czwartek, 31 stycznia 2013

Zapach Ciemności - Rozdział 13

Crispin siedział na środku pokoju po turecku i był bardzo zajęty skarbami, które przyniósł mu Cyziu. Miał tam wszystko, czego mu było trzeba w danej chwili. Przekładał z miejsca na miejsce małe drewienka i kamienie a tuż obok leżało jego dłuto i kilka niewykończonych dzieł. Miał chęć stworzyć coś, czego jeszcze nigdy nie zrobił. Chciał wyrzeźbić sylwetkę człowieka. A kogo mógłby sobie obrać za cel jak nie Lamberta. Tyle tylko, że podchodził już do czwartego z kolei kawałka drewna i nadal nie był w pełni zadowolony efektami.
- Crispin! - Wpadł do pokoju zdyszany Lambert, który aż oparł się o framugę, aby chwilę odsapnąć. - Widziałem w...wielki... taki kaaaaaaaawał drewna i zaraz och... Zaprowadzę cię. Jest na dole - wydusił w końcu z trudem, zamykając oczy, aby uspokoić swoje rozszalałe serce. Ciągnął prezent dla rzeźbiarza aż od skraju lasu, czyli spory kawałek.
Rzeźbiarz wzdrygnął się wystraszony tak nagłym pojawieniem się Lamberta. Mógłby go zapewne usłyszeć gdyby nie fakt, że tak bardzo zatracił się w usiłowaniu stworzenia czegoś z niczego. Jednak już po chwili zreflektował się i jednym zdecydowanym ruchem zgarnął wszystkie niedokończone rzeźby pod łóżko. Dopiero potem dźwignął się z podłogi i podszedł do drzwi i perfumiarza, który notabene, dyszał jak zziajany pies.
- Biegłeś? – zadał banalne pytanie, ale skąd miał wiedzieć, że ten facet taszczył coś naprawdę wielkiego i to z tak odległych terenów? – Przecież chyba nie ucieknie, co?
- Nie, tylko, bo... było duże i ciężkie, a z lasu kawał drogi. Och, chodź.
Perfumiarz pociągnął Crispina za rękę przed dom, gdzie zostawił ten drewniany kloc. Był naprawdę spory, choć raczej rzeźby człowieka naturalnej wielkości nie można było z niego utworzyć. Chyba, że trzyletniego dziecka.
Rzeźbiarz ułożył dłonie na klocu i otworzył usta z zachwytu. Miał dużo różnych kawałków drzewa od Cyzia, ale ten był inny. Nie dość, że duży to jeszcze zdawał się być bardzo stabilny, twardy i dość wyschnięty. Idealny do tworzenia rzeźby, która nie musi dosychać by zyskać pożądaną formę.
- Jest idealny... – Crispin przyklęknął na ziemi i bardzo dokładnie badał dłońmi drzewo, uśmiechając się jak dziecko, które dostało wymarzony prezent pod choinkę.
- Ha!
Lambert uniósł dumnie głowę, czego Crispin nie mógł zauważyć, ale mimo to rudowłosy czuł się dowartościowany, w końcu to on go znalazł i przytargał z tak daleka. Teraz będzie mógł oczekiwać, że rzeźbiarz zrobi coś specjalnie dla niego.
- Jest idealny! – Rzeźbiarz wstał i zarzucił ręce na szyję perfumiarza z ogromną wdzięcznością. Ucałował go w policzek. – Tylko, chyba będzie musiał poczekać aż zyskam pewność, że go nie zmarnuje, co? Bo jak będziesz musiał targać kolejny taki kloc, dostaniesz mi zawału – Wtulił twarz w szyję ukochanego i przytulił się do niego z całej siły. Bardzo chciał stworzyć coś wyłącznie dla Lamberta. Bardzo. Ale chciał też, aby to było coś idealnego i niepowtarzalnego.
- Dobrze – Perfumiarz ucałował towarzysza w czoło. Będzie wyrozumiały, bo jakże miał nie być? Musiał dbać o swojego niewidomego rzeźbiarza, który tak bardzo starał się wrócić do formy. – Dzisiaj zrealizowaliśmy duże zamówienie, wiesz? Bardzo duże. Dla ważnego klienta. To dobrze wróży naszej działalności.
- Gratulacje – Crispin odchylił się w tył i z szerokim uśmiechem ucałował policzki Lamberta. – A co dla niego robiłeś? Jaki zapach? – Obejmując mężczyznę w pasie, przytulił do jego piersi policzek. – Powiedz, że nie ten leśny. Jest niezwykły.
Tak, flakonik z próbką tego zapachy stał nadal na półce w pokoju gdzie spali, więc co jakiś czas niewidomy odkorkowywał go i cieszył zapachem.
- Nie-e. Malina z wanilią. Ten mężczyzna ma dziwny gust – mruknął cicho perfumiarz, zastanawiając się czy aby na pewno wszystko dobrze zrozumiał. Ale skoro klient był zadowolony, to znaczy, że tak. Pociągnął Crispina w stronę domu. – Chodź, Cyziu zrobił kolację. Później idę... na spacer. Zabrałbym Cię, ale... ale ja nie chodziłem dawno na spacery z towarzyszem.
- Malina z wanilią..... – Zamyślił się przez chwilę rzeźbiarz, usiłując sobie przypomnieć taką mieszankę. – Słodko. Jak wczesną jesienią lub późnym latem w kuchni – Uśmiechnął się rozmarzony. Ujął Lamberta za rękę i ruszył do domu. – Nie musisz mnie brać. Nie chcę byś czuł się skrepowany przy ludziach, których znasz – Wzruszył niedbale ramionami. Jemu nigdy nie zależało na opinii wśród ludzi. A teraz, kiedy i tak nie widział ich spojrzeń, przejmował się nimi jeszcze mniej.
- C-co... Jakich... znam... Co?
Lambert stanął w miejscu jak wryty. Nie za bardzo wiedział, o czym mówi Crispin, bowiem sam miał na myśli tylko spacer pełen rozmyślań i melancholii. W samotności, bez żywej duszy przy boku.
Tyle, że Crispin nie wiedział, że o taki spacer chodzi. Zatrzymał się razem z Lambertem i odwrócił się w jego stronę z niewinną miną.
- Idziesz na spacer, tak? Tam chodzą ludzie, tak? Twoi znajomi, tak? Przecież nie każdy ma tak olewające podejście do ludzkich opinii jak ja. A ty jesteś słynnym perfumiarzem, więc... – Zarzucił ręce na szyję rudowłosego i musnął ustami jego usta. – Nie przejmuj się. Mnie to nie przeszkadza. Posiedzę sobie w pokoju albo z Cyziem w kuchni i poczekam.
- Nie chodzę na spacery z... ludźmi – Słowo "ludzie" Lambert wypowiedział z nijakim obrzydzeniem. Nie, nie lubił mieć towarzystwa. Ciężko było mu kogokolwiek zaakceptować. A Crispin miał to szczęście. Cóż, nie każdy je ma.
- Mmm... – mruknął, ocierając się policzkiem o brzeg szczęki Lamberta niczym kot. - A że ja jestem ludziem... – Zaśmiał się krótko, ale nie dokończył wywodu, tylko ponownie chwycił perfumiarza za rękę i ruszył do domu. – No chodź już, bo nas Cyziu prześwięci za to, że kolacja stygnie.
- Ale ty ładnie pachniesz, oni nie – rzucił szczerze perfumiarz, idąc grzecznie za Crispinem. Skoro już znał drogę tak dobrze, to niech prowadzi. W razie ewentualnych stłuczek instruował go gdzie, co i jak daleko jest.
Tak, drogę z podwórza do domu i każdy z korytarzy, niewidomy poznał doskonale. Gorzej byłoby gdyby miał wyjść poza teren Lambertowej posiadłości. Doszli do kuchni bez większych wypadków. Potknięć nie wliczamy w wypadki. Tak samo jak nagłego pojawienia się ściany lub zamkniętych drzwi.
- Cyziu! – krzyknął rzeźbiarz, stając za progiem kuchni. – Zobacz, kogo ci przyprowadziłem na kolacje – Jak zawsze w kuchni, Crispin gubił się w zapachach i kiedy Cyziu stał nieruchomo, nie miał pojęcia o jego obecności.
- Świetnie. Od rana pana nie ma, a jeszcze dzisiaj dzień spaceru.
Chłopak wywrócił oczami i postawił dwa talerze na stole. Jak zwykle pachniało dobrze, a smakowało jeszcze lepiej. Lambert jadł w milczeniu. Nie no... Przecież łatwo było zrozumieć, że uważa, iż ludzie śmierdzą! Zadawał się tylko z tymi o ładnym zapachu.
Crispin również nie mówił zbyt wiele podczas posiłku. Jedynie posłał kilka pochwał w stronę Cyzia za smaczne jedzenie. Jednak cały czas zastanawiał się, co miało oznaczać stwierdzenie 'dzień spaceru'. Czyżby Lambert miał z góry zaplanowane całe życie a on stał się niespodziewaną zmianą? Można to zrozumieć. Kiedy skończyli posiłek, odczekał aż Lambert zbierze naczynia i wstał od stołu.
- Odprowadzisz mnie do pokoju, zanim wyjdziesz? – zapytał rudowłosego z lekkim uśmiechem i nadzieją w głosie.
- Tak – Lambert chwycił go pod rękę i zaprowadził do pokoju, gdzie ucałował go w czoło i usta. – Nie czekaj na mnie. Wrócę późno – Nikt nie mówił, że miał zaplanowane życie od a do z, ale możliwe, że czasami rutyną było, iż pewne rzeczy robił.
- Dobrze.
Crispin pomachał jeszcze dłonią na pożegnanie perfumiarzowi i usiadł na łóżku zabierając się za rozpinanie koszuli. Skoro ma zostać sam, to przecież nie będzie siedział do niewiadomo, której godziny i rozmyślał. Cyziu miał prace a on postanowił, że się położy wcześniej. Przynajmniej na to wyglądało.
Lambert wrócił późno. Do tej chwili nic nie przeszkadzało Crispinowi. Pachnący lasem i mokrą ziemią rudzielec rozebrał się do bielizny i wsunął na łóżko obok rzeźbiarza. Zachowywał się cichutko jak mysz kościelna, a nawet ciszej.
Chory spał, teraz już spał. Co prawda nie położył się od razu. Tuż po wyjściu Lamberta zawołał Cyzia i poprosił, by ten pomógł mu przytransportować do pokoju ten piękny kawał drzewa, jaki dostał wcześniej od swego Anioła. Później przez dobre dwie godziny klęczał przy nim i ponownie badał dłońmi cal po calu, układając sobie jego dokładny obraz w wyobraźni. Wiedział już, co z tego powstanie. Miał już w głowie gotowa rzeźbę, ale nie chciał, by Lambert widział ją, zanim nie skończy. Z racji innego pomysłu, postawił kloc za szafą i nakrył kocem. Miał nadzieję, że Lambert nie zwróci na to uwagi. A nazajutrz Cyziu pomoże mu znaleźć miejsce, gdzie będzie mógł w spokoju tworzyć.
Teraz, kiedy perfumiarz, pachnący lasem, ale i wychłodzony, wśliznął się do łóżka, Crispin drgnął, ale po chwili przytulił się do niego mrucząc coś na temat tego, jak bardzo zmarznięty jest i jak nie rozsądnie długo chodził po nocy.


Mijały dni. Szopa w ogrodzie została uprzątnięta i Crispin miał teraz własne miejsce do pracy. Cyzio pomógł mu przenieść tutaj zaczęte dzieło tak, by Lambert niczego nie widział. W każdej wolnej chwili, Cris powracał do rzeźby i upiększał ją kolejnymi szczególikami. Później nakrywał szczelnie prześcieradłem i zamykał szopę na klucz. Nie chciał by niespodzianka została zbyt szybko odkryta. Podjął się też nowego wyzwania. Postanowił, że teraz, kiedy jego dotyk jest tak bardzo wyczulony, może spokojnie zająć się rzeźbą w kamieniu. W szopie stało już kilka mniejszych dzieł, ale też skrywało się w kącie jedno większe i bardziej pracochłonne. Brakowało mu tylko zamówień. Musiał pomyśleć nad promocją siebie w nowym otoczeniu a to nigdy nie było łatwe.
Słońce skryło się za lasem. Crispin miał dość na dzisiaj siedzenia w ogrodzie i kurzenia się przy tworzeniu. Stęsknił się za towarzystwem Lamberta. Zamknął dokładnie warsztat i wrócił do domu, zachodząc do kuchni.
- Cyziu? – zapytał w progu. – Czy Lambert jest w pracowni?
- Jest. A przynajmniej powinien być. Godzinę temu wychodził i nie jestem pewien, czy wrócił – odparł spokojnie chłopak, odstawiając garnek na jego miejsce. Spojrzał na Crispina. – Coraz lepiej idzie panu poruszanie się po domu. Niedługo się okaże, że będę musiał znaleźć sobie nową pracę, bo zacznie pan gotować! - rzucił z uśmiechem na ustach.
- Nie obawiaj się – Zawtórował śmiechem chłopakowi. – Gotowanie i ja to dwa odmienne światy. Nie chciałbyś chyba, żeby twój pan pił przypaloną herbatę.
Z uśmiechem na ustach opuścił kuchnię i ruszył w stronę pracowni. Im bliżej niej się znajdował, tym intensywniejsze wyczuwał zapachy. Zawsze lubił to miejsce. Było ono siedliskiem feerii doznań zmysłowych. Zapach gonił zapach a wyobraźnia szalała pod ich wpływem. Nie pukając pchnął lekko drzwi i wszedł do środka.
- Lambert? – zapytał by upewnić się, co do obecności lub nieobecności perfumiarza.
- Tak? – odezwał się głos za jego plecami. Nie dość, że mięta i cytryna, to jeszcze zapach mokrej ziemi, leśnego podszycia i palonych liści dobiegł do nozdrzy Crispina. – Chciałeś coś? – Lambert cmoknął go w policzek, kiedy przechodził obok.
Zatracenie w zapachach tak zajęło rzeźbiarza, że słysząc głos nie tam, gdzie być powinien, podskoczył z wrażenia.
- Długo jeszcze? – zapyta, wchodząc w głąb pracowni i odszukując po omacku stół, na którego brzegu lubił przysiadać, kiedy czekał aż perfumiarz skończy pracę. – Słyszałem, że wychodziłeś. A z tego co czuję, byłeś w lesie. Szukasz nowych źródeł zapachów? – Zmysł węchu niewidomego wyostrzył się zdecydowanie. Teraz zastępował mu wzrok i szło mu niesłychanie dobrze.
- Powiedzmy.
Lambert uniósł w górę fiolkę, wpatrzył się w nią, ale po chwili stwierdził, że nie jest warta jego uwagi. Wziął następną i ponowił obserwacje, które skończyły się na cichym przekleństwie i odgłosami krzątania się z jednego kąta pracowni na drugi.
Crispin nie pytał. Znał już na tyle Lamberta, że wiedział jak gwałtownie potrafi reagować, kiedy coś nie idzie po jego myśli.
- Jeśli nie będę przeszkadzał, posiedzę sobie i posłucham jak pracujesz, dobrze? Nie chce mi się już dzisiaj walczyć z kamieniem, a poza tym, czuję się tak, jakbym miał płuca pełne pyłu – Prawdę mówiąc miał ochotę na ciepłą kolację, ale nie miał ochoty jeść jej samotnie. Wolał więc poczekać.
- Jasne – mruknął rudzielec pod nosem, namiętnie szukając czegoś po szafkach. W końcu z pełnym satysfakcji "hah", wrócił do stolika i zaczął mieszać, potrząsać, przelewać i robić jeszcze wiele różnych rzeczy przy wtórze cichego burczenia do siebie i syczenia płomyka pod kolbą.
- Wiesz co, będę musiał chyba pojechać do matki na kilka dni. Nie wydaje mi się by ona miała chęć na podróżowanie a potrzebuję kilku rzeczy i dokumentów by wypromować się tu w miasteczku – mówił spokojnie, rzeczowo i zdecydowanie. Najwyraźniej wiedział, co mówi i czego mu trzeba. Przerywał tylko chwilami, kiedy mruczenie lub burczenie Lamberta stawało się głośniejsze lub bardziej nerwowe. – Muszę zacząć w końcu zarabiać na tych moich szkaradzieństwach z kamienia. Może nawet jakiś kościół coś zamówi.
Coś się rozbiło o drewnianą podłogę, kiedy Crispin powiedział, że musi wyjechać. Lambert chrząknął cicho i zaczął sprzątać w milczeniu, po rzuceniu tylko niewyraźnego "ehe". Nie mógł przecież zabronić rzeźbiarzowi wyjazdu do matki. No i nie mógł go mieć cały czas tylko dla siebie, bo ten człowiek może mieć jakieś swoje plany życiowe zupełnie niepowiązane z outsiderem, jakim był Lambert.
- Oj...- jęknął rzeźbiarz, nasłuchując i postępując kilka kroków w stronę gdzie stłukło się szkło. - Nic ci nie jest? Już będę cicho, bo chyba cię dekoncentruję. Pokaleczysz moje cudne ręce i będzie potrzebny opatrunek – Oczywiście nie zdawał sobie sprawy z przyczyny wypadku. Wyjazd do matki wydawał mu się koniecznością no i przecież wróci! Jak mogłoby być inaczej?
- Siedź – Lambert wyciągnął rękę w stronę Crispina, jakby chciał go zatrzymać.- Poradzę sobie – Wrócił do sprzątania, choć już czuł, że kilka małych odłamków wbiło mu się w skórę, ale przyzwyczaił się, więc nawet nie zwrócił na to uwagi.
- Jaki ty jesteś czasami uparty – mruknął chory, ale posłusznie wrócił do stołu.
Z braku zajęcia dla dłoni, przejechał nimi po blacie w poszukiwaniu czegoś ciekawego. Ten teren był dla niego zawsze niezmiernie ciekawy. To nie jego pracownia, więc wszystko tu jest inne i ciekawe. Co napotka na swojej drodze? Może płatki kwiatów a może coś całkiem innego? Tym razem był to mały nożyk i jeszcze mniejsza gałązka.
- Crispin... nie ruszaj – wyburczał Lambert pod nosem, niemal piorunując mężczyznę wzrokiem. Nienawidził, gdy ktoś poza Cyziem ruszał mu cokolwiek w pracowni. Może, dlatego że nikt tego nie robił wcześniej.
- Przepraszam. – Rzeźbiarz błyskawicznie uniósł ręce w górę w geście poddańczym. Przysiadł na skraju stołu z lekko naburmuszoną miną i skrzyżował ręce na wysokości piersi. Myślałby kto, że może być tak niezgrabny by coś tu zepsuć.
Nikt nie powiedział, że chory jest niezgrabny i coś zepsuje, Lambert po prostu postanowił zachować też jako takie środki ostrożności. Skończył sprzątać, więc należało wrócić do pracy, co też uczynił ze zdecydowanie mniejszą chęcią niż przed chwilą.
Crispin do końca siedział w milczeniu. Wsłuchiwał się w odgłosy pracy perfumiarza, usiłując odgadnąć, co takiego właśnie tworzy, lub inaczej - jaki etap tworzenia perfum jest właśnie przeprowadzany. Chciałby już wyjść z pracowni i być jedynym obiektem zainteresowania Lamberta, ale wiedział, że musi cierpliwie czekać. Miał nadzieję, że nie długo.

1 komentarz:

  1. Witam,
    rozdział bardzo dobry, och Lambert się napracował przynosząc taki kolos drewna z lasu dla Cryspina, i dostał tylko całuska w policzek, powinien dostać cos o wiele więcej za ten trud... ;] Ciekawi mnie co stworzy z tego kawałka drewna. Reakcja Lamberta jak usłyszał, że ten powinien pojechać do matki była rewelacyjna... Z tym „dzień spaceru” to mam wrażenie, ze tu chodzi coś tak jakby o jakąś rocznicę, albo coś podobnego....
    Weny, mnóstwa weny Tobie życzę..
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń