Akurat
Cyziu wiedział, że Lambertowi zdarzało się nie sypiać po nocach, toteż wytłumaczenie
było jasne i klarowne. Sam perfumiarz większość dnia spędził w pracy, zaś
wieczorem zapukał do drzwi Crispina. Nie ośmielił się wejść ot tak, sam nie
wiedział dlaczego. Po prostu coś go blokowało wewnętrznie.
-
Proszę - Nie odwrócił się od okna. Wsłuchiwał się w bębnienie deszczu. Tego
jeszcze nie słyszał i nie miał okazji poczuć. Poza tym był przekonany, że to
Cyzio z kolacją albo pytaniem o to, czy czegoś mu nie trzeba.
Zapach
mięty i cytryny wsunął się do pomieszczenia. To znaczy Lambert wszedł po
cichutku. Rozejrzał się po pokoju, a kiedy ujrzał Crispina przy oknie, aż się
uśmiechnął na ten widok.
-
Dobry wieczór. Pomyślałem, że może chciałbyś wziąć kąpiel - mruknął cicho. No
tak, on nie należał do tej "wyższej i lepszej" warstwy tak jak
rzeźbiarz, ale jako takie potrzeby lepiej urodzonych znał.
-
Z wielką przyjemnością - Uśmiechnął się na dźwięk głosu Lamberta i odwrócił się
od okna, wyciągając ręce w stronę wchodzącego. - Ale wiesz co? - Przekrzywił
lekko głowę na bok. - Bardzo chciałbym najpierw wyjść na deszcz i zobaczyć jak
to jest go czuć a nie widzieć.
-
A-a-ale przeziębisz się! - Nie mógł mu tego zabronić, ale swojego zdania nie
omieszka wyrazić. Zmarszczył brwi, podchodząc odrobinę do Crispina. - Nie
powinieneś wychodzić na dwór w taką pogodę. Tak nie wolno - Zachowywał się w
tej chwili niemal jak starszy brat.
-
Ale proszę. Zaraz po przyjściu wygrzeję się w wannie i nic mi nie będzie -
Szedł wolno w stronę Lamberta uśmiechając się rozbrajająco. - Poza tym zawsze
możesz mnie ogrzać i wtedy już na pewno nic mi nie będzie. To jak? - Podszedł
na tyle blisko, że mógłby dosięgnąć dłoni Lamberta.
Perfumiarz
spłonił się, słysząc komentarz Crispina. Nie, nie wyciągnął dłoni w jego
stronę. Splótł je za plecami i tak stał, do czasu aż uznał, że należy
poinformować Cyzia o kąpieli.
-
T-to... ubierzesz się, a ja pójdę powiedzieć Cyziowi? - Spojrzał na rzeźbiarza
pytająco.
-
Dobrze.
Ręce,
które nie napotkały dłoni Lamberta opadły wzdłuż ciała Crispina a z twarzy
zniknął uśmiech. Odwrócił się i ruszył w stroną szafy, w której były pochowane
jego rzeczy. Nie miał zamiaru ubierać na siebie zbyt wiele. W sumie koszula i
spodnie jakie miał na sobie wystarczyłyby w zupełności ale dla spokoju ducha
Lamberta postanowił nałożyć też wełnianą kamizelkę.
Lambert
zjawił się ponownie w pokoju Crispina kiedy tylko powiedział Cyziowi co i jak.
Musiał mu przecież pomóc wyjść z domu, sprawdzić wcześniej czy się dobrze ubrał
i tak dalej. W ogóle musiał go przypilnować! Bo jak to tak...!
A
Crispin wcale nie miał zamiaru opuszczać domu bez Lamberta. Może i zszedłby ze
schodów w miarę bezpiecznie ale czy na pewno nie potłukłby się o coś co stało
na dole? Kiedy tylko usłyszał mężczyznę i poczuł jego zapach, ruszył w stronę
wyjścia. Tak bardzo mu się śpieszyło... Chciał już wiedzieć jak to jest czuć
deszcz. Ciekawość go nosiła i nie potrafił nic na to poradzić.
Perfumiarz
chwycił rzeźbiarza za rękę i zaczął ostrożnie prowadzić w stronę wyjścia,
jednakże przedtem narzucił jeszcze na niego swój płaszcz. Sam był tylko w
lnianej koszuli i spodniach. Sprowadził chorego po schodkach i ten mógł poczuć
swój deszcz, czego tak pragnął.
Rudowłosy
został pod daszkiem, podczas gdy Crispin wyszedł na dwór. W pierwszej chwili
skulił się od chłodu i z zaskoczenia jaki deszcz jest mokry! Ale już po chwili
wyciągnął dłonie w górę i uniósł twarz ku niebu. Było cudnie. Deszcz moczył
jego policzki i spływał mu za kołnierz. Po rękach płynęły łaskoczące
strumyczki. Jedno co mu przeszkadzało to płaszcz. Zdjął go z ramion i rzucił w
stronę Lamberta, jak mu się zdawało. Uśmiechnął się wesoło i ponownie uniósł
dłonie w górę.
Kiedy
perfumiarz widział, jak mężczyzna się cieszy, serce mu płakało z żalu, że zaraz
będzie musiał go zabrać stamtąd. Kiedy tylko Crispin rzucił mu płaszcz, Lambert
nie zważając na to, że zapewne się przeziębi, wyszedł po rzeźbiarza i chwycił
go za rękę.
-
Do domu, już! Natychmiast! Bez dyskusji! - Ton jego głosu nie sprawiał
wrażenia, jakby perfumiarz żartował.
-
Ale lambert... - Crispin próbował stawiać opór i zapierać się jak nieznośne
dziecko. Nawet próbował objąć 'tatusia' i przytrzymać na deszczu by i ten mógł
poczuć jak cudownie jest moknąć. - Proszę, jeszcze chwilkę, proszę.
-
Nie. Złaź z dworu. Już! - Perfumiarz pociągnął chorego pod daszek, a zaraz
potem usilnie próbował do domu. Cały się trząsł z zimna, ale to nie
spowodowało, że jego upór stracił na sile. Ba, nawet przybrał. - Natychmiast!
-
No dobrze, już dobrze - Rzeźbiarz ruszył posłusznie do domu, spuszczając głowę
i odwracając jeszcze na chwilę twarz ku podwórzu, z tęsknym westchnieniem. -
Ale jak jutro będzie padać to też pójdziemy? - Miał nadzieję, że jeszcze dane
mu będzie poczuć deszcz na skórze. Najchętniej rozebrałby się do bielizny, ale
wtedy to już na pewno dostałby niezłą reprymendę od Lamberta.
-
Nie.
Mężczyzna
zabrał podopiecznego do kuchni, gdzie było ciepło, a kąpiel była gotowa. Dolał
tylko do wody olejku lawendowego i odrobinkę aromatu z wanilii, by zaraz zacząć
rozbierać Crispina z mokrych ubrań. Burczał coś pod nosem o nieznośnym,
dziecinnym zachowaniu, do czasu aż nie kichnął.
-
Przepraszam - mruknął, kontynuując rozpinanie haftek.
-
Och... - Crispin zatroskał się i zmarszczył czoło, kładąc ręce na ramionach
Lamberta. - Coś mi się zdaje, że przeze mnie będziesz chory. - Tak, aż mu się
nieprzyjemnie przez chwilę zrobiło, kiedy pomyślał, że z jego winy Lamberta
zmorzy choroba. - Muszę cię ... Jest tu Cyzio?
-
Nie. Cyziu wszedł.
Koszulę
już rudowłosy ściągnął choremu, teraz zajął się haftkami spodni. Kiedy uporał
się z nimi, zsunął je nieco z tyłka mężczyzny, a jego samego posadził na
krześle. Tym samym po chwili Crispin pozbawiony został butów i spodni. Miał
tylko bieliznę, której Lambert bez pozwolenia wolał nie dotykać.
-
To dobrze - Rzeźbiarz uśmiechnął się i podniósł się z krzesła by zsunąć z
siebie także mokrą bieliznę. Szczerze powiedziawszy przemoczył się dokumentnie
przez tę krótka chwilę na deszczu. A, że Cyzia nie było, mógł czuć się o wiele
swobodniej. Wyciągnął dłonie w przód i ruszył, jak mu się wydawało, w stronę
wanny. Po chwili Lambert chwycił go za rękę i poinstruował, ile kroków do wanny
i mniej więcej jak wysoka ona jest. Kiedy mężczyzna już znalazł się w środku,
perfumiarz podał mu mydło, a sam poszedł nastawić wodę na herbatę i dołożyć do
pieca.
Crispin
był wdzięczny za instrukcje i bezpieczne odtransportowanie do wanny. Odebrał z
rąk Lamberta mydło ale nie zaczął się myć. Trzymając mydło w dłoni, obniżył się
w wannie tak, by skryć pod kołderką ciepłej wody niemal całe ciało. Było mu
cudownie a zapach olejku owionął go uspokajającym i rozkosznie kwiatowym
aromatem.
Rudowłosy
nastawił wodę, spojrzał w stronę Crispina i aż westchnął cicho. Mężczyzna tak
uroczo wyglądał, że miał ochotę patrzeć na niego i patrzeć. Cichutko sięgnął po
kawałek pergaminu i węgiel, by zaraz rozległo się "szuranie". Zerkał
co chwilę na mężczyznę, by jak najwierniej oddać ten widok.
Jak
na zawołanie, rzeźbiarz nie poruszał się. Było mu rozkosznie a jego ciało
rozgrzewało się coraz bardziej. Nie było mowy o tym by się przeziębił. Słyszał
dziwny dźwięk ale przyjął go za jeden z towarzyszących szykowaniu kolacji.
Uśmiechnął się jedynie i zapytał cicho i spokojnie.
-
Co tam dobrego szykujesz? - zapytał, nadal pozostając we względnym bezruchu.
-
Ciebie - mruknął Lambert automatycznie, nie bardzo kontrolując to, co mówi. Za
bardzo pochłonęło go szkicowanie, by mógł myśleć na tyle logicznie. A w
normalnej sytuacji zapewne by się zarumienił, przeprosił i uciekł gdzie pieprz
rośnie.
-
Mmm, to ciekawe - Uśmiech chorego poszerzył się i zrobił niesamowicie uroczy.
Miło było usłyszeć tak proste, a równocześnie tak miłe zdanie wypowiedziane bez
zahamowania i bez zawstydzenia. - A z czym mnie dzisiaj zaserwujesz? - Nadal
nie wynurzył się z wody nawet o cal. Nie chciało mu się ruszać. Było tak bardzo
ciepło i tak przytulnie tam pod wodą.
-
Jeszcze nie wiem - Wykończył obrazek, oddalił go od siebie na odległość ramion,
by jeszcze raz go obejrzeć, poprawił kilka kresek, coś dorysował, coś zmazał i
w końcu odłożył pergamin na bezpieczne miejsce i zajął się robieniem herbaty.
Zwrócił spojrzenie orzechowych oczu na Crispina. - Czemu się nie myjesz?
-
Bo jest mi tak dobrze, że boję się ruszyć, by tego nie zepsuć - Szczerość w
jego głosie wręcz powalała. Faktycznie miał chęć tak leżeć i leżeć. - Czemu do
mnie nie przyjdziesz? - Padło prosto z mostu, bez owijania w bawełnę i bez
podchodów. Najprostsze pytanie na świecie i wypowiedziane niesłychanie lekko.
-
Em... - robiłem herbatę. - Zacznij się myć, zaraz przyjdę.
Lambert
dopiero teraz uświadomił sobie, że przez cały ten czas czekał na podobne
pytanie. Uśmiechnął się przelotnie i po chwili stał już obok wanny, z jednym z
kubków z herbatą w dłoni.
-
Już, już... - Crispin wynurzył się z wody i zaczął mydlić się kawałek po
kawałku. Mydło pozostawiało na jego skórze delikatną, miękką pianę a kiedy
Crispin przesuwał po niej dłonią przez skórę przechodził mu przyjemny dreszcz.
- Pomożesz mi umyć głowę?
-
Tak, jasne. Tylko musimy zdjąć opatrunek i uważać na rany.
No
tak... Trochę niedobrze będzie się myło głowę, gdy bandaż będzie przeszkadzał.
Odstawił herbatę na szafkę stojącą za nim i klęknął przy wannie. Kiedy ściągał
opatrunek, musnął ustami ucho mężczyzny. Przypadkowo zupełnie.
-
Mhm... - mruknął i poddał się zabiegowi zdejmowania przeszkadzającej szmatki z
oczu. W sumie, nawet nie pomyślał, że musi się tego pozbyć przed myciem.
Dobrze, że Lambert myślał za nich obu.
Ktoś
tu musiał myśleć czym... Nieważne. Zdjął opatrunek i delikatnie, prawie
niewyczuwalnie ucałował kącik ust mężczyzny. Rany już prawie się zagoiły, ale
skóra pozostanie bardziej czuła już chyba zawsze.
-
Ładnie się goi - wyszeptał cicho, obserwując uważnie to, co kryło się przed
chwilą pod opatrunkiem.
-
Muszę wierzyć ci na słowo - Uśmiechnął się gdyż czułe słowa Lamberta sprawiały
mu przyjemność, która jednak była niczym w porównaniu z tym małym gestem, jakim
był pocałunek. - Ale nie wygonisz mnie stąd, kiedy już całkiem się zagoi? - Przekrzywił
głowę na bok, jak szczeniak patrzący na swojego pana z zainteresowaniem. Tyle
tylko, że on nie mógł popatrzeć na Lamberta.
-
Nie - Znowu szept, nie wiadomo z jakiego powodu. - Uch. Umyjemy Ci głowę,
dopiero jak skończysz, bo będziesz musiał wyjść i odchylić ją do tyłu, żeby
rany nie miały styczności z wodą. Dobrze? - mówił nieco głośniej niż przed
chwilą. Może nieśmiałość nie była aż tak długotrwała.
Perfumiarz
przysunął się bliżej ust Crispina i delikatnie musnął je własnymi. Gdzie tam
mycie głowy! Po co to komu! Przynajmniej w tej chwili było to mało istotne. Nie
dane mu było się odsunąć po pocałunku. Ręce rzeźbiarza błyskawicznie splotły
się na karku Lamberta a następnie uniósł się tak, by złożyć na ustach
perfumiarza gorący i namiętny pocałunek. Jednak nie tylko to miał w planach
Crispin. Nie przerywając pocałunku, lecz z szelmowskim uśmiechem, pociągnął
Lamberta w swoją stronę, by wrzucić go do siebie do wanny.
Nie
dało rady. Lambert mimo wszystko nie był chucherkiem, którym można było rzucać na
prawo i lewo bez większego wysiłku. Kiedy poczuł się ciągnięty, pisnął niemal
jak maltretowany kociak i chwycił się ramion Crispina, jednocześnie starając
się przerwać pocałunek, choć z wielką niechęcią.
-
Jesteś niepoprawny, wiesz - Z żalem w głosie jęknął rzeźbiarz, zwalniając nieco
uchwyt. Jednak nie miał zamiaru pozwolić na ucieczkę tym upragnionym ustom.
Musnął je kusząco językiem i ukąsił delikatnie dolną wargę. - Chodź do mnie...
- poprosił szeptem.
-
Sam się nie rozbiorę.
I
rudowłosy szeptał. Być może dlatego, że twarz mu płonęła czerwienią, a swojego
głosu nie był do końca pewien. Wiedziony jakąś nieziemską odwagą, chwycił dłoń
Crispina i położył na swoim torsie, blisko haftek lnianej koszuli.
Dla
Crispina to nie stanowiło problemu. Żadnego! Bez chwili zastanowienia rozpiął
haftkę za haftką a następnie zsunął koszulę z ramion Lamberta. Oczywiście zaraz
wrócił dłońmi na ramiona perfumiarza i gładził je czule w górę i w dół, by
zjechać na tors a później aż do spodni rudowłosego. Z tymi haftkami również
poradził sobie nad wyraz sprawnie. Teraz tylko przyszło mu czekać na to piękne
ciało w wodzie tuż przy nim.
Lambert
przez cały czas był cicho. Był bardzo cicho, gdy Crispin go rozbierał. Musiał
być. Nie mógł zdradzić się ze swoją reakcją, choć zapewne podczas ściągania
spodni perfumiarzowi, chory wyczuł, że ten nie jest zupełnie obojętny na jego
dotyk.
Sam
pozbył się bielizny, a już po chwili siedział skulony w wannie, która jak na
wanny była nawet dość duża. Widocznie pozostałość po świętej pamięci Mistrzu
Nie
po to rzeźbiarz zwabił go do wanny by teraz być od niego tak daleko. Kleknął w
wodzie i przysunął się do Lamberta. Jego dłonie odnalazły kolana mężczyzny i
kiedy przysuwał się coraz bliżej, sunęły po udach mężczyzny. Crispin pochylił
się i ucałował Lamberta w usta a następnie, z delikatnym uśmiechem, odwrócił
się do perfumiarza tyłem i usiadł pomiędzy jego nogami, wtulając się plecami w
tors rudowłosego.
-
A-ahm...- rozległ się niezbyt pewny głos perfumiarza.
Przytulił
on mężczyznę z lekkim wahaniem. Siedząc w takiej pozycji zdecydowanie nie
potrafił racjonalnie myśleć. Rozejrzał się dookoła, jakby szukając pozwolenia
na to, by zsunąć dłonie w dół torsu Crispina. Wiedziony instynktem ucałował go
w ramię. Cóż się dzieje z ludźmi w obliczu takich sytuacji!
Crispin
reagował bez wahania i zastanawiania się. Odchylił głowę, by ułatwić Lambertowi
dostęp do swojego ramienia i szyi. Zamruczał cicho a jego dłonie ponownie
odszukały uda rudowłosego i gładziły je czule. Było mu dobrze. Zdecydowanie
bardzo dobrze. Uśmiechał się pod nosem i wtulał coraz bardziej w tors
towarzysza kąpieli. Lambert dalej muskał ustami jego ramię, a czasami też
szyję, zaś rękoma wodził po jego torsie. Chciał się upewnić, jak czuje się
rzeźbiarz, gdy go dotyka, więc też zamknął oczy.
No
cóż, trudno było nie wyczuć tego, jak dobrze czuje się również Lambert. Dłonie
Crispina przesunęły się w tył, na pośladki mężczyzny i, jak to miał w zwyczaju,
zacisnęły się na nich nieco mocniej. Jego ciało reagowało bardzo podobnie do
ciała perfumiarza. Jego oddech stał się nieco płytszy a serce tłukło mu się w
piersi. O czym teraz marzył? Zapomnieć się w pragnieniu i porwać Lamberta ze
sobą do krainy spełnienia.
Oddech
perfumiarza się rwał, a serce biło jak szalone, chcąc chyba wyrwać się z jego
piersi i poszybować w sufit. Zacisnął wargi i lekko wczepił się palcami w tors
Crispina, pragnąc tym samym jakoś się uspokoić, ale nie pomagało.
Chory
jeszcze bardziej odchylił głowę. Tym razem w tył, by odszukać ustami usta
Lamberta. Kiedy mu się to udało, wpił się w nie zachłannie i pożądliwie.
Podniecenie w nim narastało i zawładnęło całym jego ciałem i umysłem. Szalał.
Nie na zewnątrz ale w środku aż rwał się do Lamberta, który tak chętnie
odwzajemnił pocałunek, uważając aby nie urazić gojących się jeszcze ran
mężczyzny. Perfumiarz wplótł palce we włosy rzeźbiarza, przypominając sobie
mgliście, że przecież miał mu je umyć, ale równie dobrze może zrobić to
później. Zmieniając ułożenie ciała, przypadkowo otarł się kolanem o męskość
Crispina, ale zdawał się tego nie zauważać. Był zbyt zajęty jego ustami.
Bo
usta teraz były bardziej interesujące, prawda? Crispin poddał się czułej
pieszczocie Lamberta i nie odrywając ani na chwilę ust od ust perfumiarza,
odwrócił się by kleknąć przodem do niego. Przesunął dłońmi po torsie mężczyzny
aby na koniec zabłąkać się jedną z dłoni na pas rudowłosego a drugą zjechać na
jego biodra skąd już tak niedaleko miał do męskości, która zdawała się na niego
czekać.
Lambert
przysiadł na piętach, pozwalając Crispinowi na czuły dotyk, którym sam go
obdarzał. Gwałtownie wodził dłońmi po jego mokrym ciele, nie przejmując się
tym, że przez kropelki wody na skórze, zapewne i rzeźbiarzowi robi się chłodno.
Piec grzał, ale to i tak nic nie dawało. Kwestia no... czegoś tam z fizyki.
Lecz
kto by się teraz przejmował dreszczem z zimna czy gęsią skórką? Na pewno nie
Crispin, który był właśnie zajęty poznawaniem kolejnej części ciała Lamberta. I
to jakiej części! Masował delikatnie męskość Lamberta równocześnie racząc jego
usta namiętnymi pieszczotami swych ust. Ręce mu drżały. Nie, nie z zawstydzenia
czy onieśmielenia. Podniecenie sprawiało, że jego ciało było napięte jak struna
a męskość niebezpiecznie nabrzmiała.
Perfumiarz
nie miał siły całować. Nie dlatego, że był słaby fizycznie. Po prostu coś mu te
siły tak nagle odebrało, że aż jęknął w głos, prosto w usta Crispina, a jego
ręce bezwładnie osunęły się w dół i zatrzymały na udach niewidomego mężczyzny.
I
weź tu człowieku bądź spokojny. Przez chwilę rzeźbiarz poczuł jakby serce
odmówiło mu posłuszeństwa i zbuntowało się, stając w miejscu razem z płucami,
które zapomniały o oddechu. Tęsknota i wyczekiwanie zrobiły swoje. Ciało
Crispina zareagowało gwałtowniej niż powinno, eksplozją podniecenia, przez co
jego dłoń na członku Lamberta zacisnęła się gwałtowniej a z jego ust wyrwał się
stłumiony jęk.
Ale
jak on może... Przeciągłe, zupełnie niepohamowane, głośne jęknięcie odbiło się
od ścian i trafiło prosto do uszu Crispina, w którego Lambert niemal struchlał.
Wczepił się palcami jednej ręki w udo mężczyzny, zaś druga ręka, zacisnęła się
na jego męskości. Być może dlatego, że perfumiarz po prostu nie był w stanie
myśleć, uznał że jeżeli coś jest twarde, to należy na tym zacisnąć dłonie, bo
wtedy się człowiek uspokoi.
Powiedzmy...
Uścisk
na męskości Crispina tylko wzmógł uczucie podniecenia. Gorąca fala dreszczy
przeszyła jego ciało. Wezbrała w nim chęć do odczucia jak Lambert doznaje tak
samo silnego spełnienia co on. Przesunął dłonią wzdłuż członka perfumiarza,
rozluźniając nieco uścisk i, nie zważając na ból, jaki zadawały mu właśnie
wbite w nogę palce rudowłosego, pochylił się by odszukać ustami ciało
towarzysza. Jego usta pragnęły bliskości tego pięknego ciała a niewidzący wzrok
rozbłysł feerią odblasków i barw. Zapewne było to złudzenie ale jakież wymowne.
Lambert
osunąłby się do wody z braku sił, które odebrały mu usta Crispina, ale w wannie
nie było na tyle miejsca. Nacisk jego palców rozluźnił się zupełnie, choć dłonie
pozostały na swoich poprzednich miejscach. Mężczyźnie wydawało się, że leci
gdzieś w przestworzach pośród oszałamiającego zapachu ciała rzeźbiarza, którym
się zaciągnął. Z jego ust wydobyło się ciche "och".
To
był najpiękniejszy dźwięk jaki dane było słyszeć rzeźbiarzowi od bardzo dawna.
Ten cichutki jęk był tak wymowny i tak słodki dla jego nowych, rodzących się do
życia zmysłów, że poczuł jakby jego Rudowłosy Anioł chciał zabrać go do
nieznanej krainy miłości. Tyle tylko, że on już tam był. Miał chęć zabrać tam
Lamberta. Tego, który kazał mu czekać na siebie niesłychanie długo, jak na stan
do jakiego doprowadzała Crispina sama obecność perfumiarza. Jego dłoń masowała
męskość kochanka z czułością i zawzięciem. Dzięki temu, że zmysł czucia
wyostrzał mu się z dnia na dzień, doskonale wyczuwał pod dotykiem każde
drgnięcie członka, każdy przepływ krwi i każdy dreszcz, jaki wstrząsał ciałem
Lamberta.
Każdy
musi sobie czasami znaleźć coś, co go utrzyma w świecie rzeczywistym, aby nie
odlecieć daleko. Często jest to cel, a czasami jakaś rzecz. Najwidoczniej
Lambert połączył obie te formy, by nie poszybować w świat marzeń i chwycił w
dłoń męskość rzeźbiarza. Niewprawnie, nieco nieśmiało i zdecydowanie z
przerwami na jęknięcia i ciężkie westchnięcia, sunął ręką po całej jej
długości, bowiem nie mógł być egoistą. Chciał, żeby i właściciel
oszałamiającego zapachu, teraz nawet mimo kąpieli bardziej intensywnego, też
poczuł się dobrze.
Crispinowi
nie trzeba było nic, poza odczuwaniem zadowolenia Lamberta. Jednakże dotyk
dłoni perfumiarza spowodował ponowną eksplozję przyjemności, która miała swój
początek pod delikatnymi acz stanowczymi palcami rudowłosego i, promieniując,
obejmowała powoli całe ciało rzeźbiarza. Z jego ust raz za razem wymykał się
cichy jęk. Dłoń pieszcząca męskość perfumiarza zaciskała się co jakiś czas
mocniej. Natomiast druga ręka objęła rudowłosego w pasie, jakby ten miał ochotę
uciekać.
Ale
Lambert nie miał zamiaru uciekać. Nie teraz, kiedy zobaczył przed oczami
miliony kolorów, a świat mu zawirował. Głośny, niekontrolowany jęk wyrwał mu
się z gardła, zaś ręka zacisnęła się, może zbyt mocno, na męskości Crispina.
Perfumiarz stężał cały, by zaraz rozluźnić się zupełnie z cichym westchnieniem
rozleniwienia.
-
Lambert... - wyrwało się przeciągłe jęknięcie z ust Crispina. Uścisk dłoni na
jego męskości przyprawił go o zawrót głowy i tak gwałtowne spełnienie, że
zapomniał się i wbił paznokcie w skórę na plecach perfumiarza. Po krótkiej,
lecz niezmiernie intensywnej chwili orgazmu, objął obiema rękami ciało kochanka
i przylgnął do niego, starając się wyrównać oddech i wsłuchując się w
nieprzyzwoicie szybko bijące serce rudowłosego.
Herbata
stojąca na szafce już dawno wystygła, tak samo jak woda w wannie. Zresztą nic
dziwnego, trochę się zasiedzieli. Po chwili Lambert zaczął drżeć z zimna w
ramionach rzeźbiarza, ale było mu tak dobrze, że nie chciał wychodzić.
Przytulił się więc mocniej.
-
Idziemy do łóżka, hm? - mruknął Crispin do ucha Lamberta, kąsając go w nie
delikatnie i uśmiechając się. Jemu także było chłodno ale za to nieziemsko
przyjemnie. Głaskał perfumiarza po plecach i przeczesywał czule jego włosy. Był
teraz tak szczęśliwy, tak bardzo mu było dobrze, że zapomniał o ślepocie i o
tym jak ciężko będzie mu żyć. Zycie wydało mu się piękne, zwłaszcza z kimś
takim u boku jak Lambert.
-
Miałem umyć ci włosy - przypomniało się rudowłosemu tak nagle, że aż sam się
zdziwił, jak mógł zapomnieć o tak banalnej sprawie. Było mu teraz tak dziwnie.
Rumienił się przez cały czas, a nie chcąc robić tego dłużej, wyszedł z wanny.
Chory
pozwolił mężczyźnie na ucieczkę, gdyż myślał, że za chwilę poczuje dłoń
Lamberta, która pomaga mu w wyjściu z wody. Wyciągnął rękę i czekał. jakoś nie
śpieszyło mu się teraz do mycia głowy.
-
Jutro. Umyjesz mi włosy jutro, dobrze?
Perfumiarz
wzruszył tylko ramionami, podając mu dłoń, aby ten swobodnie wyszedł z wody.
Jeszcze tylko podał wysokość wanny, jakby się zapomniał. Ręka mężczyzny drżała,
tak jak i on cały, bo nie ubrał się, ani nawet nie wytarł. Będzie musiał się
dobrze w nocy wygrzać, bo już czuł, że coś go łapie.
Ledwo
Crispin wyszedł z wody, porwał Lamberta w objęcia i wtulił się w niego.
-
Będziesz przeze mnie chory. Cały drżysz. Ubieraj się szybko i uciekamy pod koc.
Nie,
to nie była propozycja. To raczej było stwierdzenie tego co ma nastąpić.
Dokładnie tak. A kiedy znajdą się już w pokoju, zadzwoni po Cyzia i poprosi o
ciepłą kolację. To powinno bardzo pomóc.
-
T-t-ak - wydusił z siebie rudowłosy, sięgając po bieliznę. Narzucił na siebie
koc, pod którym często siedział Cyziu, gdy rano czekał aż rozpali się w piecu.
Przycisnął usta do ramienia Crispina, a zaraz potem podał mu ubranie. -
Poradzisz s-s-sobie?
-
Jasne.
Dość
szybko chory wsunął na siebie odzienie, nie chcąc by Lambert tkwił tutaj choćby
jedną chwilę dłużej i, ponieważ znał już drogę z kuchni do pokoju, objął to
swoje rozdygotane kochanie i poprowadził do celu. Swoją drogą, wiedział, że
Lambert sam go do niego doprowadzi, więc czuł się bezpiecznie idąc do pokoju.
Perfumiarz
szedł w objęciach Crispina, a kiedy tylko znaleźli się w pokoju, poskładał koc
z kuchni i odłożył na krzesło. Już po chwili leżał pod tymi dwoma, które były
na łóżku. Słychać było niemal jak się trzęsie. Wpatrzył się w rzeźbiarza
wyczekująco. Chciał go już tu obok, żeby było cieplej.
Niestety
Crispin tego nie widział. Podszedł do łóżka i sięgnął na szafkę obok. Po chwili
rozległ się dźwięk dzwonka Cyzia a Crispin usiadł na brzegu łóżka, odszukując
ręką Lamberta i głaszcząc go po skrytych pod kocem ramionach, które tak
niepokojąco drżały.
-
Zaraz będzie coś ciepłego - wyszeptał czule, kiedy pochylał się by ucałować
twarz perfumiarza.
Cyziu
przyszedł niemal natychmiast i po wysłuchaniu poleceń Lamberta, zabrał się do
pracy. Wziął koc, który perfumiarz zabrał z kuchni. Rudowłosy ścisnął rękę
rzeźbiarza, czekając na "to co zawsze", wszak tak powiedział swojemu
podwładnemu.
Rzeźbiarz
odwzajemnił uścisk dłoni i uśmiechnął się niepewnie. Było mu tak strasznie
głupio, że przez jego zapędy Lambert był teraz na skraju choroby. Położył się
na torsie perfumiarza i przytulił do jego piersi policzek. Oczywiście nie
odkrył go. Wręcz przeciwnie. Zadbał o to by ani jeden niepotrzebny skrawek
ciała Lamberta nie wystawał spod koca.
-
Co znaczy 'to co zawsze'? - zapytał zaciekawiony cóż takiego zawsze łyka
Lambert przy chorobie.
-
Herbata z rumem i czosnek pokrojony w plasterki - Cóż, będzie trochę
śmierdział, ale w każdym momencie mógł się wynieść z pokoju do pracowni albo do
sypialni gościnnej.
Po
chwili Cyziu przyszedł z pełną tacą, którą postawił na krześle.
-
Ostrożnie, gorące.
Jedzenie
pachniało... Tymiankiem, było jak zawsze bardzo dobre, ale Lambert pierwsze, co
zrobił, to łyknął proszki, zagryzł czosnkiem i zapił herbatą.
Proszków
Crispin nie widział. Za to czuł zapachy jedzenia, które jak zawsze zniewalały.
Poczekał cierpliwie aż usłyszy jak perfumiarz odstawia herbatę i dopiero wtedy
sięgnął po kolację. Nieważne co było do jedzenia. Ważne, że było wyśmienite.
Jadł, wsłuchując się w odgłosy posilania się Lamberta. Chciał mieć pewność, że
ten także zje posiłek.
Perfumiarz
dzióbał, jak zawsze. Odstawił talerz na tacę i ponownie wlazł cały pod koc,
wpatrując się we wciąż jedzącego Crispina. Dobrze mu było tak z nim. Dopiero po
chwili sobie przypomniał, a raczej zauważył, że mężczyzna nie ma opatrunku.
-
Jejku! - zaczął wygrzebywać się spod koca. Musiał wziąć maść.
-
A ty dokąd? Hm? - Croispin postawił pośpiesznie talerz na szafce i przytrzymał
dość niezgrabnie mężczyznę. Nie mogło być szybko i zgrabnie. - Dopiero łyknąłeś
herbatę i już się gdzieś wypuszczasz. Leż mi tutaj i nawet nie próbuj się
ruszyć. - Szczerze powiedziawszy na śmierć zapomniał o opatrunku. Ba! On nawet
nie myślał (bo przecież nie był w stanie rozsądnie myśleć) czy przypadkiem woda
nie zachlapie mu ran.
-
Nie, nie, puść! Twój opatrunek. Muszę założyć nowy.
Rzeźbiarz
wiedział, że z uparciuchem nie wygra. Pozwolił więc by poszedł po maść i świeży
bandaż a kiedy wrócił, podniósł w górę koc.
-
Dobrze, ale teraz wskakuj pod koc. Siedząc na łóżku też można to zrobić -
Czyżby zmiana ról? Teraz to Crispin wymusza na Lambercie wypoczynek i dbanie o
zdrowie a nie na odwrót.
Rudowłosy
burknął coś jeszcze niewyraźnie i zaczął zakładać opatrunek, uprzednio smarując
rany maścią. Nie pachniała za ładnie, ale nie o to chodziło w jej działaniu. Po
skończeniu zabiegów pielęgnacyjnych, ucałował pospiesznie usta Crispina i padł
na łóżko, odwracając się do niego plecami z cichym i jakby pełnym strachu:
"Dobranoc".
Chory
uśmiechnął się na chwilę i wsunął zaraz pod koc. Objął Lamberta w pasie i
przytulił się do jego pleców, całując czule kark mężczyzny.
-
Dobranoc, Książę - wyszeptał łaskocząc skórę perfumiarza ustami, które
przesuwały się po niej podczas mówienia.
Lambert
aż się wzdrygnął, czując oddech Crispina na swojej szyi. To był chyba jeden z
wrażliwszych punktów na jego ciele. Wcisnął się w mężczyznę, chcąc mieć ten
piecyk jak najbliżej siebie. Nie powie mu, że to ubranie jest strasznie
irytujące. Nie powie i już. Leżał grzecznie.
Crispinowi
zrobiło się bardzo miło, kiedy Lambert tak ochoczo się w niego wtulał.
Przyciągnął go do siebie i głaskał delikatnie po nagim torsie. Tak,
zdecydowanie zasypianie z tym facetem w objęciach było najcudowniejszym
zasypianiem na świecie. Tylko dlaczego Lambert jest półnagi a Crispin nadal w
koszuli? Tak bardzo przejął się chorobą perfumiarza, że zapomniał się rozebrać!
Ale tak szkoda mu było teraz wypuszczać rudego z objęć.
Zasnęli.
Lambert spał, trzęsąc się jak osika. Widać było, że trawi go gorączka. Mamrotał
coś przez sen, rzucał się na łóżku, przytulał do rzeźbiarza, kiedy ten tylko
się poruszył. A zdarzało się to dość często. Crispin wstawał w nocy kilka razy.
Raz po to, by się rozebrać. Raz, by podać śpiącemu picie, czego zapewne Lambert
nawet nie zapamiętał. Raz, by przejść do pokoju Cyzia, co było wyprawą na
granicy życia i śmierci, gdyż ledwie znał te część domu, i poprosić go o
kolejną ciepłą herbatę. Bał się o Lamberta. Prawie nie spał, by czuwać przy nim
i reagować na każdy gest i jęk. Tulił go do siebie, by było mu cieplej i
delikatnie całował jego rozpaloną od gorączki twarz.
Aż
nastał ranek i Crispin ponownie wymknął się z łóżka, by zarzucić na siebie
koszulę i spodnie i odszukać Cyzia, by zlecić mu sprowadzenie uzdrowiciela.
Cyziu uznał, że uzdrowiciel i tak się na nic nie zda, bo Lambert często
chorował. Był to wynik rzadkiego wychodzenia w domu, a co za tym idzie -
zmniejszonej odporności. Ponadto powiedział też Crispinowi, żeby na chwilę
obecną spał w pokoju gościnnym, bo się jeszcze zarazi od perfumiarza i będzie
nieszczęście. Ale Crispin nie dał się za żadne skarby wygonić z pokoju, w
którym kurował się Lambert. Powiedział nawet, że jeśli będzie trzeba to będzie
spał na krześle a z pokoju się wyprowadzić nie pozwoli. Nie miał tak słabej
odporności jak Lambert więc przeziębienie nie było dla niego niczym strasznym.
Sam czeladnik krzątał się przy rudowłosym, dając mu to herbatę, to leki, to
znowu wmuszając w niego jedzenie i przynosząc do łóżka rozgrzany kamień
owinięty materiałem.
Witaj,
OdpowiedzUsuńcudowny rozdział, bardzo mi się spodobała, tak jak zwykle, haha kto kim się teraz opiekuje... Crispin był na deszczu, ale to właśnie Lambert się rozchorował, kąpiel wspaniała i to co się działo podczas niej, och na pewno cudnie wyszedł ten rysunek Lambertowi...
Wesołych, spokojnych i radosnych świąt
Weny, weny życzę....
Pozdrawiam serdecznie Basia
wspaniały rozdział <3 ja tu czytu czytu z nie zwykle zaciętą miną na twarzy z myślą "nareszcie! to się stanie!" a tu.....tylko początek "zabawy" w wannie...ale ććśśśśś ja tu nie miałam nic na myśli! XDD
OdpowiedzUsuńoraz znów się powtórzę....WSPANIAŁY ROZDZIAŁ ^.^
weny życzę oraz wspaniałych mile spędzonych z wyjątkowymi ludźmi świąt :D