wtorek, 2 października 2012
Zapach Ciemności - Rozdział 1
Nad ranem ranny usiadł na łóżku i przez chwile nasłuchiwał. Nie długo. Chciał zorientować się czy gdzieś obok ktoś się znajduje. Wszystko go bolało a na dodatek miał na oczach jakieś szmaty, które uniemożliwiały mu orientację. Nienawidził czuć się bezradnym. Irytował go opatrunek na oczach. Musiał coś z nim zrobić. Bez zastanowienia sięgnął do niego palcami i usiłował go zerwać.
- Zostaw! - Lambert nie krzyknął. Nigdy nie krzyczał. Powiedział stanowczo i chwycił mężczyznę za nadgarstki. - Zostaw.
Chory nie rozpoznał tego głosu. Wykręcił ręce by uwolnić z uchwytu i skrzywił się boleśnie.
- Kim jesteś? Gdzie jestem? Co się... - zamilkł nagle, zaciskając zęby z bólu.
- Kojarzysz... Ech. U mnie w domu. Jestem... Perfumiarzem. - Mężczyzna uważał, że nie było się czym szczycić. Perfumy robił dobre, ale nie wychodził z domu, co mogło być odebrane jako dość dziwne. Nie puścił nadgarstków mężczyzny. - Nie wyrywaj się. Jesteś bezpieczny.
Mężczyzna przestał się szarpać. Nie był jednak spokojny. Nie potrafiłby być. Nie znał perfumiarza. Jego pomocnika i owszem ale jego... Chyba nikt nie wiedział jak perfumiarz wyglądał.
- Skąd się tu wziąłem? Byłem w lesie. Szukałem, zresztą nieważne. Gdzie moje rzeczy? - Zasypanie opiekuna pytaniami wydało mu się jedynym wyjściem, jeśli chciał się zorientować dokładniej w swoim położeniu.
- Jakie? - W pierwszej chwili, perfumiarz nie zrozumiał pytania rannego. Po chwili jednak nadeszło olśnienie. - Ach. Były całe brudne. Wyrzuciłem je. Odkupie! - Nie był
przyzwyczajony do gościa w domu. Wyraźnie denerwował się każdym wypowiadanym słowem. - Jesteś głodny? Uzdrowiciel powiedział, że musisz dużo jeść i pić.
- Wyrzuciłeś? Ale Layla. Tam była Layla...
Cierpienie kolejny raz wykrzywiło jego twarz. Tym razem był to ból psychiczny. Layla - jego mała księżniczka wystrugana przez dziadka. Była z nim zawsze. Nawet nie słuchał mężczyzny. Nie chciał jeść ani pic. Po co? Teraz to nie było ważne.
- Nie widziałem żadnej kobiety czy... Coś - zmieszał się strasznie. Przez jedną krótka chwilę zrobił rachunek sumienia i sprawdził pamięć. I nagle - Tylko figurka taka. - Sięgnął do szafki przy łóżku i wcisnął mu w rękę drewienko, o które, jak podejrzewał, pytał.
- Tak - wyszeptał zamykając figurkę w dłoniach. Widać było, że ma dla niego niezwykłą wartość. Niby takie stare nic a jednak. W milczeniu przycisnął dłonie do piersi i trwał tak przez jakiś czas. - Nic więcej nie ocalało? - wyszeptał drżącym głosem.
- Jest... Coś.
Crispin przechylił głowę na bok i wyciągnął rękę w oczekiwaniu. Po chwili poczuł na niej małe, stare, dość mocno zużyte dłuto.
- Dziękuje - wyszeptał, kiedy poczuł w dłoni znajomy kształt.
Perfumiarz przyglądał się choremu z niepokojem. Wiedział do czego służy narzędzie, które mu oddał. I wiedział, że już mu się nie przyda.
- A teraz pomóż mi się tego pozbyć. - Dłoń chorego spoczęła na jego opatrzonych bandażem oczach. - Denerwuje mnie. Nic przez tę szmatę nie widzę.
- Nie. Ma zostać. Uzdrowiciel mówił. - Lambert ponownie chwycił go za ręce, by nie pozwolić mu na zdjęcie opatrunku.
- Ale... - Crispin nabrał w płuca powietrza i wstrzymał przez chwile oddech. - Proszę. Irytuje mnie to. Nic nie widzę, rozumiesz? Zdejmij choć na chwile. Chcę zobaczyć gdzie jestem. Chcę... Chcę zobaczyć ciebie.
Perfumiarz nie był gotowy przekazać mu słów medyka. Odciągnął dłonie rannego od bandaży i przyłożył sobie do policzków. Chciał mu w ten sposób pokazać siebie. Tak, jak robią niewidomi, poznający świat bez zmysłu wzroku.
- Co ty...
Crispin wyrwał ręce z uchwytu opiekuna i przycisnął do piersi tak szybko, jakby dotknął przed chwilą rozgrzanego do czerwoności pieca. Palce zacisnęły mu się w pięści, a przez ciało przeszedł potężny dreszcz, zapowiadający powrót gorączki. Opadł ciężko na poduszki i naciągnął na siebie koc.
- Zimno - mruknął, kryjąc się pod okryciem prawie cały.
Rozległy się przyspieszone kroki na drewnianej podłodze. Zwiastowały one tylko jedno, Lambert wybiegł z pokoju. Osoba, która przyszła po chwili z kocem i czymś pachnącym na pewno nie była perfumiarzem.
- Pan kazał nakarmić. I przykryć kocem - Rozległ się młodzieńczy głos, kiedy na ciele Crispina legł ciepły koc. - Pomogę usiąść. A później nakarmię, dobrze? Przyniosłem rosołu. Zobaczy pan, że zaraz będzie lepiej.
Gdyby nie stan, w jakim był Crispin, dobroduszność i łagodność tego chłopaczka przyprawiłaby go o uśmiech i bez protestów zjadłby przyniesiony posiłek. teraz jednak nie miał ochoty na nic.
- Zabierz to - burknął, odwracając się tyłem do chłopaka.
- Pan będzie zły. Znowu coś roztrzaska. Niech pan zje, proszę - Usiadł na łóżku chorego. Był uparty i stanowczy. Pracując z Lambertem musiał takim być, ale tego przecież Crispin nie mógł wiedzieć.- Chociaż trochę. Dobre jest. Pan mnie uczył gotować - Brzmiało to, jakby błagał o zlitowanie.
Niestety, mówią, że chory mężczyzna jest gorszy od rozkapryszonego dziecka. Chory Crispin był chyba najgorszym z przedstawicieli tego gatunku. jeszcze przez dobre dziesięć minut chłopak służący musiał prosić go na wszystkie możliwe sposoby by ten raczył spróbować chociaż odrobinę zupy.
- Dobrze - przystał w końcu na propozycję służącego, unosząc się na łokciach. - Ale pod jednym małym warunkiem.
- Jakim? - Prawdę mówiąc młodzieniec byłby zgodzić się prawie na wszystko, byleby tylko chory zjadł.
- Pomożesz mi pozbyć się tej przepaski.
- Zgoda - przytaknął energicznie i zamieszał łyżką w talerzu. - Tylko wpierw pan zje bo już ostygło.
Crispin posłusznie otwierał usta raz za razem, przełykając posiłek, który bardzo mu smakował. Faktycznie, chłopak dobrze gotował. A jeśli doda się do tego fakt, że przez napad nie jadł od prawie doby, przestygnięty rosół to była prawdziwa uczta.
- No i nie było takie złe. Prawda?
Służący wstał z łóżka by odstawić talerz na stolik.
- Ja zjadłem - powiedział Crispin, przecierając usta po posiłku. - A teraz ty, zabierz mi z oczu te szmatę. Chcę wrócić do domu.
- Nie, nie. Nie może pan wracać. Musi pan leżeć, uzdrowiciel kazał.
- Guzik mnie obchodzi uzdrowiciel! Zdejmij mi to! Pamiętaj, że obiecałeś. - Ton rannego był coraz bardziej przesiąknięty rozpaczą i determinacją.
- Nie mogę. Pan zabronił - Poczucie lojalności było w tym chłopaku tak silne, że aż denerwujące. Odstawił naczynia na stół i usiadł ponownie na łóżku. - Powinien pan iść spać - powiedział łagodnie i nakrył Crispina kocem aż po samą brodę.
- Dlaczego jesteście tacy uparci? To tylko kawałek szmaty a ja przez nią nic nie widzę - jęknął rozpaczliwie. - Sam to zrobię! - warknął, zrzucając na podłogę jeden z koców.
Usiłował się podnieść, lecz młode, silne dłonie chłopaka skutecznie przytrzymały go na poduszkach.
- Pan się nie miota. Leży spokojnie - Chłopak niemal płakał wypowiadając te słowa. - Bo on znowu będzie zły.
- Dobrze już, dobrze. - Nie miał sumienia sprzeciwiać się temu chłopcu. Przestał się szarpać, leżał spokojnie, obejmując się rękoma za ramiona. - Aż taki groźny ten twój pan? Aż tak bardzo cię lubi karać, że drży ci głos,
kiedy o nim mówisz?
- Nie, nie! - zaprotestował gwałtownie. - Pan mnie nie bije. Pan nawet nie krzyczy. To dobry pan.
- Dobry? A mówisz o nim jak o kimś kto wścieka się z byle powodu.
Głos chorego był coraz słabszy. Czuł się coraz bardziej zmęczony. Znów zaczął trząść się pod kocem. Ponownie płonął pod wpływem gorączki.
- Pan jest dobry. Czasami tylko ma humory dziwne. I martwi się.
Chłopak wstał z łóżka. Po chwili cały pokój wypełnił się zniewalającym zapachem lawendy.
- Mmm...- mruknął Crispin, przekręcając głowę raz w jedną, a raz w drugą stronę. Był słaby, gorący posiłek tylko wzmógł uczucie niemocy. Zaczynał tracić kontakt z rzeczywistością. - Wody, dasz mi wody?
Cyziu nalał do kubka trochę wody i przytknął go do ust chorego.
- Tylko powoli, bo się powylewa - powiedział spokojnie, przytrzymując głowę rannego w górze.
Gorączka trawiła organizm Crispina z taką siłą, że ten umierał z pragnienia. Ujął kubek w dłonie i uniósł się lekko nad łóżko, pijąc łapczywie zbawienny płyn. Kiedy naczynie było puste, padł na poduszkę i pierwszy raz od kiedy się ocknął, uśmiechnął się nieśmiało.
- Dziękuje. Możesz iść. Obiecuje, że będę grzeczny.
- Nie. Pan kazał siedzieć.
I siedział. Siedział wytrwale, dopóki nie był pewien, że chory zasnął.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Witam,
OdpowiedzUsuńdopiero co tutaj zawitałam na Twojego bloga, mam trochę do przeczytania, ale na początek zabrałam się za czytanie opowiadania „Zapach ciemności”, ponieważ dopiero co je piszesz, a pozostałe opowiadanie z czasem nadrobię ;] Piszesz wspaniale już mnie cała historia bardzo zaciekawiła, Bardzo ciekawi mnie jak potoczą się dalsze losy Crispina...
Weny Tobie życzę
Pozdrawiam serdecznie Basia
Bardzo dziękuję i cieszę się, ze Twoje paluszki zaprowadziły Cię i tutaj. Miłego czytania.
UsuńWitam,
OdpowiedzUsuńcałkiem niezły blog, naprawdę. jednak czegoś brakuję . Polecam "technikę bogatego mówienia" (I encourage to check it in net) ogólnie dobre. Aras