piątek, 12 października 2012

Zapach Ciemności - Rozdział 2

Crispin spał długo. A nawet bardzo długo jak na niego. Kiedy kolejny raz otworzył oczy, za oknami robiło się szaro, co oznaczało iż zapadał zmierzch. Tyle tylko, że mężczyzna tego nie mógł zobaczyć. Słyszał ciche szmery gdzieś w oddali, przyciszone głosy, trzaski. W powietrzu unosił się zapach mięty z cytryną. A może to tylko jego wyobraźnia? W każdym razie czuł się wyspany ale okropnie chciało mu się pić. Gorączka spowodowała wypocenie sporej ilości wody z organizmu, więc nic w tym nadzwyczajnego. Wyciągnął rękę spod koca i szukał po omacku szafki, stolika, czegokolwiek na czym mógłby stać kubek z wodą. I odnalazł upragnione naczynie. Niestety, potrącił je nieopacznie i gliniany kubek poleciał na podłogę, robiąc niesamowicie dużo hałasy gdy uderzył o drewno i stłukł się w drobny mak. Niemal w tej samej chwili, gdy Crispin, zdjęty strachem wycofał się pod ścianę, w jego pobliżu pojawił się młody czeladnik.
- Co się... och - uklęknął przy łóżku, by pozbierać skorupy.
- Przepraszam - dość nieudolnie ranny wygrzebał się spod koca i uważając, by nie narobić więcej bałaganu, próbował zejść z łóżka. Chciał posprzątać. 
- Niech pan siedzi! - czeladnik pchnął mężczyznę lekko z powrotem na łóżko. - Bo sobie pan
stopy pokaleczy. - Młody szybko uwinął się z potłuczonym naczyniem i zaraz przyniósł nowe, wypełnione wodą. - Proszę - przytknął kubek do ust Crispina, ciesząc się, że mężczyzna nigdzie mu nie uciekł. Jego pan powiesiłby go za to na szyldzie ich pracowni.
Chory ujął kubek wraz z dłońmi czeladnika w swoje rozedrgane dłonie i pił łapczywie. pił aż w naczyniu nie pozostała już ani jedna kropla.
- Dziękuję - odezwał się ocierając wierzchem dłoni usta i uśmiechnął się nieśmiało. - Jesteś aniołem.
- To miłe, co pan mówi - młody siedział już na krześle przy łóżku.
Crispin czuł na sobie zaciekawione, ale i odrobinę przestraszone spojrzenie chłopaka. Jakby choremu coś się stało, to on by za to odpowiadał. On dostałby naganę i... tak. Zdecydowanie nie
chciał nigdzie puszczać mężczyzny z przepaską na oczach.
- Potrzebuje pan czegoś? Nie jest pan głodny? - rozległy się pytania, które mąciły pozorną ciszę wokół mężczyzny. Ale chłopak musiał wiedzieć. Zawsze starał się być najlepszym służącym na świecie.
- Nie, nie - zaprzeczył i potrząsnął przy tym głową zbyt energicznie, co zakończyło się jęknięciem z bólu. - Chociaż... - zastanowił się sekundę i powrócił do niego wyborny smak mięsa, które dostał poprzednio. - Może odrobinę. Jeśli to nie kłopot, oczywiście.
- Tak, jest! - chłopak poderwał się z krzesła i popędził do kuchni. 
Crispin uśmiechnął się w przekonaniu, ze został w pokoju sam. Po chwili zaczął nasłuchiwać. Starał się skupić na dźwiękach otoczenia by wiedzieć gdzie są drzwi, okno, szafka, ewentualne inne pomieszczenia. Próbował wyobrazić sobie układ pokoju. Niestety, nie potrafił jeszcze wyłapać wszystkiego, więc nie zorientował się nawet, że poza nim, w pokoju jest ktoś jeszcze. Słyszał szum wiatru za oknem, skrzypienie okiennic i głosy ptaków. Dobiegł go też odgłos wyciąganych naczyń, jakiś szum. Zsunął się ostrożnie z łóżka, by poczuć chłód podłogi pod stopami. Podłoga była drewniana, jak w większości domów. Obok łóżka stał stolik, z którego zrzucił kubek. Tyle wiedział. Już miał ruszyć na rozpoznanie pokoju, gdy usłyszał głos czeladnika.
- A, jest pan. To dobrze. - Chłopak zamknął drzwi i podszedł do Crispina, niosąc ze sobą smakowity zapach. Była to cała feeria zapachów. Od soczystego mięsa, poprzez nutkę wina, aż po lekkie aromaty ziół. - Proszę siadać, przyniosłem jedzenie. Pan gotował. On gotuje dużo lepiej niż ja.
Chory usiadł na łóżku i zrobił to z ogromną ulgą bo, mimo chęci na wyprawę przed kilkoma minutami, czuł się bardzo słabo.
- A właśnie, mój drogi chłopcze, gdzie jest twój pan?- zapytał dokładnie w chwili, gdy zapach jedzenia
spowodował, że w jego brzuchu kiszki skręcały się, burcząc tak głośno, że na twarzy Crispina pojawił się rumieniec zawstydzenia.
- Yyy... P... pracuje. - Chłopak usiadł na  krześle, trzymając talerz. - To... otwieramy buzię? 
Gdyby nie fakt, że Crispin był naprawdę głodny nie darowałby chłopakowi tak pokrętnej odpowiedzi. Posiłek jednak zawładną nim już od pierwszego kęsa. Był dobrze doprawiony, niemalże jakby gotował je stary, wprawiony w fachu kucharz. Mięso, mimo że była to wołowina, prawie rozpływało się w ustach. Kiedy zaspokoił pierwszy, największy głód, odsunął od siebie talerz, trzymany nadal przez chłopaka.
- Gdzie pracuje? Znaczy twój pan, gdzie on dokładnie jest? - zadał dręczące go pytanie.
- No... w pracowni się pracuje - dla chłopaka odpowiedź była banalna, bo i Crispin też zadawał takie pytania...- Ale nie wolno mu przeszkadzać. Niech pan je. - Uśmiechnął się, mimo że chory nie mógł tego zobaczyć. Zdecydowanie lepiej mu się karmiło faceta w opasce, gdy to Lambert gotował. W sumie nic w tym dziwnego.
- Ale tu? W tym do...
Ranny nie dokończył pytania. Jak mógłby to zrobić skoro był raczony takimi dobrociami. Jadł z apetytem i czuł jak nabiera sił. Znaczy, nie dosłownie, bo to przecież nie jest realne ale czuł, jak wraca mu chęć do opuszczenia łóżka. Był pewien, że wygląda na tyle dobrze iż nie wzbudziłby żadnego zainteresowania na ulicy. Tylko ta cholerna opaska drażniła go niemiłosiernie.
- Tak, tutaj - mruknął czeladnik cicho. 
Crispin słyszał po głosie chłopaka, że jego pytania zaczynają młodego irytować. Dokończył więc jedzenie w milczeniu. Po pierwsze dlatego, że nie chciał złościć chłopaczka, po drugie niewygodnie mu się rozmawiało z pełnymi ustami a poza tym smakowało mu nieziemsko.
- Muszę zawiadomić matkę gdzie jestem - powiedział, przełknąwszy ostatni kęs jedzenia. - Ona jest pewna, że jestem nadal w lesie. Gdzie ja jestem w ogóle. Co to za miejsce?
- Sklep z perfumami. Jesteśmy w Lamencie, proszę pana - Odłożył talerz na stolik, a raczej na biurko, ale akurat Crispin nie mógł żadnej różnicy zauważyć. Kiedy tylko chłopak wrócił na miejsce, od razu poprawił choremu poduszkę. - Pana mama... a jak się nazywa? Pójdę i jej powiem, żeby przyszła.
- Lament? - Crispin zaniemówił na chwilę. - Wiedziałem, że odjechałem daleko ale aż do Lamentu? Jestem z Silverymoonu. Jestem synem Mężnego Dunato. A moja matka... - Głos mu się załamał. Był tak daleko od domu. Przecież ten chłopak nie będzie teraz biegł przez cały Lament i las by zawiadomić jego matkę. - Jak późno jest? Południe?
- Wieczór, proszę pana - Chłopak się zdziwił, że chory jest aż z tak odległego miasta, ale nie skomentował tego. Przyglądał mu się nad wyraz uważnie. - Pan mówił, że uzdrowiciel przyjdzie niedługo, żeby zrobić badanie.
- Wieczór - jęknął boleśnie. Ręce mu opadły ze zrezygnowania. - Moja matka się martwi. Boje się o nią. Poproś pana by pozwolił ci wyruszyć jutro z samego rana. Dobrze? Nie chcę byś w nocy biegał po lesie ale
rano... - W głosie Crispina kryło się błaganie o pomoc. Wiedział, że matka umiera ze zmartwienia. Znał ją. Widział jak przezywała każdy wyjazd ojca i wycierał łzy z jej policzka, kiedy ojciec z jednaj z takich wypraw wrócił na tarczy.
Chłopaczek pokiwał energicznie głową, ale zaraz się zreflektował, że przecież mężczyzna nadal nic nie widzi.
- Tak, oczywiście - zapewnił chorego. Zabrał naczynia i pognał do swojego przełożonego. 
Jednakże Crispin nie był długo sam. Na korytarzu rozległy się głosy, a zaraz potem do pokoju wszedł uzdrowiciel, którego mężczyzna rozpoznał po charakterystycznym zapachu medykamentów.
- Dobry wieczór. Jak się dziś czujemy, lepiej?
- Dobry - burknął Crispin. Ten głos kojarzył mu się bardzo źle. Był głosem, który skradł mu wzrok. Nie lubił uzdrowicieli. Zawsze wiedzieli wszystko najlepiej i nigdy nie słuchali chorych bo i po co... - Niedobrze - rzucił, nakrywając się kocem jakby to miało odciąć go od złego pana z ziołami diabli wiedzą czym jeszcze.
- Dlaczego niedobrze? - Uzdrowiciel usiadł przy łóżku. Pachniał ziołami. Dużą ilością ziół. Pochylił się nad chorym, by obejrzeć z bliska jego twarz.
- Niech mi pan łaskawie zabierze tę szmatę z oczu a poczuję się o niebo lepiej. Nikt nie chce mi w tym pomóc. Niewidzenie doprowadza mnie do szału - Miał szczerą nadzieję, że chociaż uzdrowiciel okaże się
rozsądniejszy. Może chociaż on zlituje się i odda mu możliwość widzenia.
- Opatrunek musi zostać. Oczy muszą się zagoić - Medyk spojrzał na ręce mężczyzny, obejrzał też dyskretnie jego szyję, do której przyłożył dwa palce, by zbadać puls. - Ale dojdzie pan do siebie. Na razie dużo jeść, dużo pić i wypoczywać. Nigdzie nie chodzić. Lekarstwa zostawię na stoliku.
- Długo to potrwa? - Oczywiście na wszelki wypadek odczekał cierpliwie do końca badania zanim się odezwał. - Kiedy znów zobaczę słońce lub cokolwiek. Nienawidzę ciemność. Proszę powiedzieć. Cena nie gra roli. Zapłacę. Tylko proszę mi powiedzieć jak długo muszę mieć to na oczach.
- Tyle, ile trzeba - Tak, gadanie z uzdrowicielami i medykami to nic dobrego. Dlatego należy się ich wystrzegać, unikać jak ognia i nie trafiać pod ich oko, żeby czego nie wyłapali przypadkiem złego.
- Ale... - I tyle byłoby z protestów, bo chory usłyszał oddalające się kroki i ciche głosy gdzieś na korytarzu, kiedy uzdrowiciel wyszedł.
Znowu słyszał dwa głosy. Był tego pewien. Rozmawiali dość długo aż w końcu trzasnęły drzwi wejściowe i po chwili do pokoju weszła mięta i cytryna. A raczej osoba, która tak pachniała. Ktoś usiadł na krześle. I tak tkwił bez słowa.

1 komentarz:

  1. Hej,
    kochana muszę się przyznać tak bez bicia :], że jeszcze nie przeczytałam nic innego..., ale to po prostu brak czasu, i mam wrażenie, ze do grudnia go nie będę wcale miała... :( ale to opowiadanie postaram się na bieżąco czytać, tym bardziej, że zaczyna mi się coraz bardziej podobać. A co do tego rozdziału, to wiemy nieco więcej już o Crispinie, przynajmniej skąd pochodzi, czy mi się wydaje, ale czy on już nie będzie w ogóle widział? Czekam na kolejny rozdział,
    Weny, weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń