poniedziałek, 22 lipca 2013

Grand - Rozdział 11.

Mężczyzna odstąpił trzy krok i zaczął się przyglądać chłopakowi uważnie. Chciałby widzieć jego mięśnie, ale to później, kiedy pójdą nad strumyk, żeby młody mógł się ochlapać i odświeżyć przed następnymi ćwiczeniami.
Grand miał zamknięte oczy i właściwie myśli pozostawały jedynie przy jego mięśniach. Starał się. Bardzo się starał, aby podołać wymaganiom mistrza. Przy jego pomocy zdawało się to być banalnie prostym ćwiczeniem, więc po jakimś czasie, zamiast koncentrować się na tym, aby mięśnie należycie pracowały, on skupił się bardziej na tym jak śmiesznie łaskoczą go one pod skórą.
Zaczął rozmyślać o tym jak przyjemnie byłoby położyć się w promieniach słońca i pozwolić, aby ciało się rozgrzało i rozluźniło. Jak cudownie bywało latem, kiedy trawa pachniała wokół jego głowy, a jego twarz nabierała rumieńców od promieni słonecznych. Ach... Gdyby tak mógł poleżeć wśród traw i kwiatów i popatrzeć na chmury, układające się w tak fantastyczne kształty. Wiosna też miała swój urok, a jakże, ale dla niego lato było porą roku, która najbardziej pasowała do życia. A zważywszy na fakt, że był z natury leniem i ulubioną jego rozrywką było wylegiwanie się w trawie i podglądanie dziewcząt, kąpiących się w strumieniu, nie było się czemu dziwić.
Tak, Grand zamiast skupić się całkowicie na ćwiczeniach, zatracił się w marzeniach i ciepłych dniach. Może i dobrze, bo wykonywał skłony nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Niemniej w którymś momencie jego mięśnie zbuntowały się i kiedy chłopak chciał się podnieść ku gałęzi, poczuł jak przeszywa go ból i opadł ponownie głową do ziemi. Otworzył oczy i zobaczył mistrza kawałek dalej.
- Nie dam już rady. A poza tym długo tak stoisz i patrzysz bezczynnie? – Jego nieogarnięcie i niezdecydowanie, co do zwracania się do mężczyzny, zakrawało na zachcianki kobiety w ciąży.
- Jakieś pół godziny - odparł szczerze mężczyzna i podszedł do chłopaka ponownie, aby tak po prostu ściągnąć go z drzewa, jak panienkę potrzebującą pomocy.
Domyślał się, że boli, a miało boleć jeszcze bardziej. Przez chwilę jeszcze przytrzymał Granda przy sobie na równych nogach, namyślając się, co dalej.
Całe szczęście, że mężczyzna przytrzymał go po postawieniu go na ziemi. Chłopak jeszcze nigdy nie ćwiczył swoich mięśni aż tak intensywnie, więc gdyby został tak po prostu postawiony i zostawiony samemu sobie, właśnie leżałby wśród listowia i podziwiał świat z perspektywy mrówki.
- Dasz radę, teraz poćwiczymy ręce – zdecydował nagle mistrz, odsuwając się i kierując do jaskini. Nie minęła nawet cała godzina odkąd Grand zaczął ćwiczenia. Czas jakby zwolnił na złość, chociaż tak mogło się jedynie wydawać chłopakowi. Ferez natomiast bawił się wyśmienicie. Wyciągnął z jaskini jedną większą skórę i rozłożył równo na najtwardszym kawałku ziemi. Przysiadł obok niej po turecku i odprężył się odrobinę.
- Wiesz chyba, jak się robi pompki? – Uniósł brwi pytająco. Mógł chłopakowi pokazać, ale nie chciał mu w żaden sposób umniejszać w niczym, a szczególnie w wiedzy.
- Może wiem, a może i nie. W każdym razie obawiam się, że moje mięśnie brzucha nie pozwolą mi na zrobienie choćby jednej – Wymownie złapał się za brzuch i podszedł do rozłożonej przez mężczyznę skóry. Przyklęknął na niej, posyłając nauczycielowi uśmiech. Wręcz kokieteryjny uśmiech, z czego nie zdawał sobie nawet sprawy. – A nie mogę po prostu poleżeć? Machałem swoim pustym łbem przez pół dnia. Jeśli chcesz mnie zabić to postaraj się znaleźć jakąś inną metodę, co? Taką, która będzie wymagała nieco mniej mojego udziału w tej zbrodni.
- Przez pół dnia? To była zaledwie godzina. Jeżeli chcesz zrezygnować to powiedz, a jeżeli nie to nie marudź i zabieraj się do pracy – Ferez był bezlitosny, kiedy tego bardzo chciał, lub kiedy denerwowało go czyjeś podejście do trenowania. Obejrzał chłopaka od stóp, aż po samą głowę nim ten zasiadł na skórze. Na uśmiech nie zwrócił uwagi, czy raczej jakoś specjalnie nie zareagował. Nie oznaczało to oczywiście, że nie zauważył. – Nie myśl o bólu, bo będzie bolało jeszcze bardziej – mruknął jeszcze sięgając po
tobołek z jedzeniem i wyszperał sobie coś, co było mięsem, albo chociaż leżało obok mięsa.
Czekał, aż Grand zacznie ćwiczyć posłusznie, lub też skapituluje i narazi się na pośmiewisko w całej wiosce, a nawet w Akademii. Mężczyzna przecież nie był takim tyranem, aby zmuszać go do niemożliwego. Był tylko złośliwy, bowiem nie miał najmniejszego zamiaru dzielić się jedzeniem z chłopakiem, aż do końca ćwiczeń.
- Jesteś okropny – jęknął młody z bólem i wyrzutem, ale posłusznie legł na skórze i podparł się rękoma tak jak powinien. – A już zaczynałem cię lubić – Spojrzał tęsknie na jedzenie trzymane przez mistrza. – Masz oczywiście zamiar sam objadać się tymi pysznościami, podczas, gdy ja będę się tu pocił z wysiłku?
Czego, jak czego, ale jedzenia było mu w tej chwili bardziej żal niż jego mięśni czy tego, że uśmiech nie podziałał. Właściwie to, dlaczego nie podziałał? Babka na straganie zawsze się tak śmiesznie rumieniła i chichotała, kiedy Grand się do niej uśmiechał. A ten okrutnik nawet nie mrugnął, no. Z ciężkim westchnieniem uniósł się na rękach w górę i zatrzymał na wyprostowanych. Popatrzył na mistrza.
- To ile mam zrobić? – No tak, nikt mu nie podał liczby powtórzeń. Każde pytanie to była jakaś zwłoka w rozpoczęciu mordęgi, więc każde było potrzebne. Jego lniana koszulina zwisła nad ziemią, więc chłopak poczuł na rozgrzanej skórze brzucha przyjemny powiew wiatru.
- Może najpierw ściągnij koszulę, będzie ci wygodniej. Potem zacznij ćwiczyć, tak po prostu – stwierdził z obojętnością Ferez, wgryzając się w kawałek suszonego mięsa.
Babcia była zdecydowanie dobrą kucharką. Szkoda tylko, że jej talent marnował się na dwóch głodomorów, bowiem w Akademii zrobiłaby furorę takimi przysmakami. Ferez uśmiechnął się delikatnie, oblizując to usta to palce i zerkając na chłopaka nieustannie. Jako mistrz miał prawo bezczelnie mu się przyglądać i ewentualnie poprawiać go w razie pomyłek. Poza tym lubił mu się przyglądać, a zwłaszcza nieporadności młodego i bardzo dziwnym sposobom na odwleczenie treningu. Mężczyzna pozostawał jednak nieugięty, a na słowa o tym, że Grand zaczął go lubić i przestał, uśmiechnął się jedynie
Nieco bardziej. Jakoś mu na tym nie zależało, aby chłopak zapałał do niego nie wiadomo jak wielką sympatią. Lubił wszak pumę, a ona, było nie było, była połową zmiennokształtnego.
- A może mam się w ogóle rozebrać do gatek... – mruknął pod nosem, klękając i zdejmując z siebie koszulę. Właściwie przeszkadzała mu ona teraz. Podczas podciągania się, siedziała jeszcze grzecznie w spodniach, które bądź, co bądź zjechały razem z nią w stronę ziemi, kiedy chłopak zawisł na gałęzi, więc i wiązanie trzymało o niebo lepiej niż teraz. Marudna natura chłopaka dawała się we znaki, kiedy obok niego pachniało jadło, a on był zmuszany do zajęcia się czymś zupełnie innym. – Poczekaj no, niech się tylko moje kocisko dowie jak mnie nękasz.
Nie, nie mówił tego głośno. Burczał pod nosem i zerkał spode łba na mężczyznę. W zasadzie nadal go lubił na swój pokrętny sposób. Szanował go za pochodzenie i doceniał fakt, że ten chciał się zająć jego edukacją bojową. Więc w jakiś tam dziwaczny sposób i lubił. Odrzuciwszy koszulę na bok, opadł ponownie na ręce i zaciskając zęby, aby nie jęknąć z bólu, zaczął robić pompki. Mięśnie brzucha protestowały i przeszywały bólem całe jego ciało za każdym razem, gdy chłopak zmuszał je do napięcia się. Nie było jednak rady. Musiał ćwiczyć. Musiał też znaleźć coś, o czym mógł myśleć, aby nie pamiętać o bolących mięśniach.
- Wiesz, możesz się nawet rozebrać do naga, nie zrobi mi to różnicy – odezwał się po chwili Ferez, spoglądając w niebo, jak tylko skończył konsumpcję.
Słońcu było daleko, aby znaleźć się na szczycie nieboskłonu, ale i tak dawało już dość dużo ciepła, więc i po chwili i on zaczął się rozbierać, ściągając wpierw z pleców włócznię. Po pompkach miał zamiar zabrać Granda nad wcześniej wspomniany strumyczek i opłukać też siebie samego z kurzu, w jakim się wytarzał dzięki nieporadności chłopaka.
- A twoje kocisko... – zaczął, składając równo górną część swojego stroju. – Na pewno dowie się, jak dzielnie ćwiczyłeś i jak nie poddałeś się w walce o silne ciało – Odłożył ciemny materiał obok siebie i wystawił twarz ku słońcu.
Teraz dopiero Grand mógł dostrzec mięśnie, a przede wszystkim mnóstwo jasnych już siniaków na ciele Fereza. Niemniej ciało mężczyzny wyglądało ładnie i zgrabnie. Niejedna kobieta twierdziła, że był niesamowicie pociągający, nie wspominając, że od granicy spodni, odrobinę w górę, aż do pępka, biegła ciemna linia włosów – dokładnie w takim samym kolorze, jak te na głowie.
I weź się tu człowieku koncentruj na ćwiczeniach. Jak? No jak, skoro jakiś nieźle zbudowany facet rozbiera się tuż przed twoim nosem i robi wszystko, aby 'niechcący' pochwalić się, jakie to on ma cudownie ukształtowane mięśnie. I jeszcze się opalać ma zamiar! Jedno spojrzenie w stronę roznegliżowanego mistrza wystarczyło, aby ręce chłopaka straciły cały rezon i by runął na skórę, jak długi, wciskając twarz w sierść zdechłego zwierza.
- Agrhmh.... – zamruczał niezrozumiale i zupełnie bez ładu i składu.
Jego twarz zapłonęła z cholera wie jakiej przyczyny, a w głowie mu się zakręciło tak, że przestał przez chwilę cokolwiek widzieć. A może nie widział nic, dlatego że leżał twarzą w sierści? No, w każdym razie jego myśli poszybowały zdecydowanie w złym i mało odpowiedzialnym kierunku a jego 'włócznia' obudziła się do życia, choć w pobliżu nie było żadnej dziewoi do pooglądania.
Grand nie rozumiał, co się właśnie stało. Nie rozumiał i chyba rozumieć nie miał zamiaru. Zerwał się na równe nogi, zakrył rękami budzące się do życia przyrodzenie i jęknął.
- Siku. Wybacz, ale muszę... – Machnął ręką za siebie i nie czekając nawet na odpowiedź, pognał w zarośla.
- Tak, oczywiście – Ferez otworzył, przymknięte wcześniej oczy i spojrzał na chłopaka, gdy ten gnał już w krzaki.
Nie widział wcześniejszego spojrzenia młodego, więc nie do końca wiedział, co się z nim tak naprawdę stało, a potrzeb fizjologicznych nie miał zamiaru mu zabraniać.
Czekając aż Grand wróci, wziął z ziemi swoją broń i wstał, przeciągając się lekko. Pomachał chwilę włócznią na wszystkie strony bardzo sprawnie i bardzo szybko. Tobołki z jedzeniem zakrył swoją i Granda koszulą, aby nikt niepowołany nie dojrzał, co leży na ziemi. Poprawił jeszcze swoje włosy, tak dla zasady, aby przydługie kosmyki nie opadały i nie łaskotały twarzy.
- Grand, pospiesz się! – rzucił głośno w stronę, w którą udał się jego uczeń. Nie mógł ruszyć bez niego, bowiem młody by jeszcze spanikował, albo po prostu dobrał się do jedzenia, które miało być późniejszą nagrodą.
- Czy ty myślisz, że ja sikam na zawołanie? – wrzasnął chłopak zza drzewa, za którym pozbywał się z organizmu zbędnych płynów.
Nie miał zamiaru przerywać w połowie, ani jakoś specjalnie ponaglać pęcherza, aby kurczył się szybciej. To nie te mięśnie miał ćwiczyć. Uznał też, że myślenie o tym jak bardzo jego nauczyciel gra mu na nerwach zdecydowanie pomaga mu w poprawnym ukierunkowaniu zarówno myśli jak i odczuć.
Wracając do ich małego obozowiska przeciągnął się aż usłyszał trzask kości. Odegnał niepotrzebne myśli i przywołał na twarz uśmiech. Tak, był gotowy do podjęcia kolejnego wyzwania. Wiedział, że takie nastąpi, bo jakżeby to miało być inaczej, skoro mężczyzna postanowił zrobić z niego górę mięśni zamiast góry... No, w każdym razie jakiejś tam góry.
Wyszedłszy z pomiędzy zarośli, dojrzał swojego mistrza jak macha włócznią. Zatrzymał się na chwilę i wbił w niego spojrzenie. Podobała mu się gracja, z jaką ten facet wykonywał ćwiczenia. Podobało mu się to, jak jego ciało współgrało ze sobą przy każdym geście. Każdy mięsień wiedział, co ma robić i każdy reagował na ruch poprzedniego. To nie było jak ćwiczenie. To raczej wyglądało jak taniec. Pełen natchnionych uczuć i siły taniec, zniewalający mocą nawet na taką odległość.
Grand zapatrzył się na mistrza tak bardzo, że nie zauważył nawet, kiedy zaczął poruszać rękami, naśladując taniec tamtego. Chociaż oczywiście 'naśladując' to o wiele za bardzo przesadzone określenie. Jego ruchy były niezgrabne, koślawe, nieskoordynowane. Wyglądał raczej jakby machał rękami, oganiając się od stada os albo komarów, a nie jakby ćwiczył ruch ciała podczas próby władania włócznią.
- Już? To chodź.
Mężczyzna przerwał ćwiczenia, uśmiechnął się i machnął na swojego ucznia, ruszając w stronę znajomego strumyczka. Raczej niewiele osób o nim wiedziało, ponieważ nie prowadziła do niego żadna lepsze ścieżka. Musieli przebyć nieco zarośli i przejść obok starych drzew. Kiedy Ferez biegł tędy, jako puma, radził sobie znacznie lepiej z pokonywaniem przeszkód. Teraz od czasu do czasu zerkał, czy chłopak idzie za nim. Na wszelaki wypadek zabrał ze sobą włócznię, gdyby mieli się nadziać na jakiegoś dzikiego zwierza. Strumyk był szeroki i na wiosnę przepływało w nim mnóstwo ryb. Grand mógł podziwiać teraz tatuaż na plecach zmiennokształtnego – dość duży, symetryczny, ale na pierwszy rzut oka nieznaczący nic konkretnego.
- Wymyjemy się, a później coś zjesz i wrócimy do ćwiczeń - Mężczyzna zamruczał po drodze dosłyszalnie nawet dla osoby znajdującej się dwa metry za nim, lub przed nim.
Zgrabnie przeskoczył kilka pniaczków, obszedł kilka większych kamieni i po jakimś czasie ich oczom ukazał się strumyk. W zasadzie mógł być uznany za niewielką rzeczkę. Po obu stronach rozciągały się zielone pasy trawy, na której rosły kwiatki i inne chwasty, a drzewa tworzyły nad płynącą wodą cienisty dach, więc teren był zaledwie gdzieniegdzie usiany migotliwymi przebłyskami słońca.

czwartek, 11 lipca 2013

Grand - Rozdział 10.

Stanąwszy na podwórzy, Ferez wciągnął do płuc świeże powietrze i wszelakie znajdujące się w nim zapachy.
- Pójdziemy do lasu, zaczniemy od wspinaczki po drzewach, podciągania się i innych ćwiczeniach. Jutro będziesz prawdopodobnie biegał – wymruczał pod nosem, chociaż słowa skierowane były do chłopaka.
Gdyby mężczyzna nie wyszedł tak szybko to miałby okazje zobaczyć, jakie zaskoczenie wywołało jego wyjaśnienie. Oboje dziadkowie popatrzyli po sobie jak po kosmitach (choć chyba wtedy jeszcze tak nie patrzono) i nie powiedzieli ani słowa. Byli przekonani, że chłopak wychodzi z domu na długo, bardzo długo no, ale... Tymczasem Grand, który nawet nie słyszał dokładnie słów mężczyzny wyszedł razem z nim z domu i ruszył ku nowemu życiu i przygodom zwanym szkolenie. Wiedział, że musi być posłuszny mężczyźnie i obiecywał sobie samemu, że tak się stanie. Że bez względu na to, co mistrz od niego zechce, wykona polecenie bez szemrania. A jak będzie? Oj, to się miało okazać już niebawem.
- Wspinaczka po drzewach? Ach, to łatwizna, kiedy się połowę życia spędza na drzewach sąsiadów, albo w królew... Em... No w sadach – Zarzucił sobie tobołek z jedzeniem na ramie, zerknął tęsknie na miecz, który mu zabrano sprzed nosa i szedł z uniesioną wysoko głową w stronę lasu. Był dumny jak paw i pewny swego, jak nigdy wcześniej.
- Będziesz się musiał jeszcze wiele nauczyć, mój drogi – skomentował Ferez pokrótce kolejną porcję przechwałek i podążył za chłopakiem w stronę lasu. - Skieruj się do lasu na polanę przy jaskini, gdzie pokonałeś niedźwiedzia poprosił, z nieco złośliwym uśmiechem.
Tego nie musiał słyszeć od żadnego kota, bowiem te plotki dotarły już nawet do Akademii. Miło było jednak powrócić w dobrze sobie znane miejsce, które przywoływało równie miłe wspomnienia, co rodzinna miłość dziadków względem młodego. Ferez szedł za nim nie spiesząc się i wymachując wesoło mieczem. Nie spieszył się, dlatego że pamiętał słowa chłopaka z samego rana. Dał się napawać ewentualnym gapiom widokiem miecza, włóczni i swojej osoby, aby utwierdzili się w przekonaniu, że nie zawsze młodzieniaszek kłamie, czy koloryzuje. Szkolenie było jak najbardziej prawdziwe i mężczyzna miał nadzieję, że wioskowi mężczyźni dobrze sobie to wbiją do głów i przestaną się z Granda naśmiewać.
A gapiów takich nie zabrakło. Niemal z każdego domu wyglądała jakaś łepetyna, albo kilka. Niemal za każdym płotem stała jakaś osoba, która wlepiała swoje ciekawskie oczy w Granda, wioskowego głupola, który szedł dumnie w wyznaczonym kierunku. Widać było, że czuje się panem sytuacji. Widać było, że wstępują w niego ogromne siły i nadzieje na nowe życie. Był innym człowiekiem, kiedy tak kroczył w stronę lasu. Był pełen męskości i siły...
Aż do czasu, kiedy potknął się o kamień i o mało nie zaliczył spotkania ze ścieżką. Dosłownie resztkami sił opanowania i jakimś cudem, nie poleciał jak długi na twarz. Zawarczał jedynie pod nosem i wziął kilka głębszych oddechów, aby serce mogło wrócić do dawnego rytmu. Gdyby mógł to wznosiłby teraz dziękczynne modły do kogoś, kto nad nim czuwał i nie pozwolił mu na zbłaźnienie się przed całą wsią. Odczekał kilka chwil i ruszył dumnie naprzód. Jeszcze jeden zakręt i zginie z pola widzenia wsi i jej mieszkańców.
Ferez westchnął wymownie, ale na pomoc ulatującemu Grandowi się nie rzucił.
Uśmiechnął się tylko pod nosem dość szeroko i przystanął na chwilę czekając, aż ten się zbierze w sobie i ruszy dalej. Od czasu do czasu zerkał też w okna, na co niektóre bardziej ciekawskie głowy. Nie wyglądał jak wielki wojownik, ale jego twarz skrywała w sobie pewną drapieżność, którą ludzie łatwo mogli dostrzec. Z niemałą ulgą wkroczył do lasu, ale gdy tylko drzewa przysłoniły zarówno jego, jak i chłopaka, zbliżył się nieco bardziej do swojego ucznia. W lesie było więcej niebezpiecznych, małych, zdradzieckich kamyków, o które chłopaczek mógł się potknąć i nabić sobie guza, co odbiłoby się masą narzekania i marudzenia.
- Nie myśl, że jak zajdziemy to dobierzesz się do jedzenia. Dostaniesz posiłek jak zasłużysz – uprzedził go jeszcze, nim dotarli na dobrze im znaną polanę, a Ferez zaczął się rozglądać za odpowiednim drzewem do ćwiczeń.
- No trudno. Najwyżej coś sobie upoluję.
Chłopak, jakoś nie przejął się groźbą odstawienia od posiłku, jaki przygotowała mu babcia. Nie był jeszcze głodny. Najadł się owsianki, która nadal zalegała mu na żołądku, więc głód, jeśli poczuje, to dopiero po jakimś czasie. Teraz jednak był pewien swego aż tak bardzo, że postanowił nie pokazać mężczyźnie, że cokolwiek może go zniechęcić do ćwiczeń. Był też bardzo wdzięczny losowi, że wreszcie znaleźli się w lesie i nie czuje już na sobie ani jednego spojrzenia zza okna czy płotu. Rozglądał się po znanych mu okolicach. Poznał je wszak przez ostatnie dni dość dokładnie. Kiedy dotarli do jaskini, rzucił tobołek na jeden z kamieni i wsparł dłonie na biodrach.
- Więc? Co mam robić? – Od tej chwili był zdany na łaskę i niełaskę mistrza. Tak sobie postanowił i przynajmniej przez jakiś czas chciał się tego trzymać.
Zmiennokształtny obszedł kilka drzew dookoła. Postukał w ich pnie, a w końcu podciągnął się na jednej z gałęzi, wystarczająco nisko wiszących, aby spokojnie mógł do niej doskoczyć. Sprawdzał tym samym jej wytrzymałość i to, czy Grand się na niej utrzyma. Miał nadzieję, że chłopak mu się przygląda nadal i wciąż uważnie, ponieważ w dwóch zgrabnych ruchach zawisł na gałęzi głową w dół i wyciągnął w dół dłonie.
- Potrafisz tak? Jeżeli tak, to możesz się wspiąć na tę gałąź, zawisnąć jak ja i zacząć się podciągać. Trzy serie po piętnaście razy z niewielkimi przerwami – wyjaśnił, po czym się rozbujał i zeskoczył na zgięte nogi miękko, niczym kot i z gracją kota. Miał zamiar podziwiać zmagania chłopaka, siedząc wygodnie na jakimś kamieniu.
- Miałem się wspinać, a nie udawać nietoperza za dnia - mruknął, ruszając w stronę wybranego przez nauczyciela drzewa.
Może nie potrafił tego robić aż tak sprawnie jak mężczyzna, ale wiedział jak się do tego zabrać. Potarł dłońmi uda i dmuchnął w nie gorliwie, zanim zabrał się do wypełnienia polecenia. Nie był tak wysoki jak jego nauczyciel i nie był też tak samo sprawny, więc nie podskoczył do gałęzi, a wspiął się po pniu, aby do niej dotrzeć. Oczywiście nastękał się przy tym i najęczał, co nie miara. Pomruczał pod nosem również, bo jakżeby to miało być inaczej. Jednak już po jakimś czasie siedział na gałęzi dość pewnie i uśmiechał się do mistrza. Pomachał mu nawet radośnie z wysokości. Później opuścił się głową w dół, zawisając na kolanach i wyciągnął ręce w stronę ziemi. Jego potargane włosy zakryły mu część twarzy i nieco przysłoniły widoczność, ale potrzasnął energicznie głową, aby się ich pozbyć. Z tego, co pamiętał miał się podciągać.
Niestety, jego super ekstra silne mięśnie brzucha okazały się zbyt słabe, aby zdołał zrobić to tak sprawnie jak mężczyzna. Ale z każdej sytuacji jest wyjście! Machnął rękami w tył, a następnie do przodu, co dawało mu możliwość podniesienia się w stronę gałęzi przy minimalnym wysiłku mięśni. Dotknął rękami kolan i z triumfalnym uśmiechem zawisł ponownie głową w dół. Zamachnął się ponownie i... Runął jak długi na poszyciu! Za mocno, za szybko i zbyt pewnie! Tak to już jest jak człowiek straci kontrole nad swoimi czynami, bo skupia się na tym, aby błysnąć.
- Nic ci się nie stało? – Miodowe spojrzenie spoczęło na chłopaku, ale tylko ono poruszało się po jego ciele, bo Ferez jak usiadł tak dalej siedział na jednym z kamieni. Wpatrywał się w Granda, a gdy ten runął na ziemię, skrzywił się odrobinę. Przecież nie mówił, że będzie łatwo, a jak widać i co zmiennokształtny doskonale wiedział, młodzieniaszek naprawdę mocno przeceniał swoje możliwości. Po chwili drgnął, aby w razie czego pomóc chłopakowi wstać. - Trzeba było we mnie nie wątpić, kiedy mówiłem, że będziesz się wspinać po drzewach – zamruczał jeszcze, kręcąc głową.
Całe szczęście, że gałąź nie była tak znów tragicznie wysoko, żeby jego uczeń mógł sobie zrobić jakąś większą krzywdę. Wszystko sprowadzało się również do tego, że owszem wróci do domu wykończony jak tak dalej pójdzie, chociaż mężczyźnie przemknęło przez myśl, że może mógł chłopakowi zabrać z zamku jakiś materac.
Chłopak zdawał się przez chwilę nie słyszeć pytania mistrza. A może i faktycznie nie dotarło ono do jego świadomości? Wszak w tej chwili jego twarz miała możliwość zaznajomienia się z subtelnością ziemistej maseczki upiększającej, a kości pozostawiły swoje ślady na wewnętrznej płaszczyźnie skóry młodego. Uniósł się po chwili na dłoniach i potrzasnął głową.
- Nie, nie... – Zaczął bezceremonialnie pluć ziemią na wszystkie strony i potrząsać głową, aby pozbyć się z włosów liści, ziemi i gałązek. Dźwignął się z ziemi ze zbolałym wyrazem twarzy, ale nie jęknął nawet przez chwilę, aby nie dać po sobie poznać, że jednak zabolało spotkanie z rzeczywistością. Uśmiechnął się do mistrza i otrzepał sobie spodnie oraz koszulę. – Myślę, że najlepiej zrobię, jeśli tam wrócę, hm? Nie ma takiego drzewa w tym lesie, które mogłoby mnie pokonać tak bez walki. Nie mnie. Przecież drzewo to nie niedźwiedź.
Ostatnie słowa wypowiedział bardzo cicho, wdrapując się już ponownie na pień. Nie miał zamiaru poddawać się. O to mistrz mógł być spokojny. Przynajmniej na razie.
Zmiennokształtny wstał po chwili, kiedy chłopak wdrapywał się ponownie na drzewo. Bynajmniej mu tego nie zabronił, ale przez chwilę miał przeczucie, że może to dla chłopaka za wiele, jak na pierwszy ogień. Niemniej przystanął przy pniu i poczekał, aż Grand zawiśnie głową w dół. Przyglądał się uważnie, chyba jeszcze bardziej, jak chłopak zmagał się, aby wejść na gałąź. Na słowa o niedźwiedziu uśmiechnął się tylko, ale niekoniecznie jego uczeń mógł wiedzieć, że doskonale go usłyszał. Miał bowiem bardzo dobry słuch. Nie tak dobry, jak puma, ale dużo lepszy niż normalny człowiek. Chcąc pomóc biedakowi, chwycił go za ramiona, jak tylko głowa Granda znalazła się w dole. Twarz Fereza znajdowała się niemal na równi z twarzą chłopaka, ale wcale to mężczyźnie nie przeszkadzało w tym, aby pokazać mu, jak najlepiej ma się podciągać, aby nie spaść.
- Wiesz, nie chcę, żebyś narobił sobie więcej siniaków niż to konieczne – wymruczał, patrząc mu wprost w oczy i uśmiechnął się z troską – odrobinę kpiącą troską.
Może jemu to nie przeszkadzało, ale Grand nie spodziewał się, że zostanie wrzucony w objęcia tego faceta i że kiedy otworzy oczy to nie tylko usłyszy go tak blisko, ale też zobaczy tuż przed sobą oczy mistrza. Był tak zajęty tym, aby zgrabnie dostać się na swoją gałąź i tak bardzo skoncentrowany, że nawet mu do głowy nie przyszło przygotować się na takie spotkanie. W efekcie, zanim Ferez dokończył swoje tłumaczenie o chęci pomocy chłopakowi, został powalony przez spadającego z gałęzi Granda i przygnieciony przez jego drobne ciało. Ech, co za niefart. Gdyby tylko mężczyzna odczekał choć chwilę i gdyby przynajmniej ostrzegł młodego o swoich zamiarach. A tak, nieskoordynowane ruchy wieśniaka wywołały lawinę zdarzeń, których nie spodziewał się chyba żaden z nich.
Grand po krótkiej chwili, podczas której stwierdził, że ciało mężczyzny jest całkiem wygodnym materacem, jeśli można to było tak nazwać, zerwał się na równe nogi, z poczerwieniałą ze wstydu twarzą i rozszalałym sercem.
- Tak się nie robi! – wyrzucił z siebie z pretensją. Patrzył na mistrza i spodziewał się bury, więc postanowił odeprzeć atak zanim nastąpił. - Przecież mogłem cię zabić. Oszalałeś? Nie podchodzi się tak znienacka do kogoś, kto jest myślami w innym wymiarze. Nie wiem jak tobie, ale mnie zależy jeszcze na twoim życiu, wiesz? – Nawet nie zauważył, że z tego całego zdenerwowania zaczął się zwracać do mistrza na 'ty'.
Zdecydowanie nie spodziewał się takiej reakcji. Nie sądził, że Grand jest tak strachliwą istotą i że przerazi się zwykłej pomocy. Potłuczone żebra zabolały, a z gardła Fereza wydobył się cichy jęk, kiedy jego ciało zderzyło się z podłożem. Legł na ziemi i odetchnął głęboko, krzywiąc się. Jeszcze nie wydobrzał całkowicie po starciu z niedźwiedziem, a już ktoś miał zmyślny i nieświadomy plan, aby go pogruchotać.
- Mnie jest ciężko zabić Grand – wyrzucił z siebie i na chwilę zakrył twarz dłońmi. Samo ciało chłopaka nie zrobiło na nim większego wrażenia, a przynajmniej nie było tak twarde, jak podłoże pod plecami, na które się przewrócił. – I przestań się wydzierać. Nie dość, że pachniesz, jak pieczeń w ziołach, to jeszcze krzyczysz tak głośno, że wszystkie niedźwiedzie się tu zlecą.
Musiał przyznać, że Grand ładnie pachniał, a że skojarzyło mu się to z pieczenią i ziołami to wina tego, że cały dom ucznia wypełniony był marynowanym mięsem niedźwiedzia. Powoli i z kolejnym jękiem podniósł się z ziemi na równe nogi i pomasował sobie żebra. Normalnie nie powinien tak skomleć z bólu, bowiem upadek nie był aż tak straszny, ale zważywszy na poprzednie urazy, bolał dwa razy bardziej. Ferez spojrzał na Granda wymownie i równie wymownie zerknął na drzewo.
- Nie marnuj czasu, wspinaj się.
- No tak, tak, przepraszam i... Ja... No to ja ten... – Chłopak wskazał na drzewo i ze spuszczonym spojrzeniem ruszył w jego stronę.
Został zrugany i choć mu się należało, uznał to za niesprawiedliwość. On się tylko martwił o zdrowie i życie mistrza. A ten co? 'Nie krzycz. Pachniesz jak pieczeń.' Jaka kurna pieczeń? Chłopak zatrzymał się przy pniu i zmarszczył brwi. Pachniał jak pieczeń? Uniósł w górę jedno ramię i powąchał się, zaciągając się solidnie powietrzem. Potem zrobił to samo w drugim ramieniem. Stwierdził, że mężczyźnie coś się musiało pomylić, ale że był to jego nauczyciel to nie miał zamiaru mu wypominać nietypowego węchu. Pokręcił energicznie głową, aby odgonić wszelkie zbędne myśli i wspiął się na drzewo. Tym razem już wiedział, czego się może spodziewać. Usiadł wygodnie na gałęzi i opuścił się głową w dół. W sumie, zaskakując samego, siebie czekał na to, aby mistrz udzielił mu wsparcia swych silnych dłoni. Właściwie, zanim znokautował go przed chwilą, ręce na ramionach sprawiły, że poczuł się o wiele pewniej. Przez ulotną, krótką chwilę, ale pewniej.
- Jesteś przygotowany? – Mistrz wolał się zdecydowanie upewnić, czy chłopak nie dostanie kolejnego ataku paniki i znów nie sprawi, że jego żebra zechcą wyjść na zewnątrz.
Podszedł do Granda ostrożnie i ułożył swoje ciepłe, a wręcz gorące dłonie na jego ramionach i uśmiechnął się do niego mimo wszystko. Musiał przyznać, że jego uczeń miał nawet ładne oczy. Nadal jednak i wciąż pachniał jak pieczeń, choć sam tego mógł nie czuć. Kocia natura mężczyzny zapewne chciałaby go dokładnie wylizać z tego zapachu, bo co, jak co, ale zmiennokształtny lubił mięso tak samo mocno w obu swoich postaciach. Jeszcze przez chwilę przejechał kciukami po spiętych mięśniach ramion chłopaka, po czym bez większego wysiłku podźwignął go do takiej pozycji, do jakiej powinien był sam się podciągać.
- I nie musisz się bujać, jak małpka. Trochę ćwiczeń i dojdziesz do wprawy - mruknął już nie patrząc w oczy, a na brzuch Granda.
Ciepłe dłonie znów dały wsparcie chłopakowi i tym razem nie przeraziły go. Kiedy został uniesiony w górę, przy czym nie musiał zbytnio nadwyrężać swoich wątłych mięśni, uznał, że to ćwiczenie stało się o wiele łatwiejsze przy pomocy mężczyzny. No tak to on mógł ćwiczyć nawet do rana. Uśmiechnął się do mistrza, pokazując mu w ten sposób jak ładny ma uśmiech, kiedy się stoi bliżej.
- Ale bujanie się, jak małpka jest całkiem przyjemne. Powinien mistrz sam spróbować.
Grand wrócił do oficjalnego tonu i w pierwszym odruchu miał nawet zamiar przesunąć się nieco na gałęzi, aby mężczyzna miał miejsce na pobujanie się razem z nim. Na szczęście nie zrobił tego i na szczęście szybko dotarł do niego bezsens takiego postępowania. Skrzyżował ręce na swej piersi i przymknął oczy, pozwalając, aby jego ciało poruszało się tak jak tego chciał mistrz.
- Wiem, że bujanie jest przyjemne – uśmiechnął się szerzej.
Lubił czasami dać się ponieść i poskakać po drzewach niczym prawdziwa małpka. Teraz jednak musiał się skupić na tym, aby chłopak skupił się na ćwiczeniach. Pomagał mu przez dwie serie podciągnięć, po czym bardzo powoli i zmyślnie zaczął się od chłopaka odsuwać. Miał nadzieję, że Grand był myślami przy ćwiczeniach i nie zauważy, jak w końcu ciepłe dłonie opuszczą jego ramiona całkowicie, a on będzie się podciągać sam. Co prawda, Ferez miał na uwadze to, że znów się biedak może wystraszyć i spaść, ale przynajmniej będzie mógł być szczerze dumny z tego, że nauczył się samodzielnie wykonywać to ćwiczenie.

poniedziałek, 1 lipca 2013

Grand - Rozdział 9.

- Dzień dobry, panie – Skinęła babcia do mężczyzny. - Wiedziałam, że ktoś taki, jak pan, dotrzymuje danego słowa.
- Dzień dobry. Stawiłbym się wcześniej, ale Rektor strasznie przejmuje się zamachami i ciężko mi było przekonać go, aby mnie wypuścił z zamku – Mężczyzna skłonił się kobiecie i zerknął na nią przelotnie, bowiem zaraz powrócił do patrzenia na jej wnuka, niezmiennie się uśmiechając.
W między czasie dość dziwnej konsternacji, jaka pojawiła się między nim, a chłopakiem - przez podejrzliwość Granda - do okna zaczęło się coś dobijać. Coś, co bardzo, ale to bardzo chciało się dostać do środka, a co przypominało małego, rudego potworka. Ferez skrzywił się wymownie, kiedy jego miodowe oczy spoczęły na oknie i na czymś, co do niego skakało, machając łapkami.
- Przepraszam na chwilę – mruknął niezbyt zadowolony wojownik.
Podniósł się, nim którekolwiek z domowników zdążyło zareagować i w kilku krokach znalazł się obok drzwi, które uchylił. Małe, rude coś nie czekało długo. Wpadło do środka, niczym wiosenna burza i zatrzymało się na środku pomieszczenia, nie wiedząc gdzie ma się dalej skierować. Był to kotek - niewielki, rdzawy kotek, który wyglądał, jakby dostał napadu paniki.
- Obiad! – krzyknął dziadek, który właśnie pojawił się w izbie.
Pojawił się i nawet nie zauważył, że mają jakiegoś innego gościa poza rudym kotem. Na szczęście babka w porę złapała dziarskiego dziadzia za poły koszuli, bo jeszcze chwila i kot naprawdę skończyłby w garze.
- Stary głupku! – warknęła do niego przez zęby. – Czyś ty całkiem zdewociał? Toż to kot możnego pana. Przywitałbyś się, a nie zaraz pakował pupila do garów.
Babcia uśmiechnęła się przepraszająco do Fereza, a dziadek rozdziawił na chwile usta w przerażeniu.
- Toż to żart, stara ropucho – dziadek starał się zatrzeć złe wrażenie i skłonił się przed gościem.
Grand z zaciętą miną obserwował rude kłębowisko sierści. Nie, to zdecydowanie nie była jego puma. To jakaś mała pokraczna, podrabiana futrzana kula. I to taka ruda, że aż po oczach dawało. Chłopak zamiast iść się ubierać ukucnął naprzeciw kociaka i przechylił głowę w bok, przyglądając się mu bez słowa.
- To jest Eva, moja... Znajoma – wyjaśnił dostojny gość, chcąc jakoś wybrnąć z niezbyt zręcznej sytuacji, w jaką wpakowało go tak nagłe pojawienie się kotki. – Eva, ogarnij się trochę, ładnie to tak straszyć tych ludzi?
Ferez uśmiechnął się, a jednocześnie po jego twarzy przemknął cień strachu. Dziewczyna była nieobliczalna i modlił się w duchu, aby teraz nie zrobiła nic głupiego, a tym bardziej, aby nie ujawniła wszystkim zgromadzonym w pomieszczeniu prawdy o pumie. Ruda kulka natomiast odetchnęła głęboko i bez cienia strachu, czy paniki, którą zdawała się rozsiewać, skierowała się na krótkich nóżkach do Granda, aby go powąchać. Może nie była tak uczulona na zapachy, jak Ferez, ale jak przystało na prawdziwego kota, musiała zbadać teren dokładnie. Wysunęła ostrożnie nosek w stronę chłopaka, a po chwili weszła pod jego kolana i zamruczała, ocierając się. Lubiła chłopców, oj lubiła. Ferez westchnął, kiwając głową w stronę dziadka i skrył twarz w dłoni.
- Ona jest niereformowalna – mruknął przez palce, opierając się o wcześniej zamknięte drzwi. Po chwili jednak podniósł wzrok na młodego. – I to ona jest łącznikiem między pumą, a resztą świata. Uwielbia zdradzać to, co zamkowe kocisko jej powie, chociaż nie powinna.
- W takim razie, kudłata pani, jesteś od dzisiaj moją przyjaciółką czy tego chcesz, czy nie – powiedział chłopak w stronę kotki, drapiąc ją jak to koty lubią najbardziej, ale oczywiście tylko wtedy, gdy zdołał ją sięgnąć palcami. Wszak zdawała się chyba nie mieć zwyczaju stania w miejscu. Podobała się mu kociczka. Podobało mu się jak jej miękkie futerko ociera się o jego nagie łydki i jak jej sierść łaskocze go raz za razem. Mógłby ją porwać na ręce i tulić, chowając w niej twarz, ale obawiał się, że jest na to zbyt indywidualną istotą. – Dużo takich cudeniek macie na zamku? – Zerknął na mistrza i uśmiechnął się do niego.
Wyprostował się, więc już nie dawał kotce drapania i pieszczot. Musiał pomyśleć o odzianiu się i spakowaniu, a dzień wstawał coraz bardziej. Dziadkowie nie odzywali się, jeno zerkali na młodego i jego zachwyt dla kota. Koty się jadło! Były smaczne i miękkie. A ich własny wnuk zachwycał się obiadem niczym świąteczną niespodzianką.
Rzeczona ruda kulka jeszcze chwilę ocierała się o łydki Granda, po czym podreptała w stronę Fereza i wskoczyła na niego, wdrapując się po spodniach, aż na samo ramię, które jej wystawił.
- Eva jest wyjątkowym kociakiem i strasznie wścibskim – Mężczyzna uśmiechnął się, patrząc na chłopaka z czymś na kształt beznadziejności w spojrzeniu. Po chwili chwycił kotkę za kark – dosłownie – i uniósł ją na wysokość swojej twarzy, kierując na nią miodowe spojrzenie. – Słuchaj mnie, ty mała latawico. Wracaj do zamku i nie pałętaj mi się pod nogami, hm? Jak obiecałem, że pójdziemy na polowanie, to pójdziemy, ale nie dzisiaj. Wkrótce, może. Kiedyś w każdym razie na pewno i powiedz Rektorowi, że mnie nie będzie jakiś czas, bo inaczej, znając jego zapędy, wyśle za mną tych rycerzy, co się panoszą w zamku – powiedział powoli, chociaż wiedział, że Eva doskonale go rozumie.
Sama kotka zamachała łapkami groźnie i zaburczała, na takie traktowanie, po czym została bezceremonialnie wyrzucona na podwórze.
- No, więc tak. Dostanę jeszcze szklankę mleka? – Ferez, kolejny już raz, zamknął drzwi i spojrzał tęsknie na kubek. Chciał dać jeszcze chwilę Grandowi na ogarnięcie się, a przy okazji przecież mogli go uraczyć kubkiem napoju kocich bóstw.
- O-oczywiście.
Babcia wróciła do świata żywych na dźwięk prośby mężczyzny i ruszyła w stronę kuchni. Teraz to ona tu była panią. Ona miała władze i takie tam bzdety związane z wyłącznością na obecność w kuchni. Dziadek nie był taki skory do obsługiwania gościowi. Jego tęskne i wyraźnie wygłodniałe spojrzenie powędrowało za kocicą. Wydawała się taka smakowita. Aż przełknął głośno ślinę i oblizał usta.
Natomiast młody skłonił się jedynie, zapamiętując dokładnie każde z wypowiedzianych przez możnego słów, choć nie były one kierowane do niego i pospieszył do swojej izdebki, aby się przebrać i zgarnąć niezbędne mu rzeczy. Wszak mężczyzna miał go chyba zamiar zabrać z domu na szkolenie. A przynajmniej chłopak i cała jego rodzina taką mieli nadzieję i tak zrozumieli wizytę możnego.
Ferez otrzymał kubek mleka i pajdę chleba ze świeżym smalcem. Babka nie zapytała czy chce, bo i po co? Skoro ktoś siedział przy stole rano, znaczyło to, że głodny i już!
Mężczyzna porwał kubek z mlekiem, jakby nie widział tego napoju, co najmniej z rok i wypił białą ciecz na kilka łyków.
- Za chleb dziękuję, ale nie przepadam – Uśmiechnął się, zlizując z górnej wargi białe wąsy. – Mam nadzieję, że nie będziecie się martwić o wnuka. Oddam go zapewne dopiero wieczorem, kiedy będzie się ściemniać – uprzedził babcię i dziadka. Tak miało być przez kolejne dni, aż do dnia, może dwóch odpoczynku i znów. – Proponuję też zrobić Grandowi jakiś tobołek z jedzeniem, bo na głodnego nie wytrwa treningu – mruknął jeszcze, ale raczej pod nosem do swoich myśli. Wierzył w chłopaka, ale nie do przesady. Młodzieniec był tylko człowiekiem, a Ferez nie miał najmniejszego zamiaru przy okazji go zagłodzić na śmierć.
Babka nie słyszała dokładnie słów mężczyzny, ale i tak przygotowała śniadanie dla młodego, dla dziadka i dla gościa. Postawiła na stole talerze z gęstą owsianką i poukładała łyżki. Dziadek zabrał się do jedzenia bez słowa i bez czekania na innych. Grand zbierał się u siebie, więc nie wiedział, co dzieje się w kuchni, ale zapach owsianki przyspieszył jego ruchy i wywabił go z izby. Babcia po podaniu śniadania wróciła do swojego małego królestwa. Zajęła się szykowaniem jadła dla młodego na drogę. Nie miała zwyczaju puszczać go z domu bez zapasu jedzenia. Zawsze coś dostawał. A że przeważnie zjadał wszystko zaraz za zakrętem drogi to już inna sprawa.
- Dlaczego nie jesz mistrzu? – zapytał chłopak, siadając naprzeciw gościa i łapiąc za łyżkę przy swoim talerzu.
- Zjadłem na śniadanie ogromną porcję dziczyzny – wyjaśnił pokrótce, nie dodając do tego, że owa dziczyzna była jak najbardziej świeża i ruszała się zanim znalazła się w żołądku mężczyzny. Odszedł kawałek od stołu, aby nie sprawiać wrażenie, że przypatruje się, jak domownicy jedzą i zaczął się z nudów rozglądać po izbie. Tu wszystko wydawało się być drewniane i takie... Miękkie? W zamku miał zupełnie inne odczucia. – I smacznego wszystkim – rzucił jeszcze przez ramię, nim zatrzymał wzrok na czymś, co wisiało na ścianie.
Niekoniecznie nawet coś wartego większej uwagi, którą Ferez oczywiście temu czemuś podarował w ogromnej ilości. Jako, że stał plecami do babci, dziadka i Granda, to cała trójka mogła podziwiać misternie zdobioną włócznię. Co prawda na logikę mało ona przypominała swoją długą formę, ale jednak była naprawdę ładnie wykonana.
- A dziękujemy, mości panie, dziękujemy – Dziadek zamachnął się łyżką przy okazji podziękowań tak energicznie, że Grandowi przybyło kilkanaście mlecznych piegów na twarzy. Chłopak otarł wspomniane ozdoby dłonią i otworzył usta z podziwu, jaki wywołał w nim widok włóczni na plecach jego mistrza. – No jedz, chłopcze, jedz. Jak będziesz się pilnie uczył to ci kiedyś takie cudeńko wystrugam na urodziny – Dziadek oczywiście doskonale widział podziw w spojrzeniu wnuka i zdawał sobie sprawę, na czym zawisło to spojrzenie.
Natomiast oczy Fereza spoczęły na niedużej deseczce, na której wymalowane były koślawe postacie. Zapewne wyszły one spod rąk Granda, który jako szkrab czasami bazgrał nadpalonym patykiem po deskach i potem przynosił babci swoje dzieło z przepełnionym dumą wyrazem twarzy. Wtedy to, miał zamiar być słynnym portreciarzem królewskim.
Mężczyzna przez chwilę zamyślił się nad deseczką, po czym odwrócił odrobinę nierozumne spojrzenie w kierunku rodziny.
- Mówicie o mojej włóczni? – Sam miał w zwyczaju nazywać cudem swój oręż, więc i pochwała nie zdziwiła go zbyt mocno. – To robota goblinów z północy. Dostałem ją, kiedy wyruszałem w świat ze swojej wioski.
Mówiąc to wyciągnął niepozorną jeszcze włócznię z zapięcia i pogładził ją z czułością godną największej miłości swojego życia.
Wszyscy, którzy spoglądali w jego kierunku, mogli dostrzec, jak włócznia rozkłada się, aż do normalnych rozmiarów, jakie miały włócznie bojowe dla wojowników królestwa. Przewyższała ona długością ciało Fereza o dobre trzydzieści centymetrów, a zmiennokształtny spojrzał w górę na srebrzysty grot, który tak naprawdę ze srebrem miał niewiele wspólnego.
- Nie wiem, czy da się coś takiego wystrugać drogi panie – Mrugnął w kierunku dziadka, a włócznia bez specjalnych, czy widocznych ruchów złożyła się do kompaktowego rozmiaru.
Grand oczu od broni nie mógł oderwać. Dziadek zresztą tak samo, ale on opamiętał się nieco szybciej niż wnuk.
- Wiesz panie, gobliny czy nie gobliny, jeśli się ma w rękach fach to i takie cuda da się wystrugać. Nie umniejszam tu oczywiście roli goblinów, ale... Nie będę się chwalił, bo nie wypada.
Dziadek najwyraźniej miał równie wybujałą fantazje, co jego wnuk. Grand nie śmiał nawet słowa pisnąć. Jedynie zabrał się z zapałem za pałaszowanie owsianki. Chciał ją szybko zjeść i chciał jak najszybciej zacząć nauki, skoro dzięki nim dane mu będzie bawić się takimi cudeńkami jak to coś, co właśnie urosło na jego oczach, a potem skurczyło się w magiczny sposób. W sumie, gdyby tak pomyśleć, to jego mała włócznia też potrafiła magicznie przybierać na rozmiarze, a potem wracać do pierwotnej wielkości... Aż się uśmiechnął na wspomnienie przyjemności, jaką wtedy odczuwał. Musiał jednak szybko odgonić te zdradzieckie myśli i pozbyć się śniadania, jeśli chciał się wyrwać z domu i ruszyć w świat z mistrzem.
- Oczywiście, zapewne pański talent jest równie wielki.
Dziadek otrzymał szczere skinienie głowy od Fereza i szczery uśmiech, a w zasadzie oba gesty wyglądały jedynie na szczere. Swoje mężczyzna pomyślał, ale nie miał zamiaru wyprowadzać staruszka z błędu.
Gdyby wiedział, co Grand pomyślał, zapewne nie udałoby mu się zachować tej bezbrzeżnej powagi na swoim obliczu. Czekał nadal cierpliwie, powracając do patrzenia na drewienko, a włócznia wylądowała na swoim miejscu na plecach.
- Dla młodego mam jednak coś innego w zanadrzu – dodał ciszej i wskazał dłonią na miecz stojący przy drzwiach. Na długi, prosty miecz, równie błyszczący, co grot włóczni.
Rektor dbał o swoje nieużywane wyposażenie, chociaż sam był marnym wojownikiem, jeżeli używał białej broni. Nadal i wciąż nie zmieniało to faktu, że zanim Grand zacznie walczyć nawet drewnianą imitacją broni, minie sporo czasu.
Babcia uszykowała jedzenie dla wnuka i zapakowała w szmaciany tobołek. Wiedziała, że być może widzi go ostatni raz przed długą rozłąką, więc w jej spojrzeniu widać było już tęsknotę i zbierające się łzy. Ręce jej drżały, gdy kładła na stole prowiant i zabierała pusty talerz chłopaka.
- Niech pan o niego dba – zwróciła się do mężczyzny i po chwili zniknęła w osobnej izbie.
Nie miała chęci pokazania możnemu, jak po jej starej twarzy płyną łzy. Nie chciała, aby pomyślał, że młody wywodzi się z rodu mięczaków i nie podoła. Nie chciała zaszkodzić wnukowi. Dziadek, choć tego nie okazywał, również przeczuwał, że nie zobaczy chłopaka długo i również nie było mu z tym lekko. On jednak reagował inaczej. Zacisnął bowiem usta i milczał, patrząc na chłopaka na zmianę z jego nauczycielem. Jedynie Grand miał na ustach uśmiech i starał się schować za nim żal z powodu rozstania z dziadkami. Miał tylko ich i nie był pewien czy tęsknota pozwoli mu się skupić na nauce. Ale teraz chciał pokazać im jak cieszy się z możliwości szkolenia i pocieszyć, pokazując uśmiech na swej młodej twarzy.
- Jestem gotowy – stwierdził, zgarniając prowiant i zerkając w stronę izby, gdzie skryła się babcia.
- Przecież oddam go wieczorem, mówiłem. Nie ma się co rozczulać, nie pozbędziecie się go tak łatwo - wyjaśnił mistrz, dostrzegłszy zaniepokojenie na twarzy starszej pani i roześmiał się delikatnie, dość uroczo. Skierował swoje lekkie kroki do drzwi, zerkając za Grandem dość wymownie, aby poszedł za nim. Miodowe oczy nieustannie trzymały w sobie niewielkie rozbawienie, nawet wtedy, gdy Ferez przestał się już śmiać. Złapał miecz bez problemów w dłoń i otworzył drzwi, kłaniając się przy tym i zapraszając wolną dłonią chłopaka do wyjścia. – Radzę też przygotować mu sporą kolację, bo opustoszy wam spiżarnię, jak tego nie dopilnujecie – rzucił w stronę dziadków i jak tylko młodzieniec wyszedł, on również ruszył na dwór, zamykając za sobą drzwi.