piątek, 25 kwietnia 2014

Grand - Rozdział 26.

- Tak nawiasem mówiąc, mam na imię Ferez.
Mistrz jeszcze chwilę się uśmiechał, kiedy wyprostował tę informację, po czym dość gładko i sprawnie, aby nie obudzić w chłopaku obrzydzenia, zmienił się w znajomego kociaka. Zamachał ogonem i przysiadł na ziemi, oblizując się, bo dobitniej poczuł zapach surowego mięsa. Gdyby jeszcze nie jadł, mogłoby być mu ciężej zapanować nad sobą i chłopak zobaczyłby go od strony, od której raczej nie chciał go widzieć. Miodowe ślepia zwierzęcia spoczęły na młodym, obserwując jego zachowanie i każdy najmniejszy szczegół, a zwłaszcza wyłapując rodzącą się złość, czy niechęć. W tej obserwacji, położył się na ziemi, a w końcu legł na niej całkowicie bokiem, nie przestając obserwować, ani machać ogonem. Chciał się wydać Grandowi jak najbardziej uległy i uroczy, aby odrobinę zmiękczyć jego niechybną frustrację ukrywaną prawdą.
- Fer...ez? – jęknął Grand.
Aż go zatkało, kiedy usłyszał znajome imię. Jak to było możliwe? Jak mógł wcześniej nie zauważyć, że jego mistrz i jego Kocisko to jedna i ta sama istota? Cofnął się o jeszcze dwa kroki i wpatrzył w męskie ciało, które właśnie przemieniło się w postać jego Kociska. Jego ukochanego futrzaka, dla którego był gotowy poświecić nawet życie. Patrzył i nie wierzył w to, co widzi. Jego oczy otwierały się coraz bardziej, a wraz z nimi i usta. Zdziwienie, szok – te określenia były zbyt słabe, aby określić początkowy stan Granda. Nie znajdował się wcześniej w takiej sytuacji i to, co widział było dla niego jak opowieść szalonej bajarki. Kiedy Kocisko usiadło, chłopak zamknął usta i przechylił głowę na bok, przypatrując mu się z zainteresowaniem. To zdecydowanie był jego Kociak. Ten sam, którego tulił i pieścił. Ten sam, z którym tak dobrze mu się spało. Ten, który przywitał go ostatnio swoim mokrym jęzorem, sprawiając mu wizytą niewypowiedzianą radość.
Ale przecież gdzieś tam w środku tego kota był i jego mistrz. Mężczyzna wzbudzający w nim respekt i pożądanie. Ten sam, któremu był uległy w ćwiczeniach i nie tylko. Nie potrafił zrozumieć, jak to możliwe. Nie pojmował jak to się stało, że nie zauważył niczego. Teraz przecież widział wyraźnie, że to były te same oczy, że kot poruszał się równie dostojnie, co jego mistrz. Przypomniał sobie jak obaj mruczeli i jak podobnie oblizywali się podczas posiłku. Skojarzył miłość obu do mleka. Oczyma wyobraźni widział, jak obaj tulą go do snu w bardzo podobny sposób. Stał tak i patrzył, starając się zwalczyć w sobie pokusę do krzyku i awantury. Stał do momentu aż nogi się pod nim ugięły i padł na kolana nie potrafiąc nawet na chwilę oderwać od Kociska spojrzenia. Milczał. Nie wiedział, co właściwie miałby powiedzieć. Nie potrafił znaleźć słów, którymi mógłby wyrazić stan swojego ducha.
- No i tak to się ma do całości – odezwał się Ferez, bowiem zmienił się w człowieka chwilę po tym, jak Grand padł na kolana. Nie wstał z ziemi, a usiadł po turecku i przyglądał mu się równie uważnie, co jeszcze chwilę temu, kiedy był kotem. – Nie chciałem, żeby tak wyszło, ale kiedy cię poznałem, nie wystarczało mi, że znasz mnie, jako kota – Uśmiechnął się ponownie przepraszająco.
Wolał, aby chłopak nie milczał. Mógł się na niego rzucić – zrozumiałby, mógłby na niego nakrzyczeć – też by zrozumiał. Milczenia jednak nie znosił, a właśnie uświadamiał sobie, że milczenie u tego chłopaka strasznie go boli, gdzieś w okolicach serca. Znosił już taką złość niejednej osoby, ale tamtymi osobami mało się przejmował. Złożył palce ze sobą i odetchnął lekko, niezauważalnie, po czym przygryzł wargę. Powtarzał w myślach, jak mantrę niemą prośbę o to, żeby Grand powiedział cokolwiek, albo się na niego rzucił. Żeby w ogóle dał jakiś znak tego, że jeszcze się nie obraził doszczętnie.
Obraził? Tego, co czuł Grand nie można było nazwać obrażeniem się. Niezbyt zdawał on sobie sprawę z tego, że Kocisko znów stało się mężczyzną. Jego utkwione w mistrzu oczy zaczynały błyszczeć przez nabiegające do nich łzy, a usta drżały. Zaciśnięte w pięści palce, raniły wnętrze dłoni chłopaka. Klęczał na ziemi i patrzył tępo na nauczyciela. Serce raz stawało, a raz zaczynało galop przez pustkę, jaka rodziła się w jego wnętrzu. Pustkę spowodowaną stłamszeniem uczuć, jakie w nim buzowały od dnia poznania Fereza pod obydwoma postaciami.
Teraz nie wiedział czy nadal chce go znać. Teraz patrzył na niego i nie miał pojęcia, kogo chce zobaczyć. To było takie dziwne. Te dwie postacie w jednej osobie. Te dwie fascynacje, które zlały mu się właśnie w jedną. Odetchnął głęboko, prostując palce dłoni i układając je na kolanach. Po jego policzku spłynęła łza, której nawet nie poczuł. Jego dusza łkała wraz z nim, a jego serce wyło z rozpaczy. Oszukano go. Wykradziono mu tak piękne chwile tylko dlatego, że pokochał Kocisko, kiedy tylko je poznał, a potem zafascynował się mistrzem. Czuł się zdradzony, wykorzystany, zagubiony. Czuł jak cały jego światek, w który w ułamku sekundy poukładał sobie miłość do Kociska i szacunek do mistrza, rozlatuje się z trzaskiem i rozpryskuje po całym wszechświecie.
- Przepraszam – mruknął cicho mistrz i zaczął się zbierać z ziemi, nie wiadomo po co.
Grand chciał, aby mu udowodnił i liczył się z konsekwencjami tego, ale nie umiał go pocieszyć. Nie wiedział, jak się to robi, więc postanowił dać mu chwilę spokoju na poukładanie myśli i uczuć, albo też jakąkolwiek inną decyzję. Otrzepał spodnie, spoglądając na chłopaka z wyraźnym bólem w miodowym spojrzeniu i z zamierającym gdzieś w płucach oddechem, który chciał się zmienić w słowa, lecz nie potrafił. Wycofał się odrobinę, dość niepewnie, a w końcu ruszył do jaskini, aby ukryć się przed całym światem. Uciekał od odpowiedzialności, której sam sobie nie narzucił. Zawsze tak było, kiedy robił coś złego, choć to rzadko mu się zdarzało. Niemniej taką miał naturę i nie umiał nic na to poradzić. Może, gdyby nie chciał rozmawiać, to wtedy jakoś kocio by do siebie przekonał chłopaka.
Grand nie poruszył się jeszcze przez chwilę. Nie miał pojęcia co zrobić i jak sprawić żeby jego mały umysł był w stanie pojąć to co czuło serce. Z jednej strony chciał wstać i pobiec gdzie go nogi poniosą, a z drugiej pragnął znów zapaść się w miękkie ramiona Kociska. Jakoś nie myślał teraz o tym, że kiedy Ferez był mężczyzną wzbudzał w nim pożądanie. Nie, ta myśl odeszła na dalszy plan. Był on, był mistrz, któremu chciał być posłuszny i był jego Kociak, którego uwielbiał i nie chciał tracić. Nigdy wcześniej nie przywiązał się tak do zwierzęcia. No, może raz, kiedy hodował kaczkę, która chodziła za nim jak wierny pies i powodowała salwy śmiechu we wsi. Tyle, że kiedyś wstał rano i zobaczył jak babcia oskubuje jego kaczuchnę z piór. To było tak traumatyczne przeżycie, że nie potrafił później, spojrzeć na jakieś zwierzę inaczej, niż jak na obiad. Aż do chwili spotkania pumy. Tak inteligentnej i tak rozsądnej, jak tylko mógł być człowiek.
A teraz okazało się, że cały czas była ona człowiekiem.
Po upływie kilkunastu minut, chłopak wstał z kolan, otarł dłońmi twarz i podszedł do kociołka. W zupełnym milczeniu wyjął z niego włócznię i z zawziętością zabrał się za kończenie ćwiartowania mięsiwa. Poszło błyskawicznie. Włócznia cięła kawałek po kawałku, a mięso z głuchym odgłosem wpadało do kotła. Chłopak przelał złość na mięso, więc nawet nie zauważył, kiedy przeciął sobie palec. Jego krew zmieszała się z tą z dziczyzny. Nie czuł bólu, nie widział szramy. Ognisko płonęło od dawna, więc teraz pozostało mu tylko nadziać kawałki mięsa na kije i odstawić nad płomieniami do opiekania. Kiedy pierwsze kawałki zaskwierczały nad ogniskiem, Grand złapał jeden z rękawów i wytarł w niego ręce.
Chciało mu się pić. Bardzo mu się chciało, bo nerwy i tłumiona rozpacz wysuszyły mu usta. Nie mógł jednak wędrować do strumienia z kociołkiem bo był on zajęty. Potrzebował czegoś innego. Musiał wejść do jaskini, aby się rozejrzeć. Złapał za brzeg kotary i odetchnął, nim ją odsunął. Nie widział i nie czuł, jak jego rozcięta dłoń, zabarwia mu jedną z nogawek na czerwono. Pojawił się w grocie i rozejrzał się po jej wnętrzu.
Ferez siedział na łóżku i starał się medytować, choć nie bardzo mu to wychodziło. Miał niejasne przeczucia, że powinien być przy chłopaku i siedzieć, jak na skazaniu przy nim i znosić jego milczenie, ale z drugiej strony wszystko inne i mniej zdrowy rozsądek odciągały go od tego. Siedział więc na miękkiej pościeli, wpatrzony w swoje kolana, na których trzymał dłonie. Jego twarz nie wyrażała nic, odkąd znalazł się sam – był, jak przygnębiony kot, któremu było wszystko jedno, kiedy uciekła mu tłusta mysz z przed nosa, a zarazem jedyna mysz, którą mógł upolować, aby nie umrzeć z głodu. Tym razem ta przenośnia odnosiła się w inny sposób. Może Grand był jedyną osobą, do której się przywiązał i jedyną, którą był w stanie stracić i odczuwać przy tym coś więcej niż złość. Słysząc kroki, podniósł wzrok na kotarę, a później wbił go w chłopaka. Nie poczuł krwi, czy jej zapachu, ale widział ją i przeraził się.
- Zraniłeś się, wiesz? – wyszeptał cicho, krzywiąc się odrobinę i szukając wzrokiem źródła krwawienia. Po chwili nabrał głęboko powietrza w płuca i spojrzał na Granda już z przerażeniem. Zranił się jego włócznią, a to nie wróżyło dobrze. Już prawie poderwał się z miejsca, aby zobaczyć rozcięcie, ale poczuł, że coś – może odrobina rozsądku – trzyma go przy łóżku, aby nie naraził młodego na tą gwałtowność. – Pokaż mi to rozcięcie, proszę – Nie wiedział, czy było na nodze, czy na dłoni, ale wiedział, że krew jest ludzka. Potrafił ją rozróżnić.
Na słowa mistrza chłopak popatrzył po sobie. Odruchowo podniósł ręce i dopiero teraz zobaczył, że faktycznie jedna z dłoni nosi ślady włóczni. Zmarszczył brwi. Kiedy to się stało, że nawet tego nie poczuł? Widać włócznia była faktycznie piekielnie ostra albo on myślami w zupełnie innym świecie. Wyciągnął dłoń w stronę Fereza i podszedł do niego z wyraźną niewiedzą na twarzy.
- Potrzebne mi naczynie na wodę. Musze przynieść – Co innego robił, a nad innymi rzeczami się zastanawiał. Jego umysł nastawiony był nadal na odnalezienie naczynia do przyniesienia wody, a nie na jakieś tam zranienie, które samo się zagoi. Zatrzymał się tuż przed mężczyzną i spojrzał na jego miodowe oczy. –Skłamałeś – padło z jego ust spokojnie i cicho. Bez cienia wyrzutu, bez złości. Po prostu zwykle ciche stwierdzenie, jakby dopiero teraz dotarło do niego co się stało.
- Wiem, przepraszam. Uwierz mi, że wcale tego nie chciałem.
Mężczyzna chwycił chłopaka mocno za nadgarstek i przyciągnął do siebie, aby obejrzeć zranienie. Nie było wielkie, a w zasadzie było znikome i niegroźne. Byłoby niegroźne, gdyby nie fakt tego, czym chłopak się zranił. Zaklął z powodu tego cicho pod nosem, po czym wstał już dość gwałtownie, ale nie puścił ręki młodego, tylko pociągnął go w stronę wyjścia.
- Napijesz się w akademii – mruknął zdecydowanym tonem.
Jakoś nikt nigdy nie kwapił się ku temu, aby wytłumaczyć mu na jakiej zasadzie działała niszcząca moc włóczni, wszak oręż nie służył nigdy do obrabiania mięsa, a on sam nie pomyślał o tym, że Grand mógłby sobie nią coś zrobić.
- Ale mięso – Grand miał chęć się wyrwać z uścisku mistrza i zająć posiłkiem. Nie godziło się przecież tak traktować jedzenia. Skoro było już podzielone i miało się piec to tak powinno się stać. A co, jeśli zostaną w Akademii na dłużej i jakieś zwierzęta zjedzą im zapasy? No przecież to nie mogło tak tu zostać. – Ferez, mięso! Trzeba schować mięso – Zdawał się nie myśleć w ogóle o niczym poza posiłkiem. Może to był jego sposób na zabijanie myśli, które zrodziły się przez fakt poznania prawdy. Pierwszy krok wykonał. Pierwszy do zaakceptowania. Zwrócił się do mistrza jego prawdziwym imieniem.
Ferez nie reagował. Po drodze zabrał jeszcze narzędzie zbrodni, uprzednio zrzucając mięso gdzie popadnie. Było naprawdę mało ważne. Liczył się chłopak i liczyło się to, że za jakiś czas poczuje się słabo. Zapewne, gdyby zranienie było większe, proces nie trwałby tak długo, jak w tym przypadku. Na szczęście mieli więcej czasu.
Grand nie miał siły na to, aby wyrwać się i wrócić na polanę. Nie próbował nawet tego dokonać. Dreptał przy mężczyźnie, odwracając głowę w stronę ich obozowiska i rozmyślając nad tym co zrobią, jak wrócą i nie będzie jedzenia.
- To tylko głupie skaleczenie. Miałem takich tysiące i nie musiałem przez to zostawiać dobytku, by gnać do Akademii – mruknął, kiedy drzewa przesłoniły mu zupełnie widok na jaskinie, ognisko, mięsiwo.
- Mięso może poczekać, ty nie. Nie będę patrzeć, jak mi schodzisz z tego świata i mnie zostawiasz samego, nie ma takiej opcji – powiedział dość poważnie Mistrz, ciągnąc chłopaka przez las i nie zważając na to, czy potyka się on, czy może daje radę iść i się nie wywracać po drodze. Nie zastanawiał się też nad tym, co właściwie mówi. W jego głowie krążyły tylko i wyłącznie myśli o tym, aby doprowadzić młodego do Akademii, gdzie mu pomogą, skoro on sam nie mógł mu pomóc. – Zapomnij o polanie. To nie jest jakieś tam skaleczenie tysiąc pierwsze. To jest najpoważniejsze skaleczenie, jakie kiedykolwiek miałeś i które może cię zabić – dodał jeszcze, nie zmieniając tonu głosu, ani odrobinę. Nie rozczulał się nad innymi rzeczami, bowiem zawsze lubił myśleć jednotorowo, a zwłaszcza o sprawach ważnych.

1 komentarz:

  1. Witam,
    Grand w wielkim szoku, ze dwie osoby, które polubił to tak naprawdę jedna i ta sama osoba... włócznia jest jednak bardzo niebezpieczna, jak widać Feraz bardzo się o niego martwi..
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń