czwartek, 6 marca 2014

Grand - Rozdział 21.

Nawet nie zauważył, kiedy jego mistrz wrócił z jaskini. Gdyby nie to, że legły obok niego kawałki krzesełka, zapewne nadal nie miałby pojęcia o obecności mężczyzny.
- Tak, uczył mnie. Wszak każdy chłopak powinien mieć pojęcie, jak sklecić meble z tego co się znajdzie. Nie jesteśmy zamożni, więc musimy radzić sobie nieco inaczej – Obszedł dołek dookoła i energicznie wbił łopatę tuż obok. Otarł pot z czoła wierzchem dłoni i uśmiechnął się do mężczyzny. – Ale nie masz chyba zamiaru zlecić mi poskładania tego mebla, hm? Po tym jak cię ono potraktowało, ja bym je wrzucił w ogień – Uniósł wysoko brwi, po czym wyciągnął ręce nad głową, zaplatając palce dłoni i przeciągając się, aby dać odpocząć plecom. Zakręcił też przy okazji głową, co spowodowało łupnięcie kilku stawów. – Ech, jestem dziś jakiś niepowyciągany. Chyba zbyt dobrze mi się spało w kocich objęciach – Opuścił ręce, podchodząc do kawałków krzesła. Przykucnął przy nich, uniósł dwie z nóg i obejrzał uważnie. – No w sumie... Dałoby się jednak coś z tego sklecić.
Mistrz spojrzał na swojego ucznia wymownie, unosząc w górę brew i robiąc przy tym dość komiczną minę.
- Nie jestem jak widać każdym… - mruknął, po czym uśmiechnął się szeroko, a nawet niemal zachichotał. – I nie będziemy go wrzucać w ogień, tylko wykorzystamy twój pomysł z kijaszkiem, na którym można zawiesić kociołek, więc musimy pomyśleć, jak to poskładać, aby był wytrzymała podpórka – wyjaśnił, przyglądając się Grandowi z uwagą.
W zasadzie odkąd chłopak przykucnął obok, to cały czas na niego spoglądał, zamiast na rzeczone, złośliwe krzesełko. Uwagę o kocie puścił mimo uszu, choć zrobiło mu się bardzo przyjemnie gdzieś w środku ciała. Mile go te słowa połechtały, a gdy jeszcze usłyszy podobne po wspólnej nocy w miękkim łóżku… Aż otworzył usta pod wpływem swoich myśli i otrzepał się wymownie.
- W każdym razie jutro się powyciągasz, a dzisiaj zajmijmy się czymś przyjemniejszym, jak przygotowywanie paleniska, abyśmy mogli zagrzać wodę. Pomyśl, a ja jeszcze muszę coś zrobić – dodał po chwili, kiedy już przełknął ślinę i pochylił się w stronę chłopaka. – Mogłeś nie ściągać koszuli, sam bym to z chęcią zrobił – wyszeptał, nim podniósł się i poszedł po ową koszulę. Biedaczka, gdyby mogła protestować, to zapewne zrobiłaby to bardzo głośno przed haniebnym czynem zniszczenia jej.
- I miałbym potem uciekać do lasu przed twoimi niecierpliwymi łapkami?
Grand jęknął, kiedy wypowiedział te słowa. Jego usta czasami powinny jednak poczekać aż głowa dokładnie przemyśli, to co chcą one wypowiedzieć. Spłonił się rumieńcem, pojmując w lot znaczenie swojego stwierdzenia i odkaszlnął nerwowo.
- Raczej miałbyś małe szanse, aby uciec przed moimi niecierpliwymi rękami – odparł Ferez, kiedy powrócił z pochwyconą koszulą. Spojrzał na chłopaka z góry, uśmiechając się nieco ironicznie, ale równocześnie kusząco.
- Ok, więc podpora na kocioł... – zamruczał Grand, udając, że nic wcześniej nie mówił i nie wie dlaczego jego policzki aż tak bardzo palą go ze wstydu.
Rozłożył części krzesła na ziemi i zaczął przekładać je wedle swojej inwencji. Potrzebował najmniej sześciu stabilnych drążków. Nadawały się idealnie nogi, ale były tylko cztery. Musiał więc oderwać oparcie i wykorzystać drążki, które stanowiły jego część. Tak, miał już plan jak ustawić w miarę stabilne rusztowanie. We wsi często robili ognisko i piekli nad nim barana lub mniejszą dziczyznę, więc nie miał większego problemu z wymyśleniem sposobu na umocowanie kociołka.
- Masz jakieś sznury lub coś, czym mógłbym to związać? – Chłopak nie wiedział jak obszerne wyposażenie Ferez zgromadził, więc lepiej było się zapytać niż iść do jaskini i przeszukiwać ją cal po calu.
- Jakieś sznurki są obok narzędzi w jaskini. Nie miałem pojęcia, że będą potrzebne, ale widać ktoś pomyślał za mnie – odparł Mistrz cicho, chwytając mocno pierwszy rękaw swojej cennej koszuli.
Nie przejmował się ubiorem, bowiem w zasadzie mógłby przebywać cały czas nago, ale koszula w rzeczy samej była z dobrego materiału, który nie łatwo było dostać. Rektor będzie mu musiał wybaczyć jej sprzeniewierzenie. Po chwili Grand, jak i cały las, mogli usłyszeć dźwięk rozdzieranego tworzywa. Zmiennokształtny spiął wszystkie mięśnie do tego zadania, bo koszula miała również porządne szwy.
- Będziesz sobie musiał poradzić bez nich jutro, ale za przyjemność trzeba płacić – mruknął zabierając się za drugi rękaw. Stwierdzenie nijak miało się do darcia koszuli, więc młody mógł się solidnie zdziwić.
Chłopak podniósł się, aby przejść do jaskini po sznury i dokończyć dzieło jakim się zajął. Nie doszedł jednak nawet do wejścia, bo zobaczył, jak mężczyzna zbliża się do niego z koszula i...
- Czyś ty oszalał? Taka porządna koszula? Przecież mogłeś powiedzieć, że potrzebne ci szmaty. Oddałbym ci swoje spodnie!
Grand nie wierzył w to co usłyszał i zobaczył. Jak można było tak paskudnie zniszczyć koszule, która była chyba najcenniejsza rzeczą jaka dane mu było kiedykolwiek na siebie założyć? O mało się nie rozpłakał, gdy ujrzał tak koszmarnie potraktowany pierwszy z rękawów. Ruszył w stronę mistrza i zanim się zorientował co robi, złapał za koszulę i szarpnął z impetem, aby pozbawić mężczyznę możliwości zniszczenia jej do końca.
- Spodnie ci się bardziej przydadzą, a koszula, jak koszula. Mam takich dużo, mogę ci kiedyś dać kilka, jak chcesz – odpowiedział powoli Ferez, a że koszulę trzymał mocno i miał zamiar właśnie urywać drugi rękaw, to chłopak bardzo mu się przydał, ze swoją siłą rozpaczy. W dłoni mężczyzny został drugi rękaw, którym pomachał Grandowi. – Resztę możesz zabrać. Musisz coś na siebie założyć, jak będziesz jutro wracać do domu – mruknął, składając rękawy dość ładnie i powoli. Zerkał przy tym na zrozpaczonego ucznia i uśmiechał się do niego lekko. Nic się przecież nie stało, to tylko materiał. Nie rozumiał o co chłopak robił tak wielkie zamieszanie.
- O nie... Ty podstępny, wstrętny, niszczycielu ubrań... – jęknął młody i niewiele myśląc ruszył do ataku na swojego mistrza.
Nie, żeby podarta koszula była dla niego aż taką tragedią skoro Ferez oznajmił, że ma ich wiele i nie zależy mu na tej. Ale jak on mógł tak podstępnie wykorzystać fakt frustracji Granda i przy jego pomocy dokończyć dzieła zniszczenia? No jak? W odwecie za koszulę, Grand postanowił sprawić mistrzowi pouczające manto przy pomocy pozostałości po odzieniu. Oczywiście ciosy nie były nie wiadomo jak mocne i niszczycielskie, ale były i chyba ona sam nie zdawał sobie sprawy z tego, jaką właśnie wykazał się odwagą w stosunku do podejścia do mężczyzny. Po pierwszych ciosach na ustach młodego pojawił się uśmiech, ale zwalczył go. Nie chciał, aby Ferez zobaczył już teraz, że prawda jest zgoła inna niż jego reakcja.
Mistrz najpierw się zasłaniał chwilę. Był przecież z goła bezbronny w tym boju, który wytoczył mu chłopak. Następnie, niewiele myśląc, rozwinął poskładane rękawy i unikając ciosów skręcił je w coś na kształt bicza.
- Na mnie się porywasz, o wielki wojowniku? – spytał ironicznie, ale uśmiechał się szeroko.
Musiał odstąpił kilka kroków, co zakrawało na ucieczkę, ale po chwili przybrał godną postawę poważnego i dostojnego wojownika. Zmrużył miodowe ślepia i machnął swoim własnym odzieżowym orężem w stronę chłopaka. Celował na wysokość pośladków, aby nie zrobić Grandowi krzywdy, bo nawet miękki materiał mógł powodować szkody, jak trafił z impetem w twarz, czy oczy.
- Ou... Widzę, że zaczynasz się stawiać – wyrzucił z siebie chłopak, odskakując przed pierwszymi ciosami.
Przeskakiwał ze strony na stronę, chcąc w ten sposób oberwać jak najmniej i podobnie jak mistrz próbował trafić przeciwnika materiałem. Ferez po chwili ruszył na młodego powoli, raz się osłaniając, a raz atakując jego pośladki.
- Jak śmiesz podważać kompetencje wielkiego woja? – wypalił Grand, cofając się gwałtownie w tył, kiedy cios nauczyciela dotarł do celu i pośladek nieco go zapiekł. - Au... – jęknął, łapiąc się za piekące miejsce. Zmarszczył groźnie brwi, zamachnął się, uskoczył do tyłu przed kolejnym ciosem i... I o mało nie fiknął koziołka przez podstępny dołek, który sam pod sobą wykopał.
Kiedy Ferez zauważył, że jego uczeń zbliża się niebezpiecznie do dołka, chwycił jego część koszuli, która teraz była bezrękawnikiem i przyciągnął go do siebie mocno, a w zasadzie w swoje ramiona. Całe szczęście, że mimo nieokrzesania i porywczości młodego, mistrz kontrolował sytuacje i złapał go pewnie w swoje objęcia. Roześmiany i szczęśliwy spojrzał w górę na twarz Fereza.
- Oszukujesz – zarzucił mu z udawanym żalem skrytym za radosnym uśmiechem.
- Wiesz, ktoś mi ostatnio wspominał o wspaniałej broni, która może pokonać każdego, zatwardziałego wojownika – mruknął Mistrz tak samo roześmiany, jak chłopak.
Po chwili odrobinę spoważniał i przytulił go mocniej do siebie, korzystając z podboju, jakiego udało mu się dokonać. Trzymał go mocno i stabilnie, aby czasami dzielny uczeń nie pomknął w niepowołane rejony, ale trzymał go jedną ręką w pasie, bowiem druga powędrowała na kark Granda, aby nie mógł się osłonić przed kolejnym ciosem. Był nim oczywiście soczysty całus w sam środek jego wyciągniętych w uśmiechu ust. Trwał niezbyt długo, ale mężczyzna postarał się, aby zwalczyć wszelakie chęci buntu i spowodować miękkość kolan chłopaka.
- Jak się będziemy tak zbierać za to ognisko, to nas ranek zastanie, wiesz? – spytał, gdy z cichym pomrukiem zadowolenia oderwał się od rozkosznych warg i pogłaskał małego, dzielnego wojownika po policzku z czułością.
Grand nie miał najmniejszego zamiaru uciekać, czy wyrywać się. Było mu dobrze w objęciach mistrza i w zasadzie musiał mu przyznać, że wygrał. Otrzymawszy taką nagrodę nie miał co do tego żadnych wątpliwości. Uniósł brwi i zacmokał, udając bardzo zacnego myśliciela. Zerknął też w tył, na to co miało być paleniskiem i miejscem na uwieszenie nad nim kociołka.
- A czy to nie ty coś wspomniałeś, że zostajemy tutaj do jutra? Bo jeśli mnie słuch nie mylił, to mamy jeszcze sporo czasu - Nie mówił poważnie. Jego oczy błyszczały zadziornie, a policzki zarumieniły się od napływu przyjemności, jaka go ogarnęła. Objął Fereza w pasie i przytulił się jeszcze bardziej. - To jak będzie, mości Freizerze?
Grand chyba nie zdawał sobie sprawy, jak mocny skurcz w żołądku Fereza wywołały jego słowa. Poważnie, czy mniej poważnie, samo przytulenie się chłopaka sprawiło, że wciągnął powietrze i zamruczał gardłowo, nie kontrolując tego dźwięku. Zsunął dłoń na jego pośladki, ale zaraz powrócił na plecy, a kark chłopaka rozmasował dość mocno, takim ruchem, jakim kociak wystawia pazury i chowa, kiedy jest mu przyjemnie. W końcu przychylił się i oblizał usta swojego ucznia, a nawet wciągnął jego zapach głęboko w płuca.
- Chyba… - zaczął chrapliwie i odchrząknął, otrzepując głowę ledwo zauważalnie. – Chyba powinniśmy się zająć ogniskiem. Potem będziemy mieli dla siebie i tym podobnych przyjemności dużo czasu, kiedy już cię… - zamilkł gwałtownie i uśmiechnął się zadziornie. - Nie, nie zdradzę, co będziemy robić.
Pokiwał głową, jakby właśnie młody zadał jakiekolwiek pytanie odnośnie tej kwestii. Opuścił jego kark, jeszcze przez chwilę pozostawiając go w swoich objęciach. Przyjemnie mu się tak stało, czując rozgrzane pracą, młode ciało. A może rozgrzane nie tylko pracą? Nie chciał na ten temat gdybać, nie teraz. Przystawił usta do ucha Granda i uśmiechnął się wprost do niego, nim wyszeptał.
- Idź przynieś sznurki.
-Tak, a ty mnie nimi skrepujesz i wy... Oczywiście
O mały włos! O mały, maleńki włos powiedziałby o kilka słów za dużo. Na szczęście resztki jego opanowania i jako takiego rozsądku, zamknęły mu usta w samą porę nim się zbłaźnił lub wywołał niepotrzebną konsternacje mistrza. Wyśliznął się sprytnie z objęć, które zelżały na tyle iż nie miał z tym najmniejszego problemu i ruszył do jaskini. Ruszył o wiele za szybko i o wiele zbyt energicznie, zapominając, że tuż za jego stopami znajduje się podstępny, wykopany przez niego dołek. Wpadł do niego z rozpędu i zachwiał się złowieszczo. Miał przed oczyma klęskę. Widział, jak leci twarzą w ziemie i kaleczy się niesamowicie o kamienie i wykopane podłoże. Na szczęście, a może przez czuwającą nad nim opatrzność, zdołał wyciągnąć przed siebie ręce i oprzeć na nich upadające ciało. Odetchnął z niemałą ulgą. Serce stanęło mu na chwilę, ale ruszyło zaraz po tym jak sytuacja została opanowana. Pokręcił głową, podniósł się do pionu i udał się do jaskini. Tam, pod osłoną kotary, pochylił się do przodu, wsparł dłonie na kolanach i odetchnął. Nie zbłaźnił się kolejny raz. Nie runął na ziemie, jak ostatnia siermięga. Opanował zachwianie i wyszedł cało z opresji. Odszukał spojrzeniem sznurki, porwał je czym prędzej i wyszedł na polane z uśmiechem i tym czego potrzebował do ukończenia konstrukcji.
Gdyby teraz Ferez był kotem, to łapa na pysku nie zabolałaby tak mocno, jak dłoń na czole, którą się uderzył, kiedy chłopak się potknął i o mały włos nie nabił sobie wielkiego guza. Odetchnął z wielką ulgą, kiedy sierotka pozbierała się z ziemi i ruszyła w dalszą drogą. Grand nie mógł widzieć, jak przez ciało Fereza przetacza się zduszony i niedosłyszalny dla nikogo śmiech. Było jednak widać trzęsące się ramiona i łzy w jego miodowych oczach nim wcisnął rękawy koszuli za pas spodni i poszedł na skraj lasu, aby przynieść nieco drewna na opał. Ognia im było pod dostatkiem, więc nie musieli się martwić o to, czy podpałka jest sucha, czy też mokra. Nazbierał sporo, aby odpowiednio zagrzać wodę, więc wrócił zza drzew, kiedy chłopak już zabierał się do dzieła ukończenia stojaka z podpórką na kociołek. Na dworze zaczynało się powoli ściemniać i robić chłodniej, co nawet on poczuł na swojej, zawsze gorącej, skórze.
- Jeszcze chwila i skończymy – odetchnął z ulgą. Ciepło ogniska kusiło. Ciepłe ciało Granda również.
Granda, który miał na sobie to co pozostało z koszuli i pracował z niemałym zapałem. Doskonale wiedział, jak ustawić kije i jak je sprytnie związać, aby utrzymały ciężar jakim zamierzali je obciążyć. Dziadek potrafił zmusić go do nauki, jeśli miał przekonanie co do faktu, że przyda mu się ona kiedyś. Sprytne dłonie chłopaka bardzo szybko uporały się ze stojakiem. Przyszła pora na próbę. Grand sięgnął więc po jeden z dłuższych i mocniejszych kijków, jakie przytargał Ferez. Nacisnął na oba jego końce, aby sprawdzić czy nie trzaśnie od razu i stwierdziwszy, że powinien się nadać, ułożył go na stojakach.
- Myślę, że jest gotowe. Jeśli tylko ten badyl wytrzyma, bo nie znalazłem innego.
Może gdzieś w jaskini był jakiś bardziej nadający się do tego kij, ale Grand go nie zauważył. Mógł też wziąć jedną z dłuższych pochodni, lecz wolał, aby oświetlały one wnętrze groty. Tak więc jego wybór, miał się za chwilę okazać trafny lub całkiem do niczego.
- Spróbujmy więc, czy twoje zręczne paluszki stworzyły odpowiednią podpórkę – powiedział wesoło Ferez i zaniechał poukładania badyli na rozpałkę, aby wziąć kociołek. - Podniesiesz go, wsuniesz pod rączkę, a później opuścimy i zobaczymy, czy nie runie – dodał jeszcze, dźwigając kociołek w stronę dołka.
Musiał się zaprzeć mocno nogami i wytężyć siłę mięśnie rąk, aby odpowiednio przytrzymać żelastwo nad podporą, aby Grand miał jeszcze miejsce, aby zrobić to, o co prosił go Ferez. Błagał w duchu, aby chłopak się nieco z tym sprężył, bowiem przecież naczynie z wodą było strasznie ciężkie nawet, jak dla silnego wojownika po latach treningów.
Chłopak bardzo szybko wykonał polecenie. Wiedział jak ciężki jest kocioł, bo przecież też dane mu było go nieść. Co prawda wspólnie z mistrzem, ale i tak zdawał on sobie sprawę z ciężaru. Miał cichą nadzieję, że kijaszek wytrzyma. Miał chęć już zakończyć tę zabawę w stolarkę i nie mógł doczekać się tego co mistrz zaplanował, a nie chciał mu na ten temat niczego powiedzieć. Miał też chęć zobaczyć, jak płonie ognisko i jak blask ognia odbija się w oczach mężczyzny. Tak, właśnie o tym myślał, kiedy kociołek nasuwał się na kij, który po chwili został ostrożnie ułożony na miejscu. Powinno się trzymać. Powinno, ale czy faktycznie będzie. Jak na jego oko, mieli się o tym przekonać lada moment. Grand miał też okazję popatrzenia przez chwilę na napięte ciało swojego nauczyciela i właściwie gdyby nie fakt, że nie chciał się nad nim zbytnio znęcać, przeciągnąłby tę chwilę.
Kocur ostrożnie opuścił kociołek, kiedy w tym samym czasie Grand opuszczał kij na podpórkę. Powoli oddawał ciężar żelastwa podporze, która zatrzeszczała złowrogo i ugięła się niebezpiecznie. Przymknął też oczy, kiedy całkiem opuszczał dłońmi uchwyt kociołka i wstrzymał nawet powietrze, ale… Udało się. Przynajmniej wyglądało na to, że jakiś czas kociołek będzie mógł spokojnie wisieć. Aż miał ochotę sobie usiąść na ziemię z wrażenia, lecz tego nie zrobił. Spojrzał za to na chłopaka z dumą w oczach.
- Świetna robota, musisz mnie kiedyś nauczyć stawiania takich rzeczy – powiedział bardzo szczerze i uśmiechnął się, po czym zaczął układać gałęzie w dołku, aby je później rozpalić.
To już była kwestia kilku minut i po chwili wyprostował się i wyciągnął, jak wcześniej Grand. Z tą różnicą jednak, że jemu strzeliły prawie wszystkie stawy i poczuł przy tym niewyobrażalną ulgę. Obszedł kociołek dookoła bezszelestnie, na palcach wręcz i po drodze do jaskini, gdzie jeszcze musiał zajrzeć po dwie rzeczy, cmoknął swojego ucznia w policzek, mrucząc mu przy tym przelotnie do ucha.
- Przytocz dwa kamienie dość blisko, tylko nie dźwigaj już – polecił nim zniknął za czerwoną kotarą. Tak właściwie miał zamiar wziąć trzy rzeczy – pochodnię, woreczek z czymś zgoła jeszcze niezidentyfikowanym i tobołek z jedzeniem, aby mogli zjeść przy ognisku.
Grand był z siebie dumny. Tak bardzo, że aż było to widać na jego twarzy. Uśmiechnął się i odetchnął z ulgą, gdy kij się nie złamał, a potem uniósł w górę brodę i popatrzył na mistrza. Przelotny pocałunek stanowił wystarczającą nagrodę za dobrze wykonaną pracę. Lecz słowa, które padły wcześniej niemal uniosły go nad ziemią. Tak, choć raz był z siebie dumny i wiedział, że pochwała mistrza jest szczera. Zaraz po tym jak mężczyzna zniknął za kotarą, Grand rozejrzał się za odpowiednimi kamieniami. Wybrał dwa, które wydały mu się idealne i zajął się przetaczaniem ich z obecnego miejsca spoczynku do ogniska. Były dość spore. Miały gładkie powierzchnie i wydawały się o wiele cięższe niż były naprawdę. A może to tylko uczucie szczęścia, jakie z powodu pochwały przepełniało chłopaka, powodowało, że kamienie niemal w ogóle nie ważyły? Tego on sam nigdy się nie dowie. Już po chwili siedziska były dokładnie tam, gdzie być miały, a Grand stał i podziwiał swe dzieło. Trzeba było tylko podpalić gałęzie przyniesione przez Fereza, ale chłopak ufał, że właśnie po ogień jego mistrz się udał.
- Cudownie… - zamruczał zadowolony Mistrz, jak tylko dostrzegł kamienie.
Wyniósł rzeczy z jaskini i położył je obok siedzeń, a w zasadzie położył tobołek z jedzeniem. Pochodnią natomiast podpalił bez problemu gałęzie pod kociołkiem i wbił żagiew w ziemię tak, aby dodawała jeszcze odrobinę blasku, kiedy słońce zajdzie już całkowicie.
- Mamy chwilę wolnego nim woda się zagrzeje, więc może zjemy? – zaproponował Ferez i przysiadł na kamieniu, prostując przed siebie nogi i kładąc mały woreczek obok nich, aby pozostał na widoku.
Nie był zmęczony, może odrobinę obolały po czynnościach, które w rzeczy samej były ćwiczeniami o niezrównoważonej sile natężenia. Wyciągnął rękę w stronę Granda, a drugą po klepał swoje udo. Po co chłopak miał gnieść swoje zgrabne pośladki na jakimś twardym kamieniu, jak z miejsca gdzie zasiadł Ferez można było sięgnąć po jedzenie?
Chłopak z ochotą przyjął propozycje. Zarówno tą tyczącą się jedzenia, jak tą, aby jego kościsty zadek nie musiał być zmuszany do siedzenia na twardym kamieniu. Rozsiadł się wygodnie na udzie Fereza i aby nie spaść, objął go jednym ramieniem za szyję.
- Kurczę, zaczynam się przyzwyczajać do tego, że jesteś. Zaczynam nawet zastanawiać się jak to będzie kiedy przyjdziesz jutro, albo jakie znów ćwiczenia dla mnie wymyślisz. Człowiek jednak przyzwyczaja się bardzo szybko do dobrego – Pochylił się, aby sięgnąć po tobołek z jedzeniem, który położył sobie na kolanach. Nie, teraz nie mógł już obejmować Fereza, jeśli chciał się dobrać do posiłku. Zabrał rękę i rozsupłał węzeł. Popatrzył na zawartość. - To czego sobie pan życzy? – Nie patrząc na mistrza, przechylał głowę to w jedną, to znów w drugą stronę i lustrował spojrzeniem jedzenie. Babcia wiedziała, co dobre i dbała o swojego wnuka. Było w czym wybierać.

1 komentarz:

  1. Witam,
    rozdział cudowny, ta ich bliskość... mrau... no i Farez sam zaproponował swoje kolanka zamiast siedzenia na kamieniu chłopakowi... no co ta koszula to był wielki skarb, jeszcze jak pachniała mistrzem ;]
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń