wtorek, 11 czerwca 2013

Grand - Rozdział 7.

- Wstawaj młody i przynieś drzewa na opał – Dziadek potrząsnął chłopakiem dość brutalnie.
Poprzedniego wieczoru całkiem długo zajmowano się parcelowaniem mięsa, więc dziadek nie miał zamiaru zajmować się pracami domowymi od rana, skoro chłopak był w pełni sił. Młody musiał wstać. Nie miał wyjścia. Zgramolił się niechętnie z posłania i wyciągając ręce w górę oraz ziewając niemiłosiernie, ruszył w stronę miski z wodą. Chciał się obudzić zanim wyjdzie na zewnątrz i zajmie się przyziemnymi rzeczami. Nie zajęło mu to bardzo dużo czasu. Zebrał się w sobie, obmył, ubrał i zanim jeszcze pomyślał o tym, że jest głodny jak wilk, wyszedł za dom i przytaszczył spory pęk drewienek na podpałkę. Teraz babcia mogła spokojnie szykować śniadanie. Chłopak usiadł przy stole, oparł się o niego łokciami i dopiero wtedy wydał z siebie pierwszy artykułowany dźwięk.
- Głodny jestem - jęknął.
Jęczał tak co rano, więc nie zrobiło to zbytniego wrażenia na nikim z obecnych.

Medycy w zamku potrafili czynić cuda, więc Ferez obudził się już mniej obolały. Mógł ruszać nogą i tylko na ciele, które skrzętnie ukrył pod ubraniem widniało kilka siniaków. W zasadzie mógł wyjść z zamku, jak zawsze – odziany jedynie w spodnie, aby łatwiej mu się było zmienić, jednak tego dnia zabrał ze sobą również swoją ukochaną włócznię. Robiona przez gobliny broń była niewielka i rozkładana, więc mężczyzna przypiął ją w specjalnie do tego stworzonym nosidle na plecach. Wyszedł na świeże powietrze i otrzepał się. Był wyspany, a w ludzkiej postaci sen odchodził bardzo szybko już wczesnego ranka. Jako kot sypiał do późna, a potem dopiero kierował się do lasu na polowanie.
Niemniej dziś, przekroczył zamkową bramę jako człowiek, pod bacznym spojrzeniem strażników. Nadal i wciąż nie porozmawiał z Rektorem, ale chciał oszczędzić sobie łajania z powodu stanu zdrowia. Ruszył z wolna w dół zbocza, do wioski i skierował się do doskonale mu znanego domostwa. Po kilkunastu minutach spaceru i rozciągania się dotarł pod drzwi. Uprzednio rozejrzał się, czy nie ma na podwórzu kogoś, kogo mógłby zagadać, a kiedy stwierdził, że nie, zapukał ostrożnie i w oczekiwaniu na otwarcie poprawił lekko swoje ciemnoczekoladowe włosy.
- Zobacz no Grand, kogo to los zsyła o tak wczesnej porze – Babcia zamieszała w garnku z owsianką.
Dziadek nie zamierzał się ruszać z łóżka, do którego wlazł zaraz po tym, jak pogonił wnuka do roboty, więc teraz jedynie naciągnął na siebie pierzynę jeszcze bardziej i jęknął coś złowrogo na pałętających się od rana gościach.
Chłopak wstał z ociąganiem z ławy i otworzył drzwi. Zobaczywszy stojącego przed nim mężczyznę nie wiedział co powiedzieć. Nie znał go. Nie był to nikt ze wsi, a i po okolicy nikt taki raczej się nie kręcił. Młody stwierdził, że to musi być jeden z dostojników zamkowych bądź królewskich posłańców. Skłonił się więc dość nisko i zaprosił nieznajomego gestem dłoni do środka. Wiedział, że w każdym przypadku powinien być uprzejmy i grzeczny. Nie może narazić się na gniew żadnego z wyżej postawionych, bo gdyby mu zasadzili karę to nie miałby z czego jej spłacić.
- Wejdź panie – powitał dostojnika. – Twoja wizyta sprawia, że czujemy się zaszczyceni. Czym możemy ci służyć?
- Przyszedłem pogratulować dzielnemu wojownikowi w imieniu Rektora – powiedział bez cienia zająknięcia się. Po drodze zdążył już ułożyć sobie każdą możliwą mowę i zdusić w sobie chęć dokuczenia młodemu. Przekroczył próg domu, ale zatrzymał się zaraz, jak tylko drzwi za nim się zamknęły. Rozejrzał się po pomieszczeniu uważnie, jakby nigdy w nim nie był i spojrzał już bardziej pytająco na Granda. – Więc, gdzie znajdę tego potężnego i dzielnego mężczyznę? – spytał i uśmiechnął się, omiatając twarz chłopaka miodowymi oczami, tak podobnymi do oczu kociska, że bardziej bystrzejsza osoba mogłaby czuć podejrzenie.
Jak przykazywała kultura przywitał się również z babcią i przywitałby się z dziadkiem, gdyby ten nie uciekał pod kołdrę. Trzeba było jeszcze dodać, że Ferez był mężczyzną średniego wzrostu, ledwo lekko przewyższał Granda. Nie był też specjalnie umięśniony, ale trochę mięśni rysowało się pod ubraniem.
- Więc, em, no....
Grand poczuł jak pod naporem spojrzenia oczu, które wywołały w nim zadziwiające uczucie, którego określić jakoś nie potrafił, nogi mu zaczynają drżeć, a głos nie chce wychodzić z gardła w sposób naturalny i swobodny. Mógł kłamać wioskowym głupcom, ale czy będzie potrafił bez zająknięcia poczęstować tego możnego pana takimi samymi kolorowymi opowieściami?
Na jego nieszczęście z pomocą przyszła mu babka, a i dziadek wyściubił nos spod okrycia, kiedy usłyszał słowa mężczyzny.
- Toż to właśnie on – oświadczyła z dumą staruszka, klepiąc swego wnuka w plecy z taką siłą, że ten zachwiał się i postąpił krok w stronę Fereza. Przeraziło go to, bo niewiele brakowało, a byłby na niego wpadł z impetem.
- Uhum... – jęknął Grand, zerkając na babcię z mordem w spojrzeniu.
Ta jednak nie zwróciła na niego najmniejszej uwagi.
- No, bo panie, on taki nieśmiały jest. Nie potrafi wychwalać się przed nieznajomymi. Wspomniawszy Rektora paraliżuje go pan w jego onieśmieleniu jeszcze bardziej. To prosty chłopczyna, ale jego męstwo wyprzedza go i pozwala nam poczuć dumę z tego, że to nasz rodzony i jedyny wnuk.
Babcia wydawała się bardziej koloryzującą istota niż Grand. A może to była ich cecha dziedziczna?
- Słyszałem również, że stanąłeś w obronie jednego z mieszkańców zamku – ponownie odezwał się mężczyzna.
Skoro babcia wyjaśniła, że oto ma przed sobą owego dzielnego wojownika, zwrócił się już wprost do chłopaka, uśmiechając się jeszcze bardziej ciepło. Nie mógł zapomnieć, że Grand owszem miał chęci, aby go obronić, a to było naprawdę miłe w odczuciu, gdy o tym wspominał. Specjalnie nazwał swoją kocią postać mieszkańcem zamku. Po części mogło to utwierdzać młodzieniaszka w przekonaniu, że nie miał styczności ze zwykłym kotem. Wszyscy mieszkańcy wioski zdawali sobie sprawę, że w zamku przebywają głównie uzdolnieni magicznie ludzie, więc i nie dziw był, że przebywały tam również magiczne zwierzęta.
Ferez wyciągnął swoją ciepłą dłoń, aby przytrzymać chłopaka za ramię i nie dopuścić, aby wpadł mu w ramiona, co wyglądałoby zapewne dziwnie, o ile nie gorsząco – takie czasy. Poprawił mu nawet rękaw zmiętej przez siebie koszuli i otrzepał niewidzialny pyłek z jego ramienia, wzdychając odrobinę z zachwytem i pochwałą. Szczerym zachwytem, bowiem nie uważał do końca Granda za ofiarę losu.
- Mieszkańca zamku? To ten kot....
Grand uderzył się w czoło otwartą dłonią i przymknął oczy. Jakim on był kretynem! Jak mógł nie domyślić się, że ta puma nie może być zwykłym zwierzakiem, skoro zachowuje się tak, jakby rozumiała każde jego słowo. Dziękował opatrzności, że chociaż była zwierzęciem. Nie obawiał się, że jego słowa będą powtórzone jakiemuś człowiekowi.
- Jestem pewien, Panie, że każdy postąpiłby tak samo, gdyby tak piękny zwierz, jak on potrzebował pomocy. Nie śmiałbym jednak zabierać splendoru jedynie dla siebie – Teraz już chłopak patrzył mężczyźnie w twarz i chłonął z przyjemnością jego uśmiech i widoczną dobroć. Choć przecież mogły to być jedynie pozory. – Gdyby puma nie wykazała się heroizmem i niesłychaną odwagą, zapewne i ja nie zdołałbym jej z siebie wykrzesać – Grand skłonił się przed panem uniżenie, a zszokowana tak wytwornym zachowaniem wnuka babcia aż rozdziawiła usta i nie ruszyła się z miejsca.
- Ferez jest naszym gościem – wyjaśnił dostojnik. – I nie kłaniaj się przede mną, nie jestem nikim ważnym nawet w jednej dziesiątej, jak na przykład Rektor. Też w zasadzie jestem przechodnim mieszkańcem zamku – Ponownie wyciągnął dłoń w stronę chłopaka, tym razem, aby go przywrócić do pionu. – Niemniej Rektor powierzył mi dość dziwne zadanie, aby mnie zatrzymać w zamku. Zapragnął, abym wziął cię pod swoje skrzydła, o ile oczywiście wyrazisz zgodę, i podszkolił twoje umiejętności w walce. – dodał już bardziej poważnie, ponieważ i myśl, chociaż nie do końca zgodna z oczekiwaniami Rektora, który nic o sprawie nie wiedział, była dość poważna. Mężczyzna, będący rzeczonym Ferezem, o czym Grand nie mógł mieć bladego pojęcia, spojrzał na niego bardzo wymownie, może nawet prosząco. Po chwili uśmiechnął się jeszcze i zerknął na babcię, aby poszukać w niej jakiegoś poparcia.
Kobieta o mało nie zemdlała z wrażenia. Natomiast w dziadka wstąpiły siły witalne godne nastolatka. Wyskoczył spod pierzyny (zaznaczyć tu trzeba, że dzięki niezmierzonym siłom, jakie czuwały nad godnością tego staruszka, zdołał on się wcześniej przyodziać w spodnie i koszule, dzięki czemu nie dzwonił teraz swoimi nieco pomarszczonymi dzwoneczkami przed tak zacnym gościem, jaki ich odwiedził) i natychmiast znalazł się tuż za plecami wnuka.
- Oczywiście, że zechce się przyuczać. To dzielny i zdolny chłopak. Nie marzy o niczym innym od czasu, gdy jego matka wydała go na ten świat. Już jako maluch biegał po podwórzu i machał kijkami udając znawcę wszelkich sztuk samoobrony.
Dziadek podjął decyzje za Granda i chyba dobrze, że tak zrobił, bo chłopak oniemiał z wrażenia. Oczy mu się świeciły, a na twarzy wykwitły rumieńce z podniecenia na samą myśl, że mógłby się uczyć u tak zacnego pana, jakim był ów stojący przed nim mężczyzna.
- Cieszę się, naprawdę – przyznał mężczyzna.
Jeszcze przez chwilę przypatrywał się chłopakowi, po czym zabrał go z objęć dumnego dziadka, który naprawdę miał szczęście, że zdążył się ubrać. Zgarnął Granda pod swoje ramię i odszedł z nim krok, aby swobodnie przychylić się do jego ucha. Od mężczyzny biło zniewalające i znajome ciepło, które młodzieniaszek mógł poczuć na swojej skórze. – Ty będziesz się u mnie uczyć, a ja nie wspomnę Rektorowi, że porwałeś się na niedźwiedzia z gołymi rękami, dobrze? – Wyszeptał powoli i tylko Grand jeden mógł wiedzieć, co kryło się pod tym dość ironicznym stwierdzeniem. Przelotnie pogłaskał chłopaka po ramieniu i odsunął się. – Na mnie już pora, ale zjawię się niedługo, aby podjąć się powierzonego mi zadania – zwrócił się jeszcze z uśmiechem do starszych państwa i chwycił za klamkę, czekając grzecznie aż i oni się pożegnają i jeszcze przez chwilę będą mogli się napawać widokiem kogoś, kto wcale ani możny, ani ważny nie było, a z jakiego błędu Ferez nie miał zamiaru ich tak dokładnie wyprowadzać.
Grand otworzył oczy ze zdziwienia, kiedy dotarło do niego, że ten mężczyzna doskonale zna prawdę. Skąd? To chyba będzie pierwsze pytanie, jakie zada swojemu nauczycielowi. Bo nauczycielem on już został, co chłopak potwierdził gorliwym potakiwaniem. Musiał się dowiedzieć skąd mężczyzna zna prawdę i zrobi to choćby nie wiadomo co.
Dziadkowie pożegnali pana ukłonami i dobrym słowem, a gdy tylko ten zniknął za drzwiami oboje zaczęli poklepywać wnuka po plecach i gratulować. Utwierdzali go w przekonaniu, jacy to są z niego dumni i jak bardzo cieszą się z szansy, jaka się trafiła młodemu. Chłopak słuchał ich słów, ale nie słyszał ich. Wiedział jedynie, że w głowie mu dzwoni z wrażenia, a w uszach szumi.
Babcia zapomniała o śniadaniu, wytarła ręce w fartuch i wybiegła, aby rozpowiedzieć po wsi, jakie to szczęście spłynęło na ich domostwo i u jakiego to wielkiego pana będzie uczył się jej wnuk. Dziadek również wyszedł, aby z drewutni przytachać swój stary, wysłużony mieczyk, a Grand... Grand stał chwile oniemiały i zszokowany, ale po jakimś czasie roześmiał się w głos i odtańczył na środku izby taniec zwycięstwa składający się z podskoków, obrotów i komicznie wyglądającego kręcenia tyłkiem, z równoczesnym wyrzuceniem rąk nad głowę. Gdyby teraz widział go ktoś ze wsi, to zamiast na naukę do Pana, trafiłby niechybnie do szpitala dla obłąkanych na bardzo długie leczenie.

1 komentarz:

  1. Witam,
    rozdział świetny, Ferez pojawił się jako człowiek w domu Granda... i chce być jego nauczycielem.. robi się ciekawie.. Ciekawe jak Grand zareaguje jak kiedyś pozna prawdę, że Farez jest zmienno-kształtnym...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń