niedziela, 29 lipca 2012

Miłość wymaga wyrzeczeń. 22.

Mimo tego, że była druga w nocy, wpatrzone w zakurzony sufit oczy Maxa były szeroko otwarte. Nie spał trzecią noc. Poza krótkimi chwilami, kiedy po zamknięciu oczu nawiedzały go koszmary, nie był w stanie na tyle wyciszyć umysłu by zasnąć. Zbyt mocno bolały go wydarzenia ostatnich dni. Poświęcenie Logana, śmierć Aleksandry, cierpienie w oczach Christiana, list... To wszystko było jak koszmar zrodzony w umyśle jakiegoś psychopaty. I dlaczego? Czy to normalne, że wokół niego krąży tyle zła? Czy nie może być tak, że los obdziela wszystkich po równo? Pewnie może. Tylko zapewne Max jest na końcu listy osób, którym należy się szczęście.
Dzisiaj i tak było już lepiej. Wracał powoli do stanu, w jakim można było wymusić z niego choć kilka słów. Pierwszy dzień był najgorszy. Zamknął się we własnym świecie. W milczeniu błąkał się po lesie. Godzinami stał na skraju błoni i wpatrywał się w okna kwatery Aleksandry, bojąc się tam wejść. Nawet rzeczy, które tam zostawił, przyniosła mu Izabella. Bał się towarzystwa ludzi. Nie chciał pocieszenia na siłę a w każdej osobie widział Aleksę. Nagle okazało się, że wszyscy dookoła mają w sobie coś z niej. Ten oczy, tamten usta... Po prostu każdy. Co druga dziewczyna uśmiechała się tak jak ona a co drugi chłopak miał w spojrzeniu iskry Aleksandry. To był najgorszy dzień w życiu Maxa....

"Drzewa przybrały barwę czerni, wiatr szarpał ich gałęziami ze złością a księżyc skrył się za chmurami. Maxymillian klęczał na ziemi i patrzył za oddalającym się Christianem.

- Wracaj do Aleksy - zabrzmiało w jego uszach kolejny raz.
Podniósł się z kolan i ruszył szybko w stronę zamku. Gałęzie smagały go z impetem raz za razem. Do szram pozostawionych przez wampira dołączyły kolejne. Maxymillian biegł tak długo, że zaczynało mu brakować sił. Niestety, las zdawał się nie mieć końca. Kiedy tylko widział między drzewami jaśniejszy prześwit, po kolejnym mrugnięciu las stawał się na powrót ciemny, gęsty i nieprzyjazny. Chłopak słaniał się z nóg. Tak bardzo chciał znów zobaczyć Aleksę. Tak bardzo chciał się przekonać, że nic jej nie jest. Zaczynał wpadać w panikę. Zaczynał wątpić w to, że kiedykolwiek zdoła się wydostać z tego lasu. Serce kołatało mu w piersi a oddech zrobił się płytki i nieregularny. Przed oczami pojawiły mu się mroczki, słaniał się na nogach i nie miał już siły na zasłanianie się przed kolejnymi ciosami gałęzi. W chwili, kiedy dotarło do niego, że zostanie tu na wieki, nagle za kolejnym rzędem drzew wyłonił się przed nim zamek. Jest! Dotarł na miejsce! Teraz jeszcze tylko pokona schody i kiedy zapuka do drzwi, otworzy mu uśmiechnięta blondynka. W Maxymilliana wstąpiła nowa dawka sił i nadziei. Przeskakując po dwa schody, wbiegł na odpowiednie piętro i zaciśniętą pięścią uderzył w drzwi. Nie miał szans powtórzyć tego gestu. Drzwi ustąpiły i kwatera Aleksandry stanęła przed chłopakiem otworem. Serce podeszło mu do gardła, żołądek skręcił skurcz strachu a ręce zatrzęsły mu się potwornie. Przestąpił próg ze świadomością, że stało się coś złego. Że ten psychopatyczny wampir skrzywdził Aleksandrę. Że Logan mówił prawdę w lesie. Maxymillian szedł jak w transie. Przedpokój był nienaturalnie długi i ciemny. Kiedy doszedł wreszcie do jego końca, pierwsze co zobaczył to lśniącą w świetle kominka, brunatną kałużę. Zatrzymał się i wbił wzrok w plamę. Zdawała się pulsować, odbijając tańczące płomienie. Max wszedł powoli do pokoju. Zacisnął powieki ze strachu przed tym co może zobaczyć i nabrał w płuca ogromny haust powietrza. Przeszedł na ślepo dwa kolejne kroki i otworzył oczy. Widok jaki się przed nim ukazał odebrał mu resztki nadziei i zwalił go z nóg. Na dywanie, przed kominkiem leżała Aleksandra. Miała nienaturalnie wygięte ciało, podkurczone nogi a jej martwe, matowe oczy patrzyły wprost na niego.
- Aleksa! - jęknął boleśnie gdy padł przy niej na kolana.
Chwycił dziewczynę w objęcia i przytulił do siebie z całej siły. Po policzkach popłynęły mu łzy a on trwał na klęczkach i, tuląc do siebie martwe ciało dziewczyny, bujał się wolno to w przód to w tym. Nagle z ręki dziewczyny wyleciał medalion, który od niego dostała i upadając na dywan, roztrzaskał się na tysiące kawałków z takim brzękiem, jak gdyby to upadła ogromna tafla szkła... "

Max zerwał się z łóżka, z trudem łapiąc powietrze i wracając do rzeczywistości. Znów to samo. Zmęczenie organizmu zmusza go do snu ale kiedy tylko się temu podda, przeżywa kolejny raz ten koszmarny wieczór. Chłopak usiadł na łóżku, opuszczając z niego nogi i ukrył twarz w dłoniach. Nie płakał. Nie miał już sił na płacz. Chwilami zdawało mu się, że zabrakło mu łez. Że wylał ich tak dużo od dnia śmierci Aleksy iż wyczerpał ich zapas do końca życia.

- Max? - Izabella weszła do chaty gajowego bez pukania.
Spędzała tu ostatnio prawie całe dnie. O dziwo, większość tego czasu milczała. Trafiały się jednak i takie chwile, kiedy buzia jej się nie zamykała. Max trzymał się jakoś chyba tylko dzięki niej. Przez dwa ostatnie dni, dziękował opatrzności za to, że miał Izę. Tylko ona potrafiła wysłuchać go kiedy potrzebował. Tylko Iza miała na tyle odwagi by do niego wpadać i nie dać się opętać przez jego grobowy nastrój. Większość czasu z jego oczu lały sie łzy a on wyglądał jak cień człowieka. Nawet na spotkanie z Nathanem, kiedy to dostał list, poszedł tylko dzięki temu, że ona myślała i pamiętała by zaciągnąć go do gabinetu nauczyciela zaklęć, gdzie mięli się spotkać.
Nie drgnął nawet, kiedy usłyszał ją teraz. Potrzebował jeszcze chwili by otrząsnąć się z koszmaru. Izabella usiadła obok niego i objęła go czule ramieniem.
- Znów ten koszmar? - zapytała.
- Mhm.
- Będzie dobrze, Max. Zobaczysz.
- Co z Chrisem?
- Nie wiem. Próbowałam się czegoś dowiedzieć ale on jest nieuchwytny. Nawet dyrektorka nic nie wie.
Maxymillian podniósł wzrok na dziewczynę i po chwili oparł głowę o jej ramię, pozwalając by przytuliła go jeszcze bardziej.
- Mam nadzieje, że nic głupiego nie zrobił - wyszeptał wpatrując się w brudne okno.
- Nie martw się o niego. Prosiłam cię już o to tysiąc razy. To nieczuły drań i poradził sobie z tym na pewno o wiele lepiej niż ty.
- Iza, proszę...
Max nie miał ochoty na kolejny wykład na temat tego jaki to arogancki i podły jest Chris i dlaczego powinien trzymać się od niego jak najdalej. Bolało. Mimo rozstania i mimo złamanego serca, każde słowo Izabelli, nasączone nienawiścią do Christiana bolało tak bardzo, że chwilami miał ochotę powiedzieć jej wprost by zamilkła. Nie zrobił tego jednak nigdy. Po pierwsze dlatego, że i tak odniosłoby to odwrotny od zamierzanego skutek a po drugie dlatego, że potrzebował czasami tych słów. To dzięki nim zaczął przecież myśleć poważniej o odszukaniu szczęścia przy Aleksie. Tylko, że... No właśnie. Jakoś nie długo było mu dane łudzić się, że może być szczęśliwy.
Izabella milczała. Nauczyła się ostatnio, że czasami bardziej pomaga milcząc. Max odetchnął boleśnie i podniósł się z łóżka, wymykając się z objęć przyjaciółki.
- Mam nadzieje, że wieczorem będzie - powiedział dość stanowczo i zarzucił na siebie kurtkę.
Kiedy wyciągał z kieszeni czapkę, na podłogę poleciała niewielka kartka. Zmiętolona, mokra, wyglądająca jak zwykły śmieć. Chłopak podniósł ją i rozłożył na dłoni, głaszcząc starannie by przywrócić jej pierwotny wygląd.
- Czy to jest to o czym myślę? - Izabella stanęła na przeciwko Maxa i przyglądała się uważnie kawałkowi papieru.
- Tak.
- Powiesz mi w końcu co tak ważnego jest w tym liściku?
- To osobiste.
- Od Christiana? - Dziewczyna postanowiła dowiedzieć się w końcu o co chodzi.
- Nie, nie od niego - Max przeleciał wzrokiem po dość krótkiej notatce i złożył starannie list na pół. - To od Xelleta.
Izabella otworzyła usta ze zdziwienia. Była pewna, że list, który dostał Max od Nathaniela był od Christiana.
- Xelleta? Max, czego on od ciebie chciał? Co jest takiego w tym liście, że traktujesz go jak relikwię?
Chłopak popatrzył na przyjaciółkę ze smutkiem i po chwili wahania wyciągnął do niej dłoń z listem. Nie odezwał się jednak. Na jego twarzy ponownie odmalowało się cierpienie a dłonie, po zabraniu przez dziewczynę kartki, wsunęły się do kieszeni kurtki tak głęboko, jak tylko było to możliwe. Dziewczyna otworzyła list i z trudem odczytywała przemoczony tekst.

"Max... nie wierzę, że to piszę, ale na wszelki wypadek wole mieć pewność. Zapewne zauważyłeś kochanego Benjamina, który kręci się po szkole i wszystkich usiłuje zabić? Oczywiście, że zauważyłeś, bo skoro to czytasz to pewnie dawno nie żyje. W każdym bądź razie... Mimo tego, że nigdy Cię nie lubiłem, nie lubię i nie będę lubił - to nie pozwolę żeby stało się cokolwiek Tobie bądź Chrisowi. A skoro nie żyje to... Mam nadzieje, że nie będziesz udawał twardego i jak to rzekomo zapomniałeś o Dienie. Wiem, że go kochasz. I wiem, że on kocha Ciebie, choć nie chce tego przyznać. A jeżeli... Skrzywdzisz go jeszcze bardziej to obiecuję, że wrócę tylko po to żeby skręcić Ci kark.

Uwierz, że potrafię.
Buziaki, od martwego Xelleta!"

Izabella bezradnie opuściła ręce. Najwyraźniej walczyła ze sobą by nie powiedzieć tego o czym właśnie pomyślała. Po chwili podeszła do Maxa, który stał przygarbiony i wpatrzony w brudne deski podłogi.

- Max... - wyszeptała, rzucając list na łóżko i kładąc mu ręce na ramionach. - Wiesz, że cię kocham. Wiesz, że nie stanę nigdy przeciw tobie i nie zrobię świadomie nic, co mogłoby cię skrzywdzić.
Chłopak podniósł wzrok na Izabellę. Jego udręczona mina nie wyglądała ani trochę pocieszająco. Dziewczyna ujęła jego twarz w dłonie i wbiła wzrok w jego oczy.
- To co teraz powiem nie wynika z zazdrości czy niechęci jaką czuję do Diena - kontynuowała. - Nie pozwól się zmanipulować. Wystarczająco się już przez nich nacierpiałeś. Gdyby Chris naprawdę cię kochał, nie pozwoliłby na to, żeby Logan wtargnął między was.
Maxymillian otworzył usta by coś powiedzieć ale Izabella zamknęła mu je palcem.
- Daj mi skończyć, zanim zaczniesz mi udowadniać, że nie mam racji - Dziewczyna miała tak zaciętą minę, że wolał nie protestować. - Ja wiem, kochasz go i pewnie będzie tak do końca życia. Tylko odpowiedz sobie na pytanie, czy on na to zasługuje. Czy on jest wart tego, by dostać twoją miłość? Ja uważam, że nie. Ty, oczywiście, zrobisz jak będziesz chciał. Ja proszę cię jedynie o to, żebyś pomyślał zanim zaczniesz szukać z nim kontaktu, bo tak naprawdę wasze spotkanie, jakkolwiek by się nie skończyło, przysporzy ci jedynie bólu.
Zamilkła. Zacisnęła dłonie w pięści i cofnęła się o krok. Jeśli miał zamiar wyjść, to ona nie miała ochoty stać mu teraz na drodze. Powiedziała co chciała i wystarczy. Decyzja i tak należy do niego. Chłopak wyminął Izabellę i zatrzymał się dopiero przy drzwiach.
- Muszę wyjść - powiedział krótko i oschle. - Muszę się przejść przed pogrzebem bo zwariuję.
- A właśnie! - Nagle przypomniała sonie po co właściwie tu przyszła. Podeszła szybko do drzwi i stanęła twarzą w twarz z Maxem. - Nie będzie mnie na nim. Muszę pojechać do domu. Wrócę dopiero za tydzień.
Spuściła głowę i wpatrzyła się we własne buty. Nie chciała go zostawiać właśnie dzisiaj ale nie była w stanie nic na to poradzić.
- Szkoda - jęknął żałośnie i objął Izabelę przytulając ją do siebie. - Będę tam zupełnie sam.
Oczy chłopaka zaszkliły się kiedy zrozumiał, że zostanie sam. Miał nadzieję, że chociaż ona będzie przy nim nad grobem Aleksandry. Że choć Izabella uściśnie jego dłoń i pozwoli mu pozostać w świecie realnym i nie da mu się ponieść w odmęty rozpaczy.
- Max, nie będziesz sam - wyszeptała, wtulona w niego. - Będzie cała szkoła. Będzie tyle ludzi, że nawet nie zauważysz mojej nieobecności.
Wiedziała doskonale o co mu chodzi. Bolało ją to równie mocno jak jego. Zdawała sobie doskonale sprawę z tego, że choćby na pogrzebie zabrało się całe miasteczko, to on i tak będzie się czuł samotny.
- W takim razie nie idę na spacer - zadecydował nagle. - Chodź, odprowadzę cię. Przynajmniej jeszcze chwilę będę miał z kim pogadać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz