najcudowniejszym
zapachu na świecie, pięknym ciele i dotyku. Ciężko było stwierdzić o co chodzi,
bo nie były to pełne zdania. Pojawiło się też imię chorego. Crispin przykucnął
i wyciągnął dłoń w stronę śpiącego. Słyszał teraz wyraźnie jego oddech i
pojedyncze słowa, które padały z jego ust. Napotkawszy palcami materiał koszuli
Lamberta zawahał się i cofnął palce zaciskając je w pięść. Po chwili jednak
pragnienie "ujrzenia" perfumiarza spowodowało, ze ponownie wyciągnął rękę
w jego stronę. Przejechał wolno i bardzo delikatnie po ramieniu Lamberta,
zjechał na jego tors, a kiedy uznał, że dłoń znalazła się na wysokości serca
mężczyzny, przyłożył rozpostartą do klatki piersiowej by poczuć bicie tego
dobrego serca. Było silne i biło mocno i szybko. Lambert znowu coś mruknął o
dotyku i podłożył dłoń pod swoje plecy. Dziwna poza do spania, której jednak
chory nie mógł zobaczyć.
Każdy
gest i każde słowo Lamberta, powodowały, że Crispin zamierał w bezruchu. Nagle
dotarło do niego, że mężczyzna jest chłodny i co jakiś czas lekko dygoce.
Poruszając się na kolanach, sięgnął na łóżko po jeden z koców i otulił nim
Lamberta tak jak potrafił najdelikatniej.
-
Śpij piękny- mruknął cichutko i wrócił do łóżka, gdzie leżał i wsłuchiwał się w
oddech rudowłosego.
Nawet
nie zorientował się kiedy zasnął.
Kiedy
perfumiarz przebudził się rano, zaklął cicho, orientując się, że nikt poza
chorym nie mógł go przykryć kocem. Zerwał się z podłogi zły na siebie za nie
przebudzenie się podczas zabiegów mężczyzny. Od razu przykrył chorego kocem, po
czym wyszedł z pokoju.
Crispin
spał. Długo. Zasnął nad ranem więc teraz spał twardo. Nie usłyszał kiedy
Lambert zniknął z pokoju. Nie obudziło go nawet słońce, które zaglądało do
pomieszczenia przez okna. Szczególnie, że nic nie widział.
Około
południa przyszedł Cyziu ze śniadaniem. Zastał chorego leżącego w łóżku,
pogrążony we własnych
myślach.
Usłyszawszy kroki rzeźbiarz, odwrócił twarz w ich stronę i uśmiechnął się. Nie
wyczuł mięty i cytryny lecz zapach jedzenia. Wiedział więc, że to nie Lambert.
-
Dzień dobry - rzucił wesoło, pewny iż osobą, która właśnie weszła jest chłopak,
którego Lambert nazywał Cyzio.
-
Cześć, panie Crispinie - rzucił z uśmiechem chłopak, siadając zaraz na
krzesełko. - Jak się spało? Lepiej się pan czuje?
-
Lepiej. Wyspałem się. Mam nadzieje, że twój pan także - Radość i energia bijąca
od chłopaka rozświetliła mrok jego ślepoty. - Jak późno już jest?
-
Południe - Nie skomentował stanu swojego pana, gdy go rano zobaczył. Teraz
także nie chciał tego robić. - Zje pan coś może?
-
Chętnie - usiadł na łóżku i opuścił nogi do podłogi. - A kiedy jedziesz z
wiadomością do mojej matki?
-
Pan pojechał.
-
Szkoda - Miał nadzieją na rozmowę z Lambertem ale skoro ten wyjechał, wróci
pewnie wieczorem lub jutro bo znając Morganę, matkę Crispina, będzie go chciała
zatrzymać na nocleg w obawie o jego bezpieczeństwo. - No to co tam masz dziś
dobrego? - Wyciągnął rękę w stronę chłopaka ze wszystkich sił odganiając od
siebie smutek spowodowany nieobecnością perfumiarza.
-
Jajka smażone. Z kiełbasą - Podsunął rzeźbiarzowi trochę jedzenia.
-
Rozpieszczacie mnie - Roześmiał się i sięgnął po talerz, by chłopak nie musiał
znów go karmić. Chyba da radę sam zjeść?
Chłopak
mimo wszystko siedział obok, a gdy chory zjadł to pożegnał się i poszedł do
pracy, pytając czy chory potrzebuje czegoś jeszcze. Nie, nie. Niczego mu nie
było trzeba. Ba, nawet ulżyło mu gdy został sam. Zszedł z łóżka i wyciągając
przed siebie ręce, krążył dość długo po pokoju by poznać jego układ. W końcu,
kiedyś trzeba zacząć żyć od nowa. A mówi się, że im szybciej tym lepiej.
*
Lambert
dotarł już do domu rodzinnego Crispina.
Morgana
z ogromną ulgą przyjęła wieść o tym iż jej syn żyje, choć serce jej krwawiło
gdy dowiedziała się o jego
ślepocie.
