poniedziałek, 1 lipca 2013

Grand - Rozdział 9.

- Dzień dobry, panie – Skinęła babcia do mężczyzny. - Wiedziałam, że ktoś taki, jak pan, dotrzymuje danego słowa.
- Dzień dobry. Stawiłbym się wcześniej, ale Rektor strasznie przejmuje się zamachami i ciężko mi było przekonać go, aby mnie wypuścił z zamku – Mężczyzna skłonił się kobiecie i zerknął na nią przelotnie, bowiem zaraz powrócił do patrzenia na jej wnuka, niezmiennie się uśmiechając.
W między czasie dość dziwnej konsternacji, jaka pojawiła się między nim, a chłopakiem - przez podejrzliwość Granda - do okna zaczęło się coś dobijać. Coś, co bardzo, ale to bardzo chciało się dostać do środka, a co przypominało małego, rudego potworka. Ferez skrzywił się wymownie, kiedy jego miodowe oczy spoczęły na oknie i na czymś, co do niego skakało, machając łapkami.
- Przepraszam na chwilę – mruknął niezbyt zadowolony wojownik.
Podniósł się, nim którekolwiek z domowników zdążyło zareagować i w kilku krokach znalazł się obok drzwi, które uchylił. Małe, rude coś nie czekało długo. Wpadło do środka, niczym wiosenna burza i zatrzymało się na środku pomieszczenia, nie wiedząc gdzie ma się dalej skierować. Był to kotek - niewielki, rdzawy kotek, który wyglądał, jakby dostał napadu paniki.
- Obiad! – krzyknął dziadek, który właśnie pojawił się w izbie.
Pojawił się i nawet nie zauważył, że mają jakiegoś innego gościa poza rudym kotem. Na szczęście babka w porę złapała dziarskiego dziadzia za poły koszuli, bo jeszcze chwila i kot naprawdę skończyłby w garze.
- Stary głupku! – warknęła do niego przez zęby. – Czyś ty całkiem zdewociał? Toż to kot możnego pana. Przywitałbyś się, a nie zaraz pakował pupila do garów.
Babcia uśmiechnęła się przepraszająco do Fereza, a dziadek rozdziawił na chwile usta w przerażeniu.
- Toż to żart, stara ropucho – dziadek starał się zatrzeć złe wrażenie i skłonił się przed gościem.
Grand z zaciętą miną obserwował rude kłębowisko sierści. Nie, to zdecydowanie nie była jego puma. To jakaś mała pokraczna, podrabiana futrzana kula. I to taka ruda, że aż po oczach dawało. Chłopak zamiast iść się ubierać ukucnął naprzeciw kociaka i przechylił głowę w bok, przyglądając się mu bez słowa.
- To jest Eva, moja... Znajoma – wyjaśnił dostojny gość, chcąc jakoś wybrnąć z niezbyt zręcznej sytuacji, w jaką wpakowało go tak nagłe pojawienie się kotki. – Eva, ogarnij się trochę, ładnie to tak straszyć tych ludzi?
Ferez uśmiechnął się, a jednocześnie po jego twarzy przemknął cień strachu. Dziewczyna była nieobliczalna i modlił się w duchu, aby teraz nie zrobiła nic głupiego, a tym bardziej, aby nie ujawniła wszystkim zgromadzonym w pomieszczeniu prawdy o pumie. Ruda kulka natomiast odetchnęła głęboko i bez cienia strachu, czy paniki, którą zdawała się rozsiewać, skierowała się na krótkich nóżkach do Granda, aby go powąchać. Może nie była tak uczulona na zapachy, jak Ferez, ale jak przystało na prawdziwego kota, musiała zbadać teren dokładnie. Wysunęła ostrożnie nosek w stronę chłopaka, a po chwili weszła pod jego kolana i zamruczała, ocierając się. Lubiła chłopców, oj lubiła. Ferez westchnął, kiwając głową w stronę dziadka i skrył twarz w dłoni.
- Ona jest niereformowalna – mruknął przez palce, opierając się o wcześniej zamknięte drzwi. Po chwili jednak podniósł wzrok na młodego. – I to ona jest łącznikiem między pumą, a resztą świata. Uwielbia zdradzać to, co zamkowe kocisko jej powie, chociaż nie powinna.
- W takim razie, kudłata pani, jesteś od dzisiaj moją przyjaciółką czy tego chcesz, czy nie – powiedział chłopak w stronę kotki, drapiąc ją jak to koty lubią najbardziej, ale oczywiście tylko wtedy, gdy zdołał ją sięgnąć palcami. Wszak zdawała się chyba nie mieć zwyczaju stania w miejscu. Podobała się mu kociczka. Podobało mu się jak jej miękkie futerko ociera się o jego nagie łydki i jak jej sierść łaskocze go raz za razem. Mógłby ją porwać na ręce i tulić, chowając w niej twarz, ale obawiał się, że jest na to zbyt indywidualną istotą. – Dużo takich cudeniek macie na zamku? – Zerknął na mistrza i uśmiechnął się do niego.
Wyprostował się, więc już nie dawał kotce drapania i pieszczot. Musiał pomyśleć o odzianiu się i spakowaniu, a dzień wstawał coraz bardziej. Dziadkowie nie odzywali się, jeno zerkali na młodego i jego zachwyt dla kota. Koty się jadło! Były smaczne i miękkie. A ich własny wnuk zachwycał się obiadem niczym świąteczną niespodzianką.
Rzeczona ruda kulka jeszcze chwilę ocierała się o łydki Granda, po czym podreptała w stronę Fereza i wskoczyła na niego, wdrapując się po spodniach, aż na samo ramię, które jej wystawił.
- Eva jest wyjątkowym kociakiem i strasznie wścibskim – Mężczyzna uśmiechnął się, patrząc na chłopaka z czymś na kształt beznadziejności w spojrzeniu. Po chwili chwycił kotkę za kark – dosłownie – i uniósł ją na wysokość swojej twarzy, kierując na nią miodowe spojrzenie. – Słuchaj mnie, ty mała latawico. Wracaj do zamku i nie pałętaj mi się pod nogami, hm? Jak obiecałem, że pójdziemy na polowanie, to pójdziemy, ale nie dzisiaj. Wkrótce, może. Kiedyś w każdym razie na pewno i powiedz Rektorowi, że mnie nie będzie jakiś czas, bo inaczej, znając jego zapędy, wyśle za mną tych rycerzy, co się panoszą w zamku – powiedział powoli, chociaż wiedział, że Eva doskonale go rozumie.
Sama kotka zamachała łapkami groźnie i zaburczała, na takie traktowanie, po czym została bezceremonialnie wyrzucona na podwórze.
- No, więc tak. Dostanę jeszcze szklankę mleka? – Ferez, kolejny już raz, zamknął drzwi i spojrzał tęsknie na kubek. Chciał dać jeszcze chwilę Grandowi na ogarnięcie się, a przy okazji przecież mogli go uraczyć kubkiem napoju kocich bóstw.
- O-oczywiście.
Babcia wróciła do świata żywych na dźwięk prośby mężczyzny i ruszyła w stronę kuchni. Teraz to ona tu była panią. Ona miała władze i takie tam bzdety związane z wyłącznością na obecność w kuchni. Dziadek nie był taki skory do obsługiwania gościowi. Jego tęskne i wyraźnie wygłodniałe spojrzenie powędrowało za kocicą. Wydawała się taka smakowita. Aż przełknął głośno ślinę i oblizał usta.
Natomiast młody skłonił się jedynie, zapamiętując dokładnie każde z wypowiedzianych przez możnego słów, choć nie były one kierowane do niego i pospieszył do swojej izdebki, aby się przebrać i zgarnąć niezbędne mu rzeczy. Wszak mężczyzna miał go chyba zamiar zabrać z domu na szkolenie. A przynajmniej chłopak i cała jego rodzina taką mieli nadzieję i tak zrozumieli wizytę możnego.
Ferez otrzymał kubek mleka i pajdę chleba ze świeżym smalcem. Babka nie zapytała czy chce, bo i po co? Skoro ktoś siedział przy stole rano, znaczyło to, że głodny i już!
Mężczyzna porwał kubek z mlekiem, jakby nie widział tego napoju, co najmniej z rok i wypił białą ciecz na kilka łyków.
- Za chleb dziękuję, ale nie przepadam – Uśmiechnął się, zlizując z górnej wargi białe wąsy. – Mam nadzieję, że nie będziecie się martwić o wnuka. Oddam go zapewne dopiero wieczorem, kiedy będzie się ściemniać – uprzedził babcię i dziadka. Tak miało być przez kolejne dni, aż do dnia, może dwóch odpoczynku i znów. – Proponuję też zrobić Grandowi jakiś tobołek z jedzeniem, bo na głodnego nie wytrwa treningu – mruknął jeszcze, ale raczej pod nosem do swoich myśli. Wierzył w chłopaka, ale nie do przesady. Młodzieniec był tylko człowiekiem, a Ferez nie miał najmniejszego zamiaru przy okazji go zagłodzić na śmierć.
Babka nie słyszała dokładnie słów mężczyzny, ale i tak przygotowała śniadanie dla młodego, dla dziadka i dla gościa. Postawiła na stole talerze z gęstą owsianką i poukładała łyżki. Dziadek zabrał się do jedzenia bez słowa i bez czekania na innych. Grand zbierał się u siebie, więc nie wiedział, co dzieje się w kuchni, ale zapach owsianki przyspieszył jego ruchy i wywabił go z izby. Babcia po podaniu śniadania wróciła do swojego małego królestwa. Zajęła się szykowaniem jadła dla młodego na drogę. Nie miała zwyczaju puszczać go z domu bez zapasu jedzenia. Zawsze coś dostawał. A że przeważnie zjadał wszystko zaraz za zakrętem drogi to już inna sprawa.
- Dlaczego nie jesz mistrzu? – zapytał chłopak, siadając naprzeciw gościa i łapiąc za łyżkę przy swoim talerzu.
- Zjadłem na śniadanie ogromną porcję dziczyzny – wyjaśnił pokrótce, nie dodając do tego, że owa dziczyzna była jak najbardziej świeża i ruszała się zanim znalazła się w żołądku mężczyzny. Odszedł kawałek od stołu, aby nie sprawiać wrażenie, że przypatruje się, jak domownicy jedzą i zaczął się z nudów rozglądać po izbie. Tu wszystko wydawało się być drewniane i takie... Miękkie? W zamku miał zupełnie inne odczucia. – I smacznego wszystkim – rzucił jeszcze przez ramię, nim zatrzymał wzrok na czymś, co wisiało na ścianie.
Niekoniecznie nawet coś wartego większej uwagi, którą Ferez oczywiście temu czemuś podarował w ogromnej ilości. Jako, że stał plecami do babci, dziadka i Granda, to cała trójka mogła podziwiać misternie zdobioną włócznię. Co prawda na logikę mało ona przypominała swoją długą formę, ale jednak była naprawdę ładnie wykonana.
- A dziękujemy, mości panie, dziękujemy – Dziadek zamachnął się łyżką przy okazji podziękowań tak energicznie, że Grandowi przybyło kilkanaście mlecznych piegów na twarzy. Chłopak otarł wspomniane ozdoby dłonią i otworzył usta z podziwu, jaki wywołał w nim widok włóczni na plecach jego mistrza. – No jedz, chłopcze, jedz. Jak będziesz się pilnie uczył to ci kiedyś takie cudeńko wystrugam na urodziny – Dziadek oczywiście doskonale widział podziw w spojrzeniu wnuka i zdawał sobie sprawę, na czym zawisło to spojrzenie.
Natomiast oczy Fereza spoczęły na niedużej deseczce, na której wymalowane były koślawe postacie. Zapewne wyszły one spod rąk Granda, który jako szkrab czasami bazgrał nadpalonym patykiem po deskach i potem przynosił babci swoje dzieło z przepełnionym dumą wyrazem twarzy. Wtedy to, miał zamiar być słynnym portreciarzem królewskim.
Mężczyzna przez chwilę zamyślił się nad deseczką, po czym odwrócił odrobinę nierozumne spojrzenie w kierunku rodziny.
- Mówicie o mojej włóczni? – Sam miał w zwyczaju nazywać cudem swój oręż, więc i pochwała nie zdziwiła go zbyt mocno. – To robota goblinów z północy. Dostałem ją, kiedy wyruszałem w świat ze swojej wioski.
Mówiąc to wyciągnął niepozorną jeszcze włócznię z zapięcia i pogładził ją z czułością godną największej miłości swojego życia.
Wszyscy, którzy spoglądali w jego kierunku, mogli dostrzec, jak włócznia rozkłada się, aż do normalnych rozmiarów, jakie miały włócznie bojowe dla wojowników królestwa. Przewyższała ona długością ciało Fereza o dobre trzydzieści centymetrów, a zmiennokształtny spojrzał w górę na srebrzysty grot, który tak naprawdę ze srebrem miał niewiele wspólnego.
- Nie wiem, czy da się coś takiego wystrugać drogi panie – Mrugnął w kierunku dziadka, a włócznia bez specjalnych, czy widocznych ruchów złożyła się do kompaktowego rozmiaru.
Grand oczu od broni nie mógł oderwać. Dziadek zresztą tak samo, ale on opamiętał się nieco szybciej niż wnuk.
- Wiesz panie, gobliny czy nie gobliny, jeśli się ma w rękach fach to i takie cuda da się wystrugać. Nie umniejszam tu oczywiście roli goblinów, ale... Nie będę się chwalił, bo nie wypada.
Dziadek najwyraźniej miał równie wybujałą fantazje, co jego wnuk. Grand nie śmiał nawet słowa pisnąć. Jedynie zabrał się z zapałem za pałaszowanie owsianki. Chciał ją szybko zjeść i chciał jak najszybciej zacząć nauki, skoro dzięki nim dane mu będzie bawić się takimi cudeńkami jak to coś, co właśnie urosło na jego oczach, a potem skurczyło się w magiczny sposób. W sumie, gdyby tak pomyśleć, to jego mała włócznia też potrafiła magicznie przybierać na rozmiarze, a potem wracać do pierwotnej wielkości... Aż się uśmiechnął na wspomnienie przyjemności, jaką wtedy odczuwał. Musiał jednak szybko odgonić te zdradzieckie myśli i pozbyć się śniadania, jeśli chciał się wyrwać z domu i ruszyć w świat z mistrzem.
- Oczywiście, zapewne pański talent jest równie wielki.
Dziadek otrzymał szczere skinienie głowy od Fereza i szczery uśmiech, a w zasadzie oba gesty wyglądały jedynie na szczere. Swoje mężczyzna pomyślał, ale nie miał zamiaru wyprowadzać staruszka z błędu.
Gdyby wiedział, co Grand pomyślał, zapewne nie udałoby mu się zachować tej bezbrzeżnej powagi na swoim obliczu. Czekał nadal cierpliwie, powracając do patrzenia na drewienko, a włócznia wylądowała na swoim miejscu na plecach.
- Dla młodego mam jednak coś innego w zanadrzu – dodał ciszej i wskazał dłonią na miecz stojący przy drzwiach. Na długi, prosty miecz, równie błyszczący, co grot włóczni.
Rektor dbał o swoje nieużywane wyposażenie, chociaż sam był marnym wojownikiem, jeżeli używał białej broni. Nadal i wciąż nie zmieniało to faktu, że zanim Grand zacznie walczyć nawet drewnianą imitacją broni, minie sporo czasu.
Babcia uszykowała jedzenie dla wnuka i zapakowała w szmaciany tobołek. Wiedziała, że być może widzi go ostatni raz przed długą rozłąką, więc w jej spojrzeniu widać było już tęsknotę i zbierające się łzy. Ręce jej drżały, gdy kładła na stole prowiant i zabierała pusty talerz chłopaka.
- Niech pan o niego dba – zwróciła się do mężczyzny i po chwili zniknęła w osobnej izbie.
Nie miała chęci pokazania możnemu, jak po jej starej twarzy płyną łzy. Nie chciała, aby pomyślał, że młody wywodzi się z rodu mięczaków i nie podoła. Nie chciała zaszkodzić wnukowi. Dziadek, choć tego nie okazywał, również przeczuwał, że nie zobaczy chłopaka długo i również nie było mu z tym lekko. On jednak reagował inaczej. Zacisnął bowiem usta i milczał, patrząc na chłopaka na zmianę z jego nauczycielem. Jedynie Grand miał na ustach uśmiech i starał się schować za nim żal z powodu rozstania z dziadkami. Miał tylko ich i nie był pewien czy tęsknota pozwoli mu się skupić na nauce. Ale teraz chciał pokazać im jak cieszy się z możliwości szkolenia i pocieszyć, pokazując uśmiech na swej młodej twarzy.
- Jestem gotowy – stwierdził, zgarniając prowiant i zerkając w stronę izby, gdzie skryła się babcia.
- Przecież oddam go wieczorem, mówiłem. Nie ma się co rozczulać, nie pozbędziecie się go tak łatwo - wyjaśnił mistrz, dostrzegłszy zaniepokojenie na twarzy starszej pani i roześmiał się delikatnie, dość uroczo. Skierował swoje lekkie kroki do drzwi, zerkając za Grandem dość wymownie, aby poszedł za nim. Miodowe oczy nieustannie trzymały w sobie niewielkie rozbawienie, nawet wtedy, gdy Ferez przestał się już śmiać. Złapał miecz bez problemów w dłoń i otworzył drzwi, kłaniając się przy tym i zapraszając wolną dłonią chłopaka do wyjścia. – Radzę też przygotować mu sporą kolację, bo opustoszy wam spiżarnię, jak tego nie dopilnujecie – rzucił w stronę dziadków i jak tylko młodzieniec wyszedł, on również ruszył na dwór, zamykając za sobą drzwi.

2 komentarze:

  1. Super blog jak i opowiadanie. Wciągnęło mnie i nawet nie zauważyłam że już koniec. Nie mogę się doczekać następnych części przygód tych dwoje.
    Amdzia :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej,
    w końcu Gran wyrusza na swój pierwszy trening, pojawienie się tej kotki było świetne... potraktowanie Eve jako obiadu haahah rewelacja
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń