poniedziałek, 1 kwietnia 2013

Kasia.

Weszłam do domu z pochmurną miną. Nie czułam się dobrze. Było mi zimno i miałam dreszcze. Nie mogłam się wyleżeć i wygnać chorobę, bo musiałam dokończyć pilną pracę. Wiedziałam, że skończy się to tylko podwójnie silnym przeziębieniem albo czymś znacznie groźniejszym, ale co ja mogłam? Nic. Praca musiała być wykonana.
Rzuciłam klucze na komodę w przedpokoju i zdjęłam z siebie płaszcz, wieszając go na stojaku, nie patrząc nawet w tamta stronę. Marzyłam o łóżku, ciepłej herbacie, cichej muzyce i … no właśnie. To, o czym marzyłam naprawdę było obecnie nieosiągalne.
Z cichym, lecz dość ciężkim westchnieniem ruszyłam do kuchni. Włączyłam czajnik, otworzyłam lodówkę i po chwili zamknęłam ją zrezygnowana. Nie miałam ochoty na jedzenie. Z jednej z szafek wyjęłam herbatę i wrzuciłam do kubeczka. Musiałam się przebrać w coś mniej oficjalnego. Biurowa garsonka krępowała moje ruchy i nadawała się wyłącznie do pracy.
Idąc w stronę salonu, zrzuciłam pantofle i zaczęłam rozpinać guziki żakietu. Zanim doszłam do kanapy byłam już w samej bieliźnie a moje ubranie leżało wszędzie. Znaczyło dokładnie ścieżkę od kuchni do salonowej kanapy.
Nawet nie wiem kiedy i jak, zawinęłam się w koc i zasnęłam. Moja beztroska mogłaby się skończyć pożarem, gdybym wodę na herbatę gotowała na gazie. Dzięki Bogu ktoś jednak pomyślał za mnie i stworzył cudo zwane czajnikiem elektrycznym.
Z mojego błogiego letargu wyrwało mnie pukanie do drzwi. Kogo do licha niesie w środku nocy do domu, w którym zapracowana kobieta stara się zwalczyć chorobę? Wiedziałam, że jeśli nie podniosę się i nie otworzę to albo pukanie ustanie i nie dowiem się, kogo licho przyniosło, albo pukanie będzie coraz bardzie nachalne i głośniejsze a wtedy otworze drzwi zła.
Nie było wyjścia. Musiałam się ruszyć i poczłapać do drzwi. Oczywiście koc ruszył tam razem ze mną zakrywając moje trzęsące się ciało i łaskocząc mnie delikatnie.
- Idę, idę, idę… - mruczałam, podchodząc coraz bliżej celu, jaki sobie obrałam. – Zaraz dojdę a jak zapukasz jeszcze raz to otworzę drzwi tylko po to…
Otworzyłam drzwi i stanęłam jak wryta, marszcząc czoło. Nie od razu dotarło do mnie kto stoi na korytarzu i czeka na możliwość wejścia do mojego mieszkania.
- Wyglądasz jakbyś właśnie spadła z księżyca i potłukła sobie pośladki – odezwał się mój gość.
- Niewiele się pomyliłaś. Wejdziesz?
- A jak ci się wydaje? Nie przyjechałam wcześniej po to by spędzić tydzień na korytarzu.
- Dobra, dobra, Katarzyno Mądralińska, nie mam siły na trzymanie cię tutaj i tłumaczenie sąsiadom, że masz kwarantannę. Właź, bo mi mieszkanie wyziębiasz.
Kaśka weszła do środka. Mijając mnie, musnęła ustami moją skroń, tak samo jak zawsze i tak jak uwielbiałam. Ta kobieta była wcieleniem delikatności, ale kiedy tylko chciała, potrafiła doprowadzić mnie do szewskiej pasji jednym słowem. Nie pozostawałam jej dłużna, więc dogadywałyśmy się dość dobrze.
Zamknęłam drzwi i powlokłam się z powrotem na kanapę. Kości mnie bolały, gardło wyło o coś do picia a głowa niemal eksplodowała od bólu.
- Choroba nie powinna napadać na ludzi, którzy mają tyle obowiązków, co ja… - jęknęłam kuląc się w jednym końcu kanapy.
- Marudzisz. Zawsze to robisz, ale jesteś przy tym jak dziecko, więc… - Katarzyna pochyliła się i cmoknęła mnie w czoło. – Zrobię ci herbaty, co?
Nawet nie poczekała na moją odpowiedź, tylko udała się od razu do kuchni. To było takie naturalne, takie zwykłe a jednocześnie wyjątkowe. Znałyśmy się na tyle długo, że rozumiałyśmy się często bez słów. Ja wiedziałam o jej wszystkich miłościach i zawodach. Ona znała moje marzenia i pragnienia. Każda z nasz miała zalety i miliony wad. Ja marudziłam i narzekałam z byle powodu a ona zakochiwała się na zabój średnio co trzy tygodnie. Jednak żadna z nas nie wyobrażała sobie świata bez tej drugiej.
- Chyba wiedziałam, że jesteś chora. Przywiozłam ci coś.
Kaśka postawiła na ławie tace z dwoma parującymi kubkami i miseczką. Wystawiłam nos nad kocem i zajrzałam do porcelanowego naczynka.
- Kapusta?
- No kapusta. A myślałam, że co, trufle? Jakby mnie było stać na takowe nie mieszkałabym z taką marudą jak ty.
- Gdybyś faktycznie czuła się jak współlokatorka, nosiłabyś ze sobą klucze do mieszkania a nie zrywała chorą kobietę z łoża śmierci.
- Och zamilcz, kobieto. Mówiłam ci, że nie mam zamiaru posiadać kluczy do tego zamczyska. Nie jest moje. A ja nie mam w zwyczaju przywłaszczać sobie czegokolwiek. Jeszcze pomyślisz, że mam zamiar za ciebie wyjść… i co ja wtedy zrobię?
- Dobra, wiem.
Sięgnęłam po kubek z herbatą. Chciałam iść spać. Był środek nocy, jak dla mnie, choć za oknem jeszcze nawet nie zapadły zupełne ciemności. Otuliłam dłońmi kubek i cieszyłam się ciepłem, jakie kradłam w ten sposób tylko dla siebie. Kasia przysiadła na drugim końcu kanapy.
- Brałaś coś? – rzuciła wsuwając bezczelnie stopy pod mój koc.
- Owszem. Coś tam łyknęłam.
- Nie pytam czy łyknęłaś coś tam, tylko czy wzięłaś odpowiednie leki. Wyglądasz jak śmierć na potańcówce u wampirów.
- Ależ dziękuję, również wyglądasz olśniewająco.
- No przecież wiem – Moja przyjaciółka poprawiła sobie dość teatralnym gestem włosy i wyszczerzyła się do mnie w uśmiechu. – Nie byłabym sobą, gdybym nie olśniewała.
- Boże, jak ja cie chwilami nienawidzę, Kaśka.
Pokręciłam głową z niedowierzaniem i zamoczyłam usta w ciepłym napoju. Herbata. Owocowa. Taka, jaką lubię. Ta kobieta doskonale wiedziała jak mi dogodzić. Poczułam jak ciepło rozchodzi się zbawiennymi falami po moim organizmie.
- Przesadzasz. Gdyby nie to, że jestem tak wyjątkowa, nie trzymałabyś mnie tutaj. Przyznaj, kochanie, że nie potrafiłabyś znieść tygodnia bez świadomości, że tu mieszkam. – Zamiast zabrać się za picie herbaty, Kasia zabrała stopy spod koca i na czworaka podeszła do mnie, opierając brodę na moich uniesionych kolanach. – Byłoby ci strasznie smutno bez takiego wariata, Agniesiu, przyznaj to wreszcie. Tyle razy mówiłam ci, że cię kocham a ty nie powiedziałaś mi tego nigdy. Nie uważasz, że teraz jest odpowiedni moment na takie wyznanie? Wyczułam, że jesteś chora, wróciłam szybciej, kupiłam ci kapusty kiszonej…
Wpatrzyłam się w jej piwne oczy i uśmiechnęłam się do niej. Ta dziewczyna była niesamowita. Potrafiła w jednym zdaniu zawrzeć albo miliard niepotrzebnych informacji albo jedną taką, która zwalał z nóg. Nienawidziłam, kiedy tak na mnie patrzyła. Nie potrafiłam nad sobą panować, kiedy była tak blisko. Och, wiedźma! Musiała zdawać sobie z tego sprawę, skoro tak uwielbiała mnie dręczyć.
- Wylejesz mi herbatę. – Jak zawsze uciekłam w temat, który nijak się miał do tego, co naprawdę czułam.
- Ech… – Katarzyna zrezygnowana wróciła na miejsce.
- Kaśka… – jęknęłam.
- Dobra, wiem, nie mówisz o tym co czujesz, bo to boli. Ale ja i tak wiem, że mnie kochasz.
Jej niezmącona pewność siebie i wieczny optymizm, sprawiały, że moja pochmurna mina znikała jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
Dziewczyna wzruszywszy ramionami sięgnęła po miseczkę z kapustą i chwyciła niedużą porcję w palce. Kiedy uniosła nad naczynie, czekając aż sok przestanie kapać, popatrzyła na mnie i uśmiechnęła się promiennie. Kurcze. Czy ona nie może choć raz sobie odpuścić?
- Wiem, że czekasz aż ja zacznę jeść, żeby mieć pewność, że niczego tam nie dosypałam – mruknęła takim tonem jakby mi właśnie oświadczała, że wyglądam pięknie w nowym komplecie seksownej bielizny.
- Oczywiście.
Kasia uniosła porcję kapusty w górę i otworzyła usta. Kropelka soku poleciała na jej policzek, na co ona zareagowała krótkim śmiechem. Wyglądała ślicznie, kiedy uśmiechała się tak beztrosko. Nie dziwiłam się, że jest taką pogromczynią serc. Wystarczyło czasami, że ktoś zobaczył jak się uśmiecha a już kolana mu miękły i zatracał się w otchłani uwielbienia. A ja miałam to szczęście, że mieszkałam z nią od kilku lat. Mogłam patrzeć jak je posiłki. Mogłam oglądać ją rano, kiedy wstawała rozespana i rozkosznie nieobecna. Miałam okazje widzieć ją mokrą, wychodzącą spod prysznica i z zaczerwienionym nosem, podczas kataru. Widziałam ją, kiedy jej skóra zmieniała kolor pod wpływem słońca i kiedy wracała w zimie z czerwonymi od mrozu policzkami i szklistymi oczyma. Znałam każdą jej minę, każdy uśmiech, każdy gest. Nie musiałam pytać jak się czuje i nie musiałam zgadywać, jaki ma humor. Przeżyłam z nią chwile radości, gdy zaliczała kolejne egzaminy. Przetrwałam chwile załamania, gdy odeszła bliska jej osoba. Poznałam marzenia i fantazje. Czasami miałam wrażenie, że znam ją lepiej niż ona siebie. Mogłabym przewidzieć, w kim się zakocha i kto sprawi, że zmoczy mi koszulkę, kiedy zostanie odrzucona lub wymieniona na inną. Tak, Katarzyna nie miała przede mną tajemnic a ja trwałam przy niej murem nawet wtedy, gdy podejmowała głupie, destrukcyjne decyzje.
Czy warto było niszczyć to wszystko dla spełnienia swoich marzeń?
Nie, zdecydowanie nie!
- Kiedy tak na mnie patrzysz mam wrażenie, że jesteś w innym świecie – mruknęła Kasia, odkładając porcje kapusty do miseczki nie spróbowawszy jej nawet.
- Dramatyzujesz. Po prostu sprawdzam czy przeżyjesz pierwszy kęs. Ale jak widzę nie masz odwagi skosztować swego zakupu.
Wysunęłam się z westchnieniem spod koca i zabrałam miseczkę z rąk Kaśki. Uwielbiałam kapustę. Ta małpa doskonale o tym wiedziała i wiedziała jak skusić mnie bym to ja pierwsza rzuciła się na ten przysmak. Już po kilku sekundach kwaśna rozkosz smakowa ogarnęła moimi zmysłami. Tego mi było potrzeba. Zdecydowanie tego!
Po pierwszej przełkniętej porcji sięgnęłam do miseczki i zgarnęłam kolejną. Tym razem nie dla siebie. Z szelmowskim uśmiechem wyciągnęłam porcję w stronę Kasi.
- Nie myśl sobie, że sama będę jadła to okropieństwo – warknęłam z doskonale udawaną pogardą. – Kupiłaś takie byle co to teraz zjesz to ze mną.
- Jezu… nie mów, że jest niedobra! Pytałam czy świeża. Wrócę do zieleniaka i nawtykam tej pudernicy. Powiedziała, że jest…
Nie zdołała dokończyć oskarżeń, gdyż roześmiałam się, widząc jej irytację i uniosłam porcję kapusty nad jej głowę.
- Zamilcz kobieto! – rozkazałam ze śmiechem. – Jedz i bądź przez chwilę cicho. Jedną chwilę, błagam.
Resztę wieczoru spędziłyśmy na wyjadaniu kwaśnego smakołyku z miski i opowiadaniu o tym, co działo się w naszych życiach podczas tygodniowej nieobecności mojej współlokatorki w domu. Jak mogłam zgadywać, ja zatraciłam się w tym czasie w pracy, której nijak nie chciało ubywać a jedynie przybywało z dnia na dzień coraz więcej, natomiast Kaśka, mimo tego, że pojechała w delegację, zdążyła się przez tych siedem dni zakochać na zabój w niezwykle przystojnym facecie, który prowadził kurs doszkalający dla florystów, na który została wysłana.
Około pierwszej w nocy rozeszłyśmy się do swoich sypialni, bo ziewałam jak smok i obawiałam się, że Kasia stanie się moją przekąską po kapuście.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz