wtorek, 21 maja 2013

Grand - Rozdział 5.

Kot mógł ukryć ból wszystkich kości i mięśni, ale nie mógł ukryć tego, że tylna łapa włóczyła się za nim, zamiast dawać stabilne oparcie. Prawdopodobnie była pęknięta, ale w kociej postaci zupełnie inaczej odczuwało się takie urazy, które zmiennokształtny nie raz i nie dwa przeżył. Było również trudniej poskładać kocią łapę, a w człowieka nie mógł się zmienić. Przynajmniej nie teraz i nie, kiedy młodzieniaszek prawił takie czułości pod względem zwierzęcej postaci Fereza.
- Stary, jesteś ranny – wyrzucił z siebie chłopak po kilku krokach tuż za kotem.
No nie było wprost sposobu, aby nie zauważył tej ciągnącej się łapy. Aż mu się gorąco zrobiło, kiedy to dojrzał. On się martwił o żarcie, a tu mu kociak umierał! Przyspieszył zdecydowanie i po chwili nawet wyprzedził kota, nie omieszkując potknąć się z milion razy, ale jakoś nie zwracał na to uwagi. Musiał ratować kota! Musiał dać mu mleka i znaleźć mu jakąś fachową opiekę!
- Wiesz, w wiosce jest stara zielarka i potrafi ona robić opatrunki na wszystko. Ma całą chałupkę mikstur i maści. Zobaczysz, zanim wstanie słoneczko będziesz zdrowy i jak nowy. Ona wygląda jak pomarszczona śliwka, ale zna się na tym, co robi – gadał i gadał i gadał, ale na szczęście szedł też do przodu, więc już po niedługim czasie ich oczom ukazała się wioska.
Kocur aż chciałby powiedzieć: „ Co z tego, że jestem ranny?”. Poza tym nie ufał wszelakim zielarzom, grabarzom, czy wojskowym. Część uprzedzeń wziął od Rektora, a część po prostu wylęgła się w nim podczas jego już jakiś czas trwającego, samotniczego żywota. Z wielką ulgą w kocich oczach doszedł do wioski za Grandem i skierował się tam, gdzie młodzieniaszek chciał. Czując zapach ziół i starej kobiety, zatrzymał się wymownie. Nie miał zamiaru poddawać się leczeniu u jakiejś znachorki. Największym poważaniem traktował medyków z zamku, chociaż byli niczym sople lodu w porównaniu do jego ciepłego ciała – taka natura magów wody.
Przysiadł ponownie na ścieżce. Chciał mleka i ciepłego posłania przy kominku, a poza tym pragnął jeszcze usłyszeć relację z zabicia niedźwiedzia, jaką wytworzył sobie w głowie Grand.
- No co ty? – Chłopak spojrzał na kota ze zdziwieniem. - Nie powiesz mi, że rzuciłeś się na miska, a przeraża cię jakaś starucha z kilkoma chwastami – Grand podrapał towarzysza za uszami i złapał go za obrożę. Pociągnął za nią lekko, chcąc w ten sposób zmusić kota do podniesienia się i ruszenia za nim. - Obiecuję, że najpierw dostaniesz szczura i mleko. Muszę pogadać z dziadkiem, umówić się na transport miśka. W tym czasie ty sobie zjesz i odpoczniesz... No chodź, chodź. Pokaż, jaki z ciebie dzielny kot.
Chłopak zaniechał ciągania kociaka za obrożę. Wszak to był wolny kot, przynajmniej pozornie, i nie należało go do niczego zmuszać. Zresztą, chłopak nie mógł się doczekać splendoru, jaki na niego spłynie za zapewnienie jedzenia na tak długi czas. Ruszył w stronę swojego domu z nadzieją, że kot uda się za nim. Oczywiście gdyby nie, to on i tak da mu to, co obiecał. Tylko jak on złapie szczura? One są takie obrzydliwe.
Skoro młodzieniaszek zaniechał ciągnięcia go do staruchy, kot ruszył z miejsca. Z ociąganiem za nim poszedł, bowiem nigdzie mu się tak naprawdę nie spieszyło, więc Grand mógł poczuć opór w pierwszej chwili na swoich palcach, kiedy pociągnął Fereza za obrożę.
Spozierał to na swojego towarzysza, to na ludzi, którzy jeszcze za dnia nie obawiali się pracować i wychodzić ze swoich domów na świeże powietrze, ale jakoś nie widział, aby ktokolwiek interesował się nim bardziej niż to było koniecznie. Jedni łypali z lekkim przerażeniem, inni z ciekawością, a jeszcze inni ze zdziwieniem. Mało kiedy Ferez pokazywał się w swojej kociej postaci w wiosce i doskonale rozumiał tych przerażonych jej mieszkańców. Pomimo bólu i pierwszej ciekawości, jaka nasuwała mu się na myśl, był również ciekaw, jak zareagują dziadkowie chłopaka na pojawienie się w domu wielkiego kota. Raczej nie chciał być wzięty za coś, co można było zamarynować, albo upiec i zjeść.
Ludzie w wiosce… No cóż, przywykli do różnych wybryków Granda. Był znany ze swojego niecodziennego podejścia do życia, z opowieści, które często były bardzo przesadzone i z tego, że kiedy zjawiał się w wiosce z kimś lub czymś, to nigdy nie wróżyło to niczego dobrego. Może i stąd wzięły się spojrzenia? Chłopak posyłał uśmiechy na prawo i lewo. Szedł z wysoko uniesioną głową prosto do swojego domostwa. Tam, przed drzwiami, zatrzymał się i odwrócił do kota.
- A teraz, mój kudłaty kolego, poczekasz tutaj grzecznie, bo muszę przygotować babcie na spotkanie z taką istotą jak ty – mówił do kocura spokojnie, pochylając się lekko w jego stronę. – Jeśli ktokolwiek zechce cię zaczepiać to postaraj się być grzeczny. No, chyba, że jakiś bandzior będzie chciał cię opluć albo rzucić kamieniem. Wtedy pozwalam ci zeżreć go bez pytania.
Po krótkiej przemowie, Grand pogłaskał łepetynę kociska i zniknął w domu. Zza drzwi dało się słyszeć, jak opowiada babci o kocie, o tym, że ma niedźwiedzia, o tym, że dziadek zna kota i w ogóle, jaki to on był dzielny i jak szybko oswoił tę dziką bestię, która stoi za drzwiami i jak ta bestia jest niesłychanie posłuszna jego woli. Słowem:
Grand!
Trudno było nie usłyszeć pasjonującej opowieści, ale jedyne, co Ferez zrobił, to było przysiadł przed domem i położył sobie na pysku łapy. Zgrozo, z kim on się zaprzyjaźnił. Wielu ludzi widział i wiele opowieści słyszał, ale takiego bajkopisarza jeszcze nie spotkał w swoim życiu. Czekał zaiste bardzo grzecznie, czyszcząc rzeczoną, już bardziej obślinioną łapą pysk i machając ogonem na wszystkie strony.
Ludzie szybko zaniechali spoglądania na kota. Im wcześniej kończyli pracę, tym szybciej mogli ukryć się w domach. Słońce akurat świeciło wprost na pumę, więc kocisko było zadowolone z wiosennego ciepła, jakie mogło sobie zabrać od natury, aby ogrzać poturbowane kości. Było tego oczywiście za mało, ale dobre i tyle, skoro Grand mówił, mówił i nie mógł przestać mówić. Ferez czuł, jak powoli przestaje się dziwić słowotokowi swojego towarzysza. Zerknął w stronę zamku dość tęsknie. Chciałby móc pokazać go od środka chłopakowi, ale nie mógł.
Wreszcie Grand zakończył opowieść. Odpowiedział jeszcze na kilka pytań babci i dziadka. Babcia dała się przekonać do tego, aby chłopak mógł nakarmić kota, choć nie widziała zwierza na oczy, a jedynie znała z relacji wnuka. Owszem, wiedziała, jak wygląda puma. Spodziewała się dość sporego kota. Ale czy koniecznie tak wielkiego? To się miało okazać za jakiś czas.
Obecnie, Grand, cały w skowronkach i uszczęśliwiony faktem, że babcia pozwoliła na wprowadzenie kota, wypadł z domu i... No tak! Zapomniał, że kocisko siedzi tuż za drzwiami i na niego czeka! Wpadł na zwierzę z impetem i krzykiem przerażenia, jaki wyrwał się z jego gardła. Zachwiał się, łapiąc po omacku czegokolwiek, aby nie runąć, jak długi. Tym czymś okazało się niestety ucho kocura.
Puma poderwała się na równe nogi, zaraz po tym jak poczuła, że coś, tudzież ktoś wpada na nią z rozpędu, aby jak najszybciej wyswobodzić ucho. Nie dość, że Grand dołożył solidnie w poturbowane żebra zwierzęcia, to jeszcze najwidoczniej miał go zamiar pozbawić ucha, a na to Ferez się jak najbardziej nie pisał.
Z bólem w całym ciele, nieco chamsko, zostawił chłopaka na dworze, leżącego i skomlącego na całe zło świata. Wszedł do domu, jeszcze bardziej powłócząc nogą niż uprzednio i skierował się tam, gdzie czuł ciepło – do paleniska, ogniska, kominka czy czegokolwiek. Legł, jak długi, nie zważając na ewentualne krzyki ze strony babci, czy dziadka i wyłożył się całym cielskiem na boku. Zajął tym samym miejsce niemal od ściany do ściany, ale nie interesowało go to. W zasadzie przestało go interesować wszystko prócz zbawiennego ciepła.
Krzyki? Nie, nie było żadnych krzyków babci czy dziadka. Dziadek go już widział i pamiętał, a babkę zwyczajnie zamurowało. Patrzyła na kocisko z szeroko otwartymi oczyma i nie była w stanie poruszyć się nawet o kawalątek. Grand pozbierał się szybko. Może nawet szybciej niż legł na ziemi. Otrzepał ubranie i sycząc z bólu, bo nabił sobie niezłego siniaka na nodze, wrócił do domu.
- Babciu, to jest właśnie mój kot – Przez chwilę rozejrzał się po izbie w poszukiwaniu futrzaka, ale odnalazł go niemal natychmiast.
Babcia skinęła jedynie głową i wskazała na garnek z ciepłym mlekiem. Chłopak z uśmiechem podniósł z ławy miskę i zaczerpnął łychą mleka.
- To wy się posilcie, a ja zbiorę kilku chłopa i przytachamy tego twojego miśka,
Grand – Dziadek przeciągnął się i ruszył do wyjścia. Ktoś musiał zająć się mięsem, a wysłanie po nie Granda mogło się zakończyć jego powrotem po tygodniu.
Pomimo tego, że ciepłe mleko kusiło i nęciło niesłychanie, to puma nadal leżała, od czasu do czasu głaszczą się łapą po naderwanym uchu. Na nic więcej Ferez nie miał siły, chociaż od czasu do czasu tam, gdzie mógł, to zerkał miodowymi ślepiami za osobami znajdującymi się w pomieszczeniu. Domek przypominał kuchenną izbę w zamku. Brakowało tylko rozpieszczających go kuchareczek, wiecznie uśmiechniętych od ucha do ucha, które już wiedziały, że należy go raczyć ciepłym mlekiem i plackiem z dżemem. Kocisko przez myśli zmiennokształtnego aż przymknęło powieki pogrążając się w marzeniach na temat słodkiego placka, popijanego mlekiem i z tego również powodu zaczęło donośnie mruczeć.
I jak niby Grand miał się domyślić, że kot chce placka z dżemem? Sam chętnie by takiego pojadł. Nalał mleka do michy i postawił ją przed kociskiem.
- Masz smoku – zagadnął z uśmiechem. - A co do tego obiecanego szczura... Wybaczysz mi, że dzisiaj go nie dostaniesz? – Jakoś tak składanie obietnic szło mu zdecydowanie lepiej niż spełnianie ich. Zwłaszcza, kiedy w grę wchodziły szczury. Potargał kudły kota na łepetynie i zostawił go z miską i mlekiem. Odwrócił się do babki. – Mogę dostać coś do jedzenia? Głodny jestem.
Tych kilka słów podziałało na babcię, jak kubeł zimnej wody. Jej wnuk głodny?
Nie! To nie do pomyślenia. Odzyskała werwę i natychmiast zajęła się szykowaniem posiłku dla chłopaka.
- A ten niedźwiedź... – zaczęła, zerkając nad kuchnią na Granda. – Duży jest, czy zmyślasz? – Oj znała go ona dobrze.
- Babciu, jak mówię, że duży to duży. Dziadzio wróci to się przekonasz. Jeszcze te wioskowe kmiecie będą wiersze na mój temat układać, jak go zobaczą. Będziesz dumna ze mnie jak nigdy.
Grand mógł sobie to wmawiać, ale samo w sobie upolowanie, czy pokonanie niedźwiedzia bez broni zakrawało na absurd. Ferez jednak milczał w tym temacie zawzięcie ze zwykłej ciekawości dalszych wydarzeń i dlatego, że nie mógł po prostu nic powiedzieć. Podniósł się powoli, tyle o ile, aby zamoczyć pysk w misce i opróżnić ją w zaledwie kilka chwil. Nie jego winą było, że miał wielki jęzor, który zmiatał mleko, jak huragan leśne liście. Rozmruczał się przy tym jeszcze bardziej, dość nieświadomie i po chwili pacnął miskę łapą, aby mu nie przeszkadzała, gdy znów się wyłożył przed kominkiem, jak król. W zasadzie tak się czuł. Pokonał niedźwiedzia, uratował zbędnego mu do życia chłopaczka o cudownych palcach, dostał ciepłego mleka, więc cóż więcej mógłby chcieć? Chyba tylko tego placka z dżemem, albo odrobiny wdzięczności – którą i tak dostanie – za miesiąc żarcia dla rodziny Granda. Mógłby rzec ze świętym przekonaniem, że prędzej czy później mina młodego zrzednie, kiedy ludzie zorientują się, jak wielki potwór został zabity. Z drugiej strony, czyż to nie uczyni z pumy większego potwora? Nie, o tym nie było mowy. Był grzecznym kotem, wielkim, ale grzecznym, który właśnie zaczął sobie przysypiać.
Chłopak dostał jedzenie. Babcia już nie pytała o niedźwiedzia, czekając na to, co przytaszczy dziadek i chłopy ze wsi. Kobiecina zerkała raz za razem na kocisko. Biła się z myślami i lękiem. Z jednej strony, skoro Grand sobie radził z tym dzikim zwierzem to wydawało się ono łagodne, z drugiej zaś, jeśli to była puma to była dzika a jeśli dzika to niebezpieczna. I bądź tu człowieku mądry, rozstrzygnij gdzie racja. Podczas gdy chłopak zajadał się kartoflanką, babka wymknęła się z chałupki. Musiała poplotkować z sąsiadką, prawda? Okazja, jaka się trafiła może nie nadejść już tak szybko. Grand znów coś wymyślił, więc był temat do ploteczek.
Chłopak pałaszował strawę i patrzył na kocisko. Kusiło go by położyć się obok i zapaść w błogi sen tak jak w nocy. Było mu wtedy tak miło, ciepło, dobrze.
Kota nie nęcił zapach zupy, więc pozwolił sobie odpłynąć w krainę ciepłego i zbawiennego snu. Puma kilka razy rozwarła pysk ziewając i przy okazji ukazując mordercze zębiska, po czym zwinęła się odrobinę w coś na kształt kłębka. Pomimo tego, że sen mógł zamroczyć umysł zwierzęcia, jak i Fereza, uszy kota pozostawały czujne i stojące na baczność. Nigdy zbyt głęboko nie sypiał, a najmniejszy – niepokojący – hałas, zaraz podrywał racjonalne ocenianie sytuacji na równe nogi. Ogon poruszał się miarowo i spokojnie, przecinając powietrze i wzbijając kurz z podłogi, o którą uderzał lekko.
Trwali tak jakiś czas. Puma śpiąc a chłopak siedząc nad talerzem i przyglądając się zwierzęciu. Podobał mu się ten widok. Taka dostojna kocia istota śpiąca u niego przy kominku to był widok jak marzenie. Po jakimś czasie z podwórza dał się słyszeć rwetes i pokrzykiwania. Najwyraźniej wioskowi wracali ze zdobyczą kota. Szykowała się niezła impreza. Wszak mięsiwa było naprawdę dużo. Grand zerwał się z ławy z widocznym podnieceniem i euforią malującą się na jego twarzy. Oczy mu zalśniły. Wiedział, że za chwilę będzie wioskowym wielkim myśliwym. Będzie zbierał pochwały i patrzył na zachwyt ludzi dookoła. To był jego czas. To była jego chwila. To był jego niedźwiedź!

sobota, 11 maja 2013

Grand - Rozdział 4.

Gdyby Ferez mógł to zakląłby siarczyście na widok niedźwiedzia, który węszył przy ognisku.
Całe szczęście, że chłopak spał. Całe szczęście, bo gdyby wiedział, że niedźwiedź właśnie szuka przekąski tuż za wejściem do jaskini, to mógłby zacząć panikować. A panika w wykonaniu Granda wcale nie wyglądała sympatycznie. Może nie biegał i nie krzyczał pod niebiosa. Może nie piszczał niczym przerażona pannica. Może nie trząsł się ze strachu jak osika. Jednak i tak, przerażony i spanikowany Grand, wyglądał niezbyt ciekawie. Paraliżował go strach, wlepiał oczy w niebezpieczeństwo i nie był w stanie ruszyć się nawet o krok. A teraz, kiedy smacznie spał, odwrócił się jedynie na drugi bok i zamruczał przez sen, że kołdra mu chyba uciekła, bo jakoś tak chłodniej się zrobiło.
Ferez w końcu wytaszczył powoli tyłek z jaskini i resztę swojego kociego ciała. Przyglądał się potężnemu zwierzęciu. Ale, jak to w świecie zwierząt bywa, nie pozostał niezauważony. W powietrzu rozniosło się burczenie brunatnego potwora, a po chwili i bardziej stanowcze, nieprzyjemne burczenie pumy, która starała się owe zwierzę odstraszyć. Mężczyzna nie chciał nawet myśleć, co by było gdyby niedźwiedzisko dobrało się do Granda, a z pewnością wyczuwało woń nie tylko jego, ale i zastaną woń dziadka.
Potwór zaburczał podjudzony, a miało być tak pięknie i Ferez miał go zamiar wystraszyć, aby sobie zwierzę poszło w swoją stronę. Niestety, jak dla niego, wydało z siebie już nie burczenie i ryk, a kolejne przekleństwo przemknęło po głowie zmiennokształtnego, kiedy niedźwiedź zaczął podchodzić bliżej.
- Co? Co? Em... Że jak to? – Chłopak zerwał się z legowiska i wpatrywał w ciemności jaskini.
Tak naprawdę guzik widział, bo nie był pumą ani innym zwierzęciem. Ludzie to jednak strasznie ułomny gatunek. Niczego nie mają dopracowanego tak jak zwierzęta. A to słaby wzrok, a to nieumiejętność chodzenia po narodzinach, a to węch, który wyczuwa jedynie zapach jedzenia szykowanego na ogniu... Grand przetarł oczy jakby to miało mu w czymś pomóc i na czworakach ruszył do wyjścia jaskini. Pomału docierało do niego, że przecież spał z ogromnym kotem, obudził się bez niego, a tam na zewnątrz słychać ryk. Może kocisko śpiewało sonety do księżyca? To było warte zobaczenia, czyż nie?
Puma z pewnością chciałaby teraz śpiewać sonety do księżyca, a nie użerać się z wielgachnym niedźwiedziskiem, które za nic w świecie nie chciało sobie odpuścić napadu na biednego kota i nie zrobiłoby tego zapewne już tym bardziej po dotarciu do jaskini.
Na dworze było jasno, bowiem słońce wychylało się zza horyzontu i oświetlało powoli polankę, na której wczoraj płonęło ognisko. Sierść na ciele kociska zjeżyła się dość mocno, a łapy niosły go w bok powoli, aby odwrócić uwagę potwora od jaskini. Z gardła Fereza wyrywało się to burczenie to syczenie, ogólnie same nieprzyjemne dźwięki.
Niedźwiedź podążył za nim wzrokiem, a w końcu i ruszył w jego kierunku dość zdecydowanie. Mężczyzna miał dwa wyjścia: albo rzucić się na zwierzę, albo spróbować uciec i zwabić je za sobą. Oba wyjścia wydawały się mało rozsądne. Nagle drugie straciło na mocy, bowiem niedźwiedź odwrócił głowę w stronę jaskini zdezorientowany. Widać matka natura wyposażyła go w doskonały słuch, jak i każde zwierzę.
No i stało się. Grand wystawił głowę z jaskini i... Znieruchomiał spanikowany, widząc niedźwiedzia. To miał być kot. Jego kot śpiewający sonaty do księżyca, a nie jakiś wielgachny niedźwiedź, mieniący się wściekłością w świetle wschodzącego słońca. Chłopak wbił spojrzenie w zwierzę i rozdziawił usta. Jednym słowem: gdyby nie to jak człowiek jest skonstruowany, szczęka Granda właśnie łupnęłaby głucho o poszycie. W jego spojrzeniu nie było widać nic poza paniką. Nie widział kota. Nie widział, że wstaje dzień. Widział niedźwiedzia i swoją śmierć w jego paszczy. Chciał się ruszyć, uciekać, zniknąć, ale jego ciało pozostało sparaliżowane strachem, wmurowane w podłoże, bezwolne.
Zaciekawiony niedźwiedź ruszył w stronę chłopaka, mimo tego, że puma zaczynała warczeć coraz bardziej wściekle, a ze ślepi rzucać gromy w stronę większego zwierzęcia. Niewiele myśląc, a jedynie widząc, że Grand jest zagrożony, Ferez rzucił się w kilku skokach do misia. Skoczył mu wprost na kark, od razu starając się zatopić w nim zęby. Nie było to jednak takie łatwe, jakby mogło się niektórym wydawać. Brunatny potwór zaryczał i uniósł się na dwie łapy, próbując zmusić kocisko, aby zeszło z niego. Widać wbite zębiska osiągnęły swój cel i zabolało, jak powinno było zaboleć. Po krótkiej szamotaninie, niedźwiedziowi udało się zrzucić pumę. Był wszak od niej większy, pomimo tego, że kot trochę ważył i trochę mierzył. Kocie łapy zaryły o ziemię, a Ferez ponownie zmusił swoją zwierzęcą naturę, aby rzuciła się na niedźwiedzia. Nie tak łatwo mu było w tamtym momencie kierować odruchami, ponieważ ukryte w nim zwierzę miało ochotę uciekać, gdzie pieprz rośnie.
Widząc to, co się dzieje chłopak wracał do świata żywych. Zadziwiając samego siebie, odzyskiwał władze zarówno w członkach jak i w umyśle. Malowało się przed nim w jak wielkim niebezpieczeństwie jest, ale także w jak wielkim niebezpieczeństwie znajduje się jego kocisko. Jego kocisko! To oddane kocię właśnie starało się ratować jego życie, narażając własne. Gdy tylko kot po raz drugi rzucił się na kark niedźwiedzia, w chłopaka wstąpiła determinacji i oczywiście jego wrodzona głupota. Zerwał się na równe nogi, wybiegł z jaskini, stanął tuż przed miśkiem, uniósł ręce, jakby chciał go wywrócić i rozdarł się tak, że aż wystraszył wszystkie ptaki i inne takie w promieniu stu metrów.
- Dość! Wynoś się! Rusz go, a przysięgam, że pożałujesz! – Taaak.... To było chyba najgłupsze, co zrobił w swym życiu, a zrobił naprawdę wiele głupot.
Za drugim razem ostre zęby przebiły niedźwiedzią skórę, niemalże do kości. Wielkie zwierzę zamachnęło się w stronę Granda, a potem w stronę kociska, które po raz kolejny próbowało z siebie zrzucić. Zaiste niedźwiedziowi się to udało. Zwierzę nie wzięło jednak pod uwagę, że cielsko może przypadkiem zostać uszkodzone, bo nie było ukrytym pod postacią zwierzęcia człowiekiem. Ferez poczuł, jak jego ciało odrywa się wraz z wielkim kawałem ciała brunatnego potwora, a później przez chwilę grunt osunął mu się spod stóp, kiedy niedźwiedzisko cisnęło nim w stronę drzew i pomniejszych skałek. Ferez poczuł, jakby ktoś mu przestawił wszystkie kości, kiedy zderzył się z jednym z większych drzew, a niedźwiedź ruszył w stronę Granda. Nie zrobił jednak za wiele kroków, bowiem po chwili zachwiał się i runął jak długi, a chłopak został obryzgany masą krwi.
- No i tak ma być! – ryknął Grand w stronę powalonego potwora.
Mało go obchodził niedźwiedź i to, że on sam wygląda jak marna imitacja biedronki. Kot! Pod drzewa poleciał jego dzielny kot, wojownik i obrońca. To jego należało ratować. Prychnął w stronę powalonego cielska i pobiegł w stronę futrzaka. Musiał sprawdzić czy nic mu się nie stało. Musiał mieć pewność, że kot żyje, bo jak nie... Nie, nawet nie chciał o tym myśleć. Podbiegł do zwierzęcia i padł przy nim na kolana, wyciągając ręce, aby go pogłaskać, ale zawieszając je tuż nad ciałem pumy.
- Kiciuś, odezwij się do mnie. Kicia... – mruknął, nadal nie mając odwagi go dotknąć. – Jejku... Kocie, bądź facet z jajami i pokaż, że ten misiaczek nic ci nie zrobił, błagam.
Puma ledwo łapała oddech, ale łapała i miała ślepia otwarte. Ferez w środku czuł się skołowany, jak i jego zwierzęca postać. Podejrzewał, że ma potrzaskaną przynajmniej połowę żeber. Nie spodziewał się, że niedźwiedź będzie mieć taką parę, a przede wszystkim wpadnie na pomysł, aby nim rzucać o drzewa.
Spróbował się podnieść, ale mu nie wyszło, więc tylko zamruczał, mając nadzieję, że Grand zrozumie, aby dać mu jeszcze pięć minut na odpoczynek po tej rozprawie. Niemniej był też z siebie dumny. Adrenalina dzwoniła mu jeszcze przed chwilą w uszach, a on chyba drugi raz w życiu rzucił się na coś większego i silniejszego od siebie. Oblizał się aż z tej dumy i przymknął ślepia na moment, aby ukoić skołatane myśli i tłukące się serce. Umierać jednak zamiaru nie miał najmniejszego, więc ruszał ogonem, aby chłopak nie pomyślał, że jednak puma ma zamiar wyzionąć ducha.
Grand uśmiechnął się. Widział, choć nie wiedział dlaczego, że puma ma się całkiem dobrze i że nic jej nie będzie. Objął kota za szyję i wtulił w niego twarz z ciężkim westchnieniem.
- Będzie dobrze. Byłeś takim dzielnym kociakiem. Wiesz, jaki jestem z ciebie dumny? Jak wrócimy do domu dostaniesz wielką michę mleka i szczura do zabawy. Tylko odpocznij trochę.
Gadatliwość chłopaka wracała na swoje miejsce. Jego kompletna ignorancja dla świata również, więc i jego roztrzepanie sytuacyjne. No, bo kto przy zdrowych zmysłach proponowałby pumie miskę mleka? Chyba tylko Grand mógł wpaść na tak genialny pomysł. Podniósł się i przyglądał kotu z czułością. Głaskał go delikatnie, bawiąc się sierścią. Muskał, jak cenny skarb, który odnalazł się po wiekach.
Jednakże mleko było magicznym słowem, bo kocisko otworzyło oczy i zamruczało jeszcze głośniej. Ni to z jękiem – bo jęczeć koty raczej nie potrafią – ni to z westchnieniem, czy innym pomrukiem. Po chwili puma podniosła się z ziemi na chwiejne łapy. Jeszcze przez chwilę Ferez dał się drapać, ale mleko zaczęło przysłaniać mu myśli, więc kiwnął łbem w stronę ścieżki, która prowadziła do wyjścia z lasu i dalej do wioski, gdzie znajdował się dom Granda, a w nim świeże mleko. Bardzo delikatnie, nieco zakrwawione kocie zęby chwyciły skraj spodni i pociągnęło chłopaka w wiadomym kierunku.
- No wiesz… Ja widzę, że mleko i szczur są dla ciebie ważniejsze od stanu zdrowia – chłopak warknął do kota. Nie warczał jednak ze złością. Gdzieś tam w środku cieszył się, że kocisko się podniosło. Zanim jednak ruszył do domu popatrzył tęsknie na niedźwiedzia. – Poczekasz jeszcze chwilę? – zwrócił się do pumy. - Nie mogę zostawić takiej góry mięcha na pastwę wilków. Pomyśl tylko. Jak powiem, że pokonałem niedźwiedzia, to babka chyba pęknie z dumy, a jedzenia będzie na miesiąc, jak nic. To jak? – Och gdyby kocisko teraz znało myśli chłopaka, w których na stole w domu już stały różne potrawy z niedźwiedziego mięsa, pachnące i nęcące. Musiał, po prostu musiał schować niedźwiedzia do jaskini i wrócić tu z pomocnikami.
Z tym, że jedzenia będzie na miesiąc Ferez mógł się zgodzić, chociaż zapewne, jako kot spałaszowałby niedźwiedzia w zaledwie trzy dni. Przysiadł na ziemi i wpatrzył się w chłopaka cierpliwie i tylko w niego. Na niedźwiedzia nie rzucał nawet skrawkiem oka, jakby w ten sposób oczekiwał, że Grand poprawi swoją wypowiedź, co do tego, kto faktycznie brunatnego potwora upolował. Ferezowi wcale nie podobało się, że cała zasługa spłynie na młodzieniaszka, który niemal jeszcze niedawno sikał po nogach ze strachu. Z drugiej strony, zmiennokształtny – będąc bardzo inteligentnym człowiekiem – zastanawiał się, jak niby Grand wytłumaczy to, że nagle wyrosły mu potężne kły, które wbił w szyję zwierzęcia. Puma poruszała ogonem nerwowo, nie przestając się wpatrywać w towarzysza, a po dłuższej chwili machnęła łbem w stronę jaskini. Skoro musiał jeszcze chwilę poczekać na miskę mleka to poczeka, bowiem na mleko mógłby czekać wieczność i chyba tylko to powodowało, że kocisko jeszcze nie naprychało gniewnie na młodzieniaszka.
- Genialnie! – Grand przyklasnął w dłonie i ruszył w stronę brunatnej góry mięcha. Po drodze poczochrał kocisko pieszczotliwie. Tak krótko go znał, a już tak bardzo polubił dotyk jego sierści, że szukał okazji, aby go poczuć.
Oczywiście zanim niedźwiedź spoczął w jaskini, cały las nasłuchał się jęków i stękań chłopaka. Jak również biadolenia i psioczenia. Najpierw usiłował zaciągnąć miska do kryjówki za przednią łapę, co skończyło się popisowym klapnięciem na tyłek. Grand był sierotą, jakich niewiele chodzi po świecie, więc nawet nalewanie wody do kubeczka mogło się zakończyć katastrofą na skalę światową, a co dopiero taszczenie ogromnego cielska do jaskini. Kolejnym sposobem na ukrycie zapasów jadła miało być zaciągnięcie ich za tylną łapę. Okazał się jeszcze mniej trafiony niż poprzedni, więc Grand kombinował dalej. Trwało to całkiem sporo czasu i chłopak nieźle się nad tym natrudził, napocił, nastękał i jeszcze wiele innych 'na...' Jednakże, kiedy skończył był z siebie dumny, jak paw ze swego ogona i z wysoko uniesiona głową, podpierając się pod boki stanął u wejścia do jaskini.
- No, teraz możemy iść, mój kudłaty przyjacielu. Jestem pewien, że obu nam mleko wyjdzie na zdrowie – zakomunikował z dumą kociemu przyjacielowi, stając tuz przed nim i uśmiechając się do niego radośnie.
Ferez pomógłby, ale nie miał siły, aby taszczyć to wielkie niedźwiedzisko do jaskini, gdzie i tak było dobrym łupem dla wilków. Każde zwierzę było w stanie wyczuć zapach krwi z wielkiej odległości, więc kot nie rozumiał, po co Grand się tak starał. Niemniej otworzył ślepia, które zdążył przymknąć, jak tylko usłyszał słowo mleko. Podniósł zad z ziemi i ruszył nadal chwiejnym krokiem w liściastą knieję, aby dotrzeć do wioski.

środa, 1 maja 2013

Grand - Rozdział 3.

Kiedy tylko kocisko zniknęło, chłopak zajął się przekonywaniem dziadka do powrotu. Wiedział jak podejść staruszka, jakie słowa powiedzieć, jak poukładać je w zdania, aby dziadek zatęsknił za domem i babcią. Kochali się. Bardzo się kochali, mimo wyskoków dziadka na panienki. Babcia robiła awanturę, dziadek się kajał i po kilku razach wracała codzienność i spokój. Zawsze tak było, więc Grandowi przekonanie dziadka nie zajęło nie wiadomo ile czasu. Staruszek nawet nie dokończył wiewiórki. Po prostu zebrał się i ruszył do domu, pozostawiając wnuka na kamieniu przy ognisku.
Dlaczego chłopak nie poszedł z dziadkiem? Może, dlatego że chciał starszym dać noc na załatwienie spraw miedzy sobą. A może, dlatego że chciał poczekać na kota? Sam tego nie wiedział. Niemniej siedział przy ognisku, grzebiąc patykiem w popiele i patrząc jak dopalają się resztki wiewiórki, którą zjadł ze smakiem.
Zapadała noc. Nie przejmował się tym jednak. Dziadek miał w jaskini niezłe zapasy skór i siana. Czasem spędzał tu noce.
Puma wróciła po jakimś czasie, ociekająca wodą. Ferez specjalnie nie otrzepał futra. Z iście zadziornym wzrokiem, zmrużonych kocich ślepi, znalazł Granda i dopiero przy nim zaczął się 'suszyć'.
- Ty wredny, futrzasty, demonie! – ryknął Grand, zrywając się z kamienia i odskakując pod skałę.
Zatrzymał się na niej plecami, więc nie mógł zupełnie uniknąć prysznica z kociej sierści. Patrzył na pumę z piorunami w oczach. Miał chęć go udusić. Poważnie! Przez jedną chwilę miał ogromną chęć zacisnąć palce na kociej szyi i udusić tego złośliwego futrzaka. Był cały mokry. Normalnie jakby wpadł pod wodospad. No, może lekko przesadzał, ale był mokry.
Mężczyzna miał jednak okazję pooglądać sierść pumy jarzącą się w blasku ognia milionami odcieni brązu. Mógł też dostrzec, że sierść tak naprawdę była nieco ciemniejsza niż poprzednio, aż miało się ochotę zapytać czy to ten sam kot. Obroża nadal jednak tkwiła na karku kociska, więc nie było obaw, że ktoś podmienił zwierzę na inne. Jeszcze kilka razy Ferez otrzepał łeb i przysiadł przy ognisku, mrucząc. Kochał odrobinę więcej ciepła niż pokojowa temperatura.
Zmrużył miodowe oczy i po prostu siedział, mrucząc. Co najważniejsze – był czysty!
- Jesteś najmniej wychowanym kotem na całym świecie. Jesteś paskudnym zwierzem, które szuka okazji, aby mnie drażnić i najwyraźniej cieszy się z tego w tej swojej pokrętnej kociej naturze.
Już po pierwszym zdaniu chłopak ruszył ponownie do ogniska, więc kiedy wypowiadał ostatnie, siedział na kamieniu, tuż obok kota i patrzył na niego zawzięcie. Po wywodzie pyknął pumę w bark, zupełnie jakby miał obok dobrego znajomego i roześmiał się.
- Ale wiesz? I tak cię lubię. Jesteś świetnym kompanem, bo... – Przygarnął koci łeb do siebie i wtulił w wilgotną sierść policzek. – Bo milczysz i mogę sobie przy tobie gadać ile tylko zechcę.
Posądzony o zlizywanie brudów język, musnął ledwie lekko policzek mężczyzny, po czym kocisko przysunęło się łaknąc jeszcze więcej ciepła. Zwierzę przytuliło się do ciała Granda, nie przestając mruczeć, ale doskonale było wiadome, na co czeka. Fereza nie mogły zrazić żadne narzekania, czy obelgi, czy przekleństwa. Był przecież tak naprawdę człowiekiem i podniesiony ton ludzkiego głosu nie robił na nim wrażenia. Zwłaszcza, że wiedział, iż jego towarzysz o cudownych palcach nie mówił tego wszystkiego poważnie. Nie przeszkadzało mu również gadanie młodzieniaszka w najmniejszym stopniu, byleby przy okazji drapał kociaka za uchem. Cóż za bezinteresowny zwierz....
No, ale Grand był nieświadomy wszelkich przemyśleń osobnika podającego się za pumę, która pozostaje na każde jego wezwanie. A przynajmniej tak sobie to tłumaczył chłopak. Podrapał kocisko za uszami i uśmiechnął się do niego.
- Nie wiem jak ty, mój puchaty kolego, ale ja tu zostaje na noc. Niech no się tylko ognisko wypali do końca, bo sikać mi się nie chce, a ty zmarnowałeś cały zapas wody, jaki miałeś na sierści, aby udowodnić mi, że potrafisz chlapać. Dziadek pewnie niedługo dotrze do domu i będą się z babką kokosić przez pół nocy na zgodę, więc jak widzisz wolałem twarde skały i sen na skórach niż słuchanie zdewociałych jęków z sypialni staruszków.
Grand gadał i gadał. Lubił to. Ale, podczas gdy z jego ust wylatywały słowa, jego palce drapały kociaka z czułością i oddaniem. Minęło tak niewiele czasu od chwili ich spotkania, a on już polubił pumę i nie wyobrażał sobie żeby miała nagle zniknąć. Wprawdzie cały czas pamiętał, że jest ona czyjaś, że nosi obroże i że zapewne w którymś momencie zniknie, ale ponieważ jeszcze była przy nim, czerpał z tego ile mógł. Patrzył na kota z uśmiechem. Przyglądał się jego błyszczącej sierści. Zastanawiał się, o czym to zwierzę może myśleć, kiedy jego miodowe ślepia wpatrywały się w noc. Był szczęśliwy. Tak, dokładnie. Był szczęśliwy siedząc na kamieniu i czekając na dogaśnięcie ogniska. Nie potrzebował niczego i nikogo poza sobą, swoimi myślami i poza kotem, którego nie chciał już teraz tracić.
- Wiesz, że cię lubię? – wyszeptał do kota, przechylając głowę na bok i przyglądając mu się po raz setny. – Kurcze, nie potrafię powiedzieć dlaczego, ale lubię cię. Nawet, jeśli rano obudzę się, a ty znikniesz z jedną z moich nóg czy ręką, to i tak będę cię lubił. To dziwne, nie? Ale ja zawsze byłem dziwny.
Miodowe oczy spoczęły na twarzy Granda dość rozumnie, a po chwili kocisko szturchnęło łapą mężczyznę, jak i po chwili tę samą spróbowało przejechać po swoim wielkim karku, wymownie. Ferez chciał przestać się czuć zniewolonym kotem, bowiem całe gdybanie o tym, że zostawi młodzieńca było zapewne, w jego mniemaniu kierowane odnośnie cholernej obroży. Nosił ją wyłącznie dla uciechy i dlatego, by nikt w zamku nie chciał go z miejsca zabijać, jednak Grand nie mógł o tym wiedzieć, niestety. Kiedy łapa nie dała zamierzonego rezultatu otarł się karkiem o swojego towarzysza.
W człowieka nie miał zamiaru się zmieniać. Nie wiedział, jak młodzieniaszek zareaguje, ani też nie był pewien samego siebie i tego, czy potrafiłby siedzieć tak cicho i cierpliwie go słuchać.
Niestety, Grand nie zrozumiał, co kocisko miało na myśli. Uśmiechnął się jednak i zerknął na ognisko. Nie miało zamiaru zgasnąć, a on robił się śpiący. Potargał pieszczotliwie kudełki pumy między jej uszami i podniósł się z kamienia. Skoro nie miał wody, nie chciało mu się sikać, a kocisko w niczym mu nie mogło pomoc przy ognisku, pozostało mu najzwyczajniej w świecie zasypać je ziemią, której miał pod dostatkiem. Nie chciał brudzić sobie rąk, więc wynalazł kawałek kory, leżący nieopodal i przy jego pomocy zaczął zasypywać płomienie.
- Nie ma siedzenia kocie! Idziemy spać. Znaczy... – Wyprostował się na chwilę i popatrzył na pumę z uśmiechem. – Ja idę spać, bo zjadłem kolacje. A jeśli ty jesteś głodny to zmykaj na polowanko. Może trafi ci się jakiś tłuściutki króliczek, albo co tam sobie wyniuchasz. Ja zasypię ogień i idę do jaskini. Byłoby miło gdybyś mnie ogrzał. Obiecuje, że będę grzeczny – Podniósł rękę jak do przysięgi, po czym powrócił do gaszenia ognia, ziewając przy okazji niczym smok.
Kocisko prychnęło na Granda i pokręciło łbem, co mogło wyglądać na zwykłe otrzepanie się, po czym ruszyło ciężki zad i leniwym krokiem skierowało się wprost do jaskini. Ferez nie był głodny, a ogrzanie chłopaka nocą wydawało się być rozsądnym wyjściem. Zwłaszcza, że wiosna dopiero nadchodziła i nocami bywały jeszcze przymrozki. Z zaciekawieniem obejrzał wnętrze jaskini i nim chłopak również się do niej udał, zdążył poprzeciągać wszelakie skóry na jeden wielki stos. Wychodził na tak mądrego kota, że mogło się to wydawać niepojęte, ale nie mógł nic poradzić na to, aby sprawiać, że ludziom w jego otoczeniu było dobrze. Wyłożył się wygodnie na części ‘materaca’ i zaczął mruczeć przymykając ślepia, niczym zadowolony kochanek, czekający na swoją panienkę, skoro już Grand uwielbiał go do takowych porównywać. Ogon poruszał się powoli z równie wielkim zadowoleniem.
W międzyczasie, chłopak stanął u wejścia do jaskini i patrzył, jak kocisko przeciąga ostatnie dwie skóry. Uniósł wysoko brwi, ale nie odezwał się. To, co ten kot robił, było zadziwiające. Zachowywał się jak dobrze wytresowane stworzenie.
- Jesteś zaiste niezwykły – odezwał się wreszcie, wchodząc w głąb jaskini i uśmiechając się do kociska, które najwyraźniej leżało i czekało właśnie na niego. – Hm, sam nie wiem czy mam się zacząć ciebie jednak bać czy przyjąć twoje zdolności, jako wrodzony talent – Przyklęknął na skraju posłania i wygładził je rękoma z widocznym zachwytem dla kunsztu kociska. – Mam nadzieje, że jesteś w nocy równie cieplutki, co za dnia i że nie chrapiesz zbyt głośno – zamruczał, naśladując kocie dźwięki, przeciągnął się i po chwili mościł sobie legowisko niemal w objęciach kocich łap.
Ferez był bardzo ciepłym stworzeniem zarówno, jako człowiek i jeszcze bardziej jako zwierzę. Objął szczelnie chłopaka, po ludzku i przymknął ponownie ślepia. Grand mógł dosłyszeć niespokojne bicie serca zwierzęcia, chociaż oddech pozostawał miarowy i spokojny. Kocisko rozmruczało się na dobre, nie miało w zwyczaju chrapać, pomimo tego, że Ferez jak najbardziej chrapał, jako człowiek. Wielki jęzor musnął jeszcze raz smakowity policzek towarzysza, a wielki, zimny nos dotknął go zaraz po tym i powąchał. Zmiennokształtny chciał przez chwilę być człowiekiem i tak po prostu ucałować policzek na dobranoc, jednak dość szybko odegnał od siebie te niedorzeczne myśli.
- Fuuuj... – jęknął, czując jęzor na swoim policzku, ale nie odsunął się.
Przymykając oczy, uśmiechnął się, czując jak ciepło kota utula go do snu. Tego mu było trzeba: ciepła i poczucia bezpieczeństwa. Wtulił się bardziej w sierściucha i ponownie zamruczał. Był szczęśliwy. Tu, teraz, w tej jednej chwili i pewnie przez tą jedną noc, poczucie szczęścia przepełniało go z ogromną mocą. Sen nadchodził nieubłaganie. Nadchodził tak spokojny i tak relaksujący, że Grand oddawał się w jego objęcia bez protestu i bez zastanowienia.
- Jak dobrze cię mieć... – zamruczał, poprawiając ułożenie swojego ciała, gdy znajdował się na granicy snu i jawy. Rozgrzane ciało rozluźniło się. Nawet przez chwilę nie zastanowił się, dlaczego kot obejmuje go ramionami niczym człowiek. Po co miał to robić? Tak było doskonale i tak pozostać mogło.
Ferez również zasnął, chociaż nie paliło mu się do tego, ani trochę. Trzymając jednakże w objęciach młodego mężczyznę sen nadszedł, jak zaczarowany, ewentualnie, jakby kocisko napiło się ziółek na uspokojenie.
Nie chrapało, ale mruczało całą noc przez sen, który skończył się dość szybko przez donośne burczenie na dworze. Odruchowo po obudzeniu chciał polizać łapę i wytrzeć pysk, ale zamiast tego jęzor natrafił na policzek Granda, a uszy pumy zastrzygły, słysząc, że burczenie na dworze nie ustaje. Z ociąganiem się kocisko opuściło wygrzane posłanie, aby sprawdzić, co robi tyle hałasu. Wszystkie kosteczki zwierzęcia strzeliły, kiedy wyciągało zastane mięśnie. Po chwili kot wystawił nos na świeże powietrze, a później i cały łeb, ale zaraz cofnął się o kilka kroków.