wtorek, 21 maja 2013

Grand - Rozdział 5.

Kot mógł ukryć ból wszystkich kości i mięśni, ale nie mógł ukryć tego, że tylna łapa włóczyła się za nim, zamiast dawać stabilne oparcie. Prawdopodobnie była pęknięta, ale w kociej postaci zupełnie inaczej odczuwało się takie urazy, które zmiennokształtny nie raz i nie dwa przeżył. Było również trudniej poskładać kocią łapę, a w człowieka nie mógł się zmienić. Przynajmniej nie teraz i nie, kiedy młodzieniaszek prawił takie czułości pod względem zwierzęcej postaci Fereza.
- Stary, jesteś ranny – wyrzucił z siebie chłopak po kilku krokach tuż za kotem.
No nie było wprost sposobu, aby nie zauważył tej ciągnącej się łapy. Aż mu się gorąco zrobiło, kiedy to dojrzał. On się martwił o żarcie, a tu mu kociak umierał! Przyspieszył zdecydowanie i po chwili nawet wyprzedził kota, nie omieszkując potknąć się z milion razy, ale jakoś nie zwracał na to uwagi. Musiał ratować kota! Musiał dać mu mleka i znaleźć mu jakąś fachową opiekę!
- Wiesz, w wiosce jest stara zielarka i potrafi ona robić opatrunki na wszystko. Ma całą chałupkę mikstur i maści. Zobaczysz, zanim wstanie słoneczko będziesz zdrowy i jak nowy. Ona wygląda jak pomarszczona śliwka, ale zna się na tym, co robi – gadał i gadał i gadał, ale na szczęście szedł też do przodu, więc już po niedługim czasie ich oczom ukazała się wioska.
Kocur aż chciałby powiedzieć: „ Co z tego, że jestem ranny?”. Poza tym nie ufał wszelakim zielarzom, grabarzom, czy wojskowym. Część uprzedzeń wziął od Rektora, a część po prostu wylęgła się w nim podczas jego już jakiś czas trwającego, samotniczego żywota. Z wielką ulgą w kocich oczach doszedł do wioski za Grandem i skierował się tam, gdzie młodzieniaszek chciał. Czując zapach ziół i starej kobiety, zatrzymał się wymownie. Nie miał zamiaru poddawać się leczeniu u jakiejś znachorki. Największym poważaniem traktował medyków z zamku, chociaż byli niczym sople lodu w porównaniu do jego ciepłego ciała – taka natura magów wody.
Przysiadł ponownie na ścieżce. Chciał mleka i ciepłego posłania przy kominku, a poza tym pragnął jeszcze usłyszeć relację z zabicia niedźwiedzia, jaką wytworzył sobie w głowie Grand.
- No co ty? – Chłopak spojrzał na kota ze zdziwieniem. - Nie powiesz mi, że rzuciłeś się na miska, a przeraża cię jakaś starucha z kilkoma chwastami – Grand podrapał towarzysza za uszami i złapał go za obrożę. Pociągnął za nią lekko, chcąc w ten sposób zmusić kota do podniesienia się i ruszenia za nim. - Obiecuję, że najpierw dostaniesz szczura i mleko. Muszę pogadać z dziadkiem, umówić się na transport miśka. W tym czasie ty sobie zjesz i odpoczniesz... No chodź, chodź. Pokaż, jaki z ciebie dzielny kot.
Chłopak zaniechał ciągania kociaka za obrożę. Wszak to był wolny kot, przynajmniej pozornie, i nie należało go do niczego zmuszać. Zresztą, chłopak nie mógł się doczekać splendoru, jaki na niego spłynie za zapewnienie jedzenia na tak długi czas. Ruszył w stronę swojego domu z nadzieją, że kot uda się za nim. Oczywiście gdyby nie, to on i tak da mu to, co obiecał. Tylko jak on złapie szczura? One są takie obrzydliwe.
Skoro młodzieniaszek zaniechał ciągnięcia go do staruchy, kot ruszył z miejsca. Z ociąganiem za nim poszedł, bowiem nigdzie mu się tak naprawdę nie spieszyło, więc Grand mógł poczuć opór w pierwszej chwili na swoich palcach, kiedy pociągnął Fereza za obrożę.
Spozierał to na swojego towarzysza, to na ludzi, którzy jeszcze za dnia nie obawiali się pracować i wychodzić ze swoich domów na świeże powietrze, ale jakoś nie widział, aby ktokolwiek interesował się nim bardziej niż to było koniecznie. Jedni łypali z lekkim przerażeniem, inni z ciekawością, a jeszcze inni ze zdziwieniem. Mało kiedy Ferez pokazywał się w swojej kociej postaci w wiosce i doskonale rozumiał tych przerażonych jej mieszkańców. Pomimo bólu i pierwszej ciekawości, jaka nasuwała mu się na myśl, był również ciekaw, jak zareagują dziadkowie chłopaka na pojawienie się w domu wielkiego kota. Raczej nie chciał być wzięty za coś, co można było zamarynować, albo upiec i zjeść.
Ludzie w wiosce… No cóż, przywykli do różnych wybryków Granda. Był znany ze swojego niecodziennego podejścia do życia, z opowieści, które często były bardzo przesadzone i z tego, że kiedy zjawiał się w wiosce z kimś lub czymś, to nigdy nie wróżyło to niczego dobrego. Może i stąd wzięły się spojrzenia? Chłopak posyłał uśmiechy na prawo i lewo. Szedł z wysoko uniesioną głową prosto do swojego domostwa. Tam, przed drzwiami, zatrzymał się i odwrócił do kota.
- A teraz, mój kudłaty kolego, poczekasz tutaj grzecznie, bo muszę przygotować babcie na spotkanie z taką istotą jak ty – mówił do kocura spokojnie, pochylając się lekko w jego stronę. – Jeśli ktokolwiek zechce cię zaczepiać to postaraj się być grzeczny. No, chyba, że jakiś bandzior będzie chciał cię opluć albo rzucić kamieniem. Wtedy pozwalam ci zeżreć go bez pytania.
Po krótkiej przemowie, Grand pogłaskał łepetynę kociska i zniknął w domu. Zza drzwi dało się słyszeć, jak opowiada babci o kocie, o tym, że ma niedźwiedzia, o tym, że dziadek zna kota i w ogóle, jaki to on był dzielny i jak szybko oswoił tę dziką bestię, która stoi za drzwiami i jak ta bestia jest niesłychanie posłuszna jego woli. Słowem:
Grand!
Trudno było nie usłyszeć pasjonującej opowieści, ale jedyne, co Ferez zrobił, to było przysiadł przed domem i położył sobie na pysku łapy. Zgrozo, z kim on się zaprzyjaźnił. Wielu ludzi widział i wiele opowieści słyszał, ale takiego bajkopisarza jeszcze nie spotkał w swoim życiu. Czekał zaiste bardzo grzecznie, czyszcząc rzeczoną, już bardziej obślinioną łapą pysk i machając ogonem na wszystkie strony.
Ludzie szybko zaniechali spoglądania na kota. Im wcześniej kończyli pracę, tym szybciej mogli ukryć się w domach. Słońce akurat świeciło wprost na pumę, więc kocisko było zadowolone z wiosennego ciepła, jakie mogło sobie zabrać od natury, aby ogrzać poturbowane kości. Było tego oczywiście za mało, ale dobre i tyle, skoro Grand mówił, mówił i nie mógł przestać mówić. Ferez czuł, jak powoli przestaje się dziwić słowotokowi swojego towarzysza. Zerknął w stronę zamku dość tęsknie. Chciałby móc pokazać go od środka chłopakowi, ale nie mógł.
Wreszcie Grand zakończył opowieść. Odpowiedział jeszcze na kilka pytań babci i dziadka. Babcia dała się przekonać do tego, aby chłopak mógł nakarmić kota, choć nie widziała zwierza na oczy, a jedynie znała z relacji wnuka. Owszem, wiedziała, jak wygląda puma. Spodziewała się dość sporego kota. Ale czy koniecznie tak wielkiego? To się miało okazać za jakiś czas.
Obecnie, Grand, cały w skowronkach i uszczęśliwiony faktem, że babcia pozwoliła na wprowadzenie kota, wypadł z domu i... No tak! Zapomniał, że kocisko siedzi tuż za drzwiami i na niego czeka! Wpadł na zwierzę z impetem i krzykiem przerażenia, jaki wyrwał się z jego gardła. Zachwiał się, łapiąc po omacku czegokolwiek, aby nie runąć, jak długi. Tym czymś okazało się niestety ucho kocura.
Puma poderwała się na równe nogi, zaraz po tym jak poczuła, że coś, tudzież ktoś wpada na nią z rozpędu, aby jak najszybciej wyswobodzić ucho. Nie dość, że Grand dołożył solidnie w poturbowane żebra zwierzęcia, to jeszcze najwidoczniej miał go zamiar pozbawić ucha, a na to Ferez się jak najbardziej nie pisał.
Z bólem w całym ciele, nieco chamsko, zostawił chłopaka na dworze, leżącego i skomlącego na całe zło świata. Wszedł do domu, jeszcze bardziej powłócząc nogą niż uprzednio i skierował się tam, gdzie czuł ciepło – do paleniska, ogniska, kominka czy czegokolwiek. Legł, jak długi, nie zważając na ewentualne krzyki ze strony babci, czy dziadka i wyłożył się całym cielskiem na boku. Zajął tym samym miejsce niemal od ściany do ściany, ale nie interesowało go to. W zasadzie przestało go interesować wszystko prócz zbawiennego ciepła.
Krzyki? Nie, nie było żadnych krzyków babci czy dziadka. Dziadek go już widział i pamiętał, a babkę zwyczajnie zamurowało. Patrzyła na kocisko z szeroko otwartymi oczyma i nie była w stanie poruszyć się nawet o kawalątek. Grand pozbierał się szybko. Może nawet szybciej niż legł na ziemi. Otrzepał ubranie i sycząc z bólu, bo nabił sobie niezłego siniaka na nodze, wrócił do domu.
- Babciu, to jest właśnie mój kot – Przez chwilę rozejrzał się po izbie w poszukiwaniu futrzaka, ale odnalazł go niemal natychmiast.
Babcia skinęła jedynie głową i wskazała na garnek z ciepłym mlekiem. Chłopak z uśmiechem podniósł z ławy miskę i zaczerpnął łychą mleka.
- To wy się posilcie, a ja zbiorę kilku chłopa i przytachamy tego twojego miśka,
Grand – Dziadek przeciągnął się i ruszył do wyjścia. Ktoś musiał zająć się mięsem, a wysłanie po nie Granda mogło się zakończyć jego powrotem po tygodniu.
Pomimo tego, że ciepłe mleko kusiło i nęciło niesłychanie, to puma nadal leżała, od czasu do czasu głaszczą się łapą po naderwanym uchu. Na nic więcej Ferez nie miał siły, chociaż od czasu do czasu tam, gdzie mógł, to zerkał miodowymi ślepiami za osobami znajdującymi się w pomieszczeniu. Domek przypominał kuchenną izbę w zamku. Brakowało tylko rozpieszczających go kuchareczek, wiecznie uśmiechniętych od ucha do ucha, które już wiedziały, że należy go raczyć ciepłym mlekiem i plackiem z dżemem. Kocisko przez myśli zmiennokształtnego aż przymknęło powieki pogrążając się w marzeniach na temat słodkiego placka, popijanego mlekiem i z tego również powodu zaczęło donośnie mruczeć.
I jak niby Grand miał się domyślić, że kot chce placka z dżemem? Sam chętnie by takiego pojadł. Nalał mleka do michy i postawił ją przed kociskiem.
- Masz smoku – zagadnął z uśmiechem. - A co do tego obiecanego szczura... Wybaczysz mi, że dzisiaj go nie dostaniesz? – Jakoś tak składanie obietnic szło mu zdecydowanie lepiej niż spełnianie ich. Zwłaszcza, kiedy w grę wchodziły szczury. Potargał kudły kota na łepetynie i zostawił go z miską i mlekiem. Odwrócił się do babki. – Mogę dostać coś do jedzenia? Głodny jestem.
Tych kilka słów podziałało na babcię, jak kubeł zimnej wody. Jej wnuk głodny?
Nie! To nie do pomyślenia. Odzyskała werwę i natychmiast zajęła się szykowaniem posiłku dla chłopaka.
- A ten niedźwiedź... – zaczęła, zerkając nad kuchnią na Granda. – Duży jest, czy zmyślasz? – Oj znała go ona dobrze.
- Babciu, jak mówię, że duży to duży. Dziadzio wróci to się przekonasz. Jeszcze te wioskowe kmiecie będą wiersze na mój temat układać, jak go zobaczą. Będziesz dumna ze mnie jak nigdy.
Grand mógł sobie to wmawiać, ale samo w sobie upolowanie, czy pokonanie niedźwiedzia bez broni zakrawało na absurd. Ferez jednak milczał w tym temacie zawzięcie ze zwykłej ciekawości dalszych wydarzeń i dlatego, że nie mógł po prostu nic powiedzieć. Podniósł się powoli, tyle o ile, aby zamoczyć pysk w misce i opróżnić ją w zaledwie kilka chwil. Nie jego winą było, że miał wielki jęzor, który zmiatał mleko, jak huragan leśne liście. Rozmruczał się przy tym jeszcze bardziej, dość nieświadomie i po chwili pacnął miskę łapą, aby mu nie przeszkadzała, gdy znów się wyłożył przed kominkiem, jak król. W zasadzie tak się czuł. Pokonał niedźwiedzia, uratował zbędnego mu do życia chłopaczka o cudownych palcach, dostał ciepłego mleka, więc cóż więcej mógłby chcieć? Chyba tylko tego placka z dżemem, albo odrobiny wdzięczności – którą i tak dostanie – za miesiąc żarcia dla rodziny Granda. Mógłby rzec ze świętym przekonaniem, że prędzej czy później mina młodego zrzednie, kiedy ludzie zorientują się, jak wielki potwór został zabity. Z drugiej strony, czyż to nie uczyni z pumy większego potwora? Nie, o tym nie było mowy. Był grzecznym kotem, wielkim, ale grzecznym, który właśnie zaczął sobie przysypiać.
Chłopak dostał jedzenie. Babcia już nie pytała o niedźwiedzia, czekając na to, co przytaszczy dziadek i chłopy ze wsi. Kobiecina zerkała raz za razem na kocisko. Biła się z myślami i lękiem. Z jednej strony, skoro Grand sobie radził z tym dzikim zwierzem to wydawało się ono łagodne, z drugiej zaś, jeśli to była puma to była dzika a jeśli dzika to niebezpieczna. I bądź tu człowieku mądry, rozstrzygnij gdzie racja. Podczas gdy chłopak zajadał się kartoflanką, babka wymknęła się z chałupki. Musiała poplotkować z sąsiadką, prawda? Okazja, jaka się trafiła może nie nadejść już tak szybko. Grand znów coś wymyślił, więc był temat do ploteczek.
Chłopak pałaszował strawę i patrzył na kocisko. Kusiło go by położyć się obok i zapaść w błogi sen tak jak w nocy. Było mu wtedy tak miło, ciepło, dobrze.
Kota nie nęcił zapach zupy, więc pozwolił sobie odpłynąć w krainę ciepłego i zbawiennego snu. Puma kilka razy rozwarła pysk ziewając i przy okazji ukazując mordercze zębiska, po czym zwinęła się odrobinę w coś na kształt kłębka. Pomimo tego, że sen mógł zamroczyć umysł zwierzęcia, jak i Fereza, uszy kota pozostawały czujne i stojące na baczność. Nigdy zbyt głęboko nie sypiał, a najmniejszy – niepokojący – hałas, zaraz podrywał racjonalne ocenianie sytuacji na równe nogi. Ogon poruszał się miarowo i spokojnie, przecinając powietrze i wzbijając kurz z podłogi, o którą uderzał lekko.
Trwali tak jakiś czas. Puma śpiąc a chłopak siedząc nad talerzem i przyglądając się zwierzęciu. Podobał mu się ten widok. Taka dostojna kocia istota śpiąca u niego przy kominku to był widok jak marzenie. Po jakimś czasie z podwórza dał się słyszeć rwetes i pokrzykiwania. Najwyraźniej wioskowi wracali ze zdobyczą kota. Szykowała się niezła impreza. Wszak mięsiwa było naprawdę dużo. Grand zerwał się z ławy z widocznym podnieceniem i euforią malującą się na jego twarzy. Oczy mu zalśniły. Wiedział, że za chwilę będzie wioskowym wielkim myśliwym. Będzie zbierał pochwały i patrzył na zachwyt ludzi dookoła. To był jego czas. To była jego chwila. To był jego niedźwiedź!

1 komentarz:

  1. Witam,
    rozdział bardzo mi się podobał, Farez unika zielarki, jedynie o czym marzy to mleko... Dziadkowie Granda dość spokojne przyjęli informację o ich niespodziewanym gościu – pumie... Ciekawe co z tym niedźwiedziem, czy nadal był w tamtym miejscu, czy jakieś zwierzę, sobie pozwoliło taką zdobycz zabrać...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń