środa, 21 sierpnia 2013

Grand - Rozdział 14.

- Nie jestem sierotą, mam babcię i dziadka. I właściwie to chyba powinno być pytanie skierowane do ciebie, mistrzu. Ja całe życie spędziłem w tej małej wsi. Znam wszystkich, którzy się tam pojawili, więc jeśli nie znam ciebie, to oznacza, że to ty zjawiłeś się tam dopiero co – Wzruszył lekko ramionami i kolejny raz poprawił się w objęciach mężczyzny. Tym razem tak, aby jego palce głaskały nie tylko ramiona, ale i kark chłopaka. Nie zrobił tego celowo. Jakoś tak samo wyszło, że palce mistrza sprawiały mu przyjemność, kiedy ślizgały się po jego skórze. – I w sumie nie wiem, co miałbym ci o sobie opowiadać. Od małego biegałem po wsi i wykonywałem drobne prace dla babci. Dziadek uczył mnie być mężnym i kryć go przed babcią z jego czarnymi sprawkami. Wiem, że nic ci do tego, panie, więc mogę wyjawić ci, że dziadzio ma we wsi trzy kochanice. Tak, jurny z niego staruszek, ale obrywa za to od babki za każdym razem, gdy jego skok w bok się wyda. A babcia potrafi, oj potrafi. Raz pogoniła dziadka z drewnianą łychą do kartofli. Leciała za nim po całej wsi i nie zatrzymała się nawet, gdy dziadziowi sznurek się w galotach rozwiązał i opadły mu one aż do kolan. Oczywiście zaliczył gnojówkę, przez te galoty, bo babka nie miała zamiaru mu odpuścić i goniła go dalej. Ile było śmiechu, kiedy dziadzio wynurzał się w błociska, wyglądając jak sam diabeł... – Grand roześmiał się na wspomnienie widoku dziadka. Pamiętał to doskonale. Wieś miała ubaw po same pachy, a on, jako szkrab schowany za płotem sąsiadki, zanosił się ze śmiechu tak bardzo, że potem go brzuch bolał aż do rana.
- Sierotka ma wiele znaczeń, Grand i nie chodziło mi o twoich rodziców, czy rodzinę, a o twoją niezdarność – wyjaśnił powoli Ferez, jak tylko chłopak skończył opowiadać jedną z fascynujących przygód staruszka.
Dziadek mało go interesował, jak i inni starsi ludzie, nie wiedzieć czemu. Zmrużył oczy, kiedy uświadomił sobie gdzie powędrowała jego dłoń i sam przesunął ją jeszcze wyżej, aż do linii gdzie zaczynały się włosy. Drapał niezmiennie tym samym usypiającym rytmem, choć to jego powinni drapać za uszami. Przez moment, zastanawiając się, co mógłby powiedzieć chłopakowi o sobie, przytknął usta do jego ramienia i zamruczał krótko.
- Jestem z północy. Pochodzę z niewielkiej wioski, ukrytej między królewskimi lasami. To mała i zamknięta społeczność, raczej żyjąca własnym życiem, niż poddająca się władzy króla. Nie jestem nikim wielkim, jeśli chcesz wiedzieć. W swoim plemieniu wyróżnia mnie tylko to, że jestem wojownikiem, a i to określenie wydaje się błędne. Wielu z nas jest bowiem odprawianych w świat. Co roku jakiś mieszkaniec wyrusza w podróż i wraca, kiedy uzna, że już był wszędzie, gdzie mogły ponieść go nogi, czy też inne kończyny – opowiedział pokrótce. Jak na historię plemienia były to jedne z ważniejszych informacji. Najważniejszych jednak nie miał zamiaru zdradzać chłopakowi, a przynajmniej jeszcze nie teraz. Odwrócił lekko głowę, aby spojrzeć na twarz Granda i znów go powąchał, tym razem jego policzek.
- Inne kończyny? Nie chcesz mi powiedzieć, że kiedy bolą cię nogi resztę drogi przebywasz na rękach?
Grand, jak to Grand, prosty chłopak o prostolinijnym myśleniu. Dla niego każde wyjaśnienie było tym, które nasuwało mu się jako pierwsze i najprostsze. Musiał jednak przyznać przed sobą, że krótka opowieść nauczyciela rozbudziła jego młodzieńczą wyobraźnię. Nie bywał nigdzie poza wioską i lasem i dla niego podróże po świecie były jak dla nas wyprawa w kosmos jeszcze kilkanaście lat temu. Sen odegnany został na dobre, gdy wyobraźnia ruszyła do boju, podsuwając mu co rusz to nowe widoki i scenariusze. A gdyby tak on stał się jednym z wojowników wioski mistrza i gdyby to jego nogi niosły przez świat ku nieznanym krańcom. Niestety, takie marzenia pozostaną dla niego jedynie marzeniami.
- Ech, zazdroszczę ci, mistrzu. Jesteś wolny, masz odwagę i sposobność do podroży. Nie to co my, wioskowe parobki. Nasze życie toczy się utartym szlakiem. Rano trzeba wstać, ogarnąć izbę i inwentarz, jeśli się takowy posiada. Potem wyprawa po drewno, czasem na roboty na pole, czasem na jakieś polowanie. Właściwie, życie w wiosce jest dzień w dzień takie samo.
Chłopak rozgadał się, a że jego wyobraźnia nadal była w świecie wędrowniczym, jego policzki poczerwieniały, a oczy zalśniły. Odwrócił się w stronę mistrza, chcąc na niego popatrzeć i uśmiechnął się. Wyglądał teraz tak niewinnie, jakby się niedawno urodził. Jak aniołek zesłany przez niebiosa na ziemie, aby nieść ludziom spokój i dobre słowo. Wiedziony jakąś dziwną i niezrozumiałą dla niego potrzebą, ujął twarz nauczyciela w swe drobne dłonie i zagłębił się w jego spojrzeniu.
- Nie wiesz nawet, jak wielkie szczęście masz, żyjąc tak jak masz na to ochotę – wyszeptał łagodnie. – I nie wiesz, jak wiele szczęścia dało mi twoje przybycie. Co z tego, że katujesz mnie ćwiczeniami? Co z tego, że tracę przy tobie równowagę i przez chęć pokazania ci się z jak najlepszej strony robię z siebie jeszcze większego kretyna niż jestem? Nieważne. Ważne jest dla mnie to, że przez chwilę pozwalasz mi marzyć, iż mogę stać się kimś innym niż chłop z wioski pod zamczyskiem. To jest ważne i za to winny ci jestem wdzięczność.
Roziskrzone oczy chłopaka biegały po twarz Fereza radośnie. Usta układały się w serdeczny uśmiech, pełen wdzięczności i oddania. Nawet nie wiedział, że potrafi tak pięknie mówić. Nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, jak mogły zabrzmieć jego słowa. Mało tego, gdyby ktoś poprosił go już teraz, aby powtórzył swoje wyznanie, za nic w świecie nie zdołałby tego uczynić, bo nie pamiętałby co powiedział.
- Grand, status człowieka nie powinien go więzić i zabraniać mu podróżować, czy poznawać to na co ma ochotę. Jestem wolny, jak każdy inny, a ty masz wiele sposobności, aby wyrwać się z wioski i ruszyć przed siebie tak po prostu. Jesteś inteligentny na swój sposób, masz wyobraźnię i odwagę, tylko musisz to chcieć wykorzystać.
Ferez również pobłądził po twarzy chłopaka z nie mniejszą fascynacją i przyciągnął go nieco mocniej do siebie. Gorący oddech zmiennokształtnego niemal owiewał całą twarz młodego, a przede wszystkim jego roześmiane usta, które w rzeczy samej podobały mu się. Zapewne w głowie niejednej pannicy z miejsca ten uśmiech mógłby zawrócić w głowie i spowodować zdarzenia, które zaowocowałyby głębokimi rumieńcami u obu osób, jednak jakoś Ferez nie miał chęci, aby tak postępować z chłopakiem. Nie skłamałby gdyby powiedział, że perspektywa była kusząca niesamowicie, że w ogóle była kusząca, bowiem niewielu panów, czy chłopców potrafiło zwrócić jego uwagę, ale nie po to tu był, aby podrywać Granda na piękne oczy, równie piękny uśmiech i piękne słowa. Wyplątał palce z jego włosów i pogładził kciukiem zaczerwienioną skórę policzka lekko.
- Kiedyś cię stąd zabiorę – powiedział spokojnie, ale dość pewnie. – Nie na zawsze, ale pokażę ci jaki świat jest piękny poza murami wioski. – W jego cichym, stanowczym głosie zabrzmiała obietnica. Sam też nie miał zamiaru wiecznie siedzieć w okowach Akademii, czy wioski. Miał jeszcze wiele do przejścia i poznania.
Grand nie odpowiedział. Obietnica zabrzmiała tak pięknie, że bał się odezwać, bo miał wrażenie, że za chwilę słowa mistrza stracą swą moc. Uśmiechnął się do niego rozczulająco, a jego oczy zalśniły jeszcze bardziej. Po krótkiej chwili odwrócił się powoli plecami do nauczyciela i ułożył obie dłonie pod swój gorący policzek. Przymknął oczy. Nie chciał, aby słowa mężczyzny okazały się jedynie czczymi obietnicami, więc nie oczekiwał od niego potwierdzenia czy kolejnych obietnic. Wolał zachować to, co usłyszał, gdzieś w głębi swej duszy i mieć dzięki temu możliwość do kolejnych marzeń. Jego płuca nabrały ogromną porcję powietrza, aby zaraz pozbyć się go z dość wymownym westchnieniem. Wpatrzył się w deszcz. Dawno już nie patrzył na spadające z nieba krople tak po prostu. Dawno już nie patrzył na świat tylko po to, aby go widzieć. W deszczu doszukiwał się źródła wody do kąpieli, a w drzewach gałęzi na opał. Takie wiódł życie i tak go wychowano. A teraz miał mistrza. Miał człowieka, który karmił go obietnicami, które były dla niego tak mało realne, że nie chciał się nawet nad nimi zastanawiać. Wcisnąwszy się w objęcia mężczyzny zacisnął powieki. Nie spał. Nie chciał spać. Ale jak dziki zwierz, chciał przez zaciśnięcie powiek odciąć się od świata, który był dookoła. Poczuć wolność.
Mężczyzna nie nawykł do kłamstwa. Dla niego proste było to co robił, a robił zawsze to co chciał. Proste było dla niego wstać i iść, gdzie go oczy poniosą, proste było przychodzenie i opuszczanie znanych i nieznanych sobie miejsc. Obecność Granda nie przeszkadzała mu, a wręcz lubił ją, tak odmienną od wszystkiego, z czym się do tej pory spotkał. Niemniej musiało jednak minąć sporo czasu, a chłopak musiał dojrzeć w sobie i nauczyć się przynajmniej podstaw przetrwania. Ferez w niego wierzył. Wierzył też, że po odpowiednim szkoleniu Grand nabierze więcej ogłady i pewności siebie. Nie wiedział tylko, co kierowało nim samym do tego, aby wziąć chłopaka pod swoje dość opiekuńcze, kocie łapy, ale miał nadzieję, że i to niebawem rozgryzie. Cmoknął młodego w czubek głowy, dosłownie, nie przez przypadek i przymknął na chwilę oczy.
To było miłe. To jedno krótkie cmoknięcie dodało Grandowi otuchy i wlało nowe nadzieje w jego duszę. Uśmiechnął się, nie otwierając oczu i zamruczał podobnie do Fereza i do pumy, choć chyba nie zdawał sobie sprawy, że mruczeli oni niemal tak samo. Deszcz nadal lał się z nieba, kojąc jego myśli i układając do snu. Nauczyciel zamilkł, a jego ramiona nie tyle zabierały ciepło chłopaka, co dawały mu go w nadmiarze. Być może taka była naturalna kolej rzeczy, że kiedy ktoś ciepły przytulał się do drugiej osoby to, po jakim czasie, obaj dawali sobie tyle samo ciepła? Być może. Niemniej jednak młody nie zastanawiał się nad tym. Nie wpadłby nawet na takie właśnie rozwiązanie. Wolał poddać się sennej atmosferze dnia i pozwolić, aby jego ciało odprężyło się zupełnie i zwiotczało, kiedy od ścian jaskini odbiło się pierwsze chrapnięcie wioskowego chłopaczka.
Burza w końcu ustąpiła po kilku godzinach, w których Ferez po prostu siedział i chłonął ciepło Granda. Pozwolił mu zasnąć, choć nie jeden raz otwierał i zamykał usta, aby mu coś powiedzieć. Rezygnował jednak szybko z każdego takiego zamiaru i tylko wodził palcami po skrawkach jego ciała w skupieniu i lekkim stanie medytacji. Wsadził też nos we włosy chłopaka, całkowicie zabijając zapach deszczu w swoich nozdrzach, a gdy tylko przestało padać, uśmiechnął się pod nosem.
- Nareszcie… - mruknął i przysunął usta bliżej ucha chłopaka, do którego zamruczał nieco kocio. – Grand, wstajemy – powiedział powoli, przesuwając nos po jego szyi. Miał przemożną ochotę przygryźć ucho młodego, ale za bardzo chyba liczył się z konsekwencjami tego czynu, które zapewne byłyby dość gwałtowne. Raz czy dwa skubnął wargami skórę na jego szyi i powtórzył stanowcze nawoływanie, aby wyrwać swojego ucznia ze świata marzeń, a może i dlatego, że wyglądał on rozkosznie będąc rozespanym i mało świadomym tego, co się wokoło dzieje.
Młody spał. Długo i smacznie, nie czując dotyku mistrza ani nie słysząc jego westchnień czy dudnienia deszczu. Nie przeszkadzało mu nic, więc zapadł w bardzo głęboki i spokojny sen. Śnił rzeczy, których nijak nie był w stanie ani rozpoznać ani zapamiętać. Pozostając pod wpływem opowieści mistrza zatracił się w marzeniach tak mocno, że jego podświadomość zabrała go do nieznanych krain i w nieznane stany umysłowej świadomości. Słysząc szept Fereza i czując jego usta na skórze zamruczał i przeciągnął się, nie otwierając oczu i nie wracając z krainy snu. Po chwili odwrócił się w stronę mężczyzny i ponownie zamruczał. Co mu się śniło? Któż to wie. Zapewne było to coś bardzo przyjemnego, bo jego lniane spodnie opięły się niebezpiecznie na rozbudzonej marzeniami i szeptem mistrza 'włóczni'. - Jeszcze raz. Pocałuj mnie jeszcze raz, a będę twój na wieczność – mruknął przez sen i objął nauczyciela w pasie, przytulając się do niego z kocim pomrukiem. Tak, kocim, wyjątkowo podobnym do pomruku pumy.
Ferez przełknął ślinę i wciągnął głęboko powietrze w płuca. Jeszcze brakowało mu tego, aby na własnej skórze poczuł, jak ciało chłopaka budzi się do życia i najwidoczniej ma własne plany, kierowane wyobraźnią. Nie mógł tego nie poczuć, jednak zaprzestał wybudzania chłopaka i wpatrzył się przez dłuższą chwilę w jego twarz. W jego niewinną twarz, jak sobie usilnie wmawiał, po czym przymknął oczy. Pokrętne natury – i kocia i ludzka – głośno i wyraźnie nakazywały mężczyźnie wykorzystać sytuację. Spełnić prośbę Granda, który pewnie miał teraz w głowie jakąś pannę i jej bujne piersi, a nie swojego mistrza i jego pierś, do której tak ciasno przylegał. W końcu nachylił się z niezdecydowaniem, ujmując brodę w dwa palce i uniósł ją odrobinę, aby spojrzeć na objętą błogością twarz. Przesunął po wargach Granda kciukiem, od kącika do kącika i nie zrobił nic więcej. Nie czekał na nic, ani na szczególną reakcję chłopaka. Nie miał nadziei na to, że dalszy instynkt sam nakieruje ciało śpiącego do spełnienia marzeń. Odetchnął cicho i przyglądał mu się z bliska, a to, że był w odległości tchnienia twarzą, od twarzy młodego, nie miało znaczenia.
- Mmmm... - zamruczał przeciągle, nadal śpiący chłopak, a na jego ustach pojawił się uśmiech, który rodził się razem z pieszczotą, jaką fundował jego ustom kciuk mistrza.
Nikt nie był w stanie odgadnąć, co takiego kluło się w zaspanej głowie chłopaka. Czy to był bujny biust czy raczej dobrze zbudowana męska klatka piersiowa? Nie, tego nawet on sam nie będzie wiedział, kiedy wreszcie wyrwie się z objęć Morfeusza. Oblizał usta językiem i ponownie uśmiechnął się do swojego wytworu wyobraźni. Przesunął dłońmi po plecach nauczyciela, zahaczając o skórę paznokciami. Dopiero, gdy dotarł do ramion uchylił niepewnie oczy i spojrzał w twarz, która znajdowała się tuż przed nim. Spojrzał, wstrzymał oddech i...
- O rany! – Odsunął się pospiesznie od mężczyzny i skrył twarz w dłoniach. Twarz, która płonęła mu żywym ogniem. Gdyby miał teraz możliwość zapadnięcia się pod ziemię zapewne zrobiłby to czym prędzej. – Wybacz, mistrzu – jęknął, kręcąc głową z niedowierzaniem dla swojego nieogarnięcia. Bał się reakcji mężczyzny i jednocześnie wstydził się za to jak jego ciało zareagowało na sen, którego wszak nie pamiętał.
Pod wpływem paznokci, po skórze Fereza przetoczyła się fala ciarek, a zęby zazgrzytały, dusząc tym samym westchnienie.
- Nic się nie stało, naprawdę. To było miłe – odpowiedział powoli, uśmiechając się i podnosząc wzrok za chłopakiem, za jego ciałem, po czym poszukał wzrokiem swojej koszuli. Nie ubierał jej jednak póki co. Odchylił się do tyłu i oparł dłońmi o zimne podłoże, a skóra zsunęła się z ramion na ziemię. Było zbyt ciepło, aby pomyślał o okryciu. Czuł ciepło nawet na policzkach, chociaż nie pokazały się na nich żadne rumieńce. – Opowiesz mi, co ci się śniło, że jesteś taki rozanielony? – spytał, jak gdyby nigdy nic. Jakoś nie w smak mu było okazywać, że podniecenie Granda, nawet nieświadome, wstrząsnęło nim nie tyle na zewnątrz, co w środku i to dość głęboko. Gdyby był pumą to teraz jego ogon latałby we wszystkie kierunki świata niezdecydowany i niepewny, co ma ze sobą zrobić, a gdyby młodemu przyśniło się coś w trakcie snu przy zwierzęciu, to Ferez, czy raczej kot, zalizałby Granda na śmierć. Mężczyzna zresztą miał ochotę to zrobić też jako człowiek, tylko nieco subtelniej i nie w dokładnym znaczeniu tego porównania.
- Nie, nie. Ja... – Chłopak podniósł się z posłania i popatrzył na mężczyznę zmęczonym wzrokiem. Chciał przepraszać, błagać o wybaczenie, obiecywać, że nigdy się to już nie powtórzy. Tylko, co to by wtedy dało? Nic. Prawdopodobnie pogrążyłby się jeszcze bardziej i spalił ze wstydu. – Myślę, że powinienem odwiedzić krzaki i obudzić się do końca zanim pogadamy. Nie żebym nie ufał ci na tyle, by rozmawiać, po prostu... – Spojrzał wymownie na swoje spodnie, które opinały się w najmniej odpowiednim miejscu i machnął dłonią w stronę nauczyciela. – Zaraz wracam – rzucił pospiesznie i wybiegł z jaskini.
Był przerażony wstydem, jaki go palił. Przerażony tym, że nie pamiętał, aby śnił o jakiejś kobiecie. Przerażony, że potrafił bez zahamowania przytulić się i pogłaskać plecy nauczyciela. Był przerażony tym, jak reagowało jego ciało. Biegł tak długo wśród drzew aż pośliznął się na mokrym poszyciu i usiadł ciężko na mokrej trawie. Miał ochotę płakać z niemocy i szukać pomocy u znachora, aby wypędził z niego złe moce sprawiające, że bliskość mężczyzny wywołała w nim aż takie reakcje.

1 komentarz:

  1. Witam,
    oj cudny, cudny rozdzialik.... Garndowi podobało się być w ramionach Fareza... co pewnie samemu Farezowi też się podobało...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń