poniedziałek, 21 stycznia 2013

Zapach Ciemności - Rozdział 12

Kolejne dni były cudowne. Co prawda codziennie Lambert znikał w pracowni a Crispin w ogrodzie, ale kiedy się widywali przy posiłkach lub wieczorami, kończyli Fausta i długo rozmawiali. Życie zdawało się być sielanką. Przynajmniej dla Crispina. Jedno, co mu przeszkadzało, to to, że pogoda przestawała sprzyjać długiemu siedzeniu w ogrodzie. Ale pomimo tego Crispin miał zajęcie.
Obecnie siedział w pokoju, popijał herbatę zrobioną przez Cyzia, dłubał coś w małym drewienku i czekał aż Lambert skończy pracę.
Perfumiarz wrócił w końcu, mrucząc coś pod nosem. Zapach mięty i cytryny został przytłumiony przez woń owoców leśnych, a flakonik właśnie tych perfum Lambert postawił na jednej z półek w pokoju.
- Cześć. Jak dzień minął? – rzucił z uśmiechem do Crispina.
- Całkiem, całkiem. Tylko chłodno dzisiaj – No tak, wiatr nie dawał dzisiaj posiedzieć na dworze a jemu tam było akurat najlepiej. Wsunął pod poduszkę to, co trzymał w dłoniach i zaczął zbierać z kolan wióry. Nie było trudno się domyślić co robił. - Ale  za to ty masz dzisiaj ze sobą nowy zapach. Twoja mięta z cytryna miesza się z ... Jeżynami?
- Tak. Ale nie na długo. Zaraz powinno ulecieć – Przysiadł obok Crispina, nie zważając na wióry, które były na łóżku. Cmoknął mężczyznę w policzek. Nie, Lambert nie kochał się z nim każdej nocy. W zasadzie... w ogóle. To był dziwny człowiek, a jeszcze dziwniejszy artysta-perfumiarz. – Zmienię ci opatrunek zaraz, hm? A później pójdę się wykąpać i zjemy kolacje.
- Sam pójdziesz? – zapytał zawiedzionym głosem. No jak on tak mógł, hm? I jeszcze go drażni mówiąc mu to tak wprost. Otrzepał się do końca z trocin i odwrócił przodem do Lamberta by temu było łatwiej zmieniać bandaże.
- Wrócę do ciebie - W szepcie Lamberta pobrzmiewała obietnica. Co jak co, ale jakoś wolał wylegiwać się w wannie sam. Wziął mazidło na kolana i zaczął rozwiązywać Crispinowi opatrunek.
- No dobrze- Crispin wiedział, że gdyby faktycznie Lambert chciał jego towarzystwa w czasie kąpieli, powiedziałby mu o tym. Minął już chyba czas tajemnic i niedomówień pomiędzy nimi. Szczerość w głosie perfumiarza tylko dodała mu pewności w tym osądzie. – A poprosisz Cyzia by do mnie zaszedł, kiedy pójdziesz się moczyć?
- Tak – Przyglądał się ranom przez dłuższą chwilę, aż w końcu ucałował jedną z nich. W zasadzie to już bliznę. – Do końca tygodnia będę ci jeszcze zmieniał opatrunek, a później damy ci ładną opaskę. – Nałożył maść, po czym zawinął wszystko bandażem.
- Aż tak dobrze się goją? – No tak, lekko go to zdziwiło bo nasłuchał się, że takie rany goją się długo i dość ciężko a jeszcze jego wybuch i rozdrapanie kilku. Ale z drugiej strony, kiedy się ma takiego pielęgniarza nie dziwne, że zdrowie samo wraca. – A kiedy ma przyjść ten szarlatan konował? – Oczywiście chodziło o uzdrowiciela.
- Nie nazywaj go tak. Jest miły. – wyburczał Lambert pod nosem, odstawiając maść na szafeczkę. – Przyjdzie w niedzielę – Ucałował policzek Crispina, zatrzymując też usta na szyi mężczyzny, aż w końcu pocierając dłonią o jego udo. – A ty będziesz dla niego miły. Dobrze? Ale nie nazbyt miły... – Ostatnie zdanie dodał po krótkiej chwili.
- Postaram się. I może nawet uda mi się być miłym – obiecał Crispin. Tak, tak, tylko kto go przypilnuje by nie palnął czegoś głupiego. Niczym niesforna pannica, zarzucił ręce na szyję Lamberta i zbliżył usta do jego ucha. – A co przyniosłeś? Słyszałem wyraźnie jak stawiałeś coś na szafce po wejściu.
- To te perfumy jeżynowe – Uśmiechnął się rudowłosy, zerkając na półkę. – Ale później coś dostaniesz. – wyszeptał dość dwuznacznie, zaraz też chwytając w zęby płatek ucha Crispina. Ale nie można tak robić, kiedy kąpiel czeka. Chrząknął znacząco. – A teraz, proszę pana, udam się do kuchni w celu zażycia kąpieli – Jakże oficjalny ton w jego głosie pobrzmiewał!
Crispin aż miał ochotę zerwać się z łóżka i zasalutować na pożegnanie, ale tylko uśmiechnął się wesoło, odchylił głowę na bok i wskazał miejsce na szyi, tuż za uchem.
- A jeszcze tu dostanę? – zapytał cichutko, uśmiechając się kusząco. Woda poczeka te kilka sekund. A on później będzie tu siedział i siedział i minuty będą mu się dłużyły w nieskończoność.
Lambert polizał wskazane miejsce, zaraz potem pocałował, by po chwili polizać raz jeszcze. Wysunął się z objęć Crispina i poszedł do kuchni, a Cyziu oczywiście przyszedł dotrzymać mu towarzystwa, aby nie czuł się samotny.
- Cyziu, mam do ciebie małą prośbę. Mogę? – Niby był to chłopiec, który był na służbie u perfumiarza, ale tak bardzo przypadł Crispinowi do serca, że nie potrafił zwracać się do niego jak do służby. – Tylko nie chciałbym by twój pan się o tym dowiedział. Dobrze?
- Zależy, jaka to prośba, panie Crispinie – Chłopak usiadł na krześle stojącym przy łóżku i wpatrzył się w rzeźbiarza. Nie mógł zawieść zaufania swojego pracodawcy, więc nie godził się na wszystko "ot tak".
- Nic strasznego Cyziu. Mała przysługa – Uśmiechnął się serdecznie do chłopaka. W sumie bardzo go cieszyła taka lojalność wobec Lamberta. – Chciałbym byś zabrał mnie kiedyś do lasu. Kiedy twój pan będzie w pracowni a ty nie będziesz miał jakiejś pilnej roboty.
- Dobrze. Z tym nie ma problemu – Słychać było, że się uśmiecha. Siedział na krześle, ale miał ochotę iść i popracować, bo dzisiaj jakoś wybitnie miał taki nastrój typowo pracujący.
- Mnie się sumie nie śpieszy, więc jak kiedyś będziesz miał chwilę to po prostu daj znać – Zgoda chłopca bardzo go ucieszyła. Miał chęć wybrać się do lasu z Lambertem, ale to całkiem inna wyprawa. Jednak ta, którą planował z Cyziem była dla niego dość ważna. – Jak chcesz to idź. Nie musisz tu siedzieć. Prosiłem by Lambert cię zawołał, bo chciałem tylko prosić o tę wycieczkę.
- Dobrze.
Chłopak wyszedł więc z pokoju, a po jakichś dwudziestu-trzydziestu minutach przyszedł Lambert z pachnącą kolacją.
- I jak tam? Tęskniłeś? – Zapach mięty i cytryny był jeszcze bardziej intensywny niż na co dzień, mimo że mieszał się z aromatem jedzenia.
- Niech no się zastanowię... – Crispin udał, że się zadumał nad niezwykle ciężkim pytaniem, marszcząc czoło i podpierając się pod brodę. – Myślę, że ... Ale to zależy, co tam masz. – No tak, nie ma to jak wywinięcie się od odpowiedzi, choć była ona bardzo oczywista. Zerwał się z łóżka i wyciągnął szyję w stronę Lamberta zaciągając się zapachem kolacji. – Coś bardzo apetycznie pachnie – mruknął z chytrym uśmiechem.
Lambert nakarmił i jego, i siebie, ale nie pozwolił tknąć swojego ciała. Za żadne skarby. Ani nie siedział na tyle blisko, ani nie dawał możliwości Crispinowi. Za każdym razem się odsuwał. Zapewne rzeźbiarza to drażniło, ale cóż zrobić.
Oczywiście, że go drażniło. Nie komentował jednak tego, bo wiedział, że to kara za jego wygłupy. Nie nauczył się jeszcze, kiedy można przy Lambercie pozwolić sobie na żarty a kiedy lepiej być poważnym i rzeczowym. Znaczy, poważnym trzeba być raczej zawsze a dowcipnym tylko raz na jakiś czas. Zjadł w milczeniu kolację i zaraz po tym wsunął się na łóżko tak, by siedzieć po turecku z plecami opartymi o ścianę. Miał cichą nadzieję, że Lambert nie naburmuszył się aż tak by odmówić mu dzisiaj czytania. Na nic innego raczej nadziei nie miał.
Perfumiarz bez pośpiechu odniósł talerze do kuchni, a kiedy wrócił, pogasił wszystkie świece, co z pewnością oznaczało, że czytać Crispinowi nie ma zamiaru. Chwycił rzeźbiarza za stopy i rozłożył jego nogi tak, by mógł swobodnie usiąść między nimi. Natomiast dłonie mężczyzny położył na swoich nagich udach. Czekał.
Crispin nie zauważył ciemniejącego pokoju, bo miał na oczach bandaż. Ale poczuł swąd gaszonych świec, który oznajmił mu, iż w pokoju jest ciemno. Milczał. Skoro Lambert tego chciał to i on chciał tak spróbować. Tak bez słowa. Oj, będzie ciężko, ale zobaczymy. Przesunął dłonie po nagich nogach Lamberta aż do zgięcia na wysokości bioder. Szukał bielizny.
Nie, nie było bielizny. Nie było też koszuli, ani skarpetek, ani spodni. Nie było nic, oprócz nagiego Lamberta, który w milczeniu klęczał przed Crispinem i oczekiwał niewiadomo czego. Cóż, perfumiarz zawsze był dość specyficzną osobą.
Czyżby on jadł kolację nagi? Och... I dlaczego Crispin nic o tym nie wiedział? Niemal jęknął zawiedziony tym faktem. Jednak sunął dłońmi dalej, przez pośladki, tors, aż do ramion i szyi perfumiarza. Cieszył się każdym skrawkiem jego ciała, które teraz tak dokładnie 'widział'.
Lambert obserwował uważnie Crispina, chcąc wyłapać każdą reakcję widoczną na jego twarzy, a dotyczącą nagiego ciała siedzącego przed nim. Wciąż bez słowa pozwalał się dotykać, czerpiąc z tego niemałą przyjemność.
A Crispim korzystał z okazji. Jakoś tak się złożyło, że nie miał dotąd czasu na spokojne poznanie ciała Lamberta. Wodził dłońmi po jego skórze i uśmiechał się leciutko. Kiedy zjeżdżał płasko ułożonymi dłońmi po klatce piersiowej perfumiarza, nie potrafił oprzeć się pokusie i nie uścisnąć lekko sutków, które napotkał. Jednak nie zatrzymał się, jego pace poznawały dokładnie każdy cal ciała jego kochanka. Podobał mu się aksamit jego skóry. Widać to było po jego twarzy. Cieszył go ten dotyk.
Lambert się uśmiechnął, widząc, że Crispinowi takie dotykanie sprawia przyjemność. Perfumiarz grzecznie trzymał dłonie na swoich udach, choć miał ochotę coś z nimi zrobić, najchętniej chwycić rzeźbiarza za kark i pocałować, a drugą ręką robić coś bardziej zbereźnego. Ale nie, nic takiego się nie wydarzyło.
Rzeźbiarz 'obejrzał' dokładnie ciało Lamberta. A właściwie te części, do których miał dostęp. Było mu jednak mało. Chwycił Lamberta w pasie i starał się unieść go w górę. Oczywiście, jeśli perfumiarz się nie domyśli, o co mu chodzi i nie podniesie się z pięt, to Cris sam nie zdoła go unieść.
Na szczęście domyślił się. Uniósł tyłek w górę, więc można powiedzieć, że klęczał przed Crispinem, tak że ten mógł się przytulić policzkiem do jego krocza. Ale skoro chciał, żeby perfumiarz właśnie w takiej pozycji się znalazł, to niech mu będzie. Lambert wplótł palce we włosy niewidomego, spoglądając teraz na niego z góry. Kropelki wody, te ostatnie, które wciąż były na rudych kudłach, spadły na Crispina.
To było jak namiastka deszczu, więc bardzo spodobało się niewidomemu. Miał przed sobą nagiego anioła bądź demona, jak kto wolał. Jego ciekawskie palce sunęły teraz po pośladkach Lamberta, krążąc po nich być może trochę za długo jak na zwykłe oglądanie. Jednak jak można by się oprzeć takim pośladkom. Uśmiech na twarzy Crispina stał się chytrym uśmieszkiem podwórkowego rozrabiaki, kiedy uniósł twarz w górę imitując w ten sposób spojrzenie w oczy perfumiarzowi.
Kiedy tak na niego "popatrzył", Lambert po prostu zachłannie wpił się w usta Crispina, chcąc mu przekazać jak bardzo go pragnie, bo niestety spojrzeniem nie mógł tego zrobić. Namiętność niemal wylewała się z niego litrami. Przylgnął do ciała rzeźbiarza, dłonie trzymając na jego ramionach, aby mu nie uciekł przypadkiem.
Rzeźbiarz oddał pocałunek z równą namiętnością, z jaką go dostał. Uścisnął przy tym pośladki Lamberta i przejechał po nich lekko paznokciami. Jednak po kilku chwilach zakończył pocałunek i podwinął nogi by klęknąć. Jego dłonie spoczęły na ramionach Lamberta dając mu wyraźny znak by nie ruszał się. Obszedł mężczyznę dookoła i kiedy klęczał okrakiem za nim, jego dłonie spoczęły płasko na plecach perfumiarza. Chciał skończyć oglądanie.
Lambert oparł ręce o ścianę, toteż chcąc nie chcąc, wypiął się lekko w stronę Crispina. Zamruczał jak kot, kiedy ten położył ręce na jego plecach. Taaak, teraz zdecydowanie rzeźbiarz powinien się do niego przytulić, jednocześnie w niego wchodząc i sprawiając im obu wielką radość. Szczególnie, że Lambert był w tak zapraszającej pozycji.
Chory doskonale wiedział, o co chodzi Lambertowi. Jednak najpierw chciał dokończyć oglądanie. Sunął dłońmi po jego plecach, zaginając palce i drapiąc go delikatnie. Zjechał na pas perfumiarza a następnie wrócił ponownie na plecy by sunąć w górę ku ramionom. Drażnił Lamberta, wiedział o tym. Lecz Lambert chyba znał już słabość Crispina do takich właśnie gierek.
Dlatego też nie protestował. Grzecznie pozostawał w wyżej rzeczonej pozycji, zerkając tylko w tył, na Crispina, aby popatrzeć na jego twarz. Musiał znać jakieś plany czy może reakcje rzeźbiarza, żeby wiedzieć, czego się spodziewać. Chociaż niespodzianek też nie odmówi.
Po jakimś czasie rzeźbiarz uznał, że napatrzył się jak na jeden wieczór. Przesunął dłonie po rękach Lamberta, przytulając się do jego nagiego ciała. Ależ jego koszula musiała teraz irytować perfumiarza. Przytulił usta do karku mężczyzny i kiedy wracał dłońmi w stronę jego ramion, muskał ustami jego kark, kąsając go co jakiś czas lub rysując szlaczek językiem.
Perfumiarz westchnął ciężko, wypinając tyłek jeszcze bardziej. Tak, zdecydowanie drażniło go ubranie Crispina, nie mówiąc już o jego gierkach, które, mimo iż były przyjemne, na dłuższą metę jednak stawały się nieco uciążliwe.
Dłonie Crispina zsunęły się na pośladki Lamberta. Głaskał go przez chwilę i ściskał. Po chwili zaniechał jednak pieszczot by pozbawić się ubrania, które i jego zaczynało drażnić. Przez wszystkie wieczory, nabrał już nieco wprawy, więc rozbieranie się poszło mu dość szybko i bez większych problemów. Powrócił dłońmi do pośladków Lamberta, gdy tylko ostatnia część jego garderoby została rzucona na podłogę.
Rudowłosy zacisnął zęby, żeby nie wygarnąć Crispinowi tego ociągania się i bynajmniej nie chodzi tutaj o ściąganie ubrań. Przyciągnął jego głowę i wpił się w jego usta, mimo że w tej pozycji było mu trochę ciężko całować, ale czego to się nie robi dla przyjemności?
Rzeźbiarz uznał, że ani on ani, tym bardziej Lambert nie wytrzymają już dłużej w zawieszeniu. Odwzajemnił pocałunek namiętnie i rozchyliwszy pośladki perfumiarza, wszedł w niego gwałtownie i zdecydowanie. Dopiero, kiedy znalazł się w środku, ujął kochanka w pasie i uścisnął.
Z tego wszystkiego, rudowłosy aż przygryzł swoją wargę do krwi, jęcząc głośno. Tak, dokładnie o to mu chodziło, za co pochwalił Crispina pogładzeniem po głowie. Coś w stylu: "Dobry chłopiec, rób tak więcej." Perfumiarz widocznie wymyślił, że nie będzie się dzisiaj odzywać do końca dnia, mimo że podczas seksu był raczej gadatliwy.
Zanim rzeźbiarz wykonał kolejny ruch, chwycił Lamberta za ramiona i sprowokował do pochylenia się w przód. Koniec tej zabawy. Dłonie Crispina spoczęły płasko na plecach perfumiarza a biodra poruszyły się gwałtownie. Jego podniecenie narastało a przy każdym kolejnym ruchu bioder, czuł jak przyjemne mrowienie rozchodzi się po całym jego ciele.
Lambert opadł zupełnie na klęczki, podpierając się na rękach.
- Och, o matko – mruknął cicho, łamiąc swoje własne przyrzeczenie, na całe szczęście, o którego istnieniu Crispin nie miał pojęcia.
Nie miał a nawet jakby miał, nie interesowałoby go teraz. Jedyne, co się obecnie liczyło, to fakt, że Lambert poddał się jego naporowi i że dzięki jego głośnym jękom wisi nad nimi gorąca atmosfera. Oczywiście samo ciało Lamberta i to, że w tej właśnie chwili stanowili jedność, było wystarczającym argumentem do odlotu erotycznego, jednakże głos perfumiarza, tak bardzo zmieniony przez stan jego ciała i tak bardzo podniecający... Tak, to było doskonałe dopełnienie całości.
Ręce rudowłosego zacisnęły się na brzegu łóżka, nie przejmując się tym, że jego biodra są boleśnie ściskane. Tym lepiej. Wymamrotał coś nieskładnie, jakby chciał wzywać bogów odpowiadających za tak rozkoszne doznania, dlatego też pojawiło się gdzieś pomiędzy buczeniem imię "Crispin", wypowiedziane z pasją i zapamiętaniem godną najgorliwszego pasjonata.
Rzeźbiarz nie przestawał. Nie zaprzestał kolejnych pchnięć nawet na chwilę. Nawet, kiedy pochylił się i scałował z pleców Lamberta kilka kropel potu. Jego dłonie zsunęły się z pasa kochanka i ujęły jego męskość oraz rozkołysane jądra. Te części ciała perfumiarza zdołał już doskonale obejrzeć swoim dotykiem, ale jednak cały czas było mu ich mało. Masował części intymne rudowłosego demona, podczas gdy jego ruchy z chwili na chwilę przepełniała coraz większa pasja i chęć posiadania.
Lambert zacisnął zęby, żeby nie krzyczeć, ale już po chwili wydał z siebie ni to warkot, ni jęknięcie i znieruchomiał w miejscu, drżąc spazmatycznie pod ciałem rzeźbiarza podczas porażającej eksplozji orgazmu, jaka przetoczyła się przez jego ciało. Oddychał głośno, szybko i zbyt płytko, by mieć możliwość uspokojenia swojego serca bijącego w oszalałym rytmie.
Czując stan ciała Lamberta, Crispin wyprostował się a jego ręce z męskości przesunęły się na biodra kochanka wbijając w nie palce i zaciskając dość brutalnie. Kolejnych kilka ruchów wykonał w oszałamiającym tempie i z niespodziewaną siłą. Ostatnie było gwałtowne i na granicy brutalności. Crispin wygiął się w łuk i odchylił głowę w tył, wydając z siebie przeciągły jęk. Spełnienie nadeszło. Tak silne i tak bardzo gwałtowne, że zaskoczyło nawet jego.
Lambert nie miał jak się odwrócić, więc tkwił w miejscu, dotykając policzkiem zimnej ściany, w tej chwili tak cudownej, jak jeszcze nigdy, w końcu sam perfumiarz był rozpalony. Zamruczał cicho niczym kot, poruszając biodrami, jakby chciał dać znać Crispinowi, jak bardzo jest zadowolony i jak mu było dobrze.
Rzeźbiarz był zadziwiony, jakie to dzikie zwierzę kryje się pod nieśmiałą powłoką perfumiarza. Ale czy było mu źle? Skąd. Był zadowolony, że Lambert jest tak złożonym człowiekiem. Delikatnym, rozsądnym, potrafiącym pokazać jak bardzo mu na kimś zależy, czułym i równocześnie stanowczym i dzikim, kiedy zajdzie taka potrzeba. Pocałował czule plecy ukochanego i z lekkim ociąganiem wysunął się z niego by położyć się na boku i pociągnąć go za sobą tak, aby wtulić go w siebie plecami i zamknąć w gorącym uścisku.
- Dziękuję... – mruknął, celowo przeciągając zgłoski.
- Hm? -  Rudowłosy odwrócił głowę na tyle, na ile mógł, aby popatrzeć na Crispina. Nie bardzo wiedział, za co ten mu dziękuje. To on powinien paść mu do stóp i zacząć je całować, ale tylko musnął jego policzek ustami.
Crispin za to ucałował policzek Lamberta a następnie jego szyję i płatek ucha.
- Dziękuję za to, że jesteś. Za to, że mogę poszczycić się mianem twojego przyjaciela i może nie tylko przyjaciela – Uśmiechnął się pod nosem.
Dla Crispina Lambert stał się zdecydowanie kimś o wiele ważniejszym niż przyjaciel. Ale ani on, ani Lambert, nie powiedzieli nigdy głośno, co do siebie tak naprawdę czują. Może jeszcze nie nadszedł ten czas? A może po prostu, żaden z nich nie był na to gotów? A może po prostu nie było takiej potrzeby.
Lambert jej nie czuł. Wtulił się w Crispina z cichym pomrukiem, choć miał ochotę wyjść na spacer, ale przecież nie zostawi go tutaj samego, bo jeszcze mu zamarznie i co?
Spacer w środku nocy? Hm. Zapewne gdyby Crispin usłyszał taką propozycje skakałby z radości. Nie znali się jednak na tyle dobrze by wiedzieć jak zareaguje ten drugi na każde zadane pytanie i każdą rzuconą propozycje. Łączyło ich osobliwe uczucie, ale było im razem dobrze. Crispin pogłaskał Lamberta po ramieniu i uśmiechając się mruczał coś pod nosem. Coś o pięknych nocach i kolorach tęczy, które są jego udziałem nawet pomimo ślepoty.

1 komentarz:

  1. Witam,
    cudo, cudo, po prostu cudo... scena, kiedy Lambert mówi Crispinowi, że ma być dla uzdrowiciela, ale nie nazbyt miły, aż się szeroko uśmiechnęłam na te słowa ;] Och gdyby Crispin wiedział, że Lmabert jest nagi, to tej kolacji by nie zjadł, od razu zajął by się o wiele przyjemniejszymi rzeczami... Wspaniale opisujesz, te ich chwile intymności. Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział....
    Weny, weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń