-
Co się... och - uklęknął przy łóżku, by pozbierać skorupy.
-
Przepraszam - dość nieudolnie ranny wygrzebał się spod koca i uważając, by nie
narobić więcej bałaganu, próbował zejść z łóżka. Chciał posprzątać.
-
Niech pan siedzi! - czeladnik pchnął mężczyznę lekko z powrotem na łóżko. - Bo
sobie pan
stopy
pokaleczy. - Młody szybko uwinął się z potłuczonym naczyniem i zaraz przyniósł
nowe, wypełnione wodą. - Proszę - przytknął kubek do ust Crispina, ciesząc się,
że mężczyzna nigdzie mu nie uciekł. Jego pan powiesiłby go za to na szyldzie
ich pracowni.
Chory
ujął kubek wraz z dłońmi czeladnika w swoje rozedrgane dłonie i pił łapczywie.
pił aż w naczyniu nie pozostała już ani jedna kropla.
-
Dziękuję - odezwał się ocierając wierzchem dłoni usta i uśmiechnął się
nieśmiało. - Jesteś aniołem.
-
To miłe, co pan mówi - młody siedział już na krześle przy łóżku.
Crispin
czuł na sobie zaciekawione, ale i odrobinę przestraszone spojrzenie chłopaka.
Jakby choremu coś się stało, to on by za to odpowiadał. On dostałby naganę i...
tak. Zdecydowanie nie
chciał
nigdzie puszczać mężczyzny z przepaską na oczach.
-
Potrzebuje pan czegoś? Nie jest pan głodny? - rozległy się pytania, które
mąciły pozorną ciszę wokół mężczyzny. Ale chłopak musiał wiedzieć. Zawsze
starał się być najlepszym służącym na świecie.
-
Nie, nie - zaprzeczył i potrząsnął przy tym głową zbyt energicznie, co
zakończyło się jęknięciem z bólu. - Chociaż... - zastanowił się sekundę i
powrócił do niego wyborny smak mięsa, które dostał poprzednio. - Może odrobinę.
Jeśli to nie kłopot, oczywiście.
-
Tak, jest! - chłopak poderwał się z krzesła i popędził do kuchni.
Crispin
uśmiechnął się w przekonaniu, ze został w pokoju sam. Po chwili zaczął
nasłuchiwać. Starał się skupić na dźwiękach otoczenia by wiedzieć gdzie są
drzwi, okno, szafka, ewentualne inne pomieszczenia. Próbował wyobrazić sobie
układ pokoju. Niestety, nie potrafił jeszcze wyłapać wszystkiego, więc nie
zorientował się nawet, że poza nim, w pokoju jest ktoś jeszcze. Słyszał szum
wiatru za oknem, skrzypienie okiennic i głosy ptaków. Dobiegł go też odgłos
wyciąganych naczyń, jakiś szum. Zsunął się ostrożnie z łóżka, by poczuć chłód
podłogi pod stopami. Podłoga była drewniana, jak w większości domów. Obok łóżka
stał stolik, z którego zrzucił kubek. Tyle wiedział. Już miał ruszyć na rozpoznanie
pokoju, gdy usłyszał głos czeladnika.
-
A, jest pan. To dobrze. - Chłopak zamknął drzwi i podszedł do Crispina, niosąc
ze sobą smakowity zapach. Była to cała feeria zapachów. Od soczystego mięsa,
poprzez nutkę wina, aż po lekkie aromaty ziół. - Proszę siadać, przyniosłem
jedzenie. Pan gotował. On gotuje dużo lepiej niż ja.
Chory
usiadł na łóżku i zrobił to z ogromną ulgą bo, mimo chęci na wyprawę przed
kilkoma minutami, czuł się bardzo słabo.
-
A właśnie, mój drogi chłopcze, gdzie jest twój pan?- zapytał dokładnie w
chwili, gdy zapach jedzenia
spowodował,
że w jego brzuchu kiszki skręcały się, burcząc tak głośno, że na twarzy
Crispina pojawił się rumieniec zawstydzenia.
-
Yyy... P... pracuje. - Chłopak usiadł na krześle, trzymając talerz. -
To... otwieramy buzię?
Gdyby
nie fakt, że Crispin był naprawdę głodny nie darowałby chłopakowi tak pokrętnej
odpowiedzi. Posiłek jednak zawładną nim już od pierwszego kęsa. Był dobrze
doprawiony, niemalże jakby gotował je stary, wprawiony w fachu kucharz. Mięso,
mimo że była to wołowina, prawie rozpływało się w ustach. Kiedy zaspokoił
pierwszy, największy głód, odsunął od siebie talerz, trzymany nadal przez
chłopaka.
-
Gdzie pracuje? Znaczy twój pan, gdzie on dokładnie jest? - zadał dręczące go
pytanie.
-
No... w pracowni się pracuje - dla chłopaka odpowiedź była banalna, bo i
Crispin też zadawał takie pytania...- Ale nie wolno mu przeszkadzać. Niech pan
je. - Uśmiechnął się, mimo że chory nie mógł tego zobaczyć. Zdecydowanie lepiej
mu się karmiło faceta w opasce, gdy to Lambert gotował. W sumie nic w tym
dziwnego.
-
Ale tu? W tym do...
Ranny
nie dokończył pytania. Jak mógłby to zrobić skoro był raczony takimi
dobrociami. Jadł z apetytem i czuł jak nabiera sił. Znaczy, nie dosłownie, bo
to przecież nie jest realne ale czuł, jak wraca mu chęć do opuszczenia łóżka.
Był pewien, że wygląda na tyle dobrze iż nie wzbudziłby żadnego zainteresowania
na ulicy. Tylko ta cholerna opaska drażniła go niemiłosiernie.
-
Tak, tutaj - mruknął czeladnik cicho.
Crispin
słyszał po głosie chłopaka, że jego pytania zaczynają młodego irytować.
Dokończył więc jedzenie w milczeniu. Po pierwsze dlatego, że nie chciał złościć
chłopaczka, po drugie niewygodnie mu się rozmawiało z pełnymi ustami a poza tym
smakowało mu nieziemsko.
-
Muszę zawiadomić matkę gdzie jestem - powiedział, przełknąwszy ostatni kęs
jedzenia. - Ona jest pewna, że jestem nadal w lesie. Gdzie ja jestem w ogóle.
Co to za miejsce?
-
Sklep z perfumami. Jesteśmy w Lamencie, proszę pana - Odłożył talerz na stolik,
a raczej na biurko, ale akurat Crispin nie mógł żadnej różnicy zauważyć. Kiedy
tylko chłopak wrócił na miejsce, od razu poprawił choremu poduszkę. - Pana
mama... a jak się nazywa? Pójdę i jej powiem, żeby przyszła.
-
Lament? - Crispin zaniemówił na chwilę. - Wiedziałem, że odjechałem daleko ale
aż do Lamentu? Jestem z Silverymoonu. Jestem synem Mężnego Dunato. A moja
matka... - Głos mu się załamał. Był tak daleko od domu. Przecież ten chłopak
nie będzie teraz biegł przez cały Lament i las by zawiadomić jego matkę. - Jak
późno jest? Południe?
-
Wieczór, proszę pana - Chłopak się zdziwił, że chory jest aż z tak odległego
miasta, ale nie skomentował tego. Przyglądał mu się nad wyraz uważnie. - Pan
mówił, że uzdrowiciel przyjdzie niedługo, żeby zrobić badanie.
-
Wieczór - jęknął boleśnie. Ręce mu opadły ze zrezygnowania. - Moja matka się
martwi. Boje się o nią. Poproś pana by pozwolił ci wyruszyć jutro z samego
rana. Dobrze? Nie chcę byś w nocy biegał po lesie ale
rano...
- W głosie Crispina kryło się błaganie o pomoc. Wiedział, że matka umiera ze
zmartwienia. Znał ją. Widział jak przezywała każdy wyjazd ojca i wycierał łzy z
jej policzka, kiedy ojciec z jednaj z takich wypraw wrócił na tarczy.
Chłopaczek
pokiwał energicznie głową, ale zaraz się zreflektował, że przecież mężczyzna
nadal nic nie widzi.
-
Tak, oczywiście - zapewnił chorego. Zabrał naczynia i pognał do swojego
przełożonego.
Jednakże
Crispin nie był długo sam. Na korytarzu rozległy się głosy, a zaraz potem do
pokoju wszedł uzdrowiciel, którego mężczyzna rozpoznał po charakterystycznym
zapachu medykamentów.
-
Dobry wieczór. Jak się dziś czujemy, lepiej?
-
Dobry - burknął Crispin. Ten głos kojarzył mu się bardzo źle. Był głosem, który
skradł mu wzrok. Nie lubił uzdrowicieli. Zawsze wiedzieli wszystko najlepiej i
nigdy nie słuchali chorych bo i po co... - Niedobrze - rzucił, nakrywając się
kocem jakby to miało odciąć go od złego pana z ziołami diabli wiedzą czym
jeszcze.
-
Dlaczego niedobrze? - Uzdrowiciel usiadł przy łóżku. Pachniał ziołami. Dużą
ilością ziół. Pochylił się nad chorym, by obejrzeć z bliska jego twarz.
-
Niech mi pan łaskawie zabierze tę szmatę z oczu a poczuję się o niebo lepiej.
Nikt nie chce mi w tym pomóc. Niewidzenie doprowadza mnie do szału - Miał
szczerą nadzieję, że chociaż uzdrowiciel okaże się
rozsądniejszy.
Może chociaż on zlituje się i odda mu możliwość widzenia.
-
Opatrunek musi zostać. Oczy muszą się zagoić - Medyk spojrzał na ręce
mężczyzny, obejrzał też dyskretnie jego szyję, do której przyłożył dwa palce,
by zbadać puls. - Ale dojdzie pan do siebie. Na razie dużo jeść, dużo pić i
wypoczywać. Nigdzie nie chodzić. Lekarstwa zostawię na stoliku.
-
Długo to potrwa? - Oczywiście na wszelki wypadek odczekał cierpliwie do końca
badania zanim się odezwał. - Kiedy znów zobaczę słońce lub cokolwiek.
Nienawidzę ciemność. Proszę powiedzieć. Cena nie gra roli. Zapłacę. Tylko
proszę mi powiedzieć jak długo muszę mieć to na oczach.
-
Tyle, ile trzeba - Tak, gadanie z uzdrowicielami i medykami to nic dobrego.
Dlatego należy się ich wystrzegać, unikać jak ognia i nie trafiać pod ich oko,
żeby czego nie wyłapali przypadkiem złego.
-
Ale... - I tyle byłoby z protestów, bo chory usłyszał oddalające się kroki i
ciche głosy gdzieś na korytarzu, kiedy uzdrowiciel wyszedł.
Znowu
słyszał dwa głosy. Był tego pewien. Rozmawiali dość długo aż w końcu trzasnęły
drzwi wejściowe i po chwili do pokoju weszła mięta i cytryna. A raczej osoba,
która tak pachniała. Ktoś usiadł na krześle. I tak tkwił bez słowa.
Hej,
OdpowiedzUsuńkochana muszę się przyznać tak bez bicia :], że jeszcze nie przeczytałam nic innego..., ale to po prostu brak czasu, i mam wrażenie, ze do grudnia go nie będę wcale miała... :( ale to opowiadanie postaram się na bieżąco czytać, tym bardziej, że zaczyna mi się coraz bardziej podobać. A co do tego rozdziału, to wiemy nieco więcej już o Crispinie, przynajmniej skąd pochodzi, czy mi się wydaje, ale czy on już nie będzie w ogóle widział? Czekam na kolejny rozdział,
Weny, weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia