wtorek, 15 kwietnia 2014

Grand - Rozdział 25.

- Dobrze, dobrze, tylko... Jeśli mogę prosić, to zmniejsz mi wysokość, skoro mam zostać bez asysty - poprosił chłopak.
Nie żeby wątpił w to iż wczorajsze ćwiczenia pozostawiły w nim nawyk trzymania równowagi, ale kiedy pomyślał, że może zlecieć i połamać sobie kończyny podczas nieobecności mistrza... Nie, wolał pozostać z bezpiecznym ułożeniem konstrukcji. Wolał nie sprawić nauczycielowi niemiłej niespodzianki po powrocie. Uśmiechnął się do mężczyzny łagodnie, podchodząc do konstrukcji i zaglądając pod belkę. Może sam da rade to zmienić? Co prawda nawet mistrz wyglądał na kogoś, kto wkłada w te czynność ogromne pokłady wysiłku, więc kiedy pomyślał o swoich mięśniach, zwątpił w swoje możliwości.
Tak bardzo nie chciało się Ferezowi dźwigać, że przez chwilę spoglądał na chłopaka z grymasem, ale doskonale go przy tym rozumiejąc. Rozciągnął się jeszcze odrobinę i podszedł, aby obniżyć belkę na wysokość około pół metra.
- Tak chyba będzie dobrze, a przynajmniej wierzę, że ta wysokość cię nie pokona - mruknął z pół uśmiechem, może nieco ironicznym, ale w większości zamierzenia szczerym i poczochrał Granda po włosach, nim ruszył w kierunku lasu. Miał zamiar zagłębić się dużo dalej niż znajdowała się polana i droga do wioski, aby spotkać choć trochę dziczyzny, która nie zapuszczała się tak blisko zamieszkałych terenów. - Będę niedługo, pilnuj jeszcze ogniska!
Rzucił, nim ruszył żwawo, znikając między tymi najpotężniejszymi drzewami dość zgrabnie. Gdzieś po kilku rzędach, gdzie nie był już dla nikogo dostrzegalny, zmienił się w pumę i odetchnął z rozkoszą, zapachem przesyconym chodzącym na czterech nogach mięsem.
Chłopak z zadowoleniem i uśmiechem przyjął zmianę wysokości belki. Tak było idealnie. Ani za nisko, ani za wysoko. Wspiął się na nią pospiesznie i zaczął spacerować, zrzucając oczywiście sandały. Boso było zdecydowanie wygodniej. Mężczyzna szybko zniknął mu z pola widzenia, więc nie obawiał się o wpadkę na jego oczach. Nie oznaczało to oczywiście, że takowa musi mu się przytrafić. Chodził raz w jedną, a raz w drugą stronę. Zyskał pewność swojego wyczucia równowagi i wtedy postanowił poćwiczyć pozycje, jaka ćwiczył wczoraj z nauczycielem. Bardzo ostrożnie przeniósł ciężar ciała na jedną nogę i wychylił się w przód, zadzierając oderwaną od pala nogę w górę. Zachwiał się, więc zatrzymał w pół ruchu. Odzyskawszy pewność, ponowił unoszenie i nawet udało mu się chwilę tak postać. Niestety, musiał się ratować zeskokiem, kiedy noga straciła rezon. Wdrapał się jednak ponownie i po przejściu się po palu, znów spróbował zmagań z ćwiczeniem jaskółczym. Tym razem poszło mu nieco lepiej. Zanim jednak zdecydował się na kolejne, tym razem na innej nodze, przysiadł na belce i zajął się rozmasowywaniem mięśni, obciążanej chwilę temu nogi.
Minęło rzeczone pół godziny, w czasie której biegał zadowolony wśród drzew i wypatrywał jakiejś swojej ofiary. Miał ochotę na wielkiego zwierza, może na kolejnego niedźwiedzia, ale niestety przyszło mu się zmierzyć jedynie z młodymi sarnami. Jedną zjadł z miejsca, odrywając co lepsze kawałki, ale kolejną po zagryzieniu wziął już ze sobą do obozu. Sarnie mięso było zdecydowanie lepsze niż taka pieczona wiewiórka, tylko pozostawało je jeszcze jakoś obrobić. Cały umazany krwią, w człowieczej postaci, pojawił się na polanie, niosąc na rękach nieżywe zwierzę. Chciał oszczędzić Grandowi widoku zdychającej łani, toteż bardzo solidnie dobił ją na miejscu, gdzie została upolowana.
- Upolowałem nam obiad - rzekł wesoło, nie przejmując się tym, że twarz również ma ubabraną krwią, jak i wszystko inne, a na zwierzęciu są ślady zębów. Miał sporo czasu, aby wymyślić wymówkę, a w ewentualności przyznać się do tego, że jest kotem. Rzucił truchło na ziemię obok ogniska i spojrzał na chłopaka z lekko krwawym uśmiechem, po czym wytarł usta, bowiem smak krwi, kiedy był człowiekiem, nie działał dobrze na jego żołądek w zbyt wielkich ilościach.
- Upolowałeś?
Grand zsunął się z belki i podszedł do padliny, patrząc to na nią, to znów na ubabranego krwią mistrza. Obejrzał dokładnie całą jego postać i zmarszczył brwi. Sam był bajarzem, jakich mało, ale w tym lekkim stwierdzeniu mistrza coś mu nie grało.
- Jak niby? Rzucałeś w to zwierzę kamieniami czy wystraszyłeś je na śmierć, pozbawiając się spodni? – zapytał.
Zaplatając dłonie za plecami, obszedł boso sarnę dookoła. Zatrzymał się tuż przed Ferezem i spojrzał mu w oczy z wyraźnym niedowierzaniem i pytaniem. Wiedział, jak zmyślać. Był w tym mistrzem. Więc i potrafił, choć nie zawsze, wybadać, kiedy jest okłamywany. Co prawda dojrzał ślady po zębach na ciele zwierzęcia, lecz nie pomyślał nawet, że mogą być takiego właśnie pochodzenia, jakiego były. Już prędzej wpadłby na pomysł, że to ślady po nożu, ale czy jego nauczyciel miał nóż?
- Owszem upolowałem. Nie chcesz chyba wiedzieć, w jaki sposób, bo jeszcze mi uciekniesz i co wtedy będzie?
Mistrz uśmiechnął się do chłopaka uroczo i wytarł twarz z krwi, strzepując jej świeże krople na ziemię. Brak noża nie był zatrważający w polowaniu, ale teraz przydałby się do powycinania kawałków mięsa nim zaczną je piec, czy opiekać. Podrapał się po głowie i rozejrzał dookoła. Młody chyba nie preferował surowego mięsa. Mógł też przyuważyć, że spodnie jego mistrza zrobiły się przyciasne i już nie opadały na biodra nieznośnie, lecz stabilnie tkwiły na pasie.
- Nigdy nie zajmowałem się gotowaniem… - wymruczał, powracając miodowymi oczyma do swojego ucznia, z niemą prośbą.
- Myślę, że jeśli zdołamy to zwierzę nadziać na kij jak barana, to wystarczy je tylko obracać. Chociaż... Nie wiem czy się zmieści nad naszym niedużym ogniskiem – Oglądał padlinę ze wszystkich stron, nadal dumając nad tym jak mistrz ją upolował, ale nie wypowiadając już swoich wątpliwości głośno. Może kiedyś się dowie, ale skoro teraz miał nie wiedzieć to powinno tak pozostać. – Szkoda, że miecz został w chacie. No chyba, że znajdzie się jakiś nóż, albo tasak. Nie wiem, co ty tam jeszcze masz w czeluściach groty – Uśmiechnął się do mężczyzny. Nie miał pojęcia czy widział już wszystko, ale to co widział chyba niezbyt nadawało się do poporcjowania zwierza. – Gdyby to podzielić, upiekłoby się szybko i byłoby co jeść – Aż mu ślina nabiegła do ust, kiedy pomyślał, jak wybornie będzie smakowało świeże mięso pieczone nad ogniem.
Chłopak mógł wiedzieć, ale skoro nie pytał, to mu Mistrz nie powiedział, w jaki sposób opchał swój żołądek cudownym, świeżym mięsem. Zamyślił się za to jeszcze na chwilę, po czym poszedł do jaskini, a raczej do jej wejścia, bo to, po co poszedł mogło przyjść, czy przylecieć do niego samo. Była to oczywiście włócznia, o której zdążył zapomnieć, a która miała ostry grot i była odporna na ogień. Nadawała się więc idealnie do pomysłów chłopaka. Grand dostał ją w swoje ręce wraz z uśmiechem na twarzy Fereza.
- Muszę się umyć, bo wyglądam, jakbym co najmniej całą wioskę wymordował – stwierdził mężczyzna, a to stwierdzenie oznaczało, że musi udać się nad strumień, aby obmyć ciało z czerwonego i niechybnie zasychającego osocza. – Zajmiesz się sarenką, prawda?
Zerknął na martwe zwierzę i odruchowo się oblizał, a zaraz po tym otrzepał na myśl o tym, że straszny z niego żarłok, kiedy jego wewnętrzne kocisko jest wyposzczone.
Z nabożną czcią Grand odebrał z rąk mistrza włócznię. Już miał protestować przeciw tak niegodnemu przeznaczeniu. Nie godziło się przecież tak szlachetnego oręża skazywać na tak przyziemne przeznaczenie. Ale skoro mistrz tego chciał. Chłopak patrzył na broń z podziwem.
W chwilę potem Ferez ponownie ruszył w stronę lasu, ale tym razem na drogę prowadzącą do strumienia. Między drzewami puścił się biegiem, a po kilku rzędach więcej niż uprzednio, zmienił się w pumę. Krew z futra łatwiej schodziła mimo wszystko. Przez jego myśl przemknęła nikła ochota, aby zafundować swojemu uczniowi złośliwy prysznic, ale zaraz się opamiętał.
- Nie tylko jakbyś tę wieś wymordował, ale też jakbyś ją pożarł – mruknął cicho Grand, gdy mężczyzna zaczął się oddalać, a co za tym idzie, dał świetny wgląd młodemu na swoje powiększone nieco pośladki.
Chłopak roześmiał się sam do siebie. Odłożył na chwilę włócznię na kamień i zabrał się do rozciągania zwierza tak, aby było mu łatwiej podzielić je na odpowiednie części. Miał chęć już pokosztować mięsa. Miał też ochotę pokazać mistrzowi, że nie jest we wszystkim kompletną nogą. A już na pewno nie w przygotowywaniu mięsiwa do zjedzenia.
Mistrz wrócił po kilkunastu minutach, nadrabiając nieco drogi powrotnej na kocich łapach. Ociekał resztkami źródlanej wody, którą z siebie strzepywał co rusz, a której krople równie szybko na nim wysychały.
- Zjadłem polując, więc będzie więcej dla ciebie – powiedział powoli, bowiem nie miał okazji wcześniej udzielić odpowiedzi na przytyk, który w rzeczy samej był poniekąd prawdziwy. Przez chwilę przystanął w miejscu i przyglądał się, jak Grand obrabia mięso, ale zaraz po tym przysiadł sobie na kamieniu wygodnie, z nogą założoną na nogę. – W tych okolicach buszuje dużo młodych niedźwiedzi, ale nie miałbym siły, aby jakiegokolwiek tu dostarczyć. Ryb też jest więcej, więc mają co jeść. Widziałem nawet lwa górskiego, bliżej tych skalnych występów – mruknął, ale nie chwaląc się specjalnie tymi informacjami. To dla ich polany raczej nie wróżyło dobrze, jeśliby się te bestie do nich przypałętały.
Tymczasem Grand kroił mięso sprawnie na odpowiednie kawałki, odrzucając na bok skórę i wnętrzności. Słuchał mężczyzny, lecz nie przerywał pracy nad posiłkiem. Kawałek po kawałku, wrzucał przygotowaną strawę do kociołka. Dopiero, kiedy mężczyzna zamilkł, Grand wycelował w niego włócznią i zmrużył nieco oczy.
- Masz ochotę mnie wystraszyć, czy dać mi do zrozumienia, że jesteś dzikusem, który biega na czworakach i zagryza króliczki, pożerając je na surowo? – zapytał poważnie. Stwierdzenie, że mężczyzna zjadł polując, nie pasowało mu do człowieka. Poza tym jak miałby sobie to, co złapał przygotować bez rozpalania ognia lub suszenia mięsa na słońcu? Stał wpatrzony w Fereza i z wycelowana w niego włócznią czekając na jakieś sensowne wyjaśnienia.
- Biegam na czterech łapach. Aż dziwię się, że jeszcze nie skojarzyłeś faktów. Udowodnię ci to, jeżeli obiecasz, że się na mnie nie obrazisz, ani nie uciekniesz z krzykiem.
Mistrz odwzajemnił bardzo głębokie spojrzenie chłopaka, uśmiechając się przy tym dość przepraszająco. Powoli podnosił się na równe nogi, ale kontaktu wzrokowego nie zerwał. Musiał się upewnić, czy Grand na pewno odpowie szczerze. Chciał to wyczytać z jego oblicza nim zaprezentuje mu się w nieco bardziej puszystej postaci. Wcale nawet nie byłby zły, jakby chłopak zaczął go okładać pięściami z rozpaczy, że jest jego ukochanym kotem, którego czci niemal tak mocno, jak włócznię.
- Biegasz na... Co?
Grand opuścił włócznię i stał wpatrzony w mistrza. Nie miał pojęcia, a raczej nie dopuszczał do siebie faktu, że mężczyzna może być jednym z tych, o których we wsi mawiano 'zwierzęta w ludzkiej skórze'. Nie widział nigdy żadnego z nich, ale nasłuchał się różnych opowieści. Nabrał w płuca sporo powietrza i zatrzymał je tam na bardzo długo. Nie odezwał się też ni słowem przez cały ten czas, kiedy to w jego głowie myśli kłóciły się ze sobą i walczyły na pięści o pierwszeństwo.
- No dobrze – Powietrze uleciało z płuc chłopaka razem z wypowiadanymi pomału słowami. – Udowodnij mi swoje słowa. Obiecuje, że nie będę krzyczał i nie ucieknę. Nie mogę ci jednak obiecać niczego poza tym.
Pochylił się i odłożył włócznię do kociołka, układając ją na mięsie. Wycofał się też o dwa kroki i zacisnął nerwowo pięści, czekając na to, co miał zamiar zrobić mistrz. Serce mu się tłukło z nerwów. Oddech nie chciał być spokojny, a kolana robiły się jak z waty. Jednak wiedział, że nie ucieknie. Nie może, skoro obiecał.

1 komentarz:

  1. Witam,
    robi się ciekawie, Ferez chce pokazać Grandowi swoja zwierzęca postać.... ciekawe jak chłopak zareaguje...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń