czwartek, 10 stycznia 2013

Zapach Ciemności - Rozdział 11


Pamiętna noc minęła, choć wspomnienia pozostały. Crispin starał się jak tylko potrafił, by nie marudzić na swoje kalectwo i nie denerwować się z byle powodu. Jednak słabo mu to szło. Próbował dłubać coś w drewienkach, które znajdywał w ogrodzie albo przynosił mu Cyzio, ale nie podobały mu się efekty a każda kolejna próba kończyła się coraz większą irytacją i nerwowością. Czy Lambert o tym wiedział? Tego Crispin nie był pewny, gdyż nie mówił mu o tym osobiście a i nie zawsze kontrolował, czy w momencie złości i ciśnięcia drewienkiem na chybił trafił w głąb ogrodu, był obecny Cyzio. Dzisiejszego popołudnia, Crispin kolejny raz siedział w ogrodzie. Nie miał jednak w rękach dłuta. Tym razem na jego kolanach spoczywały różniej wielkości kamyczki, które 'oglądał' palcami, jeden po drugim i starał się ułożyć w jakiejś kolejności na ławce. Tylko on wiedział jak powinny być ułożone, gdyż dla kogoś innego, leżały one po prostu w rzędzie jeden przy drugim. I to dość krzywym rzędzie.
- Cześć! Popatrz, co znalazłem – Lambert, który pojawił się w ogrodzie, wcisnął rzeźbiarzowi w ręce jedną z tych nieszczęsnych, Crispinowych figurek, które walały się po okolicy. – Ładne, co? Postawię sobie w pracowni. – Nie, nie wiedział, że to zostało zrobione przez mężczyznę. Uznał, że matka natura miała kaprys i coś takiego wyrzeźbiła, chociaż widział różnicę między drewienkiem zwykłym, a takim, nad którym ktoś pracował. Nie pomyślał po prostu, że to dzieło Crispina.
- Ach... – Uważnie przesuwał palcami po zagłębieniach figurki. Nie poznał przez chwilę, co trzyma w dłoniach. Jednak, kiedy tylko dokładniej „obejrzał” znalezisko Lamberta wstrzymał na chwile oddech i otworzył usta ze zdumienia. No jak on mógł to znaleźć? Jak? – Ale to nie ma jakiegoś wyraźnego kształtu. Do czego to ma być niby podobne? Pomóż mi zobaczyć. – Oczywiście wiedział, co trzyma w dłoniach. Nieudolna próbę wyrzeźbienia leżącego psa.
- No jak to? Pies. Trochę nie ma łap, ale i tak jest śliczny – Lambert zabrał figurkę z rąk rzeźbiarza i ucałował ją głośno w sam czubek psiego łba. Gdyby wiedział, że zrobił to Crispin, to pewnie zważałby na słowa, ale w takim wypadku... cóż. – Nie podoba ci się?
- Nie, kochanie. Nie podoba mi się, bo nie widać w tym żadnego psa. Nie tak powinna wyglądać figurka, którą... – Zamilkł. Chyba właśnie dotarło do niego, że Lambert nie ma bladego pojęcia o pochodzeniu tego znaleziska. – Chociaż w sumie... – Starał się jakoś wybrnąć z zaistniałej sytuacji. – Może po prostu czas ją tak zdeformował.
- Mi się podoba – burknął perfumiarz z oburzeniem, ściskając figurkę w ręku. Postanowił, że ustawi ją sobie w pracowni i będzie tam stała na honorowym miejscu, do czasu aż Crispin mu czegoś nie podaruje. – Nie jesteś głodny? Cyziu mówił, że siedzisz tutaj już trochę czasu. Nie nudzi ci się?
- A wiesz, że chętnie bym coś zjadł. A co do nudy...- Crispin uniósł głowę w górę jakby chciał spojrzeć w niebo i sięgnął na kolana by zagarnąć z nich kamienie.. Po chwili powrócił niewidzącym wzrokiem do Lamberta. – Usiłuję poukładać te kamienie w kolejności od największego do najmniejszego. Jak mi idzie? – zapytał, wskazując na te leżące obok niego.
- Pomyliłeś się w dwó... nie, w trzech miejscach – Nie miał problemu z liczeniem tylko z odróżnieniem wielkości, bo akurat dwa były łudząco podobne. W jednej ręce ściskał pieska, drugą zaś wyciągnął w stronę Crispina. – Chodź, idziemy coś zjeść, a później ci poczytam.
- Mhm, czyli całkiem nieźle – mruczał, kiedy podnosił się z ławki i odkładał pozostałe kamienie obok tamtych. Nie wiedział, że Lambert wyciągnął do niego rękę, więc sam również wykonał podobny gest. – A tego psa, jak to ująłeś, wyrzuć. Jak dojdę do wprawy, wystrugam ci takiego, jak zechcesz. Ten słabo wy... – No cholera jasna! Crispin słabo kontrolował swój język. Miał tylko nadzieję, że Lambert nie zwróci na to uwagi.
- Och – Rudowłosy chwycił mężczyznę za rękę, skoro ten ją wystawił, ale cmoknięcie w policzek było nagrodą za tak dobrze wykonaną pracę. – Jest piękny – szepnął mu do ucha, by zaraz pociągnąć mężczyznę w stronę domu, a tam do kuchni, gdzie Cyziu pichcił już kolację.
Kuchnia jak zawsze pachniała kusząco aż kiszki marsza grały. Crispin uśmiechnął się zaraz za progiem i rzucił wesołe 'Cześć" do Cyzia, który powinien tam być. A zapachy na to wskazywały. Choć często jego zapach mieszał się Crispinowi z aromatami kuchennymi.
- A dzień dobry. Kolacja już na stole. Smacznego.
Cyziu wyszedł z kuchni, zabierając swoją porcję jedzenia. Lambert posadził Crispina na krześle i ponownie ucałował jego policzek.
- Naprawdę mi się podoba – Usiadł obok mężczyzny a pieska położył tuż przy talerzu, żeby mu nie uciekł przypadkiem.
- Lambert zlituj się, przecież to nawet nie przypomina psa – jęknął z niemocy. Nie miał siły tłumaczyć, że pies powstał całkiem niedawno i że miał zaginąć na wieki w zaroślach ogrodu. – Kiedyś pokażę ci jak powinien wyglądać pies. – Tak, to miał być koniec tej rozmowy. – To jak? Co dzisiaj dobrego mamy?
- Głupi jesteś – To było stwierdzenie faktu. Na swoje pytanie Crispin mógł otrzymać tylko odpowiedź w postaci dźwięków wydawanych przez jedzącego Lamberta, który między kolejnymi porcjami kolacji mruczał coś o idiotach, kretynach i zdurniałych rzeźbiarzach.
Crispin sięgnął więc po talerz i sztućce, by zacząć jeść, skoro Lambert wolał mruczeć pod nosem zamiast mu odpowiedzieć. Po kilku kęsach w milczeniu, jego gadatliwa natura wzięła jednak górę nad chęcią milczenia.
- Gdzie nauczyłeś się tak gotować?
- W domu i u mistrza – odparł spokojnie Lambert, odsuwając od siebie talerz. Cyziu doskonale wiedział, ile mu nakładać, toteż zjadł szybko i nic nie zostawił, bo nie było tego dużo. Uważne spojrzenie oczu perfumiarza wbite zostało w Crispina.
- Miałeś rewelacyjnych nauczycieli i wrodzony talent. Ja potrafię przypalić nawet wodę na herbatę – Uśmiechnął się niewidomy i dokończył posiłek. Odsunął talerz z uprzejmym 'dziękuję' i splótł palce dłoni, kiedy oparł łokcie o blat stołu. Wsparł na nich brodę przyjmując pozycję jakby chciał patrzeć z podziwem na Lamberta. – Nie mówiłeś wcześniej o mistrzu. – stwierdził rzeczowo. – Jaki on był?
- Dobry, bardzo dobry – Lambert zebrał talerze i zaniósł je do miednicy, aby pomyć naczynia. Wstawił też wodę na herbatę, którą miał zamiar zaparzyć dla nich obu. – I bardzo mądry – wypowiadał się o swoim mistrzu z uczuciem, ledwo skrywanym.
- A jak to się stało, że trafiłeś właśnie do niego? – Najwyraźniej zebrało się dzisiaj rzeźbiarzowi na pytania. No, ale co on zrobi, że Lambert całymi dniami pracuje a on na niego czeka? Teraz chciał wykorzystać każdą sekundę. – Ja swojego miałem w domu. Rzeźbiarstwa uczył mnie dziadek.
- Znaleźliśmy się – Rudowłosy wzruszył lekko ramionami, odkładając talerze na ich miejsce, gdy już je wytarł do sucha. Wrócił do stołu i usiadł przy Crispinie. Woda na herbatę stała na piecu, więc i tak musiał czekać, aż się zagotuje.
- Jak w jakiejś bajce... – mruknął chory, ale uśmiechnął się radośnie i wyciągnął dłoń w stronę Lamberta. Chciał poczuć ciepło jego dłoni. – Książę szukał kopciuszka a znalazł najzdolniejszego ucznia pod słońcem – No tak, skojarzenie jak na niego przystało. On i ten jego dzisiejszy nastrój.
- T-tak... coś w tym stylu – Nie powie mu przecież, że z tym księciem i kopciuszkiem nie mylił się aż tak bardzo. Rękę owszem, miał ciepłą, wciąż jeszcze wilgotną od wody, wszak przecież mył naczynia.
- Wiesz, życie czasami jest bardzo pokręcone – Crispin uniósł dłoń towarzysza do ust i ucałował delikatnie. - Zobacz jak to jest, że ludzie, którzy mają niesłychany talent, jak ty, wolą się kryć przed poklaskiem i nie chcą mieć wznoszonych pomników. A tacy bezlitośni maniacy zła, jakich nie brakuje, robią wszystko, by było o nich głośno. – mówił spokojnie, jakby z zadumą, bawiąc się palcami Lamberta.
- Ale ty masz czasami głupie filozofie – żachnął się rudowłosy i pociągnął mężczyznę w stronę wyjścia. W końcu miał mu poczytać, prawda? Teraz będzie okazja, póki jest jeszcze w miarę widno. Później i tak zapali świece, ale to nie przeszkadza temu, aby iść do sypialni już teraz.
- No bo chwilami umieram z nudów, kiedy mi znikasz na cały dzień. To co mam wtedy robić? Siedzę i rozmyślam – Szedł grzecznie w stronę pokoju. Cieszyła go perspektywa wspólnego wieczoru a nie tylko nocy. Nie, żeby mu się te noce nie podobały. Skąd. Ale tęsknił za słuchaniem głosu Lamberta.
- Co chcesz poczytać? – Lambert podał kilka tytułów, które akurat miał w domu. Książki zostały mu jeszcze w spadku po mistrzu. Sam nie miał kiedy czytać, bo zazwyczaj w wolnych chwilach... pracował. Tak, to był Lambert.
- Fausta. Masz Fausta? – Albo nie usłyszał tego tytułu albo Lambert go nie wymienił. Matka ostatnio poleciła mu tę książkę, ale zaczął ją czytać i nigdy nie skończył. Nie miał jak gdyż było to niedługo przed napaścią.
- Ahm... Mam! – Dorwał tę książkę, o której mówił Crispin. Tak. Jedna z ulubionych lektur mistrza, ale tego mu przecież nie powie. Usiadł na łóżku obok rzeźbiarza.
Zaraz też do pokoju wszedł Cyziu z herbatą, życzył im miłego wieczoru, a po chwili już go nie było. Crispin podziękował Cyziowi i również życzył mu dobrej nocy, po czym wsunął się na łóżko tak, by siedząc po turecku, opierać się plecami o ścianę.
- Czytałeś to? – No tak, jeśli czytał to może go poprosić o rozpoczęcie w miejscu, w którym sam skończył.
- Tak. Kiedyś – Przyglądał się Crispinowi przez dłuższą chwilę, aż w końcu na jego ustach pojawił się delikatny uśmiech. Tak. Z tym facetem było mu zdecydowanie dobrze. Mógł tak spędzać wieczory codziennie.
- To możesz zacząć od strony sześćdziesiątej czwartej? – Uśmiechnął się delikatnie i przekrzywił lekko głowę w bok. – Zacząłem to czytać przed napaścią i tylko tyle przeczytałem. – Jemu też było bardzo dobrze przy Lambercie. Nawet mimo tego, że tamten czasami go trzasnął bez zahamowań. A może właśnie dlatego? Dlatego, że mimo całej czułości, która była między nimi, Lambert stał twardo na ziemi i potrafił też sprowadzić na nią Crispina?
Perfumiarz zaczął więc czytać. Dykcję miał poprawną, nie czytał też ani za wolno, ani za szybko. Zupełnie jakby był stworzony do przemówień i czytań w świątyniach czy innych takich. Spoglądał na Crispina od czasu do czasu, sprawdzając czy aby go nie nudzi przypadkiem.
Ale nie. Nie nudził. Ta książka zaciekawiła rzeźbiarza już na samym początku, ale zupełnie o niej zapomniał. Po krótkiej chwili siedzenia, ułożył się na łóżku, kładąc głowę na kolanach Lamberta, obejmując go jedna ręką w pasie i podnosząc kolana w górę by było mu wygodniej.
Perfumiarz czytał wciąż, ale teraz jeszcze bawił się włosami Crispina, które tak bardzo mu się podobały, że mógł je macać i macać, i macać bez końca. Cmoknął mężczyznę w czoło i przerzucił stronę, czytając dalej.
Rzeźbiarz uśmiechnął się. Było mu tak przyjemnie i miło. Głaskał dłonią plecy Lamberta i wsłuchiwał się w jego urzekający głos. Tak, zdecydowanie taka forma lektury była o wiele przyjemniejsza niż samotne czytanie przy świetle świec.
Mimo, że rudowłosy starał się skupić wyłącznie na czytaniu, to jednak dotyk Crispina uniemożliwiał mu to. Od czasu do czasu zacinał się w połowie zdania, ale po chrząknięciu zaraz wracał i płynnie brnął przez tekst, aż do następnej "pauzy".
- Ciemno ci? – zapytał rzeźbiarz po kolejnym zatrzymaniu się Lamberta. Przecież to nie on jest przyczyną dekoncentracji Lamberta, prawda? On nic nie robił. – Bo jeśli tak, to możemy skończyć innym razem. Nie chcę byś nadwyrężał wzrok.
- Nie, nie jest ciemno - mruknął cicho rudowłosy, patrząc na Crispina. Oj, gdyby on widział, jak Lambert się w tej chwili rumieni, to pewnie rzuciłby się na niego i zaczął całować albo po prostu by go wyśmiał.
- Mmm... – mruknął niewidomy i odwrócił się na bok. Twarzą w stronę Lamberta. Objął go też ponownie w pasie i przytulił policzek do jego brzucha z nieśmiałym uśmiechem. Teraz było mu zdecydowanie wygodniej a i Lamberta miał jakby więcej. – Ale jak tylko się ściemni to kończymy, dobrze?
Perfumiarz odłożył książkę na bok. Nie powie mu, że powinni skończyć już pół godziny temu, jeśli to światło miało być wyznacznikiem. Wsunął palce we włosy Crispina. On mu wcale nie pomagał się skupić, szczególnie, że leżał tak blisko... brzucha. Tak, powiedzmy, że o brzuch chodzi.
- A nie mówiłem... – wyszeptał chory cichutko i wtulił policzek jeszcze bardziej w brzuch Lamberta. – Podoba mi się ta książka. Skończymy ją, prawda? – Gdyby mógł, sam skończyłby ją już dawno. Ach, no i on biedny nie był świadom tego co robi. Przecież chciał tylko słuchać książki. A to, że jego palce same odnalazły brzeg koszuli Lamberta i się pod nią wsunęły... Kto by tam na to zwracał uwagę.
- Tak, skończymy.
Perfumiarz zamknął oczy, rozkoszując się dotykiem mężczyzny na swojej skórze. Aż miał ochotę powiedzieć, żeby przestał się bawić, ale wyszedłby na jakiegoś niewyżytego zboczeńca, który siedzi w domu i nie ma kto go zaspokoić. Biedny Lambert siedział więc cicho z nadzieją, że Crispin sam się domyśli, iż perfumiarz chce więcej.
Crispin z uśmiechem przyjął wiadomość o chęci skończenia lektury. Cmoknął brzuch Lamberta przez materiał koszuli a następnie uniósł się na ręce, by sięgnąć do ust perfumiarza. Złożył na nich delikatny pocałunek.
- Trzymam cię za słowo – Ponownie musnął ustami wargi Lamberta. – A teraz mam chęć na mały deser przed snem – Nie, tym razem nie pocałował go. Zatrzymał się tuż przy jego wargach i uśmiechnął się uroczo.
- Em? – Tak, bardzo konstruktywne, pełne przekazu pytanie wymsknęło się samoczynnie z ust perfumiarza, który jak zahipnotyzowany wpatrywał się w usta niewidomego. Chyba nie powinien teraz pytać Crispina, czy chodzi mu o jabłko, bo z pewnością zostałby wyśmiany.
Rzeźbiarz pokręcił głową z uśmiechem, po czym wpił się namiętnie w usta Lamberta, przytrzymując go jedną ręką za kark. Dopiero po dłuższej chwili oderwał się od tej słodyczy i znów się uśmiechnął.
- Nie, zdecydowanie mały deser mi nie wystarczy – mruknął i klęknął na łóżku, zaczynając nierówną walkę z haftkami koszuli towarzysza.
Kiedy on się mocował z haftkami Lamberta, perfumiarz zaczął... Mocować się z haftkami Crispina. Przyssał się niemal do jego ust, gdy sam, z własnej nieprzymuszonej woli, zaczął całować mężczyznę. Palce sprawnie skończyły rozpinanie koszuli rzeźbiarza, by ta w końcu mogła zostać z niego zdjęta.
Ale Crispinowi nie szło to tak sprawnie. Tym bardziej, że teraz miał inne rzeczy do roboty. Pławił się w słodyczy pocałunku Lamberta, ciesząc się jego namiętnością i uczuciem, jakie w niego przelał. Poradził sobie jednak! I niedługo po koszuli Crispina i koszula Lamberta została zdjęta z właściciela. Cris nie wiedział gdzie jest jego odzienie, natomiast koszulę, którą zdjął z perfumiarza rzucił zwyczajnie gdzieś w bok.
Rudowłosy nieco niepewnie, z odczuwalnym wahaniem, sięgnął do spodni Crispina, chcąc je również ściągnąć i rzucić na bok. Pocałunek stał się mniej natarczywy i żarliwy, może właśnie, dlatego że wiele wysiłku psychicznego Lambert wkładał w inne rzeczy, jak na przykład rozbieranie rzeźbiarza.
Crispin zakończył pocałunek. Nie potrafił skupić się na spodniach, kiedy w jego posiadaniu były takie usta. Usta, które wyprowadzały go z równowagi psychicznej i porywały w krainę namiętności. Trzęsącymi się rękoma sięgnął do spodni Lamberta, ale kiepsko szło mu ich rozpinanie. Może, dlatego że najchętniej zerwałby je z niego i wtulił się już, natychmiast w nagie ciało kochanka.
Perfumiarz ściągnął w końcu spodnie z Crispina, pomagając również pozbyć się swoich własnych. Ponownie to z jego inicjatywy wyszedł pocałunek. Niemal wziął w posiadanie usta rzeźbiarza, nie mogąc się nimi nasycić. Ciągle było mu mało i mało, a namiętność i żarliwość tylko rosła.
Sprawiał tym, że Crispin był wniebowzięty! Bardzo podobało mu się dzisiejsze zachowanie Lamberta. Uwielbiał uczucie, że jest pożądany. Oddawał pocałunek za pocałunek z narastająca gorliwością i pasją. Jego dłonie błądziły nerwowo po plecach perfumiarza, zahaczając skórę co jakiś czas paznokciami.
Lambert nie wiedział, co go dziś tak napadło. Nawet o tym nie myślał. Teraz liczył się Crispin, jego usta, jego ciało, które chciał poznać samym dotykiem, bo wzrok już nacieszył, choć mimo wszystko pragnął więcej. Westchnął wprost w usta mężczyzny.
Dotyk Crispina był jak zawsze delikatny, ale też stanowczy. Jego palce miały zawsze jakiś zakątek ciała Lamberta, którego nie poznały albo, za którym już zdążyły zatęsknić. Gładził plecy, ramiona, kark mężczyzny i zawsze wracał zaciekawiony w te same miejsca. Zapamiętał, że Lambert wyjątkowo reagował na pieszczoty karku, więc masował go i muskał paznokciami, kiedy zapominał się w kolejnych jego pocałunkach.
Rudowłosy wiele mógł przecierpieć bez wydania z siebie jęku, ale nie, jeśli w grę wchodziły pieszczoty karku i okolic uszu. Cichy dźwięk, ni to jęk, ni piśnięcie wyrwało się spomiędzy ust Lamberta, wciąż zespolonych z wargami Crispina. Perfumiarz przylgnął bardziej do ciała mężczyzny.
Ach, więc jednak Crispin dobrze pamiętał. Uśmiechnął się sam do siebie i delikatnie acz stanowczo ułożył Lamberta na poduszce, kładąc się tuż przy nim. Jego usta zsunęły się z ust perfumiarza i powędrowały na jego szyję, którą obsypały milionem delikatnych i czułych pocałunków.

2 komentarze:

  1. *W* kochane!! ale zapomnieli dziś o nasmarowaniu ran! cóż to Crispin pocznie?! i czemu przerwałaś w takim miejscu T^T
    wenyyyyyyy życzem

    OdpowiedzUsuń
  2. Witam,
    rozdział wspaniały, cudowny, słodki, jak zwykle. Lambert znalazł figurkę z ogrodzie i postanowił ja umieścić na honorowym miejscu w pracowni, chociaż gdy trochę poczytał między wierszami to zorientował by się, że to dzieło Crispina.... Ach ten Crispin tak umiejętnie przeszkadzał Lambertowi w czytaniu... :] Jak w ogóle można kończyć w takim momencie?
    Weny życzę....
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń