poniedziałek, 22 października 2012

Zapach Ciemności - Rozdział 3

Kiedy w pokoju zapachniało miętą i cytryna, oraz dało się słyszeć że ktoś wszedł, Crispin pokręcił wolno głową w prawo i w lewo, nasłuchując.
- Wróciłeś? - zapytał niepewnie. Nie mógł to być chłopak służący, bo przecież już by się odezwał. Więc może jego pan?
Mężczyzna, który wszedł, siedział, jak usiadł i się nie odzywał. Zaciskał ręce w pięści, trzymając je na kolanach, zupełnie jakby bał się siedzieć obok Crispina. Jego pobladłe usta utworzyły wąską kreskę, a napięte mięśnie twarzy jakby tylko czekały, by dać upust emocjom Lamberta. Ale nie. Siedział dalej.
- Hej, odezwij się kimkolwiek jesteś. Wiem, że tu jesteś, słyszysz? 
Crispin wysunął nogi spod koca i opuścił je na podłogę. Nie widzi, to fakt. Lecz nikt nie będzie tego tak wykorzystywał. Nie pozwoli robić z siebie wariata lub naigrawać się z siebie.
- Połóż się, musisz odpoczywać - Głos Lamberta był miękki, trochę zachrypnięty, ale mimo to przyjazny dla ucha, jednakże mógł wzbudzać w człowieku pewien rodzaj, nie tyle strachu, co  niepewności.
Chory aż się zachwiał, podczas stawania na podłodze, kiedy usłyszał znajomy głos. Jakaś niezrozumiała dla niego fala gorąca przetoczyła się przez jego ciało. Przytrzymał się łóżka ale nie wrócił na nie.
- Dlaczego się nie odzywasz? I dlaczego zostawiłeś mnie bez słowa? - wyrzucił z siebie, dręczące go pytania.
- Połóż się - Lambert zezłościł się, że Crispin wstaje, ale w żaden sposób nie zmierzał dać tego po sobie poznać.
- Mhm... - mruknął, wyczuwając w głosie nieznajomego, że to nie jest grzeczna prośba. - Ale powiedz mi chociaż jak masz na imię. Komu mam być wdzięczny za ocalenie mnie? Ja jestem Crispin. Crispin Dunato z Silverymoonu. 
Po tej słownej tyradzie, chory wgramolił się pod koc i usadowił wygodnie na łóżku. Twarz odwrócił w stronę, z której docierał do niego głos i chłonął niezwykły zapach jaki roztaczał się w pokoju od chwili, kiedy przyszedł jego opiekun.
- Lambert - To była krótka i zdecydowana prezentacja. Nie podawał nazwiska, bo nie widział w tym większego sensu. Facet wydobrzeje, wróci do siebie i zapomni o uratowaniu mu życia, żyjąc tak, jak będzie potrafił bez wzroku. - Musisz nabrać sił. Jutro wyślę wiadomość do twojej matki.
- Dziękuję. Nawet nie wiesz jak wiele to dla mnie znaczy - Crispin przesunął się na łóżku, by siedzieć przodem do mężczyzny. - Zwrócę Ci wszelkie koszta leczenia. Nie jestem z tych co tylko biorą. I.. - Nie potrafił mówić. Nie wiedział jak ma wyrazić radość z tego, że żyje, że Lambert go ocalił. - Co mówił uzdrowiciel? Jak długo będę dla Ciebie problemem? Mnie nie chciał powiedzieć nic, konował pie... - zamilkł zawstydzony napływem złości.
- Tak, też ich nie lubię. Ten jest wyjątkiem - Przez twarz Lamberta przemknął cień uśmiechu, którego Crispin nie mógł, niestety zobaczyć.- Mówił wiele. Musisz wypoczywać i brać leki co najmniej dwa tygodnie. I smarować oczy - Westchnął ciężko. Kiedyś musiał mu to powiedzieć. Było ciężko, wszak to prawie tak, jakby on stracił węch.
- Jak? Jak mam smarować oczy, skoro nie chcesz mi tego zdjąć? 
Chory zacisnął palce na kocu, rozprostował je i ponownie zacisnął. Przeczuwał, że za chwilę znów usłyszy, że ma się nie złościć tylko znosić cierpliwie wszystkie zabiegi. Zupełnie jak podczas choroby w dzieciństwie, kiedy wszyscy mu wszystkiego zakazywali.
- Dwa tygodnie? Przecież ja mam pracę, zlecenia, klientów... Ja nie mogę tu tak długo zostać - głos Crispina załamywał się z minuty na minutę coraz bardziej.
- Będzie pan musiał się nauczyć na nowo pracować - szepnął perfumiarz cicho, a jeszcze ciszej dodał coś nieskładnie o tym, że jest niewidomy i tylko cud może sprawić, że znowu przejrzy na oczy. Zadrżał na całym ciele, jeszcze mocniej wbijając paznokcie we wnętrze swoich dłoni.
- Cóż ty pleciesz? Nie muszę się uczyć. Przepraszam ale znam swój fach - Do chorego nie docierało co powiedział mu ten jegomość. A może to on nie pozwalał na to by dotarło? Oparł się dłońmi płasko na łóżku i pochylił w stronę Lamberta. - Wracam do domu, kiedy to tylko będzie możliwe i wracam do pracy. Zrozumiał pan?
Lambert spojrzał na mężczyznę poważnie. Mimo, że go nie znał, to w oczach zaszkliły mu się łzy.
- Ale pan nie będzie widział - powiedział głośniej, niż przed chwilą.
- Tak! - warknął ranny, może niezbyt grzecznie ale miał serdecznie dość bredzenia tego faceta. Wyprostował się i chwycił opaskę, szarpnąwszy nią z całej siły i krzycząc. - Nie będę widział póki się tego nie pozbędę!
Perfumiarz sprawnym ruchem sztyletu, który trzymał w ręku, przeciął bandaż na głowie mężczyzny. Opaska spadła na jego kolana. Lambert tkwił nad Crispinem, dysząc jak po jakimś maratonie, podczas gdy drżące palce chorego dotknęły oczu. Niczego nie rozumiał. Pozbył się opaski, pozbył się granicy przez którą pozostawał niewidomy a mimo to nadal nic nie widział. Nagle poczuł jak coś kapnęło na jego policzek. Przesunął palcem po wilgotnym miejscu na skórze.
- Przejdzie - Zakrył dłońmi twarz i wstrzymał oddech. Bardzo wolno docierało do niego, że tak ma być już zawsze. - Proszę, powiedz, że mi to przejdzie - wyszeptał, opuszczając dłonie w dół i obejmując się nimi za ramiona.
- Nie jestem cudotwórcą - burknął Lambert cicho. Miał sobie za złe, że mężczyzna stracił wzrok. Nie wiedział czemu, ale czuł że to jego wina i już. - Jest cień szansy, ale... ale to tylko cień.
Crispin milczał. Milczał, bo emocje jakie teraz w nim szalały kazałyby mu krzyczeć, gdyby się tylko odezwał. Był wściekły, rozżalony, załamany. Nagle świat przestał być dla niego piękny. Nagle dotarło do niego, że nie zobaczy już oczu i uśmiechu matki. Uniósł twarz w górę a po policzkach pociekły mu łzy. Strumienie łez. Nie wiadomo czy z bólu, czy z żalu, czy raczej ze złości, że nic nie może poradzić na stan w jakim się znajdował.
Perfumiarz siedział w ciszy i patrzył, jak Crispin płacze. Nie wiedział czemu, ale uznał że musi uwiecznić ten widok. Zrobi to później, jak tylko zostanie sam i będzie mógł dorwać się do swojego węgla i kawałka papieru. Nie wiedział, co ma teraz powiedzieć. Nie był nigdy w takiej sytuacji. Nigdy nikogo nie ratował.
Chory nie przestawał płakać. Robił to bezgłośnie lecz policzki niemal tonęły w dowodach bólu i żalu, jakie spływały po nich na koszulę mężczyzny. Jakże mu było teraz źle. Nawet śmierć ojca nie wywarła na nim aż takiego wrażenia. 
Jednak jak długo można płakać? Jak długo można trwać w umartwieniu w samotności. Tak bardzo potrzebna była mu teraz matka. Jedyna osoba, która znała go tak dobrze. Jedyna, która potrafiłaby teraz powiedzieć to, co trzeba. Namacał opaskę, która leżała nadal na łóżku i zaczął niezdarnie ocierać łzy z policzków. Aż syknął, kiedy uraził się w ranę na oku. Był roztrzęsiony i niezdarny.
- Zostaw - Lambert chwycił smarowidło, które przyniósł uzdrowiciel i z największą delikatnością zaczął smarować nim rany. Nie pachniało za ładnie, ale zapach maści przyćmił aromat mięty i cytryny, wszak perfumiarz musiał znaleźć się bliżej Crispina. - Jak zaboli, to... mów czy coś - mruknął cicho.
Mężczyzna siedział cierpliwie i czekał aż Lambert  skończy. Bał się ruszyć. Wystarczyło, że raz się uraził i wiedział już jak to może bolec. Serce tłukło mu się w piersi jak oszalałe. Chciałby wykrzyczeć ból. Wybiec w las i wyrzucić z siebie wszystkie żale, jak zawsze. Nie mógł teraz jednak tego zrobić. Czuł jak rozpada się kawałek po kawałku.
Lambert wprawnie zawiązał bandaż na oczach mężczyzny, a ręce wytarł w jakąś szmatę. Mazidło zostało odstawione na miejsce. Perfumiarz wrócił na swój punkt widokowy, tj. krzesło stojące obok łóżka.
- Nie powiem, że wiem jak się czujesz, bo nie mam pojęcia. Ale wyobrażam sobie, że gdybym stracił węch, zapewne czułbym się tak samo - Po tych kilkunastu słowach, perfumiarz uznał, że nie będzie siedział. Odsunął więc krzesło i położył się na podłodze, spojrzenie wlepiając w Crispina. - Wiesz, kiedyś myślałem, że moje największe marzenie jest tak odległe, że nie dam rady do niego sięgnąć. Ale udało się. Brnąłem przed siebie i w końcu otrzymałem nagrodę za trud.
Chory słuchał mężczyzny i coraz bardziej pozwalał się porywać jego głosowi. Nie mógł go zobaczyć choć bardzo chciał. Nie mógł wiedzieć czy się uśmiecha, czy jest poważny, czy jest mu przykro... Serce krwawiło mu na myśl o utraconych możliwościach ale słuchając Lamberta zaczynał patrzeć na swój los z rosnącą nadzieja.
- A o czym tak bardzo marzyłeś? Co było dla ciebie takie odległe a równocześnie tak bardzo upragnione? - zapytał szeptem.
- Realizowanie się w mojej pasji - odparł perfumiarz. - Mój ojciec był bardzo stanowczym człowiekiem. Dobrze wykształconym kupcem, który za wszelką cenę chciał mieć równie wykształconego syna. Ale to się kłóciło z moimi marzeniami. I nie można się poddawać, wiesz? Trzeba robić to, co się lubi, mimo przeciwności losu. Jeśli spadłeś na dno, to się odbij i brnij dalej do przodu. Od nowa. 
Lambert dawno nie wypowiedział tylu słów na raz. Dawno nie mówiło mu się tak swobodnie, jak teraz. Wpatrywał się w Crispina i widział siebie w młodości. Niezdarnego, na skraju załamania nerwowego, próbującego czegoś, co jest tak niedorzeczne, że nawet największy głupiec by to potępił.
- Tylko, że moim życiem jest rzeźba - Pełne żalu słowa Crispina same wypłynęły z jego ust. - Nie wyobrażam sobie jak miałbym to teraz robić. Jak? Przecież ja nawet sam do łaźni nie mogę a co dopiero
rzeźbić...
Kolejna fala załamania zaciskała na rzeźbiarzu swoje zdradzieckie macki. Czuł jak oplata go swymi zachłannymi ramionami i sprawia, że zaczyna brakować mu tchu. Łzy napływały do jego niewidzących oczu a ciało zaczynało drżeć w spazmatycznych szlochach. Co z tego, że siedział w domu obcego faceta, w jego łóżku i zapewne pod jego baczną obserwacja. Zapadał się w rozpacz. A już zdawało się, że jest dobrze. No, może przynajmniej lepiej niż zaraz po usłyszeniu wieści o ślepocie.
- Możesz się nauczyć. To... jak drugie życie, tyle że teraz będziesz pamiętał swój pierwszy krok, swoją pierwszą rzeźbę - Lambert usiadł na podłodze. Ciężko mu było tak siedzieć i mówić o tym, czego sam nie
przeżył. Wyciągnął rękę w stronę policzka mężczyzny, aby go dotknąć, ale tego nie zrobił. Ręka zawisła w miejscu.
- Gdzie jesteś? - zapytał cicho, słabym głosem i wyciągnął dłonie w stronę głosu. 
Gdzieś tam, w przestrzeni, napotkał dłoń mężczyzny. Cofnął nerwowo palce, zaciskając je w pięść lecz po chwili wyciągnął ją ponownie i delikatnie przejechał opuszkami po palcach i wnętrzu dłoni mężczyzny.
Musiał zacząć uczyć się widzieć dotykiem.

1 komentarz:

  1. Witam,
    rozdział jest bardzo dobry, w końcu Lambert powiedział Crispinowi, ze stracił wzrok, na początku był z kołowany tymi słowami, zły, ale później już zaczął się oswajać z tą informacją. Lambert dość spokojnie mu powiedział o tym, i tak czule się nim zaopiekował (chodzi mi o smarowanie oczu tą maścią). Czekam na kolejny rozdział...
    Weny Tobie życzę, mnóstwa weny....
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń