wtorek, 6 maja 2014

Grand - Rozdział 27.

- Ech...
I tyle byłoby z jego dyskusji na temat jedzenia czy polany. Zdał sobie sprawę z faktu, że jeśli idzie o ranę nie wie z czym się boryka. Skoro powstała przez zacięcie się włócznią i skoro Ferez tak bardzo się nią przejął... Ej, zaraz, czy on właśnie powiedział, że chłopak nie może umrzeć, bo nie może zostawić go samego? Grand potrząsnął głową energicznie, aby oprzytomnieć i przywołać dokładniej niedawno wypowiedziane słowa mistrza. Poskutkowało to jedynie solidnym potknięciem się i zachwianiem. Gdyby nie to, że Ferez trzymał go nadal za nadgarstek, a obok było drzewo o które młody mógł się wesprzeć, zapewne zakończyłoby się to popisowym orłem wśród poszycia leśnego. Prostując się, Grand jęknął boleśnie. Naciągnął sobie mięsień, starając się utrzymać równowagę, więc jego twarz wykrzywił ból. Na szczęście szybko minęło. Chłopak nie chciał sprawić mistrzowi jeszcze więcej problemów. Wystarczyło mu to, że przez swoje gapiostwo skaleczył się magicznym orężem i teraz Ferez musiał go prowadzić do Akademii.
- Przecież możesz mieć przez to problemy. Możesz tak wprowadzać na teren zamku kogo zechcesz? – Grand nie raz słyszał, że na teren uczelni nie można wchodzić, kiedy się komu zachce. Nie wybierał się tam nigdy, wiedząc jak mało inteligentny jest, więc teraz świadomość przekroczenia bram napawała go lękiem.
- Mało mnie obchodzą problemy, uwierz.
Ferez pokiwał głową i roześmiał się prawie. Nie mógł nie usłyszeć jęku, jaki wyrwał się z gardła chłopaka, kiedy ten niemal się przewrócił, więc po chwili wziął go na ręce, przyciskając do swojego ciała dość mocno i ostrożnie trzymając swoją włócznię. Grand mógł dostrzec, że na jego twarzy tańczą miliardy odczuć – poprzez uczucie strachu, aż do uczucia rozpaczy. Mógł dostrzec to wszystko również w jego oczach, które spoczęły na twarzy młodego, choć się nie zatrzymał i nie patrzył pod nogi. Nie musiał patrzeć, bowiem znał drogę na pamięć, a i z uczniem na rękach szło mu się paradoksalnie lepiej, niż wtedy, kiedy ciągnął go za sobą, czy raczej niemal wlekł po ziemi.
- Wszystko będzie dobrze, na pewno. Nie powinienem był cię w ogóle narażać na to wszystko – zamruczał, skręcając przy ostatnich liniach drzew ze ścieżki, aby nie wyjść blisko wioski, a już na ścieżkę prowadzącą do Akademii. Chciał oszczędzić wioskowym mieszkańcom widoku chłopaka, a przede wszystkim oszczędzić niedomówień, jakie mogłyby wyniknąć.
- Och zamknij się już, ok? Nie jesteś winien tego, że ja mam dwie lewe ręce – wyrzucił z siebie Grand tak gwałtownie, że aż sam się zląkł. Nie protestował przed niesieniem go na rękach. Wtulił się nawet w tors Mistrza czerpiąc z niego ciepło i siłę. Ale zarzuty jakie mężczyzna sobie postawił rozzłościły go niespodziewanie mocno. Wbił ciemne oczy w płynne złoto oczu Fereza i wziął głębszy oddech. – Nie musiałem się zgadzać na to żebyś mnie szkolił. Nie musiałem polubić cię jako kota. Nie musiałem iść z tobą do lasu ani pozostawać na noc. Mogłem się w każdej chwili odwrócić i odejść, prawda? Więc skoro zostałem, wiedząc jaką ofiarą losu potrafię być, i skoro nie obwiniam cię za to, że się zraniłem, to przestań bredzić. Wystarczy mi świadomość, że jestem idiotą. Moja własna – Widocznie złość i rozżalenie na mistrza związane z jego podwójną osobowością, znalazło ujście teraz, kiedy wywarczał mu to, co myślał na temat obwiniania się przez mężczyznę za jego błędy.
- Grand, mnie się nie da nie lubić – Uśmiechnął się kpiąco, zatrzymując się na chwilę, aby móc swobodnie zamknąć usta chłopaka swoimi własnymi. Poczuł się taki niedoświadczony w wylewaniu swoich żali, że nie potrafił inaczej postąpić. Cóż mógłby mu powiedzieć, kiedy poniekąd młody miał rację. Z drugiej jednak strony mylił się, ale to pozostawało tylko i wyłącznie do wglądu samego Fereza. Kiedy już poczuł nadzieję na to, aby jego uczeń zamilknął skonsternowany, albo przynajmniej na tyle się wkurzył, aby nie móc zebrać słów, oderwał się od jego ust i ponowił wędrówkę nieco szybszym krokiem. – I nie jesteś ofiarą losu. Tylko ty sobie to wmawiasz, bo ja tak nie uważam. Nigdy tak nie uważałem i uważać nie będę, a nawet jeżeli jesteś… To co z tego? Ważne, że jesteś przy mnie i ważne, że nie odwróciłeś się i nie odszedłeś – dodał nieco ciszej, bowiem wchodzili na ścieżkę prowadzącą do zamku.
Wtedy to Ferez jeszcze bardziej przyspieszył kroku na prostej drodze, a Akademia rosa im niemal w oczach, jak grzyby po deszczu, choć znów taka ogromna nie była.
Oczywiście, że pocałunek zamknął usta chłopakowi. Nie było innej opcji. Przecież nie będzie paplał, kiedy gorące wargi jego mistrza przyciskają się do jego ust i kradną oddech. Odczekał też aż mężczyzna powie, co ma do powiedzenia. Chciał mu wykrzyczeć jeszcze o wiele więcej, ale dostrzegł, że las zniknął i że przed nimi pojawiła się majestatyczna Akademia. Aż mu zabrakło tchu, a przyspieszony krok mistrza sprawił, iż ciało chłopaka samo wcisnęło się w jego objęcia jeszcze bardziej.
- Nigdy więcej nie całuj mnie, kiedy mam ochotę na ciebie nawrzeszczeć. Bo kiedyś nie wytrzymam i cię trzasnę – wysyczał przez zęby, bojąc się podnieść głos, nawet do szeptu.
Akademia onieśmielała go już teraz, a co dopiero będzie, kiedy zostanie do niej wniesiony? Nie, nie pozwoli na to, by Ferez go wniósł w progi tej uczelni. Nie zawita tam jako ofiara. Nieważne, że nią był. Może przecież choć stworzyć pozory, że przyszedł tu, bo chciał, a nie przyciągnięto go tu siłą.
- I postaw mnie. Mam ranną dłoń, nie nogę. Mogę iść – dodał po chwili, jeszcze bardziej zniżając głos.
Ferez aż zatrząsnął się od powstrzymywanego śmiechu, kiedy Grand tak zabawnie mu groził.
- Jakbyś mnie uderzył, to całowałbym cię dopóki zabrakłoby ci sił na to, aby mnie bić, a później dalej. Mówiłem, że to bardzo skuteczna broń – wyszeptał, starając się nie śmiać. Nie postawił chłopaka na ziemi, bo i po co miałby to robić. Bardzo wygodnie mu się go niosło. – Jesteś moim księciem dziewicą, więc owszem, wniosę cię do akademii – stwierdził, zaciskając dłonie na ciele młodego odrobinę bardziej, aby przypadkiem nie zachciało mu się wyrywać.
Jak tylko stanęli pod wielką bramą, rozejrzał się w poszukiwaniu strażników. Podniósł z tego powodu głowę wysoko, bowiem krążyli na murach niczym sępy, wypatrując gości i niebezpieczeństw.
Grand natomiast nadął policzki obrażając się na cały świat i Fereza razem z nim do kupy. Nie to nie. Niech go niesie. Jeszcze nadejdzie godzina zemsty a wtedy zobaczymy kto będzie górą! Już miał wyrzucić mężczyźnie, że dziewica to z niego taka jak z jego babki księżniczka, ale zobaczył strażnika i usłyszał głos swego mistrza. Te dwie rzeczy na raz skutecznie odebrały mu chęci do dyskusji.
- Hej wy tam! – zakrzyknął, usiłując zwrócić na siebie uwagę magów powietrza. – Mam tu rannego w bojach wojownika! Zawołajcie Rektora i otwórzcie mi bramę!
Zabrzmiało to jak rozkaz i odbiło się grymasem na twarzy strażników. Niemniej po chwili jeden z nich tak po prostu skoczył na dziedziniec, znikając za murem.
Szatański umysł chłopaka podsunął mu myśl, z której realizacją ciało nie miało najmniejszego problemu. Jak na zawołanie, na potwierdzenie słów Fereza, głowa chłopaka opadła na pierś mężczyzny, z gardła wydobył się bolesny jęk, a ręce i nogi zwisły bezładnie. Skoro miał być rannym w bojach wojownikiem to choć niech będzie takim, na którego widok serce staje z przerażenia. Bajarz w środku Granda odżył i znalazł się w swoim żywiole, kiedy chłopak przybrał minę niebotycznie nieszczęśliwego człowieka. Na jego widok, można by uznać, że gdzieś niedaleko toczy się potężna bitwa, a on jest niesiony z powodu pourywanych członków i ledwie zipie.
Minęło kilka dłuższych minut, nim brama akademii zaczęła się z wolna otwierać, robiąc przy tym sporo hałasu, odpowiedniego do otwierania metalowych krat.
- Ale nie cuduj Grand, bo wyglądasz naprawdę jak baba, a nie jak wojownik. Wojownicy nie mdleją, chyba, że mają ciało na wylot przeszyte mieczem – wyszeptał Mistrz, ale nie spoglądał na chłopaka, ponieważ z oddali zauważył wyłaniającą się z zamku osobę Rektora. Bardzo niezadowolonego Rektora, który chyba też się na niego obraził za opuszczenie go. Poprawił sobie na rękach swojego ucznia i gdy tylko żelastwo uniosło się w górę, nie czekając na przyzwolenie właściciela Akademii, ruszył żwawo do wnętrza na dziedziniec.
- To jest ten twój chłopak, który ma potencjał wielkiego woja? Jakoś nie widzę, żeby był ranny.
Lasair spojrzał na Granda badawczo, z nad swoich okularów i nieco z góry na samego Fereza. Był od niego wyższy. W oczach mężczyzny zapłonęła czerwień, choć prawdopodobnie była to tłumiona zazdrość do której nigdy by się nie przyznał. Młody mógł dostrzec, o ile zamierzał otrząsnąć się z udawanego letargu, że Rektor nie tylko jest dostojny z tytułu, ale również cała jego osoba ma w sobie coś poważnego – oczywiście w odpowiednich granicach i głównie przez czarne, niemal żałobne ubrania, bowiem nie mógł wiedzieć, że mistrz ognia częściej zachowywał się niczym rozkapryszone dziecko.
- Jest poważnie ranny, jest śmiertelnie ranny, a na dodatek skręcił sobie kostkę, jakby mu było mało tego, że zranił się moją włócznią.
Zmiennokształtny prychnął, niosąc chłopaka do zamku, a Rektor podążył za nimi, przewracając co rusz oczyma na wszystkie strony i robiąc dość głupie miny, parodiujące powagę sytuacji i marudzenie Kota. Kiedy usłyszał o włóczni, mina mu nieco zrzedła.
- Sądzisz, że ktokolwiek jest w stanie mu pomóc? – spytał Rektor bez przekonania, machając jeszcze dłonią na strażników, aby zamknęli za nimi bramę.
Z ciężkim westchnieniem Grand otworzył oczy i spojrzał morderczo na mistrza. Że niby wygląda jak baba? A kto tu panikuje z powodu skaleczenia? No też coś. Postanowił obrazić się na Fereza i nie odzywać się do niego do końca życia za takie potraktowanie jego talentu aktorskiego. Usłyszawszy Rektora popatrzył na niego z powaga i dumnie podniesioną brodą. Skinął mu też na powitanie, nie odzywając się, bo nie miał pojęcia jak miałby się zwracać do właściciela takiej posiadłości, który na dodatek nie skacze z radości na jego widok. Nie wtrącał się w wymianę zdań mężczyzn. Obserwował jedynie otoczenie i słuchał słów, które padały z ich ust, rejestrując te, które najbardziej, wedle jego mniemania, zasługiwały na zarejestrowanie. 'Sądzisz, że ktokolwiek jest w stanie mu pomoc?' – tak to zdanie dudniło mu w głowie, jak dzwony alarmowe na kościelnych wieżach. Dlaczego miał wrażenie, że to zabrzmiało jak wyrok śmierci dla niego? A może to nie było wrażenie, tylko prawdziwe odczucie? Z lekiem i narastającą panika popatrzył w oczy Fereza. Ok, nie bał się. Ale to jedno zdanie zaszczepiło w nim obawę na miarę nieuniknionego przeznaczenia.
- Sądzę, że owszem – Ferez odwzajemnił spojrzenie chłopaka i uśmiechnął się do niego już bardziej czule i pocieszająco, po czym ucałował go w czoło, jak gdyby nigdy nic. – Będzie dobrze. Po moim trupie pójdziesz na drugą stronę – powiedział bardzo poważnie, jakby miał zamiar dotrzymać tej obietnicy i oddać co najmniej duszę diabłu za wyleczenie swojego ucznia.
Lasair westchnął przeciągle na ten akt czułości i zacmokał ze zniecierpliwieniem. W środku, po przekroczeniu głównych wrót, znajdowały się schody w dość pokaźnym holu. Po lewej był wąski korytarz, prowadzący do jadalni, a po prawej nieco szerszy, prowadzący do pomieszczenia służącego za salon. Obok schodów były dwa przejścia w głąb, do innych korytarzy, które znajdowały się na parterze. Zmiennokształtny poniósł chłopaka w stronę jadalni. Tamto pomieszczenie służyło również za miejsce opatrywania dzielnych wojowników, o czym jednak młody również wiedzieć nie mógł. Poza tym było dobrze oświetlonym pomieszczeniem i najcieplejszym w całym zamku, wszak Rektor uwielbiał ciepło, a dużo czasu spędzał na siedzeniu w jadalni i opychaniu się czekoladowym ciastem.
- Szczerze mówiąc nie mam pojęcia, kogo mam zawołać, ale w czasie kiedy będę poszukiwał odpowiedniej osoby, możesz mi zrobić kakao.
Rektor nadął policzki, a gdy już odprowadził Fereza i Granda do jadalni, odwrócił się na pięcie i wyszedł ponownie na hol, po czym schodami skierował się w górę, na wyższe piętra. Musiał znaleźć jakiegoś maga wody, który nie wychowywał się na zamku i który podróżował. Skoro on nie znał tego, czym włócznia była nasączona, czy czaru jaki miała na siebie nałożony, to medycy z zamku tym bardziej nie mogli tego wiedzieć.
- Poczekasz chwilę? Zrobię Lasairowi kakao i tobie przy okazji również –Zmiennokształtny usadził chłopaka przy stole dość blisko wejścia do kuchni i cmoknął w policzek, znikając zaraz za drzwiami pomieszczenia.
W jadalni było pusto. Uczniowie porozchodzili się po podwieczorku na odpoczynek. Przez witraże sączyło się ostatnie światło popołudniowego słońca, a w powietrzu unosił się jeszcze zapach placków…

~*~*~*~*~
Tutaj zaczyna się zupełnie nowy rozdział w życiu nieszczęśnika Granda.
Jak mu się będzie wiodło i czy nauczy się kiedyś władać bronią bez kaleczenia się i rozbijania wszystkiego dookoła? Oto pytania, na które jeszcze nie ma odpowiedzi. 

Niestety perspektywy na to, że odpowiedzi te kiedyś nadejdą są znikome, więc nie polecam czekania na ciąg dalszy losów 'Wioskowego Woja'.

1 komentarz:

  1. Witam,
    cudowna była ta troska Fereza o Granda, mam nadzieję,z e go wyleczą....
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń