piątek, 25 listopada 2011

Miłość wymaga wyrzeczeń. 1.

- Pani profesor! – Poniosło się po błoniach zanim jeszcze ukazała się na nich sprawczyni tego hałasu. Rudowłosa kobieta odwróciła się w stronę zamku i przymknęła oczy jakby krzyk dziewczyny zadał jej ból.
 - Pani profesor! – Dziewczyna, którą Max nazwał „Tragedia” z racji jej niepohamowanej wszędobylskości i temperamentu wściekłej kocicy, wypadła z zamku niczym pocisk i stanęła przed nauczycielką. – Przepraszam, że przeszkadzam, bo zapewne tak jest. Przecież chciała pani chyba iść na spacer, a ja właśnie panią zatrzymałam. No, ale nie ma nauczyciela od Opieki więc kiedy panią zobaczyłam… – Słowa wylatywały z ust dziewczyny z taką szybkością, że trzeba było się nieźle skupić, by zrozumieć cokolwiek z jej paplaniny. – Pomyślałam sobie, czy by nie zechciała pani zająć się nami. Nie żebyśmy aż tak garnęli się do nauki, a już tym bardziej do Teorii ale… – I tu stał się cud. Tragedia zaniemówiła i zakryła sobie usta dłonią.
Maxymillian domyślił się, że musiała właśnie palnąć coś głupiego. No i po chwili dotarło do niego co. Nie tak dawno słyszał bowiem, jak ta właśnie nauczycielka opowiadała grupie uczniów jakąś legendę. Przecież to musiało oznaczać, że uczy Teorii Magii. Oj, prawdziwa tragedia z tej roztrzepanej dziewuchy. Max roześmiał się cicho i pożałował, że nie widzi teraz wyrazu twarzy nauczycielki. To musiał być piękny widok. Może nawet w jej oczach zaiskrzyła się złość.
Po chwili milczenia obu pań, dziewczyna spuściła wzrok i dodała coś wyjątkowo cicho. Niestety, stały na tyle daleko, że chłopak nie był w stanie tego usłyszeć. Domyślał się jedynie, że musiało to być coś na kształt przeprosin, gdyż zaraz po tym nauczycielka przytaknęła i weszła z uczennicą do zamku. Na błoniach znów zapanował spokój. Maxymillian odetchnął i usiadł zadowolony pod drzewem. Jego radość z ciszy nie trwała jednak zbyt długo. Po upływie może dziesięciu minut błonia zatętniły życiem. Ruda panna wyprowadziła z zamku całą klasę i właśnie postanowili, że rozpalą sobie ognisko, by nie marznąć. Max nie miał zamiaru uczestniczyć w tym, jakże pasjonującym przedsięwzięciu. Chcą sobie palić gałązki? A proszę bardzo. Jemu tu dobrze. No i mógł poobserwować ich kolejny raz.
Na miejscu wyznaczonym na ognisko dość szybko urósł niewielki stosik z gałęzi. Uczniowie z uśmiechami na twarzach znosili kolejne gałązki, a nauczycielka siedziała na ławce rozmawiając z jedną z uczennic. Japonka, jak nazywał ją Max, opowiadała o czymś z dość beznamiętną miną. Chłopak zdawał się być zahipnotyzowany jej płynnymi ruchami dłoni kiedy wspomagała się w swojej opowieści gestami. Było w niej coś dziwnego. Coś, czego Max nie pojmował. Coś, co fascynowało go zawsze, kiedy ją obserwował. Nie była kolejną słodką idiotką, jakich w tej szkole było niemało. W jej oczach często gościła złość i całe ciało wyrażało nierzadko niechęć do kogoś lub czegoś. Nagle dziewczyna przerwała przemowę i odwróciła się w jego stronę. Ich spojrzenia spotkały się, a Maxymillian poczuł, jak wstrząsa nim zimny dreszcz. Dziewczyna świdrowała go wzrokiem. Wdzierała się spojrzeniem do jego wnętrza powodując, że miał ochotę warknąć do niej coś niezbyt przyjemnego.
I pewnie tak by się skończyło spotkanie ich oczu, gdyby nie nauczycielka, która poprosiła dziewczynę o rozpalenie ogniska. Pech chciał, że gdy pani profesor zauważyła zapatrzenie uczennicy, powędrowała wzrokiem w stronę obiektu obserwacji dziewczyny. Widząc Maxa uśmiechnęła się do niego serdecznie.
- Chodź do nas! – krzyknęła w jego kierunku. – Nie siedź tam sam. Jest zimno.
Jedno Max musiał przyznać, uśmiech tej kobiety mógłby stopić każdy lód. W jej oczach było tyle serdeczności i spokoju, że w pierwszym odruch zerwał się z miejsca i zrobił krok na przód, by dołączyć do siedzących wokół trzaskającego już ogniska. Na szczęście, w porę zorientował się co robi. Potrząsną przecząco głową, schylił się po swoją torbę i nie czekając na kolejną zachętę nauczycielki, zniknął wśród drzew oddalając się od ogniska jak najszybciej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz