niedziela, 11 grudnia 2011

Miłość wymaga wyrzeczeń. 6.

Nie wiadomo gdzie, i nie wiadomo jak, Maxymillian usłyszał, że sporo ludzi zebrało się w Amfiteatrze. Miał się sam nudzić w lesie? Kolejny wieczór? O nie! Biegiem ruszył w tamtą stronę i już po minucie stanął w wejściu z uśmiechem na twarzy i lekko rozczochranymi włosami. Tak, tak, dzisiaj Maxymillian się uśmiechał. Nie wiedział nawet dlaczego. Fakt, obudził się w fatalnym nastroju i miał zamiar przesiedzieć dzień samotnie pod jakimś drzewem, ale kiedy wziął prysznic, wszystko się zmieniło. Postanowił, że pójdzie na spacer. Ale nie po to, by się umartwiać. Miał ochotę pomyśleć i bardziej rozeznać się w terenie szkoły. No i może przy okazji zapoznać bliżej z innymi uczniami. Ostatnia lekcja pojedynków, na której był podobała mu się bardzo. Zwłaszcza kiedy Tragedia posłała tego pewnego siebie typka w powietrze. Może ta dziewczyna będzie i dzisiaj? Może najwyższa pora poznać tę irytującą istotę?
I tak oto stanął w wejściu do amfiteatru i uważnie zlustrował wzrokiem obecnych tu ludzi. Kto rzucił mu się od razu w oczy? No a jakże mogłoby być inaczej. Tragedia! czy raczej Izabella, jak się naprawdę nazywała ta niesłychanie rozweselona dziewczyna. Ale dzisiaj nie przeszkadzała mu ona zupełnie. Mało tego, Max zrobił coś co mogło wydać się pozostałym bardzo dziwne. Podszedł do niej i uśmiechając się wyciągnął dłoń w geście przywitania.
- Cześć. Jestem Max - odezwał się wesoło i przyglądał się jej uważnie.
-A hej! - Na jej twarzy ukazał się szeroki uśmiech, a ręka błyskawicznie wystrzeliła w kierunku dłoni Maxa, zamykając ją w delikatnym uścisku. - Iza. Nareszcie postanowiłeś się ujawnić? Czy może znudziło ci się takie samotne siedzenie pod każdym drzewem?
Max skrzywił się odrobinę i uśmiechnął niezdarnie. Otworzył już buzię, by udzielić jej odpowiedzi na pytania, które wyskakiwały z jej ust jak z karabinu maszynowego. Nie zdołał jednak wypowiedzieć ani słowa, bo Izabella bez skrępowania zakryła mu usta dłonią.
- Cicho! Ja już wiem - powiedziała rozentuzjazmowana i z błyskiem w oczach. - Jesteś tajnym agentem i zbierasz informacje o tej szkole dla ministerstwa. Skończyłeś obserwację i teraz przechodzisz do zadawania pytań.
- Tragedia a raczej Izabella, nie przesadzaj w domysłach, dobrze? - Nie mógł uwierzyć w to, że można wymyślić coś równie nieprawdopodobnego. - Nie jestem żadnym... - przerwał nagle, widząc jak do amfiteatru wchodzi niedawny przeciwnik dziewczyny w pojedynkach.
Oczywiście, chłopak nadal miał na ręce pamiątkę po ostatnim starciu z Izabellą, w postaci gipsu ale widać było, że niewiele się nauczył bo spojrzał na dziewczynę z kpiącym uśmiechem.
Nagle wszystko ucichło. Szum wiatru stał się niewyczuwalny, szmer drzew niesłyszalny. Wszyscy, którzy stali, bądź siedzieli poczuli dość mocne szarpnięcie, a podłoga w amfiteatrze zrobiła się płaska. Zniknęła scena, zniknęło podwyższenie i trybuny. Powstała zamknięta arena. Niebo nad głowami uczniów poczerniało, zrobiło się strasznie zimno i nieprzyjemnie. Max popatrzył pytająco na Izę i rozejrzał się dookoła. Jedna z dziewczyn, która przed chwilą jeszcze siedziała na skraju sceny, wylądowała twardo na ziemi. Poderwała się jednak szybko i rozglądała czujnie wokół. Z twarzy Izabelli zniknął uśmiech. Po pierwsze Amadeusz tu był, a to nie był dla niej najwyraźniej powód do śmiechu, a po drugie zrobiło jej się potwornie zimno. Znowu. A dopiero co ogrzała się biegiem. I jeszcze to ciemne niebo...
- To jakaś apokalipsa chyba. - Skuliła się troszkę i patrzyła niepewnie po obecnych, sprawdzając ich reakcje, bo może to tylko jej wyobraźnia.
- Albo kolejna sztuczka profesora. - Max wyszeptał do dziewczyny z nikłym uśmiechem. - Nie mów mi tylko, że się boisz.
- Ja? Nigdy! - Iza starała się jak mogła zamaskować swoje prawdziwe uczucia.
Pozostali uczniowie wydawali się tak samo zaskoczeni zaistniałymi zmianami co i oni. Wszyscy przyglądali się uważnie zmienionemu pomieszczeniu, choć prawdę mówiąc, niewiele dało się dojrzeć. Chłodne podmuchy wiatru dziwnie się zachowywały, jakby chcąc opleść nogi stojących jeszcze uczniów i zamknąć w sobie tych co wylądowali na ziemi. Targał lubieżnie niektórym z nich włosy, więc fryzury się raczej nie utrzymały. Poprawianie ich też nic nie dało.
- Co jest? Cholera jasna! - Rozległo się ciche i bardzo nerwowe syknięcie Izabelli. Powiewy natrętnego wiatru wydawały się być ledwie namacalnymi mackami jakiegoś dziwnego stworzenia.
Podnosząc nerwowo nogi dziewczyna, starała się jak mogła, odgonić to coś, co ją po nich smyrało. Nic nie była w stanie dojrzeć, więc nie miała pojęcia co to, a wyobraźnia pracowała jak szalona. Właściwie powinna się cieszyć, że nikt nie może jej teraz zobaczyć. Wyglądała jak opętana zaklęciem przymusowego tańca.
Gdzieś niedaleko Maxa rozległa się w ciemnościach inkantacja zaklęcia światła. Potem kolejna i następna. Niestety, były one najwyraźniej nieskuteczne, bo nie rozjaśniły mroku nawet o ton. Czyżby magia nie działała? Możliwe, ale niekoniecznie.
Jak w zegarku, co kilka chwil, na ścianach zapalała się pochodnia. Dopiero trzy kolejne oświetliły cokolwiek. Ściany były gładkie, żadnych kolumn, bruzd, jakby dopiero co wyremontowane. Z prawej i lewej strony od prawidłowego wejścia, a także na przeciwko niego ukazały się kolejne przejścia. Co najciekawsze, były one zakratowane. Kiedy pochodnie zapłonęły wszystkie, zza zakratowanych przejść doszło warczenie jakichś niespokojnych istot.
- No pięknie - Maxymillian podsumował ich obecną sytuację. Uniósł dłoń przed siebie i wpatrzył się w kraty.
Izabella również błyskawicznie uniosła dłoń i wycelowała w jedno z wejść. Na chwilę. Na bardzo krótką chwilę, bo zaraz potem przejechała wzrokiem po kolejnych wejściach, a wraz ze spojrzeniem i dłoń wycelowana była kolejno w każde z nich. Przeszła na sam środek pomieszczenia i ostrożnie obserwowała wszystko dookoła, gotowa do obrony lub ataku.
Max podszedł do dziewczyny i bez słowa stanął przy jej boku. Skoro coś miało się tu zacząć dziać, to chyba najlepiej zrobią trzymając się razem. Pozostali uczniowie również zachowywali czujność. Ich uniesione dłonie, milczenie i skupienie na twarzach, wskazywały na gotowość do zadania, jakie przygotował dla niech profesor.
W pewnej chwili coś zaszeleściło i głośne skrzypienie kraty na wschodnim wejściu oznajmiło wszystkim, że ktoś będzie wchodził, wpełzał lub też wlatywał do pomieszczenia. Najpierw powoli z ciemności wyłoniła się wielka włochata noga, a kiedy krata przestała zgrzytać, dało się słyszeć klekot. Na domiar złego nie był to klekot jednego stworzenia o włochatym odnóżu. Tuż za nogą ukazały się w ciemności oczy, a dokładniej kilka ich par - czerwone i bystre. Tak dokładnie! To była Akromantula. Dość młody osobnik ale jednak już przewyższał ich wzrostem.
- Niech to szlag! - ryknęła Izabella na widok potworów. - Niech szlag trafi tego, kto coś takiego w ogóle stworzył. - Posłała mordercze spojrzenie pająkom. Wycelowała w najbliższego. Mocno zacisnęła dłoń w pięść, a następnie celując w przeciwnika rozpostarła z impetem palce i krzyknęła dość głośno i wyraźnie zaklęcie męczarni.
Maxymillian również nie pozostał bezczynny. Zawtórował Izabelli dokładnie takim samym zaklęciem i gestem. Moc ich magii zjednoczyła się i pomknęła w kierunku najbliższego potwora ze świstem. Akromantula została wyrzucona na chwilę w górę i przewrócona na grzbiet. Leżała teraz i machała bezradnie odnóżami.
Max rozejrzał się po pomieszczeniu oceniając sytuacje pozostałych. To co zobaczył niedaleko nie napawało go nadzieją. Japonka, czy raczej Lorien, bo tak miała na imię ta dziewczyna, stała bez ruchu. Najwyraźniej Akromantule były dla niej koszmarem nie do pokonania. Określenie "zbladła" nawet w połowie nie opisywało tego, co właśnie stało się z czerwonooką. Jej skóra była nie tyle biała, co zielonkawa, a oczy szeroko otwarte, pełne przerażenia. Zrobiła krok do tyłu, nawet nie czując, jak trzęsą się jej ręce.
-Szlag! - warknęła Izabella tuż przy uchu Maxa. - Ona ma arachnofobię. - Już po chwili stanęła przy Lorien. Chwyciła ją za rękę i pociągnęła. - Stań za mną - krzyknęła, a zabrzmiało to prawie jak rozkaz. - Już! - Rozległ się znów dość ostry głos Izabelli, by pospieszyć dziewczynę.
Ręka Izy opadła wzdłuż jej ciała, lecz zaraz po tym, ze świstem przecięła powietrze, zatrzymując się na wprost pająka. Zagrzmiało od wypowiadanego zaklęcia "rozcięcia" i czerwona smuga pomknęła w stronę przeciwnika Izabelli i Lorien.
Maxymillian z pewną dawką niezadowolenia i zgrozy, stwierdził nagle, że jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności, znaleźli się w pomieszczeniu tylko w trójkę. Gdzie podziali się inni uczniowie? Tego zapewne nie dowie się nigdy, alby dowie się po czasie. Nie podobało mu się to. Jednakże nie było teraz czasu na zastanawianie się.
Akromantula przed Izabellą rozpadła się na tysiąc kawałeczków. Max uśmiechnął się zadowolony i odwrócił w stronę zbliżającego się do niego potwora. Nie myśląc długo, wywinął zwinnie nadgarstkiem i wykrzyknął zaklęcie "odrętwienia". Skoncentrował się na pałających ogniem oczach stwora i miał nadzieję, że zdoła go powalić bo jak nie, to skończy jako jego przekąska.
Zaklęcie podziałało. Pająk padł odrętwiały a Max miał chwilę by ocenić stan zagrożenia wokół dziewcząt. Lorien, najwyraźniej odzyskała pewność siebie i przemogła się psychicznie, bo miotała sprawnie zaklęciami u boku Izabelli. Nie minęło nawet pięć minut by wszystkie "maleństwa" jakie wtargnęły do pomieszczenia, zostały pokonane.
Niestety, to nie był koniec ich trosk. Pod kolejną z unoszących się krat, zaczęły wchodzić następne włochate bestie. Większe i groźniejsze. Oszołomiona przez Maxa Akromantula zasyczała wściekle i wstała, ale już tak pewnie nie chodziła. Najwyraźniej część zaklęć nie miało zbyt silnego oddziaływania na te stwory. Dwa kolejne widząc nieszczęście kolegi ze stada ustawiły się za plecami dziewczyn, dając im tylko kilka sekund na reakcję zanim wypuściły w ich strony pajęcze sieci.
Iza wykonała szybki obrót i już stała oko w oko z pająkiem. Nie mogła uwierzyć, że kolejne wciąż wchodzą. Coś robili źle. Tylko co? Wykonała dłonią półokrąg i zakończyła ruch smagnięciem w stronę przeciwnika. Równocześnie krzyknęła wyraźnie zaklęcie "odrzucenia w tył" i posłała bestii piorunujące spojrzenie.
- Nie, nie, to nie miało być tak! - warknęła Lorien, natychmiast odbiegając kilka metrów w bok. - Won, sio, uciekać!
Kolejny raz machnęła dłonią, równie szybko, co przed chwilą, lecz bardziej zdecydowanie i zamaszyście. Rozległa się wyraźna inkantacja zaklęcia "obezwładniającego". Oba stwory atakujące dziewczęta zostały trafione zaklęciami z oszałamiającą siłą i precyzją. Widać było, że dziewczyny nie chodziły na zajęcia tylko dla zabicia czasu.
Maxymillian uśmiechnął się zadowolony. "Szkoda, że cię tu nie ma, Chris." - pomyślał i odwracając się w stronę jednego z nadciągających przeciwników wyszeptał zdecydowanie - "Kolejny będzie specjalnie dla ciebie."
Niestety, jego myśli szybujące w stronę przyjaciela nie pomogły mu a wręcz zaszkodziły, rozpraszając go niepotrzebnie. Pajęcza bestia, która stała za Izą, zauważyła rozkojarzonego Maxa. Chłopak wydawał się być dość bezbronny pogrążając się obecnie w swoich marzeniach, więc pająk podbiegł w jego stronę. Spowił go w jednej chwili taką ilością sieci, że Max padł wraz z nią na posadzkę i został pokryty przez pająka kolejną jej dawką. Sieć zakryła go zupełnie. Leżał więc twarzą do podłogi z unieruchomionymi członkami.
Lorien zdążyła uciec przed kolejnym stworem, ale Iza odwróciła się do niego tyłem, więc zarobiła w nogi sporą wiązką lepkiej pajęczyny, by po chwili stracić równowagę i paść na kolana. Na domiar złego kolejne kraty powoli zaczęły się otwierać - stado było wściekłe.
Izabella zaklęła siarczyście. No tak, runęła jak długa na posadzkę ale nie poddała się bo nie miała tego w zwyczaju. Wyprostowała się i, nie zważając na unieruchomienie, cofnęła rękę na lewo by zaraz potem, lekkim łukiem, skierować ją przed siebie i wycelować w kolejną bestię. Rozległo się dość głośno i wyraźnie zaklęcie "kamienia". Dziewczyna miała nadzieję, że bestia zamieni się w posąg, a ona będzie miała czas na uwolnienie się z więzów.
Na szczęście tak właśnie się stało. Kamienny pająk zatrzymał się tuż przy niej, trącając ją jednak na tyle mocno, iż przewróciła się na bok. Podciągnęła się do pozycji siedzącej i rozpalając niewielki płomień na dłoni przecięła krępujące ją sieci. Spojrzała po pomieszczeniu i zaniepokoiła się.
Widziała jak Lorien zacisnęła zęby i biegła. Naturalnie nie robiła tego tak bez celu! W prawo, w lewo, w prawo... Nogi miała sprawne i była dość szybka, a taki slalom powinien chociaż trochę te wielkoludy zmylić. Przecież były za duże, żeby nadążyć. Chyba. Kiedy była w miarę blisko jednego z nich, machnęła dłonią, celując mniej-więcej w odwłok. Rozległo się zaklęcie "cięcia", a Lorien przystanęła na chwilę, by zwiększyć prawdopodobieństwo trafienia. Udało jej się. Pająk rozpadł się na kawałki.
Jednak nie to zaniepokoiło Izę. Nie widziała nigdzie Maxa! A ostatnia krata otworzyła się całkowicie i pięć kolejnych bestii rozbiegło się po pomieszczeniu. Dwie z nich nacierały na Izabellę, gorączkowo przeszukującą wzrokiem pomieszczenie z nadzieją zlokalizowania gdzieś chłopaka.
Lorien podbiegła do koleżanki i szarpnęła ją za rękę pomagając jej wstać.
- Co z Maxem? - zapytała Izabella, podnosząc się dość szybko.
- Nie wiem - odparła Lorien i rozejrzała się. Nagle jej wzrok napotkał kołdrę z pajęczyny. - Tam! - wykrzyknęła, wskazując na uwięzionego chłopaka.
Obie dziewczyny wyminęły sprawnie napierające na nie pająki i podbiegły do stosu pajęczych sieci. Stanęły plecami do niego, by mieć wgląd na sytuacje wokoło. Niestety, właśnie zbliżały się do nich cztery bestie. Każda z innej strony. Najwyraźniej miały zamiar zamknąć uczniów w pułapce.
Izabella omiotła spojrzeniem stwory. Co zrobić? Szybko przeleciała w myślach zaklęcia i niemal machinalnie uniosła rękę nad głowę, przyklękając na jednym kolanie.Wykonała dłonią dość energiczny obrót nad głową, wymawiając dokładnie i głośno zaklęcie "odrzucenia o działaniu odśrodkowym".
odziałało! Bestie zostały wyrzucone z ogromną siłą w tył i odbiły się od ścian. Iza odwróciła się na klęczkach do Maxa.
- Pilnuj ich! Postaram się go uwolnić - rzuciła przez ramię do Lorien.
Japonka przytaknęła i ogarnęła sytuacje wzrokiem. Nie było tak źle. Na razie bestie pozostawały oszołomione. Należało się jednak spodziewać, że nie na długo.
- Pospiesz się - ponagliła Izabellę i powróciła do obserwacji Akromantul.
Tymczasem Iza ponownie rozpaliła płomyczek na dłoni i, z niemałymi obawami o bezpieczeństwo Maxa, rozcięła przykrywające go sieci.
- Max! Max! - krzyknęła rozrywając resztki sieci rękoma. Ze strachem patrzyła na nieruchomą sylwetkę chłopaka. - Max, błagam otwórz oczy i powiedz coś! - Ostatnie strzępy sieci wylądowały gdzieś z boku. - Maax!
Izabella rozdarła się na całe gardło, zabrała w sobie wszystkie siły by odwrócić go na plecy. Chłopak otworzył oczy i syknął z bólu. Jego włosy lśniły od resztek pajęczyny. Dziewczyna uśmiechnęła się radośnie i rzuciła mu się na szyję tuląc przez chwilę jak największy skarb. Półprzytomny Max przywarł do niej odruchowo. Skąd u niego taki przypływ sympatii? Może zmęczenie zawładnęło jego umysłem? A może po prostu samotność wzięła górę nad jego opanowaniem. Zamknął oczy i z westchnieniem ukrył twarz w zagłębieniu między szyją a ramieniem dziewczyny.
- Dobra, wystarczy wam tych czułości gołąbki - rozległ się nad ich głowami głos Lorien. - Ruszać się bo zaczynają wstawać.
Klekot szczęk powracających do przytomności bestii był zniewalający, wręcz ogłuszający. Ile ich tu mogło być? Dziesięć? Zapewne więcej... Po kolei zaczęły wstawać z podłogi, a połowa pochodni zgasła. Widoczność została mocno ograniczona.
Izabella zerwała się na równe nogi, zaraz za nią podniósł się i Max. Zamrugali kilka razy oczami by przyzwyczaić wzrok do ciemności. Ledwo dostrzegali teraz pajęcze sylwetki. Niestety były teraz wszędzie.
- To się musi skończyć! Musi! - warknęła Izabella i stanęła przed towarzyszami z ognikami wściekłości w oczach i szatańskim pomysłem w głowie. - Szykujcie się do pomocy. Będzie potrzebne dużo wody - rzuciła przez ramię do Maxymilliana i Lorien.
Oboje przytaknęli jej ochoczo, pojmując w lot co planuje dziewczyna. Izabella skupiła się na swojej wewnętrznej, magicznej sile i przymknęła oczy by zmaterializować w myślach ognistego lwa, który pożera pająki. Zacisnęła z całej siły dłonie w pięści, uniosła obie przed siebie, odetchnęła głęboko i otworzywszy oczy postarała się, by po rozpostarciu dłoni i wypowiedzeniu zaklęcia "ognistej pożogi" jej Lew stał się równie realny co pająki.
Tak też się stało. Lew zmaterializował się i prowadzony wolą Izabelli, pędził po pomieszczeniu podpalając kolejno wszystkie bestie. Ogień stawał się z chwili na chwilę coraz większy. Wszystko byłoby dobrze, gdyby lew był bardziej okiełznany. Niestety wyczerpana długą walką Iza słabła i choć z całych sił starała się utrzymywać Lwa w ryzach, ręce jej drżały, a nogi same zaczęły się pod nią uginać.
- Błagam, zgaście go bo nie mam siły na utrzymanie go zbyt długo! Zaraz mi się całkiem wymknie! - krzyknęła do towarzyszy i przyklęknęła z wysiłku.
- Na wielki ogień najlepiej zda się wielka woda! - krzyknęła Lorien do Maxa i oboje wyciągnęli ręce rzucając zaklęcie "wodospadu".
Pomieszczenie, które właśnie za sprawą Izy stanęło w płomieniach, teraz spłynęło kaskadami wody. Na szczęście odpływała ona z niego równie szybko jak się pojawiała bo inaczej czekałaby ich kąpiel. A tak, skończyło się na obfitym prysznicu.
Po chwili wszystko zniknęło. Amfiteatr powrócił do dawnego wyglądu, a na trybunach siedzieli uczniowie, którzy wcześniej zniknęli z pola walki i nauczyciel. Rozległy się ciche brawa. Izabella, zupełnie wyczerpana usiadła na podłodze i uśmiechała się. Była cała mokra ale szczęśliwa, że udało im się to zakończyć. Lorien i Max również ociekali wodą i podobnie jak Iza uśmiechali się z zadowoleniem. Lor w przypływie radości sprzedała nawet Maxowi kuksańca w ramię a następnie pomachała radośnie do dziewcząt na trybunach.
Maxymillian przykucnął na przeciwko Izy i chwycił ją za ramiona.
- Byłaś niesamowita - powiedział, przyglądając się jej umęczonej twarzy. Wyglądała okropnie. Jakby miała za chwilę zemdleć. - Izuś, bez ciebie nie dalibyśmy rady. - Objął dziewczynę za szyję i przytulił.
Poczuł jak wpada mu w objęcia i wtula się w niego z ogromną ulgą. Serce podeszło mu do gardła. Przyjacielski gest zamienił się nagle w coś więcej. W jednej chwili, Maxymillian zrozumiał, że właśnie tego brakowało mu ostatnio najbardziej. Tego, by ktoś był blisko i by odwdzięczył się na okazane przez niego uczucie tym samym. By mieć obok siebie osobę, która daje ciepło i radość z życia.
Wziął Izę na ręce i wstał z podłogi. Po amfiteatrze rozszedł się odgłos kolejnej salwy braw. Uśmiechnął się i, uważając by nie upuścić dziewczyny, skłonił się wszystkim odrobinę. Izabella zaczerwieniła się jak buraczek. Rozejrzała się po trybunach a następnie, z szerokim uśmiechem, złożyła na ustach zaskoczonego Maxa bardzo gorący i niesłychanie długi pocałunek. W efekcie, od ścian amfiteatru odbiło się echem wycie i gwizdy zachwyconej publiczności. Maxymillian spłonął rumieńcem ale nie przerwał pocałunku. Podobało mu się to. Może nawet zbyt mocno.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz