czwartek, 11 lipca 2013

Grand - Rozdział 10.

Stanąwszy na podwórzy, Ferez wciągnął do płuc świeże powietrze i wszelakie znajdujące się w nim zapachy.
- Pójdziemy do lasu, zaczniemy od wspinaczki po drzewach, podciągania się i innych ćwiczeniach. Jutro będziesz prawdopodobnie biegał – wymruczał pod nosem, chociaż słowa skierowane były do chłopaka.
Gdyby mężczyzna nie wyszedł tak szybko to miałby okazje zobaczyć, jakie zaskoczenie wywołało jego wyjaśnienie. Oboje dziadkowie popatrzyli po sobie jak po kosmitach (choć chyba wtedy jeszcze tak nie patrzono) i nie powiedzieli ani słowa. Byli przekonani, że chłopak wychodzi z domu na długo, bardzo długo no, ale... Tymczasem Grand, który nawet nie słyszał dokładnie słów mężczyzny wyszedł razem z nim z domu i ruszył ku nowemu życiu i przygodom zwanym szkolenie. Wiedział, że musi być posłuszny mężczyźnie i obiecywał sobie samemu, że tak się stanie. Że bez względu na to, co mistrz od niego zechce, wykona polecenie bez szemrania. A jak będzie? Oj, to się miało okazać już niebawem.
- Wspinaczka po drzewach? Ach, to łatwizna, kiedy się połowę życia spędza na drzewach sąsiadów, albo w królew... Em... No w sadach – Zarzucił sobie tobołek z jedzeniem na ramie, zerknął tęsknie na miecz, który mu zabrano sprzed nosa i szedł z uniesioną wysoko głową w stronę lasu. Był dumny jak paw i pewny swego, jak nigdy wcześniej.
- Będziesz się musiał jeszcze wiele nauczyć, mój drogi – skomentował Ferez pokrótce kolejną porcję przechwałek i podążył za chłopakiem w stronę lasu. - Skieruj się do lasu na polanę przy jaskini, gdzie pokonałeś niedźwiedzia poprosił, z nieco złośliwym uśmiechem.
Tego nie musiał słyszeć od żadnego kota, bowiem te plotki dotarły już nawet do Akademii. Miło było jednak powrócić w dobrze sobie znane miejsce, które przywoływało równie miłe wspomnienia, co rodzinna miłość dziadków względem młodego. Ferez szedł za nim nie spiesząc się i wymachując wesoło mieczem. Nie spieszył się, dlatego że pamiętał słowa chłopaka z samego rana. Dał się napawać ewentualnym gapiom widokiem miecza, włóczni i swojej osoby, aby utwierdzili się w przekonaniu, że nie zawsze młodzieniaszek kłamie, czy koloryzuje. Szkolenie było jak najbardziej prawdziwe i mężczyzna miał nadzieję, że wioskowi mężczyźni dobrze sobie to wbiją do głów i przestaną się z Granda naśmiewać.
A gapiów takich nie zabrakło. Niemal z każdego domu wyglądała jakaś łepetyna, albo kilka. Niemal za każdym płotem stała jakaś osoba, która wlepiała swoje ciekawskie oczy w Granda, wioskowego głupola, który szedł dumnie w wyznaczonym kierunku. Widać było, że czuje się panem sytuacji. Widać było, że wstępują w niego ogromne siły i nadzieje na nowe życie. Był innym człowiekiem, kiedy tak kroczył w stronę lasu. Był pełen męskości i siły...
Aż do czasu, kiedy potknął się o kamień i o mało nie zaliczył spotkania ze ścieżką. Dosłownie resztkami sił opanowania i jakimś cudem, nie poleciał jak długi na twarz. Zawarczał jedynie pod nosem i wziął kilka głębszych oddechów, aby serce mogło wrócić do dawnego rytmu. Gdyby mógł to wznosiłby teraz dziękczynne modły do kogoś, kto nad nim czuwał i nie pozwolił mu na zbłaźnienie się przed całą wsią. Odczekał kilka chwil i ruszył dumnie naprzód. Jeszcze jeden zakręt i zginie z pola widzenia wsi i jej mieszkańców.
Ferez westchnął wymownie, ale na pomoc ulatującemu Grandowi się nie rzucił.
Uśmiechnął się tylko pod nosem dość szeroko i przystanął na chwilę czekając, aż ten się zbierze w sobie i ruszy dalej. Od czasu do czasu zerkał też w okna, na co niektóre bardziej ciekawskie głowy. Nie wyglądał jak wielki wojownik, ale jego twarz skrywała w sobie pewną drapieżność, którą ludzie łatwo mogli dostrzec. Z niemałą ulgą wkroczył do lasu, ale gdy tylko drzewa przysłoniły zarówno jego, jak i chłopaka, zbliżył się nieco bardziej do swojego ucznia. W lesie było więcej niebezpiecznych, małych, zdradzieckich kamyków, o które chłopaczek mógł się potknąć i nabić sobie guza, co odbiłoby się masą narzekania i marudzenia.
- Nie myśl, że jak zajdziemy to dobierzesz się do jedzenia. Dostaniesz posiłek jak zasłużysz – uprzedził go jeszcze, nim dotarli na dobrze im znaną polanę, a Ferez zaczął się rozglądać za odpowiednim drzewem do ćwiczeń.
- No trudno. Najwyżej coś sobie upoluję.
Chłopak, jakoś nie przejął się groźbą odstawienia od posiłku, jaki przygotowała mu babcia. Nie był jeszcze głodny. Najadł się owsianki, która nadal zalegała mu na żołądku, więc głód, jeśli poczuje, to dopiero po jakimś czasie. Teraz jednak był pewien swego aż tak bardzo, że postanowił nie pokazać mężczyźnie, że cokolwiek może go zniechęcić do ćwiczeń. Był też bardzo wdzięczny losowi, że wreszcie znaleźli się w lesie i nie czuje już na sobie ani jednego spojrzenia zza okna czy płotu. Rozglądał się po znanych mu okolicach. Poznał je wszak przez ostatnie dni dość dokładnie. Kiedy dotarli do jaskini, rzucił tobołek na jeden z kamieni i wsparł dłonie na biodrach.
- Więc? Co mam robić? – Od tej chwili był zdany na łaskę i niełaskę mistrza. Tak sobie postanowił i przynajmniej przez jakiś czas chciał się tego trzymać.
Zmiennokształtny obszedł kilka drzew dookoła. Postukał w ich pnie, a w końcu podciągnął się na jednej z gałęzi, wystarczająco nisko wiszących, aby spokojnie mógł do niej doskoczyć. Sprawdzał tym samym jej wytrzymałość i to, czy Grand się na niej utrzyma. Miał nadzieję, że chłopak mu się przygląda nadal i wciąż uważnie, ponieważ w dwóch zgrabnych ruchach zawisł na gałęzi głową w dół i wyciągnął w dół dłonie.
- Potrafisz tak? Jeżeli tak, to możesz się wspiąć na tę gałąź, zawisnąć jak ja i zacząć się podciągać. Trzy serie po piętnaście razy z niewielkimi przerwami – wyjaśnił, po czym się rozbujał i zeskoczył na zgięte nogi miękko, niczym kot i z gracją kota. Miał zamiar podziwiać zmagania chłopaka, siedząc wygodnie na jakimś kamieniu.
- Miałem się wspinać, a nie udawać nietoperza za dnia - mruknął, ruszając w stronę wybranego przez nauczyciela drzewa.
Może nie potrafił tego robić aż tak sprawnie jak mężczyzna, ale wiedział jak się do tego zabrać. Potarł dłońmi uda i dmuchnął w nie gorliwie, zanim zabrał się do wypełnienia polecenia. Nie był tak wysoki jak jego nauczyciel i nie był też tak samo sprawny, więc nie podskoczył do gałęzi, a wspiął się po pniu, aby do niej dotrzeć. Oczywiście nastękał się przy tym i najęczał, co nie miara. Pomruczał pod nosem również, bo jakżeby to miało być inaczej. Jednak już po jakimś czasie siedział na gałęzi dość pewnie i uśmiechał się do mistrza. Pomachał mu nawet radośnie z wysokości. Później opuścił się głową w dół, zawisając na kolanach i wyciągnął ręce w stronę ziemi. Jego potargane włosy zakryły mu część twarzy i nieco przysłoniły widoczność, ale potrzasnął energicznie głową, aby się ich pozbyć. Z tego, co pamiętał miał się podciągać.
Niestety, jego super ekstra silne mięśnie brzucha okazały się zbyt słabe, aby zdołał zrobić to tak sprawnie jak mężczyzna. Ale z każdej sytuacji jest wyjście! Machnął rękami w tył, a następnie do przodu, co dawało mu możliwość podniesienia się w stronę gałęzi przy minimalnym wysiłku mięśni. Dotknął rękami kolan i z triumfalnym uśmiechem zawisł ponownie głową w dół. Zamachnął się ponownie i... Runął jak długi na poszyciu! Za mocno, za szybko i zbyt pewnie! Tak to już jest jak człowiek straci kontrole nad swoimi czynami, bo skupia się na tym, aby błysnąć.
- Nic ci się nie stało? – Miodowe spojrzenie spoczęło na chłopaku, ale tylko ono poruszało się po jego ciele, bo Ferez jak usiadł tak dalej siedział na jednym z kamieni. Wpatrywał się w Granda, a gdy ten runął na ziemię, skrzywił się odrobinę. Przecież nie mówił, że będzie łatwo, a jak widać i co zmiennokształtny doskonale wiedział, młodzieniaszek naprawdę mocno przeceniał swoje możliwości. Po chwili drgnął, aby w razie czego pomóc chłopakowi wstać. - Trzeba było we mnie nie wątpić, kiedy mówiłem, że będziesz się wspinać po drzewach – zamruczał jeszcze, kręcąc głową.
Całe szczęście, że gałąź nie była tak znów tragicznie wysoko, żeby jego uczeń mógł sobie zrobić jakąś większą krzywdę. Wszystko sprowadzało się również do tego, że owszem wróci do domu wykończony jak tak dalej pójdzie, chociaż mężczyźnie przemknęło przez myśl, że może mógł chłopakowi zabrać z zamku jakiś materac.
Chłopak zdawał się przez chwilę nie słyszeć pytania mistrza. A może i faktycznie nie dotarło ono do jego świadomości? Wszak w tej chwili jego twarz miała możliwość zaznajomienia się z subtelnością ziemistej maseczki upiększającej, a kości pozostawiły swoje ślady na wewnętrznej płaszczyźnie skóry młodego. Uniósł się po chwili na dłoniach i potrzasnął głową.
- Nie, nie... – Zaczął bezceremonialnie pluć ziemią na wszystkie strony i potrząsać głową, aby pozbyć się z włosów liści, ziemi i gałązek. Dźwignął się z ziemi ze zbolałym wyrazem twarzy, ale nie jęknął nawet przez chwilę, aby nie dać po sobie poznać, że jednak zabolało spotkanie z rzeczywistością. Uśmiechnął się do mistrza i otrzepał sobie spodnie oraz koszulę. – Myślę, że najlepiej zrobię, jeśli tam wrócę, hm? Nie ma takiego drzewa w tym lesie, które mogłoby mnie pokonać tak bez walki. Nie mnie. Przecież drzewo to nie niedźwiedź.
Ostatnie słowa wypowiedział bardzo cicho, wdrapując się już ponownie na pień. Nie miał zamiaru poddawać się. O to mistrz mógł być spokojny. Przynajmniej na razie.
Zmiennokształtny wstał po chwili, kiedy chłopak wdrapywał się ponownie na drzewo. Bynajmniej mu tego nie zabronił, ale przez chwilę miał przeczucie, że może to dla chłopaka za wiele, jak na pierwszy ogień. Niemniej przystanął przy pniu i poczekał, aż Grand zawiśnie głową w dół. Przyglądał się uważnie, chyba jeszcze bardziej, jak chłopak zmagał się, aby wejść na gałąź. Na słowa o niedźwiedziu uśmiechnął się tylko, ale niekoniecznie jego uczeń mógł wiedzieć, że doskonale go usłyszał. Miał bowiem bardzo dobry słuch. Nie tak dobry, jak puma, ale dużo lepszy niż normalny człowiek. Chcąc pomóc biedakowi, chwycił go za ramiona, jak tylko głowa Granda znalazła się w dole. Twarz Fereza znajdowała się niemal na równi z twarzą chłopaka, ale wcale to mężczyźnie nie przeszkadzało w tym, aby pokazać mu, jak najlepiej ma się podciągać, aby nie spaść.
- Wiesz, nie chcę, żebyś narobił sobie więcej siniaków niż to konieczne – wymruczał, patrząc mu wprost w oczy i uśmiechnął się z troską – odrobinę kpiącą troską.
Może jemu to nie przeszkadzało, ale Grand nie spodziewał się, że zostanie wrzucony w objęcia tego faceta i że kiedy otworzy oczy to nie tylko usłyszy go tak blisko, ale też zobaczy tuż przed sobą oczy mistrza. Był tak zajęty tym, aby zgrabnie dostać się na swoją gałąź i tak bardzo skoncentrowany, że nawet mu do głowy nie przyszło przygotować się na takie spotkanie. W efekcie, zanim Ferez dokończył swoje tłumaczenie o chęci pomocy chłopakowi, został powalony przez spadającego z gałęzi Granda i przygnieciony przez jego drobne ciało. Ech, co za niefart. Gdyby tylko mężczyzna odczekał choć chwilę i gdyby przynajmniej ostrzegł młodego o swoich zamiarach. A tak, nieskoordynowane ruchy wieśniaka wywołały lawinę zdarzeń, których nie spodziewał się chyba żaden z nich.
Grand po krótkiej chwili, podczas której stwierdził, że ciało mężczyzny jest całkiem wygodnym materacem, jeśli można to było tak nazwać, zerwał się na równe nogi, z poczerwieniałą ze wstydu twarzą i rozszalałym sercem.
- Tak się nie robi! – wyrzucił z siebie z pretensją. Patrzył na mistrza i spodziewał się bury, więc postanowił odeprzeć atak zanim nastąpił. - Przecież mogłem cię zabić. Oszalałeś? Nie podchodzi się tak znienacka do kogoś, kto jest myślami w innym wymiarze. Nie wiem jak tobie, ale mnie zależy jeszcze na twoim życiu, wiesz? – Nawet nie zauważył, że z tego całego zdenerwowania zaczął się zwracać do mistrza na 'ty'.
Zdecydowanie nie spodziewał się takiej reakcji. Nie sądził, że Grand jest tak strachliwą istotą i że przerazi się zwykłej pomocy. Potłuczone żebra zabolały, a z gardła Fereza wydobył się cichy jęk, kiedy jego ciało zderzyło się z podłożem. Legł na ziemi i odetchnął głęboko, krzywiąc się. Jeszcze nie wydobrzał całkowicie po starciu z niedźwiedziem, a już ktoś miał zmyślny i nieświadomy plan, aby go pogruchotać.
- Mnie jest ciężko zabić Grand – wyrzucił z siebie i na chwilę zakrył twarz dłońmi. Samo ciało chłopaka nie zrobiło na nim większego wrażenia, a przynajmniej nie było tak twarde, jak podłoże pod plecami, na które się przewrócił. – I przestań się wydzierać. Nie dość, że pachniesz, jak pieczeń w ziołach, to jeszcze krzyczysz tak głośno, że wszystkie niedźwiedzie się tu zlecą.
Musiał przyznać, że Grand ładnie pachniał, a że skojarzyło mu się to z pieczenią i ziołami to wina tego, że cały dom ucznia wypełniony był marynowanym mięsem niedźwiedzia. Powoli i z kolejnym jękiem podniósł się z ziemi na równe nogi i pomasował sobie żebra. Normalnie nie powinien tak skomleć z bólu, bowiem upadek nie był aż tak straszny, ale zważywszy na poprzednie urazy, bolał dwa razy bardziej. Ferez spojrzał na Granda wymownie i równie wymownie zerknął na drzewo.
- Nie marnuj czasu, wspinaj się.
- No tak, tak, przepraszam i... Ja... No to ja ten... – Chłopak wskazał na drzewo i ze spuszczonym spojrzeniem ruszył w jego stronę.
Został zrugany i choć mu się należało, uznał to za niesprawiedliwość. On się tylko martwił o zdrowie i życie mistrza. A ten co? 'Nie krzycz. Pachniesz jak pieczeń.' Jaka kurna pieczeń? Chłopak zatrzymał się przy pniu i zmarszczył brwi. Pachniał jak pieczeń? Uniósł w górę jedno ramię i powąchał się, zaciągając się solidnie powietrzem. Potem zrobił to samo w drugim ramieniem. Stwierdził, że mężczyźnie coś się musiało pomylić, ale że był to jego nauczyciel to nie miał zamiaru mu wypominać nietypowego węchu. Pokręcił energicznie głową, aby odgonić wszelkie zbędne myśli i wspiął się na drzewo. Tym razem już wiedział, czego się może spodziewać. Usiadł wygodnie na gałęzi i opuścił się głową w dół. W sumie, zaskakując samego, siebie czekał na to, aby mistrz udzielił mu wsparcia swych silnych dłoni. Właściwie, zanim znokautował go przed chwilą, ręce na ramionach sprawiły, że poczuł się o wiele pewniej. Przez ulotną, krótką chwilę, ale pewniej.
- Jesteś przygotowany? – Mistrz wolał się zdecydowanie upewnić, czy chłopak nie dostanie kolejnego ataku paniki i znów nie sprawi, że jego żebra zechcą wyjść na zewnątrz.
Podszedł do Granda ostrożnie i ułożył swoje ciepłe, a wręcz gorące dłonie na jego ramionach i uśmiechnął się do niego mimo wszystko. Musiał przyznać, że jego uczeń miał nawet ładne oczy. Nadal jednak i wciąż pachniał jak pieczeń, choć sam tego mógł nie czuć. Kocia natura mężczyzny zapewne chciałaby go dokładnie wylizać z tego zapachu, bo co, jak co, ale zmiennokształtny lubił mięso tak samo mocno w obu swoich postaciach. Jeszcze przez chwilę przejechał kciukami po spiętych mięśniach ramion chłopaka, po czym bez większego wysiłku podźwignął go do takiej pozycji, do jakiej powinien był sam się podciągać.
- I nie musisz się bujać, jak małpka. Trochę ćwiczeń i dojdziesz do wprawy - mruknął już nie patrząc w oczy, a na brzuch Granda.
Ciepłe dłonie znów dały wsparcie chłopakowi i tym razem nie przeraziły go. Kiedy został uniesiony w górę, przy czym nie musiał zbytnio nadwyrężać swoich wątłych mięśni, uznał, że to ćwiczenie stało się o wiele łatwiejsze przy pomocy mężczyzny. No tak to on mógł ćwiczyć nawet do rana. Uśmiechnął się do mistrza, pokazując mu w ten sposób jak ładny ma uśmiech, kiedy się stoi bliżej.
- Ale bujanie się, jak małpka jest całkiem przyjemne. Powinien mistrz sam spróbować.
Grand wrócił do oficjalnego tonu i w pierwszym odruchu miał nawet zamiar przesunąć się nieco na gałęzi, aby mężczyzna miał miejsce na pobujanie się razem z nim. Na szczęście nie zrobił tego i na szczęście szybko dotarł do niego bezsens takiego postępowania. Skrzyżował ręce na swej piersi i przymknął oczy, pozwalając, aby jego ciało poruszało się tak jak tego chciał mistrz.
- Wiem, że bujanie jest przyjemne – uśmiechnął się szerzej.
Lubił czasami dać się ponieść i poskakać po drzewach niczym prawdziwa małpka. Teraz jednak musiał się skupić na tym, aby chłopak skupił się na ćwiczeniach. Pomagał mu przez dwie serie podciągnięć, po czym bardzo powoli i zmyślnie zaczął się od chłopaka odsuwać. Miał nadzieję, że Grand był myślami przy ćwiczeniach i nie zauważy, jak w końcu ciepłe dłonie opuszczą jego ramiona całkowicie, a on będzie się podciągać sam. Co prawda, Ferez miał na uwadze to, że znów się biedak może wystraszyć i spaść, ale przynajmniej będzie mógł być szczerze dumny z tego, że nauczył się samodzielnie wykonywać to ćwiczenie.

1 komentarz:

  1. Witam,
    no i rozpoczął się trening Granda, przed nim długa droga.... jeszcze jak się przestraszył Fabiana, ze tak ten znienacka obok się pojawił i razem spadli... Fabian chyba jakieś okłady będzie musiał sobie robić po każdym treningu.... ;]
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń