Perfumiarz
zagryzł wargi, by nie spłoszyć rzeźbiarza kolejnym jękiem. Dłonie zacisnął w
pięści i odetchnął głęboko.
-
Nie powinieneś płakać. J... jesteś zbyt ładny, żeby płakać - Odważył się.
Naprawdę się odważył to powiedzieć!
Crispin
otworzył usta by zaprzeczyć ale zamknął je szybko, zgrzytając zębami. Nigdy nie
uważał się za ładnego a jedyna osoba, która tak o nim powiedziała była jego
przyjaciółką z dzieciństwa.
-
Przepraszam. Nie płaczę zwykle tyle co teraz. Nie potrafię jakoś nad sobą
zapanować. To straszne... - jęknął, zaciskając nieświadomie dłonie na kocu.
Musiał się uspokoić. Po prostu musiał.
Bez
słowa nagany, Lambert po prostu go przytulił. Tak po przyjacielsku, bez
podtekstów, bez żadnych zbereźności. Zapach mięty i cytryny najsilniejszy był
tuż za uchem mężczyzny, ale w zasadzie to on cały był chodzącą perfumerią. I to
jaką ładną. Taką do chrupania i rokoszowania się tym... Rzeźbiarz przylgnął do
Lamberta jak dziecko, które skaleczyło się i szuka pocieszenia u rodziców. Jego
ciałem wstrząsnął dreszcz szlochu a ręce objęły tors perfumiarza i przytuliły
go do niego. Zapach zniewalał. Był tak niesamowicie ujmujący, że zapominało się
o wszystkich innych dookoła.
-
Dziękuję... - Szept, tłumiony przez lnianą koszulę Lamberta rozległ się pośród
szelestu ich oddechów.
Perfumiarz
nie odzywał się nadal. Przytulał do siebie chorego i pozwalał się przytulać,
oddychając przy tym niespokojnie. Przygryzł dolną wargę aż do krwi, którą zaraz
wessał, coby nie kapało przypadkiem na Crispina. Zapatrzył się w sufit, jakby
było w nim coś niesamowicie interesującego, a przecież był tylko poplamioną,
białą ścianą.
Rzeźbiarz
mógłby tak trwać i trwać. Jednak wiedział, że jest chyba środek nocy i jego
wybawiciel ma prawo czuć się zmęczony po całym dniu opieki nad nim. Pogładził
lambertowe plecy, kodując w pamięci iż pod koszulą odznaczają się wyraźnie
mięśnie. Sylwetka mężczyzny musiała być równie piękna co twarz. Odsunął się od
perfumiarza, czując jak policzki mu prawie płoną i opuściwszy głowę w dół,
zaczął szukać dłońmi na posłaniu bandaża.
-
Ja zawiążę - Struny głosowe Lambert miał tak ściśnięte z jakiegoś nieznanego
sobie powodu, że jego głos zabrzmiał prawie tak, jakby zaraz miał dostać
potężnego ataku kaszlu, wypluć płuca i mówić dalej.
On
widział gdzie leży opatrunek.Wziął bandaż z posłania, niechcący dotykając przy
tym ręki Crispina i zaczął go zawiązywać na jego głowie. Maścią miał smarować
raz dziennie, a już dzisiaj to zrobił, toteż nie musiał drugi raz.
-
Czy ja ci się zdołam kiedykolwiek odwdzięczyć?
Zdane
głośno pytanie, które właściwie miało pozostać niewypowiedziane przez Crispina
sprawiło że zadrżał. Czuł się dziwnie w obecności Lamberta. Czuł, że jest mu
winien wdzięczność za życie ale to nie było jedyne uczucie jakie w nim szalało.
Nie potrafił jednak określić czemu jest mu tak nieswojo. Zrzucił wszystko na
karb swojego świeżego kalectwa. Tylko dlaczego wyswobadzając się z objęć
perfumiarza poczuł się tak bardzo samotny?
-
Nie musisz - mruknął cicho Lambert.
Poczuł
się nieswojo, będąc tak blisko ust Crispina swoimi ustami, ale jakoś musiał ten
bandaż zawiązać, a tak było najłatwiej, tj. nie być daleko. Znieruchomiał na
moment, ale zaraz znowu podjął przerwane zajęcie.
Na
twarzy Crispina zatańczył oddech mężczyzny. Gorący i delikatny. Serce stanęło
mu w miejscu a ręce... cholerne ręce, żyły swoim życiem! Zanim zdołał się
zorientować co robi, objął Lamberta w pasie i ponownie przytulił się do niego z
utęsknieniem. Niestety, reakcja perfumiarza była inna niż ta, jaką chciałby
otrzymać. Mężczyzna znieruchomiał. Każdy jego mięsień napiął się w bezruchu.
Zupełnie jakby Crispin zrobił mu coś złego. Taka reakcja Lamberta wystarczyła
choremu za wszystkie słowa świata jakie mógł teraz usłyszeć. Momentalnie zabrał
ręce i odsunął się od perfumiarza zmieszany.
-
Przepraszam - mruknął bardzo cicho, po czym zsunął nogi na podłogę by stanąć
przy łóżku.
-
N-nie! To tylko... no... zaskoczyłeś mnie? - Jakoś musiał się wytłumaczyć ze
swojego skrywanego głęboko strachu przed ludźmi, nie mówiąc już o gwałtownych
gestach wykonywanych w jego stronę. - O... i gdzie idziesz?
-
No wiesz... - Uśmiechnął się nieśmiało, przytrzymując łóżka, gdyż zachwiał się
lekko, kiedy stanął na wyprostowanych nogach. - Jestem człowiekiem i skoro
przez cały dzień poicie mnie i karmicie... - Wzruszył beztrosko ramionami. -
Chciałbym pójść do toalety i może wykąpać się... Jeśli to nie problem.
-
Och - Lambert poderwał się z łóżka i zaraz przytrzymał mężczyznę za ramię.
Delikatnie. - Zaprowadzę cię i... pomóc ci w czymś? - Cóż, raczej ciężko się
myć, nie wiedząc gdzie co stoi czy nawet jak bardzo jest się brudnym, prawda? -
Zaraz poproszę Cyzia żeby zagotował wody.
-
Myślę, że w toalecie dam sobie rade sam, Lambert ale jeśli chodzi kąpiel... -
Nie skończył. Wiedział, że perfumiarz jest na tyle rozsądny i inteligentny, że
doskonale zrozumiał nawet takie niedopowiedziane obawy. - O ile nie masz nic
przeciw temu. Bo jeśli ci to przeszkadza, po prostu pokaż mi co, gdzie i jak a
ja postaram się dać sobie radę.
-
Pomogę.
Perfumiarz
zaprowadził więc chorego do toalety, powiedział gdzie co jest i zaraz pobiegł
do Cyzia przekazać mu polecenia dotyczące kąpieli dla Crispina. Kąpieli w
kuchni, bo tam było najcieplej, wszak ciągle się coś gotowało czy piekło. I
piec był.
-
Jasna cholera!
Warknięcie
rzeźbiarza rozległo się na korytarzu gdy, potykając się o coś, czego przecież
nie był w stanie zobaczyć i uderzając piszczelem o jakiś kant, starał się wyjść
z toalety. Droga do odzyskania pewności siebie i powrót do życia zdawał się
Crispinowi tak bardzo odległy, że aż nie do osiągnięcia. Macając ściany zdołał
opuścić wychodek i miał szczerą nadzieję, że Lambert nie zniknął mu jednak
nigdzie. I dokładnie w chwili gdy o tym pomyślał, ktoś złapał go za rękę, aby
już w nic więcej nie uderzył.
-
Musisz uważać. Kąpiel będzie gotowa za jakieś pół godziny. Cyziu już gotuje
wodę - Sympatia z jaką perfumiarz mówił o młodym czeladniku była aż nazbyt
słyszalna w jego głosie.
-
Ech, to potrwa. Długo pewnie będę się uczył jak żyć - Przysunął się do Lamberta
jak najbliżej i wsłuchał w odgłosy domu, podczas wędrówki ponownie do pokoju
lub gdziekolwiek go mężczyzna prowadził. - Sympatyczny ten twój chłopak.
Aż nie da się przy nim być smutnym, tyle w nim energii i wesołości.
-
Też prawda. Klienci bardzo go lubią.
Prowadził
go do kuchni, co było czuć, bo z każdym krokiem powietrze było cieplejsze,
wszak kucharskie królestwo było coraz bliżej.
-
Aaaa, pan Crispin, dobry wieczór! - Cóż, czeladnik naprawdę był pełen życia.
Wlał do bali kolejny garnek ciepłej wody. - Jak się pan czuje? Lepiej?
Crispin
odwrócił głowę w stronę głosu chłopaka i uśmiechnął się radośnie.
-
Lepiej, lepiej...- powiedział wesoło a ciszej dorzucił 'nie gadać' ale to
skierowane było tylko i wyłącznie do niego samego. - Wiesz młody, ty i twój pan
jesteście chyba najlepszym co mogło mnie w życiu spotkać. - Poczuł ciepło,
wilgoć, zapach kuchni przesiąknięty przyprawami i aromatem potraw. Poczuł się
jak w kuchni matki i zrobiło mu się tak dobrze, błogo, swojsko. - Jak tylko
wrócę do zdrowia nieba wam przychylę.
Chłopak
pokręcił głową z rozbawieniem, wlewając do wanny ostatnie dwa garnki wody i
ruszył do drzwi.
-
Miłej kąpieli i dobranoc, psze pana.
Po
chwili Crispin był już tylko z Lambertem, który posadził go na krześle.
-
Teraz... rozbiorę Cię, dobrze? - Musiał zapytać. Musiał i już, mimo że widział
go już niemal nagiego. Ach, no tak. Po pierwszej wizycie uzdrowiciela założył
mu prowizoryczną piżamę, bo mimo wszystko nocami było chłodno.
-
Oczywiście.
Jasne,
że rzeźbiarz wolałby zrobić to samodzielnie. Ale wiedział, że bez pomocy
Lamberta za chwilę wyląduje na podłodze albo co gorsze, wpadnie do wanny i się
utopi. Sięgnął jednak do rękawów koszuli i próbował jakoś sam uwolnić się z
odzienia by pomóc perfumiarzowi.
-
Poczekaj, haftki są.
Lambert
burknął pod nosem, rozsupłując rzeczone haftki i dopiero wtedy ściągając z
mężczyzny koszulę. Nieświadomie przesunął palcem po jego ramieniu. Dopiero
teraz miał okazję skupić się na podziwianiu, a nie na rozglądaniu się za ranami
na ciele Crispina.
Chory
jęknął, uświadamiając sobie, że nie wszystkie koszule wkłada się przez głowę.
Zrezygnowany stwierdził, iż naukę ubierania i rozbierania się zacznie od zaraz.
Postanowił wstać z krzesła lecz szybko wybił to sobie z głowy, gdy na jego
ciele pojawiła się gęsia skórka spowodowana dotykiem dłoni Lamberta. Skup się!
Warknął na siebie w myślach. Do jego uszu dobiegło chrząkniecie. To Lambert
zareagował tak, zerkając na haftki w spodniach. Crispin nie wiedział o tym. słyszał
jedynie odgłos. Az wstrzymał oddech w przeświadczeniu, że zrobił coś nie
tak.
Perfumiarz
również wstrzymał oddech. Ciężko było mu sięgnąć do tych właśnie haftek. Skoro
zaoferował pomoc, to pomoże, ale stwierdził że dużo łatwiej było rozbierać
Crispina, kiedy był on nieprzytomny. Rumieniąc się po czubki uszu, sięgnął
palcami do prowizorycznego rozporka.
-
Poczekaj - Rzeźbiarz złapał niezdarnie Lamberta za ręce. - Zdejmę.
Czuł
się nieswojo, kiedy Lambert go rozbierał więc podejrzewał, że i tamten nie czyje
się w tej sytuacji jak ryba w wodzie. Nie wspominając już o tym, że jego ciało
wcale nie chciało się zachowywać jak dobrze wychowane ciało, trzymające swoje
emocje na wodzy.
Perfumiarz
zabrał więc ręce i schował je za plecami, dodatkowo nawet odwracając głowę w
bok, chociaż nie mógł się powstrzymać przed zerknięciem raz czy dwa na
Crispina. Kiedy ten uporał się ze spodniami, pomógł mu wstać. W końcu trzeba
"wyjść" z nogawek... no i jeszcze bielizna.
Crispin
dziękował opatrzności za Lamberta. Gdyby nie on zapewne spodnie spowodowałyby
niemałe obrażenia na jego ciele, skutecznie zaplątując mu się dookoła nóg. No i
tak, bielizna. W końcu trzeba było się jej tez pozbyć. Zsunął z siebie
pantalony i, przytrzymując się Lamberta, wyplątał się i z nich. Jakiż on się
czuł teraz nagi! No ale przecież stał właśnie nago, w obcej kuchni, przed obcym
mężczyzną, który notabene, wzbudzał w nim dziwnie sprzeczne emocje.
Na
szczęście chory nie widział reakcji swego opiekuna. Perfumiarz otworzył usta,
zamknął je, po czym znowu otworzył, znowu zamknął i... Odwrócił głowę na tyle,
na ile mógł, żeby bezpiecznie pomóc wejść Crispinowi do wanny.
-
Uważaj, ciepła - mruknął cicho, zachrypniętym głosem. Skoro jego ciało
reagowało aż tak na widok nagiego rzeźbiarza, to co dopiero jak będzie pomagał
mu się kąpać. Nie, wolał nie myśleć. Potrząsnął głową.
-
Dobra jest.
Co
prawda poprowadzony przez Lamberta do wanny, wszedł ostrożnie do wody i syknął,
kiedy jego poranione ciało zetknęło się z gorącą wodą, ale przecież nie byłby w
stanie nie syknąć. Świeże rany i gorąca woda? Nikt nie pozostałby bez reakcji.
Uśmiechnął się i usiadł w wodzie, łapiąc się za krawędzie wanny. Było mu
niewymownie dobrze więc oparł się plecami o ściankę balii, półleżąc z błogim
uśmiechem na twarzy.Tak, tego potrzebował.
-
Ja... uhm - zakłopotany perfumiarz podrapał się po głowie. Nie wiedział, czy
pozwolić mężczyźnie poleżeć teraz czy później, jak już się wymyje. - T-t... -
potrząsnął głową. Dolał do wody odrobinę olejku lawendowego, bo tak ładniej
pachniało.
Lawendowa
woń rozniosła się po całej kuchni i otuliła mężczyzn przyjemnie.
-
Tak? - mruknął chory, wyciągając dłoń w stronę Lamberta. Najwyraźniej mężczyzna
chciał coś powiedzieć lub zrobić. - Pięknie to pachnie. Lawenda, prawda?
-
Tak. I odrobina nuty różanej - Padła cicha odpowiedź, podczas gdy Lambert
sięgnął po mydło. I prawie przyłożył już namydlone ręce co pleców Crispina,
kiedy się zawahał. - P... pomóc ci się umyć czy...
-
Jeśli możesz - nie, żeby rzeźbiarz nie potrafił sam się umyć. Był jednak tak
obolały, że wykręcanie się na wszystkie strony i próba dosięgnięcia do każdego
zakamarka ciała, skończyłaby się niemożnością wyjścia z wanny. - Chociaż
trochę.
-
J... jasne.
Jak
tak dalej pójdzie, to niedługo Lambert zacznie się jąkać. Ale zaczął myć plecy
chorego, czując jak płonie na policzkach. Czerwień paliła go tak, że obawiał
się iż zostanie mu na nich już do końca życia. Delikatnymi, okrężnymi ruchami,
cierpliwie mydlił plecy mężczyzny.
Crispin
pochylił się do przodu, podkurczając nogi i obejmując je rękoma. Nie czuł się
zbyt komfortowo w tej sytuacji, lecz nie mógł nic na to poradzić. Dawno nikt
nie mył mu pleców. Dawno nie czuł, że ktoś aż tak się nim opiekuje, bo i dawno
nie był na tyle chory. Kiedy uznał, że Lambert skończył mycie jego pleców,
wyciągnął dłoń w stronę perfumiarza.
-
Mogę? - zapytał dość słabym i zachrypniętym z przejęcia głosem. - Z resztą
powinienem jakoś sobie poradzić.
Lambert
nie ufał własnemu głosowi, więc się nie odezwał. Podał mężczyźnie mydło i
odwrócił głowę. Powinien mu umyć włosy, ale rany były zbyt świeże, toteż nie
proponował.
Choremu
całkiem znośnie szło mycie. Żeby tylko to dziadowskie mydło nie było aż tak śliskie.
Kiedy wyleciało mu z dłoni do wody, odszukał je sprawnie, ale kiedy kończył
mycie wyciągniętej w górę nogi i mydło poleciało na podłogę... To było już
ponad jego siły i możliwości.
-
Całkiem nieźle ci idzie - Perfumiarz nosił to po tym, że mężczyzna nie prosi o
pomoc, bo przecież nie patrzył...
Kiedy
jednak usłyszał odgłos upadającego mydła, spojrzał na mężczyznę, a potem
odszukał wzrokiem kostkę. Mydło spadło, co? Cóż za banalna sytuacja, tylko
gdyby rzeźbiarz nie był chory. Jednakże grzecznie podał mu mydło z powrotem do
ręki.
-
Wiesz, żyje w tym ciele ponad ćwierć wieku wiec potrafię odnaleźć swoje
kończyny - mruknął chory.
Uśmiechnął
się i zabrał za kończenia toalety. Poszło sprawnie, choć miał dziwne wrażenie,
że jest pod stałą obserwacją. Skąd miał wiedzieć, że perfumiarz nie patrzy?
Przecież go nie widział a jego zmysły dopiero zaczynały się uczyć zastępować mu
wzrok. Kiedy skończył, chwycił się brzegu wanny i wstał niepewnie.
-
Pomożesz? - zapytał.
-
Tak. Tak! - Lambert poderwał się z krzesła i od razu chwycił mężczyznę za
przedramię.- Uważaj tylko - powiedział cicho. Całe szczęście, że pościelił te
szmaty na podłodze.
-
Mmm... - mruknął, skupiając się na ostrożnym stawianiu nóg i uważając by nie
zaczepić nimi o brzeg wanny. - Czuję się jak ostatnia łamaga. To takie
denerwujące, prosić o pomoc w najprostszych sytuacjach.
-
Nauczysz się przecież od nowa.
Perfumiarz
podał choremu coś ręcznikopodobnego, kiedy już go posadził na krześle. Odwrócił
się plecami. Mimo wszystko mężczyźnie należała się odrobina prywatności.
-
Podasz mi odzienie? Nie wiem gdzie jest - jęknął Chrispin gdy tylko otarł ciało
niemal do sucha i okrył biodra.
Był
wdzięczny za dobroć Lamberta. Niesamowicie wdzięczny. Ale czuł się taki nijaki.
Poczuł jak opiekun wsunął mu w ręce dół ubrania. Bieliznę i spodnie od piżamy.
Nie zdawał sobie nawet sprawy jak bardzo Lambert był rad, że się zakrył. Bo
gdyby mógł go jeszcze raz obejrzeć tak dokładnie, to chyba by zemdlał.
Uśmiechnął
się bez słowa i z ogromną ostrożnością naciągnął na siebie podane mu rzeczy. Od
razu poczuł się swobodniej. Jednak obnażanie się przed obcym nie było jego
ulubionym zajęciem.
-
Wiesz co? Jeśli chcesz mnie tu zatrzymać jeszcze jakiś czas, powinienem chyba
nauczyć się
rozkładu
tego domu. Oprowadzisz mnie jutro? - zapytał nieśmiało.
-
Jeśli chcesz - mruknął Lambert cicho. Nie lubił gdy ktoś obcy chodzi po jego
domu.
No
tak. Nie ma to jak powiedzieć coś niezbyt na miejscu. Ucho chorego wyłapało w
głosie mężczyzny dziwną nutę więc nie chciał kontynuować rozmowy o zwiedzaniu.
Może jutro. Naciągnął na siebie koszulę, którą podał mu perfumiarz i zajął się
walką z haftkami. Ale czy aby na pewno prosto je zapinał? Widać nie, skoro
Lambert delikatnie odsunął jego ręce i sam zajął się zapinaniem. Przez krotka
chwile rude włosy dotykały nagiego torsu mężczyzny. Tak, pamiętał, że są rude.
Poczuł łaskotanie i uśmiechnął się nieznacznie. Oczywiście bez protestów
pozwolił na zapięcie mu koszuli, chłonąc przy okazji nieziemski aromat ciała
mężczyzny. Przyjemnie było czuć zapach i dotyk Lamberta. Az dziw, że do tej
chwili potrafił bez tego istnieć.
-
Pięknie pachniesz. Zresztą cały twój dom przesycony jest zapachami. Kiedyś
pewnie nie zwróciłbym na to uwagi - Słowa były wypowiedziane bardzo cicho i ze
swego rodzaju namaszczeniem.
-
Dziękuje - powiedział rudowłosy cicho, kończąc zapinanie koszuli. - Ty też
bardzo ładnie pachniesz.
Usłyszeć
taki komplement od perfumiarza to nie lada zaszczyt mimo wszystko.
-
Doprawdy? - uśmiech chorego poszerzył się a dłonie odszukały ramion Lamberta,
przesuwając się najpierw po jego rękach. - To tylko i wyłącznie twoja zasługa.
Wszak to twoich pachnideł dolałeś mi do kąpieli.
-
Nie mówiłem o pachnidłach - Przecież mu nie powie, że gdyby nie pachniał
ładnie, to nie wziąłby go do domu. Wpatrzył się w usta mężczyzny. Tak, Lambert
był nieco niższy od Crispina.
-
Ach... - chory poczuł jak zalewa go fala zawstydzenia. Kto jak kto ale perfumiarz
musi mieć niezwykle wyczulone powonienie. Z ciekawości a może z chęci
powtórzenia tej czarownej chwili gdy pierwszy raz "zobaczył"
twarz Lamberta, przesunął prawą dłoń na pliczek mężczyzny. - Chyba powinniśmy
iść spać, nie sądzisz? - Dopiero gdy wypowiedział to zdanie na głos, uderzyło
go jak dziwnie mogło ono zabrzmieć. A wcale nie miało tak wyjść.
-
J... Ja... - zaczął rudowłosy cicho, nie bardzo wiedząc co chce powiedzieć. -
O-odprowadzę Cię.
Crispin
zabrał błyskawicznie ręce z ramienia i policzka perfumiarza. Czuł, że popełnił
gafę. Kolejną. Wiedział to doskonale. Ciekawe ile jeszcze razy wywoła u swego
opiekuna zakłopotanie przez swoje gapiostwo. Nigdy nie był grzecznym, siedzącym
w domu człowiekiem. Owszem, dużo pracował ale i przyjaciół miał wielu więc
lubił się bawić. Był więc przeciwieństwem Lamberta, wszak ten wolał spędzać
wolny czas, o ile go miał, w samotności. Ale nie wiedział o tym.
-
Zaprowadzę cię.
Perfumiarz
złapał chorego za rękę. Szedł powoli, żeby mężczyzna mógł przyswoić nowe
otoczenie. Crispin szedł w milczeniu. Dłoń Lamberta w jego dłoni sprawiła mu
niespodziewaną przyjemność. Drugą rękę wyciągnął przed siebie i poruszał nią na
boki w obawie przed jakąś przeszkodą i z chęci poznania otoczenia. Oczywiście
uszu też nadstawiał, by wyłapać dźwięki domu. A wchodząc do pomieszczenia w
którym spał, poczuł niemałe zaskoczenie jak znajomy wyczuł tu zapach. Mieszanka
perfum Lamberta i
ziołowego
aromatu maści i mikstur uzdrowiciela.
Rudowłosy
uśmiechnął się, widząc na twarzy mężczyzny grymas zadowolenia. Zastanawiał się
czy stojący obok chory czuje się tak samo przyjemnie jak on.
-
Nie jesteś głodny? - zapytał, zamykając za nimi drzwi.
-
Nie, chyba nie, chociaż...
Kąpiel
zawsze powoduje, że człowiek ma chęć na niewielka przekąskę. Jednak Crispin
zdawał sobie sprawę z tego jak późno musi już być i nie chciał kłopotać
perfumiarza. Przecież on pracował cały dzień. Nawet, kiedy chory spał.
-
Dobrze - Lambert posadził chorego na łóżku i poprawił mu poduszkę. Sam usiadł
obok na krześle.
-
Nie jesteś zmęczony? - zapytał rzeźbiarz, wsuwając się pod koc i szukając
dłońmi poduszki.
-
Nie - Był zmęczony. Był cholernie zmęczony, ale trzymał się. Musiał.
W
pewnej chwili dłoń Crispina natknęła się na figurkę Layli i na jego twarzy
pojawił się dziwny grymas. Cieszył się, że ją ma ale równocześnie była ona
łącznikiem między tym co jest a co było. Zacisnął palce na figurce lecz zaraz
położył ją na poduszce jakby sam nie wiedział co z nią zrobić. Siedział na
łóżku i słuchał opiekuna, odwracając głowę w jego stronę.
-
Masz zdrowie - mruknął chory, układając się na poduszce z twarzą skierowaną w
stronę Lamberta, więc na boku i uśmiechnął się nieznacznie. - Idź spać -
powiedział spokojnie. - Dość się dziś narobiłeś.
-
Nie - Potrafił być stanowczy.Czuł jak oczy mu się zamykają, ale usilnie starał
się trzymać je otwarte.
-
Jak wolisz. Ale ja...
Ziewnięcie
na miarę smoka przerwało wypowiedź Crispina. Przytulił głowę do poduszki i czuł
jak odpływa. Może kiedy zaśnie, Lambert zdecyduje się jednak na odpoczynek...
Witam,
OdpowiedzUsuńrozdział wspaniały, taki intymny, Lambet nie chce odpuścić i mimo, ze jest zmęczony to sam nie kładzie się spać, woli posiedzieć przy Cryspinie. Zastanawia mnie dlaczego Lambert tak bardz stroni od ludzi... A co do opowiadanie „Miłość wymaga wyrzeczeń”, które już udało mi się przeczytać, powiem tylko jedno cudowne, rewelacyjnie mi się je czytało, nawet nie spostrzegłam, ze to już koniec. Bardzo cieszy mnie, że Chris i Maxymillian znów zaczęli być razem, choć smutno mi z powodu Xeletta i Aleksy, no ale Chris nigdy by się nie przyznał przed Xeletem, ze wciąż kocha Maxa. I mam do Ciebie jeszcze takie mało pytanko, czy takie opowiadanie jak np. „Ona”, „Aiden”, „Deron” czy „Arczi” są zakończone? Czy w trakcie i od czasu do czasu także tam pojawi się nowy rozdział...
Weny, dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Mam pewną zasadę, którą złamałam tylko raz, by wstawić opowiadanie pisane przez mojego przyjaciela. A mianowicie: nie wstawiam kolejnego opowiadania, jeśli obecne nie jest przeze mnie uznawane za zakończone. Pozostawiam czasami pole do popisu wyobraźni czytelnika. Nie każda historia musi być napisana od deski do deski. każdy może wtedy wymyślić swoje zakończenie. :D
UsuńRęcznikopodobne - co to u licha za stwór? Muszę przyznać, że sobie pochichotałam nad tym trochę.
OdpowiedzUsuńJa mam inne pytanie, dlaczego nie ma tu opisu wyglądu Crispina. Jak tak ten Lambert na niego sobie zerkał, to ja byłam ogromnie ciekawa co tam takiego zobaczył. Przypuszczam, że coś ekscytującego skoro się tak jąkał z wrażenia. Tego właśnie mi w tej scenie zabrakło.