Spakowała kilka zmian odzieży Crispina i, ponieważ Lambert nie został na noc,
kazała osiodłać konia i nie dopuściła nawet słowa protestu w sprawie wyprawy
Katarzyny razem z nim. Oczywiście służąca wiozła też ze sobą sporą sakiewkę z
pieniędzmi.
Wieczorem
dojechali do domu perfumiarza. Lambert był zmęczony, ale wciąż nie dawał tego
po sobie poznać. Zaprowadził dziewczynę do chorego.
-
Aaaaa! - krzyknęła zaraz po ujrzeniu Crispina, który siedział na łóżku i rzuciła
mu się na szyję, ściskając o wiele za mocno. - Panicz nawet nie wie jak się
martwiłam. Pani też, jasna sprawa. Od zmysłów odchodziła. Nawet mnie do lasu
słać chciała, kiedy parobek przyprowadził konia panicza. Co to się działo,
nawet panicz sobie nie wyobraża... - paplała jak najęta, oglądając Crispina z
każdej strony i
wywołując
co chwile grymas bólu na jego twarzy.
-
No i po ciszy... - wymamrotał chory, choć nie miał pewności czy ktokolwiek
będzie w stanie to usłyszeć bo buzia Katarzyny nie zamykała się nawet na
chwile. Oj, gdybyż on miał zdrowe oczy. Wtedy choć wzrokiem mógłby błagać o
pomoc Lamberta.
-
Pani matka prosiła żeby ją zabrać - mruknął rudowłosy zbolałym głosem. Sam
wolał zajmować się chorym,
ale
nie powie tego przecież na głos. - Panno Katarzyno, tutaj jest maść, choremu
trzeba zmienić opatrunek. Nie musi się panienka kłopotać o jedzenie. Cyziu
gotuje.
-
A co chłop możne wiedzieć o gotowaniu? - Obruszyła się Katarzyna i wydęła
policzki z niezadowoleniem.
Wzięła
w rękę maść od uzdrowiciela i powąchała ją co spowodowało, że aż nią zatrzęsło.
Gdyby Crispin to
widział
roześmiałby się w głos. Teraz jednak mógł tylko słuchać. Katarzyna odstawiła
mazidło na stolik z wyrazem obrzydzenia na twarzy i fuknęła coś w stylu, że
zielarze guzik wiedzą o opiece.
-
Mój pan jada tylko to co ja przygotuję - rzuciła buńczucznie. - Gdzie ten
Cyzio?
Po
pokoju poniosły się szybkie kroczki Katarzyny, która bezceremonialnie wyminęła
Lamberta i wyszła na korytarz. Crispin był szczęśliwy, że służąca jest tutaj
ale dopiero teraz zauważył jak bardzo jest ona nieobyta i było mu wstyd.
-
Dziękuje za koc - mruknął rudowłosy cicho, patrząc na chorego. - Coś czuję, że
twoja służąca dostanie burę.
- A pani to tutaj co? Moja kuchnia, proszę nie wchodzić - Kiedy tylko Cyzio zobaczył Katarzynę wchodzącą do kuchni, otworzył szeroko oczy.
-
Twoja kuchnia ale mój panicz! - Rozległo się w całym domu, gdy tylko Crispin
otworzył usta by stwierdzić, że koc nie znaczy nic w porównaniu z tym co
Lambert robi dla niego.
-
Zajmę się tym, obiecuję - burknął zamiast tego i pospiesznie zsunął się z
łóżka.
-
Siedź, on sobie poradzi.
I
zaraz rozległ się podniesiony głos Cyzia.
-
Z całym szacunkiem, ale ja tu zarządzam domem. Koniec dyskusji!
Lambert
aż się cicho zaśmiał. Znal swojego czeladnika.
-
A zarządzaj sobie ile chcesz - warknęła do chłopaka Katarzyna. I nie zważając
na nic wpakowała się do kuchni. Jej rumiana twarz byłaby nawet śliczna, gdyby
nie grymas złości jaki teraz na niej zagościł. - Pani by mi głowę urwała i
powiesiła za warkocze na gałęzi, gdybym pozwoliła na karmienie panicza byle
czym.
Crispin
stał już w drzwiach obok Lamberta, kiedy dotarły do nich te słowa. Uśmiechnął
się zawstydzony, łapiąc ręką za ościeżnicę.
-
Jesteś pewien? - zwrócił się do perfumiarza. - Ona jest kochana i życie bym za
nią oddał ale pyskata jak przekupka na straganie.
-
Byle czym? - syknął wściekły chłopak.
I
było to ostatnie co panowie usłyszeli przed nastaniem niepokojącej ciszy.
Lambert
zaprowadził chorego do kuchni, gdzie Katarzyna stała cala w mące.
-
Żadna baba nie będzie mi się tu kręcić - rozległ się ponury głos chłopka chwilę
po tym jak Crispin i Lambert stanęli w progu kuchni. Tak... Cyzio kochał swój
teren. Na widok Lamberta struchlał. - Pociągnie mi to pan z pensji.
-
Jak śmiesz, ty niewychowany... - Katarzyna zamilkła kiedy ujrzała obu panów w
drzwiach kuchni.
-
Kaśka, z kim została matka? - Crispin zadał spokojnie pytanie, które miało
oczywiście ukryty cel.
-
No... Z parobkiem, paniczu - dziewka otrzepywała mąkę z sukienki i zerkała
złowieszczo na Cyzia.
-
Więc jutro wracasz. A teraz zostaw tego chłopaka i daj mu pracować.
Może
i dziewczyna zdobyłaby się na jeszcze jakieś komentarze ale w głosie Crispina
dało się wyczuć, że lepiej by tym razem milczała.
-
A ty to posprzątasz - dorzucił Lambert, ale kierując słowa do Cyzia. Ładnie
zakończyli spór. - I skończysz robić kolację.
Zanim
Crispin zdążył zatrzymać gospodarza ten wyszedł. W końcu chory miał teraz swoja
niańkę.
Miał,
tylko że wcale nie był z tego powodu szczęśliwszy. Katarzyna okazała się
jedynie dodatkowym kłopotem. Może i zatrzymałby Lamberta gdyby nie fakt, że
zanim się zorientował, już był przez niańkę prowadzony do pokoju a perfumiarz
zniknął. Bez słowa wpakował się pod koce i odwrócił tyłem do pokoju i
utrapienia w postaci służącej, która to zajęła się wypakowywaniem rzeczy
swojego pana, mamrocząc pod nosem jakieś pomsty na Cyzia i jego pana i na to
jak szybko potrafili przekabacić panicza.
Po
pół godziny, Lambert a nie Cyziu, przyniósł jedzenie.
-
Mam nadzieję, że panienka nie uzna, że to byle co - Przyjrzał się choremu. -
Zmienić ci opatrunek?
-
A co to? - Katarzyna zaglądała ciekawie do talerza.
-
Katarzyno, wyjdź - Crispin podniósł się na łokciach. Jego głos był szorstki i
stanowczy.
Dziewka
nie miałaby odwagi nie usłuchać. Dygnęła lekko przed Lambertem i szybko
zniknęła z pokoju.
-
Tak, poproszę - odezwał się chory, kiedy kroki służki ucichły gdzieś w głębi
domu. - I przepraszam cię za nią. Ona tak ma.
-
Przeżyję - Już druga obca osoba w domu. Do mężczyzny już się przyzwyczaił, ale
do Katarzyny... Wziął maść i usiadł przy chorym. Zaczął zdejmować opatrunek. -
Jak się czujesz?
-
Znośnie. A kiedy ta diablica wróci do domu, będzie o niebo lepiej.
Swoje
zakłopotanie starał się ukryć za uśmiechem. Znów czuł zapach mięty i cytryny i
znów czuł ciepło ciała Lamberta. Czy czegokolwiek było mu więcej trzeba? W tej
chwili bynajmniej. Siedział nieruchomo i pozwalał by perfumiarz zajął się
opatrunkiem.
-
Twoja matka nalegała - Wzruszył lekko ramionami. Zaraz też delikatnie zaczął
smarować rany mężczyzny. - Pewnie się nudziłeś cały dzień.
-
Był u mnie chwile Cyzio, ale przecież ma pracę - mówił tak wolno jakby dobierał
ostrożnie słowo do słowa. Bliskość Lamberta zakłócała jego spokój ducha, lecz
kiedy ten znikał, Crispin zaczynał tęsknić. - A matka pewnie bała się, że
jestem ciężarem. W sumie dziwie się, że ci pozwoliła wracać po nocy.
-
Umiem postawić na swoim - nie dodał, że czasami. Kiedy założył opatrunek dał
choremu jedzenie. - Zawołam Katarzynę, niech zje. Chyba, że mam zostać.
-
Zostań, proszę. Niech się dogadają z Cyziem sami. Oboje mają swoje racje a ja
nie mam siły na jej krzyki. Crispin jadł ze smakiem. Katarzyna już dawno
siedziała w kuchni. Taka natura.
-
Może chciałbyś się przejść czy coś? - zapytał Lambert z cieniem uśmiechu na
ustach.
-
Bardzo chętnie. Nie wyobrażasz sobie jak tęsknię za świeżym powietrzem.
No
tak. Przecież on nawet pracował na dworze. A teraz siedział w pokoju, lub
spacerował pod ścisłym nadzorem po domu. Propozycja Lamberta tak go ucieszyła,
że posiłek zniknął w ciągu kilku minut.
-
Tylko dam ci coś do ubrania. Lepiej... Zawołam Katarzynę.
No
tak. Przecież pomoc przy przebieraniu się może każdego krepować. Crispin skinął
głową i bez protestów czekał na pojawienie się diablej służącej. Na szczęście
zjawiła się bardzo szybko, ucieszona, że może się na coś przydać. Poradziła
sobie z ubraniem panicza bardzo sprawnie. Już po około piętnastu minutach,
Lambert zabrał go od służącej i wyprowadził na dwór.
-
To ogródek. Taki mały przy domu - wyjaśnił perfumiarz, kiedy wyszli z domu.
Chory
szedł ostrożnie, trzymając się kurczowo ramienia Lamberta. Wsłuchał się w
odgłosy przyrody. Było inaczej niż w jego rodzinnym mieście. Wydawało się o
wiele spokojniej.
-
Co tu uprawiasz? Kwiaty do swoich produkcji? Czy może to zupełnie inna bajka?
-
To ogródek Cyzia. Warzywa, kwiaty... Takie tam - Wzruszył ramionami, po czym
posadził mężczyznę na ławce.
-
Masz tu taki spokój. Całkiem inaczej niż u mnie. Tam w mieście cały czas coś
się dzieje. Nawet siedząc w ogrodzie przed domem i pracując...- zamilkł na
chwilę. Ciężko było mu się jednak pogodzić z utratą możliwości pracy .-
...zawsze ktoś coś chce.
-
Jest wieczór, a ja raczej nie miewam gości. Klientów w sklepie obsługuje Cyziu
- Usiadł obok mężczyzny. Blisko, żeby w razie czego zareagować. A przynajmniej
tak sobie tłumaczył.
-
No tak, to wiele tłumaczy. A wychodzisz czasem gdzieś? - Odwrócił się w stronę
perfumiarza, jakby chciał spojrzeć mu w oczy. Bo faktycznie bardzo tego
pragnął.
-
Tylko czasami. Bardzo rzadko - Zdecydowanie wolał siedzieć w domu. Bo tam nie
było ludzi. Oprócz czeladnika. - Nie lubię wychodzić.
-
Dlaczego tak? Nie powinieneś się zamykać przed światem. Jesteś młody,
przystojny, sympatyczny. Tak nie powinno być - W wyobraźni widział swoich
znajomych a wśród nich i Lamberta. Uśmiechnął się do mężczyzny i wyciągnął ku
niemu dłoń by odszukać jego ramienia. - Z taką twarzą i ciałem byłbyś bożkiem
dla dziewcząt.
-
Nie chcę być bożkiem dla dziewcząt. W ogóle mi chcę nim być - westchnął ciężko.
Ramię, które złapał Crispin uniosło się i opadło. Lambert znowu poczuł się
dziwnie.
-
Chcesz zostać samotnym perfumiarzem, którego boją się wszystkie dzieci i o
którym krążą mroczne opowieści? - Uśmiechnął się bo oczywiście żartował. Dobrze
mu było przy Lambercie. Bardzo dobrze.
-
Bardzo zabawne - burknął cicho. Wpatrzył się w swoje bose stopy. Jeszcze będą
sobie z niego żartować, pff.
Oczywiście
rzeźbiarz wyczuł zmianę w głosie Lamberta. Szło mu to coraz lepiej. Przesunął
rękę z ramienia na policzek mężczyzny i pogładził go delikatnie.
-
Ale nie gniewaj się, co... Żartowałem.
Policzek
był ciepły, bo zaczerwieniony. Lambert się nie odezwał. Siedział i milczał
wymownie. Albo po prostu starał się uspokoić swoje myśli.
-
Hej - mruknął Crispin, kolejny raz gładząc skórę na policzku perfumiarza. - Nie
rób mi tego. Nie milcz. Nie widzę cię, a kiedy milczysz wydaje mi się, że znikasz.
-
Jestem przecież.
No
tak, Crispin nawet mógł czuć udo Lamberta tuż obok swojego, tak blisko niego
siedział perfumiarz, który wypuścił powietrze z cichutkim świstem. Myśli, jak
na złość, nie chciały krążyć wokół niczego innego jak ciało chorego mężczyzny.
-
Niby tak, ale wiesz jak to jest polegać jedynie na słuchu i dotyku?
Co
za głupie pytanie. Jednak nie miał pojęcia jak ma inaczej wytłumaczyć
perfumiarzowi, że nie chce by tamten milczał, bo lubi słuchać jego głosu.
-
No... nie wiem - mruknął cicho. Kiedyś był zmuszony, ale nie będzie o tym
opowiadał. Już nigdy nikomu. Pokręcił głową, a kosmyki rudych włosów przez
przypadek musnęły twarz Crispina. Jednakże Lambert tego
nie
zauważył. - Nie zmarzłeś?
-
Nie - Uśmiechnął się do mężczyzny, reagując w ten sposób na przyjemne
łaskotanie jego włosów. - Wiesz co? Mam pomysł - Odnalazł dłońmi oczy Lamberta
i zmusił go do ich zamknięcia. - Tylko obiecaj, że nie będziesz oszukiwał. Nie
otwieraj oczu i sprawdź jak to jest... - Zsunął ręce do dłoni Lamberta i
podniósł mu je, przykładając do swoich policzków - widzieć dotykiem.
Rudowłosy
nie miał zamiaru podglądać. Z racji tego, że twarz Crispina była poraniona, to
przesunął palcami tylko po jego ustach i części policzków. Dłużej zatrzymał się
na samych wargach, które mu się tak spodobały. A były obecnie wygięte w
uśmiechu. Tak przyjemnie było rzeźbiarzowi poczuć ten delikatny dotyk na
twarzy.
-
I co widzisz? - zapytał niemal szepcząc, gdyż miał wrażenie, że każdy głośniej
wypowiedziany wyraz rozwieje tę czarowną chwilę, jaka nastąpiła a, którą chciał
zatrzymać jak najdłużej.
Lambert
przełknął ślinę. Nie chciał udzielać odpowiedzi na to pytanie. Przesunął palce
najpierw na uszy mężczyzny, a zaraz potem gładził już jego kark. Tak, podobało
mu się, że pod pretekstem "niewidzenia" może po dotykać Crispina.
-
Hej, mój piękny rudowłosy aniele... - mruczał, ponaglając mężczyznę do
udzielenia mu odpowiedzi. - Nie mów, że jest to aż tak trudne do opisania.
Skoro ja potrafię, tobie też się uda z łatwością - Starał się trwać w bezruchu,
jednak kiedy palce Lamberta spoczęły na jego karku, nieświadomie przechylił
lekko głowę na bok zaciskając zęby by nie mruknąć z zadowolenia.
I
po co było się odzywać? Słysząc 'mój' w duecie z 'rudowłosy' przy
akompaniamencie 'pięknego anioła', Lambert zabrał ręce i cofnął się w tył tak
gwałtownie, że spadł z ławki.
-
Do jas... - mruknął coś jeszcze niezrozumiale pod nosem.
-
Co się stało?
Crispin
przechylił się do przodu, szukając po omacku Lamberta. Aż podniósł się z ławki,
by sprawdzić gdzie mu zniknął towarzysz.
-
Lambert? - Ruszył w stronę głosu, pochylając się i sunąc ręką wzdłuż ławki, by
nie nabić sobie kolejnego siniaka.
Siedź.
Nic mi nie jest - Zebrał się z ziemi i otrzepał ubranie, zerkając przelotnie na
Crispina. - No siadaj - Położył mu rękę na ramieniu, aby go uspokoić. Co
prawda jego dłoń drżała lekko, ale mimo wszystko wypadało tak zrobić.
-
Przepraszam - mruknął, siadając ponownie na ławce, rejestrując, oczywiście iż
dłoń na jego ramieniu drży z niezrozumiałych dla niego powodów. - Nie miałem
pojęcia, że aż tak straszny jestem, kiedy ogląda się mnie dotykiem.
Tak,
to miał być lekki żart, by jakoś wybrnąć z tej niezbyt zręcznej sytuacji.
Wystraszył mężczyznę, to było pewne. Tylko czym? tego już nie był pewien.
-
Nie jesteś.
Aż
się skrzywił, kiedy usłyszał ten durny komentarz Crispina na temat jego
wyglądu. Żartować to ten facet nie umiał, naprawdę. Albo po prostu Lambert się
na żartach nie znał. Niemniej jednak usiadł z powrotem na ławce, jednak nie tak
blisko chorego jak wcześniej.
-
Uff, no to mnie pocieszyłeś - Uśmiechnął się do perfumiarza uroczo i odwrócił
twarz w stronę ogrodu, jak mu się zdawało. - Możesz podać mi jakiś kwiat?
Chciałbym sprawdzić czy jestem w stanie rozpoznać nie widząc - Musiał zając
czymś myśli. A kwiat to było pierwsze co wpadło mu do głowy.
Rudowłosy
zerwał więc trochę stokrotek samosiejek, które rosły niedaleko i podsunął
mężczyźnie pod dłoń cały bukiecik.
-
Jak długo... zostaniesz tutaj? - Był ciekaw, czy mężczyzna wyjedzie
wcześniej niż pozwolił mu medyk, czy może zostanie dłużej dla własnego
bezpieczeństwa, bo przecież nie z Lambertem? - Nie, żebyś był uciążliwym
gościem, tylko... jestem ciekawy.
-
Zostanę tyle ile kazał uzdrowiciel, jeśli nie przeszkadzam. Albo do dnia, kiedy
powiesz mi, że mam wyjechać.
Przesuwał
delikatnie palcami po płatkach kwiatów. Jednak jego spracowane dłonie nie były
aż tak wyczulone na delikatność, by był w stanie rozpoznać kwiaty. Położył
bukiecik na kolanach i wyłuskał z niego tylko jeden kwiat, łapiąc za łodyżkę.
Uniósł do twarzy i połaskotał się nim po policzku a następnie spróbował wyczuć
zapach kwiatu. Nie wiedział co trzyma w palcach. Jego ręce opadły ciężko na
kolana a ramiona opadły w rezygnacji.
-
Nie wiem...- wyszeptał żałośnie. - Nie mam pojęcia.
Lambert
podał mu więc swoją dłoń. Tak po prostu wcisnął ją w jego rękę.
-
A ten? - Przekrzywił głowę jak ptak, który z zaciekawieniem przygląda się
człowiekowi. Dręczył go fakt, że Crispin mówi o nim tak czule. Musiał się
powolutku, malutkimi kroczkami przekonywać do niego i upewniać co do swoich
chęci.
Twarz
chorego rozjaśniła się natychmiast w uroczym uśmiechu. Uścisnął dłoń Lamberta i
uniósł do twarzy. Zaczął bawić się jego palcami niczym płatkami kwiatka i nawet
zaciągnął się jego zapachem zanim się odezwał.
-
Ten znam. Tylko pojęcia nie mam jak się nazywa. Wiem jednak, że jest
proporcjonalnie wykształcony i ma smukłe płatki oraz delikatną powłokę, choć
gdzieniegdzie nosi ona ślady jak po poranieniach.
-
Och - Spojrzał na swoją dłoń. Nikt jeszcze nigdy nie opisał jej w ten sposób.
Przyjrzał się uważnie własnym palcom, skórze i bliznom. - Och - westchnął
ponownie, patrząc na twarz mężczyzny. - Och - Najcichsze z trzech westchnień
współgrało z przeniesieniem wzroku na stokrotki, które zerwał dla Crispina.
-
To jego nazwa? - zapytał z wesołym uśmiechem na twarzy. Gdybyż on mógł zobaczyć
jak bardzo nie na miejscu były jego żarty. Ale nie widział. Nie miał pojęcia
jaką minę ma w tej chwili Lambert. Nie wypuścił jednak z ręki dłoni
perfumiarza. - A te, które mi podałeś wcześniej to jakie były?
-
Stokrotki. To stokrotki - wyszeptał cicho, jak urzeczony wpatrując się na
przemian to w swoją dłoń, to w kwiatki. Klapnął na ławeczce obok mężczyzny. -
Jesteś bardzo miły - dodał jeszcze ciszej.
Policzki
perfumiarza znowu płonęły czerwienią. Przemknęło mu przez myśl, że może Crispin
robi to dlatego że chce się jakoś odwdzięczyć za gościnę. Potrząsnął głową.
"Nie. Nie. On po prostu jest miły" - pomyślał, a rumieńce tylko się
nasiliły.
-
Dziękuję. Jestem po prostu szczery. Dlaczego mam mówić coś innego niz to co
widzę lub czuję? - Całkiem nieświadomie położył dłoń Lamberta na swoim
udzie i nakrył własną podczas mówienia. - Chyba nie chciałbyś być okłamywany,
prawda?
-
Em... nie? - Uniósł brwi, bo wcale nie był pewien, czy jego odpowiedź jest
zgodna z tym, co czuje. - Wracajmy już do domu, hm?
Zabrzmiało
to jakoś dziwnie, tak obco, ale gdyby dłużej przetrzymywał Crispina na dworze,
to albo zjadłyby ich robaki, albo zabiłaby ich Katarzyna, a potem Cyziu na
dokładkę.
-
Dobrze. Pewnie jest już strasznie późno. Jesteś po podróży a ja trzymam cię i
zanudzam zamiast pozwolić na odpoczynek. - Chory uśmiechnął się i miał wielką
ochotę puścić do Lamberta oko ale jak miał to zrobić? - Śpisz dzisiaj...
I
nie dokończył. Doskonale wiedział, że to co mu ślina na język przyniosła nie
byłyby na miejscu. Podniósł się z ławeczki i poczekał na poprowadzenie go w
stronę domu.
-
Prześpię się w pracowni. Pokój gościnny został przygotowany dla
Katarzyny.
No
tak. Oprócz tego był pokój Cyzia i pokój Lamberta, który obecnie zajmował
Crispin, czego gospodarz nie miał zamiaru mu wypominać. Chwycił chorego pod
rękę i zaprowadził do domu, a nawet do pokoju, jeśli ten sobie tego życzył.
A
Crispin sobie tego właśnie życzył. Był cały szczęśliwy, że nie został
odstawiony jedynie za próg domu i pozostawiony samemu sobie, lub Katarzynie. W
domu musiało być już całkiem spokojnie. Szczerze mówiąc miał nadzieję, że
służka już śpi choć wiedział, że pewnie stoi w jednym z okien i sprawdza czy
wracają do domu. Nie wyczuł jednak i nie usłyszał by była gdzieś niedaleko. Ona
natomiast doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że panicz będzie zły za szpiegowanie
więc owszem, patrzyła i sprawdzała, ale na tyle dyskretnie by czmychnąć do
pokoju, kiedy tylko mężczyźni weszli do domu.
-
Byłoby mi raźniej gdybyś tu został, ale nie chcę byś znów spał na podłodze. -
mruknął, chory siadając na łóżku. - Ach i pamiętaj, że jutro Katarzyna jedzie
do domu. Niech mnie nawet nie budzi, jeśli będę spał tylko wraca, bo jej
poobcinam te słomiane warkoczyki.
-
Przekażę Cyziowi.
Jak
na zawołanie Cyziu zapukał do drzwi i wsunął się do środka.
-
Panowie życzą sobie może czegoś? - Widział, że Katarzyna szpieguje, ale nie
powie tego przy Crispinie.
Lambert
tylko przecząco pokręcił głową, toteż chłopak czekał na odpowiedź chorego.
-
Nie, nie, dziękuję i dobrej nocy Cyziu.
Ten
chłopak zdecydowanie potrafił być bardziej uczynny od Katarzyny. No może nie
tyle bardziej co mniej wrzaskliwie i nachalnie. Katarzyna gdyby mogła,
zagłaskałaby każdego na śmierć.
-
Mam nadzieję, że to wścibskie diablisko już śpi - rzucił rzeźbiarz w przestrzeń
i roześmiał się krótko.
Cyziu
tylko na nieme pytanie Lamberta pokręcił głową i żegnając obu, wyszedł z
pokoju. Tak, perfumiarz został.
-
W takim razie pomogę ci się rozebrać? - zapytał, tak. Skoro Katarzyna
spała, to on musiał mu pomóc, no chyba że mężczyzna zażyczy sobie inaczej.
-
Dobrze, będę wdzięczny. Niech ten kobiecy czort śpi i nie drażni mnie już
dzisiaj, bo nie ręczę za siebie.
Nie
był zły, ale Katarzyna zalazła mu dzisiaj za skórę więc postanowił troszkę na
nią po marudzić. Zabrał się za rozpinanie koszuli. Tak samo zresztą jak
Lambert. Jemu jednak szło to o wiele sprawniej, więc rozpiął mu haftki, a jego
dłonie na moment zetknęły się
z
rękami Crispina. Spuścił wzrok, czerwieniąc się, ale gdy to zrobił i uświadomił
sobie na co patrzy, rumieńce tylko się powiększyły.
Biedny
Crispin, pozbawiony takich widoków jak czerwieniąca się twarz Lamberta. Oj,
żeby on wiedział... Zdjął z siebie koszulę i zabrał się za spodnie, które już
po chwili spadły na kostki Crispina. Tylko, że z tego pośpiechu, a może
roztargnienia, zapomniał on, że powinien jeszcze zdjąć buty. Skończyło się na
tym, że zaplątał się we własne nogawki i
zachwiał
się niemal przewracając. Całe szczęście, że Lambert był tak blisko. Chory wpadł
na niego z cichym przekleństwem na ustach.
-
Och - Perfumiarz przytrzymał rzeźbiarza, chcąc nie chcąc, przytulając do
siebie. Tak ciepło mu się nagle zrobiło, że miał ochotę zostać w tych
ramionach.
-
Przepra...
Pozostał
w objęciach Lamberta nieco dłużej niż to było konieczne. Chłonął jego zapach z
uśmiechem na twarzy, a jego wyobraźnia rozszalała się na dobre. Stanął mu przed
oczami obraz twarzy, którą dane mu było poznać dotykiem, okolonej feerią
płomiennych włosów. Aż westchnął, zanim zdołał zmusić się do wyślizgnięcia się
z objęć Lamberta, który posadził go nawet na łóżku i przyklęknął na ziemi, żeby
zdjąć mężczyźnie zarówno buty, jak i spodnie. Gdyby nie to, że go rozbierał, bo
sam nie mógł sobie poradzić, to może nawet wyglądałoby to... ciekawie.
Crispin
milczał. Milczał, bo wiedział, że jak się teraz odezwie to nie będzie potrafił
zapanować nad głosem. Aż go skręcało w żołądku, kiedy czuł dotyk Lamberta na
swoich nagich nogach. Niemal każde z muśnięć jego delikatnych dłoni wywoływało
u chorego dreszcz emocji. A to chyba niezbyt zdrowe przed snem.
-
Cholera - burknął perfumiarz cicho.
Tak
niezręcznie rozwiązał sznurówkę, że ją zaplątał, ale po dłuższej chwili
uśmiechnął się tryumfalnie, bowiem udało mu się wygrać tę bitwę. Buty odłożył
na bok, a zaraz potem... Zawahał się ze ściąganiem spodni, ale w końcu jednak
Crispin został ich pozbawiony.
-
Dziękuję - mruknał rzeźbiarz, chowając natychmiast nogi pod kocem.
Musiał
zacząć nad sobą panować, bo inaczej nie będzie w stanie usnąć a tego by nie
chciał. Miał zamiar wstać wcześnie a nie przespać kolejne pół dnia, podczas gdy
cały dom jest już dawno na nogach. No i w razie jakby Katarzyna nie miała
zamiaru wyjechać, trzeba było ją do tego zachęcić.
Dzisiaj
w nocy Lambert potwornie zmarzł. Poza tym nie był przyzwyczajony do twardej
podłogi. Co innego spanie na krześle. To był impuls! Pozbył się swoich butów,
koszuli i spodni, po czym wsunął na łóżko obok Crispina i zdmuchnął świecę.
Wszystko to bez wypowiedzenia ani pół słówka.
No
cóż, skoro miał taką potrzebę. Crispin nie miał ochoty na marudzenie czy jakieś
żale. Odsunął się lekko na bok i uśmiechnął w ciemności. Co prawda, miał
szczerą chęć przytulić Lamberta do siebie, lecz bał się, że tamten znów mu
ucieknie. Wolał więc odwrócić się na bok, twarzą do perfumiarza i wsłuchać się
w jego oddech.
-
Dobranoc - wyszeptał, układając jedną z dłoni pod policzkiem. Swoim policzkiem.
I
wtedy Lambert sam się w niego wtulił. Na tyle, na ile mógł, by nie urazić
jakichś jego ran. Przyglądał mu się tak z perspektywy: "mam łeb przy twoim
torsie i bardzo mi z tym fajnie". Cieszył się, że Crispin nie protestował
przeciwko nowemu znajomemu w łóżku albo i intruzowi.
No
tez coś? Dlaczego niby Crispin miałby protestować czy marudzić, skoro jeszcze
chwilę temu sam tego chciał? Najzwyczajniej w świecie objął wolną ręką Lamberta
i pozwolił, by sen porwał go w swój świat. Tylko, że nie szło mu to aż tak
sprawnie jak zawsze. Ciepło Lamberta, jego oddech i bijące serce wprawiały go w
stan niemałego zadowolenia a to nie było pomocne w zasypianiu. Szczególnie, że
Lambert, odzwyczajony od czyjejś obecności w łóżku, kręcił się, wiercił, a przy
tym ocierał i mruczał coś niewyraźnie, wszak było mu nieco niewygodnie, ale
mimo wszystko lepiej niż na podłodze.
Crispin
jakoś zniósł kręcenie się Lamberta. Nie przeszkadzało mu to. Nie, żeby był do
tego przyzwyczajony, ale skoro miała to być jedyna niedogodność, jaką musiał
znosić w zamian za bliskość Lamberta był w stanie znieść wszystkie jego
mruczenia i wiercenie się.
Perfumiarz
w końcu ułożył się wygodnie, jedną nogę wsuwając między uda Crispina, zaś jedną
rękę podkładając sobie pod głowę, a drugą przerzucając przez talię mężczyzny
leżącego obok. Zerknął na twarz chorego, żeby zobaczyć czy ten się czasem nie
złości o jego wiercenie się.
Ale
nie. Ten nie miał żadnych oporów przed tuleniem do siebie Lamberta. Wręcz
przeciwnie. No a to, że mężczyzna sam szukał najwygodniejszej dla siebie
pozycji do spania wywołała jedynie uśmiech na twarzy Crispina.
-
Wygodnie ci? - zapytał szeptem, kiedy tamten przestał się wiercić.
-
Ehm... Tak. A tobie? - Dotknął jego dolnej wargi, ale z takim wahaniem i
niepewnością, jakby się bał, że robi coś bardzo niebezpiecznego i potępianego
przez każdego dookoła.
-
Bardzo. I o wiele cieplej niż wczoraj - szeptał, starając się jak najmniej
otwierać usta.
Palec
Lamberta na jego wardze sprawił iż Crispin zadrżał, mrucząc niczym kot, drapany
za uchem. Pogładził Lamberta po plecach i przysunął się do niego tak, by
przytulić policzek do włosów perfumiarza.
Dziwnie
było perfumiarzowi tak leżeć. Dziwnie mu było, bo jedyna osoba, z jaką tak
leżał już nie żyła. Palec przesunął się niżej, na linię szczęki mężczyzny, a
zaraz potem na jego szyję, gdzie błądził bez celu.
-
Śpij - wyszeptał rzeźbiarz, przytulając mężczyznę do siebie jeszcze bardziej.
Nie
powiedział tego, żeby zrazić do siebie Lamberta. Wręcz przeciwnie. Nie chciał,
by mężczyzna zrobił pochopnie coś, czego za chwilę będzie pewnie żałował.
Wolał, aby najpierw nabrał pewności co do swoich chęci. Chciał, by Lambert miał
okazję bardziej go poznać nim zdobędzie się na choć jeden krok więcej.
Lambert
otworzył usta, aby coś powiedzieć, ale w odpowiedzi na "śpij", skulił
się tylko, obejmując ramionami i zamknął oczy. Noga wciąż pozostała na swoim -
nie swoim miejscu, czyli tam gdzie było jej ciepło, a niekoniecznie dobrze
została przyjęta.
Rzeźbiarz
uśmiechnął się czule i przygarnął Lamberta bliżej siebie. Ba, nawet pocałował
go delikatnie w skroń, zanim położył głowę wygodniej na poduszce. Rano czekał
go kolejny dzień w domu tego mężczyzny i kolejna okazja do tego, by poznać go
dokładniej. A może jutro wydarzy się coś jeszcze przyjemniejszego niż
dzisiejsza noc? Tylko czy to w ogóle możliwe?
Hej,
OdpowiedzUsuńkochana rozdział jest cudowny, wspaniały i bardzo długi a ja takie lubię najbardziej ;] Cyziu nikomu nie pozwala krzątać się po swoim terenie, ach mam nadzieję, ze Katarzyna wyjedzie, bo jeszcze stwierdzi, ze Crispian powinien z nią pojechać do miasta... Końcówka wręcz wspaniała, mam nadzieję, ze powoli odkryje się trochę przeszłości Lamberta...
Weny i czasu oraz chęci....
Pozdrawiam serdecznie Basia