wtorek, 11 grudnia 2012

Zapach Ciemności - Rozdział 8

Po obiedzie Crispin poprosił Cyzia o wyjście do ogrodu. Siedział tam z drewienkiem i dłutem w dłoniach. Zawziął się i postanowił, że musi spróbować coś stworzyć. Nic mu nie przeszkadzało. Ani Cyziu, ani Lambert. Nawet ptaki zdawały się trzymać z daleka. A to właśnie ptak miał powstać z owego drewienka. Zwykły pozbawiony detali, niemal dziecięcy. Praca tak go pochłonęła, że i tak nie usłyszałby nikogo. Po około godzinie, miał już trzy nacięte palce i niezgrabną sylwetkę czegoś, co na razie nie chciało przypominać ptaka.
Dopiero po niecałych trzech godzinach przyszedł Cyziu.
- Potrzebuje pan czegoś? 
- N-nie, nie.
Głos chłopaka tak go wystraszył, że rzeźba i dłuto wyleciały mu z rąk. Cyziu podniósł obie rzeczy i włożył z powrotem w dłonie artysty.
- Dobrze się pan dziś czuje? Widziałem, że humor dopisuje.
- Tak, nawet bardzo, choć czułbym się lepiej gdyby twój pan znalazł dla mnie choć dziesięć minut - mruknął chory i uniósł w górę rzeźbę. - Do czego to podobne?
- Pracuje - odparł cicho, chłopak bez talentu plastycznego... Od razu rozpoznał co pokazuje mu mężczyzna. - Ptak?
- Poważnie? Znaczy, miał być ptak, ale czy wyszedł... - No cóż, opinia Cyzia nawet go ucieszyła. Wstał z ławki i wsunął rzeźbę do kieszeni razem z dłutem. - Zaprowadzisz mnie do pracowni?
- T... - Przygryzł dolną wargę, nawet nie pomyślał... - Pan nie lubi jak mu się przeszkadza.
- Trudno. Ja nie lubię być sam - Ruszył w stronę domu. - Chodź, powiesz, że cię zmusiłem, grożąc przyjazdem Katarzyny.
Cyziu zaprowadził go więc do pracowni, chociaż nie bardzo chciał. Nawet to zakomunikował lecz chory zdawał się kompletnie nie zwracać uwagi na marudzenia chłopaka i jego chęć przekonania go by zrezygnował z pomysłu wejścia tam.
- Idź już, zrób kolację czy coś innego. Idź, dam sobie radę - Crispin zwrócił się do chłopaka, trzymając rękę na klamce do pracowni.
Służący zniknął niemal od razu. W pracowni praca wrzała. Lambert nawet nie zauważył, kiedy Crispin wszedł. A on, nie znając rozkładu pracowni, bał się ruszyć. Stanął tuż za drzwiami i nasłuchiwał. Zapachy zniewalały. Ciężko było rozpoznać poszczególne.
- Dzień dobry. Zamknij drzwi proszę - Głos Lamberta, który odwracając się po jedna z misek, zauważył gościa, wyrwał tamtego z zamyślenia. - Około cztery kroki w lewo od Ciebie jest krzesło - Nie lubił tak pracować, ale co zrobi.
- Co tworzysz? Nowy zapach czy zamówienie? - rzeźbiarz odnalazł krzesło i usiadł na nim wygodnie. -Stęskniłem się... - ostatnie słowa powiedział niemal niesłyszalnie.
- Zamówienie na nowy zapach - Lambert wydawał się albo nie dosłyszeć reszty wypowiedzi Crispina, albo zwyczajnie nie zwrócił na nią uwagi.
- Jaki? Jeśli to nie tajemnica - Dziwnie czuł się w nowym miejscu i nie mogąc wyczuć obok Lamberta.
- Zawodowa - mówił dziwnie chłodno. Może dlatego, że był w pracy. 
- Rozumiem - Rzeźbiarz poczuł się jak intruz. - Myślisz, że skończysz tak, by zjeść ze mną kolacje?
- Myślę, że tak - Rozniósł się w powietrzu zapach piżma, a zaraz potem jabłek i cynamonu. - Możesz tu siedzieć jeśli chcesz. - dodał perfumiarz ciszej i, jak się zdało Crispinowi, bardziej z uprzejmości niż prawdziwej chęci na jego pobyt w pracowni.
- Nie chce ci przeszkadzać, a słyszę, że nie masz czasu - Tak, tak. Wiedział doskonale jak to jest kiedy ktoś zawraca ci głowę podczas pracy. Tylko, że on się stęsknił no.
- Możesz siedzieć  - powtórzył perfumiarz raz jeszcze. 
Kiedy brał misę z płatkami róż stojącą tuz obok mężczyzny, kilka delikatnych jak skrzydełka motyla czerwonych części kwiatu spadło na głowę rzeźbiarza. Niestety nie poczuł tego a zobaczyć nie miał jak.
- Też dziś pracowałem - Wyciągnął z kieszeni swoje dzieło i uniósł na ręce. 
- Ładny - Lambert strzepnął płatki z głowy mężczyzny i wrócił do pracy. Pochwała w jego głosie była szczera.
Crispin uśmiechnął się. Nie wiedział o płatkach więc gest, który poczuł na włosach uznał za potarganie włosów, takie którym rodzice czasem raczą swe dzieci. Wstał z krzesła i wyciągając ręce przed siebie. Szedł ostrożnie w stronę odgłosów pracy.
- Uwaga, stół - rzucił perfumiarz cicho, nawet nie patrząc na mężczyznę. Znał swoją pracownię na pamięć.
Crispin usłyszał to dokładnie w chwili, kiedy zatrzymał się na owym stole. Coś zabrzęczało ale nie stłukło się. Przesuwając dłoń po blacie okrążył stół i stanął, jak mu się zdawało, tuż za Lambertem.
- Masz tu róże? Czy węch nie zawodzi?
- Mam. Róże, kardamon, wanilie. Dużo rzeczy. 
- Jesteś szczęśliwy w świecie zapachów -  Crispin bardziej stwierdził niż zapytał. Przysiadł na skraju stołu i splótł ręce na wysokości klatki piersiowej.
Lambert nie odpowiedział. Kręcił się tylko przy pracy. Być może nie usłyszał mężczyzny. A być może nie uznał by komentowanie tego stwierdzenia było konieczne. Rzeźbiarz również milczał. Tak bardzo chciał mieć już Lamberta tylko dla siebie. Musiał czekać. Ale z każda mijającą minutą czuł się coraz bardziej jak intruz w prywatności mężczyzny. Już miał ruszyć do wyjścia, kiedy rudowłosy podsunął mu pod nos chusteczkę. Pachniała wanilia i piżmem.
- Rozpoznajesz zapachy?
- Pachnie jak ciastka Katarzyny - Nie byłby sobą, gdyby nie złapał Lamberta za rękę, w której trzymał chusteczkę.
- To dobrze? - Nie wyrwał reki. Wciąż miał ją w bandażu. Nic dziwnego zresztą.
- Tak, to przyjemny zapach - Uśmiechnął się i kolejny raz zaciągnął zapachem.
- To dobrze - Wysunął rękę z jego uścisku i po dziesięciu minutach skończył prace.
Uśmiech rzeźbiarza zniknął razem z ręką Lamberta. Powrócił dopiero w chwili, gdy perfumiarz podał mu ją ponownie i wyprowadził bez słowa z pracowni. Po drodze, rudowłosy rzucił do Cyzia, który był w kuchni, że zamówienie gotowe i może je zanieść, jak tylko skończy kolację. Oczywiście Crispin został zaprowadzony do pokoju.
- Dlaczego twoi klienci nie odbierają zamówień osobiście? Byłoby tak łatwiej, nie uważasz? 
Dość pewnie podszedł do łóżka i usiadł na nim, pozostawiając na tyle dużo miejsca z boku, by Lambert mógł tam zasiąść. Problem polegał tylko na tym, czy perfumiarz zechce tam siedzieć. Crispin, szczerze mówiąc nie był pewny niczego jeśli szło o tego faceta.
- To specyficzny klient. 
Lambert usiadł obok chorego, bo jeszcze nie było kolacji, a i... nie miał co ze sobą zrobić. Nie przyzna się przecież przed sobą samym do tego, że chce zostać z Crispinem. To byłoby w chwili obecnej ponad jego siły.
- Rozumiem. Taki, który woli nie pokazywać się na mieście idąc po najwspanialsze perfumy w mieście - Roześmiał się cicho i wyciągnął dłoń, by odszukać nią towarzysza. Z jego bliskości zdał sobie sprawę zaraz po tym, jak ten siadł na łóżku, więc nie miał problemu z odnalezieniem go. Położył mu dłoń na ramieniu i uścisnął je lekko. Chciał zapytać dlaczego nie wrócił wieczorem ale bał się, że jak tylko wypowie to pytanie, mężczyzna znów mu zniknie. - Pomożesz mi dzisiaj przy opatrunku? - No tak, wczoraj zwiał tak szybko, że Crispin przypomniał sobie o zmianie bandaży, kiedy już wszyscy spali więc wyglądały one dzisiaj jak wyglądały.
- Ach, tak, oczywiście.
Perfumiarz wstał po mazidło, a kiedy tylko miał je w ręku, usiadł z powrotem. Przyjrzał się bandażom mężczyzny i cmoknął cicho. Dobrze, że następne leżały na szafeczce. Gdy po nie sięgał, dotknął ręką kolan Crispina, ale zdawał się nie zrazić z tego powodu. Zdjął choremu opatrunek.
Crispin westchnął. Nie przeszkadzało mu to, że mężczyzna tak szybko zajął się zmianą bandaży ale... Miał wielką ochotę na wtulenie się w Lamberta. Jednak z racji tego co powiedział mu wieczorem Cyzio, nie chciał popełnić kolejnej gafy. A korciło go niemiłosiernie. Z uśmiechem na twarzy przyjął nieświadomy dotyk mężczyzny. Dla niego nie był on tak oczywiście nieświadomy, gdyż nie mógł widzieć wyrazu twarzy perfumiarza. Niemniej podobało mu się to, że ten nie zabrał błyskawicznie ręki i nie uciekł.
Lambertowi nawet nie przeszło przez myśl, żeby szybko zmieniać opatrunek, bo przecież musiał uważać na rany chorego. Posmarował je maścią bardzo delikatnie, a wcześniej... Crispinowi wydawało się że jedną z nich nawet ucałował. Tę tuż pod okiem. Ale to pewnie było tylko złudzenie. 
- Ładnie się goi - Rudowłosy skończył zabawę w lekarza.
- Ty-tylko dzięki tobie.
Cóż za odmiana! Tym razem to Crispin dławił się z wrażenia i nie mógł spokojnie wypowiedzieć zdania przez ściśnięte gardło. Siedział cały czas bez ruchu i cieszył się każdą chwilą w której czuł delikatny dotyk Lamberta. A pocałunek... Szkoda gadać. Serce Crispina stanęło w miejscu na jedną ulotną chwile, aż zacisnął palce na kocu.
- R...rozmawiałeś z Cyziem... prawda? - Zerknął na niego. Mimo że Crispin nie widział jego rumieńców, to jednak siedział z opuszczoną głową, jakby się bał, że mężczyzna nagle zacznie widzieć, ujrzy jego czerwone policzki i zacznie się z nich śmiać. I z niego. Z jego reakcji.
Skłamać czy powiedzieć prawdę? Och, gdybyż teraz ktoś był tak miły i podpowiedział mu co ma zrobić. Jenak decyzja nie była aż tak ciężka, jakby się wydawało na początku. Przecież nie buduje się czegoś pięknego na kłamstwie. A on miał zamiar by to co tworzył, było najpiękniejsze na świecie.
- Tak - wyznał szczerze. - Przyszedł wczoraj powiedzieć mi dobranoc - Jego palce maltretowały nerwowo koc.
- I co ci powiedział? - Zagryzł wargi, ale musiał się zapytać. Znowu tylko przelotnie na niego zerknął. Sufit wydawał się zdecydowanie spokojniejszym obiektem do obserwacji. Nie tylko Crispin coś maltretował. Lambert robił to z własnymi spodniami.
- Powiedział, że mnie lubisz.
Czyż nie takie słowa padły z ust Cyzia? Niemal dokładnie takie. Nie kłamał więc. Wyciągnął dłoń by odszukać rękę Lamberta i uścisnął lekko jego palce z czułym uśmiechem na ustach.
- Ach... 
Perfumiarz podrapał się wolną dłonią po karku. Nie przeszkadzało mu, że Cyziu to powiedział. Gorzej, jakby wyjawił co innego, czym Lambert zdecydowanie nie chciał się dzielić.
- Mam nadzieję, że on nie będzie miał przez to problemów - Uścisnął kolejny raz rękę Lamberta a jego uśmiech zrobił się niemal tak samo słodki jak ciasto Katarzyny, które piekła na święta. - Szkoda tylko... Szkoda, że miałeś zajęty cały dzień dzisiaj - Czy aby na pewno tak właśnie miało być dokończone to zdanie?
- Ahm...
Perfumiarz spojrzał na ich dłonie. W końcu uniósł je na wysokich ust i ucałował rękę Crispina. Ot, tak jakoś. Kolejny impuls, jakich wiele było w Lambercie. Nie odezwał się na temat Cyzia. Nie było potrzeby, w
końcu... oni mieli swoje własne sprawy.
No pięknie! Czy on chciał dzisiaj doprowadzić Crispina do zawału? Serce stanęło mu na chwilę aby ponownie zacząć bić w tak zawrotnym tempie, że aż szumiało mu w uszach. Podniósł drugą rękę i sięgnął nią do twarzy perfumiarza. Pragnął znów 'ujrzeć' tę piękną twarz. Znów czuć jej ciepło i sprawdzić czy jego sny bardzo odbiegały od realiów.
Lambert pozwolił mu na 'obejrzenie' swej twarzy. Nie miał nic przeciwko temu. Musiał tylko uspokoić swój oddech, żeby nie przestraszyć Crispina. Sam się sobie zdziwił, bo to nie było spowodowane strachem. Policzki perfumiarza były ciepłe, bo przecież się zarumienił.
- Jeste... - Zamilkł. 
Przez jego pamięć jak błyskawica przeleciało wspomnienie tych chwil, kiedy to powiedział o jedno zdanie za dużo i Lambert uciekł. Przesunął delikatnie opuszkami po policzku perfumiarza a następnie przytulił do jego policzka wnętrze dłoni. Poczuł lekkie mrowienie, przechodzące od wnętrza dłoni aż po koniuszki jego palców. Uśmiechnął się i puszczając rękę Lamberta, położył drugą dłoń na ramieniu mężczyzny.
Lambert też się uśmiechnął, co Crispin wyłapał, bo w końcu praca mięśni na policzkach dawała się wyczuć. Sprawiło mu to straszną przyjemność. Rudowłosy odetchnął głęboko raz, drugi, trzeci... Nie, zdecydowanie dawno nie czuł się tak, jak teraz. Aż musiał zamknąć oczy. Przynajmniej czuł się podobnie do Crispina. Dłoń z ramienia Lamberta przesunęła się na jego szyję, obejmując ją delikatnie a kciuk na policzku gładził skórę czule, by po chwili przejechać też po ustach perfumiarza. Crispin wstrzymał oddech jakby bał się zmącić tę ulotną chwilę przyjemności. Pochylił się przysuwając swą twarz do twarzy Lamberta i zaciskając zęby z nerwów. Zatrzymał ją tak blisko, że czuł oddech mężczyzny na swych ustach. 
Perfumiarz spojrzał na Crispina. Na jego usta, na jego opatrunek, gdzie powinny być oczy, potem znowu na jego usta. Zbliżył się odrobinkę. Taką... malutką. Nie, nie pocałował go. Może się wahał, a może po prostu nie chciał wyprzedzać faktów czy też coś w tym rodzaju. Lecz skoro przysunął się jeszcze bliżej, to Crispin wyczuł ciepło jego skóry a i oddech stał się bardziej wyczuwalny. Zsunął palec z ust mężczyzny i musnął je swoimi wargami. Zadrżał z wyczekiwania a jego dłoń z szyi, przesunęła się na kark perfumiarza. Crispin zamarł po tym delikatnym pocałunku w bezruchu, z lękiem czekając na ucieczkę Lamberta. Ale nie. Perfumiarz nie uciekł. Nadal trwał w miejscu, czekając na coś więcej, niż zwykłe muśnięcie ust ustami. Sam przecież tego nie zainicjuje. Nie był aż tak odważny, mimo że chodził nocami po mrocznych, pełnych niebezpieczeństw lasach.
Rzeźbiarz ucieszył się, że Lambert wciąż tam był. Tego właśnie pragnął. Uśmiechnął się i ponownie musnął ustami usta perfumiarza. Tym razem jednak, zaraz po muśnięciu przesunął swą dłoń z karku tak, by wsunąć palce pomiędzy włosy mężczyzny i wpił się z uczuciem w jego usta. Niby leniwie, niby bez pośpiechu. Jednakże jego pragnienie bliskości rosło z chwili na chwilę coraz bardziej i bardziej.
Lambert odwzajemnił pocałunek, zupełnie zapominając o swoich ranach, zarówno tych na udach, jak i na dłoniach. Przycisnął się mocno do mężczyzny, jakby się bał, że ten mu nagle ucieknie. Z żarliwością godną rudowłosego odwzajemniał pocałunek, trochę jednak niezgrabnie, ale przecież nie to było ważne.
Crispin odpłynął w krainę przyjemności. Pozwolił się nieść temu uczuciu, na które tak długo czekał. Głaskał Lamberta po plecach i bawił się jego włosami, podczas gdy usta spijały upragniony smak pocałunku z warg perfumiarza. Tak bardzo pragnął spojrzeć teraz w oczy mężczyzny, który tak chętnie poddał się jego pieszczotom. Tak pragnął widzieć rumieniec na jego twarzy i blask w oczach.
Oczach, które perfumiarz wciąż miał zamknięte, nie wiadomo do końca z jakiego powodu. Kiedy tak odwzajemniał pocałunek, cichy, stłumiony jęk wyrwał się z jego gardła, a to sprawiło że jeszcze mocniej przycisnął się do Crispina, oderwał się niechętnie od ust mężczyzny. Zsunął się delikatnymi pocałunkami na policzek Lamberta a następnie na jego szyję. Jego pocałunki były przedłużane z chwili na chwilę coraz bardziej. Muskał ustami skórę perfumiarza i zatrzymywał się na jego tętnicy, by czuć bicie jego serca.
Perfumiarz musiał zacisnąć usta, by pojedyncze jęknięcia były mniej słyszalne. Zaciskał powieki równie mocno, jak swoje palce na lnianych spodniach. Nie, żeby to nie było przyjemne. Dla niego... było aż nazbyt.
Crispin przesunął dłonie na ramiona Lamberta i wyprostował się. Uścisnął lekko jego ramiona a następnie przejechał dłońmi na klatkę piersiową mężczyzny, sunąc nimi w dół, ku paskowi spodni.
- Chcę cię zobaczyć - wyszeptał do perfumiarza i pochylił się, by ponownie musnąć ustami jego szyję. - Kiedy będziesz na to gotowy.
- A... a jak jestem w połowie gotowy? - Tak, był zdecydowany ściągnąć koszulę, ale spodnie były jak na razie wielkim problemem, mimo że już spał z Crispinem tylko w bieliźnie. Zerknął na niego przelotnie, ale
zaraz spuścił z powrotem wzrok, czerwieniąc się po cebulki włosów.
- Mmm... - Uśmiechnął się uroczo i zsunął ręce, by chwycić skraj koszuli i unieść ją delikatnie, wsuwając pod nią palce. Przesunął następnie dłonie na plecy Lamberta i przyciągnął go do siebie, aby odnaleźć na
chwile jego usta własnymi. Nie pocałował go jednak. Jedynie przejechał po nich koniuszkiem języka i wyszeptał - Na razie wystarczy mi połowa.
Perfumiarz ściągnął więc koszulę, kładąc ją sobie na kolanach, by mieć co maltretować podczas "poznawania" się z Crispinem. A raczej pozwalania rzeźbiarzowi poznawania siebie. Nie był nie wiadomo jak dobrze zbudowany. Ot, taki normalny człowiek.
Normalny dla niego. Dla Crispina był kimś nowym, pięknym, jedynym. Każdy skrawek jego skóry był dla niego fascynujący i zaskakujący. Wodził palcami po torsie Lamberta, głaszcząc go czule. Rozpostarte
dłonie sunęły wolno i ciekawie to w górę to znów w dół. Skóra Lamberta była ciepła i gładka. Crispin poznał dokładnie brzuch towarzysza i przesunął dłonie na plecy. Szybko jednak powrócił na przód torsu perfumiarza. Jego dłonie drżały z wrażenia, a kiedy palce napotkały sutki Lamberta z ust Crispina wyrwał się jęk. Głowa mu opadła a czoło przytuliło się do piersi mężczyzny, który starał się nie wydać z siebie żadnego dźwięku, ale kilka razy wyrwał mu się cichutki jęk. Jeszcze gorzej było, kiedy Lambert otworzył oczy, toteż kiedy to zrobił, niemal od razu je zamknął. Przytulił policzek do włosów Crispina, oddychając stanowczo zbyt szybko i płytko. I wcale nie podobało mu się to, że jego lędźwie zdają się płonąć żywym ogniem, a on nic nie może z tym zrobić. Przesunął ręką po plecach mężczyzny, aby się nieco uspokoić, ale tylko pogorszył sprawę.
Dłonie rzeźbiarza spoczywały płasko na piersi Lamberta. Wrzał. Czuł jak cały pokrywa się drobnymi kropelkami potu a jego mięśnia zaczynają boleć od napięcia. Powstrzymywał się przed porwaniem Lamberta w objęcia i nie wypuszczenia go do chwili spełnienia. Wiedział jednak, że dla perfumiarza może to być o wiele za szybko. Podniósł głowę, jakby chciał spojrzeć w oczy mężczyzny i uśmiechnął się delikatnie, przenosząc dłonie na ramiona Lamberta, by po chwili zsunąć je na jego łopatki i przytulić go do siebie z całej siły.
- Jesteś piękny... - wyszeptał, wtulając twarz w zagłębienie w szyi mężczyzny i przyciskając usta do jego skóry.
Lambert usiadł na jego nogach i przylgnął do jego ciała, jakby chciał się z nim stopić. Był rozpalony i podniecony, ale doskonale wiedział, że nie dałby rady teraz zachować trzeźwości umysłu i to nie z powodu
oszałamiającego zapachu Crispina, którym zaciągał się tyle, ile mógł, ani też nie za sprawą obłędnego dotyku dłoni rzeźbiarza.
Rzeźbiarz mógłby tak siedzieć i tulić Lamberta przez resztę swojego życia. Jednakże życie nie jest tak piękne jak byśmy chcieli. Głaskał mężczyznę po plecach, czule muskając ustami jego szyję. Uśmiechał się do siebie i mruczał zadowolony. Było mu dobrze, bardzo dobrze. Tak, jak nigdy wcześniej. Tylko patrzeć jak Cyzio przyjdzie z kolacją i zniszczy tę chwilę.
Ale Cyziu nie przychodził i nie przychodził, a Lambert wciąż się przytulał do Crispina, myśląc że w ten sposób jakoś się uspokoi. Nie dało rady. Musnął ustami jego szyję. Raz, drugi, trzeci. Poranione dłonie, pozostające wciąż w bandażach, wsunęły się pod koszulę rzeźbiarza.
To było miłe, nawet bardzo miłe. Crispin zacisnął usta, by nie pozwolić na wydostanie się choćby najmniejszego jęku, lecz bardzo słabo mu to szło. Mruczał z zadowolenia a jego ciało reagował żywo na
każde muśnięcie ust czy dłoni perfumiarza. Koszula kleiła się do jego spoconego ciała, w głowie kręciło mu się coraz bardziej. Palce zachłannie błądziły po plecach perfumiarza a język znaczył skórę szyi Lamberta wilgotnymi śladami.
Nieśmiałość i delikatny strach biły z dotyku perfumiarza, ale ten starał się za wszelką cenę dać z siebie tyle, ile mógł, aby zadowolić Crispina choć trochę. Delikatnie palce w komitywie z szorstkim bandażem sunęły po klatce piersiowej chorego, a wilgotne usta Lamberta zabłąkały się na poranioną twarz rzeźbiarza. Rudowłosy zdawał się ją czcić z uwielbieniem godnym najwierniejszej kapłanki Lloth.
Gdyby Crispin miał zdrowe oczy, zamknąłby je teraz z nieskrywaną przyjemnością. Czuł jak płonie niespełnionym pragnieniem i jak jego ciało pręży się i napełnia uczuciem ekstazy. Miał Lamberta tak blisko
siebie. Tak bardzo blisko, że niemal czuł się z nim zespolony. Zsunął dłonie z pleców perfumiarza na jego pośladki i uścisnął je władczo. Z ogromnym trudem kontrolował siebie i swoje ciało. Niestety, nie miał kontroli nad swoim przyrodzeniem i tym, że z minuty na minutę było mu coraz ciaśniej i coraz bardziej drażniły go opinające go spodnie.
Rudowłosy zachłysnął się powietrzem, kiedy poczuł dotyk Crispina na swoich pośladkach. I to tak władczy dotyk. Zaczął kaszleć, odwracając głowę w bok, a dłońmi zakrywając usta. Cóż, nie ma to jak dostać ataku kaszlu w takim momencie.
- Nic się nie stało? - W głosie rzeźbiarza słychać było lęk i troskę. Bał się, że Lambert za chwilę zacznie się dusić a on, niewidzący i bezradny, nie zdoła nic na to zaradzić. Przesunął dłonie na pas mężczyzny i
czekał, by ten uporał się z kaszlem lub na chwilę, w której nie będzie innego wyjścia, jak tylko wołać Cycia.
- N-nie, nic - Dobrze, że go teraz Crispin nie widział. Cały czerwony na twarzy zarówno przez kaszel, jak i zawstydzenie jakie go ogarnęło. Miał ochotę się rozpłakać, ale był silny. Dzielnie powstrzymywał łzy cisnące mu się do oczu. Odetchnął kilka razy głęboko. - J... j-ja może... pójdę po kolację? - Musiał coś ze sobą zrobić.
- I co, myślisz, że tak po prostu cię teraz wypuszczę? - Uśmiechnął się uroczo do Lamberta i przyciągnął go do siebie, by wtulić się w jego szyję i złożyć na niej gorący pocałunek. - Ubierz się a ja mam tutaj takie magiczne urządzenie od Cyzia. - Przechylił się w bok i sięgnął dłonią pod poduszkę, wyjmując dzwoneczek. - Mam dzwonić, by mnie gardło od krzyków nie rozbolało - wyjaśnił, naśladując głos chłopca i uniósł dzwonek, czekając aż Lambert zabierze się za ubieranie koszuli. Cyzio niekoniecznie musi widzieć ich w takiej sytuacji, prawda?
Lambert niemal spadł z łóżka, kiedy chciał z niego zejść i podnieść swoją koszulę. Naciągnął ją na siebie w trybie natychmiastowym i usiadł na krześle, wpatrując się w okno. Przez chwilę miał wrażenie, że Crispin traktuje go jak pana do towarzystwa i zabawy. 
- Kolacja - Cyziu pojawił się po chwili w drzwiach.Uśmiechnął się, zawsze się uśmiechał, no prawie. Postawił tackę na kolanach rzeźbiarza. Miał aż dwa talerze! Jeden pewnie dla Lamberta. - I miłej nocy. 
- Dziękuję! - krzyknął rzeźbiarz za chłopcem, który najwyraźniej strasznie się spieszył. Wyczuł pod rękami, że na tacy są aż dwa talerze więc zwrócił twarz w stronę Lamberta. - Czemu tak uciekłeś? Przecież nie musiałeś. Chodź tu, Cyzio przyniósł i dla ciebie - Poklepał miejsce obok siebie i uśmiechnął się zachęcająco.
Perfumiarz usiadł zaraz obok, biorąc jeden talerz na kolana. Wziął też widelec, a drugi podał Crispinowi. Pewnie było dobre, choć mało komu chce się wymyślać, co jedli. Fakt faktem, Lambert niepytany nie odezwał się ani słowem.
- Pyszne - Crispin z dnia na dzień coraz bardziej uwielbiał kuchnię Lamberta i Cyzia. Każdy posiłek był balem dla zmysłów i feerią smaków tak wyszukanych, że aż chciało się jeść i jeść. Po którymś z kolejnych kęsów, pochylił się w stronę Lamberta i ucałował go w ramię, gdyż akurat tę część ciała napotkały jego usta. - Czemu milczysz?
- Yyy... Jem. 
Tak, to była dobra odpowiedź, nawet bardzo dobra odpowiedź, zważając na to, że... to właśnie robił. Dzióbał co prawda jedzenie, ale i coś tam uszczknął sobie, żeby Cyziu później nie krzyczał.
Lambert dzióbał ale za to Crispin zjadł wszystko co do okruszka, jak mu się zdawało i aby odstawić talerz na tacy na szafkę, prawie położył się na łóżku tuż za plecami Lamberta. Kiedy tylko pozbył się tacy z rąk, wsunął jedną z nich pod koszulę Lamberta, odsłonił kawałek pleców i ucałował je delikatnie.
Perfumiarz stężał, ale nie odezwał się słowem na ten temat. Skończył "jedzenie" i odstawił talerz na tackę, którą poprawił, bo niemal wylądowała na ziemi. Przyjrzał się uważnie Crispinowi, zastanawiając się czy jak teraz sobie pójdzie, to to będzie fair.
Rzeźbiarz wdrapał się całkiem na łóżko i położył się na poduszce, odwracając twarz w stronę Lamberta. Twarz, na której malował się uroczy uśmiech.
- Zostaniesz dzisiaj? - zapytał lekko, jak gdyby nic się dzisiaj nowego nie wydarzyło. Choć cały w środku topniał, kiedy przypomniał sobie dotyk dłoni i ust Lamberta. - Obiecuję, że będę grzeczny. Tylko zostań,
proszę.
- T-t-t... t-... n-n-no d-dobrze - Chciał zostać, bardzo chciał zostać, ale jednak jakaś część jego umysłu mówiła mu, że nie powinien. Że lepiej byłoby, gdyby wrócił do siebie i tam w spokoju przespał noc... W niepokoju, nieważne. Przysunął twarz blisko twarzy rzeźbiarza. Niemal stykali się nosami.
- Dziękuje...  - wyszeptał, a czując ciepło Lamberta i jego oddech na swej twarzy uniósł się lekko i cmoknął go w usta. Ponieważ obiecał, że będzie grzeczny, uśmiechnął się i kiedy spoczął ponownie na poduszce. - No to wskakuj pod koc.
Perfumiarz nie mógł spać w ubraniu. Nie był przyzwyczajony do tego. Rozebrał się więc do bielizny i dopiero wtedy wsunął pod koc. Pod dwa koce, bo jeszcze jeden na nich wcześniej narzucił. Fakt faktem wiedział, że będzie kusił Crispina, ale nic nie mógł z tym zrobić. Chęć spania bez ubrania była silniejsza.
Ale Crispin też nie miał w zwyczaju spania w ubraniu. Podczas, kiedy Lambert pozbywał się swojego, co stwierdził po tym, że łóżko uniosło się w górę po zejściu z niego perfumiarza a i ciepło jego ciała nagle się oddaliło, sam pozbawił się odzienia i, pozostając w bieliźnie, zanurkował pod koc. Tylko rzeczy spoczęły byle jak na podłodze, bo było mu szkoda czasu na dbanie o porządek. Ciało Lamberta, wsuwające się tuż obok niego pod koc wywołało u Crispina falę dreszczy. Panował jednak nad sobą. Na razie panował i miał solidne postanowienie, że zdoła wytrwać tak do rana.
- Ale mogę się przytulić, prawda? - Głosik jak u niewinnego dziecka i mina świadcząca o tym, że nie kryje się za pytaniem nic niestosownego...
- Tak - Lambert sam się wtulił plecami w Crispina jak w jakąś dużą, cieplutką poduszkę, bo w zasadzie to mógłby rzeźbiarza za taką uznać, gdyby nie fakt, że poduszki raczej ludzi nie podniecały, chyba że mieli coś nieźle z głową. 
Kiedy tak leżeli już dobrą chwilę, Lambert odwrócił się do Crispina i chwycił go za ramiona dość mocno. 
- Crispin - wyszeptał konspiracyjnie. - Crispin, nie śpij - odał po chwili, również szeptem.
Nie spał. Obejmując perfumiarza w pasie bił się z myślami, które dopiero co pozwoliły mu na powolne odpływanie w niebyt. Już było mu tak rozkosznie lekko, kiedy z rozmarzenia wyrwały go dłonie Lamberta i jego szept.
- Co? Co się stało... - wymamrotał zaspany.
- Crispin, Crispin zrób coś - wyszeptał cicho, zaciskając dłonie mocniej na jego ramionach, aby przestały drżeć ze strachu. - Crispin, zrób coś, bo nie mogę przestać myśleć. Crispin, no zrób coś.
Błagalny szept był pełen desperacji i nieskrywanego cierpienia, bo Lambert naprawdę myślał, że coś jest z nim zdrowo nie tak. Ale co się dziwić, kiedy przez większość swojego życia siedzi w domu i ma kontakt z dwoma, maksymalnie trzema osobami?
- Lambert ale o czym? - Crispin był jeszcze lekko nieobecny, choć błagania mężczyzny szybko wyprowadzały go ze świata prawie snu i przyzywały do rzeczywistości. Objął perfumiarza w pasie i przytulił do siebie by zamknąć to biedne, przerażone stworzenie przed złym światem. - Kochany, co się stało. Powiedz mi, czemu jesteś tak przerażony... - szeptał, głaszcząc go czule po plecach. Poważnie zaczynał się bać o Lamberta. Jego przerażenie było tak niezrozumiałe dla Crispina. Tak bardzo tajemnicze.
- Crispin, bo ciągle myślę o tym... no przed chwilą co... I ja nie wiem co robić, nie wiem - wyrzucił z siebie, panicznie bojąc się własnych potrzeb i tego, co może zrobić. Drżał w ramionach mężczyzny, zaciskając mocno powieki, jakby myślał że to pomoże mu zasnąć.
- Ćsiii... - mruknął do ucha Lamberta i zakołysał nim powoli, niczym rozdygotane dziecko. Głaskał go nadal po plecach i muskał ustami jego szyję. - Nie myśl nad tym. Po prostu pozwól sobie na chwilę zapomnienia i daj się ponieść pragnieniom. Jesteś cudownym człowiekiem i nie mam bladego pojęcia co sprawia, że zaszczyt bycia obiektem twojego zainteresowania przypadł właśnie mi. Pozwól sobie na szczęście. 
- Ale ja nie wiem, nie wiem, nie wiem... co ja mam w ogóle ro... - Zagryzł wargi, przyciskając się do Crispina. Tak, tu mu było dobrze, tylko wciąż nie mógł zasnąć i wydawało mu się, że nawet jeszcze bardziej, niż przed chwilą.
- Myślę, że dzisiaj powinieneś przestać myśleć i spróbować zasnąć.
Tak, zdecydowanie to byłoby teraz dla Lamberta najlepsze. Crispin wiedział, że to za jego sprawą mężczyzna ma teraz burze myśli i nie może spać. Wiedział ale co on mógł poradzić na to, że Lambert zawładną nim jak nikt nigdy nie potrafił? Przesunął jedną z dłoni na pas perfumiarza a drugą na jego kark i wsunął palce we włosy rudzielca.
- Jestem tu i nigdzie się nie wybieram. Obiecuję - Cmoknął perfumiarza delikatnie w skroń i położył głowę na poduszce tak, by tulić policzek do jego głowy. - Zostanę tyle, ile będziesz chciał.
Rudowłosy próbował zasnąć. Usilnie starał się pogrążyć w marzeniach sennych chociaż na godzinę, ale co chwilę się budził, by sprawdzić czy Crispin jest obok, pomijając mało istotny fakt, że śniły mu się rzeczy raczej mało grzeczne. Westchnął ciężko gdzieś po trzech godzinach i starał się wyjść z łóżka tak, aby nie obudzić zapewne śpiącego rzeźbiarza.
Ciekawe jak on chciał to zrobić, skoro Crispin trzymał go w objęciach. Kiedy tylko Lambert poruszył się, zmysły Crispina reagowały natychmiast. Przytulał go wtedy mocniej i chwilami mruczał coś co miało uspokoić skołatane nerwy perfumiarza. Ale kiedy ten chciał się wymknąć z łóżka, Crispin obudził się natychmiast.
- Gdzie idziesz? - mruknął, przejeżdżając dłońmi po plecach Lamberta.
- No... bo... bo... - wyszeptał między kolejnymi płytkimi, czasami urwanymi oddechami. - Bo... Ciągle mi się śni i... - Usiadł z ciężkim westchnieniem na brzegu łóżka, chowając twarz w dłoniach. - Co się ze mną dzieje... - wymamrotał cicho, jakby do siebie.
- Dlaczego się tak strasznie tym zadręczasz? - Podniósł się i usiadł po turecku. Wyciągnął dłonie w stronę Lamberta, uśmiechając się do niego czule. - Chodź tu. Chodź, przytul się i powiedz mi czy byłeś kiedyś zakochany? Czułeś do kogoś pociąg nie tylko psychiczny ale i fizyczny? - Tak, proszę państwa, Crispin zamienił się w psychologa. Ale tylko dlatego, że chciał odzyskać swojego spokojnego i statecznego Lamberta by znów móc rozpalić go tak, jak dzisiaj wieczorem.
- Nie aż tak - burknął pod nosem. Owszem, nie do końca w takim stopniu, bo Mistrz był starszy, a Lambert był wtedy gówniarzem mało co znającym życie, choć i tak w większym stopniu niż rówieśnicy. Poza tym nie powie tego Crispinowi, bo jeszcze ten go uzna za jakiegoś zboczeńca lub nie wiadomo kogo.
- No chodź tu, proszę - Nie opuścił rąk, tylko czekał aż Lambert się w niego wtuli. A był cierpliwy. - Czuję się winny tego, że nie możesz spać ale jeśli chcesz usłyszeć szczere wyznanie, musisz mnie przytulić. - Może to brzmiało jak szantaż, ale nie chciał pozostawać tak w osamotnieniu.
Widocznie Lambert w tej chwili nie uznał tego za szantaż. Przytulił się... nie. Pozwolił się więc przytulić Crispinowi, zamykając oczy, aby świat zniknął mu sprzed nich. Musiał się uspokoić, ale zdecydowanie mu to nie wychodziło.
- M-m-ów - mruknął cicho.
Rzeźbiarz uśmiechnął się, kiedy poczuł ponownie przy sobie Lamberta. Utulił go w ramionach i sam przywarł do niego jakby tylko to dawało mu życie.
- Wiem, że jestem przyczyną twojego stanu i wiem, że strasznie cie to męczy. Ale nie potrafię być z tego powodu smutny. Cieszę się, że nie jestem osamotniony w pożądaniu. Cieszę się, że jestem dla ciebie kimś, kto może dać ci szczęście. Ja, kaleka, którego nawet przy ubieraniu się trzeba pilnować. Ja, który nie potrafi obecnie wykonywać swojego zawodu i pewnie straci wszystkich klientów i zostanie biednym żebrakiem. Ja, który nie doceniałem życia, póki nie zostałem oślepiony...
Lambert nigdy nie krzyczał. Nigdy nie krzyczał, nigdy się nie złościł w sposób widoczny, nigdy też starał się nie opieprzać ludzi za to, co robią. Ale Crispin otrzymał siarczysty policzek od Lamberta. Nagle, niespodziewanie i wcale nie był to taki słaby cios.
- Jeszcze raz nazwiesz siebie kaleką i antytalentem, to obiecuję ci, że sprowadzę tu Katarzynę, a razem z Cyziem się wyprowadzimy - mówił cicho, stanowczo i zupełnie szczerze. Nutka złości pobrzmiewała w jego głosie.
Za to Crispin zaniemówił. Chwycił się za policzek, który piekł go od niespodziewanego ciosu i zacisnął usta w szoku. Należało mu się, pewnie, ale nie spodziewał się aż tak gwałtownej reakcji. Ręka drżała mu lekko a głos utknął gdzieś w środku. Nie potrafił zmusić się choćby do jednego banalnego słowa.
- I ani mi się waż powtarzać takich głupot - To był swego rodzaju rozkaz, co mogło być jeszcze bardziej dziwne, bo Lambert raczej prosił, aniżeli rozkazywał. Objął Crispina w pasie i przytulił głowę do jego torsu, jakby nic się nie stało.
- Przepraszam...- wyszeptał rzeźbiarz a po jego policzkach popłynęły łzy. Zdecydowanie zbyt dużo dzisiaj emocji targało zarówno nim jak i Lambertem. Jak dobrze, że perfumiarz przytulał się teraz do jego torsu i nie mógł widzieć twarzy rzeźbiarza. - Możemy iść teraz spać? - zapytał drżącym głosem niepewnie.
Lambert poczuł, jak coś mu kapie na czoło. Zerknął w górę i gwałtownie oderwał się od Crispina, klękając przed nim.
- Och, przepraszam, tak bardzo przepraszam, przepraszam, przepraszam... - szeptał gorączkowo, nie wiedząc czy ma go pogłaskać, czy pocałować, czy otrzeć łzy, czy przytulić, czy wybiec z pokoju. Rozejrzał się panicznie dookoła jakby w poszukiwaniu pomocy.
- Dobrze już, nic mi nie jest - chory otarł niezdarnie łzy i wyciągnął ręce odszukując dłonie Lamberta i przyciągając go do siebie. - Chcę spać. Spać w twoich objęciach i obudzić się w nich rano wiedząc, że jesteś przy mnie i będziesz.

2 komentarze:

  1. ojejjejejejejejjeejjejejeijeijeijeieje!!!!!! vnkdjvbdjn vkjdbvkjfbvd jaram się tym!!! kocham cię za to opowiadanie!!!! sjfvnkjdbfvkjdbdjkfnvkjd przepraszam przepraszam....nie jestem w stanie pisać normalnie......oisvfhfjnvjkdefnvjdenbvjkbdn XDDD

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej,
    rozdział jest fantastyczny, szantaż Cryspina na Cyziu, grożeniem przyjazdem Katarzyny ,jak nie zaprowadzi go do pracowni Lamberta, wspaniałe. Doszło pomiędzy nimi do drobnych pocałunków, i chyba taka powolność jest dobra, bardzo mnie ciekawi przeszłość Lamberta, bo mam wrażenie jakby się czegoś bał, i uciekał od takich uczuć...
    Weny, weny życzę....
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń