niedziela, 30 grudnia 2012
Zapach Ciemności - Rozdział 10
Po mniej więcej dwóch dniach gorączka spadła, a Lambert odzyskał apetyt, na tyle na ile było to możliwe przy jego stylu życia. Nawet ucałował Crispina w policzek.
- Co tam? – zapytał słabym głosem, drapiąc się po głowie. – Jejciu... Miałem umyć ci włosy!
- Nie wypadną – Uśmiechnął się rzeźbiarz, zadowolony z powrotu do zdrowia rudzielca. Niemal w ogóle nie spał przez te dwa dni, więc jego głos był słaby, lecz wesoły. Ważne było, że Lambert wyzdrowiał. Sen da się jakoś nadgonić.
- Jesteś niewyspany – Pociągnął go za rękę na łóżko. Nie będzie mu tu siedział na krześle, kiedy posłanie tak blisko. – Musisz się wyspać. Ty będziesz spać, a ja pójdę popracować. Muszę. Całe dwa dni nie pracowałem. To za długa przerwa.
Rzeźbiarz nie miał siły protestować. Położył się na łóżku i kiedy tylko przyłożył głowę do poduszki, poczuł jak zaczyna odpływać. Jedyne, czego się bał, to zostać samemu. Nie chciał, by Lambert odchodził.
- A nie możesz zostać? Pomogę ci później – To była chyba najdziwniejsza propozycja jaką wypowiedział w całym swoim życiu.
- Śpij.
Lambert cmoknął Crispina w czoło, a po chwili już go nie było.
Praca to praca, nie mogła czekać. Wrócił po pięciu godzinach. Crispin nadal spał. Poszedł więc dalej do swojego zakątka i tam zaszył się, nie reagując nawet na błagania Cyzia by nie pracował tak długo.
Po około godzinie rzeźbiarz wybudził się. Przez chwilę rejestrował dźwięki i zapachy, jakie go otaczały. Miał nadzieję, że Lambert jest przy nim. Zawiódł się jednak. Wyszedł z łóżka, narzucił na siebie rozpiętą koszulę i ruszył boso na poszukiwania perfumiarza. Pierwszy przystanek stanowiła kuchnia. Zapachy tego pomieszczenia jak zawsze sprawiły, że poczuł się głodny, lecz teraz ważniejszy był rudowłosy.
- Cyziu? – odezwał się stając w progu.
- Tak, proszę pana? – Chłopak spojrzał na mężczyznę, mieszając coś w garnku. - W czymś pomóc?
- Gdzie jest twój pan, Cyziu? – Był prawie pewny, że Lamberta tu nie ma. Nie czuł jego zapachu, choć przecież mógł on zostać zagłuszony przez pomidory. Ale jednak mięta z cytryną nie dałaby się chyba tak zupełnie pokonać.
- W pracowni. Mówiłem mu, że ma nie iść, że ma odpoczywać, a on swoje i swoje - Chłopak pokręcił głową z dezaprobatą. – Poradzi sobie pan czy zaprowadzić? – Widocznie Cyzia wciąż gryzł fakt, iż Lambert jest wciąż słaby, a mimo to pracuje.
- Trafię, dziękuję. Znam już drogę.
Uśmiechnął się do Cyzia i ruszył w stronę pracowni. Wiedział jedno: musi zmusić Lamberta do chwili odpoczynku. Zamówienia, zamówieniami, ale jak będzie się tak forsował to to się skończy źle. Kiedy dotarł do drzwi pracowni zapukał w nie i czekał na pozwolenie wejścia.
- Moment, bo mi zapach ucieknie! – rzucił dość głośno Lambert, kończąc to, co zaczął niedawno i w końcu otworzył drzwi. – O, Crispin. Nie śpisz już? – W środku pachniało malinami. Malinami i kawą. Perfumiarz nawet musnął ustami policzek rzeźbiarza.
- Nie, nie śpię i miałem nadzieję, że kiedy się obudzę będziesz blisko a ty co? Zwiałeś do pracowni – Pokręcił głową z dezaprobatą i odszukał rękoma Lamberta, by móc objąć go w pasie i przytulić do siebie. – Skończyłeś? – mruknął mu do ucha, które skubnął delikatnie zębami. – Bo Cyzio gotuje coś smacznego i przyszedłem zabrać cię na kolacje.
- No w sumie... – Zerknął na siebie, gdzie destylował się jeszcze jeden roztwór. – Za pół godziny skończę. Może być? – Co prawda i tak będzie musiał tutaj jeszcze jutro posiedzieć dłużej w takim razie, ale to już nie było tak istotne, by mówić o tym Crispinowi.
- A mogę zostać? – Skoro Lambert ma tu siedzieć to on też chciał. Jakoś dziwnie mu było wracać do pokoju lub iść do kuchni, kiedy perfumiarz pozostaje w pracowni. Poza tym, nie chciał być daleko od tego cudownego faceta i jego zniewalającego zapachu. - Będę cicho jak myszka, obiecuję.
- Siadaj – Posadził go na krześle niedaleko siebie i zaczął krzątać się przy menzurkach, płatkach, fiolkach, ekstraktach i innych tego typu rzeczach. Mruczał coś pod nosem, przelewając aromat z malin do większego pojemnika. Mamrotał też niewyraźne słowa, gdy zapisywał coś w swoim notatniku.
- Maliny...
Rozmarzony głos rzeźbiarza wyrwał mu się z ust, chociaż obiecał siedzieć cicho. Szybko zakrył usta dłonią chcąc zatuszować swój nagły wybuch zachwytu. Maliny to były zdecydowanie najulubieńsze owoce Crispina a ich zapach sprawiał, że ten zapominał prawie o całym świecie.
- Maliny to serce – mruknął cicho Lambert, dopisując coś i spojrzał na Crispina. – Pewnie i tak nie rozumiesz, ale nie martw się. Jakbyś zaczął mi mówić o rzeźbiarstwie, to również bym się nie połapał – Skończył to, co miał skończyć i usiadł mężczyźnie na kolanach. – To jak z tą kolacją?
Ręce niewidomego momentalnie objęły Lamberta w pasie a policzek przytulił się do jego ramienia.
- Cyziu pichci, ale wiesz co? Moja kolacja jest tutaj – Cmoknął ramię Lamberta i przytulił go do siebie jeszcze mocniej. – Tylko obawiam się, że Cyzio by mnie zamordował we śnie, gdybym teraz nie pozwolił nam na zjedzenie jego kolacji.
- Też tak myślę – Perfumiarz wysunął się z objęć rzeźbiarza i ruszył w stronę drzwi. Zerknął na niego przez ramię. – Idziesz? Bo kolacja ci wystygnie – rzucił dość dwuznacznie, choć chyba nie zdawał sobie z tego sprawy. Poczekał oczywiście na chorego, bo jakżeby inaczej.
- Idę, idę – Oczywiście, że szedł. Z dziwnym i dość chytrym uśmiechem na twarzy minął Lamberta w drzwiach, przesuwając dłoń, niby przypadkiem, po jego plecach i zjeżdżając na pośladki. – Jak wystygniesz to cię rozgrzeję – mruknął i ruszył w stronę kuchni.
Rudowłosy aż zachłysnął się powietrzem i naburmuszył, a także zarumienił po czubki uszu. Ale wszedł do kuchni, gdzie podano im zupę pomidorową z makaronem własnej, Cyziowej roboty. Zupa była jak zawsze rewelacyjna. Crispin mógł tylko żałować, że nie widział rumieniącego się perfumiarza, bo wyglądał on nieziemsko. Układ kuchni był dla Crispina dość dobrze znany, więc nie zabił się o nic, kiedy siadał przy stole, by ze smakiem zabrać się za jedzenie zupy. Lambert powinien się cieszyć, że na oczach Crispina była nadal opaska, choć i bez niej nie mógłby on posłać perfumiarzowi powalającego i pełnego kuszenia spojrzenia, jakie chciał mu posłać. Gdyby była taka możliwość, to już dawno perfumiarz zapaliłby się z powodu tego wstydu, jaki czuł w środku. I z pożądania. Zjedli zupę w milczeniu, a kiedy oboje skończyli, Lambert pozmywał i stanął przed rzeźbiarzem.
- To co? Do pokoju i... spać? – Wątpił, szczerze wątpił w to, żeby poszli grzecznie spać.
- Tak, proszę pana!
Crispin wstał błyskawicznie z krzesła i zasalutował przed Lambertem z wesołym uśmiechem. Nie mógł się już doczekać pójścia do pokoju. Najchętniej chwyciłby go za rękę i pobiegł, jednak wtedy zapewne wpadłby na coś i byłoby źle. Jak na zawołanie, dłoń niewidomego została złapana przez delikatne palce perfumiarza. Ale Lambert nie biegł. On nie biegał. Nie było to w jego stylu. Prowadził Crispina do pokoju, lecz w pewnym momencie stanął w miejscu.
- Nie. Wracamy – Tak, z powrotem pociągnął go w stronę kuchni. – Umyję ci dzisiaj te włosy. Obiecałem.
- No ale... – Crispin aż jęknął. Jak tak można, no. A już byli tak bardzo, bardzo blisko. Jednakże perspektywa palców Lamberta w jego włosach też była bardzo kusząca.
Uśmiechnął się na tę myśl i uścisnął dłoń perfumiarza.
Wrócili do kuchni i zadziwili tym Cyzia. Ale Cyziu bez narzekania zagrzał wody i przygotował wszystko, co potrzebne, a potem wyszedł. Lambert pozbawił Crispina opaski.
- Klęknij na podłodze, tyłem do wanny. Możesz sobie usiąść, jak ci wygodniej – zaproponował rzeźbiarzowi.
Instruowany przez Lamberta, Crispin klęknął i oparł się plecami o wannę. Musiał słuchać dokładnie poleceń i uważnie wykonywać wszystkie polecenia, bo taka pozycja nie była naturalną a przy niewidzących oczach była bardzo dziwna. Błędnik mu szalał i czuł się jakby zawieszony w przestrzeni. Perfumiarz klęknął zaraz obok niego i delikatnie odchylił jego głowę do tyłu. Zanim zmoczył mu włosy, przeczesał je kilka razy palcami, mrucząc coś o tym, że są ładne. Woda nie była za gorąca, ani za zimna. Była idealna. Widocznie Cyziu wiedział, jaka powinna być.
Gdyby nawet woda była gorąca lub zimna to Crispin i tak nie zauważyłby tego. Bardziej interesowały go pace Lamberta, jego bliskość, jego zniewalający zapach i czułość, z jaką ten zabierał się za mycie jego włosów. Palce Lamberta wprawnie spieniły mydło, jednocześnie masując skórę głowy mężczyzny, aż w końcu znowu polała się woda i nastąpiło uwolnienie się od drażniących mydlin, choć w miarę przyjemnie pachnących.
Rzeźbiarz był zadowolony i rozmarzony podczas mycia, ale też dość mocno się ucieszył, kiedy dobiegło ono końca. Nie żeby nie podobało mu się to, ale jego głowa zwieszona w tył... To było niekomfortowe. Uśmiechnął się do perfumiarza i z zadowoleniem przyjął fakt, że może wstać i wytrzeć włosy. Szczerze mówiąc poczuł się o niebo lepiej wiedząc, że jego włosy są czyste.
- Dziękuję – Cmoknął rudowłosego w policzek, gdy tylko go zlokalizował dłońmi. – Wiesz, że mógłbym się do tego przyzwyczaić? – mruknął, splatając palce swych dłoni i wyginając je nerwowo. Gdyby nie to, że Lambert zaczął go czesać, te dłonie już dawno znalazłyby się na ciele perfumiarza. A tak, nie miał co z nimi zrobić.
- Nikt ci nie broni – wyszeptał cicho, zapewne zbyt cicho dla normalnego człowieka, ale nie dla niewidomego, którego pozostałe zmysły tylko się wyostrzyły. – Skończone. Teraz... Och. – Przyjrzał się Crispinowi, kiedy stanął przed nim. – Wyglądasz bardzo ładnie.
- Jak na konkurs piękności?
Widać humor dopisywał Crispinowi. Wyspał się, najadł, miał czyste włosy i miał przy sobie Lamberta. Nic do szczęścia mu nie brakowało. Objął perfumiarza za nogi, bo właśnie one znajdowały się na wysokości jego wyciągniętych rąk, i przejechał po tylnej stronie ud aż do pośladków.
- Ahm... Tak – wymamrotał pod nosem, patrząc na Crispina z góry. – Chodź do pokoju. Cyziu pewnie chce posprzątać i iść spać. – Sam mógłby to sprzątnąć, ale nie uśmiechało mu się zostawiać rzeźbiarza samego. Po prostu nie i już.
- Mhm... Biedny chłopak się ma z nami – Wstał, przesuwając dłonie coraz wyżej po ciele Lamberta i cmokając go na koniec w policzek. – Jak już dojdę do siebie tak zupełnie, odwdzięczę mu się, zobaczysz.
Ruszył w stronę pokoju. Oczywiście nie mógł teraz powiedzieć, że Lamberta też wynagrodzi za uratowanie mu życia. Zabrzmiałoby to bardzo dziwnie, choć byłoby szczerą chęcią okazania wdzięczności za ratunek. Nie za to, co perfumiarz robił z jego emocjami i odczuciami. Nie! Za to nie da się dziękować. Za to można jedynie starać się sprostać wymaganiom ukochanej osoby i sprawić, by ta była najszczęśliwsza, kiedy jest się blisko.
Lambert uśmiechnął się, choć tego przecież Crispin nie mógł zauważyć. Pociągnął mężczyznę w stronę wyjścia z kuchni, a po drodze do pokoju rzucił jeszcze donośne: "Cyziu, już można!", po czym wciągnął rzeźbiarza do sypialni.
- Możesz spać dzisiaj ze mną? Było mi okropecznie zimno przez te dwa dni – zapytał nieco nieśmiało perfumiarz.
- No niech pomyślę... – Miało to zabrzmieć, jakby musiał się zastanowić nad odpowiedzią, choć wcale tak przecież nie było. Po chwili roześmiał się, zdając sobie sprawę z tego, jaka może być teraz mina Lamberta i wyciągnął do niego ręce. – Nie marzę o niczym innym, Lambert. Ostatnie dwa dni to było piekło, ale Cyziu by mnie zabił.
- Anoo... Cały Cyziu – Złapał Crispina za ręce, by zaraz się w niego wtulić. Tak, było mu zdecydowanie dużo cieplej, niż ostatnimi czasy. Spojrzał na mężczyznę. – Nie założyłem ci opatrunku. Muszę posmarować twoje rany maścią – Jakoś nie palił się do tego.
- Nie ucieknę. A bez tego denerwującego bandaża widzę przynajmniej światło. Znaczy... Wiem, kiedy słońce świeci a kiedy jest ciemniej – Nie przyzna się Lambertowi, że kiedy ten był chory zdjął opatrunek na prawie cały dzień, bo Cyzio był zajęty a on sam nie potrafił sobie poradzić z bandażem.
Perfumiarz wziął więc mazidło i posmarował mężczyźnie rany. Założył mu też opaskę zamiast bandaży i westchnął cicho, kiedy odstawiał maść na miejsce.
- Znowu masz zamiar spać w ubraniu? – zapytał. Tak, to było irytujące, kiedy do jego nagiego ciała przyczepiało się ubranie rzeźbiarza.
- Nie-e... – Zawstydzony uśmiech Crispina mógł zwalić z nóg. W głowie natomiast już układał się chytry plan na opóźnienie snu obydwu. – Ale wiesz, że sam tego z siebie nie zdejmę aż do północy?
- Pomogę ci.
Lambert zaczął rozpinać haftki koszuli chorego, nie widząc w tym nic zdrożnego, przecież tylko pomagał mu się rozebrać, aby lepiej było spać. Wygodniej, prawda? No, otóż to. Nic zbereźnego nie chodziło mu po głowie, chociaż przesunął dłonią po torsie mężczyzny. Lubił jego skórę.
Rzeźbiarz nie chciał przerywać tej ulotnej chwili przyjemności. Milczał więc i stał spokojnie, czekając aż zostanie pozbawiony koszuli i zapewne spodni. Jego głowa pełna była zbereźności, a jak! Ale stał grzecznie i walczył z chęcią objęcia Lamberta i wpicia się w te jego słodkie usta.
Perfumiarz zdjął mu po chwili też spodnie i zaczął zabierać się za rozbieranie samego siebie. Koszulę poskładał i odłożył na bok, to samo zrobił również ze spodniami, zaś buty położył równiutko koło szafki. Nie spieszył się.
A Crispin czekał. Słuchał szelestu zdejmowanego ubrania i cichego odkładania go na miejsce. Kiedy usłyszał stukot obuwia odstawianego na podłogę, odnalazł szybko upragnione ciało Lamberta i zamknął je w uścisku. Tęsknił za jego bliskością. Co prawda nie miał dużo czasu by się do niej przyzwyczaić, ale wystarczyła ta jedna kąpiel i ta sądna noc, kiedy Lambert chorował, by tęsknota za nim trawiła Crispina od środka, wypalając go i męcząc.
- Tęskniłem... – przyznał się szeptem, całując szyję perfumiarza.
- A-ahm – Perfumiarz nie wiedział, co ma powiedzieć. Jemu też brakowało Crispina i jego ciała, ale nie powiedziałby, że "tęsknił". Być może, dlatego, że nie do końca rozumiał znaczenie tego słowa. Niepewnie objął mężczyznę w pasie i spojrzał na niego z dołu. – Chodź do łóżka. Pewnie jesteś skonany.
- Ja? Ja spałem pół dnia. Ty musisz być padnięty. Ale nie przeczę, chętnie pójdę do łóżka.
Crispin uśmiechnął się dość chytrze. Pogładził mężczyznę po plecach i cmoknął go w skroń, by po chwili, trzymając go za rękę, faktycznie przejść w stronę łóżka. Wdrapał się na nie i uklęknął, odwracając się w stronę Lamberta z wyciągniętymi rękoma.
Rudowłosy złożył usta w dzióbek, ale grzecznie wszedł na łóżko i pozwolił się przytulić, bo zapewne tego oczekiwał Crispin. Nie, żeby on sam też nie chciał znaleźć się w tym uścisku, ale wolał myśleć, że robi to dla niego, a nie z powodów osobistych. Tak było bezpieczniej.
- Mmm... – zamruczał rzeźbiarz wprost do ucha Lamberta, po czym ukąsił delikatnie jego szyje. – Wiesz, że jesteś dla mnie jak narkotyk? Jeszcze dzień lub dwa i uzależnię się od ciebie na zawsze – Po niemal każdym słowie na skórze Lamberta pozostawiał wilgotny ślad po pocałunku. No tak, z takim początkiem to oni szybko nie zasną. Ale czy taki był plan? Nie! Na pewno nie ten, który klarował się w głowie Crispina. – Nie wiedziałem, że uzależnienie może być aż tak przyjemne.
Lambert nie mógł znaleźć logicznego wytłumaczenia tego, o czym mówił Crispin. Może, dlatego że pod wpływem jego dotyku i jego pocałunków wręcz topniał. Westchnął ciężko, zsuwając dłonie na biodra mężczyzny, a potem na jego uda, gdzie już grzecznie leżały, nie czyniąc żadnych nieprzyzwoitych rzeczy.
Za to Crispin przesunął dłońmi po plecach Lamberta, by dotrzeć do jego ramion. Następnie jedna jego ręka spoczęła na karku perfumiarza, masując go pieszczotliwie a druga wsunęła się pomiędzy rude włosy. Usta szybko odnalazły drogę do ust Lamberta. Drażniły się z nimi przez chwilę, muskając je delikatnie a język przejechał po nich, jak gdyby Crispin chciał przypomnieć sobie ich zniewalający smak.
Wtedy to Lambert wpił się w jego usta, bo denerwowało go to drażnienie się. Naparł na Crispina tak bardzo, że ten musiał się nieco odchylić i oprzeć o ścianę. Ręce na udach mężczyzny wciąż grzecznie leżały, bo i cóż perfumiarz miałby z nimi zrobić?
Och, jakże spodobała się rzeźbiarzowi ta nagła reakcja Lamberta!
Nie przeszkadzała mu nawet zimna ściana za plecami. Dłoń na karku zacisnęła się lekko a ta, która dotąd bawiła się włosami, powędrowała na pośladki Lamberta, aby uścisnąć jeden z nich władczo. Tak, Crispin uwielbiał ten gest. Kochał czuć jak mięśnie pośladków Lamberta napinają się pod jego uściskiem. Pocałunek oddawał z pasją i niesłychanym pożądaniem.
Perfumiarz wypchnął biodra do przodu, byleby uciec od dotyku Crispina, który wywoływał w nim samoczynne rumienienie się policzków. Zacisnął oczy jeszcze mocniej, aby nie widzieć jak twarz mu płonie, choć doskonale to czuł. Wiedziony chęcią zemsty lub może pragnieniem sprawdzenia tego, co rzeźbiarz widzi w tym, co robi, chwycił go za pośladki i ścisnął. Cóż, jakoś nie widział... Widział. Widział w tym pewne fascynujące elementy.
I to wystarczyło. Wystarczyło, by Crispin zapłonął z pożądania i nie potrafił już spokojnie czekać na rozwój wypadków. Jego krew oszalała a jego namiętność buchnęła w nim zżerającym go ogniem. Odsunął się od ściany i wtulił w Lamberta, przywierając do niego biodrami. Dłonie spoczęły na ramionach perfumiarza, ale tylko po to, by stanowczym ruchem położyć go na łóżku. Crispin klęcząc, pochylił się nad nim i ucałował brutalnie w usta.
Lambert nie wiedział, co spowodowało u Crispina taki nagły wybuch, a raczej nie był pewien lub nie chciał dopuścić do siebie tej myśli. Poddał się pocałunkowi, dusząc w sobie jęknięcie, wywołane niespodziewaną brutalnością rzeźbiarza. Ale przecież nie będzie na niego krzyczał. Skrzyżował ręce na torsie, tak, aby dotykać palcami ramion. Nie będą mu przynajmniej przeszkadzały!
Ale teraz przeszkadzały Crispinowi. Przerwał pocałunek i ujął dłonie Lamberta, splatając palce z jego palcami. Uniósł do twarzy jedną a potem drugą i ucałował je kolejno. Czyżby to miały być przeprosiny za to co chciał zrobić? Może. Po ucałowaniu, uniósł ręce Lamberta nad jego głowę i przytrzymał je tam, kiedy zaczął obsypywać twarz perfumiarza drobnymi pocałunkami. Chciałoby się napisać, że na oślep, ale przecież on był ślepy.
Lambert spojrzał w górę na swoje ręce, a potem pełen strachu wzrok przeniósł na Crispina. Chciał zacząć się szamotać, ale uznał, że mężczyzna chyba nic strasznego mu nie zrobi, w końcu go tylko całował po twarzy, a to w cale nie było takie złe. Odetchnął więc głęboko i poddał się jego pocałunkom, które stawały się coraz gorętsze. Zjeżdżały też coraz niżej. Po krawędzi szczęki dobrnęły aż do szyi Lamberta. Kiedy usta zjeżdżały na tors perfumiarza, dłonie sunęły w dół po jego rękach. Łaskotał? Być może. Ale czy to teraz było ważne. Muskał ustami skórę rudowłosego, kąsając go co jakiś czas delikatnie. Kiedy natomiast napotkał na swojej grodze sutki Lamberta, zamknął jeden z nich w czułym pocałunku a dłonie zacisnął na ramionach kochanka.
- Och, o-ojejku – wysapał cicho, wyginając się w łuk, jakby chciał, aby Crispin dostarczył mu jeszcze więcej wrażeń i przyjemności. Może zachowywał się nieco egoistycznie, ale czy rzeźbiarz robiłby takie rzeczy wbrew swojej woli? Raczej nie. Uwolnione dłonie Lamberta wsunęły się w wilgotne włosy niewidomego mężczyzny.
Crispin wiedział, jak przyjemnie jest poczuć usta na własnym ciele. Pieścił sutki Lamberta na przemian i gładził jego tors łakomymi rękoma. Tak! Wiedział czego chce i wiedział, że sprawiać przyjemność kochankowi to niesłychane przeżycie. Zjechał pocałunkami na brzuch mężczyzny i znaczył na nim nieskładne ścieżki językiem.
Rudowłosy był obdarzany milionem cudownych pocałunków i pieszczot, a sam nie wiedział, co powinien zrobić. Oddech zdecydowanie mu przyspieszył i stał się płytszy, zupełnie jak po maratonie z Lamentu do Silverymoon. Jedna z dłoni zsunęła się na ramię mężczyzny, ale zaraz znalazła się za jego uchem, by zacząć go drapać. Cóż... Lambert to lubił, więc może i Crispinowi nie będzie przeszkadzało.
I nie, nie przeszkadzało mu to zupełnie a wręcz wzmagało odczuwanie przyjemności. Rzeźbiarz mruczał jak kociak i prężył się, ale jego usta nadal wędrowały do obranego celu, czyli do bielizny Lamberta. Kiedy ją odnalazł ujął jej brzeg w zęby i uniósł odrobinę w górę. Dopiero po chwili ujął ją w palce i zsunął sprawnie z Lamberta, po czym powrócił do lędźwi pocałunkami wędrując w górę po udach mężczyzny.
Perfumiarz czuł się taki... nagi. Wtedy, w kuchni, przykrywała go jeszcze woda, a teraz miał wrażenie, że Crispin mógł zobaczyć wszystko, co tylko chciał, choć przecież nie widział. Zarumienił się jeszcze bardziej, przyciskając obie dłonie do swojej twarzy, jakby chciał ukryć przed samym sobą fakt, iż sprawia mu to przyjemność, a jednocześnie wprawia w zakłopotanie.
Crispin powrócił tam gdzie chciał. Muskał ustami okolice męskości Lamberta i uśmiechał się przy tym z zadowoleniem. Wiedział, że to przyjemne i cieszyła go perspektywa sprawienia, że Lambert poczuje się wyjątkowo za jego sprawą. Nie chciał jednak, by ten został wyprowadzony z równowagi jego zwlekaniem. Sprawnie muskał językiem uda perfumiarza, aby po niedługim czasie odnaleźć też jego najczulszy organ - męskość. Podrażnił ją delikatnie językiem a dopiero po chwili zamknął w czułym uścisku ust.
Lambert jęknął głośno, choć dźwięk ten częściowo stłumiły dłonie przyciśnięte do twarzy. Jednocześnie chciał uciec i zostać. Dwa sprzeczne uczucia walczyły w środku jego umysłu, a on nie był pewny, po której stronie powinien stanąć. A propos stawania... Nie sposób było ukryć, że dotyk i zabiegi Crispina sprawiają mu fizyczną przyjemność.
Crispina to bardzo cieszyło. Miał taki zamiar. Chciał, by Lambert oszalał z rozkoszy i brnął do celu bardzo konsekwentnie. Jego usta zamknęły się wokół męskości Lamberta i przesuwały się po niej w górę i w dół. Dłonie wsunął pod pośladki mężczyzny i masował je czule.
Perfumiarz był niemal o krok od powiedzenia Crispinowi, żeby przestał i pozwolił mu wyjść, ale nie był do tego zdolny. Oddał się więc w jego ręce... i usta, starając się nie wzdychać i nie jęczeć zbyt głośno, co nawet mu wychodziło, zważając na dłonie wciąż tkwiące na jego twarzy.
Czy rzeźbiarz chciał obłędu Lamberta? Owszem, ale tylko takiego, który będzie spowodowany niepohamowaną przyjemnością. Kontynuował pieszczotę jego męskości, co sprawiało również przyjemność i jemu, bo przecież najważniejsze to potrafić uszczęśliwić kogoś drugiego a nie tylko patrzeć na siebie. Dłonie wysunęły się spod pośladków i odszukały sutki Lamberta by zacząć bawić się nimi, przyjemnie je drażniąc.
Gdzieś pomiędzy kolejnym jęknięciem a ciężkim westchnieniem rudowłosego, słychać było imię Crispina. Lambert nawet odjął dłonie od twarzy i zacisnął je na prześcieradle, mając nadzieję, że to w jakiś sposób pomoże.
Crispin był rad z takiego obrotu spraw. Stwierdził właśnie, że uwielbia, kiedy Lambert jęczy a ten dźwięk jest najpiękniejszym dźwiękiem, jakie jest mu dane słyszeć. Mruknął kocio i wypuścił z objęć swych ust przyrodzenie Lamberta. Na chwilę, tylko po to, by podrażnić językiem jego czubek i po kilku chwilach, ponownie zamknąć ją w ciepłych objęciach ust.
- Och, d-d-dość, bo... zaa-araz... – Lambert aż poderwał się do pozycji siedzącej, żeby chwycić Crispina za włosy i odciągnąć od swojej męskości, a potem wpić się w usta mężczyzny. Miał nadzieję, że ten sobie nie wymyślił jakichś innych dziwnych rzeczy, które przyprawią Lamberta o kolejne rumieńce.
Rzeźbiarz wpił się namiętnie w usta Lamberta, choć wolałby by ten nie bronił się przed spełnieniem. Rozumiał jednak, że być może to dla perfumiarza zbyt szybko. Nie pozwoli mu jednak pozostać niespełnionym. Ujął męskość rudowłosego w dłoń i kontynuował nią pieszczoty, tak brutalnie przerwane przed chwilą.
Rudowłosy chwycił go więc za rękę, zarówno za jedną, jak i drugą. Oderwał się od niechcenia od ust Crispina i opuścił smętnie głowę. I jak miał mu powiedzieć? Ciężko było ubrać w słowa to, co miał na myśli.
Crispin był zdezorientowany. Nie wiedział do końca, co się stało i przyjął za fakt, że Lambert zwyczajnie nie ma ochoty na jego dotyk czy pieszczoty. Nie szarpał się. Nie miał nawet takiego zamiaru. Mrucząc cichutkie 'przepraszam' wykręcił delikatnie ręce z uścisku Lamberta i czując jak trawi go wstyd za swój brak pohamowania. Wsunął się pod koc obok perfumiarza i skrył twarz w poduszce.
- N-nie! Ej, ale... Ale co robisz! – Rudowłosy potrząsnął ramieniem towarzysza, a w jego głosie pobrzmiewał żal i desperacja. Nie wiedział, czy powinien teraz przeprosić, czy pójść grzecznie spać, czy może zrobić coś jeszcze innego, o czym nie miał pojęcia. - Crispin, no, ale Crispin!
No tak. Nie ma to jak niemożność zrozumienia tej drugiej osoby bo jej zachowanie staje się czasami bardzo dwuznaczne i nie dające jasnych komunikatów.
- No, bo.... – Crispin zawahał się przez chwilę, zanim zdecydował się na dokończenie zdania. - Przecież nie chciałeś... - niemal jęknął rozpaczliwie. Nie chciał przed chwilą, prawda? Nie chciał, by Crispin dał mu przyjemność.
- No, bo to miłe i przyjemne, tylko takie egoistyczne, takie... – Lambert wyrzucił z siebie z niebywałą prędkością. Musiał się dobrze zastanowić, nim w ogóle cokolwiek powiedział, więc wypowiedź jego i Crispina dzieliło kilka sekund. – No – zakończył bardzo elokwentnie, opuszczając głowę jak skazaniec.
- Głuptas z ciebie, wiesz? – Crispin roześmiał się i usiadł, by uścisnąć Lamberta i ucałować policzek tego uroczego głuptasa. – Jesteś cudowny w tej swojej delikatności i dbałości o innych. Uwielbiam cię za to – Przytulił do siebie rudowłosego anioła i pogłaskał go po plecach. Wątpliwości zniknęły równie szybko jak się pojawiły. - Twoje reakcje sprawiają mi równie silną przyjemność, co moje pieszczoty tobie.
Lambert mruknął coś pod nosem niewyraźnie o tym, jak to musi wszystko zawsze zepsuć i przycisnął się do Crispina, żeby ten nie pomyślał, że go nie pragnie lub coś w tym stylu. Przytulił policzek do torsu rzeźbiarza. Tak, tu mu było dobrze.
Chory tulił go czule do siebie. Nie, nie myślał już o tym, że Lambert nie pragnie jego bliskości. Stwierdził jednak, że jeśli podejmie teraz ponownie grę miłosną, perfumiarz może to odebrać w sposób, jakiego Crispin by nie chciał. Pocałował go w skroń i wyszeptał mu do ucha.
- Chodź, prześpimy się a jutro muszę wymęczyć cię pytaniami, jakie chciałbym ci zadać, by wiedzieć o tobie maksymalnie dużo. Dobrze?
- Ale... Ale jak to? - Rudowłosy zamrugał szeroko otwartymi oczami, wpatrując się z niezrozumieniem z Crispina. – Jak... to? Ja teraz nie zasnę – wyrzucił z siebie z pretensją. Widocznie czasami odzywał się w nim egoista, a może to było z innego powodu. – Bo przecież... no... – Spojrzał w dół i delikatnie dotknął dłonią męskości rzeźbiarza wciąż jeszcze skrytej pod bielizną.
- Żartowałem... – mruknął Crispin i wpił się w usta kochanka z gorącą namiętnością.
Skoro miało to sprawić przyjemność Lambertowi... Tylko... Zresztą nieważne. Najwyżej znów jego zabiegi zostaną brutalnie przerwane przez perfumiarza. Usta szybko porzuciły usta Lamberta i zsuwały się po torsie do miejsca, z którego zostały tak brutalnie zabrane.
- Nie – Lambert chwycił ręce mężczyzny i zabrał ze swojego ciała. Zaraz też położył go na łóżku i tym razem to on ściągnął mu bieliznę. On też chciał coś z siebie dać Crispinowi, a nie tylko brać. Ucałował czubek przyrodzenia rzeźbiarza. Tak... Powitanie to podstawa!
Chory aż nabrał pełne płuca powietrza i przytrzymał je w nich o dużo za długo. Pocałunek na powitanie był równie zaskakujący, jak poprzednia reakcja Lamberta. Taka odmiana? Nie ukrywał, że jest mu dobrze. Wypuszczając powietrze z płuc jęknął przeciągle, zaciskając dłonie w pięści i raniąc sobie w ten sposób ich wnętrze paznokciami.
Wnętrze ust Lamberta było wilgotne, ciepłe i delikatne. Język perfumiarza, tak wyczulony na smaki, delikatnie sunął po główce męskości Crispina, jakby chciał zapamiętać jak ona smakuje i nigdy tego nie zapomnieć. Rude włosy muskały podbrzusze mężczyzny, bowiem nie były niczym spięte.
Crispin wyciągnął ręce w stronę Lamberta i wsunął palce pomiędzy jego włosy. Nie mógł widzieć tej bujnej czupryny, więc chciał ją chociaż poczuć, a przy okazji mieć wyobrażenie o tym jak wyglądał Lambert w obecnej chwili. Zęby Niewidomego przygryzły dolną wargę a z ust, raz za razem wyrywało się ciche jęknięcie. Co prawda nieco śmielsze niż jęknięcia Lamberta, ale nie aż tak głośne by zaalarmować Cyzia.
Akurat o Cyzia Lambert się nie martwił, ale w chwili obecnej nie miał jak poinformować o tym rzeźbiarza. Jakby to ująć... usta miał nieco zajęte. Doszedł jednak do wniosku, że samo lizanie nie jest fascynujące, toteż zaczął od czasu do czasu używać zębów, jakby chciał się przekonać, czy Crispinowi nadal będzie się to podobało.
No jakże mogłoby nie. Delikatne ukąszenia sprawiały, że przy każdym kolejnym, ciało Crispina wyginało się w łuk i tężało na chwilę jakby w oczekiwaniu na to, co nastąpi. Jeszcze kilka takich kęsów i Crispin nie wytrzyma w ciszy. Jego natura weźmie nad nim górę i za którymś razem po prostu wykrzyknie. Poza tym przestawał on w pełni kontrolować swe odruchy, gdyż, co jakiś czas, jego palce zaciskały sie na włosach Lamberta. Dzięki Bogu, że były one tak długie, iż nie sprawiał tym bólu perfumiarzowi.
A nawet, jeśli sprawiały, to nie dawał on tego po sobie poznać. No, ale w końcu, czego się spodziewać po... Nieważne, o tym może kiedyś. Delikatne, dość małe ręce Lamberta ujęły męskość Crispina i zaczęły ją powoli masować, zupełnie jakby perfumiarz chciał doprowadzić rzeźbiarza do szaleństwa, ale jednocześnie nie pozwalając mu na spełnienie.
I dokładnie tak czuł się Crispin. Przyjemność z dotyku i pieszczot narastała w nim z coraz większą siłą, ale nie było jej na tyle dużo by eksplodować. Prężył się i kręcił niespokojnie, to unosząc, to znów opuszczając biodra, jakby chciał w ten sposób okazać Lambertowi, że szaleństwo w nim buzuje i że jest mu niewymownie dobrze. Jego usta zacisnęły się w wąską kreskę a zęby zazgrzytały od nerwowego zaciskania ich w obawie przed krzykiem.
Perfumiarz przyssał się w końcu do męskości, jakby chciał ją wchłonąć. Aż rozbolały go mięśnie policzków, ale nie było to nieprzyjemne uczucie, kiedy widział jak Crispin się miota z powodu przyjemności. Ręce zaczęły pracować szybciej, a Lambert niewyraźnie mruknął coś pod nosem. Nie mówi się z pełnymi ustami... Czy jakoś tak to szło.
- Nie! – wykrzyknął rzeźbiarz, kiedy powalająca fala podniecenia przeszyła jego ciało na wskroś.
Był u granic wytrzymałości. Jeszcze chwila, jeszcze kilka ruchów i nie zdoła powstrzymać podniecenia. Z jego oczu spłynęła po policzku pojedyncza łza, spowodowana wysiłkiem, jaki wkładał w powstrzymanie się od spełnienia. Momentalnie otarł ją i uścisnął ramiona Lamberta nie wiedząc, co ze sobą zrobić i jak odwrócić sytuację. Chciał spełnienia, pragnął tego, ale nie chciał przezywać go samotnie.
Przestraszony krzykiem Crispina Lambert, nie żeby nie chciał, aby mężczyzna krzyczał, ale nie takie słowa, aż odskoczył w tył, nieomal spadając z łóżka. Objął się ramionami, wszak myślał, że zrobił coś złego i zaraz nieźle mu się oberwie. Po policzkach popłynęły mu łzy, a szloch utknął w gardle, tłumiony usilnie przez perfumiarza.
Nie! Nie! Nie! To nie o to chodziło przecież. Crispin zerwał się natychmiast z łóżka i na klęczkach odnalazł Lamberta. Perfumiarz drżał a kiedy dłonie Crispina odnalazły jego twarz ta był wilgotna od łez.
- Przepraszam... – wyszeptał i zasypał twarz rudowłosego miliardem drobnych pocałunków, tuląc go do siebie z całej siły. – Przepraszam nie potrafię nad tym panować. Nie chciałem – Czuł się teraz jak ostatni kretyn. Jak mógł tak wystraszyć tę nieśmiałą istotę?
Lambert nie wyrywał się, ale też nie był zbyt chętny do przytulania się do Crispina, który w takim momencie zaczął krzyczeć coś, czego Lambert nie chciał słyszeć. Perfumiarz drżał na całym ciele, usilnie starając się powstrzymać łzy cisnące mu się do oczu, jednak na próżno. Słone krople spadały na tors rzeźbiarza, mimo że rudy starał się ocierać je na bieżąco.
Crispin scałował większość łez z policzków i oczu Lamberta. Miał niesamowite wyrzuty sumienia i nic nie potrafił na to zaradzić.
- Przepraszam, przepraszam, kochanie przepraszam... – szeptał pomiędzy kolejnymi pocałunkami, gładząc plecy i ramiona Lamberta. Ujął nawet jego dłonie i ucałował ich wnętrze, by później przytulic je sobie do policzków. – Lambert to nie tak. Przepraszam...
- Jak nie chcesz, to powiedz, a nie tak krzyczysz – wydusił z trudem, obejmując się na powrót ramionami, zupełnie jakby chciał zamknąć się w sobie i nie otwierać na nikogo. Opuścił smętnie głowę, pociągając nosem.
- Ależ ja chcę, Lambert. Nie pragnę niczego bardziej. To nie miał być krzyk rozpaczy. To było raczej... – Odszukał jego twarz i uniósł ją w górę, by złożyć na ustach perfumiarza delikatny pocałunek.
Crispin nie potrafił znaleźć słów, aby opisać jak mu przykro i o co mu chodziło. Muskał ustami wargi perfumiarza, starając się mówić składniej i usiłując rozłożyć jego ręce na boki, by wtulić się w niego jak jeszcze kilka chwil wcześniej. Ale Lambert nie pozwolił rozłożyć swoich rąk. Wczepił się palcami w swoje ramiona i tak siedział jak sierota, jednakże pozwolił się pocałować.
- Tak, jasne – burknął pod nosem, wpatrując się w swoje udo, które jeszcze kilka dni temu maltretował, a wciąż było widać ślady po paznokciach, które teraz raniły skórę gdzie indziej.
- Ależ poważnie, Lambert.... – Błagalny ton rzeźbiarza przesiąknięty był poczuciem winy i udręką spowodowaną jego wybuchem.
Przeczesał palcami włosy Lamberta i zsunął się na jego szyję a następnie ramiona. Pocałunki szły w ślad za palcami a język starał się zatrzeć każdy ślad po niebytności ust na skórze rudowłosego.
- Zostaw. Zostaw – Rudowłosy odsunął się od mężczyzny na tyle, na ile mógł.
Tak, teraz wstępują w fazę przepraszania i błagania o wybaczenie, czego Lambert pewnie nie zdzierży i znowu zrobi sobie krzywdę. Perfumiarz zszedł z łóżka i chwycił swoje ciuchy, by po chwili wpatrywania się z Crispina, wyjść z pokoju. Rzeźbiarz miał zbyt wielkie poczucie winy, by choćby próbować powstrzymać Lamberta przed wyjściem. Kiedy tamten zszedł z łóżka, Crispin, pozostając nadal na klęczkach uścisnął swe uda i zwiesił głowę. Nie, nie płakał. Obecnie kipiał wściekłością i gdyby się teraz ruszył lub odezwał byłoby to słychać.
- D-d-dobranoc – bąknął Lambert przestraszony, przyciskając do siebie ubrania.
Nawet się nie zakrył, bo przecież Crispin nie widział, Cyziu spał, a w domu nikogo innego nie było. Z ciężkim sercem wyszedł z pokoju, a kiedy tylko zamknął drzwi, puścił się biegiem w stronę pracowni.
Chory usłyszał trzaśnięcie drzwi i wtedy puściły wszelkie zahamowania. Opadł przez chwilę na łóżko, zakrywając rękoma głowę i zaciskając pięści z wściekłości. Tak, wiedział jedno. Wszystkiemu winna jego ślepota! Krzycząc przeraźliwie w koc ujął opaskę w palce i zaczął się z nią niemiłosiernie szarpać. Pozbył się jej z niemałym trudem i przypłacił to falami bólu, jaki sam sobie sprawił rwąc opaskę na poranionej skórze. Cisnął ją na podłogę i skulił się na łóżku, przyciskając pięści do oczu i zaciskając zęby, by nie obudzić całego domu, czyli Cyzia, swoim wrzaskiem. Był wściekły! Tak wściekły, że mógłby teraz podnieść wóz z opałem bez żadnego problemu i cisnąc nim w dal.
Ale kiedy tak krzyczał przeraźliwie w koc, Lambert zatrzymał się w połowie korytarza i postanowił wrócić. Nie pozwoli przecież, żeby Crispin robił coś głupiego. Kiedy ten był zajęty wściekaniem się na swoją opaskę i ślepotę, perfumiarz cichutko otworzył drzwi i zerknął do środka.
Rudowłosy dłuższą chwilę przyglądał się mężczyźnie, by zaraz upuścić swoje ciuchy na ziemię, chwycić maść i przysiąść na brzegu łóżka. Bez słowa odjął ręce niewidomego od poranionych oczu i zaczął je delikatnie smarować.
W pierwszej chwili, Crispin nie wiedział nawet, że to Lambert. Poczułby zmianę zapachu w pokoju i usłyszałby jego kroki, gdyby nie fakt, że obecnie był myślami daleko od tego pokoju. Szybko jednak dotarło do niego co się dzieje.
- Zamorduję ich – wyszeptał suchym i beznamiętnym głosem. – Zamorduję kolejno. Albo sprawię, by ich życie stało się taką samą męczarnią jak moje. Niech wiedzą jak to jest, kiedy nie widzisz najbliższych. – Jego słowa były przesycone taką ilością jadu, że niemal parzyły mu usta kiedy je wypowiadał. – Niech znają smak rozczarowania, gdy nie możesz widzieć twarzy swojego towarzysza i nie wiesz co się dookoła dzieje. Niech zdychają z rozpaczy....
Palce perfumiarz miał całe w maści i właśnie miał zamiar nałożyć ją na rany Crispina, kiedy po prostu wymierzył mu bolesny policzek.
- Przestań. Nie zachowuj się jak dzieciak – To nieważne, że to Lambert jeszcze przed chwilą płakał z powodu odrzucenia przez rzeźbiarza. Pozbierał się i wrócił, bo wiedział, że musi. Tak należało. I chciał. Gdyby nie chciał, to nie byłoby go tutaj. – I nie zmuszaj mnie do uderzenia cię jeszcze raz. Leż spokojnie.
Policzek nie wywarł na nim tak piorunującego wrażenia jak ten pierwszy, niedawno. Jednak spowodował, że Crispin zamilkł i skulił się jeszcze bardziej. Pozwolił posmarować sobie rany zaciskając pięści i tłumiąc syknięcia bólu, kiedy maść zetknęła się z poranionym ciałem. Bolało, piekło jak cholera ale co to miało za znaczenie...
Lambert założył mu też opaskę, aby nie uraził sobie ran jeszcze bardziej przez swój idiotyzm i chęć robienia krzywdy.
- Jeżeli nie przestaniesz się zadręczać, to od jutra będzie się tobą zajmował Cyziu, a mnie nie zobaczysz przez najbliższe dwa tygodnie. Radzę ci się wziąć w garść, bo inaczej będę zmuszony zrobić sobie wycieczkę – Wyrzucił z siebie rudowłosy z niemałym żalem, ale też i złością. Co ten facet z nim robił! Lambert, spokojny człowiek, teraz musiał się denerwować. No naprawdę! – I zdecyduj się, czy chcesz... no... wiesz... – mruknął już dużo ciszej i mniej pewnie. – Bo ja nie wiem... ja... się nie znam – dodał po chwili, wycierając ręce w szmatkę leżącą na szafce.
- Lambert – Chory usiadł na łóżku i zwiesił z niego nogi. Jego dłoń spoczęła na udzie Lamberta i zacisnęła się na nim delikatnie. – Ja nie powiedziałem, że nie chcę. Nigdy tego nie powiedziałem. Ja... Ech... – Ciężkie westchnienie wyrwało się z piersi Crispina. – Ja tylko nie widzę twojej twarzy. Nie widzę ciebie. Nie widzę jak reagujesz. Nie chciałem cię wystraszyć mym krzykiem. I miał on oznaczać coś zgoła innego niż ty w nim odczytałeś – Słowa wylatywały z jego ust jak z karabinu maszynowego. Ciche, lecz wyraźne. Policzki wyschły już i nie pozostał nawet ślad po łzach złości, jednak ręce nadal mu drżały jak i głos, który jednak był na tyle cichy, by jego drżenie nie rzucało się w uszy aż tak.
- Musimy się chyba nauczyć siebie – mruknął Lambert cicho pod nosem, zerkając w bok, byleby tylko nie na Crispina, który swoimi słowami sprawiał znowu, że się rumienił. Przeczesał palcami rude włosy, mając nadzieję, że nie są na tyle pokołtunione, by musiał za nie ciągnąć. – I nie psuj opatrunku, bo nie sprawisz tym, że rany się zagoją.
- Tak, zdecydowanie musimy – mruknął rzeźbiarz łagodnie, gładząc delikatnie udo Lamberta. Pochylił się i ucałował też jego ramię uświadamiając sobie z uśmiechem, że nadal obaj są nadzy. – Nie zostawisz mnie dzisiaj, prawda? Nie pójdziesz sobie i nie pozwolisz bym spał samotnie... – mruczał coraz przymilniej, bo i cała złość z niego schodziła, kiedy słyszał, czuł i muskał ustami Lamberta.
- Nie pójdę, bo znowu zaczniesz sobie robić krzywdę, idioto – Perfumiarz pacnął niewidomego w tył głowy, szukając na łóżku swojej bielizny, którą tamten mu zdjął.
Bielizna spoczywała bezpiecznie miedzy łóżkiem a szafką, więc nie był w stanie jej znaleźć. Crispin skulił się od uderzenia, ale zachichotał jak uczennica.
- Dobrze, proszę pana – pisnął i objął perfumiarza w pasie, by cmoknąć go w szyję i po chwili wskoczyć pod koce i ułożyć się na poduszce, czekając na przytulenie.
Na szczęście nie musiał czekać długo. Już po chwili poczuł jak delikatne ramiona Lamberta otulają go dając poczucie bezpieczeństwa i szczęścia. Nie potrafił jednak leżeć spokojnie. Miał chęć poznawać to ciało coraz bardziej i coraz intensywniej. Zaczął muskać ustami szyję mężczyzny, gładzić jego tors i plecy, zsuwając się coraz bliżej pośladków. Kiedy wreszcie dłonie rzeźbiarza dotarły do krągłości poniżej pasa perfumiarza palce odruchowo zacisnęły się na obu pośladkach a usta ułożyły się w uśmiech. Tego pragnął. Za to oddałby dzisiaj bardzo wiele.
Lambert nie pozostał zupełnie bierny. Podniecenie, jakie mężczyzna w nim wzbudzał potrafiłoby stopić niejedną krę na jeziorze, a serce perfumiarza nie było aż tak lodowate. Przy każdym, nawet najmniejszym ruchu dłoni Crispina, ciało Lamberta wtulało się w towarzysza coraz bardziej i bardziej. Ten zamknięty w sobie, milczący perfumiarz, poczuł jak jego ciałem wstrząsają pierwsze delikatne dreszcze, które oznajmiły rzeźbiarzowi, że i on ma dzisiaj chęć na bliższe poznanie się ich ciał. Nie powiedział ani słowa, bo to nie było w jego stylu. Nie wykonał znaczącego gestu, bo spaliłby się ze wstydu. Ale czerpał z pieszczot Crispina tyle, ile zdołał i pragnął więcej i więcej.
Niewidomy nie potrzebował specjalnej zachęty ze strony swego partnera. Wiedział, czego chce i dążył do celu delikatnie acz stanowczo. Przyciągnął do siebie biodra rudowłosego i wpił się łakomymi ustami w jego usta. Nie chciał oddychać, kiedy w pobliżu miał te właśnie usta. Nie chciał spokoju, kiedy w pobliżu było to właśnie ciało. Jego pocałunek z sekundy na sekundę stawał się coraz bardziej władczy a Lambert zdawał się stawać coraz bardziej podany. Dzięki temu, Crispin zyskiwał pewności i wzmagała się jego stanowczość. Budziły się w nim jego instynkty. Zaczynał poddawać się pragnieniom i zapominał o zahamowaniach. Chciał dzisiaj pójść o krok do przodu i wiedział, że jeśli perfumiarz będzie reagował tak jak reaguje, nic go przed tym nie powstrzyma.
Lambert natomiast został pokonany mocą pocałunku. Gdyby stał, można by powiedzieć, że właśnie stracił grunt pod nogami. On jednak leżał a jego ciało zespalało się coraz mocniej z ciałem rzeźbiarza. Czuł się pokonany mocą pocałunku, ale czuł też, że tego właśnie było mu trzeba. Objął partnera nogami i wtulił się w niego tak bardzo, że nie pozostała ani odrobina przestrzeni pomiędzy ich ciałami.
Crispin jeszcze mocniej zacisnął palce na pośladkach Lamberta, rozchylając je przy tym nieznacznie. Kiedy poruszył dłońmi, jego zwinne palce wsunęły się pomiędzy pośladki perfumiarza i masowały zmysłowo jego wejście. Pragnął się tam dziś znaleźć. Chciał pokazać rudowłosemu jak bardzo potrafi być stanowczy i jak doskonale zna krainę rozkoszy, do której chce go zabrać.
Naparł ciałem na ciało perfumiarza, zmuszając go w ten sposób do ułożenia się na plecach. Teraz poczuł, że ma jeszcze więcej władzy nad swym towarzyszem i aż uśmiechnął się w pocałunku. Język Crispina wdzierał się brutalnie do wnętrza ust perfumiarza, drażniąc bliźniaczy organ mężczyzny i zapraszając go do miłosnych zapasów. Dłonie rozpalonego rzeźbiarza odnalazły drogę pod kolana perfumiarza i uniosły jego nogi, podczas gdy usta osamotniły kuszące usta Lamberta z cichym jękiem, jaki się wyrwał Crispinowi. Tak bardzo chciał znaleźć się już w rudowłosym, że aż drżał. Skupiał się zarówno na każdym skrawku ciała mężczyzny jak i na każdym geście, jaki tamten wykonał. Nie widział jego twarzy. Nie znał więc jego reakcji na swoje poczynania. Kiedy jednak nie został odepchnięty ani nie usłyszał słów protestu a zamiast tego do jego uszu dotarło ciche pojękiwanie, zyskał pewność, że jego chęci nie zostały odebrane bardzo źle. Uklęknął pomiędzy uniesionymi udami Lamberta i wsadził sobie w usta palce dłoni by je naślinić. Nie chciał zrobić krzywdy kochankowi. Chciał sprawić mu nieziemską przyjemność a wiedział, że do tego konieczny jest poślizg. Mógłby skorzystać z jakiejś maści. Mógłby poprosić o wazelinę, ale szkoda mu było czasu. Gdy uznał, że jego męskość jest gotowa, pochylił się ponownie nad Lambertem i wyszeptał tuż nad jego twarzą:
- Uwielbiam cię. Chcę, żebyś czuł się przy mnie jak w niebie. Jeśli sprawię ci ból…
Nie dokończył, bo dłoń perfumiarza zamknęła mu usta. Wiedział, że w ten sposób dostał pozwolenie. Wiedział, że Lambert prawdopodobnie płonie w tej chwili ze wstydu i oczekiwania.
I tak właśnie było. Perfumiarz czuł jak jego ciało pożera narastające podniecenie, które wzbiera w nim niczym lawa w rozgrzanym wulkanie. Wiedział, ze jeśli za chwilę Crispin nie spełni swej obietnicy to on oszaleje a jego, napięta to granic wytrzymałości męskość eksploduje, powodując przerażającą falę wstydu i paląc jego policzki żywym ogniem.
Crispin nie czekał dłużej. Wyprostował się i odnalazł drogę do rozkoszy, wsuwając się do wnętrza perfumiarza bardzo wolno, lecz całkiem pewnie. Czuł jak wkracza w świat nieziemskich doznań. Czuł jak jego męskość zagłębia się z każdą chwilą coraz bardziej w perfumiarzu, dopasowując się do ciała, w którym się znalazła. Wszedłszy do samego końca, Crispin zatrzymał się, zaciskając palce na udach rudowłosego i czekał aż ciało kochanka przywyknie do jego obecności i rozluźni się. Lambert był ciasny, bardzo ciasny i strasznie spięty, więc Crispin zdawał sobie sprawę z fakty, że potrzebuje on chwili na oswojenie się z jego obecnością wewnątrz siebie.
Po kilku chwilach, podczas których rzeźbiarz uspokajał swój oddech i starał się jak mógł, by jego serce przestało szaleć, poczuł on jak Lambert rozluźnia się i głaszcze go delikatnie po dłoniach. Poruszył się w nim wówczas. Niespiesznie i nie brutalnie, lecz z wyczuciem i delikatnością. Najchętniej porwałby perfumiarza w szaleńczy taniec miłości, ale zdawał sobie sprawę z tego, że mężczyzna może wtedy doznać dyskomfortu i bolesnego szoku, co niekoniecznie poskutkuje chwilami uniesień. Poruszał się rytmicznie i raz za razem coraz pewniej. Wiedział jak rozkosznie może się czuć każdy z nich, gdy tylko pierwszy ból przeminie. Wsłuchiwał się w ciało Lamberta i czekał na kolejny znak z jego strony.
Perfumiarz nie cierpiał. Nie tak, jak mógłby gdyby nie to, że Crispin starał się zrobić wszystko by tego uniknął. Doskonale zgrywał się z jego ciałem i już po kilku ruchach bioder rzeźbiarza zaczęły go przeszywać delikatne, narastające fale rozkoszy. Niewidomy wiedział co robi a Lambert nie był prawiczkiem. Miał długą przerwę w takich uciechach cielesnych, ale znał rozkosz, jaką mógł dostać i pragnął jej coraz bardziej i bardziej. Uniósł nogi i oplótł nimi partnera w pasie zaciskając nieznacznie i tłumiąc usilnie jęki, które i tak docierały do uszu Crispina.
To wystarczyło. Te przepełnione rozkoszą dźwięki, dały znać rzeźbiarzowi, ze jego partner zakończył walkę z bólem i rozpoczął wędrówkę ku rozkoszy, prowadzony przez niego. Zwiększył tempo swych pchnięć i zagłębiał się w Lambercie coraz pewniej i coraz głębiej. Jego palce na udach rudowłosego zaciskały się za każdym razem mocniej, ale w tej chwili wszelkie zmysły niewidomego nakierowane były na dawanie i branie rozkoszy. Jego męskość wypełniała ciało perfumiarza bardzo szczelnie i za każdym razem gdy się z niego wysunęła prawie zupełnie, wracała do środka przy wtórze coraz głośniejszych jęków obu panów. Nawet Lambert pozwolił sobie na kilka głośniejszych dźwięków. Nawet on, miał świadomość nadchodzącego spełnienia. Tak jego jak i Crispina. Ciała obu pokryły drobne kropelki potu a serca szalały im w piersiach z każdą chwilą mocniej.
Crispin był stanowczy i silny. Pchnięcia stały się bardzo pewne i nieskrępowane. Rytmicznie wbijał się w Lamberta, przyciągając równocześnie biodra mężczyzny ku sobie. Słyszał i czuł, że taka właśnie stanowczość sprawia perfumiarzowi najwięcej przyjemności, więc był gotowy kochać się z nim w ten sposób jak długo zechce, lub jak długo wytrzymają ich wyposzczone ciała.
Gdy poczuł, że jego spełnienie jest blisko, odnalazł dłonią męskość rudowłosego i zacisnął na niej palce. Prawie boleśnie. Prawie jak żelazne kleszcze, które ni pozwalają na ucieczkę. Zaczął masować męskość, dorównując tempem do własnego tańca bioder i już po kilku ruchach poczuł jak jego męskość pulsuje we wnętrzu Lamberta a ta, którą dzieży pewnie w dłoni, wtóruje w pląsach swemu bliźniaczemu organowi.
Spełnienie nadeszło gwałtownie, obejmując spazmatycznymi dreszczami całe ciało Crispina. Jego palce na męskości Lamberta zacieśniły jeszcze uchwyt, jęk rozdarł ciszę nocy a biodra pchnęły brutalnie powodując całkowite zagłębienie się członka w ciele kochanka podczas eksplozji szczytowania.
Perfumiarz nie pozostał nieczuły. Nie byłby w stanie takim pozostać. Jego zlane potem ciało wygięło się w łuk, unosząc nieznacznie nad łóżkiem a zęby wgryzły się boleśnie w wargę, by stłumić rozdzierający jęk rozkoszy, jaki rwał się na wolność spomiędzy jego warg.
Po chwili, gdy zmęczone ciało Crispina opadało na gorące i wykończone rozkoszą ciało Lamberta, ich torsy zostały zespolone ze sobą dowodami orgazmu rudowłosego. Obaj oddychali chaotycznie i obaj byli rozpaleni i mokrzy. Rzeźbiarz wysunął się z wnętrza ukochanego, ułożył jego nogi wygodniej na posłaniu a sam wtulił się twarzą w jego szyję, obejmując go ramionami i wzdychając.
- To było cudowne – mruknął niewidomy, kąsając szyję Lamberta.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
kocham *-*
OdpowiedzUsuńkocham *-*
kocham *-*
kocham *-*
Witam,
OdpowiedzUsuńcudo, to było cudowne, w końcu do czegoś większego miedzy nimi doszło i się z tego bardzo cieszę,, zastanawia mnie trochę Lambert, wtedy kiedy usłyszał od Crispina „Nie”, to po prostu tak jakby się zamykał w sobie, i od razu na myśl przyszło mi, że w przeszłości został przez kogoś skrzywdzony, a to by tłumaczyło, dlaczego się tak izoluje od ludzi, ale cieszy mnie, że wrócił do Cryspina.
Weny, mnóstwa weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Ależ oni wokół siebie krążyli doprowadzając się nawzajem do szału, jak dwa poranione i płochliwe zwierzątka. Dwa przewrażliwione uparciuchy. Już myślałam, że nic z tego nie będzie, a tu niespodzianka.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że już niedługo dasz następny rozdział. Liczę na wyjaśnienie zachowania Lamberta.
Staram się wstawiać rozdziały co dziesięć dni, więc jakoś na dniach będzie.
UsuńCo do Lamberta, niczego nie obiecuję.