem w łeb i obudziłem się tutaj. A ojciec mówił: "Synu, jak wybierasz się na polowanie, zawsze miej oczy dookoła głowy!"

niedziela, 29 czerwca 2014

Aiden 11.

- Więcej! Daj mi więcej! Nigdy nie będę mieć dość twoich słów Katherino – wyrzucił z siebie nieznajomy teatralnie, z ogromną, prześmiewczą przesadą.
Nie czekał jednak na ciąg dalszy wywodów wampirzycy. Rzucił się na nią, jak tylko schował flet w okowach płaszcza i pochwycił ją za kark brutalnie. Był łowcą, a jednocześnie nim nie był. Był też wampirem, o niesamowitej szybkości, jaką doprowadził do perfekcji podczas szkoleń na łowcę. Siły nie miał zbyt wiele, ale wystarczyło, aby tak stanowczo szarpnąć kobietą, że odrzucił ją na tyle daleko i na tyle gwałtownie by musiała ratować się przed upadkiem wspierając się o nagrobek. Nie poprzestał jednak na odciągnięciu potencjalnego mordercy Aidena. Chciał ją zabić, a śmierć miała być jak najbardziej bolesna, toteż gotowy do zadania ciosu ruszył w jej kierunku z uśmiechem na twarzy i pewnością siebie, która powaliłaby słonia.
Zaskoczył ją. Wampirzyca musiała przyznać sama przed sobą, że zaskoczył ją na tyle iż na chwilę zapomniała o Aidenie. Warknęła z wściekłością. Spodziewała się ataku ze strony nieznajomego, bo wyczuwała go w nim od samego początku. Zdała sobie sprawę, że właśnie to ją tak poirytowało i zdenerwowało. Ale nie spodziewała się go aż tak szybko. Pewność mężczyzny, że jeśli zaatakuje ona nie będzie miała najmniejszej szansy w tym starciu wyprowadzała ją z równowagi. Było to dla niej tym bardziej irytujące, że wiedziała o racji owego przekonania. Gdyby mogła pozostać ta, która zginęła wówczas w parku, mężczyzna miałby poważny problem z przeżyciem dzisiejszego spotkania. Gdyby mogła... Niestety, w obecnym stanie miała szanse pokonać człowieka i zachować przed nim swą wampirzą twarz i postać, ale w zetknięciu z wampirem... Już niekoniecznie.
Ledwo zatrzymała się na kamieniu nagrobnym, zerwała się i z ogłuszającym wyciem uniosła nad ziemia. Jej długie włosy rozsypały się w powietrzu tworząc bezładny wachlarz dookoła jej głowy a ręce wystrzeliły na boki niczym skrzydła.
- Wrócę!
Odbiło się echem tak głośnym, że Aiden miał wrażenie jakby ziemia zatrzęsła się pod jego stopami. Skulił się pod posagiem, zakrywając sobie uszy i chowając twarz w podciągniętych do góry kolanach. Nie chciał się tak czuć, ale niestety nie dano mu wyboru. Jego ciałem wstrząsnęły dreszcze, kiedy lodowate strzały przerażenia przeszyły go na wskroś. Krzyk wampirzycy sprawił, że miał wrażenie jakby jego serce spowiła lodowa klatka niepozwalająca mu na pompowanie krwi. Chciał, żeby ten krzyk zniknął. Chciał ciszy jak nigdy wcześniej i spokoju, jaki mogła mu ona zapewnić.
Kiedy poczuł powiew powietrza, ośmielił się podnieść spojrzenie z nadzieja, że zaraz wszystko się skończy. Niestety, widok wiszącej nad nagrobkiem Katheriny z rozpostartymi rękoma i ubraniem targanym powiewami wiatru niewiadomego pochodzenia, nie pomógł mu w żadnym stopniu. Otworzył usta ze zdumienia i wpatrzył się w nią intensywnie.
Tymczasem kobieta pozostała przez chwilę w zawieszeniu, rzucając mordercze spojrzenie nieznajomemu, po czym uniosła twarz ku czerni nieba i zawyła niczym zarzynane zwierzę. Jej postać rozmyła się zaraz potem, pozostawiając po sobie kłęby dymu i smród siarki.
- Te nowoczesne wampiry... - westchnął łowca z prawdziwym smutkiem i schował broń za pas spodni. - A ty tak właściwie czego się tu szlajasz gówniarzu? - zwrócił się do skulonego pod pomnikiem Aidena. - Mało to razy już niemalże zginąłeś? Wiesz, jakie to trudne ochraniać twój tyłek? Nawet mi za to nie płacą - jęknął na koniec z wyraźnym zniechęceniem.
Uważnie przyglądał się chłopakowi i oglądał z każdej strony, nie chcąc pominąć żadnego szczegółu. Cyprian mówił mu jak bardzo chłopaczek jest uroczy, ale do wampira jakoś to nie przemawiało i raczej sporo czasu nie miało zamiaru przemawiać, chyba że Aiden by mu to udowodnił w jakiś sposób. Póki co nie wyglądał na poruszonego ani Aidenem, ani Katheriną, ani jej magicznymi sztuczkami. Stał niewzruszenie, po chwili już z dłońmi w kieszeniach płaszcza, a jego oczy nadal wyrażające głęboką pustkę bez grama uczuć, zatrzymały się na pobladłej twarzy młodego.
- Pilnowania? Nie prosiłem o ochronę - chłopak najwyraźniej nie miał ochoty na tłumaczenie się z powodów jakie przyciągnęły go tutaj o takiej a nie innej porze. Podniósł się z kucek, wspierając o pomnik Anioła i przez chwilę zapatrzył w kamienną twarz swego przyjaciela. - Nie musisz mnie niańczyć - odezwał się, kiedy odwrócił spojrzenie na nieznajomego, otrzepując jednocześnie spodnie z paprochów jakie przywiał wiatr będący dziełem Katie.
Może i zachowanie Aidena było dość niegrzeczne, biorąc pod uwagę fakt, że mężczyzna właśnie w jakiś sposób uratował mu skórę, ale on nadal pojęcia nie miał z jakiego powodu znów wokół niego robi się takie zamieszanie i wszelakiej maści stworzenia niebędące ludźmi, zaczynają włazić w jego życie i układać mu je po swojemu.
- Mój brat... - wampir zasyczał złowrogo - nie zginął na marne. Nie po to trudził się tyle czasu, abyś był bezpieczny. Nie po to popadł w jakieś durnowate zauroczenie, abyś teraz miał prawo wypinać się na oferowaną pomoc, więc radzę ci milczeć i przyjąć to, co dostajesz. W innym wypadku już jesteś martwy. Jak nie Katherina, to znajdą się inni.
Przez chwilę fiolet oczu mężczyzny zastąpiła głęboka czerwień, której Aiden nie dostrzegł, bowiem pod wpływem słów mężczyzny zacisnął powieki i zaczął oddychać nierówno, panicznie łapiąc powietrze.
- I radzę ci się również przyzwyczaić do mojej obecności, aby ci było w miarę miło i abym nie musiał co krok na ciebie warczeć - dorzucił jeszcze łowca, ewidentnie na coś czekając.
Bardzo subtelnie jego postawa sugerowała chłopakowi, że ma zebrać swój tyłek i ruszyć do domu, gdziekolwiek ten się znajdował.
- Twój brat, wampir, sam się prosił o kłopoty zadając się ze mną - odezwał się Aiden cicho, choć z każdym słowem jego głos nabieram mocy. - To nie ja go porwałem i nie ja prosiłem się o opiekę. Masz mnie dość? Świetnie, bo ja tez mam dość tego wszystkiego. Myślisz, że podoba mi się uciekanie przed strzygami? - Sam nie wiedział skąd wzięło mu się właśnie takie określenie wampirów. Strzygi przecież nie istniały i na dodatek miały bardzo mało wspólnego z krwiopijcami. Poczuł jak policzki czerwienią mu się z napływającego wstydu i złości. - Z przyjemnością oddam się w twoje ręce - warknął rozkładając ramiona na boki, jakby właśnie szykował się do ukrzyżowania. - Jeśli tak bardzo ci przeszkadzam to zakończ to. Zakończ swoje i moje mekki, bo nie mam zamiaru kolejny raz być omamiony przez krwiopijcę i wplatany w jakieś wasze sprawy. Wasze! - krzyknął nagle zadziwiając samego siebie swoim zrywem i wściekłością - Wasze! Nie moje i nie z mojej winy.
- Zamilcz - wampir odpowiedział spokojnie i twardo.
To jedno słowo przecięło wszystko, co Aiden powiedział i zostawiło za sobą nienaruszalną ciszę oraz strach przed jej zakłóceniem. Atmosfera wokoło nich zgęstniała, kiedy mężczyzna wbił spojrzenie w młodego tak nachalnie, że pod kimś mniej zdesperowanym ugięłyby się kolana. Bardzo wolno zrobił w kierunku Aidena kilka bezgłośnych kroków i zatrzymał się tuz przed nim. Zapach cedru towarzyszący łowcy unosił się dookoła. Był tak intensywny, że aż dziw, że jeszcze sam krwiopijca się przez niego nie udusił.
Chwila ciszy i tego, jak intensywnie brat Cypriana wpatrywał się w zaklinacza, była naprawdę długa.
- Kiedyś, może kiedyś zrozumiesz, że to nie my kierujemy naszym przeznaczeniem - przerwał cisze mężczyzna. - Podejmujemy decyzje, które w taki czy inny sposób doprowadzą do tego, co musi się stać. Nieważne ile będziesz się bronić i ile czasu będziesz starać się udawać normalnego chłopca. Przyjdzie moment, że będziesz musiał pogodzić się ze swoim przeznaczeniem, a im wcześniej tego dokonasz tym wcześniej zaznasz odrobinę spokoju o którym teraz możesz tylko marzyć - mówił spokojnie i pewnie. Nie było w jego słowach gniewu jaki był jeszcze kilka minut wcześniej. - Mój brat na początku nie miał bladego pojęcia kim tak naprawdę jesteś. Szukał cię, ale nim prawda wyszła na jaw poznał ciebie, nie medium, które jest kluczowym elementem układanki. Zawierzył w to, że możesz dokonać niemożliwego, a to, że dałeś mu się omamić było tylko i wyłącznie twoją sprawą.
Po słowach, które na wietrze odbijały się echem i które w pewien sposób kolejny raz zostały naznaczone, tym razem głębokim smutkiem nie wykrywalnym dla zwykłego człowieka, wampir podniósł dłoń i ułożył ją na karku Aidena, zaciskając odrobinę długie, jasna i gładkie palce. Potarł kciukiem miękką skórę chłopaka, którą jego kły z przyjemnością przebiłyby bez zastanowienia, jeżeli okoliczności byłyby inne.
- Mógłbym cię zabić tu i teraz - raz jeszcze przemówił łowca, kiedy jego ciało znalazło się o cal od ciała Aidena. - Mógłbym z tobą zrobić wszystko, co zawsze robię ze swoimi ofiarami i co robi każdy wampir mniej lub bardziej perwersyjny, ale do kurwy nędzy Aiden. Ty masz po co żyć! Chociażby dlatego, że nie prosiłeś się, aby ktoś cię pokochał, a jednak jesteś za tę miłość coś dłużny.
- No wybacz - odezwał się chłopak po krótkich chwili, podczas której o mało nie zszedł na zawal, rażony dotykiem mężczyzny. Az mu przeszłość mignęła przed oczami, kiedy uświadomił sobie z jaką łatwością ten mężczyzna mógłby zakończyć jego marne życie. Przełknął ślinę i opuścił ręce zaciskając dłonie w pięści. - Nie wiem o czym mówisz. Nie jestem niczyim kochasiem - wymamrotał, usiłując cofnąć się i uwolnić od dotyku, który mimo chłodu wypalał mu znamiona na karku.
Określenie jakim się nazwał przyszło samo. Być może było spowodowanie nazwaniem go tak przez Katie a być może było najgorszym jakie poznał.
- Oczywiście, że nie jesteś i nie byłeś niczyim kochasiem - mężczyzna przewrócił oczyma i jeszcze przez chwilę głaskał kark chłopaka, nie dając mu najmniejszej możliwości odsunięcia się.
Dopiero po chwili puścił go wolno i sam odszedł kawałek, oddychając głęboko i bez zastanowienia chłodnym powietrzem, którym oddychać nie musiał. Noc już była ciemna i jeszcze bardziej złowroga niż przed pojawieniem się Katheriny. Księżyc pojawiał się i znikał a chłodny wiatr raz za razem gwizdał między nagrobkami.
- A teraz idziemy do domu, bo raz, że mnie zanudzisz swoimi smętami, a dwa że masz być bezpieczny i serio nie chce słyszeć ani pół słowa skargi więcej - mruknął po chwili i rozłożył odrobinę ręce na boki, bo nie wiedział, gdzie ma iść, aby dzieciaka odprowadzić.
- W takim razie idź, nikt cię nie trzyma. Nie przyszedłem tu po to, żeby sobie porozmawiać z posagiem - wypalił chłopak dość ostro, bo poważnie nie miał zamiaru wracać póki nie zrobi tego, co tak bardzo chciał zrobić. - Muszę wrócić do kaplicy, czy ci się to podoba czy nie.
Czując wolność, poprawił na sobie kurtkę i zapiał suwak niemal pod sama szyje, jakby to miało dać mu ochronę przed ewentualnymi kłami. Nie czekając na odpowiedz nieznajomego, odwrócił się na piecie i ruszył w stronę wspomnianej budowli. Sam nie wiedział dlaczego chciał tam iść. Cos go tam przyzywało. Wprawdzie na swoich rysunkach widywał jedynie kamiennego anioła, ale jakaś nieokreślona siła kazała mu odwiedzić miejsce śmierci przywódcy wampirzego klanu.
- Tak, tak, ta twoja misja - burknął łowca, niechętny gdziekolwiek maszerować.
Najpierw jednak nim ruszył za Aidenem, wyciągnął z kieszeni garść cukierków z zamiarem zjedzenia ich, choć jedzenie to było za wiele powiedziane. Rozwijał kolejno słodycze, wrzucał sobie do ust by rozgryźć i poczuć jak rozlatują się w drobiazgi a papierek rzucał na ziemie.
- Nie ma przebacz młody, idę z tobą - mruknął, zrównując z dzieciakiem swoje kroki i z dobroci swego lodowatego serca podsuwając mu garść cukierków, aby ten się poczęstował.
Prawie co dwie sekundy kolejny papierek lądował na terenie cmentarza.
- Możesz przestać? - zapytał Aiden, zatrzymując się w miejscu i patrząc na mężczyznę ze zdziwieniem, graniczącym z szokiem. - Dlaczego rozrzucasz po cmentarzu papierki po cukierkach? Nawet ich nie jesz. Tutaj spoczywają ciała dusz, krążących po świecie a ty... - zapowietrzył się machając wymownie rękami, chcąc w ten sposób podkreślić stopień swojego wzburzenia na zachowanie swojego niezbyt chcianego ochroniarza. - Przyjemnie by ci było jakby ktoś zasypał ci trumnę śmieciami?
Wampir roześmiał się tak głośno, że trupy mogły zostać obudzone i zacząć wstawać z grobów.
- Nie będę mieć trumny, ani grobu. Zginę w walce, a moje ciało zostanie spalone zapewne przez jakieś plugawe bestie, których nie uda mi się pokonać – zamruczał łowca, krztusząc się odrobinę śmiechem i drobinkami ostatniego z cukierków jaki właśnie zmiażdżył zębami. - I weź oddech, bo się udusisz - dodał bardzo spokojnie i z westchnieniem, a nawet prawie szczerym smutkiem.
Schował słodycze do kieszeni, zostawiając sobie jeden, który miał zamiar rozgryźć za jakiś czas. Póki co bawił się nim, aby zająć czymś dłonie.
- Skończ.
Aiden wiedziony jakimś przypływem odwagi lub głupoty, wyrwał mężczyźnie słodycz z dłoni i schował do kieszeni. Spodziewał się, że i ten skończy tak samo jak poprzednie a jego papierek dołączy do rzuconych wcześniej, więc nie miał zamiaru pozwolić by kolejny śmieć poleciał w cmentarz.
- Mój cukierek... - jęknął łowca niewampirzo, ale jego dziwnie smutna i dziecięca agonia pozbawienia słodyczy trwała tylko kilka sekund.
Postanowił, że tak czy inaczej cukierek sobie odbierze, a przy okazji odpłaci Aidenowi za taką pyszałkowatość z nawiązką. Aż żałował, że nie może mu zrobić krzywdy, bo już dawno by mu ją zrobił. Dzieciak wprawiał jego emocje w dziwne stany, gdzie między nimi królowało uczucie irytacji.
Kaplica była dość blisko, więc nie zajęło im dużo czasu dotarcie do niej. Chłopak zatrzymał się na chwile przed drzwiami, spojrzał na mężczyznę i pchnął je. Uderzył w nich zapach stęchlizny i zgnilizny. Aiden odwrócił się z obrzydzeniem na twarzy i zakrył dłonią nos.
- O rany - jęknął starając się nie zwymiotować. Zapach był koszmarny.
- Ten gość chyba długo się nie mył - stwierdził wampir, czekając aż Aiden wejdzie do środka. Zapach nie ruszał go aż tak jak młodego. Czuł już gorsze.
Aiden rzucił mężczyźnie spojrzenie pod tytułem 'wkurzasz mnie coraz bardziej' i wszedł do środka. Zapach po chwili stał się bardziej do wytrzymania, głównie dlatego, że Aiden przyzwyczajał się do niego.
Wnętrze kaplicy było zrujnowane. Ściany nadburzone, podłoga podziurawiona. Chłopak stąpał ostrożnie, co raz zerkając w górę by upewnić się, że sufit nie wali im się na głowy. Pamiętał jak to wyglądało wcześniej. nie było idealnie, ale tez nie było aż tak tragicznie jak teraz.
- Koszmar... - mruknął, wchodząc do głównej komnaty.
Tej samej, w której stało solidne biurko i w której spotkał Katherine i Zachrija. Przez chwilę zatrzymał się zaraz za progiem jakby się bał, że zza jednych z drzwi do bocznych cel, wyłoni się któraś ze wspomnianych istot.
- Tak właściwie to za czym się rozglądasz? - zapytał po chwili łowca, zerkając do wnętrza sali nad ramieniem chłopaka.
Był ciekaw co niby w tej kaplicy przyciąga to młode medium, bo chyba nie był to odór jaki krążył dookoła nich, ani samo miejsce z biurkiem, które można było kupić w sklepie i także postawić sobie w domu. Niemniej wampir rozglądał się równie badawczo co Aiden, nie zostawiając chłopaka w samopas, ale mając na niego oko.
- Nie widzę w tym miejscu nic koszmarnego, prócz śmierci, ale jej chyba nie da się tak naprawdę zobaczyć - skomentował po chwili drażniąco, nie czekając na odpowiedz chłopaka.
Tak naprawdę mało go obchodziło co się wydarzyło, kiedy i gdzie. Mało go obchodziła misja Aidena. On tylko miał mieć na oku chłopaka i pilnować, aby nie stała mu się krzywda, a to że przy okazji był łowcą z krwi i kości, to była inna bajka.
Aiden, nawet jeśli miał jakaś misje, to nie miał świadomości, że ja ma. Działał instynktownie, co często prowadziło go do katastrof. Niepewnie przeszedł na środek komnaty. Z uniesiona go góry głową starał się wychwycić wibracje dusz. Coś przecież musiało go tu przywieść. Coś musiało podziałać na jego wewnętrzną zdolność rozumienia spraw, których zwykły człowiek nawet nie zauważał. Starał się tez nie słuchać łowcy. Jego podejście było demotywujące i irytujące.
Kolejne kroki chłopaka powiodły go za biurko. Miał zamiar obejrzeć jego zawartość. Coś mówiło mu, że powinien to zrobić. Nie wiedział tylko czy to coś co prowadzi go na manowce, czy do rozwiązania sprawy błąkających się niby-duchów wampirzych.
Ledwie jednak dotknął biurka, cala komnatę wypełnił jego przerażający krzyk. Osunął się na kolana, złapał za głowę i po chwili padł na kamienna posadzkę, chowając twarz w wilgoci mchu i błota. To co zobaczył było przerażające. Widok zjawy siedzącej na blacie biurka poraziła każdy jego nerw. Wrzask, jaki zjawa wydała z siebie, pojawiając się, gdy tylko dłoń chłopaka dotknęła gładkiej powierzani biurka, był dla niego tak głośny, że jego zmysł słuchu cierpiał niewypowiedziane męki.
- Na litość... - Wampir rzucił się do chłopaka i przykląkł przy nim, zbierając go na swoje kolana z ziemi. - Aiden, co się stało? Aiden... - mruczał, usiłując dojrzeć jednocześnie coś za biurkiem, co wywołało ten dziwny stan chłopaka.
Wampir nie miał z tym wcześniej do czynienia, nie był też jakimś magiem, aby walczyć z niewidzialnymi przeciwnikami, kiedy nie wiedział czym są, a już na pewno nie z magią czy wizjami.
- Aiden, nie odpływaj, bo cię ugryzę, żeby dowiedzieć się, co siedzi w twojej głowie! - warknął w przepływie złości na sytuacje i swoje niezrozumienie jej.
Cokolwiek chłopak widział, czy poczuł, on mógłby zobaczyć i poczuć to samo, ale musiałby go ugryźć i wyssać z niego krew.

środa, 18 czerwca 2014

Aiden 10.

Kamienne spojrzenie Anioła przerażało. Mimo tego, że był to jedynie posag, stojący po środku starego cmentarza, Aiden miał wrażenie jakby za chwile miał usłyszeć szelest rozpościeranych skrzydeł i powiew poruszanego przez nie powietrza. Nie lubił tego miejsca. A jednak w jakiś dziwny sposób przyciągało go ono do siebie.
- Wróciłem – wyszeptał do kamiennej postaci, wyciągając rękę w stronę jej twarzy. - Nie płacz.
Na marmurowym policzku pojawiła się pojedyncza łza. Światło księżyca odbijało się w niej migotliwie i kusiło swym tajemniczym pięknem. Aiden zawahał się przez chwilę a jego dłoń zatrzymała się tuż przed twarzą Anioła. Coś kazało mu uciekać z tego miejsca najszybciej jak zdoła a jednocześnie, jakieś inne siły, trzymały go tu i obiecywały... No właśnie! Ale co takiego one mu obiecywały?
Chłopak zamknął oczy i zacisnął palce w pięść wstrzymując na chwilę oddech. Słyszał skrzypienie gałęzi strych drzew, poruszających się mimo iż nie czuło się wiatru. Słyszał dalekie odgłosy miasta i ciche pomrukiwanie niewielkiego strumienia, który wił się w pobliskim lesie. Upajał go spokój wieczoru, odczuwany tutaj z niesłychaną intensywnością. Nawet, jeśli wcześniej obawiał się powrotu do przeszłości, teraz czuł, że tego chce. Że jest na właściwym miejscu i o właściwej porze. Z delikatnym uśmiechem na ustach otworzył oczy i rozprostował palce.
- Nie płacz...
Powtórzył o wiele pewniej niż przed chwilą i sięgnął do łzy na policzku Anioła, aby złapać ją na palce i osuszyć ślady tęsknoty z tej pięknej kamiennej twarzy.
- Jakie to romantyczne. - Rozległ się ironiczny głos za plecami Aidena. - Kochanek powrócił.
Chłopak odwrócił się gwałtownie, brutalnie wyrwany ze stanu w jaki wpadł przez wspomnienia i chęć odprężenia. Jego usta otworzyły się w zamiarze wypowiedzenia jakiejś ciętej riposty na określenie go mianem kogoś, kim nigdy nie był, ale głos uwiązł mu w gardle. Tuż przed nim stał ktoś, kogo się nie spodziewał zobaczyć.
Wampirzyca o paskudnych czerwonych ustach stała naprzeciwko Aidena i uśmiechała się wrednie. Była pewna siebie i wyniosła. Sprawiała wrażenie jakby cały świat należał do niej i był jej podległy. Chłopak patrzył na nią oniemiały i nie rozumiał dlaczego widzi właśnie ja.
Dlaczego postać, która powinna zginąć tamtego pamiętnego wieczoru stała przed nim i jawnie igrała z jego równowagą psychiczną? Tego nie widział. Wiedział natomiast, że jego mięśnie napięły się niemal do granic wytrzymałości a serce stanęło w miejscu ze strachu. Wszystkie koszmarne wydarzenia z wieczoru walki Cypriana z tą kobietą powróciły. Każdy coś, jaki zadali sobie wzajemnie. Każda kropla krwi, jaką Aiden widział. Każdy dźwięk łamanych kości… Nie chciał wspominać właśnie tych chwil. Nie chciał raz jeszcze przeżywać śmierci Cypriana.
- Nasz piękny, nieustraszony kochaś wraca do demonów przeszłości? – odezwała się Katie półszeptem. – Wiedziałam, że kiedyś nadejdzie ten dzień. Stęskniłam się.
Wampirzyca z każdym słowem stawiała krok, zbliżający ją do chłopaka. Bez mrugnięcia patrzyła na niego a jej usta wykrzywiał złośliwy uśmiech. Aiden miał chęć uciekać. Czuł, że spotkanie z tą panią nie wróży szczęśliwego powrotu do przeszłości. Czuł jak jego ciałem wstrząsają dreszcze przerażenia. Zaciskając dłonie w pięści cofnął się odruchowo. Niestety, zaraz za plecami miał posąg. Wpadając na chłodny kamień monumentu zadrżał jeszcze bardziej. Przeszyły go fale chłodu. Zdrętwiał z przerażenia, zamykając na chwile powieki i spazmatycznie łapiąc powietrze. Oczyma wyobraźni widział jak lodowata twarz kobiety zbliża się do niego nieubłaganie i jak jej ostre kły zatapiają się w jego szyje, zabierając mu nadzieje na dalsze życie.
- O tak, bój się…
Szept, który usłyszał tuz przy uchy zmroził mu krew w żyłach i sparaliżował jeszcze bardziej. Poczuł lodowaty oddech na swojej szyi i ostre paznokcie, które właśnie drażniły skore na jednym z jego policzków. Otworzył oczy i z sykiem wypuścił powietrze z płuc.
- Zostaw mnie – powiedział powoli lecz dość pewnie jak na stan w jakim się znajdował. – Do niczego nie jestem ci niezbędny.
- To prawda, dam sobie rade bez ciebie i twoich drżących raczek ale… - Wampirzyca uśmiechnęła się o chłopaka, co wyglądało niemal jak groteska. – Czyż, nie jest cudownie słyszeć jak młode serduszko, które pragnie miłości trzepocze się w piersi ze strachu?
Aiden zacisnął usta i jeszcze bardziej przykleił się plecami do kamiennego anioła.
- No tak, ty nie masz bladego pojęcia co to znaczy słyszeć bicie czyjegoś serca.
Katie roześmiała się, zaciskając palce szponiastej dłoni na jednym z ramion chłopaka i odchylając głowę w tył. Jej śmiech poniósł się echem po cmentarzu, odbijając się od starych nagrobków i płosząc nieliczne ptaki, które zabłąkały się tutaj bez konkretnego celu i potrzeby.
- To ty nie masz pojęcia co oznacza słyszeć czyjeś bicie serca – Chłopak zebrał się na odwagę i warknął w stronę wampirzycy ze złością. Miał serdecznie dość jej patrzenia na ludzi z wyższością.- To, że jestem człowiekiem nie oznacza, że nie słyszałem nigdy jak bije ludzkie serce. To ty jesteś tu słabsza. Nie ja!
Te słowa podziałały na kobietę jak zimny prysznic. Przestała się śmiać tak nagle, że wydało się to nienaturalne i dziwne. Przestała się śmiać tak nagle, że wydało się to nienaturalne i dziwne. Jej palce zacisnęły się na ramieniu medium z taką siłą iż chłopakowi ugięły się nogi.
Porażający ból wykrzywił my twarz w grymasie a oczy zaszły niechcianymi w tym momencie łzami. Nie chciał się przed nią ugiąć. Nie chciał pokazać jej, że jej groźby maja wpływ na jego nerwy. Oczywiście nie do końca zdawał sobie sprawę z tego, że Katie i tak doskonale wyczuwała w jakim stopniu jej słowa i czyny oddziaływają na chłopaka.
Nagle, niesiony powiewem wiatru dotarł do uszu Aidena dziwny dźwięk. Dźwięk, którego nie rozpoznał od razu a który, mimo grozy sytuacji, wydal mu się kojący i uspokajał jego rozedrgane nerwy. Chłopak, wiedziony jakąś dziwną potrzebą, zamknął oczy i zanucił zasłyszaną melodię, razem z grajkiem, o którego istnieniu nie miał bladego pojęcia.
Wampirzyca straciła rezon, odwracając twarz w kierunku, z którego zdawała się płynąć melodia i syknęła z wściekłością. Jakiś intruz ośmielił się wejść jej w drogę. Jakiś nieświadom rychlej śmierci ignorant, śmiał przyjść na cmentarz i przeszkodzić jej w zabawie.
Uścisk palców kobiety zelżał i Aiden już niemal zupełnie odzyskał swą kruchą pewność siebie. Oczywiście nie był zupełnie spokojny i pewny tego, że nic mu już nie grozi. Stał przecież oko w oko z wampirzycą, mającą siłę i prędkość o jakiej zwykły człowiek mógł sobie pomarzyć albo poczytać w książkach.
- Zamknij się! – Katie warknęła do medium z wściekłością i pchnęła go w stronę posagu, jakby chciała go jeszcze bardziej w niego wcisnąć. – Zamknij się, albo przestane się bawić posiłkiem. – Jej czerwone ze złości oczy znalazły się ponownie o cal od oczy chłopaka a lodowaty oddech owionął jego twarz.
- Przecież nic nie mówię – odezwał się cicho ale dość pewnie.
- Mruczysz, a to tak samo irytujące jak twój bezczelny głos.
Chłopak zauważył, że Katie znacznie straciła na pewności od chwili, gdy nieznany grajek zakłócił jej spokój swą melodią. Wydawała się poirytowana, zaniepokojona i już nie tak bardzo harda jak chwile wcześniej. Najwyraźniej melodia drażniła ją w jakiś niezrozumiały sposób.
Wampirzyca faktycznie nie potrafiła zachować takiego spokoju jaki okazywała na początku ich spotkania. Wprawdzie nadal trzymała Aidena za ramię, lecz teraz, gdy już wypowiedziała swe groźby, nie pozostawała w stałym kontakcie wzrokowym z niedoszłą ofiarą. Raz za razem zerkała w stronę źródła melodii i za każdym razem zdawała się być coraz bardziej zła.
- Nadal jesteś bezmyślną suką Katherino — padło z oddali, prawie szeptem, ale wampirzyca doskonale słyszała ociekające jadem słowa.
Głos również był znajomy, a nawet zbyt znajomy, aby kobieta mogła przejść obok niego obojętnie. Aiden odwrócił się tak, by patrzeć w tę samą stronę co kobieta i zmarszczył czoło, mrużąc oczy. Nie miał tak dobrego wzroku jak krwiopijcy więc dostrzeżenie postaci siedzącej na jednym z nagrobków wymagało od niego nieco wysiłku.
Postać, którą ledwo dostrzegł, poruszyła się nieznacznie, aby po chwili wyciągnąć ręce w górę i przeciągnąć się, jakby dopiero co zakończyła sen.
Z daleka widać było tylko poruszający się w ten sposób cień, który zgrabnie zeskoczył z pomnika, wyprostował się, prezentując dumną postawę jakiegoś mężczyzny i ruszył w stronę medium i jego oprawczyni.
Po chwili, kiedy nikłe światło księżyca padało między mijanymi przez niego drzewami i oświetlało go, ukazując nieco więcej, już nie tylko w Katie okazywała lęk, ale i Aiden poczuł w gardle ścisk.
Mężczyzna był wysoki, dość dobrze zbudowany, a z każdym krokiem coraz lepiej widzieli jego ubranie, jakim był długi płaszcz oliwkowego koloru z wyciętym w trzy pasy dołem i misternymi zdobieniami. Jego kroki były miękkie i nie robiły zbyt wiele hałasu, bowiem buty wygodne i mało eleganckie, kolorem wpasowujące się w resztę stroju, zdawały się ledwie dotykać podłoża.
To co pozostało na sam koniec, a co było najważniejsze, to twarz.
Jasna, pociągła, niezwykle surowa i przystojna twarz, ze stalowym spojrzeniem chabrowych oczu, które wpatrywały się w twarz wampirzycy. Jasne, prawie białe włosy, opadające na twarz mężczyzny w nieładzie, będąc nieco za długimi. I uśmiech. Szelmowski z nutą ironii, a z niektórych perspektyw uroczy i kuszący.
Zdecydowanie nieznajomy był pociągający dla zwykłych śmiertelników i gdyby nie fakt, że łudząco przypominał Cypriana, Aiden poczułby skurcz w żołądku i zapomniał o całym świecie.
Chłopak nie ruszył się z miejsca, kiedy postać zbliżała się do nich, wyłaniając się pomału z mroku nocy. Cos w postaci nieznajomego nie pozwoliło mu na ucieczkę. Cos go przyciągało i niepokoiło równocześnie. Miał przeczucie, że jego życie znów nabiera krwistych barw i że znów będzie musiał przestawić umysł na wampirze myślenie.
Kiedy mężczyzna zbliżył się na tyle, by chłopak mógł dokładniej się mu przyjrzeć, jego ciało zesztywniało a w umyśle rozszalała się burza. To nie mógł być Cyprian. Nie było możliwości by wrócił. Skoro jednak Katie zdawała się być cala i zdrowa... Aiden zacisnął powieki i pokręcił nerwowo głową. Nie dopuszczał do siebie myśli, że Cyprian może żyć. Pożegnał go wtedy w parku i oswoił się z myślą, że nie zobaczy już nigdy jak wampir czai się za jakimś rogiem by na niego popatrzeć lub pojawia się nagle na jego balkonie z rozbrajającym uśmiechem, twierdząc, że było mu po drodze.
Z zamyślenia i świata wspomnień wyrwał go głos wampirzycy.
- Ja jestem beznadziejna? – odezwała się dość hardo, choć wyczuwało się w jej słowach ukryty lęk przed nieznajomym. – Ty chyba nie wiesz do końca z kim rozmawiasz bezczelny... - kobiecie zabrakło określenia, jakim mogłaby rzucić mężczyźnie w twarz.
- Nie, nie Katherino - w głosie mężczyzny zabrzmiało rozbawienie, które też widać było wyraźnie na jego twarzy. – Jesteś bezmyślna, bezrozumna, pusta. Twoje metody zastraszania są archaiczne i nudzące. Poza tym, chyba zaczepiasz niewłaściwego gościa, moja droga. Nieznajomy zatrzymał się na wyciągnięcie ręki od pozostałej dwójki i wpatrywał się z bezczelna ironia w miotająca się wewnętrznie wampirzyce. Widać i ona nie rozumiała skąd on się tu wziął. – Tak więc – kontynuował mężczyzna bez chwili wahania - to już powinna być ta scena, kiedy zabierasz swoje tłuste dupsko i wiejesz stąd, aby nie połamać sobie paznokci.
Aiden tak bardzo skupił się na twarzy i słowach nieznajomego, że dopiero teraz dostrzegł w jego dłoni czarno srebrny flet, którym kręcił beztrosko niczym mażoretka będąca ozdobą najznamienitszej orkiestry dętej na świecie. Chłopakowi nie spodobało się to. Nie wiedział dlaczego, ale widok instrumentu podziałał na niego paraliżująco. Na domiar złego, w drugiej dłoni mężczyzny błysnęła broń, należąca do Cypriana, wywołując skojarzenia z nim, które wcale nie pomagały.
Nieznajomy na krótką chwilę przeniósł spojrzenie na chłopaka. Kolor jego oczu był identyczny z kolorem oczu nieżyjącego wampira, a jednocześnie inny, chłodniejszy i bezuczuciowy.
Zdecydowanie, mimo podobieństwa do nieżyjącego wampira, człowiek który właśnie stanął tuż przy Katie nie był Cyprianem. Aiden dostrzegał subtelne różnice i podobieństwa. Chwytał się ich niczym tonący tratwy i robił wszystko, by utrzymały go one w świadomości iż tamten wampir nigdy już nie powróci.
Pozostawała kwestia powrotu Katheriny, ale nie było teraz czasu na wyjaśnianie takich aspektów sytuacji.
- Kim... – odezwał się chłopak niepewnie, lecz zaraz zamilkł, widząc przerażającą obojętność w spojrzeniu nieznajomego.
Najwyraźniej była mu dzisiaj pisana śmierć. Jeśli nie z ręki Katheriny to innego wampira. Mężczyzna nie mógł być bowiem nikim innym, skoro tak śmiało kroczył w stronę wampirzycy.
Katie stała w miejscu i świdrowała nieznajomego spojrzeniem. Oczywiście, że jego słowa bolały ją w jakiś sposób, bo mimo wampirzej osobowości, gdzieś tam w środku nadal pozostawała dość próżną kobietą. Zmrużyła oczy i pochyliła nieco głowę przyjmując postawę sugerującą gotowość do ataku. Z jej ust wydobyło się ciche, złowrogie warczenie a oczy błysnęły groźnie.
- Myślisz, że skoro nosisz jego twarz, daje Ci to prawo do obrażania mnie? Kim jesteś, by tak odzywać się do kogoś, komu nie dorastasz nawet do podeszwy, bo o pięcie nawet szkoda wspominać? Podły szubrawco! – zdecydowanie kipiała w niej złość, mimo iż starała się zachować pozorny spokój. – Nie interesuje mnie co tu robisz i lepiej będzie dla ciebie, jeśli przestanie interesować cię co ja tu porabiam. Wynoś się, póki jeszcze możesz!
Aiden nie wiedział czy ma się śmiać czy bać. Para stojąca przed nim rzucała sobie inwektywy i groźby, jakby bawili się w podchody. Widział wściekłość Katheriny i widział broń w dłoni mężczyzny. Czyżby nieznajomy miał zamiar wykończyć wampirzycę a potem odebrać sobie jej zdobycz jaką był on, medium znające podobno jakiś sekret? Dlaczego jego życie nie mogło być czarno - białe tylko za każdym razem wdzierały się w nie odcienie krwawej szarości?

środa, 4 czerwca 2014

Aiden 9.

- Nie, nie jestem uzależniony od nudy. Po prostu nie miałem ochoty wychodzić na miasto przez ostatnich kilka tygodni.
Aiden uśmiechnął się do swojego odbicia w lustrze. Trzymając telefon przy uchu bazgrał coś na kartce, leżącej przed nim na biurku. Kamila, koleżanka z klasy, bardzo chciała wyciągnąć go z domu, lecz jej argumenty słabo do niego trafiały.
Dziewczyna była niezwykle urocza i miała żar w spojrzeniu, lecz Aiden nie potrafił pozbyć się obaw zwianych z przyszłością. Niedawną przeszłością. W każdej osobie widział zagrożenie. W każdym znajomym i nieznajomym doszukiwał się ukrytych chęci. Mijając na ulicy obcych, patrzył na nich tak, jakby chciał zajrzeć im w głąb duszy. Świdrował każdego wzrokiem i starał się wniknąć w ich aurę by przekonać się o tym, kim naprawdę są.
Nie miewał nawet przebłysków tęsknoty za normalnym życiem, bo nie pamiętał już jak ono wyglądało. Jego świat runął brutalnie, kiedy stracił rodziców i nie potrafił go odbudować. Chociaż stwierdzenie: nie potrafił, było o tyle błędnym, że on po prostu nie starał się nawet nic z tym zrobić.
- Aiden? Aiden, żyjesz tam?
Z zamyślenia wyrwał go głos koleżanki.
- Tak, oczywiście. Tylko zastanawiam się, po co wkładasz tak dużo wysiłku w wyciągnięcie mnie na spacer, skoro i tak skończy się na tym, że się zdenerwujesz i rozłączysz?
- Ależ ty jesteś denerwujący.
Dokładnie tak jak przewidział chłopak, Kamila rozłączyła się bez pożegnania. Aiden wzruszywszy ramionami, odłożył telefon na biurko i przyjrzał się swoim bazgrołom, jakie powstały podczas rozmowy. Tu kreska, tam kreska, tu zawijas, tam trójkąt. Właściwie nie znalazł tam nic ciekawego. A przynajmniej nie zauważył tego. Kartka została schowana pod blok rysunkowy a chłopak zabrał się za szkicowanie projektu na kolejne zajęcia z historii. Miał zamiar udowodnić nauczycielowi, że nawet zwykłym ołówkiem można oddać niezwykłość miejscowej katedry. Nie musiał nawet posiłkować się zdjęciami. Doskonale znał ten budynek, pamiętał każdy szczegół.
Ledwie jednak zaczął, do drzwi jego mieszkania rozległo się łomotanie. Tak, łomotanie, bo pukaniem tego się nazwać raczej nie dało.
- Jasna cholera! – warknął, odkładając ołówek i wstając z krzesełka.
- Nie zgadłeś. To tylko ja i kilka pojemników z chińszczyzną.
Kiedy tylko chłopak otworzył drzwi do mieszkania wpadła Kamila z uśmiechem niczym supermodelka z okładki najbardziej poczytnego pisma o sposobach na szczęśliwe życie.
- Kobieto… - niemal jęknął, schodząc jej z drogi by nie zostać przez nią wkomponowanym w ścianę.
Kamila nic sobie nie robiła z marnych protestów Aidena. Zrzuciła buty zaraz za progiem nie zwróciwszy nawet uwagi na to gdzie poleciały i w jakim miejscu teraz się znajdują. Obeszło ją to. Nie miała czasu na takie drobiazgi, kiedy w jej rękach stygło tak dobre jedzenie.
- Nie wzięłam pałeczek, bo wiem, że masz do nich dwie lewe ręce, więc jeśli nie chcesz jeść palcami, radzę ci zajrzeć do kuchni, zanim postanowisz zrobić mi piekielną…
Dokładnie tyle usłyszał Aiden, nim zniknął w kuchni i niczym posłuszny chłopczyk wyciągnął z szuflady dwa widelce.
- Czy ty, chociaż raz, możesz posłuchać mnie dokładnie i ze zrozumieniem i..
- To jest świetne! Nawet wiem gdzie ten pomnik stoi – Kamila chyba nie miała w zwyczaju słuchania do końca wypowiedzi swojego rozmówcy. Stała właśnie przy biurku Aidena i oglądała kartkę, którą chłopak zabazgrał podczas ich rozmowy.
- Skończyłaś? – Skoro jego wypowiedź została przerwana, to nie widział on powodu, dla którego miałby być na tyle grzecznym by nie przerywać dziewczynie.Zabrał z jej ręki kartkę i zamiast niej wcisnął widelec.- To bazgroły. Nie potrafię słuchać cię bez zajęcia dla swoich rąk, bo musiałbym rzucić telefonem wiec bazgram.
Z każdym kolejnym słowem mówił coraz wolniej i coraz ciszej. Patrzył z niedowierzaniem na kartkę. Przecież, kiedy widział ją niedawno była pokryta jedynie bazgrołami. Skąd nagle to? Jakim cudem jego bezwładna bazgranina ułożyła się w posąg Upadłego Anioła?
- Aiden, jesteś blady jak ściana. – Dziewczyna odłożyła widelec na biurko i złapała go za ramiona, potrząsając nim delikatnie.- Aiden? Hej, ziemia do lotnika!
- Boże…
Chłopak wypuścił kartkę z ręki. Poleciała na dywan i spoczęła na nim miękko, rażąc swoją zawartością. Teraz, kiedy patrzyło się na nią z góry, rysunek był jeszcze lepiej widoczny, wyraźniejszy. Upadły Anioł ze starego cmentarzyska zdawał się szykować do powstania. Autor obrazka stał jak skamieniały i wpatrywał się w kartkę. Kamila, nie bardzo wiedząc o co chodzi, zabrała dłonie z ramion chłopaka i pochyliła się by podnieść kartkę.
- Zostaw! – Aiden złapał ją gwałtownie za rękę i wyprostował. – Nie ruszaj. To tylko śmieć.
- Wiesz co? Może przez telefon pozwolę sobie wciskać taki kit, ale na żywo ci nie wychodzi.
Dziewczyna z wyraźnym oburzeniem wyszarpnęła rękę z uchwytu chłopaka i usiadła na kanapie z morderczym spojrzeniem utkwionym w gospodarzu. Zaciśnięte usta aż pobielały jej od siły, z jaką je ściskała. Chłopak jęknął wymownie i przysiadł obok niej, nadal obserwując rysunek.
- Kama, to nie tak – zaczął ostrożnie. – Nie chcę wracać do rzeczy, jakie się wydarzyły. Nie chcę w to nikogo wciągać. Wystarczy, że ja nie potrafię uwolnić się od przeszłości.
- Rozumiem, Aiden. Tylko, że kiedy widzę jak się miotasz, jak twoim życiem kieruje przeszłość, o której milczysz, szlag mnie trafia. Aż mam chęć przerzucić cię przez kolano.
- Dobra, zrozumiałem. Jesteś niewyżyta seksualnie sadystką i najchętniej widziałabyś mnie zakutego w dyby z tyłkiem wystawionym na twoje razy.
- Głupi jesteś! – Dziewczyna uderzyła go w ramię z całej siły, jaką posiadała. – Głupi i wredny. Jak zawsze próbujesz odwrócić moją uwagę rozmową o pierdołach.
- Bo nie ma o czym rozmawiać, Kamila. – Aiden rozmasował ramię, krzywiąc się przy tym dość szpetnie. – Skąd ty masz tyle siły, dziewczyno?
- Z chińskiego żarcia – Z racji tego, że znała ona doskonale przyjaciela, nie ciągnęła tematu, tylko odpuściła. I tak nie dowie się niczego więcej. Była tego pewna. – A teraz odkupisz swoje winy i podasz mi porcje, bo ten cios zużył ponad połowę mojej energii życiowej.
Chłopak uśmiechnął się z ulgą. Nie chciał poruszać tematów związanych z cmentarzem i cieszyło go zrozumienie ze strony Kamili. Jednak temat sam się o siebie upomniał.
Kiedy tylko Aiden podszedł do biurka by zgarnąć z niego jedzenie, zamarł w bezruchu. Na blacie, tuż obok pudełek leżał jego rysunek. W pokoju zrobiło się niemiłosiernie zimno, a jego serce rozszalało się w rytmie, którego nawet wybitny perkusista nie byłby w stanie wystukać. Miał wrażenie, że świat zatrzymał się w miejscu, zlodowaciał. Pomieszczenie wypełniły kłęby pary, wydobywającej się z ust chłopaka i szronem, który osiadał na wszystkim. Była tak niska temperatura, że oddech zamarzał w powietrzu, opadając na dywan srebrzystymi kryształkami. Aiden wiedział, co to oznacza. Znał to uczucie, lecz dawno już nie odczuwał go tak mocno. W pokoju znajdował się duch. Zabłąkana dusza, szukająca z nim kontaktu. Nie była to jednak zwykła dusza. Sprawiając, że pokój zmieniał się w komorę kriogeniczną, dawała znać, że jest potężną, posiadającą ładunek negatywnej energii duszą, nieprzybywającą w czysto neutralnych zamiarach.
Nastolatek wstrzymał oddech i odwrócił się bardzo wolno w stronę koleżanki. Otuliła się ramionami i patrzyła na niego z niezrozumieniem.
- Klimatyzacja ci szwankuje? – zapytała, dygocąc z zimna.- Czy tylko mi jest tak zimno?
- Myślę, że… - Aiden nie patrzył na Kamilę. Nie był w stanie skupić na niej spojrzenia, kiedy tuż za nią pojawiła się postać kobiety o czerwonych włosach i umazanej krwią twarzy. – Myślę, że klima. Tak, zdecydowanie chłodniej się zrobiło.
Wiedział, iż dziewczyna nie jest w stanie zobaczyć tego co on. Zdawał sobie sprawę z tego, że jeśli będzie zachowywał się dziwnie w jej mniemaniu, to nie skończy się to dobrze. Zaczną się pytania, podejrzenia, polemika. Nie chciał tego. Nie tyle dla siebie, co dla niej. Z drugiej strony, widząc determinacje na półprzeźroczystej twarzy zjawy, zdał sobie błyskawicznie sprawę z powagi zagrożenia, jakie niosła jej wizyta.
- Zacznij jeść a ja zobaczę co się stało, dobrze? – Podał dziewczynie pudełko z jedzenie i posłał zjawie ostrzegawcze spojrzenie. – Może przy okazji zrobię herbaty?
Kamila przytaknęła kiwnięciem głowy i zabrała z rąk chłopaka jedzenie. Aiden chciał jak najszybciej wyjść i zabrać ze sobą ducha. Marzył, by znaleźć się z nim z dala od koleżanki. Niestety, zabłąkana dusza miała inne plany. Nastolatek zobaczył jak przeźroczyste, mgliste palce kobiety przesuwają się po włosach Kamili. Bał się poruszyć. Bał się odezwać lub zrobić cokolwiek, by nie prowokować istoty do kolejnych ruchów. Ona jednak nie czekała na zachętę czy prowokację. Wyraźnie bawiła się lękiem Aidena, karmiła się nim, łaknęła go. Wplatała palce we włosy dziewczyny i szczerzyła zęby w krwawym uśmiechu. Jej wyblakłe oczy były pełne nienawiści i okrucieństwa. Nawet będąc duchem, potrafiła rozpościerać wokół aurę zła.
- Nie idziesz? – Kamila, nieświadoma tego, co dzieje się tuż za nią, popatrzyła na wahającego się chłopaka z lekkim uśmiechem. – Propozycja herbaty zabrzmiała jak obietnica raju, więc…
Aiden wymusił uśmiech. Rzucił ostrzegawcze spojrzenie zjawie za plecami dziewczyny i wyszedł. Musiał choć starać się zachowywać naturalnie, jeśli nie chciał przestraszyć Kamili. Drżącymi rękoma przygotował kubki i wrzucił torebki z herbatą. Podczas gdy woda się grzała, on zastanawiał się co zrobić, jak wybrnąć z kłopotliwej sytuacji. Jego umysł pracował jak oszalały.Przeanalizował z trzydzieści możliwych scenariuszy, zanim usłyszał pyknięcie czajnika, lecz nie wymyślił niczego, co dawałoby mu stuprocentową pewność, że pozbędzie się zjawy bez niepokojenia Kamili. Postanowił więc poczekać cierpliwie aż dziewczyna wyjdzie i dopiero wtedy nawiązać kontakt z astralnym gościem.
- Malinowa – oznajmił wchodząc do pokoju i stawiając na biurku kubki z parującym płynem.
- Świetnie, bo zmarzłam jak szlag. Sprawdziłeś może klimatyzacje?
Dziewczyna siedziała na kanapie okryta kocem i rozcierała sobie ramiona. Zjawa kobiety nie zniknęła. Nie oddaliła się nawet o cal od Kamili. Dziewczę marzło, bo duch otulił ją swymi przeźroczystymi ramionami i gładził po twarzy, uśmiechając się złowieszczo. Aiden skrzywił się na ten widok. Jego chłód nie dotykał aż tak bardzo. Eteryczna kobieta potrafiła najwyraźniej władać odczuciami żywych, gdyż Kamila była niemal sina z zimna, podczas gdy chłopak czuł przyjemną temperaturę.
- Tak, sprawdziłem, faktycznie się przyblokowała, ale naprawiłem, więc powinno się za chwilę zrobić znośnie – Aiden postąpił o krok w stronę koleżanki i sięgnął po przewieszoną przez oparcie krzesła koszulę. – Może zarzuć jeszcze to na siebie.
Zamaszystym ruchem zarzucił na ramiona Kamili swoją koszulę. Materiał przeleciał przez siedzącą z tyłu zjawę nie czyniąc jej nic złego. Kobieta roześmiała się bezgłośnie a jej usta poruszyły się w rytm słów, jakie chłopak usłyszał w swym umyśle: „Marna próba. Marna i dziecinna. Narażasz swoją dziewczynę na niebezpieczeństwo głupi chłopaku. Tak bardzo pragniesz by poznała mój świat?”. Widmowe dłonie przesunęły się na szyję Kamili. Szczupłe palce otoczyły krtań w uścisku. Kamila zaniosła się kaszlem, zakrywając usta i łapczywie łapiąc powietrze.
- Dość! – Chłopak wrzasnął przerażony i złapał Kamilę za nadgarstki, podrywając z kanapy i zamykając w ochronnym uścisku. – Dość, powiedziałem – Wycedził przez zęby, kiedy dziewczyna w jego objęciach straciła grunt pod nogami i zwiotczała. – To ode mnie czegoś chcesz. Ona nie ma z tym nic wspólnego.
Słowa Aidena skierowane były do widma, ale jego spojrzenie spoczęło na Kamili, którą podniósł i położył ostrożnie na posłaniu. Zgarnął z jej twarzy kilka kosmyków i okrył ją kocem.
- Nie powinno cie tu być. Nie powinnaś wchodzić w moje życie, jeśli nie mam na to ochoty – wysyczał przez zęby, piorunując spojrzeniem zjawę. – Czego chcesz?
Widmowa dama roześmiała się w głos. Oczywiście poza chłopakiem nikt nie był w stanie usłyszeć tego śmiechu, gdyż dźwięczał on boleśnie w jego umyśle.
- Jestem duchem, prawda? Gdybyś jeszcze tego nie zauważył nadęty dupku, jestem duchem a twoim obowiązkiem jest wysłuchanie mnie – Jej słowa dźwięczące w umyśle medium były ostre i wyprane z pozytywnych emocji. Chłopak miał wrażenie, że każde kolejne wbija się w jego skroń milionem igieł. – Mało obchodzi mnie to, czy masz na to ochotę. To przez ciebie nie mogłam nadal pozostać nieśmiertelna.
Usta kobiety wykrzywiły się w uśmiechu. Nie był miłym i pełnym ciepła gestem. Miał w sobie grozę, ból, chłód. Był przesycony nienawiścią do świata. Kiedy czerwień jej warg zdawała się hipnotyzować Aidena jego spojrzenie padło na kły, które błysnęły bielą pomiędzy nimi.
- Nie jesteś duchem…
Chłopak nie zdawał sobie sprawy z tego, jak dziwnie teraz wygląda. Stał osłupiały i wpatrzony w usta kobiety, marszcząc czoło i przechylając głowę niczym zaciekawione kocię.
Astralna postać nagle przestała się śmiać. Jej nastrój zmienił się tak szybko, że Aiden nie był w stanie na niego zareagować. Uniosła ręce, których palce ułożyła w śmiercionośne szpony i ruszyła z impetem w stronę medium. Zawyła, niczym strzyga prowokowana do ataku. Otworzyła usta a oczy zaszły jej czerwienia. Była wściekła. Spostrzeżenie chłopaka wytrąciło ją z równowagi i sprowokowało do gwałtownej reakcji. Miała mord w oczach i zdawała się być niepowstrzymana. Nie było mowy o litości czy opanowaniu. Kamila miała sporo szczęścia, pozostając teraz nieprzytomną. Jak nic, umarłaby ze strachu gdyby zobaczyła jak widmo pędzi z furią na Aidena. Umarła, lub nabawiła się urazu psychicznego na całe życie. Aiden nie miał szansy na reakcję. Atak był tak gwałtowny, ż, mimo iż zjawa niewiele mogła mu zrobić sama wizja krzywd, jakie chciała mu zafundować, powaliła go na podłogę.
Chłopak zacisnął powieki i skulił się przyklejony do ściany. W jego głowie rozległo się wycie złości i żalu. Zjawa nie była w stanie panować nad sobą na tyle, aby dała rade zrobić mu fizycznie krzywdę.
- Co znaczy, że nie jestem duchem? – odezwała się po chwili, gdy uspokoiła się odrobinę a Aiden zdołał otworzyć oczy i spojrzeć na nią.
- Nie możesz nim być. Nie ty.
Chłopak zaczął podnosić się z podłogi, bacznie obserwując kobietę i raz za razem zerkając w stronę nadal nieprzytomnej przyjaciółki.
- Co znaczy ‘nie ty’? Dlaczego nie ja. Nie mam materialnego ciała, nie panuje nad światem realnym… Czym w takim razie jestem skoro nie duchem?
- Nie wiem – przyznał szczerze i przeszedł przez widmo, zaciskając dłonie w pięści i przymykając na chwilę oczy.
Nie robił wcześniej takich rzeczy, więc nie miał pojęcia, czego się spodziewać. Chłodu? Rażenia prądem? Bo czego można spodziewać się, kiedy człowiek przechodzi przez twór niematerialny?
- Wiem tylko, że duchem być nie możesz. Nie byłaś człowiekiem przed czasem gdy stałaś się tym, czym jesteś teraz. Nie mylę się, prawda?
Przyklęknął przy łóżku, na którym leżała Kamila i ułożył dłoń na jej czole. Nie patrzył na kobietę. Nie chciał jej oglądać. Wolał zająć myśli stanem przyjaciółki i skupić się na niej zamiast na kimś, kto z sobie tylko znanych przyczyn najchętniej pokroiłby go na kawałki i rzucił na pożarcie szczurom.
- Nie byłam.
Kobieta spuściła z tony. Docierało do niej ze faktycznie stan, w jakim się obecnie znajduje nie jest normalny dla istot jej pokroju. Przesunęła się w stronę łóżka i zawisła nad nim uważnie wpatrując się w Aidena.
- Pomożesz mi? – zapytała o wiele łagodniej niż wcześniej.
- A dlaczego miałbym to zrobić? – Chłopak najwyraźniej nie miał zamiaru tak po prostu zapomnieć o jej zachowaniu. – Kamila nadal jest nieprzytomna a moje serce niemal nie wyskoczyło mi z piersi. Dlaczego miałbym ci pomagać?
Zjawa milczała wpatrzona w oczy chłopaka, które właśnie świdrowały jej mglista postać na wskroś. Było jej głupio za wcześniejsze zachowanie. O ile oczywiście można tak określić emocje istoty takiej jak ona.
- Chcę znów żyć, Aiden.
Smutne słowa rozbrzmiały w głowie chłopaka. Kiedy jednak otworzył on usta, żeby odpowiedzieć cokolwiek na stwierdzenie kobiety, ta rozpłynęła się w powietrzu. W pokoju zaczęło robić się cieplej. Kamila nabierała rumieńców a Aiden, czekając na powrót przyjaciółki do przytomności, uświadamiał sobie z ogromna mocą, że przeszłość znów załomotała do drzwi jego spokojnego życia.
Kamila nie miała pojęcia co się stało. Kiedy w pełni odzyskała siły pożegnała się z przyjacielem i mając sprzeczne odczucia co do relacji chłopaka na temat jej omdlenia, wróciła do domu.
Aiden wiedział, że nadeszła chwila powrotu do wspomnień. Wiedział, że nie uchroni się już od świata, do którego wracać nie chciał. Wampirze wojny nagle powróciły. Ciarki biegały mu po plecach, kiedy pomyślał, że znów wrócą obawy. Że ponownie w każdym napotkanym człowieku będzie dopatrywał się bezwzględnego krwiopijcy. Nie chciał takiego życia. Nie chciał raz jeszcze przeżywać śmierci ludzi, których bardzo polubił. Niestety, to właśnie w takim okrutnym świecie żył. Był jednym z głównych bohaterów mrocznego świata i bardzo dobitnie udowodniła mu to wizyta zjawy. Przekaz był jasnym i klarownym znakiem, że rzeczywistość staje się dla niego znów tajemnicza, chłodna, zła. Nie ustrzeże się od powrotu do chwil pełnych grozy i niebezpieczeństwa. Musiał odwiedzić cmentarz. Musiał wrócić do kamiennego anioła i spojrzeć mu wprost w puste, chłodne oczy. Musiał stanąć twarzą w twarz z niebezpieczeństwem, jakie starał się zamknąć w okowach przeszłości. W głębi duszy wiedział przecież, że nie ustrzeże się przed tym i że kiedyś to wszystko do niego wróci, mimo usilnych wysiłków by się od tego odciąć.
Przeszłość nie pozwala tak po prostu o sobie zapomnieć. Słowa, które wypowiedziała widmowa kobieta były dla niego przerażające. Chciała żyć! Ale czy życiem można nazwać wieczne błąkanie się po świecie i szukanie kolejnej ofiary? Nie, dla niego to nie mogła być pełnia życia. Dla niego stan w jakim znajdowały się wampiry był rodzajem wegetacji, kary za błędy i pokuta za niegodziwości. Gardził tymi istotami a mimo wszystko zakochał się w jednym z nich. Mimo wszystko traktował wampira, któremu pomagał jak swego najlepszego przyjaciela, jak kogoś, z kim może porozmawiać o tym co go dręczy. Pogadać o błędach przeszłości i błędach przyszłość, jakie zamierza popełnić. W oczach Cypriana widział to, czego nie widział u żadnego człowieka. Chciał się do niego przywiązać, bardzo chciał. Niestety los postanowił inaczej. Dlatego postanowił zapomnieć.
I co mu z tego przyszło?
Powrót.