środa, 30 listopada 2011

Miłość wymaga wyrzeczeń. 4.

Na błoniach rozciągało się coś dziwnego. Jakby wielka scena ułożona z kwadratowych desek. Zewsząd oświetlona była jaskrawoniebieskimi kulami, dzięki czemu doskonale widoczna z zamku. Na niej zaś można było dostrzec kilka manekinów, jednakże nie zwyczajnych. Były to manekiny ćwiczebne. Trzeba było podejść bliżej by zobaczyć, że coś jest z nimi nie tak. Na środku sceny zaraz obok kukieł stał nauczyciel pojedynków, wymachując ze znudzeniem swoim mieczem.
Maxymillian zawitał na błonia z postanowieniem nauczenia się jakiegoś przydatnego zaklęcia. Nie miał jednak ochoty uczestniczyć w zajęciach. O nie, nie. Miał w planie przysiąść sobie gdzieś z boku i poobserwować. Ledwo się usadowił a już zza drzew wyszła wprost na błonia najbardziej irytująca dziewczyna, jaką kiedykolwiek widział. Tragedia! Tak, to właśnie ona. Max wymazał od razu ze swoich planów spokojną obserwacje, gdyż w obecności tej istoty, spokój nie był możliwy. Trampki, rybaczki i czarna koszulka. Nie dość, że zachowywała się tragicznie, to jeszcze i styl ubierania się miała koszmarny. Gdzie się to takie uchowało? Kiedy minęła ostatnie drzewo stanęła jak wryta.
- A to, co za cholerstwo? – warknęła dość głośno i podeszła bliżej. – Przecież jak przechodziłam tędy godzinę temu, jeszcze tego tu nie było.
- Bo to magia? – Z wesołym uśmiechem odpowiedziała dziewczynie inna, pojawiając się nagle tuż przy niej. – Dzień dobry, profesorze! – wykrzyknęła i pomachała dłonią do nauczyciela. – Chodź. – Kiwnęła głową do Izabelli i ruszyła w stronę podestu.
- Dzień dobry moja droga, dzień dobry. Czy raczej powinniśmy powiedzieć, że wieczór za pasem. – Odparł spokojnie profesor, a Maxymillian zaczął się zastanawiać skąd ten facet czerpie takie pokłady cierpliwości dla rozkrzyczanych uczniaków. Zdawał się nie zwracać kompletnie uwagi na ich wiecznie uśmiechnięte i chętne do psot postawy. Miecz profesora poszybował krótko w stronę stojącego z boku manekina i wbił się w niego ze zgrzytem. – Chętne na zajęcia? – spytał spoglądając na dziewczęta i brodą wskazał na kukły. Żadna z nich nie wyglądała zachęcająco. – Pana Roseville’a też zapraszam.
Oczy wszystkich powędrowały w stronę spojrzenia profesora. Na błoniach pojawił się, bowiem kolejny uczeń. Jakiś chłopak, którego Max nie widział wcześniej, a który zdawał się swoją miną oznajmiać wszystkim, żeby w jego obecności mieli się na baczności. I jeszcze jedno rzuciło się teraz w oczy Maxymillianowi. Mina Tragedii. Pierwszy raz widział jak zamiast uśmiechu pojawia się na jej twarzy grymas niechęci. Patrzyła na przybyłego chłopaka z mordem w oczach i o dziwo, taka mina na jej twarzy strasznie spodobała się Maxowi. Dostrzegł właśnie jak ładna jest ta dziewczyna. Nie uśmiechała się, a jednak jej twarz była śliczna. Może niesłusznie przekreślił ją tak od razu za jej hałaśliwość?
- Mamy trenować na kukłach? Ja raczej myślałem, panie… Hm. Ja raczej myślałem, że będą to jakieś pojedynki, czy coś, a nie trening na kukłach… – Chłopak wypowiedział swoje niezadowolenie z okropnie znudzona miną. Sprawiał wrażenie jakby sam fakt, że stoją tu jakieś kukły uwłaczał jego godności.
Dziewczęta zachichotały cicho i wskoczyły na podest, stając na przeciwko profesora. Najwyraźniej im nie przeszkadzał taki sposób prowadzenia zajęć, a nawet wydawały się bardzo chętne do rozpoczęcia nauki.
- Zawsze możesz wyjść. – Izabella odwróciła się w stronę chłopaka i syknęła do niego wrednie. – Jak przypuszczam nikt tu za tobą nie będzie płakał?
- Ma pan jakieś obiekcje? – Nauczyciel wszedł w zdanie dziewczynie i spojrzał na chłopaka, a następnie na manekiny, które miały po jednej ręce uniesionej w górę, co miało imitować gest atakującego czarodzieja. – Zaklęcie tarczy. – Nauczyciel machnął ręką na jednego z manekinów, a ten zaczął z wolna opuszczać kończynę, aż znalazła się ona w pozycji prostopadłej do podłogi.- Zanim ktoś was zmiecie zaklęciem. – Dodał po chwili i uśmiechnął się. – Na atak macie pół minuty, piętnaście sekund lub dziesięć. Wybierajcie.
- Piętnaście sekund. – odezwał się chłopak i wskoczył jednak na podest. Wydawał się zbyt pewny siebie, ale skoro miał tak wysoką samoocenę, może jednak coś potrafił? – Chyba, że Pan radzi inaczej… To może pójdę za pana radą? – Roseville uśmiechnął się kpiąco i zerknął na nauczyciela.
Maxymillian zaśmiał się pod nosem i usadowił na najbliższym pniaczku. Miał ochotę zobaczyć jak ten pewien siebie gość dostaje nauczkę. Potarł dłonią o dłoń by się trochę rozgrzać i schował je po chwili między udami. Wlepił wzrok w uczniów na podeście i skupił się na obserwacji ich ruchów.
Nagle, marchewkowo włosa japonka aportowała się na błoniach, stając kilka kroków za chłopaczkiem. Przekręciła głowę na bok i obserwowała. Wyglądała na bardzo zaciekawioną tym, co ten wymyśli.
- No to zapowiada się ciekawie. – Złośliwy uśmiech zawitał ponownie twarzy Maxymilliana. Miał nadzieję zobaczyć jak lecą drzazgi. Z manekinów, albo z uczniów. Było mu właściwie wszystko jedno. Choć musiał przyznać sam przed sobą, że chętnie zobaczyłby, jak chłopak dostaje nauczkę.
- Jak wolisz. Ostrzegam, że na praktykach życzę sobie pełnego wykonania. – Odpowiedział niezrażony zachowaniem chłopaka nauczyciel i zademonstrował wszystkim ruch dłonią, smagając ją delikatnie na przeciw siebie. – Akcent na „te”, życzę powodzenia. Manekiny zaatakują, kiedy staniecie na przeciwko nich. – Profesor zerknął na dziewczęta i uśmiechnął się odrobinę. – Elena idziesz do drugiego. Panna Flores do trzeciego. Tylko szybko, bo nie lubię czekać.
Wypowiadając ostatnie zdanie, nauczyciel zeskoczył ze sceny i stanął tuż przy niej, obserwując uczniów.
Elena podeszła do manekina nazwanego numerem drugim. Ledwo zatrzymując się przed nim smagnęła dłonią w jego stronę i wyraźnie zainkantowała zaklęcie. Uśmiechnęła się przy tym niepewnie i wbiła wzrok w swojego szkoleniowego przeciwnika. Za to Izabella, zbyt zajęta rzucaniem gromów wzrokiem w kierunku chłopaka zatrzymała się przed swoim manekinem i zamilkła. Na co ona czekała? – Zastanawiał się Max. Na zaproszenie?
Tymczasem Roseville odwrócił się do tyłu i zauważył stojącą za nim japonkę. Uśmiechnął się złośliwie i przekrzywił głowię i zaczął uważnie jej się przyglądać.
- Przyszłaś na pojedynki, prawda? Bo raczej wątpię byś chciała oglądać. – Mrużył oczy i wpatrywał się w dziewczynę z wyższością.
Jaki on był denerwujący! Bił na głowę Tragedię i Maxymillian zanotował go, jako numer jeden w kategorii irytacji szkolnej. Oj, gdyby nie to, że postanowił się na razie nie ujawniać na zajęciach, pokazałby chętnie temu gościowi, gdzie jego miejsce.
- Nie dostałeś przypadkiem polecenia od nauczyciela, Roseville? – Japonka uniosła brwi, a z ust nie schodził jej niemal niezauważalny, kpiący uśmiech.
Max roześmiał się cicho. Jeden zero dla dziewczęcia! Brawo! Taka reakcja podobała się Maxymillianowi nawet bardziej niż taka, o jakiej pomyślał wcześniej.
- I co z tego? – Roseville odszczeknął jej butnie i odwrócił się w stronę swojego manekina.
W tym właśnie momencie, uwaga Maxa została odwrócona od chłopaka. Czym? Ach, czymś, czego nie był chyba w stanie przewidzieć. Izabella z głuchym łoskotem wylądowała na deskach podestu. Tak właśnie kończy się nieuwaga na zajęciach z zaklęć. Max roześmiał się tym razem dość głośno i patrzył na dziewczynę z coraz to większą sympatią. Wyglądała teraz uroczo. Wściekła i zaskoczona. Nie spodziewała się, aż tak szybkiej reakcji manekina i teraz miała się z pyszna. Równocześnie z atakiem manekina Izabelli i pozostałe kukły wystrzeliły zaklęcia w swoich przeciwników. Jedynie Elena miała na tyle rozsądku by w porę wypowiedzieć zaklęcie, więc tylko ona nie doznała uszczerbku na własnej osobie. Chłopak w porę uchylił się przed atakiem, więc pozostał w pozycji stojącej. Max postarał się uspokoić w miarę szybko, lecz jego śmiech nie pozostał niezauważony. Poszybowało w jego kierunku mordercze spojrzenie Tragedii, która właśnie pozbierała się z desek i otrzepała ubranie z kurzu. Zdaje się, że właśnie się jej naraził.
Japonka zeskoczyła szybko ze sceny widząc latające zaklęcia i stanęła obok nauczyciela.
- Macie drugą szansę. – odezwał się nauczyciel spoglądając na uczniów.
Izabella ponownie stanęła na wprost manekina. Jej mina wskazywała na to, że nie pozwoli jakiejś kukle, aby ją powaliła jeszcze raz. Przymrużyła oczy i wpatrzyła się w manekina śledząc każdy jego ruch. Kiedy tylko drgnął, momentalnie wyprostowała rękę tak, by ta stanowiła barierę pomiędzy nią, a mającym nadlecieć zaklęciem i wyraźnie wypowiedziała odpowiednią inkantacje. Max przyglądał się jej z podziwem. Dopiero teraz zdała się znaleźć w pełni na zajęciach. Nie pochłaniało ją otoczenie i to, co inni wyprawiają. Koncentrowała się tylko na manekinie i jak widać było po chwili, kiedy to zaklęcie manekina zatrzymało się na niewidzianej osłonie dziewczyny, szło jej to bardzo sprawnie.
Pozostali również zdołali się zabezpieczyć przed atakami. Co oczywiście tez nie uszło uwadze Maxa. Lecz nie mógł powiedzieć by interesowali go równie mocno, co Tragedia. Odkrywał w niej nowa osobę i fascynował się nią coraz bardziej.
- Dobra, powiedzmy, że wam wychodzi. – powiedział dobitnie nauczyciel i rozejrzał się. Po chwili jednak z rozmysłem usunął manekiny ze sceny, a nad nią pojawiło się więcej świecących kul, które krążyły koło uczniów w odległości kilku metrów. – Na mój znak kule was zaatakują, po jednej na głowie. To samo ćwiczenie, ale jak nie odbijecie, to będziecie miały guzy. – mruknął cicho i machnął ręką, odczekując, aż uczniowie ocenią sytuację.
Dziewczęta zareagowały dość szybko. Stanęły plecami do siebie i uważnie obserwowały kule. Izabella przezornie wyciągnęła przed siebie rękę i śledziła w skupieniu latające wokół zagrożenie. Na tyle, na ile mogła ogarnąć je wzrokiem. Maxymillian był niezmiernie ciekaw, co ona sobie teraz myśli w tej swojej, zapewne niesłychanie zaśmieconej przez pomysły, główce. Jedynym, który nie zwracał uwagi ani na słowa nauczyciela ani na to, co się dzieje był Roseville. Podszedł do skraju podestu i przykucnął na wprost japonki.
- Może za chwilę przekonamy się czy nadal potrafisz mnie pokonać? – cedził słowa przez zęby i wpatrywał się w dziewczynę namolnie.
- Teraz! – Rozległ się donośny głos nauczyciela, niesiony przez wiatr po błoniach.
Trzy kule rozpoczęły atak. Jedna poleciała na Elenę, druga na Izabellę, a trzecia o dziwo i z premedytacją w Amadeusza Roseville’a. Maxymillian zacisnął dłonie w pięści i wpatrzył się w dziewczęta. Dopingował je w myślach i czekał na ich reakcję. Natomiast, co do chłopaka, to miał nadzieję, że zostanie potraktowany przez magiczną kule bardzo odpowiednio i już cieszył się na to. Czy to przypadkiem nie było odrobinę wredne z jego strony? Jasne, że było. Nie miał jednak zamiaru z tym walczyć. Uśmiechnął się, kiedy zaklęcia dziewcząt zostały wypowiedziane prawie równocześnie i kule roztrzaskały się na ich tarczach. Ale wybuchnął wręcz śmiechem, kiedy kula szybująca w stronę chłopaka nie wyhamowała grzecznie przed nim i nie zwolniła, tylko z całym impetem wpadła na niego od tyłu i zrzuciła zaskoczonego ze sceny. Tak to jest, kiedy się nie słucha. Och, Max szalał ze śmiechu. Łzy ciekły mu po policzkach i chwycił się za brzuch, kuląc się na pieńku.
- Gdzie jesteś Chris, kiedy dzieje się coś takiego? – zapytał przestrzeń, bo przecież jego przyjaciel nie mógł teraz tego usłyszeć.
Brakowało mu jego towarzystwa. Bardzo brakowało. Nie widział go cały dzień i chociaż postanowił zająć się czymś by o nim nie myśleć przez cały czas powracały do niego wspomnienia tych cudnych, czekoladowych oczu przyjaciela, wpatrzonych w niego. Odetchnął głośno i ponownie wbił wzrok w scenę i to, co się na niej działo. Nauczyciel również roześmiał się krótko patrząc na chłopaka i szybkim machnięciem dłoni spowodował, iż kule, które pozostawały w powietrzu, zatrzymały się i stanowiły teraz jedynie oświetlenie sceny.
- Widzisz Amadeusz. – Japonka pochyliła się nad nieszczęsnym chłopcem i z nieukrywaną satysfakcją cedziła słowa przez zęby. – Nie zaczynaj ze mną, kiedy jesteś na lekcji. – Wyprostowała się i rzuciła mu przelotne spojrzenie zanim wskoczyła na podest.
- To, na co teraz macie ochotę? – Zapytał nagle profesor, przyglądając się uważnie twarzom uczennic. – Jakieś propozycje?
Elena wzruszyła tylko z rezygnacją ramionami i krzyżowała ręce na piersiach. Widać było, że jest typem uczennicy, która wykonuje polecenia jak należy, ale nie wychyla się nigdy z inicjatywą. Maxymillian widział ją wcześniej tylko raz i już wtedy stwierdził, że wyjątkowo spokojna z niej istota. Za to Izabella przeszła samą siebie.
- Na kieliszek wina. – wyrwało jej się znienacka, zanim jeszcze pomyślała nad wypowiedzią. – A może i nie. – Dość nieudolnie próbowała zatuszować poprzednią wypowiedź i dodała szybko z niewinnym uśmiechem. – Na cokolwiek, byle się coś działo, panie profesorze.
- Pojedynek z…. Nią? – Amadeusz wskazał głowa głową na Izabellę a potem na Elenę. – Lub z nią. W sumie, to jest mi to obojętne, z kim. Może być nawet z panem, lub z nią. – dodał, teraz wskazując głową na japonkę. Był tak pewny siebie, że aż się miało ochotę go trzepnąć.
- Na pewno znowu chcesz przegrać? – Lorien, bo tak miała na imię japonka, co Maxowi przypomniało się dopiero teraz, westchnęła cicho i patrzyła wyczekująco na profesora.
- A może jednak ty teraz przegrasz? – mruknął Amadeusz, spoglądając na nią z zaciekawieniem. – Wiesz, zawsze mogę sobie znaleźć inną partnerkę, bądź partnera do pojedynków.
- Dobrze, wystarczy. – Przerwał te dyskusję nauczyciel, najwyraźniej znudzony przekomarzaniem się uczniów. – Możemy zrobić mały turniej. Kto wygra, to stanie do walki ze mną. – Dodał po chwili namysłu i spojrzał na Roseville’a drwiąco. – Nie widzi mi się to, no, ale niech wam będzie. Zaczyna panienka Izabella z panem Rosevill’em. – Uśmiech satysfakcji wykwitł na twarzy profesora. Maxymillian zastanawiał się, co sprawiało, że jest taki zadowolony z doboru pierwszej pary i miał nadzieję, że za chwilę się o tym przekona. – Stańcie na przeciwko siebie i przygotujcie się. – Padło ostatnie polecenie profesora i po chwili na podeście została już tylko wyznaczona do pojedynku para.
Izabella ustawiła się na przeciwko Amadeusza i uśmiechnęła do niego wrednie. Ukłoniła się mu z nadmierną uprzejmością i przekręciła głową tak, że aż dało się słyszeć ciche chrupniecie kręgosłupa. Maxymillian uśmiechał się pod nosem. Szykowała się do walki jak zawodowy zabójca. Oczywiście nawet przez chwilę nie pomyślał by kibicować temu nadętemu dupkowi, więc wpatrzył się uważnie w dziewczynę i starał się przekazywać jej telepatycznie dobre rady dotyczące walki. Tak, jakby to w ogóle było możliwe w jego przypadku. No, ale cóż, bardzo chciałby, by wygrała i spuściła łomot temu pacanowi. Amadeusz tym czasem odwrócił się do Izabelli i odkłonił się jej z gracją. Wyprostował się, z lekkim uśmiechem na twarzy, skinął jej delikatnie głową, przybierając z lekka postawę obronną i skupił się oczywiście na tym, co zaraz się ma stać.
- No, więc wszystkie zaklęcia dozwolone prócz okrutnych. Cała scena jest wasza, a co z nią zrobicie, to już nie mój problem. Przeciwnik ma nie wstać. – Profesor zakończył dość ostro i uśmiechnął się złośliwie. – Zaczyna panna Izabella! – Dodał jeszcze ciut głośniej i zamilkł wpatrując się w nich uważnie.
Ręka dziewczyny wędrowała w okolice prawego biodra. Oczy jej się zwięzły, a usta zacisnęły w napięciu. Po chwili bezruchu rozległ się świst przecinanego przez dłoń powietrza gdyż została ona błyskawicznie poderwana od lewej do prawej strony i skierowana wprost na chłopaka. Na błoniach rozległa się głośna i wyraźna inkantacja zaklęcia, a w oczach dziewczyny pojawiły się iskry. Maxymillian przypuszczał, że w jej umyśle króluje teraz tylko chęć powalenia przeciwnika na deski. Nic poza tym. Jej przeciwnik uśmiechnął się kącikiem ust, spoglądając na jej zaciętą minę. Obserwował tez każdy jej ruch i gdy tylko ruszyła ręką, w odpowiedzi machnął szybko i wypowiedział zaklęcie obronne. Był zaskakująco spokojny, a na jego obliczu malowała się złośliwość. Wyglądał teraz jakby się tak urodził. Jakby taki wyraz twarzy towarzyszył mu od samego początku. Zaklęcie dziewczyny było wręcz miażdżące i gdyby nie opanowanie Roseville’a zapewne teraz leżałby w jakichś krzakach na obrzeżach błoni. Jego tarcza rozprysła się jednak na milion kawałeczków, ale dzięki temu on stał cały.
Rozpoczęła się runda druga, a Max z rosnącym zainteresowanie obserwował akcję.
Amadeusz uśmiechnął się nieco szerzej i przechylił lekko głowę na bok. Po chwili wyprostował się, wykonał szybki krok w przód i jeszcze szybszy, jak i niezwykle pewny gest dłoni. Rzucił zaklęcie atakujące nad wyraz spokojnie i celując teraz dłonią w Izabellę. No tak, najlepiej zwalczać przeciwnika jego własną bronią, prawda? Maxymillian zacisną pięści ze zdenerwowania i skupił całą uwagę na Izabelli. „Nie daj mu się maleńka! Nie pozwól by cię pokonał!” – Dopingował dziewczynę w myślach. Tymczasem Iza, zaraz po rzuceniu zaklęcia atakującego, odskoczyła przezornie w bok by uniknąć ewentualnego odbicia. Widząc jak przeciwnik wykonuje gest, świadczący o zamiarze ataku, wykrzyknęła głośno zaklęcie tarczy i uniosła przed siebie dłoń w geście obrony. Max widział w wyobraźni jak zaklęcie Amadeusza powala ją na deski i jedyne, co teraz tkwiło w jego umyśle chęć przekazania jej odrobiny ze swojej determinacji pokonania go. Dlaczego w ogóle aż tak przejmował się losem Tragedii? Przecież irytowała go tak bardzo od samego początku. Ciężko mu było to sobie wytłumaczyć to sobie. Może po prostu ten chłopak irytował go jeszcze bardziej?
Zaklęcie chłopaka zostało odbite. Nie pochłonięte, czy zniwelowane, ale po prostu odbite w jego własną stronę. Maxymillian spoglądał z rozbawieniem, jak czerwony promień wraca do ucznia, a Izabella stoi niewzruszenie z uniesioną ręką. Po chwili jej ręka opadła, a ona sama, spodziewając się zapewne kolejnego rykoszetu zaklęcia lub ataku ze strony chłopaka, uskoczyła w prawo i zatrzymała się na lekko ugiętych nogach.
Amadeusz wykonał szybki odskok w bok i zamachnął się. Nie był to jednak gest obronny.
– Uważaj, atakuje! – wyrwało się Maxymillianowi ostrzeżenie.
Dziewczyna skrzywiła się lekko widząc gest chłopaka i słysząc głos Maxa. Nie zastanawiała się jednak długo. Niczym zawodowy komandos, uskoczyła w bok, wykonując przewrót przez ramię, zamachnęła się energicznie i wykonując zgrabny półobrót dłonią, wyrzuciła ją przed siebie z taką siłą, że aż powietrze zajęczało. Zaklęcie odrzucające w tył. Wypowiedziała je z taka mocą i z taką determinacją, że miało się wrażnie, iż cała okolica zadrżała. Jej krzyk zagłuszył inkantację chłopaka, więc Max nie miał pewności, co do tego, jakim zaklęciem ten uraczył teraz Izę. Na szczęście, Amadeusz był chyba przekonany, że dziewczyna skupi się na obronie, więc nawet nie pomyślał o uniknięciu jej ataku. To był jego błąd. Czerwona błyskawica zaklęcia Izabelli pomknęła jak strzała wprost na niego. Po drodze zmiażdżyła i rozproszyła zaklęcie chłopaka i trafiła go prosto w klatkę piersiową. Zrobił bardzo zaskoczona i niesłychanie głupią minę, kiedy zorientował się, że właśnie leci w krzaki za sobą.
Maxymillian, aż wstał z miejsca i klasną w dłonie z szerokim uśmiechem.
- Zuch dziewczyna! – wykrzyknął przyglądając się Amadeuszowi podnoszącemu się mozolnie z ziemi.
Zawtórował mu śmiech japonki i dość oziębłe, ale jednak, klaskanie nauczyciela. Izabella skłoniła się delikatnie Amadeuszowi, a następnie profesorowi i posłała promienny uśmiech do Maxa. Wypowiedziała bezgłośne ‘dziękuję’ i zeskoczyła ze sceny.
- Ja chyba podziękuję na dzisiaj. – powiedziała do nauczyciela i odwróciwszy się na pięcie, ruszyła do zamku, nie czekając nawet na pozwolenie.
- Dobrze. – zawołał za nią profesor. – A pan powędruje do skrzydła szpitalnego, panie Roseville. Niech tam panu poskładają rękę, bo jest złamana.
Dopiero teraz Max zauważył, że faktycznie ręka chłopaka zwisa pod dziwnym katem, a jego twarz wykrzywia grymas świadczący o bólu. No cóż, dziewczyna miała temperament. Tyle musiał jej przyznać. Wstał i wcisnął ręce w kieszenie. Nie miał tu już chyba nic więcej do roboty, a poza tym zrobiło się na tyle późno, że należało się chyba udać do kwater. Ruszył w stronę szkoły z niemrawym uśmiechem na wspomnienie widzianej przed chwilą walki. Podobało mu się tutaj coraz bardziej.
- Kolejnym razem zobaczymy, co pan potrafi, panie Ruthenberg!
Odwrócił się i zdziwiony popatrzył na profesora, bo to jego głos właśnie do niego dotarł. Bez słowa skinął jedynie głową na potwierdzenie i po chwili zniknął za bramą szkoły.

poniedziałek, 28 listopada 2011

Miłość wymaga wyrzeczeń. 3.

Za oknem zaczynało robić się ciemno. Maxymillian siedział przy stoliku i przeglądał ze znudzeniem jakąś książkę. Szczerze powiedziawszy nawet nie wiedział, co to za książka. Minionej nocy, po raz pierwszy od przyjazdu się wyspał. Jeśli miał jakieś wątpliwości, co do tego, czy postąpił słusznie przenosząc się do Christiana, to rano rozwiały się one wszystkie. A właśnie, Christian. Gdzie on był? Nie widział go cały dzień. Jak na komendę wydaną przez myśli Maxa, drzwi do pokoju otworzyły się i pojawił się w nich Chris.
- Widzę, że wstałeś. – Promienny uśmiech pojawił się na twarzy Chrisa.
- Nie przesadzaj. Wstałem rano. Za to ty całą noc i cały dzień poza pokojem. Chcesz żebym miał jednak wyrzuty sumienia?
- Nie cały. Byłem tu rano. – Christian staną przed Maxymillianem i przyjrzał się książce leżącej na kolanach chłopaka. – Rany… Ale masz gust.
- O co Ci… – Max zamknął książkę i zerknął na tytuł. – „Jak oczarować Wilkołaka?” – Przeczytał na głos i skrzywił się odrobinę. – Oj, no. A bo to z nudów. – Wytłumaczył się i ze szczerze zaskoczonym wyrazem twarzy, rzucił książkę na łóżko.
Christian dłonią odpowiedni gest i nieszczęsna lektura poszybowała na półkę z innymi książkami.
- Jeśli nie masz, co robić… – Chris oparł się dłonią o stolik i pochylił w stronę Maxa. – To polecam Ci obserwację. Chłopak uśmiechnął się tajemniczo i pozostając w pochyleniu chwycił Maxa za brodę i odwrócił mu głowę w stronę okna. Sam również spojrzał przez nie i wskazał palcem okna w wieży na przeciwko. Jego policzek przylgnął do policzka Maxymilliana, a głos zmienił barwę na konspiracyjny szept.
- Tam mieszka moja kuzynka Rina. To dziewczyna o tysiącu głupich pomysłach na sekundę. Obecnie trzyma w pokoju Salamandry, więc nie zdziw się, jeśli kiedyś zobaczysz w jej oknie płomienie.
Maxymillian wsłuchał się w słowa kolegi, jak w treść wielkiej wagi tajemnicy państwowej i zadrżał. Jednak to nie słowa chłopaka wywołały dreszcz u Maxa. Sprawiła to jego bliskość. Ciepło policzka Christiana przytulonego do jego policzka. Max zamknął oczy i zacisnął zęby, walcząc z myślami, jakie teraz galopowały w jego głowie w całkiem nieodpowiednim kierunku. Christian odwrócił się od okna i spojrzał na przyjaciela.
- Spałeś dziś tak głęboko a nie wyspałeś się? – Zapytał, widząc jego zaciśnięte powieki.
- Skąd wiesz jak mocno spałem, skoro cię tu nie było? – Max otworzył oczy i napotkawszy wzrok Chrisa uśmiechnął się.
- Byłem. Mówiłem ci, że byłem tu rano. – Christian odwdzięczył się równie słodkim uśmiechem. – Spałeś z rączkami nad głową. Wyglądałeś jak słodkie dzieciątko tylko one nie chrapią tak głośno i nie mają takich śpików pod nosami. – Uśmiech na twarzy Christiana poszerzył się jeszcze bardziej, a w jego oczach zatańczyły wesołe iskierki.
- No, co Ty nie powiesz? – Max naburmuszył się jakby był obrażony za słowa kolegi. – Ja nie smarkam przez sen i nie chrapię.
- Ależ oczywiście. – Christian położył dłoń na policzku przyjaciela i przejechał kciukiem pod jego nosem, muskając przy okazji delikatnie usta chłopaka. – Tu były te śpiki, kiedy smacznie spałeś, a sąd… – Jego wzrok powędrował za dłonią, która zsunęła się niżej i spoczęła otulona wokół krtani Maxa. – Stąd wydobywało się to charczenie.
Palce Chrisa zacisnęły się odrobinę na szyi kolegi, a oczy powróciły do, mamiących go swoim blaskiem, oczu Maxymilliana. Ten znieruchomiał i jęknął cicho. Przełknął głośno ślinę i zatonął w spojrzeniu Christiana. Trwali tak przez chwilę w milczeniu wpatrzeni w głębiny swoich spojrzeń. Christian powrócił dłonią na policzek Maxa i pogładził go delikatnie.
- Jesteś słodki jak najsłodszy cukierek, lecz zakazany jak najstraszniejsza zbrodnia. – wyszeptał pochylając się w stronę chłopaka i kończąc wyznanie przelotnym pocałunkiem.
Maxymillian ponownie zacisnął powieki. Otworzył je dopiero, gdy usłyszał jak Christian klnie pod nosem i jak trzaskają drzwi od pokoju. Policzki zapiekły go okropnie, a oczy zaszkliły się od łez. Zerwał się z krzesła i zrzucił z siebie ubranie wślizgując się w objęcia kołdry by zatonąć we śnie z nadzieją na zapomnienie. Zacisnął powieki, a po policzkach popłynęły mu łzy.
Kiedy się obudził był już ranek. Otworzył oczy i zamrugał szybko. Czuł się okropnie. Był cały obolały, a powieki same mu opadały. Tak to już jest jak się przepłacze pół nocy zamiast spać. Wsunął się głębiej pod kołdrę i ponownie przycisnął policzek do poduszki. Nie wstaje! Jeszcze nie. W jego myślach krążyły wspomnienia. Czy to się wydarzyło na prawdę? Czy znów pozwolił sobie na chwile zapomnienia? „Nie! To tylko sen! Rozumiesz?!” – Tłumaczył sam sobie, choć doskonale wiedział, że jest inaczej. „Głupi podstępny sen i nic poza tym.” Christian to znajomy ze szkoły i tylko nim pozostanie. Choćby nie wiadomo, co się stało. Postanowił, że musi rozejrzeć się za jakąś dziewczyną. Zająć się czymś i przestać marzyć. Christian. Szlag by to trafił. Kto go wrzucił na drogę życia Maxa? I po co? Po to by teraz czuł jak na samą myśl o nim przechodzą go dreszcze? Po to by nie potrafił zapomnieć jego oczu? Jego czułych dłoni i delikatnych ust? Masakra! Musi zrobić coś by zapomnieć! Musi! Zacisnął z całej siły powieki i modlił się o kolejną falę snu.

sobota, 26 listopada 2011

Miłość wymaga wyrzeczeń. 2.

Na błoniach kolejny raz rozległ się dziewczęcy śmiech. Maxymillian mógł zapomnieć o ciszy i samotności. Uczniowie postanowili chyba nie zważać na wieczorny chłód i regularnie udawać się na spacery. Tylko, dlaczego nie robili tego w pojedynkę? Dlaczego musieli pojawiać się stadami? I jeszcze ta irytująco uprzejma nauczycielka. Nie ma w tej szkole innych dorosłych? Czy zawsze musi pojawiać się ta ruda? Maxymillian Ruthenberg nie miał najmniejszego zamiaru pozwolić na to, by namówiono go do integracji. Siedział spokojnie pod drzewkiem i udawał niewidzialnego.
- Izabella! – krzyk jakiegoś chłopaka wyrwał Maxymilliana z zamyślenia. – Izuń, kotek jak ja cię dawno nie widziałem! – Sprawca zakłócenia spokoju Maxa wyłonił się zza drzew, tuż przy miejscu, w którym poprzedniego wieczoru palili ognisko.
- No wiesz – odezwała się Tragedia. – Nie moja wina, że wolisz wyjazdy zamiast naszego niepowtarzalnego towarzystwa. – Dziewczyna omiotła gestem ręki całe błonia i podparła się pod boki uśmiechając się do chłopaka.
Ach, wiec to małe, hałaśliwe, damskie stworzenie miało na imię Izabella. Max nie mógł przez moment uwierzyć, że tak poważne imię należy do tak niezrównoważonego krasnala. Dla niego ta istota pozostawała chyba jednak Tragedią. Uśmiechnął się złośliwie i zaczął przyglądać się pozostałym. Większość z nich rozpoznawał. Bywali tu przecież dość często. Co do pozostałych, jakoś nie interesowali go za bardzo. Izabella toczyła przez chwile dość ożywioną dyskusję z chłopakiem, co niezmiernie irytowało Maxa. Jej szczebiot przeszkadzał mu w spokojnym obserwowaniu pozostałych. Drażniła go ta rozmowa, choć nawet nie słyszał, a może raczej nie starał się usłyszeć jej treści. W końcu skapitulował, zakrył uszy rękoma i oparł czoło o podciągnięte do góry kolana. Nie chciało mu się ruszać z miejsca, więc postanowił w ten sposób odciąć się od otoczenia. Tym bardziej, że uczniowie kolejny raz zaczęli znosić chrust na ognisko i było im przy tym niezwykle wesoło. Chłopak zacisnął powieki i powoli zatapiał się we własnych myślach. Odcinał się od otoczenia, zatapiał w swój własny świat, wyciszał. Czuł jak oddala się myślami od tego miejsca, jak ogarnia go błogi spokój i ukojenie.
Wtedy właśnie został z tego spokoju wyrwany brutalnie po raz drugi. Tym razem jednak nie sprawiło tego czyjeś szczebiotanie. O nie. Tym razem został on przywołany do rzeczywistości o wiele brutalniej. Poczuł na swoim ramieniu coś bardzo zimnego i już po chwili, jego ciało przywitało się z wilgotną trawą i zimną ziemią tuż pod nią. Nawet nie zdążył wyciągnąć przed siebie rąk, by zamortyzować upadek. Został pchnięty z taką siłą i tak nagle, że reakcja po prostu nie była możliwa.
- A żeby cię szlag jasny… – wykrzyknął, podnosząc się dość niezgrabnie z ziemi. Urwał jednak w pół zdania gdyż to, co zobaczył przed sobą odebrało mu mowę. Spodziewał się zobaczyć jednego z tych wiecznie zadowolonych z życia chłopaczków, jacy szwendali się po całej szkole. Zobaczył jednak wpatrzone w siebie, błyszczące, brązowe oczy, kudłaty pysk i potężnie umięśnionego kocura. Tak! To był kot. Nie mały, kochany, przymilny kociej. Nie, nie. To, co stało teraz tuż przed chłopakiem to była ogromna, silna i niezwykle dostojna puma. Prężyła groźnie grzbiet i łypała na Maxymilliana uważnie. Pazury zatopiła w trawie i przygięła lekko tylne łapy, jakby gotowała się do skoku. Max stanął przed nią z trzęsącymi się kolanami. Serce łomotało mu w piersi, jak oszalałe, a w głowie zrodziła się jedna, przerażająca myśl: ” Zaraz zginę. Za chwilę stanę się kolacją dla tej bestii i nikt mnie przed tym nie uratuje. Nikt, bo przecież nikogo tu nie znam!” Strach narastał w nim z chwili na chwilę coraz bardziej. Czuł jak krew odpływa mu z twarzy, kręci mu się w głowie, a ręce zaczynają mu drżeć, zaciskając się odruchowo w pięści. Tak, jakby jego marne piąstki były w ogóle w stanie cokolwiek tu zaradzić. Chłopak cofnął się ostrożnie o krok i zatrzymał napotykając plecami drzewo. Jego drzewo. Jego ostoję spokoju. Dokładnie w tej samej chwili puma rozprostowała nogi i przeciągnęła się leniwie. Max przekrzywił głowę i popatrzył na zwierzę ze zdziwieniem. To on tu umiera ze strachu, a kocisko, co? Najwyraźniej nie przejęło się Maxem w ogóle. Chłopak zdębiał. Rozluźnił nieco dłonie i zmarszczył czoło zastanawiając się, o co chodzi, ale kiedy puma uniosła jedną łapę, przejechała nią dość obojętnie po własnym uchu i oblizała… Nie wytrzymał. Nagle zniknął cały jego strach.
Gest, jaki wykonało zwierzę upodobniło go tak bardzo do zwykłego, domowego kota, że chłopak zapomniał o tym, że zapewne właśnie w oczach kocura przybrał postać ponętnej porcji mięsa. Postąpił krok na przód i machając energicznie rękoma, zaczął odganiać pumę, jak burego dachowca z wiejskiego podwórza.
- Sio! Kysz! Poszedł stąd, sierściuchu! Do budy!
Tym dość komicznie brzmiącym komendom towarzyszyły równie zabawne gesty rąk Maxymilliana i przytupywanie, mające oczywiście na celu pozbycie się towarzystwa kocura. Puma spojrzała na chłopaka przekrzywiając łeb na bok i cofnęła się nieznacznie. Bynajmniej nie po to by uciec. Po chwili rozległ się gromki śmiech, a w miejscu gdzie przed chwilą stał kocur pojawił się chłopak o brązowych włosach i oczach tego samego koloru. Był nagi od pasa w górę, co wywołało u Maxa spotęgowane zaskoczenie. Przed chwilą stał przed nim kocur o grubym futrze, a teraz chłopak zbudowany jak średniowieczny posąg i do tego bez górnej części garderoby. Zaniemówił i zastygł w bezruchu z wrażenia. Za to chłopak przed nim śmiał się coraz głośniej.
- To było… – odezwał się, z trudem łapiąc powietrze pomiędzy kolejnymi wybuchami śmiechu. – To było po prostu boskie. Nawet nie wiesz jak rozbawiła mnie twoja reakcja. – Kolejny atak śmiechu spowodował, że po policzkach niedawnego kocura pociekły łzy.
- Czyżby? – Obruszył się zbity z tropu Maxymillian. – Jakoś mnie to nie śmieszy.
- Oj… Bo ty po prostu nie widziałeś swojej groźnej miny – w głosie chłopaka dało się słyszeć ironię. Otarł ostatnie łzy z twarzy i podszedł do drzewa. Przejechał delikatnie dłonią po pniu mrucząc coś pod nosem. – To moje drzewo. Jeśli nie chcesz mieć kłopotów, to lepiej żebym cię tu więcej nie widział. – W pniu pojawiła się dziupla, z której chłopak wyciągną plecak i bluzę. – Jestem Christian. – odezwał się ponownie, kiedy już przyodział się w to, co wyjął z drzewa. – Nie stój tak jak słup soli i chodź.
Maxymillian patrzył na chłopaka z rosnącym z minuty na minutę zaciekawieniem. Co prawda, w pierwszej chwili chciał wypalić do niego, że w lesie jest cała masa drzew i że jeśli nie chce by ktoś szwendał się akurat pod tym, to powinien przyczepić tabliczkę z napisem „Własność prywatna”, ale beztroska chłopaka spowodowała, iż ode chciało mu się złośliwości.
- Tak, jasne. – odezwał się, wyrwany z zamyślenia. – Ale dokąd?
- Na początek na ognisko, a później zobaczymy. – Christian ruszył w stronę kręgu z kamieni. – Masz jakieś imię? – rzucił spoglądając przez ramię na Maxa i sprawdzając czy ten, aby na pewno zdołał się już wyrwać zupełnie z szoku i ruszyć z miejsca.
- Maxymillian. – Max zrównał się z Christianem i wyciągnął do niego dłoń.
- Nieźle. Muszę przyznać, że nawet nie najgorzej. – Chris uścisnął z uśmiechem dłoń kolegi i puścił do niego oczko. Widać było, że ma bardzo pogodne usposobienie.
Przy ognisku siedzieli już stali bywalcy błoni i rozmawiali o wszystkim i o niczym. Towarzyszył temu śmiech i coraz to nowe pomysły na to, co ciekawego można zrobić z czasem przy płonącym stosie gałęzi. Nikt nawet nie zwrócił szczególnej uwagi na chłopców. Christian wyciągną z plecaka kiełbaski i butelkę z jakimś napojem. Po chwili zasiadł na ławce obok Maxa a kiełbaski, trzymane przez niego zaklęciem nad ogniskiem, zaczęły apetycznie skwierczeć.
- Dawno cię tu przystało? – Christian obserwował uważnie ich posiłek, ale najwyraźniej miał tez ochotę dowiedzieć się czegoś więcej o nowym znajomym.
- Dwa tygodnie temu. Przeniosłem się z rodzinnego miasta by odciąć się od wspomnień.
- Najgłupszy powód, jaki mogłeś sobie wymyślić. Wiesz o tym?
- Może najgłupszy, ale prawdziwy. A ty jesteś tu od zawsze? – Maxymillian nie chciał zagłębiać się w tłumaczenie przyczyn swojej wyprowadzki.
- Od dwóch lat. Moja poprzednia szkoła zrobiła się za ciasna dla mnie i dyrekcji wiec zostałem przeniesiony.
Christian roześmiał się radośnie. Wydawał się nie przejmować zupełnie przymusową zmianą szkoły. Spojrzał ukradkiem na Maxymilliana i szturchnął go w ramię widząc, że ten odpłynął myślami gdzieś bardzo daleko.
- Łap! – krzyknął po chwili i przywołał upieczoną kiełbaskę wprost do rąk Maxa.
Chłopak złapał szybujący ku niemu posiłek i syknął, czują żar na swoich dłoniach.
- Ej! Ja nie mam rąk z marmuru. – Przerzucał z uśmiechem kiełbasę z ręki do ręki.
- Poważnie? A mnie się wydawało, że tak właśnie jest.
Christian z szerokim uśmiechem podał blondynowi serwetkę i sam również zabrał się za jedzenie. Maxymillian wykorzystał czas na posiłek na przyjrzenie się ponownie koledze. Zafascynowały go zwłaszcza oczy chłopaka. Miały kolor jesiennych kasztanów. Jednak, kiedy Chris patrzył w ogień ich barwa zmieniała się na miedzianą. Były pełne radości i tajemnic.
- Max? – Christian zamachał przyjacielowi ręką przed nosem.
- Tak? – Chłopak wyrwany z zamyślenia nie pamiętał przez chwilę gdzie się znajduje.
- Pytałem cię, Śpiąca Królewno, gdzie dostałeś pokój.
- Ach… W północnej wieży. Dzielę go z jakimś niemrawym chłopaczkiem.
- Aż tak źle?
- No może nie jest aż taki straszny, ale bardzo dużo gada i w nocy chrapie tak głośno, że śpię z głową pod kołdrą.
- To przenieś się do mnie.
Propozycja padła tak szybko i z taką lekkością, że Max aż zaniemówił.
- No nie patrz tak na mnie tymi swoimi wielkimi oczkami. – Brunet znów uraczył kolegę czarującym uśmiechem. – Mówię poważnie. Co prawda w pokoju stoi tylko jedno łóżko, ale jest na tyle duże, że spokojnie się na nim zmieścimy.
Oczy Maxymilliana zrobiły się dwa razy większe niż przed chwilą, kiedy usłyszał wyjaśnienia kolegi. Za to Chris bardzo starał się utrzymać powagę, ale po chwili nie wytrzymał i roześmiał głośno. Nawet nie zauważyli, kiedy zostali na błoniach sami. Dopiero teraz, kiedy radosny śmiech Chrisa poniósł się echem po całym terenie zwrócili na to uwagę.
Christian, jednym palcem, podparł brodę Maxa i pchnął lekko w górę, zamykając w ten sposób usta chłopaka.
- Max, błagam cię – powiedział całkiem poważnie. – Nie patrz na mnie jak na akromantulę w różowej sukience. Żartowałem. Moje łóżko stoi całe noce puste, bo ja przebywam poza zamkiem. Śpię w dzień. I to też bardzo często na dworze. Po prostu, jako puma, wysypiam się sto razy lepiej, niż jako człowiek. Nie widzę, więc problemu w tym, żebyś zamieszkał ze mną.
Maxymillian otrząsnął się z zaskoczenia i uśmiechnął szeroko. Zgodził się na propozycję przyjaciela i jeszcze tego samego wieczoru razem przenieśli wszystkie jego rzeczy do kwatery Christiana.

piątek, 25 listopada 2011

Miłość wymaga wyrzeczeń. 1.

- Pani profesor! – Poniosło się po błoniach zanim jeszcze ukazała się na nich sprawczyni tego hałasu. Rudowłosa kobieta odwróciła się w stronę zamku i przymknęła oczy jakby krzyk dziewczyny zadał jej ból.
 - Pani profesor! – Dziewczyna, którą Max nazwał „Tragedia” z racji jej niepohamowanej wszędobylskości i temperamentu wściekłej kocicy, wypadła z zamku niczym pocisk i stanęła przed nauczycielką. – Przepraszam, że przeszkadzam, bo zapewne tak jest. Przecież chciała pani chyba iść na spacer, a ja właśnie panią zatrzymałam. No, ale nie ma nauczyciela od Opieki więc kiedy panią zobaczyłam… – Słowa wylatywały z ust dziewczyny z taką szybkością, że trzeba było się nieźle skupić, by zrozumieć cokolwiek z jej paplaniny. – Pomyślałam sobie, czy by nie zechciała pani zająć się nami. Nie żebyśmy aż tak garnęli się do nauki, a już tym bardziej do Teorii ale… – I tu stał się cud. Tragedia zaniemówiła i zakryła sobie usta dłonią.
Maxymillian domyślił się, że musiała właśnie palnąć coś głupiego. No i po chwili dotarło do niego co. Nie tak dawno słyszał bowiem, jak ta właśnie nauczycielka opowiadała grupie uczniów jakąś legendę. Przecież to musiało oznaczać, że uczy Teorii Magii. Oj, prawdziwa tragedia z tej roztrzepanej dziewuchy. Max roześmiał się cicho i pożałował, że nie widzi teraz wyrazu twarzy nauczycielki. To musiał być piękny widok. Może nawet w jej oczach zaiskrzyła się złość.
Po chwili milczenia obu pań, dziewczyna spuściła wzrok i dodała coś wyjątkowo cicho. Niestety, stały na tyle daleko, że chłopak nie był w stanie tego usłyszeć. Domyślał się jedynie, że musiało to być coś na kształt przeprosin, gdyż zaraz po tym nauczycielka przytaknęła i weszła z uczennicą do zamku. Na błoniach znów zapanował spokój. Maxymillian odetchnął i usiadł zadowolony pod drzewem. Jego radość z ciszy nie trwała jednak zbyt długo. Po upływie może dziesięciu minut błonia zatętniły życiem. Ruda panna wyprowadziła z zamku całą klasę i właśnie postanowili, że rozpalą sobie ognisko, by nie marznąć. Max nie miał zamiaru uczestniczyć w tym, jakże pasjonującym przedsięwzięciu. Chcą sobie palić gałązki? A proszę bardzo. Jemu tu dobrze. No i mógł poobserwować ich kolejny raz.
Na miejscu wyznaczonym na ognisko dość szybko urósł niewielki stosik z gałęzi. Uczniowie z uśmiechami na twarzach znosili kolejne gałązki, a nauczycielka siedziała na ławce rozmawiając z jedną z uczennic. Japonka, jak nazywał ją Max, opowiadała o czymś z dość beznamiętną miną. Chłopak zdawał się być zahipnotyzowany jej płynnymi ruchami dłoni kiedy wspomagała się w swojej opowieści gestami. Było w niej coś dziwnego. Coś, czego Max nie pojmował. Coś, co fascynowało go zawsze, kiedy ją obserwował. Nie była kolejną słodką idiotką, jakich w tej szkole było niemało. W jej oczach często gościła złość i całe ciało wyrażało nierzadko niechęć do kogoś lub czegoś. Nagle dziewczyna przerwała przemowę i odwróciła się w jego stronę. Ich spojrzenia spotkały się, a Maxymillian poczuł, jak wstrząsa nim zimny dreszcz. Dziewczyna świdrowała go wzrokiem. Wdzierała się spojrzeniem do jego wnętrza powodując, że miał ochotę warknąć do niej coś niezbyt przyjemnego.
I pewnie tak by się skończyło spotkanie ich oczu, gdyby nie nauczycielka, która poprosiła dziewczynę o rozpalenie ogniska. Pech chciał, że gdy pani profesor zauważyła zapatrzenie uczennicy, powędrowała wzrokiem w stronę obiektu obserwacji dziewczyny. Widząc Maxa uśmiechnęła się do niego serdecznie.
- Chodź do nas! – krzyknęła w jego kierunku. – Nie siedź tam sam. Jest zimno.
Jedno Max musiał przyznać, uśmiech tej kobiety mógłby stopić każdy lód. W jej oczach było tyle serdeczności i spokoju, że w pierwszym odruch zerwał się z miejsca i zrobił krok na przód, by dołączyć do siedzących wokół trzaskającego już ogniska. Na szczęście, w porę zorientował się co robi. Potrząsną przecząco głową, schylił się po swoją torbę i nie czekając na kolejną zachętę nauczycielki, zniknął wśród drzew oddalając się od ogniska jak najszybciej.