środa, 18 grudnia 2013

Grand - Rozdział 19.

Grand śmiał się. Śmiał się w głos i tak radośnie, jak śmiał się wieki temu, będąc jeszcze brzdącem. Podobało mu się latanie. Podobała mu się pozorna swoboda, jaką dostawał od mistrza podczas kręcenia się w koło. Postawiony na ziemi nadal tryskał radością i patrzył na swego nauczyciela jak na cudo, które dostał w prezencie od losu. Nie uchylił się przed zaczepnymi pocałunkami i starał się, aby każdy był odwzajemniany.
- Wiem, że dużo mówię. Czasami za dużo i niezbyt składnie, ale wiesz, co? Nigdy jeszcze nie powiedziałem komuś, by nie znikał z mojego życia. Możesz się poczuć zaszczycony.
Ponownie roześmiał się w głos lecz tym razem delikatnie i nie złośliwie, w żadnym razie. A kiedy tylko mężczyzna wypowiedział ostatnie słowa, roześmiane usta chłopaka cmoknęły te, które właśnie przestały mówić i uciekły. Uciekły wraz z Grandem, który wykorzystując fakt, iż mistrz nieco stracił kontrole nad utrzymaniem go w miarę blisko i rozluźnił ramiona, wywinął się sprytnie z jego objęć i wystawiając język w szerokim uśmiechu, ruszył biegiem w stronę drzew. Roznosiła go radość. Miał ochotę skakać i tańczyć, a skoro nie miał takiej możliwości postanowił zobaczyć jak szybko mistrz zareaguje i czy w ogóle to zrobi. I jak szybko dogoni go między drzewami.
Ale Ferez nie pobiegł zanim. Pokręcił tylko głową i przymknął na chwilę oczy. Uśmiechał się cały czas pod nosem, ale za chłopakiem mu się biegać nie chciało. W zasadzie przydałby mu się kubeł zimnej wody, a takim też była mniej lub bardziej planowana ucieczka Granda.
-Tylko się nie zgub i wróć szybko, bo idę jeść! – krzyknął z chłopakiem, po czym ruszył w kierunku jaskini, gdzie czekał na nich posiłek.
Czekał tak naprawdę na jego ucznia, ale Ferez czuł, że musi coś zjeść. Jakąś odrobinę, albo chociaż wypić trochę mleka. Zabawa w architekta zajęła mu dużo czasu i nie zdążył sobie nic upolować, więc chodził głodny. Nie umiał jednak wiecznie oszukiwać swojego żołądka obietnicami, że wkrótce wypełni się on krwistym przysmakiem, albo plackiem z dżemem – obie opcje dla głodnego były odpowiednie. Po drodze jeszcze spojrzał uważnie na polanę i mniej więcej ułożył sobie w głowie plan do zagospodarowania miejsca na ognisko.
Chłopak pobiegł nad strumyk i w sumie zadziwił tym samego siebie. Nie spodziewał się, że jego nogi tak dobrze zapamiętały drogę w to miejsce. Gdy tylko zobaczył toń wodną, zrzucił z siebie koszulę i spodnie i wskoczył do zimnej wody, aby zaznać szoku na ciele jak i na duszy. Musiał się jakoś wyżyć. Nie mając pod ręką innej sposobności na rozładowania swojej pozytywnej energii, zanurkował w zimnej wodzie i wyskoczył w górę niczym rażona prądem ryba. Okrzyk jaki z siebie wydał, przepłoszył kilka stadek ptaków i odbił się echem od drzew. Było mu tak dobrze i czuł się taki szczęśliwy. Po krótkiej, acz szalenie intensywnej chlapaninie z samym sobą i stwierdzeniu, że mistrz jednak nie chciał zniżać się do poziomu swego rozradowanego i rozrywanego nadmiarem radości ucznia i nie podążył za nim, Grand wyszedł z wody i rozejrzał się. Nie widział nikogo. Ucieszyło go to, bo to co zamierzał zrobić, mogłoby wywołać śmiech w kimś, kto byłby w stanie go zobaczyć. Rozpostarł ręce na boki i otrzepał się bardzo intensywnie, pozwalając, aby ręce latały mu jak u szmacianej lalki. Śmiał się przy tym do siebie i czuł jak woda opuszcza jego skórę. Następnie pozbierał rzeczy i nie zakładając ich na siebie, aby dać możliwość skórze dosuszenia się po drodze, ruszył do obozowiska.
Tymczasem mistrz rozpakował nieco tobołki z prowiantem, nim do jego uszu dotarły kolejno: śmiech, krzyk i jeszcze więcej śmiechu chłopaka, co wywołało na jego ustach kolejną falę uśmiechu. Grand pewnie nie zdawał sobie, że jego głos słyszy pewnie oddalona o kawałek Akademia. Słyszeli go pewnie na drugim końcu świata, więc raczej nikt blisko nie musiał być.
- Wróciłem! – oznajmił młody, wchodząc pod kotarą do jaskini. Był znów ubrany, z zarumienioną twarzą i cieniem uśmiechu na ustach. – Mam nadzieje, że nie zjadłeś wszystkiego, bo jestem głodny jak wilk. No i mam nadzieje, że nie jesteś zły za tę ucieczkę, ale tak mnie poniosło, że musiałem coś zrobić. Inaczej bym eksplodował, brudząc cię swoimi wnętrznościami i krwią.
Nim chłopak wrócił co nie co zostało już spałaszowane przez wygłodniałego Fereza, który po popiciu jedzenia mlekiem, zabrał się za naprawianie krzesełka. Wyjątkowo miał pecha, że jego kocie wygodnictwo zafundowało mu upadek na ziemię i obiło mu za karę pośladki. Na szczęście postawa wielkiego mistrza została zachowana i dziękował w duchu młodemu, że jednak pobiegł sobie pohasać.
- Siadaj, tylko ostrożnie i jedz. Pamiętaj, że mamy przed sobą całą noc, a jak zjesz wszystko teraz, to będziesz sobie musiał upolować rybę na kolację – Ferez podniósł oczy na przeszczęśliwego chłopaka, kiedy ten zjawił się w jaskini. Podniósł jednak spojrzenie na chwilę, bowiem zaraz wrócił do majsterkowania przy siedzisku. - I nie, nie jestem zły. Nie na ciebie, na krzesełko owszem – pomruczał jeszcze, opukując drewnianą nóżkę.
- Ach, bo krzesełka to jednak złośliwe bestie są.
Grand posłał rozradowane spojrzenie w stronę mebla, nad którym pastwił się jego nauczyciel. Przysiadł ostrożnie na drugim z nich i zajął się pałaszowaniem posiłku. Oczywiście nie miał w zamiarze pochłonąć wszystkiego, skoro dostał ostrzeżenie od mistrza. Gdyby nie powiedział mu on o tym, że zostają na noc i gdyby nie ostrzegł go, zapewne pożarłby cały zapas i poklepał się wymownie po brzuchu, który zostałby napełniony do granic możliwości. Jadł ze smakiem i obserwował Fereza. Ciekawiło go dlaczego zajął się naprawianiem mebla, ale miał za bardzo zajęte usta, aby zadać pytanie. Po krótkiej chwili uznał więc, że mężczyzna zwyczajnie się nudził podczas jego nieobecności i żeby wypełnić sobie czas, zainteresował się stolarką.
- Masz dla mnie kolejne zadania? – zapytał, gdy tylko przełknął ostatni kęs jedzenia i chwycił w dłonie kubek, aby popić wszystko mlekiem.
Ech, nabierał nawyków jak Ferez, przez to, że babcia, znając słabość mistrza do białego płynu, nie dawała mu do picia nic poza nim. Ale nie narzekał. Lubił mleko. Może nie aż tak jak mistrz, ale kiedy było pod ręką bardzo chętnie je wypijał. Opróżnił kubeczek duszkiem i odstawił na stolik, po czym otarł usta wierzchem dłoni.
Krzesełko zostało w końcu zbite i poskładane w miarę możliwości Fereza. Nie był żadnym rzemieślnikiem, czy cieślą, ale od czasu do czasu lubił się bawić drewnem. Grand mógł go ledwo dostrzegać z miejsca w którym siedział, ponieważ postać zmiennokształtnego zalegała po turecku na podłodze. Naprawiane krzesełko czasami unosiło się ponad stół, to znów za nim znikało, kiedy mężczyzna je oglądał. Wstał po tym, odstawiając mebel i wszedł na niego. Nie zasiadł, jak cywilizowany człowiek, tylko wszedł i stanął na nim, na równych nogach. Spojrzał z góry na swojego ucznia i uśmiechnął się, po czym zakołysał się lekko, sprawdzając wykonanie fachowej naprawy.
- Mówiłem ci, że teraz będziesz sam ćwiczyć równowagę – przypomniał chłopakowi, ale bez złośliwości, czy nagany dla jego krótkiej pamięci.
Jego słowa raczej ociekały tonem na kształt „teraz trudniejsza kolej zadania i nie mogę się do czekać, kiedy popełnisz błąd i się na nim coś nauczysz”. Zeskoczył z krzesełka i wytarł je dłonią, którą zaś z kolei wytarł o spodnie. Zamierzył się do satysfakcjonującego spoczynku i usiadł. Usiadł było bardzo dobrym określeniem tego, ile czasu jego pośladki trzymały się na krzesełku, nim ponownie zaliczył ziemię. Przeklął tak siarczyście, że niejeden bezbożnik by się zdegustował, a co dopiero Grand.
Chłopak nie wiedział czy ma się śmiać czy uciekać. Z jednej strony lądujący na ziemi mistrz wydał mu się tak ludzki i tak samo nieporadny jak on, więc miał ochotę parsknąć śmiechem i pozwolić, aby jego rozbawienie udzieliło się też poszkodowanemu. Z drugiej zaś, bał się słów jakie padły z ust Fereza, a które wręcz zmroziły go swoja grozą i czernią. Nie słyszał nigdy, aby ktoś tak strasznie złorzeczył. Sam czasami psioczył na to czy na tamto, ale jego złorzeczenia w porównaniu z tym co usłyszał teraz, były jak niewinny bełkot dziecka. Wstał od stolika z dość niewyraźną miną i poprawił sobie odruchowo koszule.
- To... Może ja pójdę poćwiczyć? – zapytał, lecz nie poczekał na odpowiedz. Wymknął się czym prędzej na zewnątrz, chcąc w ten sposób dać możliwość mistrzowi na uspokojenie się i poczłapał do konstrukcji, na której wcześniej ćwiczył. Skoro i tak miał teraz ćwiczyć samodzielnie to w sumie nie potrzebował obecności nauczyciela tak już i natychmiast.
Mistrz poczuł się ludzko, poczuł się tak ludzko, że w zasadzie zdziwił się, kiedy chłopak kolejny raz uciekł, bo zabolało. Chyba jednak mimo wszystko wolałby usłyszeć pytanie o przyjście z pomocą, niż inne pytanie. Westchnął ciężko i pozbierał się z ziemi, a resztki krzesełka przekopał aż pod samo łóżko, gdzie je ukrył. Pozbierał też narzędzia, które jeszcze leżały na ziemi. Spakował nawet resztę jedzenia dość ładnie na swoje miejsce i dopiero po tym – uspokojony – wyszedł na polanę, aby popatrzeć na Granda i jego zmagania z belką. Bez uśmiechu, bez czułości i dopingu w spojrzeniu, ani bez jakiejkolwiek innej namiętności. Po prostu przystanął blisko i wpatrzył się w chłopaka. Nawet nie w jego twarz, a resztę ciała, która miała zmagać się z przeszkodą.
Grand ćwiczył w skupieniu. Musiał. Wiedział, że jeśli tylko jego myśli poszybują w kierunku mistrza to zdekoncentruje się i coś sobie zrobi. Przestraszył się gwałtowności z jaką mężczyzna zareagował na upadek. Przeraziło go, że jeśli zawiedzie, jeśli nie podoła jego wymaganiom to kiedyś i na niego może zostać skierowany tak gwałtowny, a może i gorszy, gniew mistrza. Zagryzając zęby aż zgrzytały i wbijając spojrzenie w belkę, szedł po niej krok za krokiem, czując jak napięte mięśnie zaczynają go boleć. Nie musiał spinać wszystkich, bo do przejścia po palu nie potrzebował aż tylu. Jednakże pod wpływem stresu nie panował nad swym ciałem tak jak powinien i działał w pełnej gotowości, z każdym mięśniem pracującym na najwyższych obrotach. Zauważył, że nauczyciel wyszedł i widział jak stoi i się mu przygląda. Czy jednak pomogło mu to w skupieniu? O nie. Przez chwilę zakołysał się niebezpiecznie lecz gotowość do ratowania się podziałała i złapał równowagę. Odetchnął głęboko i ruszył ponownie.
Głupie, nieposłuszne ciało zmiennokształtnego chciało się zerwać, kiedy miodowe spojrzenie dostrzegło zachwianie. W oczach Fereza przemknął cień strachu, ale nie poruszył się. Zryw nastąpił tylko i wyłącznie, gdzieś w okolicach jego żołądka. Pokiwał głową, kiedy chłopak odzyskał równowagę i dalej mu się przypatrywał w skupieniu, rozmyślając nad tym, o co tak właściwie się uniósł i dlaczego miał przemożną ochotę walczyć ze sobą, aby nie okazywać jakichkolwiek uczuć. Nie był to strach przed odrzuceniem, bowiem przecież nic takiego nie miało miejsca. Nie był to też strach przed utratą autorytetu. Przecież pokazywał Grandowi, że nie jest straszny, a przynajmniej zaniechał okazywania tego, choć pierwotnie miał go męczyć do ostatku sił.
- Nie patrz na belkę – rzucił po chwili automatycznie, nawet nie zdając sobie z tego właściwie sprawy. Utonął w swoich myślach, a jego kamienna twarz przywdziała na siebie woalkę smutku, dość widocznego. Nawet złociste spojrzenie przyciemniło się odrobinę. Wszystko dlatego, że zachowanie Fereza pozostawało zagadką dla samego zainteresowanego. Nie mógł rozgryźć swojej własnej osoby, a jedyne co wiedział to to, że rozchwianie i niezdecydowanie – większe niż zazwyczaj – ma związek z Grandem.