sobota, 11 maja 2013

Grand - Rozdział 4.

Gdyby Ferez mógł to zakląłby siarczyście na widok niedźwiedzia, który węszył przy ognisku.
Całe szczęście, że chłopak spał. Całe szczęście, bo gdyby wiedział, że niedźwiedź właśnie szuka przekąski tuż za wejściem do jaskini, to mógłby zacząć panikować. A panika w wykonaniu Granda wcale nie wyglądała sympatycznie. Może nie biegał i nie krzyczał pod niebiosa. Może nie piszczał niczym przerażona pannica. Może nie trząsł się ze strachu jak osika. Jednak i tak, przerażony i spanikowany Grand, wyglądał niezbyt ciekawie. Paraliżował go strach, wlepiał oczy w niebezpieczeństwo i nie był w stanie ruszyć się nawet o krok. A teraz, kiedy smacznie spał, odwrócił się jedynie na drugi bok i zamruczał przez sen, że kołdra mu chyba uciekła, bo jakoś tak chłodniej się zrobiło.
Ferez w końcu wytaszczył powoli tyłek z jaskini i resztę swojego kociego ciała. Przyglądał się potężnemu zwierzęciu. Ale, jak to w świecie zwierząt bywa, nie pozostał niezauważony. W powietrzu rozniosło się burczenie brunatnego potwora, a po chwili i bardziej stanowcze, nieprzyjemne burczenie pumy, która starała się owe zwierzę odstraszyć. Mężczyzna nie chciał nawet myśleć, co by było gdyby niedźwiedzisko dobrało się do Granda, a z pewnością wyczuwało woń nie tylko jego, ale i zastaną woń dziadka.
Potwór zaburczał podjudzony, a miało być tak pięknie i Ferez miał go zamiar wystraszyć, aby sobie zwierzę poszło w swoją stronę. Niestety, jak dla niego, wydało z siebie już nie burczenie i ryk, a kolejne przekleństwo przemknęło po głowie zmiennokształtnego, kiedy niedźwiedź zaczął podchodzić bliżej.
- Co? Co? Em... Że jak to? – Chłopak zerwał się z legowiska i wpatrywał w ciemności jaskini.
Tak naprawdę guzik widział, bo nie był pumą ani innym zwierzęciem. Ludzie to jednak strasznie ułomny gatunek. Niczego nie mają dopracowanego tak jak zwierzęta. A to słaby wzrok, a to nieumiejętność chodzenia po narodzinach, a to węch, który wyczuwa jedynie zapach jedzenia szykowanego na ogniu... Grand przetarł oczy jakby to miało mu w czymś pomóc i na czworakach ruszył do wyjścia jaskini. Pomału docierało do niego, że przecież spał z ogromnym kotem, obudził się bez niego, a tam na zewnątrz słychać ryk. Może kocisko śpiewało sonety do księżyca? To było warte zobaczenia, czyż nie?
Puma z pewnością chciałaby teraz śpiewać sonety do księżyca, a nie użerać się z wielgachnym niedźwiedziskiem, które za nic w świecie nie chciało sobie odpuścić napadu na biednego kota i nie zrobiłoby tego zapewne już tym bardziej po dotarciu do jaskini.
Na dworze było jasno, bowiem słońce wychylało się zza horyzontu i oświetlało powoli polankę, na której wczoraj płonęło ognisko. Sierść na ciele kociska zjeżyła się dość mocno, a łapy niosły go w bok powoli, aby odwrócić uwagę potwora od jaskini. Z gardła Fereza wyrywało się to burczenie to syczenie, ogólnie same nieprzyjemne dźwięki.
Niedźwiedź podążył za nim wzrokiem, a w końcu i ruszył w jego kierunku dość zdecydowanie. Mężczyzna miał dwa wyjścia: albo rzucić się na zwierzę, albo spróbować uciec i zwabić je za sobą. Oba wyjścia wydawały się mało rozsądne. Nagle drugie straciło na mocy, bowiem niedźwiedź odwrócił głowę w stronę jaskini zdezorientowany. Widać matka natura wyposażyła go w doskonały słuch, jak i każde zwierzę.
No i stało się. Grand wystawił głowę z jaskini i... Znieruchomiał spanikowany, widząc niedźwiedzia. To miał być kot. Jego kot śpiewający sonaty do księżyca, a nie jakiś wielgachny niedźwiedź, mieniący się wściekłością w świetle wschodzącego słońca. Chłopak wbił spojrzenie w zwierzę i rozdziawił usta. Jednym słowem: gdyby nie to jak człowiek jest skonstruowany, szczęka Granda właśnie łupnęłaby głucho o poszycie. W jego spojrzeniu nie było widać nic poza paniką. Nie widział kota. Nie widział, że wstaje dzień. Widział niedźwiedzia i swoją śmierć w jego paszczy. Chciał się ruszyć, uciekać, zniknąć, ale jego ciało pozostało sparaliżowane strachem, wmurowane w podłoże, bezwolne.
Zaciekawiony niedźwiedź ruszył w stronę chłopaka, mimo tego, że puma zaczynała warczeć coraz bardziej wściekle, a ze ślepi rzucać gromy w stronę większego zwierzęcia. Niewiele myśląc, a jedynie widząc, że Grand jest zagrożony, Ferez rzucił się w kilku skokach do misia. Skoczył mu wprost na kark, od razu starając się zatopić w nim zęby. Nie było to jednak takie łatwe, jakby mogło się niektórym wydawać. Brunatny potwór zaryczał i uniósł się na dwie łapy, próbując zmusić kocisko, aby zeszło z niego. Widać wbite zębiska osiągnęły swój cel i zabolało, jak powinno było zaboleć. Po krótkiej szamotaninie, niedźwiedziowi udało się zrzucić pumę. Był wszak od niej większy, pomimo tego, że kot trochę ważył i trochę mierzył. Kocie łapy zaryły o ziemię, a Ferez ponownie zmusił swoją zwierzęcą naturę, aby rzuciła się na niedźwiedzia. Nie tak łatwo mu było w tamtym momencie kierować odruchami, ponieważ ukryte w nim zwierzę miało ochotę uciekać, gdzie pieprz rośnie.
Widząc to, co się dzieje chłopak wracał do świata żywych. Zadziwiając samego siebie, odzyskiwał władze zarówno w członkach jak i w umyśle. Malowało się przed nim w jak wielkim niebezpieczeństwie jest, ale także w jak wielkim niebezpieczeństwie znajduje się jego kocisko. Jego kocisko! To oddane kocię właśnie starało się ratować jego życie, narażając własne. Gdy tylko kot po raz drugi rzucił się na kark niedźwiedzia, w chłopaka wstąpiła determinacji i oczywiście jego wrodzona głupota. Zerwał się na równe nogi, wybiegł z jaskini, stanął tuż przed miśkiem, uniósł ręce, jakby chciał go wywrócić i rozdarł się tak, że aż wystraszył wszystkie ptaki i inne takie w promieniu stu metrów.
- Dość! Wynoś się! Rusz go, a przysięgam, że pożałujesz! – Taaak.... To było chyba najgłupsze, co zrobił w swym życiu, a zrobił naprawdę wiele głupot.
Za drugim razem ostre zęby przebiły niedźwiedzią skórę, niemalże do kości. Wielkie zwierzę zamachnęło się w stronę Granda, a potem w stronę kociska, które po raz kolejny próbowało z siebie zrzucić. Zaiste niedźwiedziowi się to udało. Zwierzę nie wzięło jednak pod uwagę, że cielsko może przypadkiem zostać uszkodzone, bo nie było ukrytym pod postacią zwierzęcia człowiekiem. Ferez poczuł, jak jego ciało odrywa się wraz z wielkim kawałem ciała brunatnego potwora, a później przez chwilę grunt osunął mu się spod stóp, kiedy niedźwiedzisko cisnęło nim w stronę drzew i pomniejszych skałek. Ferez poczuł, jakby ktoś mu przestawił wszystkie kości, kiedy zderzył się z jednym z większych drzew, a niedźwiedź ruszył w stronę Granda. Nie zrobił jednak za wiele kroków, bowiem po chwili zachwiał się i runął jak długi, a chłopak został obryzgany masą krwi.
- No i tak ma być! – ryknął Grand w stronę powalonego potwora.
Mało go obchodził niedźwiedź i to, że on sam wygląda jak marna imitacja biedronki. Kot! Pod drzewa poleciał jego dzielny kot, wojownik i obrońca. To jego należało ratować. Prychnął w stronę powalonego cielska i pobiegł w stronę futrzaka. Musiał sprawdzić czy nic mu się nie stało. Musiał mieć pewność, że kot żyje, bo jak nie... Nie, nawet nie chciał o tym myśleć. Podbiegł do zwierzęcia i padł przy nim na kolana, wyciągając ręce, aby go pogłaskać, ale zawieszając je tuż nad ciałem pumy.
- Kiciuś, odezwij się do mnie. Kicia... – mruknął, nadal nie mając odwagi go dotknąć. – Jejku... Kocie, bądź facet z jajami i pokaż, że ten misiaczek nic ci nie zrobił, błagam.
Puma ledwo łapała oddech, ale łapała i miała ślepia otwarte. Ferez w środku czuł się skołowany, jak i jego zwierzęca postać. Podejrzewał, że ma potrzaskaną przynajmniej połowę żeber. Nie spodziewał się, że niedźwiedź będzie mieć taką parę, a przede wszystkim wpadnie na pomysł, aby nim rzucać o drzewa.
Spróbował się podnieść, ale mu nie wyszło, więc tylko zamruczał, mając nadzieję, że Grand zrozumie, aby dać mu jeszcze pięć minut na odpoczynek po tej rozprawie. Niemniej był też z siebie dumny. Adrenalina dzwoniła mu jeszcze przed chwilą w uszach, a on chyba drugi raz w życiu rzucił się na coś większego i silniejszego od siebie. Oblizał się aż z tej dumy i przymknął ślepia na moment, aby ukoić skołatane myśli i tłukące się serce. Umierać jednak zamiaru nie miał najmniejszego, więc ruszał ogonem, aby chłopak nie pomyślał, że jednak puma ma zamiar wyzionąć ducha.
Grand uśmiechnął się. Widział, choć nie wiedział dlaczego, że puma ma się całkiem dobrze i że nic jej nie będzie. Objął kota za szyję i wtulił w niego twarz z ciężkim westchnieniem.
- Będzie dobrze. Byłeś takim dzielnym kociakiem. Wiesz, jaki jestem z ciebie dumny? Jak wrócimy do domu dostaniesz wielką michę mleka i szczura do zabawy. Tylko odpocznij trochę.
Gadatliwość chłopaka wracała na swoje miejsce. Jego kompletna ignorancja dla świata również, więc i jego roztrzepanie sytuacyjne. No, bo kto przy zdrowych zmysłach proponowałby pumie miskę mleka? Chyba tylko Grand mógł wpaść na tak genialny pomysł. Podniósł się i przyglądał kotu z czułością. Głaskał go delikatnie, bawiąc się sierścią. Muskał, jak cenny skarb, który odnalazł się po wiekach.
Jednakże mleko było magicznym słowem, bo kocisko otworzyło oczy i zamruczało jeszcze głośniej. Ni to z jękiem – bo jęczeć koty raczej nie potrafią – ni to z westchnieniem, czy innym pomrukiem. Po chwili puma podniosła się z ziemi na chwiejne łapy. Jeszcze przez chwilę Ferez dał się drapać, ale mleko zaczęło przysłaniać mu myśli, więc kiwnął łbem w stronę ścieżki, która prowadziła do wyjścia z lasu i dalej do wioski, gdzie znajdował się dom Granda, a w nim świeże mleko. Bardzo delikatnie, nieco zakrwawione kocie zęby chwyciły skraj spodni i pociągnęło chłopaka w wiadomym kierunku.
- No wiesz… Ja widzę, że mleko i szczur są dla ciebie ważniejsze od stanu zdrowia – chłopak warknął do kota. Nie warczał jednak ze złością. Gdzieś tam w środku cieszył się, że kocisko się podniosło. Zanim jednak ruszył do domu popatrzył tęsknie na niedźwiedzia. – Poczekasz jeszcze chwilę? – zwrócił się do pumy. - Nie mogę zostawić takiej góry mięcha na pastwę wilków. Pomyśl tylko. Jak powiem, że pokonałem niedźwiedzia, to babka chyba pęknie z dumy, a jedzenia będzie na miesiąc, jak nic. To jak? – Och gdyby kocisko teraz znało myśli chłopaka, w których na stole w domu już stały różne potrawy z niedźwiedziego mięsa, pachnące i nęcące. Musiał, po prostu musiał schować niedźwiedzia do jaskini i wrócić tu z pomocnikami.
Z tym, że jedzenia będzie na miesiąc Ferez mógł się zgodzić, chociaż zapewne, jako kot spałaszowałby niedźwiedzia w zaledwie trzy dni. Przysiadł na ziemi i wpatrzył się w chłopaka cierpliwie i tylko w niego. Na niedźwiedzia nie rzucał nawet skrawkiem oka, jakby w ten sposób oczekiwał, że Grand poprawi swoją wypowiedź, co do tego, kto faktycznie brunatnego potwora upolował. Ferezowi wcale nie podobało się, że cała zasługa spłynie na młodzieniaszka, który niemal jeszcze niedawno sikał po nogach ze strachu. Z drugiej strony, zmiennokształtny – będąc bardzo inteligentnym człowiekiem – zastanawiał się, jak niby Grand wytłumaczy to, że nagle wyrosły mu potężne kły, które wbił w szyję zwierzęcia. Puma poruszała ogonem nerwowo, nie przestając się wpatrywać w towarzysza, a po dłuższej chwili machnęła łbem w stronę jaskini. Skoro musiał jeszcze chwilę poczekać na miskę mleka to poczeka, bowiem na mleko mógłby czekać wieczność i chyba tylko to powodowało, że kocisko jeszcze nie naprychało gniewnie na młodzieniaszka.
- Genialnie! – Grand przyklasnął w dłonie i ruszył w stronę brunatnej góry mięcha. Po drodze poczochrał kocisko pieszczotliwie. Tak krótko go znał, a już tak bardzo polubił dotyk jego sierści, że szukał okazji, aby go poczuć.
Oczywiście zanim niedźwiedź spoczął w jaskini, cały las nasłuchał się jęków i stękań chłopaka. Jak również biadolenia i psioczenia. Najpierw usiłował zaciągnąć miska do kryjówki za przednią łapę, co skończyło się popisowym klapnięciem na tyłek. Grand był sierotą, jakich niewiele chodzi po świecie, więc nawet nalewanie wody do kubeczka mogło się zakończyć katastrofą na skalę światową, a co dopiero taszczenie ogromnego cielska do jaskini. Kolejnym sposobem na ukrycie zapasów jadła miało być zaciągnięcie ich za tylną łapę. Okazał się jeszcze mniej trafiony niż poprzedni, więc Grand kombinował dalej. Trwało to całkiem sporo czasu i chłopak nieźle się nad tym natrudził, napocił, nastękał i jeszcze wiele innych 'na...' Jednakże, kiedy skończył był z siebie dumny, jak paw ze swego ogona i z wysoko uniesiona głową, podpierając się pod boki stanął u wejścia do jaskini.
- No, teraz możemy iść, mój kudłaty przyjacielu. Jestem pewien, że obu nam mleko wyjdzie na zdrowie – zakomunikował z dumą kociemu przyjacielowi, stając tuz przed nim i uśmiechając się do niego radośnie.
Ferez pomógłby, ale nie miał siły, aby taszczyć to wielkie niedźwiedzisko do jaskini, gdzie i tak było dobrym łupem dla wilków. Każde zwierzę było w stanie wyczuć zapach krwi z wielkiej odległości, więc kot nie rozumiał, po co Grand się tak starał. Niemniej otworzył ślepia, które zdążył przymknąć, jak tylko usłyszał słowo mleko. Podniósł zad z ziemi i ruszył nadal chwiejnym krokiem w liściastą knieję, aby dotrzeć do wioski.

1 komentarz:

  1. Witam,
    ach jeszcze niedźwiedź się przypałętał, ale Farez dzielnie walczył, bronił Granda, chociaż prze myśl mi przeszło, że bronił te cudowne palce,które wspaniale drapią ;] tak, tak misce mleka nie odmówi, ciekawe jak babcia i dziadek zareagują na widok wielkiej pumy obok ich wnuka... Z tego niedźwiedzia będzie sporo mięsa, oby nikt nie sprzątnął Grantowi tego sprzed nosa....
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń