-
Wróciłeś? - zapytał niepewnie. Nie mógł to być chłopak służący, bo przecież już
by się odezwał. Więc może jego pan?
Mężczyzna,
który wszedł, siedział, jak usiadł i się nie odzywał. Zaciskał ręce w pięści,
trzymając je na kolanach, zupełnie jakby bał się siedzieć obok Crispina. Jego
pobladłe usta utworzyły wąską kreskę, a napięte mięśnie twarzy jakby tylko
czekały, by dać upust emocjom Lamberta. Ale nie. Siedział dalej.
-
Hej, odezwij się kimkolwiek jesteś. Wiem, że tu jesteś, słyszysz?
Crispin
wysunął nogi spod koca i opuścił je na podłogę. Nie widzi, to fakt. Lecz nikt
nie będzie tego tak wykorzystywał. Nie pozwoli robić z siebie wariata lub
naigrawać się z siebie.
-
Połóż się, musisz odpoczywać - Głos Lamberta był miękki, trochę zachrypnięty,
ale mimo to przyjazny dla ucha, jednakże mógł wzbudzać w człowieku pewien
rodzaj, nie tyle strachu, co niepewności.
Chory
aż się zachwiał, podczas stawania na podłodze, kiedy usłyszał znajomy głos.
Jakaś niezrozumiała dla niego fala gorąca przetoczyła się przez jego ciało.
Przytrzymał się łóżka ale nie wrócił na nie.
-
Dlaczego się nie odzywasz? I dlaczego zostawiłeś mnie bez słowa? - wyrzucił z
siebie, dręczące go pytania.
-
Połóż się - Lambert zezłościł się, że Crispin wstaje, ale w żaden sposób nie
zmierzał dać tego po sobie poznać.
-
Mhm... - mruknął, wyczuwając w głosie nieznajomego, że to nie jest grzeczna
prośba. - Ale powiedz mi chociaż jak masz na imię. Komu mam być wdzięczny za
ocalenie mnie? Ja jestem Crispin. Crispin Dunato z Silverymoonu.
Po
tej słownej tyradzie, chory wgramolił się pod koc i usadowił wygodnie na łóżku.
Twarz odwrócił w stronę, z której docierał do niego głos i chłonął niezwykły
zapach jaki roztaczał się w pokoju od chwili, kiedy przyszedł jego opiekun.
-
Lambert - To była krótka i zdecydowana prezentacja. Nie podawał nazwiska, bo
nie widział w tym większego sensu. Facet wydobrzeje, wróci do siebie i zapomni
o uratowaniu mu życia, żyjąc tak, jak będzie potrafił bez wzroku. - Musisz
nabrać sił. Jutro wyślę wiadomość do twojej matki.
-
Dziękuję. Nawet nie wiesz jak wiele to dla mnie znaczy - Crispin przesunął się
na łóżku, by siedzieć przodem do mężczyzny. - Zwrócę Ci wszelkie koszta
leczenia. Nie jestem z tych co tylko biorą. I.. - Nie potrafił mówić. Nie
wiedział jak ma wyrazić radość z tego, że żyje, że Lambert go ocalił. - Co
mówił uzdrowiciel? Jak długo będę dla Ciebie problemem? Mnie nie chciał
powiedzieć nic, konował pie... - zamilkł zawstydzony napływem złości.
-
Tak, też ich nie lubię. Ten jest wyjątkiem - Przez twarz Lamberta przemknął
cień uśmiechu, którego Crispin nie mógł, niestety zobaczyć.- Mówił wiele.
Musisz wypoczywać i brać leki co najmniej dwa tygodnie. I smarować oczy -
Westchnął ciężko. Kiedyś musiał mu to powiedzieć. Było ciężko, wszak to prawie
tak, jakby on stracił węch.
-
Jak? Jak mam smarować oczy, skoro nie chcesz mi tego zdjąć?
Chory
zacisnął palce na kocu, rozprostował je i ponownie zacisnął. Przeczuwał, że za
chwilę znów usłyszy, że ma się nie złościć tylko znosić cierpliwie wszystkie
zabiegi. Zupełnie jak podczas choroby w dzieciństwie, kiedy wszyscy mu
wszystkiego zakazywali.
-
Dwa tygodnie? Przecież ja mam pracę, zlecenia, klientów... Ja nie mogę tu tak
długo zostać - głos Crispina załamywał się z minuty na minutę coraz bardziej.
-
Będzie pan musiał się nauczyć na nowo pracować - szepnął perfumiarz cicho, a
jeszcze ciszej dodał coś nieskładnie o tym, że jest niewidomy i tylko cud może
sprawić, że znowu przejrzy na oczy. Zadrżał na całym ciele, jeszcze mocniej
wbijając paznokcie we wnętrze swoich dłoni.
-
Cóż ty pleciesz? Nie muszę się uczyć. Przepraszam ale znam swój fach - Do
chorego nie docierało co powiedział mu ten jegomość. A może to on nie pozwalał
na to by dotarło? Oparł się dłońmi płasko na łóżku i pochylił w stronę
Lamberta. - Wracam do domu, kiedy to tylko będzie możliwe i wracam do pracy.
Zrozumiał pan?
Lambert
spojrzał na mężczyznę poważnie. Mimo, że go nie znał, to w oczach zaszkliły mu
się łzy.
-
Ale pan nie będzie widział - powiedział głośniej, niż przed chwilą.
-
Tak! - warknął ranny, może niezbyt grzecznie ale miał serdecznie dość bredzenia
tego faceta. Wyprostował się i chwycił opaskę, szarpnąwszy nią z całej siły i
krzycząc. - Nie będę widział póki się tego nie pozbędę!
Perfumiarz
sprawnym ruchem sztyletu, który trzymał w ręku, przeciął bandaż na głowie
mężczyzny. Opaska spadła na jego kolana. Lambert tkwił nad Crispinem, dysząc
jak po jakimś maratonie, podczas gdy drżące palce chorego dotknęły oczu.
Niczego nie rozumiał. Pozbył się opaski, pozbył się granicy przez którą
pozostawał niewidomy a mimo to nadal nic nie widział. Nagle poczuł jak coś
kapnęło na jego policzek. Przesunął palcem po wilgotnym miejscu na skórze.
-
Przejdzie - Zakrył dłońmi twarz i wstrzymał oddech. Bardzo wolno docierało do
niego, że tak ma być już zawsze. - Proszę, powiedz, że mi to przejdzie -
wyszeptał, opuszczając dłonie w dół i obejmując się nimi za ramiona.
-
Nie jestem cudotwórcą - burknął Lambert cicho. Miał sobie za złe, że mężczyzna
stracił wzrok. Nie wiedział czemu, ale czuł że to jego wina i już. - Jest cień
szansy, ale... ale to tylko cień.
Crispin
milczał. Milczał, bo emocje jakie teraz w nim szalały kazałyby mu krzyczeć,
gdyby się tylko odezwał. Był wściekły, rozżalony, załamany. Nagle świat
przestał być dla niego piękny. Nagle dotarło do niego, że nie zobaczy już oczu
i uśmiechu matki. Uniósł twarz w górę a po policzkach pociekły mu łzy.
Strumienie łez. Nie wiadomo czy z bólu, czy z żalu, czy raczej ze złości, że
nic nie może poradzić na stan w jakim się znajdował.
Perfumiarz
siedział w ciszy i patrzył, jak Crispin płacze. Nie wiedział czemu, ale uznał
że musi uwiecznić ten widok. Zrobi to później, jak tylko zostanie sam i będzie
mógł dorwać się do swojego węgla i kawałka papieru. Nie wiedział, co ma teraz
powiedzieć. Nie był nigdy w takiej sytuacji. Nigdy nikogo nie ratował.
Chory
nie przestawał płakać. Robił to bezgłośnie lecz policzki niemal tonęły w
dowodach bólu i żalu, jakie spływały po nich na koszulę mężczyzny. Jakże mu
było teraz źle. Nawet śmierć ojca nie wywarła na nim aż takiego wrażenia.
Jednak
jak długo można płakać? Jak długo można trwać w umartwieniu w samotności. Tak
bardzo potrzebna była mu teraz matka. Jedyna osoba, która znała go tak dobrze.
Jedyna, która potrafiłaby teraz powiedzieć to, co trzeba. Namacał opaskę, która
leżała nadal na łóżku i zaczął niezdarnie ocierać łzy z policzków. Aż syknął,
kiedy uraził się w ranę na oku. Był roztrzęsiony i niezdarny.
-
Zostaw - Lambert chwycił smarowidło, które przyniósł uzdrowiciel i z największą
delikatnością zaczął smarować nim rany. Nie pachniało za ładnie, ale zapach
maści przyćmił aromat mięty i cytryny, wszak perfumiarz musiał znaleźć się
bliżej Crispina. - Jak zaboli, to... mów czy coś - mruknął cicho.
Mężczyzna
siedział cierpliwie i czekał aż Lambert skończy. Bał się ruszyć.
Wystarczyło, że raz się uraził i wiedział już jak to może bolec. Serce tłukło
mu się w piersi jak oszalałe. Chciałby wykrzyczeć ból. Wybiec w las i wyrzucić
z siebie wszystkie żale, jak zawsze. Nie mógł teraz jednak tego zrobić. Czuł
jak rozpada się kawałek po kawałku.
Lambert
wprawnie zawiązał bandaż na oczach mężczyzny, a ręce wytarł w jakąś szmatę.
Mazidło zostało odstawione na miejsce. Perfumiarz wrócił na swój punkt
widokowy, tj. krzesło stojące obok łóżka.
-
Nie powiem, że wiem jak się czujesz, bo nie mam pojęcia. Ale wyobrażam sobie,
że gdybym stracił węch, zapewne czułbym się tak samo - Po tych kilkunastu
słowach, perfumiarz uznał, że nie będzie siedział. Odsunął więc krzesło i
położył się na podłodze, spojrzenie wlepiając w Crispina. - Wiesz, kiedyś
myślałem, że moje największe marzenie jest tak odległe, że nie dam rady do
niego sięgnąć. Ale udało się. Brnąłem przed siebie i w końcu otrzymałem nagrodę
za trud.
Chory
słuchał mężczyzny i coraz bardziej pozwalał się porywać jego głosowi. Nie mógł
go zobaczyć choć bardzo chciał. Nie mógł wiedzieć czy się uśmiecha, czy jest
poważny, czy jest mu przykro... Serce krwawiło mu na myśl o utraconych
możliwościach ale słuchając Lamberta zaczynał patrzeć na swój los z rosnącą
nadzieja.
-
A o czym tak bardzo marzyłeś? Co było dla ciebie takie odległe a równocześnie
tak bardzo upragnione? - zapytał szeptem.
-
Realizowanie się w mojej pasji - odparł perfumiarz. - Mój ojciec był bardzo
stanowczym człowiekiem. Dobrze wykształconym kupcem, który za wszelką cenę
chciał mieć równie wykształconego syna. Ale to się kłóciło z moimi marzeniami.
I nie można się poddawać, wiesz? Trzeba robić to, co się lubi, mimo
przeciwności losu. Jeśli spadłeś na dno, to się odbij i brnij dalej do przodu.
Od nowa.
Lambert
dawno nie wypowiedział tylu słów na raz. Dawno nie mówiło mu się tak swobodnie,
jak teraz. Wpatrywał się w Crispina i widział siebie w młodości. Niezdarnego, na
skraju załamania nerwowego, próbującego czegoś, co jest tak niedorzeczne, że
nawet największy głupiec by to potępił.
-
Tylko, że moim życiem jest rzeźba - Pełne żalu słowa Crispina same wypłynęły z
jego ust. - Nie wyobrażam sobie jak miałbym to teraz robić. Jak? Przecież ja
nawet sam do łaźni nie mogę a co dopiero
rzeźbić...
Kolejna
fala załamania zaciskała na rzeźbiarzu swoje zdradzieckie macki. Czuł jak
oplata go swymi zachłannymi ramionami i sprawia, że zaczyna brakować mu tchu.
Łzy napływały do jego niewidzących oczu a ciało zaczynało drżeć w
spazmatycznych szlochach. Co z tego, że siedział w domu obcego faceta, w jego
łóżku i zapewne pod jego baczną obserwacja. Zapadał się w rozpacz. A już
zdawało się, że jest dobrze. No, może przynajmniej lepiej niż zaraz po
usłyszeniu wieści o ślepocie.
-
Możesz się nauczyć. To... jak drugie życie, tyle że teraz będziesz pamiętał
swój pierwszy krok, swoją pierwszą rzeźbę - Lambert usiadł na podłodze. Ciężko
mu było tak siedzieć i mówić o tym, czego sam nie
przeżył.
Wyciągnął rękę w stronę policzka mężczyzny, aby go dotknąć, ale tego nie
zrobił. Ręka zawisła w miejscu.
-
Gdzie jesteś? - zapytał cicho, słabym głosem i wyciągnął dłonie w stronę
głosu.
Gdzieś
tam, w przestrzeni, napotkał dłoń mężczyzny. Cofnął nerwowo palce, zaciskając
je w pięść lecz po chwili wyciągnął ją ponownie i delikatnie przejechał
opuszkami po palcach i wnętrzu dłoni mężczyzny.
Musiał
zacząć uczyć się widzieć dotykiem.