niedziela, 21 kwietnia 2013

Grand - Rozdział 2.

- Fuuuuuuuj.... – jęknął Grand, wycierając twarz dłońmi tak gwałtownie jakby chciał zedrzeć z siebie skórę, a nie tylko pozbyć się śliny pozostawionej przez jęzor kociska. – Jesteś obrzydliwy - Wycelował palcem w kocią łepetynę i pogroził mu.– Zrobisz tak jeszcze raz, a założę ci szmatę na pysk żebyś trzymał jęzor z dala od mojej twarzy. Zabrałbym cię ze sobą – westchnął na koniec z wyraźnym żalem.
Grand pochylił się po swojego buta i wsunął go na stopę. Błoto wyschło, więc obsypało się z niego w większości. Mężczyzna wstał z pieńka i wiedziony jakąś wewnętrzną potrzebą, pochylił się nad kotem i pocałował go w kocie czoło tak głośno, że aż ptaki się zerwały do lotu.
- Muszę szukać dziadka. Babka nie może przeżyć, że nie przetrzepała mu suchej dupy tak solidnie, aby nie ruszył się z domu i teraz jęczy, że mam go sprowadzić. Jak go znam to siedzi gdzieś w jaskini i złorzeczy na nią. Para starych idiotów. - Miał okazje się wygadać, więc robił to. Mimo, że mówił do kota i gdyby patrzył na to z boku uznałby to za szczyt dewiacji.
Skoro mężczyzna musiał iść, to Ferez go nie zatrzymywał. Droga była wolna. A to, że miał zamiar podążyć za nim to już była zupełnie inna kwestia. Póki co usiadł na trawie, czując się odrobinę zbesztanym. Pokrętna kocia logika wraz z ludzką zaczęły się zastanawiać, co by było, jakby Ferez nie był w tamtym momencie kotem. Ogon rozbujał się delikatnie na wszystkie strony, a kocisko spoglądało na twarz Granda z niejakim smutkiem, że odebrał mu okazję do obcałowania go po kociemu w ramach podziękowania. Bezustannie jednak zwierzę mruczało, czy raczej zwierzęca strona zmiennokształtnego wydawała z siebie zadowolone dźwięki.
Grand odszedł kilkanaście kroków i zatrzymał się. Odwrócił się w stronę kociska, patrząc na niego z niemałym smutkiem w oczach. Ciężkie westchnienie przecięło 'cisze' leśną.
- Kurcze, żebyś nie był taki wielki to wziąłbym cię do kieszeni i babka nawet by się nie zorientowała, że mam futrzaka, którego nie dam zjeść.
Pomachał do kota na pożegnanie i ponownie ruszył w drogę. Co było robić? Puma miała właściciela, jak wnioskował z obroży, a on nie miał pozwolenia na trzymanie zwierzaka w domu. Babka przetrzepałaby mu skórę na wszelkie znane sposoby gdyby jej powiedział, że chce trzymać kota. Było mu żal opuszczać tak mięciutkie towarzystwo i tak ciepłe. Kiedy pomyślał sobie, jak przyjemnie byłoby położyć się na futerku kota i przespać noc przy swoim prywatnym źródle ciepła i to takim, które mruczy kołysanki... Potrzasnął energicznie głową. Musiał przestać o tym myśleć, bo to i tak było nierealne, a on musiał odszukać dziadka.
Nim mężczyzna zniknął wśród drzew, kocisko podniosło ciężki zad i ruszyło w ślad za nim. Nie musiało nawet widzieć nieznajomego. Teraz już wystarczył jego zapach, który z każdą chwilą przebywania w obecności Granda zapadał Ferezowi głębiej w pamięć. Kocie łapy niosły wielkie cielsko z ogromną gracją, bezszelestnie, że w pierwszych chwilach ciężko było się zorientować, że coś się porusza. Może w ogóle niedane byłoby mężczyźnie się zorientować, gdyby nie mruczenie, które po chwili znów rozległo się w ciszy lasu, a oddźwięk tego mruczenia przywodził na myśl bardzo zadowolonego z siebie kota... Bardzo.
Takiego mruczenia Grand nie mógł pomylić z niczym innym. Zatrzymał się w miejscu jak rażony piorunem, po czym odwrócił się i wsparł dłonie na.
- Czy ja powiedziałem, że możesz za mną iść i straszyć mi potencjalne zdobycze?
Miało być groźnie? Nie, w żadnym wypadku nie miało być groźnie, bo widok kociska ucieszył go niesłychanie. Na jego twarzy zaraz pokazał się uśmiech. Kolana same się ugięły, a chłopak klęknął na poszyciu, rozkładając ręce, jak do uścisku.
- Cholera! – jęknął nagle i opadł na dłonie, przechylając się na prawo.
No tak, klękanie w lesie nie jest dobre. Nigdy nie wiadomo, jaka złośliwa szyszka czy gałązka zechce ci się wbić w kolano i potem leżeć wśród traw i śmiać się bezgłośnie z twojego nieszczęścia. A miało być tak romantycznie, niemal powieściowo. Zwolnione tempo czasu. Grand klęczący z rozpostartymi ramionami i uśmiechem na twarzy. Kocisko zbliżające się do niego w podskokach, podczas, gdy jego sierść błyszczy w świetle księżyca, który musiałby oczywiście wzejść na zawołanie dla lepszego efektu. A jak było? Chłopak prawie leżał na ziemi i masował bolące kolano, psiocząc na swojego pecha.
Kocisko przyglądało się z jawnym zaciekawieniem Grandowi, odkąd je zauważył i odwrócił się w tył. Kiedy mężczyzna upadł, Ferez zniżył głowę i pokiwał nią z politowaniem, chociaż ciężko było wyłapać z tego gestu coś ludzkiego. Podszedł na kocich łapach i wcisnął łeb w ramiona nieszczęśnika, wymownie nim ruszając, jakby chciał go podnieść z ziemi, aby mężczyzna nie robił sobie więcej krzywdy i aby szedł dalej. Z tej mniej romantycznej perspektywy, mogłoby to zakrawać na heroiczny gest wsparcia ze strony zmiennokształtnego. Z jeszcze innej strony była to idealna okazja do tego, aby znów otrzeć się o ciało Granda i powąchać go ponownie, jak gdyby z tęsknotą, chociaż nie było jej w tym wszystkim. Zwierzę pragnęło czułości i prócz wsparcia właśnie tak egoistycznie wyglądało, kiedy usiłowało ‘podnieść’ mężczyznę.
- Dobrze już, dobrze, wstaję – jęknął młodzieniec, podnosząc się z ziemi mozolnie. – Człowiek raz w życiu chce być romantyczny i pokazać.... Kotu! Że się cieszy na jego widok i że chciałby go przytulić to oczywiście musi jakiś wredny badyl wleźć w drogę. Maruda to powinno być jego drugie imię. Na każdy temat potrafił stworzyć powieść pełną goryczy i wyrzutów. Tak już miał. Jak coś było nie tak, to nigdy nie była to jego wina tylko świata dookoła. Jak nie patyk, to błoto albo jakieś inne sprzeczności pochodzenia naturalnego. W każdym razie chłopak dźwignął się z kolan, tarmosząc kocisko po łepetynie i mrugnął do niego porozumiewawczo.
- Ok, skoro już nie posłuchałeś mnie i polazłeś za mną taki kawał, to ostatecznie możesz iść ze mną. Mam nadzieje, że dziadek nie dostanie zawału, kiedy cię zobaczy i że nie wygada babce. Będę miał się z pyszna, jak ona się dowie, że łaziłem po lesie w towarzystwie futrzaka.
Faktycznie mężczyzna marudził okropnie, ale Ferezowi nie przeszkadzał ten fakt. Bardziej gryzło go to, że nie może się po ludzku roześmiać, albo westchnąć z rozczuleniem. Kocisko zamruczało jedynie, trzepiąc łbem na wszystkie strony i ruszyło przed Granda, jakby ono miało go prowadzić. Dla zwierzęcia nie było przeszkód w lesie. Łapy wiedziały, gdzie stawać, aby nie wpaść na coś ostrzejszego, lub też nie wejść w kupę, lub kupę błota – w zależności, jaki to był rodzaj kupy. Sam Ferez miał nikłą nadzieję, że staruszek nie zacznie panikować. Posiadał niewyobrażalny talent do zjednywania dobie ludzi, ale nie w wieku starczym, gdzie osoby takie wszędzie były, wszystko widziały i z niejednym potworem walczyły. Puma na potwora właśnie zakrawała, zwłaszcza na nie swoim terenie.
- Fajnie machasz zadem, kiedy przełazisz przez przeszkody. Niczym panna z przybytku rozkoszy – Grand roześmiał się i przechylił głowę na bok, zupełnie jak kociak na samym początku, przypatrując się jak zad zwierzęcia kołysze się z boku na bok przy każdym kolejnym kroku. – W sumie gdybym poćwiczył... – Ułożył sobie dłonie na biodrach i zaczął stawiać stopy z gracja kobiecego chodu. Oczywiście potknął się po ledwie kilku krokach. Nie skończyło się to upadkiem, co przyjął z widocznym zadowoleniem, ale odechciało mu się parodiowania kota. – Nie wiem czy mnie rozumiesz. Nie mam pojęcia czy w ogóle słuchasz, ale bądź łaskaw skierować się do skał. Tam jest ulubiona jaskinia mojego dziadka. Zawsze go tam odnajduję, kiedy ucieknie.
Chłopak odgarniał kolejne gałęzie na boki i brnął wśród poszycia śladem kociska. Był zadowolony, że nie idzie sam i całkiem szczęśliwy z faktu, iż kot go nie posłuchał. Przy pumie czuł się pewniej i szło mu się o wiele lepiej.
Ferez odwrócił się na stwierdzenie o tym, czy rozumie mężczyznę i całkiem ludzko kiwnął głową. W lesie kręciło się mnóstwo magicznych stworzeń, więc jedno więcej chyba nie robiło nikomu różnicy, o ile puma mogła na takie zakrawać. Po chwili skręcił w wyznaczonym kierunku. Nie bywał tak daleko od zamku, ale wiedział, gdzie znajdują się góry i pomniejsze skałki. Miał nieodpartą ochotę potrzymać Granda za dłoń, aby nie potykał się więcej, ale jedyne, co mógł zrobić to iść w bezpiecznej odległości, aby wspomóc swoim miękkim ciałem mężczyznę, gdyby ten chciał naprawdę wyrżnąć na twardą ziemię.
Dziadek tymczasem rozpalił ognisko i właśnie przypiekał nad nim wiewiórkę, która upolował przy pomocy procy i kamienia. Stary, ale jary, jakby powiedział sam o sobie.
Zmiennokształtny z oddali już poczuł zapach dymu i pieczonego mięsa, pomimo tego, że nie przepadał za wiewiórkami. Smakowały orzechami, a orzechów Ferez w każdej postaci – czy ludzkiej, czy zwierzęcej – nie cierpiał.
Orzechy nie były złe. W każdym razie Grand bardzo je lubił. Tak samo jeść jak i rzucać nimi do celu. No, ale nie mógł wiedzieć, jakie myśli kołaczą się w łepetynie kociaka. Szedł krok za krokiem w dobrze sobie znanym kierunku i prawdę mówiąc nawet nie zauważył, że puma ma jakieś bardziej ludzkie odruchy niż pozostałe zwierzęta, jakie było mu dane spotkać w życiu. Co prawda większość z nich podczas spotkania z Grandem leżała poćwiartowana i przypieczona na jego talerzu no, ale kury na ten przykład biegały po podwórzu i kiedy coś do nich mówił również kiwały łebkami, jakby go rozumiały.
Gdy tylko przeszli kilka metrów, podczas których chłopak nie potknął się i nie wywrócił, ale za to kilka razy poczochrał pieszczotliwie kota, ich oczom ukazał się dym nad ogniskiem i dziadek siedzący na kamieniu.
- No widzisz? – zwrócił się do pumy. – Tak jak myślałem, ten stary piernik zawsze tu czmycha i zawsze marudzi, że mu tu dobrze i że nigdzie nie wraca. Chodź, idziemy napędzić mu stracha i popatrzeć, choć raz, jak to on ucieka z piskiem rodem z gardła jednej z jego panienek.
Kot nie chciał straszyć dziadka, niemniej bez skrępowania ukazał się na polanie, gdzie siedział staruszek i zamruczał, co mogło zakrawać na zawarczenie. Nozdrza niebezpiecznie poruszyły się, gdy wciągał w nie zapach pieczonej wiewiórki i z jej powodu nie podszedł zupełnie blisko, a tylko przysiadł w bezpiecznej odległości od dymu, machając ogonem na wszystkie strony i czekał, aż Grand pozałatwia swoje sprawy z dziadkiem. Był zaiste grzecznym kotem, który oblizał się wymownie na myśl o innym jedzeniu. Patrzył wprost na staruszka, ale nie zdawał sobie sprawy z tego, że mogłoby go to wystraszyć. Po chwili oblizał też łapę i przemył nią pysk, który roztworzył się po tym w głębokim ziewnięciu.
- Grand! Uciekaj! – Staruszek zerwał się z kamienia i zamachnął patykiem, na którym miał nadzianą wiewiórkę. Najwyraźniej miał zamiar ratować swojego wnuka przed wielkim złym kotem, który w jego mniemaniu, przyczaił się i tylko czekał, aby kłapnąć zębiskami i pożreć chłopaka.
- Nie, nie, dziadku, posłuchaj... – Młody wystawił dłonie przed siebie i postąpił kilka kroków naprzód. Nie bał się pumy, bo i dlaczego by miał. Dziadek nie wiedział, jaka jest prawda. Grand musiał za wszelką cenę ratować ich obu. Znaczy: kota i dziadka. - Grand! Powiadam ci uciekaj. Albo nie, poczekaj, lepiej... – Dziadek zawahał się na moment, szukając innego wyjścia z sytuacji. – Padnij na ziemię i udawaj martwego! O tak! Udawaj martwego to ten potwór cię nie tknie – Rozentuzjazmowany dziadziuś najwyraźniej nie miał zamiaru odpuścić. Machając wiewiórką nadzianą na kiju niczym klingą, ruszył w stronę kota. – Sio! Sio! Sio! Jeśli nie chcesz zastąpić mojej marnej kolacji na tym kiju to won! Nie waż się nawet spojrzeć na mojego wnuka. No!
Ferez wstał, co mogło być oznaką tego, że kocisko w rzeczy samej ma zamiar się wycofać. Odwrócił się jednakże tylko w bok i zastąpił drogę Grandowi, aby po chwili przejść obok jego nóg i otrzeć się o nie wymownie. Jak mógłby pomyśleć chociażby przez chwilę, aby zjeść tego mężczyznę, skoro miał tak cudowne i zdolne palce? Po tym krótkim naznaczeniu osoby wnuka zwariowanego dziadka, kocisko schowało się za młodszym mężczyzną i wychyliło zza niego głowę, jakby szukało schronienia przed kijem z nadzianą wiewiórką.
- Gra... – Dziadka wmurowało. Dosłownie, stanął w miejscu z kijem wycelowanym w kocisko i kołyszącą się na nim wiewiórką. Przez dobrą chwilę nie wiedział, co ma powiedzieć i dzięki temu Grand doszedł do głosu.
- No widzisz, dziadziu – Ruszył wolno w stronę dziadka. – On nie jest taki groźny, bo... em... Jak ci to wyjaśnić? – Chłopak szedł w stronę staruszka, który nadal pozostawał w szoku, szukając w swojej młodej głowie jakiegoś logicznego wytłumaczenia takiego zachowania pumy. I nagle go olśniło. Uśmiechnął się cwaniacko i podparł pod boki, zatrzymując tuż przed 'klingą' dziadka. – Gdybyś czasami mnie posłuchał i popatrzył na mnie uważniej to wiedziałbyś, że jestem dorosłym mężczyzną, który potrafi być stanowczym i władczym. Kiedy mówię, że ma być grzeczny to jest. I niech ci do głowy nie przyjdzie, że jest inaczej. Ten kot… – Odwrócił się gwałtownie w stronę kociska i wycelował w niego palcem, choć kiedy spojrzał w jego zwierzęce ślepia to nieco stracił rezon. – Ten kot musi być mi posłuszny. Moja wewnętrzna siła mu to nakazuje. Więc jeśli byłbyś tak łaskaw, wracaj do domu i daj się zrugać babci, bo żyć mi nie daje – zakończył już nieco łagodniej i patrząc na dziadka z wyraźnym błaganiem.
Kocisko ruszyło powoli za młodszym mężczyzną, ale nadal pozostawało w bezpiecznej odległości od jego pośladków, aby nie narazić się na cios kijaszkiem. Ferez uważnie wysłuchał też słów Granda, a kiedy ten skończył mówić, nie wytrzymał. Położył się na ziemi i zakrył pysk łapami, po czym z wesołością małego, domowego kociaka zaczął się turlać po ziemi. W środku płakał niemal ze śmiechu. Aż tak udomowionym kotem nie był, by poddawać się woli jakiegoś młodzieniaszka, którego ledwie znał. Nic to, że ów młodzieniaszek miał cudowne palce, bowiem to już nie było usprawiedliwieniem dla jego pokrętnego myślenia. Puma przeturlała się kilka razy i zadyszała ciężko, nie umiejąc tak naprawdę ubrać myśli Fereza w śmiech, co doprowadziło zwierzę do tego, że się zziajało.
- A teraz może sprawiasz siłą swojego umysłu, że ona tarza się z bólu i łasi do twoich nóg? – Dziadek nagle odzyskał mowę i zadziorność, z jakiej słynął za młodu. Ułożył sobie kijaszek z kolacją na ramieniu i odwrócił się na pięcie ruszając w stronę ogniska. Zupełnie przestał interesować się kotem i jego mentalnym panem. Za to Grand odwrócił się do kota i zmrużył groźnie oczy.
- Mógłbyś nad sobą panować, wiesz. Wytaplasz się cały w kurzu i śmieciach, a potem będziesz chciał, żebym cię może miział? O nie, mój drogi. Skoro ci tak wesoło... – zaczął, bo oczywiście nie było sposobu by nie zauważył, że jego przemowa rozbawiła pumę niemal do łez. – To zaraz po swoich występach poszukasz sobie rzeki i się wykąpiesz. A jak nie rzeki to choćby jakiejś kałuży czy czegoś. Koty chyba się kąpią, co? To tylko mit, że myjecie się jęzorem? Bo jeśli nie to twój zjadający brud jęzor był dzisiaj na mojej twarzy. Fuuuuuuuj... Jesteś obrzydliwy – powtórzył dokładnie tak samo jak podczas lizania przez kocisko, po czym machnął dłonią na kota i poszedł do dziadka, zostawiając zwierzę samemu sobie, aby się ogarnęło. Dziadka musiał namówić na powrót. Koniecznie. Babka zemści się na nim, jeśli tego nie zrobi.
Kocisko prychnęło i zwinęło się z ziemi, aby się otrzepać, po czym wystawiło nos w górę. Zdecydowanie Ferez miał lekkiego hopla na punkcie wody, ale nie bał się jej, jak mniejsze koty. Nawet całkiem dobrze wychodziło mu pływanie, mimo tego, że nie przepadał za dłuższym moczeniem się. Powąchał rozchodzące się powietrze, ale zapach wiewiórki skutecznie rozpraszał inne zapachy, więc chwilę trwało nim znalazł w tym dymie maleńkie, ledwo uchwycone strzępy zapachu wody. Nie bacząc na Granda, czy dziadka pognał w listowie i dalej, głębokimi susami w stronę strumyka, który szumiał gdzieś dalej.

1 komentarz:

  1. Witam,
    hahaha rozdział jest fantastyczny, trochę humoru, ach gdyby dziadek wiedział, że Ferez nie lubi orzechów, to jeszcze bardziej by wywijał tą wiewiórką, aby przepędzić to wielkie kocisko ;] Ferez wziął sobie do serca, ze nie będzie mizania jak będzie brudny...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie i gorąco Basia

    OdpowiedzUsuń