piątek, 1 marca 2013

Zapach Ciemności - Rozdział 16

Następnego ranka okazało się, że słońce jest na tyle wysoko i na tyle bezczelnie zagląda im w okna, że Crispin musiał wstać by zasłonić okna. Kiedy jednak wyszedł z łóżka, nie wrócił już do niego. Poszedł do kuchni, zostawiając Lamberta śpiącego i razem z Cyziem przygotował śniadanie, to znaczy on siedział i pił herbatę a Cyzio szykował jedzenie.
Perfumiarz jedynie odwrócił się na drugi bok i spał dalej, nie myśląc nawet o tym, żeby wyjść z łóżka chociaż na pięć minut.
- Cyziu, dzisiaj już możesz mi powiedzieć, co uzdrowiciel mówił w związku ze stanem zdrowia Lamberta. Tylko szczerze i bez krętactw – Crispin odstawił pusty kubek po herbacie. Jeśli było coś lepszego z rana niż cyziowa herbata to na pewno nie w tym domu. - Jak długo powinien pozostać w łóżku?
Cyziu krzątał się po kuchni, nucąc sobie pod nosem jakąś karczemną przyśpiewkę.
- Długo. To znaczy.... Nie powinien się przemęczać i denerwować. Musi wypoczywać – Prawdziwie, ale nie do końca wszystko powiedział, o czym Crispin nie wiedział. Podłożył drewna, żeby ogień w piecu nie wygasł i westchnął. - Co zrobić dziś na obiad? Ma pan jakieś specjalne życzenia?
- Nie, Cyziu, co zrobisz to będzie dobrze. Patrz raczej na to, co jada z chęcią twój pan - Skończył śniadanie i wstał od stołu. - Ubiorę się i idę do warsztatu. Zajrzyj za godzinę do pana. Ach i mam prośbę, jak będziesz miał chwilę to zajdź tam do mnie, pomożesz mi w czymś.
- Dobrze.
Służący uśmiechnął się lekko do Crispina i faktycznie, po jakiejś godzinie czy półtorej poszedł do niego, do szopy... Do warsztatu. Skoro go proszono, to musiał wykonywać polecenia, mimo że w chwili obecnej to nie Lambert mu je wydawał.
Rzeźbiarz był właśnie w trakcie pracy. W pomieszczeniu unosił się pył kamienny a Crispin wyglądał prawie jak młynarz. Zajęty wykuwaniem kolejnego szczegółu w swym dziele. Pozornie nie zwrócił uwagi na to, że ktoś wszedł. Stuknął jeszcze kilka razy młoteczkiem w dłuto, zanim przerwał, by przejechać palcami po wykuwanym fragmencie w celu oceny, czy robota idzie według jego planów.
- Poczekaj... - mruknął do chłopaka i ponownie zajął się na chwilę pracą.
Cyziu zatrzymał się w progu i czekał, bojąc się nawet odezwać, żeby nie rozproszyć Crispina, który tak ciężko pracował. Zmarszczył brwi i odwrócił wzrok, żeby nie przyglądać się natrętnie niewidomemu, choć Crispin i tak nie wiedział czy on na niego patrzy czy nie, więc nie robiło mu to zbytniej różnicy. Po kilku minutach odłożył narzędzia i podniósł się z ziemi.
- Lambert śpi? - zapytał. Cały szkopuł w tym, że pomoc Cyzia będzie mu potrzebna właśnie podczas snu jego pana.. Musiał więc wiedzieć.
- W sumie... To tak – Cyzio nie wiedział jak określić stan Lamberta. Niby spał, ale też był świadomy... To było skomplikowane, zdecydowanie skomplikowane. Nie na jego głowę.
- W sumie? – Wzruszył ramionami nie wiedząc co myśleć. – Dobrze, więc zrobimy tak: Pomożesz mi przenieść to do pomieszczenia gospodarczego. Mam nadzieję, że twój pan nie wyjdzie z łóżka i nie będzie miał nagłej potrzeby pozamiatania - Uśmiechnął się blado. Oj, dobrze by było, żeby Lambert spał no, ale zawsze to już bliżej będzie miał z pokoju do schowka niż do szopy. Wskazał na rzeźbę, która była nakryta kocem. - Jest w dwóch częściach. Myślę, że pomogę ci i wezmę jedną. Mam nadzieję, że dam radę.
- Nie, nie. Zawołam kogoś, kto mi pomoże. Pan też nie może się przemęczać.
Cyziu bez pożegnania wyleciał z szopy, by pognać po znajomego, mieszkającego nieopodal. Wiedział już, gdzie ma przenieść i co ma przenieść, więc nie widział problemu, by to zrobić. A Crispin mógł odpoczywać.
Rzeźbiarzowi nie był potrzebny odpoczynek. Jeśli jednak miał chwilę dla siebie, to postanowił doprowadzić się jako tako do porządku, bo zdawał sobie sprawę ze swojego wyglądu. Poza tym wyczuwał pod palcami pył i drobiny kamienia. Strzepywał nieporadnie brud ze swego ubrania, czekając na powrót chłopaka. Na szczęście znał na tyle rozkład pomieszczenia, ze swobodnie zajął się układaniem narzędzi na miejsca.
W końcu służący przybiegł z silnym synem kowala i obaj ostrożnie zanieśli rzeźbę w miejsce, w które życzył sobie Crispin. Cyziu z szerokim uśmiechem rozmawiał ze starszym od siebie chłopakiem a od czasu do czasu obaj zanosili się śmiechem. Znali się już dobrych kilka lat.
Rzeźbiarz szedł za nimi, słuchając ich rozmów i uśmiechając się pod nosem. Miał ochotę podziękować chłopaczkowi i zaprosić go na małą przekąskę w zamian, ale nadal nie czuł się panem tego domu i nie potrafiłby się przemóc i zapraszać do niego gości. Kiedy rzeźba stała już bezpiecznie zamknięta w małym pomieszczeniu pełnym szmat, mioteł i wiader, jej twórca odkaszlnął zadowolony.
- Idę do siebie. Bardzo dziękuję za pomoc - powiedział z uśmiechem na twarzy.
Sunąc dłonią po ścianie odnalazł drogę do pokoju, jaki zajmował obecnie z Lambertem.
- Lambert? – zapytał cicho, zamykając za sobą drzwi. Wsłuchał się w odgłosy pomieszczenia. Chciał wiedzieć czy mężczyzna się obudził.
Obudził się. Obudził się i siedział w bezruchu na łóżku, do czasu aż Crispin nie wszedł do sypialni.
- Crispin... – szepnął cicho, wpatrując się w niego ze łzami w oczach. – Na wszystkich bogów, Crispin... Śniło mi się, że traciłem węch – wyszeptał z przerażeniem pobrzmiewającym w głosie. Zaciskał dłonie na kocu.
Rzeźbiarz nie musiał zachowywać wyjątkowej ostrożności w tym pokoju. Znał go doskonale. Ruszył prędko w stronę łóżka i już po chwili stanął tuż przy posłaniu. Wyciągnął ręce przed siebie, by odnaleźć mężczyznę. Słyszał, że nie śpi. Słyszał, że czuje się nieciekawie, jest podenerwowany, ale nie wiedział, w jakiej jest pozycji. Namacał skraj łóżka i przysiadł na nim. Rozłożył ramiona w geście zachęcającym mężczyznę do przytulenia się.
- To tylko sen, Lambert. Zły, nieprawdziwy sen. Przepraszam, że mnie tu nie było, kiedy się obudziłeś.
Rudowłosy przytulił się do niego mocno i zaciągnął niesamowitym zapachem ciała, bo mógł. Bo mógł, bo czuł. Prawie popłakał się ze szczęścia, kurczowo przylegając do ciała Crispina, chłonąc ten przecudowny aromat, który wtedy, w lesie, zwabił go i nakazał wziąć rzeźbiarza do domu.
- Już, już... – Niewidomy pogłaskał czule po plecach swego anioła. Znał to ciało na tyle dobrze, że wiedział, kiedy mięśnie perfumiarza napinały się nienaturalnie. Wtulił twarz we włosy mężczyzny. – Dobrze jest mieć możliwość przytulenia cię i poczucia jak się uspokajasz. Nie jesteś głodny? – Crispin nie miał pojęcia czy Lambert jadł coś wcześniej a sam czuł, że chyba najwyższa pora na jakiś posiłek.
- Jestem. Ale daj mi jeszcze możliwość nacieszenia się twoim zapachem – poprosił perfumiarz szeptem, wsuwając nos za ucho mężczyzny i przesuwając się powoli aż do skraju koszuli na piersi, by odbić w górę i sprawdzić, czy aromat za drugim uchem jest dokładnie taki sam.
Niewidomy musiał się mocno powstrzymywać by nie roześmiać się. Nie dość, że włosy mężczyzny łaskotały go to jeszcze czuł się jakoś tak idiotycznie, kiedy wyobraził sobie jak komicznie muszą teraz obaj wyglądać. Pozwolił jednak Lambertowi na wszystko, na co miał ochotę. Pamiętał doskonale jak tamten cierpliwie znosił jego pierwsze gesty, pierwsze kroki w świecie widzenia dotykiem. Teraz nadeszła pora na odwdzięczenie się i Crispin był bardzo zadowolony, że miał taką możliwość. Perfumiarz wracał do zdrowia. Cieszyło go to niezmiernie.
- Jak ty cudownie pachniesz – wyszeptał rudowłosy z zachwytem i przytulił się do mężczyzny mocniej, czując jak policzki mu płoną. Miał chęć zapaść się pod ziemię za swoje wyznanie, ale nie potrafił powstrzymać słów cisnących mu się na usta.
Czyżby czas cofnął się do początku ich znajomości? Czyżby rudowłosy znów powiedział to jedno zdanie, które tak mocno zapadło Crispinowi w pamięć? Słyszał już, że pięknie pachnie. Wiedział, że było to jedną z przyczyn, dla których Lambert zabrał go do siebie i zajął się nim. Na twarzy Crispina malował się uśmiech pełen sentymentu i wspomnień. Cieszył się, że złość pomiędzy nimi zanikała i że odzyskiwał swojego Rudowłosego Anioła. Tulił go do siebie z taką siłą, że bał się, iż za chwilę zrobi mu krzywdę.
- Słyszałem to już kiedyś. Było początkiem czegoś pięknego. Mam nadzieję, że teraz też będzie – wyznał szczerze rzeźbiarz. Obiecał sobie, że szczerość będzie priorytetem między nimi. Chciał by naprawdę tak było.
Lambert dotknął palcami jego ust z pełnym zadowolenia westchnieniem.
- Cieszę się, że tu jesteś – Musnął jego wargi swoimi. Delikatnie, czule, jakby się bał, że w ten sposób może skrzywdzić Crispina. Chciał znowu zapomnieć o całym świecie w jego ramionach.
- I nigdzie się nie wybieram. Obiecuję.
Crispin oddawał muśnięcia delikatnie. Nie chciał być natarczywy. Nie potrzebował teraz szaleństwa namiętności czy szału uniesień. Cieszył się bliskością Lamberta i wiedział, że teraz będzie miał szansę sprawić by wszystko wróciło do stanu przed jego wyjazdem. Wiedział, że teraz już musi być dobrze. Uśmiechał się. Dotyk perfumiarza wywoływał u niego dreszcze, pełne pewności odzyskanego szczęścia. Od dawna już nie nosił przepaski na oczach, więc Lambert widział jak pobliźnione powieki drżą.
Rudowłosy dotknął policzka niewidomego, prawie muskając opuszkami palca zranione oko.
- Crispin? – zapytał szeptem, wpatrując się w mężczyznę natarczywie. Uścisnął drugą dłonią udo rzeźbiarza. – Zajmiesz Cyzia na trochę? Muszę iść do pracowni – wyszeptał konspiracyjnie. Wiedział doskonale, że młody czeladnik nie pozwoli mu pracować.
- Ale... Jasne – rzeźbiarz miał ochotę zaprotestować. Jednak okazja sama pchała się mu przed nos. Dlaczego miałby nie wykorzystać chwil, kiedy mężczyzna zajmie się pracą na to, aby przenieść z chłopakiem rzeźbę? Złapał Lamberta za rękę. – Ale obiecaj mi, że nie dasz się porwać swemu światu zapachów i wrócisz tu do mnie – poprosił z uczuciem i wyczuwalnym lękiem. Nie chciał zostać na noc sam w pustym pokoju.
Rudowłosy o mało nie wyskoczył z łóżka na wieść o tym, że Crispin mu pomoże. Przycisnął usta do jego ust.
- Dziękuję, dziękuję – zaszeptał gorączkowo i zerwał się z łóżka, zapominając zupełnie o tym, że był osłabiony. Jego organizm zaprotestował, zakręciło mu się w głowie i musiał się wesprzeć o ramię rzeźbiarza.
- Spokojnie – Uśmiechał się niewidomy, mimo tego, że nie widział a jedynie czuł, z jakim impetem i werwą mężczyzna ruszył do swego świata. Pokręcił głową z niedowierzaniem. Co prawda wiedział, że sam również zareagowałby w podobny sposób, ale bawiło go takie nagłe ozdrowienie perfumiarza. – Uważaj, jesteś jeszcze słaby i nie chciałbym, żeby mnie potem Cyzio ganiał ze szmatą po całym domu za to, że jakieś rany ci się pootwierały.
Lambert usiadł z powrotem na posłaniu i położył głowę na torsie Crispina. Kręciło mu się w głowie, a to oznaczało, że jak tylko dojdzie do pracowni, to zemdleje, nie tylko z powodu zmęczenia, ale i natłoku zapachów. Zaciągnął się aromatem mężczyzny setny już raz chyba, wydając z siebie po chwili głośne, rozkoszne westchnienie.
- Jutro pójdziesz, hm? – Crispin objął Lamberta ramieniem i przeczesał jego włosy palcami. „Patrzy”' na nie z czułością i delikatnością. Znał je. Uwielbiał je. Nie chciał ich nigdy zapomnieć. – Dzisiaj zjemy obiad, poczytamy, jeśli zechcesz, odpoczniemy. Tylko przebiorę się bo jestem cały brudny i możemy resztę dnia spędzić w łóżku albo na kocach na podłodze. Co ty na to?
- Idź. Niech Cyzio przyniesie jedzenie – rudowłosy pogłaskał Crispina po ramieniu, jakby chciał go tym samym zachęcić do pójścia po obiad. Uśmiechnął się delikatnie, szczerze żałując, że Crispin nie może tego zobaczyć.
Ale on nie mógł widzieć. A w chwili obecnej nie mógł nawet wyczuć tego uśmiechu, bo jego palce były zbyt daleko od ust perfumiarza. Musnął jeszcze ustami ramię mężczyzny, gdyż właśnie do niego dosięgnęły jego pocałunki i wyszedł.
- Cyziu? – Rzeźbiarz stanął po chwili na progu kuchni, wsłuchując się w odgłosy by wiedzieć czy nie mówi do pustego pomieszczenia.
Cyziu krzątał się po kuchni, pogwizdując wesoło podczas codziennych obowiązków. Akurat robił obiad, bo zbliżała się pora, kiedy musieli coś zjeść, a jak wiadomo jego obowiązkiem było dbanie o pana Lamberta, ale także i Crispina.
- Hm? – Chłopak zerknął przelotnie na przybyłego.
- Pan Lambert się obudził i wyraził chęć na obiad. Mogę liczyć na to, że przyniesiesz go nam za jakiś czas? – Crispin postarał się o łagodny uśmiech. Miał ochotę jak najszybciej wrócić do pokoju, do Lamberta, ale nie mógł zachowywać się jak podlotek. Stał więc w progu i udawał spokojnego, mimo że w środku szalał ze zniecierpliwienia. Nie ustał jednak w miejscu. Wszedł do kuchni i kierując się odgłosami krzątaniny chłopaka, podszedł do niego i otoczył go niezbyt zgrabnie ramionami.
- Obudził się i jest wesoły. Słyszysz, Cyziu? Jest wesoły! Będzie dobrze – Musiał się z kimś podzielić swoją radością. Po prostu musiał.


_________________________________________________

Historia ta powstała, kiedy moje życie było pełne uśmiechu i miłości. Nie mam pojęcia, czy kiedykolwiek powstanie dalszy ciąg. Nie mówię, że nie. Nie obiecam Wam też, że powstanie. Ja i moja współautorka wiemy co działo się dalej. Opowieść ta trwa w naszych umysłach i sercach i czeka. Ale czy się doczeka? Na to pytanie nie znam dzisiaj odpowiedzi.
Dziękuję tym, którzy czytali i dziękuję Ani, która razem ze mną tchnęła życie w Lamberta, Crispina i ich cały świat.

2 komentarze:

  1. Witam,
    rozdział cudny, Lambert już się zdecydowanie lepiej czuje, humor mu powrócił, Crispin skończył swoją rzeźbę... ciekawe co to jest, aż w dwóch częściach... Ach ja tak nie chce, co będzie dalej, czyli mam rozumieć, że żadne opowiadanie tutaj już nie powstanie?
    Weny...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, Basiu, to nie tak, że nic tu już nie powstanie. Piszę i będę pisała. Moja refleksja tyczyła się opowiadania o losach Crispina i Lamberta.

      Usuń