sobota, 22 czerwca 2013

Grand - Rozdział 8.

Dni mijały powoli. Ferez postanowił posiedzieć trochę w Akademii i poopowiadać, co mu się przytrafiło nielicznym znajomym i przede wszystkim Rektorowi. Nie spieszyło mu do zajęcia się szkoleniem Granda. Miał tyle czasu ile zapragnął, a wiedział, że chłopaczek będzie czekać cierpliwie. Nie pokazał mu się również na oczy, jako kot, co było kolejną pokutą za wybujałą wyobraźnię.
Grand tymczasem, miał coraz mniejszą nadzieje na to, że jego szkolenie kiedyś się rozpocznie. Mężczyzna zniknął bez słowa. Kota chłopak nigdzie nie mógł znaleźć. Wioskowi mięśniacy chodzili za nim i naigrywali się w głos z jego dumy, jaką prezentował zaraz po obietnicy szkolenia. Oczywiście dzięki babci i dziadka gadatliwości cała wieś nie mówiła o niczym innym, jak tylko o Grandzie, który ma się szkolić na wybitnego wojownika. Nie chciał znosić tych utyskiwań w nieskończoność. Kiedy tylko wypełnił wszelkie obowiązki domowe, wymykał się do lasu i chodził po nim aż do wieczora. Spędził wśród drzew więcej czasu przez te cztery dni, niż za całego swojego życia. Wybrał sobie nawet swoje ulubione miejsce. A było nim dokładnie to, w którym wlazł w błoto i spotkał pumę. Powracał wspomnieniami do kociska i wzdychał tęsknie. Opowieści o zabiciu niedźwiedzia żyły własnym życiem, ubarwiane już nie przez niego, a przez każdego, kto je powtarzał innym.
Czwartego dnia od powrotu do zamku, bladym świtem, wreszcie wyruszył do wioski. Na ustach miał uśmiech, na ciele pełne ubranie. W dłoni zaś dzierżył podarowany mu przez Rektora miecz, a na plecach miał swoją magiczną włócznię. Włosy zdawały się znów być nieco ciemniejsze niż poprzednio, a miodowe oczy jaśniały niemalże złotem, kiedy spoglądał na wschodzące słońce. To miał być dobry dzień, pełen wrażeń i wysiłku – ze strony jego ucznia oczywiście. Sam Ferez był napełniony dziwnym uczuciem. Sam nie wiedział, co to było, ale zakrawało na kształt tęsknoty za rozgadanym Grandem.
Zmiennokształtny zapukał do drzwi domostwa, zanim jeszcze miejscowy kogut zdążył pobudzić mieszkańców wioski. Oparł się nonszalancko i z klasą dłonią o ścianę obok i czekał, aż ktoś mu otworzył. Miał nadzieję, że nie będą mu mieli za złe tak wczesnej pobudki, chociaż z ludźmi dziwnie bywało o tej porze dnia - znał to z doświadczenia. Przesunął wzrokiem po podwórzu, oblizał usta i zapukał ponownie. Nie przepadał za oczekiwaniem na cokolwiek, dlatego też chodził głównie własnymi drogami i nie polegał na nikim, aby się nie zawieść, lub też właśnie nie czekać na nikogo. Zaczął mruczeć przeciągle pogrążając się głębiej w swoich własnych myślach i nawet nie zorientował się, że wydaje z gardła nieartykułowane dźwięki.
- Czeeeego...
Drzwi otworzyły się, ale to, co stanęło w nich nie było podobne do niczego co mężczyzna widział wcześniej. Rozczochrany Grand z szeroko rozdziawioną paszczą od potężnego ziewnięcia, z posklejanymi nadal snem oczyma i napuchniętymi powiekami. Ręce chłopaka wystrzeliły w górę, gdy tylko zabrał je z drzwi, a kości strzeliły podczas przeciągania się tak głośno, że słychać je było dwa domy dalej. Chłopak dopiero po chwili zorientował się, kto stoi w otwartych drzwiach. Znaczy, nie, on się nie zorientował. Nie spodziewał się zobaczyć mężczyzny, bo nadzieja w nim niemal wygasła, więc kiedy zobaczył obcego, który rozmazywał mu się przez załzawione oczy, mruknął pod nosem jakieś przeprosiny i skłonił się nisko, zapraszając gościa do izby. Wiedział, że musi. Takie było niepisane prawo, że kmieć jak on musiał być poddany możnym.
- Rozumiem, że zapraszasz mnie na herbatę zanim się doprowadzisz do stanu używalności? – rzucił do chłopaka, a na jego ustach pojawił się szeroki uśmiech, kiedy tylko spojrzenie powędrowało po zaspanej osobie młodzieniaszka.
Wszedł do domu bez skrępowania, nawet lekko kierując Granda, aby po drodze nie potknął się o coś. Dziwił się, jak on w ogóle dotarł do drzwi, aby je otworzyć przed Ferezem. Z niemniejszą przyjemnością rozejrzał się ponownie po niewielkim domostwie i wciągnął w płuca głośno zapach pomieszczenia, w jakim się znalazł.
- I mówiłem ci już, żebyś nie czynił żadnych honorów względem mnie – mruknął jeszcze z nieskrywanym rozbawieniem, po czym zajął sobie jakieś wolne krzesło przy stole w kuchni. Nogę założył na drugą, a łokieć wsparł na stoliku, aby na dłoni oprzeć głowę i westchnąć głęboko. Co rusz zerkał na Granda uważnie, zastanawiając się, kiedy dojdzie do niego fakt, że przybył jego nauczyciel, żeby zacząć szkolenie.
- Herbata. Tak jest, herbata – Chłopak ruszył na oślep do kuchni, aby postawić na niej garczek z wodą i rozpalić ogień. Mruczał pod nosem, lecz nie na tyle cicho, aby nic nie dotarło do mężczyzny. – Herbata... Babciu, dlaczego nie wstałaś, hm? Dziadek powinien sobie wsadzić ten swój niewyżyty interes między drzwi i przytrzasnąć, bo potem od rana muszę szukać herbaty.
Ogień zapłonął, ale Grand nie wrócił do gościa, bo przeklęta herbata schowała się przed nim tak sprytnie, że za nic nie mógł jej zlokalizować. Niewiele brakowało, aby zaczął chodzić po domu i gwizdać, nawołując herbatę, aby się w końcu pokazała. Na szczęście w jednej z kolejnych szuflad odnalazł to, czego potrzebował. Wyciągnął woreczek z suszem i wystawił w stronę gościa. Jego oczy wróciły do stanu normalności, więc właśnie w tej samej chwili dojrzał znajome rysy mężczyzny.
- O niebiosa! To ty! Em, to pan, mistrzu! Przepraszam ja.... No, bo nie było mistrza tak długo. Wszyscy się śmiali. Zwątpiłem i... Przepraszam, że zwątpiłem, mistrzu…
Rzucając herbatę za siebie, co spowodowało, że cały woreczek wylądował w garnku z wodą, padł na kolana przed mężczyzną i skłonił głowę, jakby miał zamiar zacząć go całować po stopach.
Mężczyzna obserwował chłopaka bardzo uważnie, kiedy zaczął się krzątać po kuchni w poszukiwaniu herbaty. Nie mógł sobie odmówić głębokiego uśmiechu, który niezmiennie cisnął mu się na usta. Uwagę o dziadkach bardzo dyplomatycznie pominął, krzywiąc się przez chwilę. Pocieszył się faktem, że jest stworzeniem dłużej żyjącym niż przeciętni ludzie, więc i wolniej się zestarzeje. Zwrotu Granda jednak się nie spodziewał i jak w zwolnionym tempie patrzył, jak woreczek z herbatą wlatuje do garnka, a chłopak pada na ziemię niczym rażony piorunem. Zdjął nogę z nogi i chcąc nie chcąc, pochylił się do młodego, wyciągając też ku niemu dłoń. Pochylił się na tyle nisko, że kiedy ujął jego brodę w dwa palce i uniósł zaspaną twarz w górę, jego usta znalazły się prawie na nosie chłopaka.
- Grand, uspokój się, hm? Wojownikowi nie wypada się płaszczyć przed drugą osobą, nawet przed mistrzem. Tak w zasadzie to bardzo miło być tak nazwanym – Uśmiechnął się dość czule i pogłaskał policzek młodzieniaszka, ścierając ślady śpiochów, które ten zdążył sobie rozetrzeć po twarzy. – Wstawaj i ratuj herbatę – wymruczał jeszcze, odsuwając się odrobinę i zerkając w stronę garnka.
- Ale, Mistrzu ja nie chciałem... Herbatę? – Odwrócił się błyskawicznie w stronę kuchni.
Szlag! Tak przyjemnie było poczuć ciepłą dłoń na twarzy i troskliwe palce, które czyszczą jego policzki. Nie, nie może się rozpływać teraz w przyjemnościach. Tylko, że ostatnio taką troskę czuł dawno, dokładnie w dniu, kiedy Petronia powiedziała mu, że wyjeżdża i że nigdy się już nie zobaczą. Ach, była taka piękna i takie miała śliczne oczy i czerwone usta...
Grand zamiast zabrać się za ratowanie napoju dla mistrza zatracił się we wspomnieniach o pięknej ukochanej i o marzeniach, że kiedyś jeszcze ją ujrzy. Stał z nieobecnym spojrzeniem utkwionym gdzieś w ścianie i błogim uśmiechem na swej nierozgarniętej buzi. Widział właśnie, jak Petronia biegnie boso przez łąkę, a jej kasztanowe włosy lśnią w blasku słońca. Jak sukienka unosi się na wietrze. Jak jej różowa skora błyszczy i kusi spod fałd owej sukienki. Jak rozkłada ręce i uśmiecha się, zbliżając się do niego z zamiarem przytulenia go do swych jakże bujnych piersi...
Ferez cmoknął z niezadowoleniem. Ten dzieciak był bardziej nieprzewidywalny niżby się zmiennokształtny mógł tego spodziewać. Bez skrępowania chwycił go za koszulkę i pociągnął w swoją stronę, nie patrząc na to czy chłopak ustoi, czy też może znów wyląduje na kolanach. Z tą różnicą, że miałyby to być kolana Fereza.
- Możesz się wziąć w garść? – spytał, mierząc twarz młodego już bez uśmiechu i z powagą godną prawdziwego mistrza. Nie zwolnił też uścisku na nocnej koszuli, mrucząc coś jeszcze pod nosem o powrocie do rzeczywistości. On sam nie miał się w czym roztapiać i czego wspominać chyba, że były to polowania na mniejsze i większe zwierzęta. Ludzie jakoś nieszczególnie zapadali mu w pamięć, zwłaszcza przelotne pannice, które od czasu do czasu odwiedzał, aby dać upust bardziej ludzkim żądzom, niż tylko chęć jedzenia, czy picia. Nie mógł mieć też pojęcia, o czym teraz chłopak marzy, ale tak samo, jak ciepłe były ramiona jego ukochanej tak gorące były jego własne.
I jak to miałoby się skończyć, jeśli nie wpadnięciem w objęcia Fereza? No przecież, kiedy się wyrywa marzyciela z jego wyimaginowanego świata to nigdy nie dostanie się w pełni myślącego i przytomnego osobnika. Grand nawet nie zauważył, kiedy został tak brutalnie porwany z łąki na kolana swojego przyszłego i chyba nawet już obecnego mistrza. Zatrzepotał szybko oczami i otworzył je bardzo szeroko.
- Ależ tak, jasne ja... Tak, herbata! Już lecę, pamiętam. Już, już.
Chłopak zaczął się nieporadnie gramolić z kolan i objęć mistrza. Musiał ratować swój wizerunek, który i tak był nieźle pokręcony. Jeśli tylko odzyskał, jako taką wolność rzucił się w stronę kuchni i wrzącej herbaty. W sumie wyglądała ona już jak super esencja herbaciana niż herbata. Wypicie czegoś takiego mogłoby się skończyć tragicznie. Chłopak patrzył ze zgrozą do garnka i nie wiedział za bardzo, co robić. Na szczęście szybko go olśniło. Odwrócił się do mężczyzny z niewinnym uśmiechem, gdy tylko zdjął garnek z ognia.
- Może bawarki, Mistrzu? Jest o niebo lepsza niż herbata.
- To już może daj mi samego mleka – zaproponował Ferez, jak tylko uwolnił go ze swoich objęć i z wygodnych, umięśnionych ud. Przewrócił oczami dość wymownie. – Nie musi być podgrzane, lubię mleko w każdej postaci.
Wyjaśnił jeszcze, aby nie robić chłopakowi kolejnych problemów i nie doprowadzić do większej katastrofy. Domyślił się, że cały woreczek herbaty zrobił z wody śmiertelną esencję, ale zapewne jak babcia Granda wstanie, to zrobi z tym odpowiedni porządek. Nie miał się zamiaru rzucać do garów i instruować młodego o tym, co mógłby zrobić. Nie był wszak od tego jego mistrzem. Na samą myśl o mleku oblizał się wymownie. Czy to kocia, czy ludzka postać, mógł pić mleko w niezmierzonych ilościach. Rozsiadł się ponownie na krześle wygodnie, a noga powróciła na nogę. Ułożył przedramię na blacie i postukał palcami. Czuł po obitych kościach, że nim Grand wyszykuje się do jakiegokolwiek treningu to zastanie ich południe, albo już od razu wieczór.
- Zastanawiam się, dlaczego jesteś bardziej roztrzepany niż zwykle – Ferez powiódł spojrzeniem po całej sylwetce młodego mężczyzny od stóp, aż po samą głowę. Wcześniej przecież jego już obecny uczeń się tak nie zachowywał, a przynajmniej nie w obecności pumy.
Przez dobra chwile Grand stał i patrzył na mężczyznę, który tak chętnie zgodził się na mleko. Już wcześniej zastanawiało go skąd on wie jak chłopak ruszył do walki z niedźwiedziem, a teraz jeszcze ta miłość do mleka. Ten facet strasznie mu przypominał pumę, za która Grand tak bardzo tęsknił.
- Bardziej niż zwykle? Wszak nie znasz mnie panie. Nie wiesz, jaki jestem zwykle. Ale przyznam, ciężko mi ostatnio pozbierać myśli. Tęsknie za kimś, kogo utraciłem nim miałem sposobność się nim nacieszyć. No, ale mleko. Potrzebne jest mleko.
Zdecydowanie chciał ominąć dalsze rozważania związane z kociskiem i tęsknotą za nim. Wolał zapomnieć niż cierpieć z niemocy w odnalezieniu zwierzęcia. Tak miło było go mieć. Tak lekko się z nim rozmawiało. Może, dlatego że kot jedynie słuchał no, ale... Grand uśmiechnął się niemrawo i sięgnął po dość spory kubek, do którego zaraz nalał mleka. Podając go mistrzowi ponownie się do niego uśmiechnął.
- Ferez jest bardzo rozumną i rozmowną pumą, kiedy tego chce - Wyjaśnił, w zasadzie nie wyjaśniając nic i uśmiechnął się z czułością, odbierając kubek z mlekiem i opróżniając go na kilka łyków. Sam tęsknił za drapaniem za uszami, ale nie mógł się do tego przyznać, bowiem chłopak uciekłby z krzykiem, albo zaczął się na niego drzeć i wypominać mu, że jest kłamliwą bestią. Jak mniemał wtedy wszystkie zależności między możnymi ludźmi, a wieśniakami poszłyby w odstawkę. – Myślę, że niedługo go zobaczysz. Musieli go poskładać i teraz odpoczywa w zamku i objada się plackami z dżemem – dodał jeszcze, przygryzając wargę. Z zamysłem napomniał o plackach. Uwielbiał je prawie tak samo, jak mleko, a może Grand zapamięta i kiedy Ferez zjawi się u niego, jako kot to dostanie takiego placuszka.
- To mistrz zna kocisko? Tak całkiem serio, serio? – Nadal nie docierało do niego, że kot mógł nie być zwykłym kotem. Wiedział niby, że mieszka on w zamku i wiedział, że tam są jedynie niezwykle stworzenia, ale żeby zaraz takie, co to potrafią rozmawiać po ludzku? Jakoś niezbyt wierzył w takie bajania. Jego opowieści, choć równie fantastyczne, co te o magii mieszkańców zamku, były o wiele bardziej prawdopodobne. Patrzył na mężczyznę podejrzliwie. No, bo co za kot jada placek drożdżowy z owocami? Ach, gdyby tak mógł przytulić twarz do sierści pumy.
- Owszem znam, trudno nie znać, skoro wkradło się w łaski całego zamku. Pieszczoch, jakich mało. Czasami sam chciałbym się znaleźć na jego miejscu – Ferez odpowiedział szczerze i posłał Grandowi kolejny uśmiech. Nie oczekiwał, że chłopak mu w cokolwiek uwierzy, czy będzie ślepo wierzyć.
- Powinienem się zebrać, prawda? – mruknął młody odchodząc o krok od stołu. Musiał przemyśleć wszystkie informacje, nim zacznie zadawać kolejne pytania. –Poczekamy aż dziadkowie wstaną. Powinni się za chwilę zwlec z łoża. Nie chce opuszczać domostwa bez pożegnania. Chyba, że nie przybyłeś panie po mnie tylko po to, aby mi oznajmić, że rezygnujesz. I na taką ewentualność się szykowałem. Wspomnienie kociska otrzeźwiło nieco umysł chłopaka, a i jego poczynania stały się bardziej wyważone i względnie zgrabne.
- Możemy poczekać, aż dziadkowie wstaną, nie mam nic przeciwko. Dzisiaj i tak będziesz jedynie ćwiczyć swoje delikatne ciało – zamruczał mężczyzna, wyjawiając strzępki planu dnia, jaki szykował dla chłopaka. Miał go zamiar przegonić po całej wiosce, aby wieczorem padł i nie był w stanie się ruszyć. To, że go uwielbiał za podejście do kociej postaci, nie umniejszało temu, że nie miał zamiaru się z nim patyczkować. Skoro było powiedziane, że będzie go szkolić to naprawdę, a nie dlatego, aby chłopak mógł się tym chwalić wśród osadników, koloryzując.
W tej właśnie chwili pojawiła się babcia, która wyszła z sypialnej izby i zawiązując sobie w pasie fartuch zatrzymała się w miejscu na widok gościa.

1 komentarz:

  1. Hej,
    rozdział wyszedł bardzo wspaniale, Grand już stracił wszelką nadzieję, że pojawi się jego mistrz... i to jego takie poranne otępienie.... Ferez miał na pewno ubaw z niego.... Choć Grand coś skojarzył, że jego mistrz jest niezwykle podobny do tej pumy....
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń